niedziela, 31 lipca 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 5

 Im dłużej Janek myślał o ich wczorajszej konfrontacji, tym bardziej miał poczucie, że była kompletnie niepotrzebna i nic nie wniosła do ich życia. Co więcej mogła znacznie skomplikować sprawy. Sprawić, że będzie niezręcznie i Janek tego żałował. Mógł nie testować Sobonia. Zresztą test ten wcale mu nie wyszedł i Cezary go zdał. A raczej oblał. Janek sam już nie wiedział!

Tej nocy nie mógł spać. Po tym jak Soboń bez dalszych rozmów podał mu bandaż i powiedział, że ma wracać do siebie po prostu to zrobił. On, Janek – oszust. Milcząc, zawlókł dupę do sypialni – celi, i siedział długie godziny, patrząc się w okno. Potem chodził w kółko. Następnie wszedł z rezygnacją na materac i już drugą godzinę leżał w łóżku, chcąc zasnąć. Nie wiedział, czemu się tak torturował, ale nie potrafił. Jego organizm walczył ze snem, mimo że chłopak zaciskał powieki i modlił się o odpłynięcie chociaż na chwilę. Wiedział, że ciężko mu będzie następnego dnia, jednak godziny mijały, a on dalej nie spał. Jego myśli błądziły w różnych kierunkach. Najczęściej jednak myślał o sobie. Zdawał sobie sprawę, jak sprzeczne były jego zachowania. Sam się w nich gubił. Było tak jakby targała nim gorączka, ale to nie ona była sprawczynią tego zachowania. Nie był chory, mimo że tak się właśnie czuł.

Kiedyś wydawało mu się, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment wszystko wróci do normy. Z powrotem przeskoczy na dawne tory, wróci do siebie. Z dumą będzie w stanie wypowiedzieć własne imię, ucieszy się nawet, że gra wreszcie dobiegła końca.

Tak się nie stało, mimo że moment ten właśnie nadszedł.

Zamiast się cieszyć, czuł przerażenie. Nie mógł nawet słuchać własnego imienia, a co dopiero go używać. Bolał go żołądek; sam już nie wiedział, czy przez to, że w końcu coś zjadł, czy przez wewnętrzne rozterki.

Wiedział jedno – wcale nie czuł, że wrócił na dawne tory. Własne imię nie chciało mu przejść przez gardło. Zamiast tego miotał się, jakby był liną przeciąganą przez dwie drużyny. Kiedy jedna ze stron wygrywała na korzyść Aleksego, warczał i przekraczał granice, wściekał się i był arogancki, kiedy na stronę Janka, czuł się przerażony i niezdolny do żadnej akcji.

– Tego mi jeszcze brakuje. Choroby psychicznej – warknął rozeźlony, przekręcając się gwałtownie na bok. Twarz włożył w kołdrę i odetchnął z trudem przez nozdrza. Oddychał tak przez kilka minut, po czym się zmęczył i uniósł głowę. Spojrzał na ściany, ledwo widoczne w słabym świetle księżyca, potem w okno.

Ojciec byłby nim zawiedziony. Nie tylko dlatego, że został złapany w klatkę jak szczur, ale przede wszystkim ze względu na jego zachowanie. Rozczarowałby się, gdyby zobaczył, jaki jest słaby. Jaki miękki. Skazany na łaskę byłego kochanka, który bez wahania to wykorzystuje.

Przeszły go dreszcze, gdy o tym pomyślał. To nie był pierwszy raz, kiedy się tak czuł przez Sobonia, chociaż teraz okoliczności były całkiem inne. Wtedy wydawało mu się, że miał kontrolę nad sytuacją. Że był w stanie wyrobić Cezarego w dłoniach jak modelinę, aby poddał się jego sugestiom. Na ogół tak właśnie było. Ale w końcu coś musiało pójść nie po jego myśli i wtedy… idealny plan okazał się szyty grubymi nićmi. Okazało się bowiem, że Soboń nie miał żadnych oporów, aby go tknąć zanim uzyskał pełnoletność. Janek oczywiście już wcześniej znosił jego pocałunki i cwane gierki, ale zawsze sprytnie jak na lisa przystało wymigiwał się zachłannym dłoniom. Wymyślił nawet ckliwą historię, która miała go uchronić przed niechcianymi zbliżeniami, ale czas mijał, a ich związek wkraczał na całkiem inny poziom. Zdawał sobie sprawę, że było to nieuniknione. Myślał jednak, że miał na przygotowanie się jeszcze kilka miesięcy, podczas których mógłby zwodzić Sobonia. Nie wiedział dlaczego tak bardzo ubzdurał sobie, że jest nietykalny do czasu aż nie skończy osiemnastki. Przecież byli ze sobą już od dobrych kilku miesięcy, a Soboń… Soboń i tak był cierpliwy. Bardzo.

Wszyscy mieli swoje granice, Janek starał się to zrozumieć, kiedy ręce mężczyzny nie wypuściły go tamtej nocy z objęć. Starał się to rozumieć, pomimo że zagryzał wargi, a palce zaciskał na ramionach kochanka tak mocno, że niemal boleśnie, kiedy ten wsuwał dłonie pod jego bieliznę. Dotykał go jak nigdy wcześniej, jakby był w transie. Dopiero kiedy nogi Janka były szeroko rozłożone, a on cały czerwony ze wstydu od mokrych pocałunków, Soboń spojrzał mu w oczy i zapytał się go o zgodę.

Widząc go wtedy, wiedział, że było już za późno na odmowę. W końcu go kochał, a on udowodnił mu, że nie było się czego bać. Janek by się zgodził, mimo że Aleksy miał ochotę odrzucić go od siebie kopniakiem, zebrać swoje ubrania z podłogi i uciec… W tamtej chwili to jednak nie on decydował, nie mógł.

Mimo że był przerażony, skinął głową, patrząc na swoje nogi bezwstydnie rozłożone na pościli. Patrzył tam cały czas, dopóki Soboń nie złapał go za brodę. Sposób jaki go wtedy pocałował różnił się od wszystkich dotychczasowych pocałunków, których doświadczył. Może dlatego, że oprócz warg na ustach, poczuł coś, co przejęło go w tamtej chwili znacznie bardziej. Napór jakiego nigdy nie czuł i czuć nie chciał, a któremu nie mógł się sprzeciwić, tamtej nocy odebrał mu dumę. Obierał ją powoli, paląc mu policzki i wyrywając mu z ust tłumione przekleństwa, a im był mocniejszy, tym mocniej Janek zaciskał palce na ramionach Cezarego, wczepiając się w niego jak w ostatnią deskę ratunku.

Tamtej nocy stracił przewagę nad mężczyzną, którego w sobie rozkochał. Nie potrafił się przed nim dłużej bronić. Nie potrafił uciekać od jego dłoni, kiedy te w nocy przyciskały go do materaca. Nie potrafił się z nim kłócić, kiedy każda kłótnia kończyła się seksem, a co za tym szło, kończyła się jego osobistą porażką…

– Cholera – warknął, zrywając się z łóżka. Nie chciał o tym myśleć. Zaczął krążyć po pokoju, dłonie wplótł we włosy. Sposób w jaki Cezary złapał go dzisiaj za brodę był jawną prowokacją. Przypomnieniem. I tak, Janek przypomniał sobie jak bardzo nienawidził, kiedy go dotykał. Kojarzyło mu się to tylko z jednym – uległością, a on nie był do niej stworzony.

Mimo to ich związek znosił dzielnie. Cel uświęcał środki, powtarzał sobie w myślach co noc. W końcu i do seksu się przyzwyczaił, chociaż nie chciał tego przed sobą przyznawać. Dalej żyło mu się wygodnie. Za pieniądze, które dostawał kupował najlepsze ubrania i chodził do najlepszych fryzjerów. Polubił blond włosy, które z wizyty na wizytę stawały się coraz jaśniejsze. Polubił drogie perfumy i wygodne buty, miękkie szlafroki i spotkania w restauracjach.

Westchnął ciężko, starając się wyrzucić wspomnienia z głowy, a kiedy te zniknęły ból żołądka stał się mocniejszy. W końcu Janek nie miał się już czym rozpraszać. Zmarszczył brwi i zdrową ręką zaczął rozmasowywać ciało. Niewiele tym wskórał. Dyskomfort zaczął zmieniać się w kłucie. Zrobiło mu się gorąco, a następnie zgiął się w pół. Ledwo zdążył powstrzymać odruch wymiotny i w ostatnim momencie dobiegł do miski, którą zostawił mu Cezary.

Torsje trwały chwilę, podczas której Janek miał ochotę strzelić sobie w łeb, gdy podłoże miski powoli wypełniało się niestrawionymi resztkami posiłku, a gdy ustały, opadł zrezygnowany na podłogę i gapił się w ścianę. Pot wystąpił mu na ciało, a żołądek dalej go bolał, co wskazywało na to, że zaraz mogła go czekać powtórka z rozrywki.

Wstał na chwiejnych nogach i odsunął miskę na bok, aby przypadkiem w nią nie wejść. Skierował się pod drzwi i położył czoło na ich gładkiej powierzchni.

– Soboń! – krzyknął na tyle głośno, na ile miał siły. – Soboń! – powtórzył zerkając za okno. Wciąż jeszcze nie zrobiło się jasno, więc nie wiedział, czy przynajmniej zbliżają się do poranka. Godziny mu się zlewały w jedno, nie mógł się zorientować.

Wsłuchiwał się w ciszę, we własny oddech. Bolał go żołądek. Teraz już był pewien, że za chwile ten znowu postanowi się zbuntować.

Nie mając zbyt wielkich nadziei na to, że mężczyzna się obudzi i do niego przyjdzie, osunął się pokracznie na drzwiach, szorując policzkiem po ich gładkiej powierzchni. Usiadł na piętach. Nie miał siły krzyczeć dalej, by go obudzić, zresztą to nie miało sensu. Co by miał mu powiedzieć? Najpewniej tylko by go znowu zdenerwował.

Dobrze, że miał miskę. Lepsze to niż rzyganie na podłogę albo przez okno…

Zamek otworzył się gwałtownie, a chwilę po nim drzwi. Janek nawet nie miał czasu zebrać sił i się podeprzeć. Poleciał razem z drzwiami i wylądował na łokciach.

– Auć – mruknął grobowo z głową przy podłodze. Cezary stał nad nim z niewyraźną miną, a kiedy chłopak się nie podnosił pochylił się. Położył mu rękę na ramieniu i szturchnął nim.

– Co robisz?

– A na co ci to wygląda, co? – westchnął i uniósł głowę. Twarz miał bladą jak ściana. – Odkryłem w sobie powołanie i modlę się do mojego wybawcy, Syna Bożego, Jezusa Chrystu…

– Daruj sobie – warknął zirytowany, podnosząc go za fraki. Janek wciągnął gwałtownie powietrze do płuc i stanął na nogach. Ten nagły ruch naprawdę nie zrobił dobrze jego żołądkowi.

– Dziękuję. Modlenie się na klęczkach jest przereklamowane. Nie odnotowałem żadnej różnicy w skuteczności…

– Do rzeczy, Aleksy. – Janek zmarszczył brwi.

– Z chęcią. Bo tak się składa, że bardzo mi się spieszy – powiedział i wyminął mężczyznę w drzwiach.

– Hej! – zawołał za nim, ale Janek nie miał zamiaru zwlekać. Torsje znów nim targnęły, ale tym razem przynajmniej mógł skorzystać z łazienki. Soboń nie tak pewnie, podążył za nim i patrzył jak chłopak skręca się przed klozetem.

– Co ci jest?

– Ty mi powiedz – wydyszał, przecierając dłonią usta. W powietrzu unosił się gorzki zapach, w gardle miał kwas. Wstał opłukać usta. – Otrułeś mnie.

– Ja cię otrułem?

– Na to wychodzi.

– Jedliśmy to samo.

– Przygotowywałeś jedzenie. Coś mi dosypałeś.

– Tak, bo nie miałem nic lepszego do roboty.

– Nie wiem co ci powiedział mój ojciec, ale…

– Sugerujesz, że to jego prośba? – zapytał siląc się na blady uśmiech. Pod jego oczami odbijały się wyraźne cienie.

Janek spojrzał na niego chłodno.

– Nie odwracaj kota ogonem – odpowiedział, po czym jęknął i znowu podszedł do toalety. Soboń wyszedł z łazienki i dobrze. Wcale nie było Jankowi na rękę, że za nim polazł i patrzył na niego w tak uwłaczającej sytuacji.

Chłopak spędził na klęczkach kilkanaście minut, podczas których żołądek mu się ściskał boleśnie, a on opadał z sił. Ręce i ramiona miał ciężkie, głowa spoczywała na desce i wcale nie miała ochoty się od niej odrywać. Gdyby nie powrót Sobonia Janek dłużej by się zbierał do wstania, ale jego milcząca obecność po chwili skłoniła go do podniesienia się.

– Wiesz, ja wiem, że nie mam żadnych praw – zacytował jego słowa cicho – ale byłbym wdzięczny za szczoteczkę do zębów.

– Wdzięczność to coś nowego u ciebie – odpowiedział Cezary i ponownie wyszedł. Janek zerknął na siebie w lustrze. Miał wrażenie, że twarz mu wychudła przez te kilka dni, przez co jej rysy zrobiły się ostrzejsze.

Tak jak się spodziewał dostał szczoteczkę, a nawet kilka innych kosmetyków, których do tej pory używał i z ulgą się odświeżył. Cezary czekał na niego w kuchni, więc tam podążył i przystanął przy blacie. Mężczyzna opierał się o wyspę kuchenną, w dłoni trzymał kubek z kawą, a obok stał drugi.

– Wyglądasz tragicznie – stwierdził chłopak, kiedy przyjrzał mu się uważnie. Mężczyzna miał nieułożone włosy, był blady i miał worki pod oczami.

– Mhm, ty też – odpowiedział, podsuwając w jego stronę napar.

– Ja przynajmniej mam powód. Niecodziennie ktoś mnie przetrzymuje wbrew mojej woli i na dodatek truje – burknął, chwytając kubek. Napił się ostrożnie, ale ziółka nie były już gorące. – I jeszcze śmieje mi się w twarz – dodał, widząc, jak kąciki ust mężczyzny unoszą się.

– Jak na ofiarę otrucia bardzo łatwo przyszło ci się tego napić – wskazał brodą na kubek.

– Nie zrobiłbyś tego samego drugi raz – odparł Janek pewnie.

– W ogóle bym tego nie zrobił – sprostował, masując dłonią skronie.

Janek westchnął i zaczął przechadzać się z kubkiem po kuchni. Przystanął przed oknem. Miał stąd dobry widok na znaczną część Warszawy. Wciąż nieobudzoną i spokojną.

– Która godzina?

– Niedługo czwarta.

– Spałeś w ogóle?

– Nie.

– Ja też nie – przyznał, opierając się o szybę. Cezary pokiwał głową. I tak musiał się tego domyślić.

– Chcesz wyjść? – zapytał po kilku minutach ciszy. Janek odwrócił się w jego stronę z szokiem wymalowanym na twarzy.

– Na dwór? – zapytał, wskazując palcem świat za oknem. Cezary patrzył na niego niedowierzająco, z dziwnym wyrazem twarzy.

– Dokładnie tam – potaknął, kiedy Janek wciąż stał w miejscu, nie wierząc jego słowom.

– Nie boisz się?

– Boję. Robię to tylko dlatego, że rzygałeś ostatnie pół godziny i wyglądasz jakbyś miał zaraz zemdleć, więc czuję, że mam z tobą przynajmniej jakieś szanse – zironizował, wycofując się w głąb korytarza. Janek zaśmiał się sucho i podążył za nim. Po drodze odłożył pusty kubek na blat i przeczesał palcami splątane włosy.

– Myślę, że i w tym stanie jestem godnym przeciwnikiem – odparł, ale mężczyzna nie pociągnął rozmowy. Ubierali się w ciszy. Nie przeszkadzało im to, że pod kurtkami mają piżamy, a czapki i szaliki otulają ich zaspane twarze. Otumanieni nieprzespaną nocą wyszli z mieszkania, chwilę potem z bloku.

W Janka uderzyło rześkie powietrze i chłód, i było to przyjemniejsze niż pamiętał. Odetchnął głęboko. Ostatnie dni zlewały mu się w jedną wielką masę, dlatego z ulgą przyjął tę zmianę. Nie przeszkadzało mu nawet przeszywające zimno, które otulało szczelnie jego gołe kostki, a także lodowata mżawka, która po chwili zaczęła skapywać na jego twarz.

Mógłby iść w nieskończoność, nie zważając na słabość ciała i powracające uderzenia gorąca, kiedy znowu robiło mu się niedobrze. Na szczęście rześkie powietrze pomagało mu uspokoić organizm i po drodze nie wydarzyła się żadna niechciana wpadka.

Soboń go nie zatrzymywał. Szedł milcząco obok, wpatrując się przed siebie. Janek spojrzał na niego tylko kilka razy, co raz szykując się do wypowiedzi, która finalnie nie opuściła jego ust.

Ich spacer trwał prawie godzinę, podczas której obaj opadali z sił i zakończył się w chwili, kiedy mżawka zmienia się w siarczysty deszcz. Wtedy niemal biegnąc dopadli do klatki i schowali się w niej, dmuchając w swoje zmarznięte dłonie.

Janek ruszył do windy. Obejrzał się za siebie.

– Idziesz? – rzucił, patrząc na Cezarego, który słysząc to ruszył za nim z dziwnie napiętym wyrazem twarzy. – Przemarzłeś? – dopytał, unosząc brew. Mężczyzna westchnął.

– A co, martwisz się?

– Zastanawiam się, czy jednak nie zacząć uciekać.

Cezary parsknął.

– Pakuj się do windy – odpowiedział, na co Janek wywrócił oczami.

– Okej, to następnym razem.

Kiedy weszli do mieszkania chłopak zmarkotniał. Rozbierał się mechanicznie. Jak bumerang wróciła do niego beznadziejność sytuacji. Soboń musiał zauważyć tę zmianę na jego twarzy, ale jedynie westchnął ciężko i skinął mu głową, aby udał się do salonu.

Janek usiadł na kanapie. Niedbale ściągnął z oparcia na siebie cienki pled i odchylił głowę do tyłu. Mokre kosmyki włosów moczyły kanapę, ale to bardziej mu pasowało, niż to, że woda spływała mu po karku. I tak było mu zimno. Cezary zresztą czuł tak samo, bo właśnie owijał się w gruby szlafrok.

– Co powiedział ci mój ojciec? – zapytał po raz kolejny, obserwując Sobonia podchodzącego do kuchni. Mężczyzna odwrócił delikatnie twarz w jego stronę.

– Chcesz coś do picia? – zapytał, wstawiając wodę w czajniku. Łatwo przychodziło mu udawanie, że niczego nie słyszał.

– I do jedzenia – odpowiedział, godząc się z brakiem odpowiedzi.

– Zrób sobie.

Janek podniósł się ociężale z kanapy.

– Zero taryfy ulgowej – bąknął, przystając przy mężczyźnie. Ten pokręcił głową.

– Nawet nie wiesz, jak dużo ci jej daję.

– Mógłbyś mnie nie zamykać w pokoju.

– Nie ma nawet takiej opcji.

– Albo przynajmniej dałbyś mi laptopa.

– Jak poprosisz, to dostaniesz co najwyżej książkę.

– Rozważę to – odpowiedział poważnie, wyciągając z lodówki jajka i masło. Cezary wyjął warzywa. – Pamiętasz, jak uczyliśmy się robić jajka w koszulce?

– Pamiętam.

Chłopak zaśmiał się.

– Całe ci się rozwaliło, mimo że zapewniałeś, że umiesz.

– To był zwykły pech.

– Jasne. Mi za to wyszło od razu.

– Bo ty z kolei masz niewiarygodne szczęście.

– Powiedziałeś, przetrzymując mnie w swoim lochu – zironizował, wywołując krótki śmiech u mężczyzny. Spojrzeli sobie w oczy. Cezary uchylił wargi, potem zmarszczył brwi. Spojrzał na ich własne ręce przy blacie, szykujące wspólne śniadanie, potem znowu na Janka i cofnął się o kilka centymetrów.

Wtedy Czyżewski zrozumiał, co takiego musiał pomyśleć. Stali tu razem, dokładnie tak jak kiedyś. Rozmawiając jak kiedyś. Przez chwilę było dobrze, niemal beztrosko. Janek wciąż potrafił go rozśmieszyć. Teraz jednak pogodne spojrzenie zmieniło się w podejrzliwe, gdy mężczyzna zdał sobie z tego sprawę.

Janek – oszust – właśnie znowu próbował wejść mu na głowę, chłopak wyczytał tę myśl z oczu Sobonia bezbłędnie. I może właśnie tak było. Może faktycznie chciał.

W końcu tkwili tu razem. Z winy Cezarego. A Cezary, cokolwiek by nie mówił, był na niego podatny i skoro szantażował go zdrowiem, a może nawet życiem ojca oraz przyjaciela, Janek musiał spróbować zyskać nad nim przewagę. Za wszelką cenę.

Reagując na jego spojrzenie, spuścił wzrok i również się odsunął. Zajął się przygotowywaniem śniadania, myśląc jakie zachowanie było wskazane w tej sytuacji. Sam nie wiedział, dlatego uznał, że metoda prób i błędów była jedyną właściwą. Być może powinien być naturalny. Wtedy wszystko wychodziło mu najlepiej.

Bez zbędnych oczekiwań, bez zbyt skomplikowanych akcji, powinien zbliżyć się do mężczyzny. Wtedy opcje będą dwie – Soboń albo znowu mu ulegnie albo go odsunie, ale może dzięki temu zyska trochę swobody.

Śniadanie skończyli szykować w ciszy, a nawet delikatnym napięciu, którego Janek nie starał się rozładować. Zjedli przy stole, Soboń unikał jego wzroku. Chłopak natomiast otwarcie na niego zerkał, starając się dostrzec wszystkie zmiany, które w nim zaszły na przestrzeni lat. Miał trochę głębsze zmarszczki w kącikach oczu i na czole, ale nie odbierały mu one wigoru. Wciąż wyglądał jak pierwszorzędny atleta, może jedynie odrobinę szczuplejszy niż to zapamiętał. Fiolet pod oczami powoli schodził z jego twarzy, a zielone oczy były żywsze niż jeszcze godzinę temu. Podczas gdy Janek niemal zasypiał, Cezary będzie zmuszony rozpocząć swój dzień na pełnych obrotach po nieprzespanej nocy. Nie, żeby chłopakowi było żal.

Cezary spojrzał prosto na niego, kiedy wzrok Janka od dłuższego czasu błądził po jego twarzy i zmrużył oczy.

– Wstawaj, niedługo będę musiał wychodzić.

– Za ile wrócisz?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Jakoś za dziesięć godzin – odparł po chwili zastanowienia, na co Janek skinął głową i wstał od stołu. Zanim poszedł do sypialni skorzystał z łazienki, a kiedy wszedł do swojego pokoju na szafce spostrzegł termos, resztę kanapek a także niewielki stosik książek. Uśmiechnął się pod nosem. Nawet nie musiał prosić. Mógł za to podziękować. I zrobił to. Kiedy Cezary przyszedł uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.

– Wiesz, jak na oprawcę masz zdecydowanie za miękkie serce – powiedział, kładąc się do łóżka. – Naprawdę mógłbyś nie zamykać tych drzwi...

– Nie przeginaj. – Janek zaśmiał się cicho. – I idź spać – uciął, patrząc na niego pogardliwie.

– Taki mam zamiar – odpowiedział już z głową na poduszce. – Tobie poleciłbym to samo.

Soboń westchnął i wycofał się z pokoju. Zamek kliknął.

Dzień wolny zapowiadał się Aleksemu świetnie. Obudził się w wygodnym łóżku, bez śladów odbitych guzików na policzku, w przyjemnie nagrzanej pościeli i z promieniami słońca na twarzy. Było wcześnie, kiedy przeciągał się na materacu, patrząc przy tym w okno. Siniaki na jego ciele pożółkły, fiolet powoli blaknął. Nawet nic go nie bolało. W pokoju było spokojnie i cicho. Na tej wysokości nie słychać było aż tak samochodów z ulicy, a także krzyków dzieciaków, jak to zawsze się działo na jego osiedlu.

Mimo że było mu bardzo wygodnie, z cichym westchnieniem opuścił łóżko. Spojrzał na swoje nowe ubrania. Tym razem dostał szarą koszulkę i miłe, dresowe spodnie, które były na niego odrobinę za długie i śmiesznie ciągnęły się po podłodze.

Aleksy zerknął do telefonu. Odpisał na kilka SMS-ów, które dostał od znajomych, przekładając umówione spotkania w czasie. Nie wiedział, kiedy znowu się z nimi spotka, ale podejrzewał, że w końcu to nastąpi.

Wkładając telefon do kieszeni, opuścił pokój i zamarł kiedy usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi. W jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, a czarne scenariusze jeden za drugim przelatywały mu przed oczami. Bo kogo mógł tu zaprosić Soboń mając u siebie młodego, atrakcyjnego chłopaka, którego prawdopodobnie nikt nie szukał?

Aleksy przeklął pod nosem, nasłuchując. Ciało automatycznie mu się spięło, gotowe do ewentualnej walki. W mieszkaniu było jednak wciąż cicho, a drzwi już się zamknęły. Aleksy postanowił wkroczyć do salonu, wciąż wyjątkowo ostrożny.

Tam dostrzegł Cezarego. Czarny dres opinał jego wysportowane ciało, gdy ten pochylał się nad stołem. W dłoniach trzymał dużą papierową torbę, której zawartość wystawiał na blat.

 Janek – musiał go usłyszeć, bo wciąż nie podniósł na niego wzroku. – Wstałeś akurat na śniadanie.

Chłopak podszedł do niego, uśmiechając się delikatnie. Spojrzenie mężczyzny prześlizgnęło się po jego zrelaksowanej twarzy. Cezary również wydawał się odprężony i wyspany.

– Pomóc ci z tym?

Mężczyzna potaknął i przesunął się na bok. Razem zaczęli wykładać jedzenie, przekładając je na talerze. Słodkawy zapach chałki i czekolady unosił się w powietrzu, a wrażenia wizualne, które chłopak czerpał patrząc na jedzenie sprawiały, że nie mógł się doczekać aż rozerwie miękkie ciasto palcami i włoży je do ust.

– Czy mi się wydaję, czy dzisiaj jesteś w lepszym nastroju? – zagadnął go, dochodząc do wniosku, że Cezary raczej nie jest typem inicjującym rozmowę.

– Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi – odparł ironicznie. Aleksy delikatnie zmarszczył brwi, potem uśmiechnął się szerzej. Soboń mógł być jedyną książką, którą będzie czytał.

– Jest ku temu jakiś szczególny powód?

– Tylko taki, że dzisiaj mam wolne.

– To bardzo dobry powód.

– Zwłaszcza kiedy nie będę musiał odbierać telefonów od przygłupich klientów i jeszcze głupszych pracowników – dodał z ulgą i usiadł przy stole. Aleksy do niego dołączył, zastanawiając się o czym konkretnie mówił i czym dokładnie się zajmował w swojej pracy.

– Nie brzmisz jakbyś lubił swoją pracę – zawyrokował niepewnie.

– Bo nie lubię – odpowiedział bez najmniejszego zawahania. Chłopak posłał mu współczujące spojrzenie.

– Nie chciałbyś jej w takim razie zmienić? – zasugerował, podsuwając sobie pod dłoń talerz z jedzeniem.

Cezary westchnął.

– Chciałbym. Ale na ten moment to raczej niemożliwe.

Chłopak pokiwał głową. Nie chciał na razie dopytywać o szczegóły pracy Sobonia. Wiedział tylko tyle, ile zdradził mu ojciec, ale on też jedynie karmił się domysłami. Aleksemu wystarczało to, że Cezary był bajecznie bogaty, co zresztą było widać po jego apartamencie i jedzeniu, które przed nimi stało.

– Wiesz, skoro dzisiaj masz wolne, to nie zaprzątajmy ci głowy pracą – zasugerował niepewnie, jak to miał w zwyczaju Janek. Cezary przyjął te słowa z ulgą i jeszcze bardziej się odprężył podczas jedzenia.

Śniadanie było przepyszne. Chłopak ledwo mógł się oderwać od słodkości, za którymi wcześniej aż tak nie przepadał. Być może dlatego, że znał jedynie tanie płatki na mleku albo batony wypełnione po brzegi białym cukrem. Ta słodycz była inna, lżejsza. Wyczuwalna na koniuszku języka, zostawała po sobie lekki, owocowy posmak. Chałka była jak chmurka, którą rwał i maczał w różnych konfiturach, raczył się pokrojonymi, dojrzałymi owocami i popijał to wszystko mleczną kawą.

Cezary nie był aż tak zaabsorbowany. Większą radość sprawiała mu obserwacja czystej fascynacji na twarzy towarzysza, która odbijała się na niej bez jego świadomości.

Nie było bowiem dużo rzeczy, które Aleksego potrafiły zaskoczyć. Spodziewał się wiele - ciosów, intryg, głupich burd od głupiego dyrektora, ścisku w żołądku na widok macochy i jej dziwnych zachowań, pogoni przez policję, karaluchów we wspólnej kuchni, a co najgorsze nawet zawodu ojca. Wszystko to było znajome. Potrafił sobie z tym radzić.

To czego nie znał, miał właśnie przed sobą: dobre życie, wygodne łóżko, miły dres, jedzenie, które szczelnie wypełniło jego brzuch aż po brzegi, kulturalna rozmowa i uprzejmość.

Drgnął, kiedy Cezary odchylił się na krześle. Aleksy drgnął, nie Janek. To wcale nie było zaplanowane. Miał ochotę parsknąć, wciąż jednak czuł się nieswojo. Zamiast tego posłał mężczyźnie nerwowy uśmiech i odwrócił wzrok.

– Chciałbyś… – Cezary zaczął wyczuwając jego zmianę nastroju. – Wybrać się ze mną nad jezioro?

– Nad jezioro? – powtórzył, wbijając w niego intensywne, niebieskie spojrzenie.

– Wciąż nie jest za ciepło, ale moglibyśmy… pobiegać albo zagrać w badmintona.

Janek uchylił lekko usta, po czym rozpromienił się cały.

– Naprawdę? Chciałbyś? Ale ze mną? Bo wiesz, widziałem, że biegasz i nie wiem, czy dorównam ci kroku. Ale z chęcią zagram! Albo nawet po prostu posiedzę nad jeziorem i… dotrzymam ci towarzystwa, jeżeli kroku nie będę umiał! – rozgadał się, pochylając się specjalnie w stronę mężczyzny, którego pozytywnie zaskoczył tym słowotokiem.

Nie byli w stanie zjeść całego śniadania, było zbyt obfite, dlatego resztę spakowali na później. Aleksy kpił sobie w duchu, że powinni spakować jeszcze koszyk i koce, wtedy w ogóle spędziliby popołudnie idealne  tylko oni, razem nad jeziorem, na pikniku. Sytuacja jak ze snu jakiejś amerykańskiej rodziny. Tylko że nie byli rodziną. I właściwie to nawet się nie znali.

Chłopak spoglądał na Cezarego spod rzęs, zastanawiając się, kiedy będzie chciał coś w zamian. Biedny, przerażony Janek powinien poczuć się komfortowo, a potem, kiedy tak się stanie, Cezary nie zapomni się upomnieć o zwrot długu. Nikt nie robił niczego za darmo, myślał, cały czas na niego zerkając.

Na razie jednak było stabilnie. Chłopak miał wrażenie, że Soboń bardzo powoli bada teren, przez co Aleksy pole do popisu również miał mniejsze. Nie opowiadał bajki za bajką, bo Soboń zwyczajnie nie wymagał od niego tłumaczeń. Przynajmniej na razie.

Nad jezioro pojechali pół godziny później. Spakowani, uzbrojeni w rakiety do badmintona i paczkę z jedzeniem, przebijali się mozolnie przez Warszawę. Nie byli jedynymi, którzy wpadli na pomysł wypadu za miasto. Był piękny, wiosenny dzień i wielu ludzi ciągnęło na łono natury i, jak Aleksy się przekonał, nie było nic prześmiewczego w takiej formie spędzania czasu. Rodziny przechadzały się z dziećmi, inni jedli fast foody, a jeszcze inni bawili się ze swoimi czworonogami. Aleksy poczuł silne uczucie odrealnienia, kiedy szedł za Soboniem w stronę plaży, a także później, kiedy zrównali się krokiem i po prostu przechadzali się wzdłuż brzegu. Jak się okazało była to ich rozgrzewka.

Aleksy wyraził chęć wspólnego biegania, co wyraźnie sprawiło Soboniowi przyjemność.

– Nie będę zostawiał cię za bardzo w tyle – obiecał, wyzwalając tym samym w chłopaku silną chęć rywalizacji.

– Nie musisz dawać mi taryfy ulgowej – odpowiedział z nieśmiałym uśmieszkiem. – Najwyżej będę się wlec pół kilometra za tobą, ale to nic. Nie ograniczaj się.

Gdyby był sobą  też by się nie ograniczał. Pokazałby facetowi do czego jest zdolny. Miałby w nim mocnego konkurenta. Ale był Jankiem. Janek, mimo że lubił sport, nie mógł być zbyt dobry. Kłóciłoby się to z jego wizerunkiem. Dlatego, chociaż godziło to Aleksego w dumę, postanowił nawet za bardzo się nie wysilać.

Przez chwilę utrzymywali równe tempo, potem Aleksy odpuścił i zmniejszył obroty. Soboń wręcz przeciwnie - był jak maszyna. Miał idealną technikę i idealne ciało, a także kondycję nie do zdarcia. Nie przeszkadzał mu nawet piasek, a później nierówne, trawiaste podłoże. Widać było po nim, że bieganie sprawia mu przyjemność.

Aleksy też odczuwał z tej chwili satysfakcję. Ciepły, wiosenny wietrzyk dmuchał mu w twarz, kiedy biegł. A kiedy tak biegł i biegł, robiąc już kolejne okrążenie w jego głowie nie było myśli. Na chwilę zapomniał o zmartwieniach i planach. Dobrze było mu po prostu tu i teraz, kiedy walczył z ciałem o kolejne dziesięć minut wysiłku. Poddał się po czterdziestu, co i tak uważał za sukces. Łapiąc łapczywie powietrze opadł zmęczony na piasek tuż przy jeziorze. Na policzkach miał czerwone plamy, a na czole krople potu, co nie przeszło niezauważone. Chłopak odwrócił głowę na bok i natrafił na wielkie, brązowe oczy.

Zmarszczył brwi, patrząc na dziewczynkę, która wlepiała w niego spojrzenie. Ta, ubrana w ciepłą, srebrną kurtkę i różowy szalik, zrobiła krok na przód i przykucnęła tuż przy nim.

Aleksy odwrócił wzrok, wyjątkowo rozdrażniony. Nie lubił dzieci, a to musiało rozpocząć zabawę akurat obok. Na dodatek cały czas się na niego gapiło.

– Czy coś się stało? – zapytał w końcu, kiedy mała uparcie przy nim trwała.

– Usiadłeś na moim tygrysku – odpowiedziała, grzebiąc w piasku. Dopiero teraz Aleksy zauważył, że robiła podkop.

Chłopak jęknął. Nie mając wyjścia przesunął się na bok i uwolnił przygniecioną zabawkę. Tygrysek okazał się małą, plastikową figurką wgniecioną w piasek.

Dziewczynka od razu za niego chwyciła.

– Mogłaś po prostu powiedzieć – pouczył ją.

– Widziałam, że jesteś zmęczony! Dlatego chciałam ją wykopać od dołu, żebyś nie musiał wstawać – wysłała mu promienny uśmiech. Chłopak zmarszczył brwi. Nie mógł zaprzeczyć, że intencje dziewczynki były dobre, ale jej towarzystwo wprawiało go w dyskomfort. – Ledwo żyjesz, co? – dodała zaraz gapiąc się na niego tymi wielkimi oczami.

– Wcale nie – odpowiedział, wciąż czerwony na twarzy.

– Jeszcze dużo ci brakuje, żeby dorównać tacie.

Aleksy zamrugał. To dziecko… Znało skądś jego ojca? Znało jego? Serce zaczęło bić mu szybciej. Rozejrzał się szybko po otoczeniu, chcąc wyłapać znajomych ojca, których mógłby kojarzyć, ale nie widział żadnej znajomej twarzy. Potem zerknął na dziewczynkę. Już miał nią potrząsnąć i zapytać o szczegóły  czy Wojciech był z niego niezadowolony?  gdy dostrzegł gdzie patrzy.

Mała wpatrywała się w przeciwległy brzeg jeziora, jej oczy śledziły ruchy Sobonia, gdy ten biegł ledwo zdradzając po sobie ślady zmęczenia.

Nagle zrobiło mu się jeszcze cieplej na twarzy.

–To nie jest mój tata – sprostował odczuwając lekkie zażenowanie. Mała uniosła brwi.

– Och.

– Nawet nie jesteśmy podobni i w ogóle nie muszę mu dorównywać – tłumaczył dalej, patrząc w brązowe oczy. Dziewczynka skinęła głową.

– A ja bym kiedyś chciała!

– To zamiast grzebać w piasku, leć za nim – kiwnął głową na Sobonia. Dziewczynka zaśmiała się.

– Nie mogę! Mama by się bała, że wpadnę do jeziora! – Wskazała głową mamę. Aleksy spojrzał na nią nagląco, mając nadzieję, że zabierze od niego swoje dziecko. Kobieta jednak raczej cieszyła się chwilą wytchnienia i nie miała takich planów. Chłopak westchnął.

– No tak, bo pewnie taka z ciebie niezdara.

– Wcale nie!

– No to biegnij.

Dziewczynka zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona na piersiach.

– Dobra! – wypaliła. Zamiast jednak ruszyć pędem ścieżką, wróciła do rodzicielki. Oddała jej tygryska i wyraźnie poprosiła o zgodę. Kobieta po chwili zastanowienia, skinęła głową i wtedy mała wystrzeliła jak z procy. Pomachała Aleksemu, gdy go mijała, a on zrobił to samo.

Potem odchylił się i położył na piasku. Może i był skurwielem, ale teraz chociaż mógł się cieszyć ciszą i spokojem. Patrzył w bezchmurne niebo i przymykał oczy, gdy promienie za bardzo go raziły. Z oddali dochodziły do odgłosy rozmów i okrzyki, ale nie przeszkadzało mu to. Leżał odprężony, w dłoniach przesypywał piasek.

– Żyjesz? – doszło do niego. Spojrzał na Sobonia, który stanął nad nim. Pokiwał głową z anielskim uśmiechem.

– I mam się całkiem dobrze – przyznał, nawet się nie podnosząc.

– Będziesz cały w piasku – zauważył mężczyzna.

– Już jestem – odpowiedział tak samo spokojnie. – Błogie uczucie.

Cezary patrzył na niego jeszcze przez chwilę po czym przyklęknął tuż obok.

– Mógłbym przynieść koc.

– Nie wzięliśmy żadnego.

– Mam w samochodzie.

– Tak? – zapytał unosząc się na łokciach. – Piasek jest jeszcze zimny – przyznał.– Ale ja na twoim miejscu już bym się nie podniósł.

– Nawet się nie zmęczyłem – odpowiedział, wstając bez chwili zawahania. Aleksy patrzył jak przechodzi przez plażę do parkingu.

– Też coś – parsknął pod nosem, wracając do siadu. Odwrócił głowę. Dziewczynka dalej pędziła wzdłuż jeziora, ale przez krótkie nóżki nie przemieszczała się zbyt szybko. I dobrze.

Cezary wrócił po kilku minutach. Przebrany, z kocem i torbą z jedzeniem. Wychodziło na to, że jednak będą mieli piknik.

– Często spędzasz tak dni wolne? – zagadnął chłopak, kiedy Soboń rozkładał koc. Potem się na niego wturlał nasypując na jego powierzchnię drobinki piasku. Cezary nie zwrócił mu uwagi. Usiadł tuż obok i zapatrzył się w taflę wody.

– Nie. Bardzo rzadko mam do tego okazję. Częściej zostaję w mieszkaniu i czytam książki, ale pomyślałem, że bym cię zanudził.

– Wiesz, ja… Nie miałbym nic przeciwko. I tak… Jestem bardzo wdzięczny za wszystko i…

– Chyba nie chcę wyjść na kompletnego nudziarza – uciął. Chłopak uniósł brew.

– Nie jesteś nudziarzem! – zaprotestował szybko.

– No tak… Jak to powiedziałeś? Człowiek, który interesuje się historią jest całkiem interesujący?

Chłopak postarał się speszyć.

– Naprawdę nie chciałem, żeby brzmiało to prześmiewczo! – zapewnił, pochylając się bliżej mężczyzny. – Jeżeli cię to pocieszy, to tamta dziewczynka – wskazał na małą palcem – chwilę temu powiedziała, że chce być jak ty.

– Tamta dziewczynka?

– Mhm. Zrobiłeś na niej świetne wrażenie. Zresztą… Na mnie też – dodał zawstydzony. – No i faktycznie nie miałbym z tobą szans z tym bieganiem.

– Zdziwiłbym się, gdybyś miał. Przygotowuje się do maratonu.

Aleksy kiwnął głową. Miało to sens.

Wypuszczając powietrze z płuc z powrotem opadł na ziemię. Włosy rozsypały mu się dookoła twarzy. Słońce grzało coraz mocniej, a on ufnie wierzył, że mógł sobie pozwolić na takie zachowanie.

– Jesteś przy mnie spięty? – zapytał po chwili ciszy, przesuwając piasek spod koca.

– Nie.

– To o czym myślisz?

Cezary nie odpowiadał przez dłuższy moment

– Co z tobą zrobić.

– Cóż, na pewno nie przerabiaj mnie na mydło – zażartował.

– Skoro tak mówisz…

– Hej! – znowu uniósł się na łokciach i zaśmiał się wdzięcznie. – Nawet jeśli byś chciał, nie ma we mnie dużo tłuszczu.

– Dlatego zamówiłem takie śniadanie.

Janek przygryzł wargę.

– Ale… żartujesz, tak? – zapytał, grając naiwnego.

Soboń parsknął, a Janek zaśmiał się odrobinę nerwowo.

– Wiesz, jeżeli tylko zacznę ci przeszkadzać to powiedz. Wyniosę się w kilka minut. No i może… ty to zjedz. Teraz czuję się wyjątkowo niepewnie – powiedział, podsuwając w stronę mężczyzny torbę z jedzeniem. Wymienili się uśmiechami.

Cezary nie sprzeczał się. Chwilę zajęło mu wypakowanie jedzenia, które potem zaczął nieśpiesznie jeść. Jego dłoń zamarła w połowie drogi, kiedy tuż przed nim stanęła spocona, zgrzana dziewczynka. Aleksy jęknął w duchu.

– Widziałeś?! – zapytała podekscytowana, kierując swoje słowa do chłopaka. – Przebiegłam całe kółko!

– Widziałem – odpowiedział, unosząc się na łokciach. – Widzisz, teraz jesteś tak dobra, jak on – kiwnął głową na bok. Dziewczyna speszyła się i zamajtała niepewnie ciałem na prawo i lewo, posyłając Cezaremu nieśmiały uśmiech.

Mężczyzna uniósł brwi i odchrząknął.

– A pan widział? – zapytała. – Był pan dla mnie wielką inspiracją.

Aleksy niemal parsknął. Skąd ta mała znała takie słowa i dlaczego tak dobrze szło jej podlizywanie?

– Tak, cóż… – Soboń zdecydowanie również nie wiedział, jak porozumieć się z dzieckiem. – Świetnie ci poszło – powiedział, chociaż wcale na nią nie patrzył podczas jej wyczynu.

Mała wypięła dumnie pierś.

– Mogę przebiec jeszcze raz! – zapewniła.

– Chyba nie uwierzymy dopóki nie zobaczymy – odpowiedział Aleksy, na co dziewczynka cała się zapieniła. Cezary spojrzał na niego zdziwiony, a ten jedynie posłał mu przepraszające spojrzenie. Że też musiał go rozgryźć!

– Ja wierzę. Lepiej, żebyś się nie zamęczyła tak od razu i odpoczęła – doradził jej.

– Ale…

– Widzisz, my też odpoczywamy.

– Widzę – odpowiedziała po chwili i skinęła raźnie głową. Potem jej wzrok skierował się na leżącą przed nimi słodkości. Soboń to zauważył i delikatnie przesunął pudełko w jej stronę. – Masz ochotę?

Aleksy nie mógł w to uwierzyć. Otworzył nawet usta, ale zaraz je zamknął. Dziewczynka wyciągnęła małą rączkę i chwyciła kromkę chałki. – Ale dobre! – Oczy jej się zaświeciły.

Aleksy podniósł się do siadu. Nie będzie mu tu jakaś małolata podkradać jedzenia! Musiał wymyślić jakiś sposób, żeby ją stąd przepędzić, ale jak na złość nic mu nie przychodziło do głowy. Na szczęście wyręczyła go w tym matka smarkuli.

– Lena! – krzyknęła, podchodząc w ich stronę. Dziewczynka zamarła, wlepiając w nią wielkie brązowe oczy. – Co ty wyprawiasz! Chodź tutaj natychmiast – mówiła, zbliżając się do nich. Przystanęła tuż nad nimi. – Bardzo pana przepraszam – zwróciła się bezpośrednio do Sobonia. – Jest strasznie… ciekawska. Nie zawszę mogę ją upilnować i potem… Przeszkadza. Lena chodź no tu – nakazała wyciągając ręce do córki. Ta nie bardzo miała na to ochotę. – I przeproś, nie powinnaś zabierać jedzenia. – Aleksy całkowicie się z tym zgadzał.

– To nic takiego – odpowiedział Cezary.

– Boże, Lena… – jęknęła kobieta, kiedy dżem zsunął się z chałki prosto na kurtkę dziewczynki.

– Ups.

– Wracaj do zabawek. Natychmiast!

– Ale mamo!

– Natychmiast – zagrzmiała, na co mała Lena bardzo się zezłościła i poszła.

Wreszcie, odetchnął Aleksy.

– Jezu. Przepraszam za zamieszanie – powiedziała kobieta, uciskając skronie. Soboń pokręcił głową. Nie był to dla niego problem, chociaż cała sytuacja wydawała się niecodzienna. – Mam nadzieję, że nie była za bardzo nieznośna. Widziałam jak biega, a potem się zagapiłam… I chyba długo tak panom nie przeszkadzała? – Tym razem zwróciła się też do Aleksego, co ten uznał za postęp.

– Nie, zaledwie chwilę.

– To… Dobrze. Chociaż w ramach rekompensaty i tak z chęcią postawię panom kawę – powiedziała, wskazując brodą na niewielką budkę.

Aleksy już wtedy domyślił się do czego to zmierza. Nie dało się nie dostrzec, że spojrzenie tej kobiety spoczywało na Cezarym odrobinę zbyt długo i zbyt często, żeby uznać je za przypadkowe. Chłopak poczuł się jak piąte koło u wozu, ale przy tym był ciekawy reakcji mężczyzny. Przecież i on musiał zauważyć jawny interes tej kobiety.

Aleksemu spodobała się jego powściągliwa, spokojna reakcja.

– Bardzo dziękujemy, ale nie skorzystamy. – Kilka odpowiednio wyważonych słów i kobieta odeszła speszona. Chłopak był pod wrażeniem. Nachylił się w stronę Sobonia.

– Czy ona wyraźnie chciała cię poderwać? – zapytał, a Cezary lekko pokiwał głową. – Nie podobała ci się? – udał zdziwionego. Coby nie mówić, była bardzo atrakcyjna. – A może… Jesteś zajęty? – palnął się w czoło jakby to było oczywiste.

– Nie, to nie to. A ona… Nie była w moim typie – odpowiedział, wbijając wzrok w taflę jeziora. Aleksy nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

– Rozumiem. No i ma przerażające dziecko.

– Nie lubisz ich, co?

– Aż tak bardzo było to widać?

– Tak – zaśmiał się, odwracając głowę w jego stronę. Słońce zaświeciło mu w oczy, więc je zmrużył, a Aleksy doszedł do wniosku, że wyglądał bardzo dobrze. Nie dziwił się tej kobiecie, że postanowiła spróbować szczęścia.

– A ty je lubisz?

– Nie miałem zbyt wiele styczności z dziećmi, ale… Wprowadzają do życia dużo radości.

– No wiesz – odchrząknął. – Jeżeli kogoś znajdziesz, to nic nie będzie stało na przeszkodzie, żeby… mieć jakieś – powiedział speszony. Cezary pokręcił głową.

– To się nie wydarzy – powiedział tak samo pewnie i spokojnie, jak w chwili gdy odprawiał tamtą kobietę. Aleksy ponownie docenił jego ekspresję.

Nie miał zamiaru dłużej drążyć tematu i udawać głupiego. Zresztą cokolwiek by nie było przyczyną, mimo że tę Aleksy doskonale znał, był to drażliwy temat, a było zbyt miło, żeby psuć atmosferę.

– Swoją drogą… Może masz ochotę na kawę? – zapytał Cezary, wywołując tym samym szeroki uśmiech na twarzy chłopaka.

Tamta kobieta zdecydowanie nie była w typie Sobonia. Dobrze było za to wiedzieć, że on był.

– Tak – odpowiedział przygryzając wargę. – A potem… Zagramy tak jak mieliśmy w planach? Chciałbym zobaczyć, czy chociaż w badmintonie będę w stanie ci dorównać.

– Na pewno – odparł z eleganckim uśmiechem. Wspólnie podnieśli się z koca. Janek otrzepał się z piasku.

– Bo Lena wcześniej mi powiedziała, że nie dorastam ci do pięt. Już wtedy złapała ujemne punkty – zaśmiał się.

– Teraz rozumiem urazę – odpowiedział w równie dobrym nastroju.

Aleksy potaknął i minął wspomnianą dziewczynkę z nieskrywaną satysfakcją. Pijąc kawę, zerkał Soboniowi w oczy. A potem, kiedy z nim grał, znów na chwilę zapomniał o wszystkim. 

___

Hej, hej. Witam was po odrobinie dłuższej przerwie w całkiem miłym, spokojnym rozdziale. Tym razem odbyło się bez większych stresów. Można nawet powiedzieć, że Soboń i Janek trochę lepiej się dogadują. Może wyjdzie to na korzyść im obu....  A może będzie to zgubne?

 Zdążyliście już odrobinę poznać Cezarego, no i tu pojawia się pytanie... Jak myślicie, kto na tej całej sytuacji wyjdzie gorzej? Janek czy Soboń? No bo wiecie, Janek  to całkiem cwany zawodnik i pewnie będzie starał się zamieszać w życiu uczuciowym byłego partnera, z drugiej strony czy Cezary byłby na tyle nierozsądny, żeby dwa razy wpaść w tę samą pułapkę? Jestem ciekawa, co myślicie albo co byście chcieli, żeby się stało. A tymczasem trzymajcie się tam i do następnego!


1 komentarz:

  1. Hej. Och ten nasz Janek , ja ta chorobę psychiczną też trochę obstawiłam ;) w końcu upodabniać imię do charakteru to straszna spraw. Zwłaszcza ,że bycie Jankiem było dla Aleksego dużo łatwiejsze i zdecydowanie przyjemniejsze ,bynajmniej tak mi się wydaje. Co do twoich pytań to jak dlamnie zdecydowanie Sobon będzie cierpiał bardziej. Facet trzymał uraz tyle lat ,do tego teraz się na nim odgrywa ,aczkolwiek ma za miękkie serce, bynajmniej teraz żeby go jakoś bardziej karać. Chociaż może zna na tyle Aleksego ,że wie ,że takie odcienie od wszystkiego i brak poczucia wolności i strach przed jutrem to dla niego największą kara. Chociaż jak dlamnie to i tak Sobon będzie bardziej cierpiał ,bo z tych wspomnień Janka wychodzi ,że to on rozkochał Sobonia w sobie ,także zranione serce to zawsze większe cierpienie. Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń