piątek, 21 grudnia 2018

Zostań o poranku: Rozdział 4

Rozdział 4. Specyficzny człowiek


Janek siedział u niego cały dzień, chociaż u niego to raczej wyolbrzymienie. Chłopak naprawdę wziął się do roboty i ciężko pracował. Wyglądało też na to, w co Jurek trochę nie dowierzał, że znał się na rzeczy. Poszedł dopiero koło osiemnastej, ale wpierw wszystko uprzątnął i jeszcze pozamiatał cały kurz oraz zbutwiałe drewno, pozostawiając je w małym stosie w rogu klatki. Jurek widząc to, poczuł coś na kształt zadowolenia, bo sprzątanie przecież nie należało do zadań Janka, a jednak chłopak to zrobił.

Pewnie liczył na dodatkowe profity. A może po prostu był porządny.

Jurek sam już nie wiedział. Nie chciał się nad tym długo zastanawiać. Miał na głowie ważniejsze sprawy, wszakże jutro był czwartek. Dzień, w którym Łukasz z Marcinem się z nimi umówili. A raczej z „nimi”. Jurek bowiem wyraźnie został wykluczony z tego spotkania. Czuł, że powinien na nie pójść, że może w ten sposób odzyskałby jakąś kontrolę, zapanowałby nad czymś, może udałoby mu się to wszystko nawet jakoś odkręcić, ale…

Ale lepiej było, żeby się tam nie pojawiał. Żeby niczego nie spartaczył.

Lepiej było oddać własną przyszłość w łapy ojca i pozwolić, by ten wszystkim się zajął, dokładnie tak, jak robił to dotychczas. Po co miał się wtrącać? I tak czuł, że wszystko, co do tej pory miał sypie mu się przez palce, więc może faktycznie powinien odpuścić?

Dochodząc do takich wniosków, Jerzy chwycił za butelkę wódki i nie rozstał się z nią aż do późnej nocy.

piątek, 14 grudnia 2018

Zostań o poranku: Rozdział 3

Rozdział 3. Fachowiec

Kiedy zamknął za sobą drzwi, z jego ust wyrwało się głośne westchnięcie. Kto by pomyślał, że kilka minut z tym chłopakiem tak go wymęczy? Jeszcze dwa dni temu Jurek by sobie na to nie pozwolił, od razu sprowadziłby Janka do parteru, tymczasem miał wrażenie, że chłopak zagrał sobie na nim jak na gitarze i podporządkował pod siebie. To było beznadziejne. Miał wrażenie, że tracił kontrolę nawet nad samym sobą. Godząc się niejako z tym stanem rzeczy, poszedł do kuchni, gdzie wstawił wodę na herbatę. Chwilę potem zamknął okna, bo i w mieszkaniu zrobiło się chłodno, a on po kilku minutach w samej bluzie, poczuł się zmarznięty. Następnie wyjął kubki i sprawdził, czy miał białą herbatę w półce. O dziwo, miał.

Podczas gdy woda się gotowała, wyjął z lodówki zapomniany obiad. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo był głodny. Było już przed osiemnastą, a on zjadł tylko śniadanie. Postanowił go sobie odgrzać, więc przełożył wszystko na blachę, a potem włożył do piekarnika.

W międzyczasie nogi zaprowadziły go do salonu, skąd zgarnął porzucone wcześniej filiżanki po kawie i poprawił wygniecione na oparciu kanapy koce. Nie był szczególnie przywiązany do porządku, ale lubił mieć ogarnięte w mieszkaniu, a już szczególnie, kiedy miał ktoś do niego zawitać. Wtedy powinno być wręcz nienagannie, ale tym razem Jerzy nawet nie miał ochoty się wysilać, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Miał daleko i głęboko, co taki Janek sobie pomyśli. W ogóle wszystko miał daleko i głęboko. Najchętniej to znowu by się położył i po prostu leżał albo spał. Obydwie te opcje wydawały mu się zachęcające. Kusiło go też, żeby sięgnąć po butelkę czegoś mocniejszego, ale zaraz sobie przypomniał, że jutro o ósmej był umówiony. Trudno. Może i się napije, ale po tym, jak Janek już sobie od niego pójdzie.

czwartek, 6 grudnia 2018

Zostań o poranku: Rozdział 2



Rozdział 2. Inny scenariusz

 

Jerzy był w szoku.

Raz – przez tę całą intrygę, którą uknuł jego ojciec, dwa – przez słowa Łukasza, który czerpał wyjątkową satysfakcję z obecnej sytuacji i trzy – przez własną głupotę.

Po jaką cholerę to podpisał? Dlaczego ojciec nic mu nie powiedział i wymusił to na nim? Jak w ogóle do tego doszło?

Miał mętlik w głowie i czuł się zdradzony.

Po raz kolejny tego dnia miał wrażenie, jakby ktoś przywalił mu prosto w twarz. Słowa Łukasza na pewno były takim ciosem, ale jeszcze mocniejszym było zachowanie ojca.

– Panie Marcinie, mogę pana zapewnić, że do końca tygodnia wszystko będzie załatwione.

– Nie ma pośpiechu. Sami wiemy, jak trudno jest wszystko zorganizować i podomykać swoje sprawy. I proszę, skoro mamy razem pracować, przejdźmy na ty, na pewno nam wszystkim będzie wygodniej – odparł Słowiński, ale Jurek nie słuchał dokładnie.

Patrzył na Łukasza wzrokiem, który mógłby zabić, ale uzyskał tym tylko odwrotny skutek. Nakonieczny uśmiechnął się lekko i zerknął na niego z wyższością, tak jak klawisz patrzył na więźnia zamkniętego za kratami, który i tak nie mógł mu nic zrobić. Bo może Jurek za kratami nie był, ale ręce i tak miał związane. Tak samo, jak i usta. Nawet kiedy chciał coś powiedzieć, jakoś się odgryźć, po prostu nie był w stanie.

Łukasz odwrócił się zadowolony i podszedł z powrotem do stołu.

– Biuro będzie czekać. W razie jakiś problemów prosimy o kontakt – mruknął, sięgając po teczkę. Stanisław przytaknął.

– Jeszcze raz dziękuję.

– Przyjemność po naszej stronie – odparł Nakonieczny, zerkając pytająco na Marcina. Ten skinął mu głową. – W takim razie, jeżeli wszystko stało się jasne, będziemy się zbierać. Wiem, że powinniśmy omówić jeszcze szczegóły, ale przez to przesunięcie jesteśmy spóźnieni na kolejne spotkanie. Proponuję spotkać się w czwartek, by wtedy na spokojnie wszystko omówić.

– Oczywiście.

– W takim razie do zobaczenia – pożegnał się Łukasz razem z Marcinem.

– Do zobaczenia – odpowiedział ojciec Jerzego, patrząc jak mężczyźni wychodzą. Jurek stosownie to przemilczał.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, wbił świdrujące spojrzenie w ojca. Ręce mu drżały z gniewu, dlatego zacisnął je w pięści. Stanisław nawet na niego nie patrzył, sprawdzając coś w telefonie, tak jakby nie miał zamiaru mu tego wyjaśnić.

Zagotowało się w nim.

Z wyrazem twarzy godnym samego diabła, podszedł do fotela, w którym siedział Stanisław i uderzył dłońmi w blat.

– Co to ma, do kurwy nędzy, znaczyć?! – krzyknął, a ojciec w końcu podniósł na niego znudzony wzrok.

– Nie krzycz, to nie przedszkole – mruknął, w dalszym ciągu nie będąc zainteresowanym synem.

– Co to było?! – powtórzył już ciszej, chociaż i tak nic, co by powiedział, nie byłoby słychać przez drzwi.

– Nie będę z tobą rozmawiać, dopóki się nie uspokoisz – oznajmił Stanisław, na co z Jerzego zeszło całe powietrze. Uderzył jeszcze raz w stół, potem okrążył kilka razy pokój, aż w końcu, nie mogąc już wytrzymać, usiadł w fotelu naprzeciwko ojca.

– Czy ja dobrze rozumiem? Sprzedałeś się?

– Sprzedałem siebie, ciebie i, upraszczając, całą naszą firmę, tak – powiedział spokojnie, unosząc błękitne oczy. Były niczym kryształy wyrzeźbione z lodu, tak jasne, że czasami wydawały się prawie białe. Jerzy poczuł na karku dreszcze.

– Bez żadnego słowa?! Bez omówienia tego ze mną? Nasz rodzinny dobytek?!

– Omówienia z tobą? Doskonale wiedziałem, co by z tego wyszło. I nie nasz, tylko mój, ty nie miałeś w to żadnego wkładu.

– Jak śmiesz tak mówić, całe życie poświęciłem tej firmie! – warknął, pochylając się gwałtownie nad stołem. – A ty ją oddajesz tym… Tym…! To oni nas zrujnowali!

– Oni? – powtórzył, a potem uśmiechnął się gorzko. – To ty nas zrujnowałeś, a oni okazali się po prostu mądrzejsi.

– Jak śmiesz…

– Jak śmiem mówić prawdę? Może w końcu najwyższa pora. Jesteś ślepy, taka jest prawda. Naprawdę nie zauważyłeś, co się dzieje? Nie zauważyłeś do czego doprowadziłeś?

– Do czego ja doprowadziłem? Ja?! Czy ty siebie w ogóle słyszysz? To oni odebrali nam sponsorów. Przez nich mieliśmy mniej klientów!

– Na pewno, Jerzy? – rzucił z dezaprobatą. – Gdybyś nie oczerniał ich na każdym możliwym kroku, gdybyś nie zrażał sponsorów swoim ograniczonym myśleniem, nie doszłoby do tego wszystkiego! Ale ty musiałeś, prawda? Chciałeś poczuć się lepszy. Poczucie zagrożenia nie dawało ci spokoju. Ta nieznośna myśl, że ktoś, kim gardzisz mógłby okazać się lepszy od ciebie, nie pozwalała ci odpuścić. Plułeś i oczerniałeś ich, często nawet nie patrząc, czy mówisz to do kogoś, kto jest im bliski, a ludzie patrzyli na ciebie jak na idiotę! A wiesz co oni robili w tym czasie? Byli serdeczni, życzliwi i nie udawali, że są najlepsi i najważniejsi, tak jak robiłeś to ty, wzbudzając tym tylko politowanie!

– Zamknij się!

– Twoje nieudolne próby zrujnowania ich przez te lata nie tylko nie przynosiły efektów, ale też pogrążały nas. Wcześniej… Wcześniej też tego nie zauważałem, aż w końcu spadaliśmy coraz niżej i niżej, a potem ty wbiłeś nam cholerny gwóźdź do trumny! – uniósł się pełen gniewu, na co Jerzy z powrotem opadł ciężko na oparcie. Czuł, że każda jego cząstka protestuje przeciwko tym słowom. – To, co zrobiłeś na tej konferencji dwa miesiące temu, to co o nich mówiłeś tak otwarcie do ludzi i kamer…

– Ja nie…

– Cisza! – zagrzmiał, tym razem samemu uderzając pięściami w blat. – Po czymś takim nie mogli zostać obojętni. Myślisz, że jak szybko się odbili, co? Jak dużo czasu zajęło im odwdzięczenie się pięknym za nadobne?

– To nie jest…

– Niecały miesiąc! Tyle im wystarczyło, by odciąć nam środki, by odebrać sponsorów, powołując się na to nagranie, w którym ty oczerniasz ich społeczność i ich samych! To nie jest średniowiecze, do jasnej cholery!

– Sam to mówisz, nie słyszysz?! To ich wina!

– Ich wina?! – ryknął, wstając z fotela. Nachylił się nad stołem, tak że ich twarze były znacznie bliżej siebie. – To twoja wina! Oni tylko sprytnie to wykorzystali. I wiesz co? Jestem pełen podziwu dla tego, z jaką klasą osiągnęli w miesiąc coś, co ty starałeś się uzyskać przez te lata. Szczerze, poszedłbym i im pogratulował!

– Co ty wygadujesz, ojcze…

– Nie nazywaj mnie tak! – krzyknął, wyrzucając gwałtownie ręce do góry.

Jerzy poczuł, jak kolejny cios spada na jego policzek. Zapiekły go oczy.

– Wolałbym mieć za syna któregokolwiek z nich, niż ciebie! – warknął w złości, a po chwili opadł na fotel. Gniew odrobinę z niego zszedł, zamyślił się. Zrobiło się cicho. Jerzy nie wiedział, co mógłby powiedzieć, zresztą szczypało go gardło. Nie ufał swojemu głosowi. – Chcesz wytłumaczenia, co się tu stało? Proszę bardzo. Za mniej niż kilka miesięcy zostalibyśmy bankrutami. Przez ostatnie dwa tygodnie zwolniłem sześciu ludzi, a nie ma dla mnie nic bardziej cennego od dobrych pracowników, których musiałem niesłusznie wywalić. Firmy, z którymi współpracowaliśmy od lat rzuciły mi w twarz, że rezygnują ze współpracy z nami. Więc wiesz co zrobiłem? Przeszedłem się kawałek na drugą stronę ulicy i poszedłem prosto do Łukasza. Pewnie spodziewał się kolejnej walki, może jakiś oskarżeń, ale nie taki miałem plan. Czasami trzeba po prostu przyznać, że ktoś jest lepszy.

– Oni nie są wcale...

– Skończ. Gdyby nie oni, najpewniej za jakiś czas bylibyśmy bankrutami i walczylibyśmy o godne życie. Kto wie? Może nawet bym sprzedał twoją kamienicę? – powiedział beznamiętnie, doskonale wiedząc gdzie uderzyć, żeby Jurka to zabolało. – A ty musiałbyś szukać pracy… na kasie? Bo, nie oszukujmy się, w naszej branży jesteś skreślony.

– A myślisz, że tam u nich nie będę? – Mroczki stanęły mu przed oczami. – Nienawidzą mnie! Jak to sobie wyobrażasz? Mam dla nich pracować?

– Pracę masz zagwarantowaną, jest to jeden z warunków umowy, ale czy przeniosą cię na stanowisko, gdzie będziesz musiał latać z kawą i robić za kuriera, czy może pozwolą ci się zajmować tym, co robiłeś dotychczas… Nie mam pojęcia – powiedział, rozkładając ręce. Przyszłość syna w ogóle go nie obchodziła.

Jurek złapał się za przewężenie nosa czując, że głowa niemalże mu pęka. Serce biło mu jak oszalałe, dłonie drżały. Sam już nie wiedział, co bolało go bardziej – pogarda ojca czy jego własny, niepewny los.

– Dlaczego się zgodzili? – zapytał po chwili, tym razem już nie panując nad głosem. Uniósł głowę i odważył się spojrzeć ojcu w oczy. Jego bystry wzrok niemalże przeszył go na wskroś. – Skoro mogli nas zrujnować…

– Skąd mogę wiedzieć? Może dla własnej satysfakcji? A może dlatego, że jednak mają w sobie odrobinę więcej honoru i współczucia niż my? Zresztą, zawsze będziesz mógł ich spytać – dodał, patrząc na niego sugestywnie, jakby wiedział, że Jerzy i tak tego nie zrobi. Bo nie zrobi, on sam był pewien.

Zresztą, miał już w głowie własną teorię.

– Coś jeszcze chcesz wiedzieć? Czy to wystarczająco wiele na dzisiaj? – Jerzy pokręcił głową. To zdecydowanie było za dużo jak na całe jego życie. – W takim razie wracaj do domu. Wyglądasz gównianie – oznajmił, samemu się podnosząc. Miał dziwny wyraz twarzy. Miejsce złości zastąpiło coś nieokreślonego, coś czego Jurek nie potrafił odczytać. Ojciec wyszedł, nie żegnając się ani słowem.

Jerzy jeszcze przez kilkanaście minut siedział skamieniały, chociaż w środku cały szalał. Myśli przelatywały mu chaotycznie przez głowę, a przerażenie mieszało się ze wściekłością.

Ojciec go zrujnował. Zrujnował tę firmę, oddając ją w te ich łapy! Ze wszystkich ludzi na świecie… miał pracować dla Marcina Słowińskiego i Łukasza Nakoniecznego, ludzi tak cudownych, że aż obrzydliwych. To było niepoważne. Prędzej sobie w łeb strzeli niż na to przystanie!

– Hej, Jurek, mógłbyś nam udostępnić salę? Jest nam potrzebna… – Nawet nie zauważył, kiedy głowa Jeremiego wyjrzała przez drzwi. Kiedy go usłyszał od razu się wyprostował i wstał, wygładzając fałdy koszuli.

– Wiedziałeś o tym wszystkim? – zapytał, podchodząc do wyjścia. Miał ochotę złapać chłopaka za ramiona i potrząsnąć nim, zwłaszcza kiedy ten zmieszał się wyraźnie. – Wiedziałeś.

– Od jakiegoś czasu wszyscy wiedzieli – przyznał z wolna, ale spłoszył się od razu, kiedy powieka Jerzego zadrżała, a on wbił w niego mrożące krew w żyłach spojrzenie.

– Jesteś moim asystentem – zaczął spokojnie – i nie przyszło ci na myśl, żeby mi o tym powiedzieć?! – ryknął, niemalże doskakując do młodego. Spojrzał w jego przestraszone, brązowe oczy, które szybko utkwiły spojrzenie w podłodze.

– Chciałem, naprawdę! Ale pan Stanisław zabronił – zaczął się tłumaczyć. – Zwolniłby mnie! Ostatnio wszystkich zwalniał – tłumaczył panicznie, cofając się o krok. Jerzy zacisnął wargi w wąską linię, a potem odetchnął świszcząco. Wiedział, że nie powinien się gniewać na młodego, ale jego wzburzenie było takie wielkie, że ledwo mógł nad tym zapanować. – Zresztą… Tam naprawdę nie będzie źle. Miałem okazję poznać pana Marcina, to naprawdę porządny człowiek! – oznajmił unosząc głowę, a w Jerzym ponownie się zagotowało.

Porządny człowiek! Chyba raczej pieprzona ciota!

– Zejdź mi z drogi. – Nie miał siły wdawać się w dalsze dyskusje. Jeremi od razu się wycofał, a on opuścił salę. Przy wyjściu napotkał kilku innych pracowników. Patrzyli na niego, chociaż gdy on spoglądał na nich, spuszczali wzrok. Jego niechęć do sąsiadów była powszechnie znana, więc wszyscy na pewno spodziewali się jakiegoś wybuchu, dlatego chodzili przy nim na paluszkach.

Nie, żeby musieli. Jerzy nie zamierzał wybuchać. Słowa ojca dały mu do myślenia i całkowicie zniechęciły do jakichkolwiek rozmów.

Wolałbym mieć za syna któregokolwiek z nich niż ciebie!

Wzdrygnął się na te słowa. To bolało. Miał wrażenie, że całą jego klatkę piersiową pochłonął ogień i teraz nie daje mu złapać oddechu.

 Pomyślałam, że wyjście o świcie będzie lepszą opcją, niż poranek pełen niezręczności.

To również do niego wróciło, uderzając go jeszcze bardziej. Ledwo stał na nogach. Postanowił jak najszybciej wrócić do domu, bo nie chciał być oglądany w takim stanie.

Dopadł do swojego samochodu i drżącą dłonią udało mu się włożyć kluczyk do stacyjki. Odpalił pojazd i nie zastanawiając się wiele, ruszył z piskiem. Dopiero kiedy dotarł pod kamienicę zdał sobie sprawę, że nie pamiętał drogi, ale w uszach wciąż dźwięczał mu klakson samochodu, więc coś musiał zrobić nie tak. Może wymusił pierwszeństwo? A może przejechał na czerwonym? Nie mógł sobie przypomnieć.

Kiedy wszedł do domu, wyczuł na sobie ciężkie spojrzenie Christy i aż się zatrząsnął. Nienawidził, kiedy wlepiała w niego to spojrzenie, takie oceniające i natrętne, zwłaszcza kiedy czuł się tak, jak teraz. A jego stan był daleki od stabilnego.

Znajdował się gdzieś na granicy wściekłości i żalu, i z chwili na chwilę coraz bardziej nie wiedział, co przemawia przez niego bardziej. Przerażająca potrzeba, by krzyczeć, ścierała się z histeryczną próbą powstrzymania łez, które stały mu w oczach.

Czuł się jakby był pomiędzy młotem, a kowadłem, przy czym jednym był jego ojciec i ci przeklęci…, a drugim był jego własny strach, który nie pozwolił mu się im sprzeciwić, który sparaliżował go, nie dając mu się od niego wyzwolić.

Dlatego nie krzyczał. Dlatego łzy nie potoczyły się po policzkach. Wszystko działo się w środku, nie wychodziło na światło dzienne i zostawało skrzętnie ukryte gdzieś na samym dnie świadomości. Męczyło go to okropnie, bo łatwiej byłoby po prostu dać upust emocjom – poryczeć się jak głupiec czy krzyczeć tak, że słyszeliby go w kamienicy obok.

To by była jednak oznaka słabości, a Jerzy nie był słaby.

Był tylko… zmęczony tym, że życie napisało mu inny scenariusz, niż by sobie wymarzył. I że wcale nie było łatwo, tak jak kiedyś mu obiecywali. A to, że był przed czterdziestką, wcale nie oznaczało, że był gotowy zmierzyć się z tym, co los mu zaplanował.

Bo to przecież był los. Nie decyzje, które doprowadziły go do tego miejsca. Na pewno nie. Trochę go to pocieszyło. Ta myśl, która wkradła się jak zawsze prosto do jego czaszki – to nie moja wina, to oni.

To nie moja wina, to ojciec. To nie moja wina, to pieprzony zbieg okoliczności. Tak było łatwiej ze sobą żyć.

Chociaż łatwo wcale nie było. Jerzy uświadomił sobie to jeszcze bardziej, kiedy wszedł do łazienki, a tam uderzył go okropny zapach stęchlizny, który rozniósł się po całym pomieszczeniu. Wstawił pranie po raz trzeci, przecierając dłonią zmęczoną twarz.

Spojrzał w lustro z uczuciem pustki w sercu. Nie wiedział, kto przed nim stoi, ale wydawał mu się obcy.

Jeżeli reszta dnia była okropna, to nie wiedział, jak miał określić noc. Przekręcał się z boku na bok już piątą godzinę i z ulgą przywitałby pierwsze promienie słońca, ale do wschodu wciąż było daleko. Nawet nie szarzało. W jego sypialni było ciemno i zimno – nie zamknął wcześniej okna, a teraz nie miał motywacji wstać z łóżka, by to zrobić. Łudził się, że jeszcze uda mu się zasnąć, co przyjąłby z ulgą, bo miał dość tego napięcia, które wciąż trzymało jego ciało.

Czuł się zesztywniały, tak jakby wszystkie mięśnie wciąż pracowały. Jakby był w ciągłym stanie gotowości. Na co? Na ojca, który zadzwoni do niego, wytykając mu, jaki to nie jest? Na wiadomości na Facebooku odnośnie tej wielkiej życiowej zmiany? To było śmieszne. Śmieszne, ale mimo to bał się.

Każdy najmniejszy dźwięk sprawiał, że wzdrygał się i otwierał oczy. To była tortura. Czuł się taki zmęczony… Ale mimo tego, że bardzo potrzebował snu, nie potrafił odpłynąć do krainy Morfeusza.

Nie ruszył się i nie zasnął przez kolejne dwie godziny. Właściwie to w ogóle nie zasnął.

Kiedy tylko zaczęło szarzeć za oknem, zwlekł się z łóżka i udał się do łazienki, gdzie dokładnie umył twarz. Miał nadzieję, że mu to pomoże. Że go trochę otrzeźwi, ale niestety chłodna woda nie była w stanie przełamać okropnego samopoczucia, tak samo jak gorący prysznic zaraz po niej. Zrobiło mu się jeszcze gorzej w zaparowanej kabinie – jakby trochę słabo. Plusem był jedynie hydromasaż, który rozluźnił spięte mięśnie, przez co Jerzy poczuł się odrobinę bardziej komfortowo we własnym ciele. Potem się ogolił. Przykładał brzytwę do skóry i przejeżdżał nią wzdłuż policzków, zbierając krótkie włoski i resztki piany. Zawsze był precyzyjny i nienawidził niedociągnięć, szczególnie kiedy chodziło o jego wygląd. Bo, kiedy tak patrzył w lustro, nie widział tam nikogo szczególnego. Po prostu kolejnego, szarego człowieka, który nie wyróżniał się niczym z tłumu. Nie miał śniadej cery, takiej jaką cechował się – chociażby – Słowiński, ani charakterystycznych, przyciągających oczu, jakimi mógł się pochwalić Łukasz.

 Zresztą, czy musiał się do nich porównywać?

 Wolałbym mieć za syna któregokolwiek z nich niż ciebie!

 Wcale nie musiał. Był sobą. Był całkowicie zwyczajny. Miał krótkie, brązowe włosy, które zaczesywał do tyłu i wąskie usta, pod którymi z lewej strony widniała spora blizna, jeszcze z dzieciństwa. Była po szklanej butelce, którą rozbił sobie o zęby, kiedy starał się napić podczas kręcenia się na karuzeli… Cóż. Mogło skończyć się o wiele gorzej. Mógł sobie przebić całe podniebienie, ale butelka tylko przebiła jego skórę tuż pod lewym kącikiem ust i naznaczyła go bursztynową krechą już do końca życia. Właściwie to nawet ją lubił. Była jedynym jego znakiem charakterystycznym, czymś, z czym ludzie mogliby go skojarzyć. Poza tym miał całkiem nijakie, niebieskie oczy. Nic szczególnego. Takim kolorem tęczówki mogłaby się pochwalić jedna trzecia społeczeństwa. To nie był ten charakterystyczny błękit, przywodzący na myśl letnie, bezchmurne niebo, nie był to też odcień morski, ani nawet granat. Nie. Jego oczy kojarzyły mu się z deszczem. Szaro-niebieskie, przygaszone… Zmęczone.

Dzisiaj zmęczone nawet bardziej, niż zazwyczaj. Brak snu i ogólne zdenerwowanie odbiły się na Jerzym, niczym słowa pisane atramentem odbijały się na kartkach.

Zmył z siebie resztkę piany. Zapiekły go policzki. Miał suchą skórę, która często sprawiała mu problemy. Sięgnął po krem, który znajdował się w szafce tuż obok lustra i wklepał go w podrażnione miejsca. Zazwyczaj pomagało. Irytowało go tylko, że przez jakiś czas świecił się nienaturalnie, ale po pół godziny nie było tragedii. Zamiast tego skóra wydawała się świeższa i młodsza. I dobrze, Jerzy nie po to wydawał grube pieniądze na takie specyfiki, żeby nie było żadnego efektu.

Potem kiedy uznał, że wygląda względnie normalnie i nawet nie widać po nim aż tak nieprzespanej nocy, sięgnął po ulubione perfumy od Toma Forda i delikatnie się popsikał. Nie lubił mocnego, duszącego zapachu, dlatego dozował wszelakie pachnidła. Wolał pachnieć mniej, niż zostawiać za sobą ciągnący się szlak – jak to głosił opis – skąpanego w słońcu śródziemnomorskiego lasu. Ale lubił tę mieszankę. Lubił zapach drewna, a ten łączył w sobie nuty dębu, cedru i cyprysu złączonego z morską solą, bazylią i lawendą.

Kiedy wyszedł z łazienki, było już wpół do ósmej. Postanowił coś zjeść. Po wczorajszym dniu czuł się wygłodzony, bo kilkanaście godzin wcześniej nie mógł nic w siebie wcisnąć.

Dzisiaj też nie było łatwo, ale powoli zjadł przygotowany przez catering posiłek. Sam nie gotował. Nie miał na to czasu i najzwyczajniej w świecie nie lubił tego robić. Zawsze mu coś nie wychodziło, a jak już, to niemiłosiernie się nad tym namęczył. Pamiętał, jak kiedyś starał się zrobić narzeczonej lasagne. Makaron był twardy i zbyt spieczony, a do sosu zapomniał dodać przypraw. Chyba nie jadł niczego gorszego w życiu, a nie był zbyt wybredny, jeżeli o to chodziło. Teraz na szczęście nie musiał się martwić o przygotowywanie posiłków. Miał za to całkiem inne zmartwienia…

Czekała go kolejna konfrontacja z ojcem i musiał… Musiał się spakować. A przynajmniej zacząć, bo w pracy nie miał już żadnych zadań do wykonania. Do końca tygodnia mieli pozamykać swoje sprawy. Jerzy nie miał niczego do zamykania. Z wszystkim uwijał się na bieżąco i teraz pozostało mu tylko pomóc innym.

Może akurat się na coś przyda. Będzie musiał pogadać z Jeremim, czy ten nie potrzebował jakiejś pomocny, bo jeżeli tak, to z chęcią mu jej udzieli. Było mu źle z myślą, że na niego wczoraj naskoczył. To nie on odpowiadał za decyzje Stanisława.

 

Tym razem się nie spóźnił. Przeciwnie, przyjechał kilka minut przed czasem. Na szczęście nie czuł się tragicznie i nie chciało mu się spać, chociaż czuł, że za jakiś czas zmęczenie go dopadnie. W holu natknął się na Małgosię, ich księgową i porozmawiał z nią kilka minut. Kobieta nie wyglądała zbyt dobrze. Ciąża strasznie ją wymęczyła, ale za to teraz wydawała się najszczęśliwszą osobą na świecie, a wszystko to za sprawą jej małej córeczki, Kasi.

– A ty jak się czujesz? – odbiła pałeczkę, wlepiając w niego wzrok. Ona była z tych, której niebieskie oczy faktycznie się wyróżniały. Były bardzo jasne, a źrenicę otaczała brązowa obwódka.

– A jak mam się czuć? – zapytał, unosząc brew.

– No… Nie wiem. Pomyślałam, że pewnie jest ci ciężko…

– Nie jest – uciął. Jego rysy stały się ostrzejsze, a on sam jakby gotowy do ataku. Wszystko, byle tylko nie dać po sobie poznać, jak wielki mętlik panował teraz w jego głowie i jak beznadziejnie się czuł.

– Och. Okej. Ale wiesz, jeżeli jednak byłoby inaczej, to zawsze możesz wpaść na kawę. Z Łukaszem chętnie cię ugościmy – powiedziała, a stopień poddenerwowania i ogólnej irytacji Jerzego właśnie się podniósł. Nie trzeba było ku temu wiele. Wystarczyło to konkretne imię. Nawet jeżeli należało do całkiem innego człowieka. Cóż, dla Jurka chyba każdy Łukasz na świecie od tego momentu został kategorycznie skreślony.

– Dzięki, ale nie ma takiej potrzeby. Muszę już iść.

– Ja też. Przez to całe zamieszanie mam urwanie głowy. – Zaśmiała się, zaczesując rude włosy za ucho, a potem skręciła na swój dział.

Jerzy natomiast udał się do swojego prywatnego pokoju, a kiedy już tam wszedł, poczuł się jakby wpadł do wielkiego dołu i ktoś na górze zasypywał go powoli mokrą ziemią. Może czuł się nawet gorzej niż to. Bolało go serce i głowa, kiedy pomyślał, że będzie musiał rozstać się ze swoim biurkiem i z obrazami na ścianach, które zdobiły to miejsce od lat.

To wszystko… to był jego świat. Jego życie. Spędził w tym pokoju więcej czasu niż gdziekolwiek indziej, a teraz będzie musiał go opuścić. Przenieść się i zostawić to wszystko za sobą. Nie był przygotowany na taki krok. Nie był ani trochę gotowy. Nie wiedział też, czy chciał się przenosić. Jak miałby to przeżyć? Praca dla Słowińskiego i Nakoniecznego była najgorszym ze scenariuszy, prawda? Może już lepiej byłoby się zwolnić? To nie tak, że nie miał pieniędzy. Miał. Właściwie to był całkiem bogaty. Jakby przyoszczędził to jakoś by przeżył, tylko że nie był nauczony oszczędzania. Przywiązywał się do rzeczy, przeważnie drogich, i nie potrafiłby się z nimi rozstać. Tak na przykład było z tym kremem. Może i znalazłby jakiś tańszy zamiennik, ale ten był dla niego idealny. Sprawiał, że faktycznie wyglądał dobrze. I co z tego, że kosztował prawie pół tysiąca? Jerzy nawet się nie zastanawiał, kiedy klikał „zamów”. Jak więc miałby wyżyć za najniższą krajową, skoro jego krem kosztował jedną czwartą tego? Zresztą, dlaczego musiał myśleć, że nie znajdzie pracy w branży? Bo ojciec mu tak powiedział? A skąd on mógł to wiedzieć?

Dlaczego Jerzy brał pod uwagę jego słowa jakby były przepowiednią na nadchodzącą przyszłość? Przecież miał umiejętności i sporo praktyki. Nie miał tylko… znajomości. A raczej nie miał znajomości, dzięki którym mógłby coś zyskać. Było raczej na odwrót.

Przez dobre kilkanaście minut przeszukiwał wspomnienia, by przypomnieć sobie kogoś, kto w miarę… Odrobinę… Choć trochę za nim przepadał. Szukał i szukał, ale ostatecznie nikt nie pojawił się przed jego oczami jako ostateczne koło ratunkowe. Palił za sobą mosty.

Nigdy nie był „miły”. Był po prostu skuteczny. Dążył do własnych celów, nie patrząc przy tym na innych. A teraz, kiedy potrzebowałby pomocnej dłoni, żadna nie zostanie wyciągnięta w jego stronę, bo on nigdy nie podawał swojej. Nie ludziom, którzy byli dla niego rywalami, potencjalnym zagrożeniem i takim, którzy nie pracowali w jego własnej firmie.

Nie miał przyjaciół.

Jak o tym myślał to miał tylko matkę i ojca… Chociaż nie wiedział, czy ten stan wciąż był aktualny. Możliwe, że od jakiegoś czasu miał już tylko matkę.

Przygnębiające uczucie.

Starając się nie myśleć, podszedł do biurka i przejechał po nim palcami. Miał wrażenie, że znał każdą rysę i każde wgłębienie, i dokładnie wiedział, jak każda z nich powstała. Jedna z większych, długa praktycznie na cały blat, została zrobiona przez Jeremiego, kiedy ten potknął się nogę o krzesła, rozbił kubek z kawą, a potem, chcąc jakoś się złapać i uchronić przed upadkiem, chwycił za nieszczęsny odłamek i poleciał, sunąc dłonią i tym odłamkiem po całym blacie.

Jerzemu zrobiło się głupio. Pamiętał, że bardziej był zły o rysę, niż przejęty poparzoną i skaleczoną dłonią asystenta. Naprawdę był dupkiem, uświadomił to sobie ze zdziwieniem. Przypomniał sobie jak wywalił chłopaka za drzwi, nawet nie pytając się, czy wszystko z nim w porządku – dopiero za jakiś czas dowiedział się, że dla Jeremiego tamten dzień zakończył się wizytą w szpitalu i sześcioma szwami.

Z zamyślenia wyrwało go charakterystyczne pukanie – trzy szybkie stuknięcia i dwa wolniejsze – i Jerzy już wiedział, że to właśnie Jeremi stoi pod jego drzwiami.

– Proszę! – zawołał. Chwilę później głowa chłopaka wychyliła się zza drzwi.

– Mogę?

– Tak, wejdź. – Machnął ręką i popatrzył jak chłopak szybciutko do niego podchodzi. Zawsze wszędzie się śpieszył i nigdy nie mógł wysiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. – O co chodzi?

– Mogę usiąść? – Jurek przytaknął, a jego asystent odsunął dla siebie krzesło i przysiadł na samym brzegu. Potem zerknął z obawą na Jurka i splótł ze sobą dłonie. – Jesteś na mnie zły? – wypalił, robiąc dziwną minę, której Jerzy jeszcze nie widział na jego twarzy. Jakby był… naburmuszony.

– Nie jestem zły – odparł z wolna, przypominając sobie zakrwawioną rękę chłopaka i jego przerażenie na twarzy w tamtej chwili.

– Nie?

– Nie. – Wzruszył ramionami. Po nocy pełnej napięcia i ogólnego rozbicia nawet nie miał siły się złościć. Zresztą przecież to nie tak, że zawsze był zły. Często mu pomagał i radził… Po prostu nie był przy tym zbyt wylewny, ale czy zasługiwał na to zdziwienie w głosie?

– Aha – odparł głupio, będąc bardziej niż zaskoczonym. – To dobrze, bo wiesz, ja naprawdę chciałem ci powiedzieć. Raz już nawet próbowałem. To było w środę tydzień temu, ale ty tak bardzo się śpieszyłeś i… – zaczął się tłumaczyć.

– I wyszedłem, nawet cię nie słuchając – uświadomił sobie Jerzy. Dokładnie tak było. Jeremi przyszedł do niego i przysiadł na fotelu, ale po trzech minutach Jerzy poczuł się nim tak zirytowany, że stwierdził, że musi załatwić coś na mieście i wyszedł.

– Tak… Powinienem ci powiedzieć. – Westchnął ciężko. Jerzy już miał zamiar przytaknąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.

– Nie chciałeś ryzykować wylaniem. To logiczne.

– Ale źle się teraz czuję. Mam wyrzuty sumienia – przyznał, nerwowo przygładzając włosy. Często tak robił. Był dość nerwowym człowiekiem i wszystko brał do siebie. Jerzy taki nie był. On by nie miał wyrzutów sumienia.

– Niepotrzebnie. – Słowo to tak zaskoczyło Jeremiego, że aż wytrzeszczył oczy. To nie było normalne, uświadomił sobie Jerzy, zastanawiając się jak bardzo wyobrażenie samego siebie było różne od rzeczywistości, skoro wywoływał taką reakcję zwykłym, wspierającym słowem.

– Ja wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale… Czy z tobą na pewno w porządku? – zapytał z napięciem, wychylając się do przodu. – Dziwnie się zachowujesz.

– Normalnie się zachowuję. – Westchnął, a podejrzliwy wzrok chłopaka utwierdził go w przekonaniu, że wcale nie zachowywał się normalnie. Naprawdę zawsze był opryskliwy? Przecież mógłby przysiąc, że wcale tak nie było. Zdarzały się dni, kiedy przychodził do Jeremiego i pytał się go, czy daje sobie ze wszystkim radę. Chłopak zazwyczaj dawał, był bystry i szybki, ale był też młody i nie miał dużo doświadczenia, więc czasami niektóre projekty, czy rozmowy go przerastały.

– Okej – odparł z wolna.

– A ty?

– A ja to… Nawet się cieszę – wyznał, unosząc brodę.

– Bo się przenosisz, a Marcin Słowiński to „porządny człowiek” – zacytował jego wczorajsze słowa, spoglądając na niego kpiąco. Jeremi speszył się odrobinę i zaraz pokręcił głową.

– Nie, bo po prostu to będzie coś nowego. Może naprawdę będzie, no wiesz, w porządku? – zamyślił się rozważając własne słowa.

Jerzy nawet nad nimi nie myślał. Dla niego nie było opcji, żeby było w porządku. Nie po słowach Łukasza. Nie po tym, co on sam o nich mówił i w jakim świetle ich przedstawiał. To będzie zemsta. Możliwe, że trwała ona już od jakiegoś czasu, dlatego… Kiedy Jerzy się do nich przeniesie, o ile w ogóle to zrobi, nie będzie go tam czekać nic dobrego, wiedział o tym. Będzie to przeprawa przez mękę.

– Taki… nowy początek – dodał Jeremi, a Jerzy przytaknął mu ponuro głową.

Owszem, to mógł być nowy początek.

Tylko… Czy ktoś, kto znajdował się już przy mecie, powinien się z niego cieszyć?

Jeremi nie potrzebował pomocy, musiał tylko spotkać się z klientem i przedstawić mu skończony projekt, i również na ten tydzień miał mieć wolne. Miało to swoje plusy, bo oznaczało to dla Jerzego koniec pracy i upragniony odpoczynek, który po tych dwóch dniach zdecydowanie mu się należał. Były też minusy, Jerzy bowiem nie był przyzwyczajony do takiego odpoczywania od pracy. On nią żył, a teraz miał przemęczyć się tydzień bez niej. I nawet teraz, kiedy pakował swoje lawendowe świeczki do pudła, zastanawiał się jak on wytrzyma ten czas ze samym sobą.

Prawdopodobnie go przepije. To nie był najgorszy plan.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie. Nie zdążył nawet niczego powiedzieć, kiedy ojciec wszedł do jego prywatnego pokoju i przystanął w progu, wbijając w niego uważny wzrok.

– Pakujesz się?

– Tak.

– To dobrze – stwierdził, patrząc na posępny wyraz twarzy syna. Sam wyglądał nienagannie i znowu był w niebieskiej koszuli, tym razem w odcieniu chabrowym. Sądząc po większości ubrań, był to jego ulubiony kolor. – Ochłonąłeś już? – zapytał, odchodząc od drzwi. Przeszedł się dumnym krokiem aż do jego biurka i oparł się na nim.

– Jak widać. – Jerzy chwycił buteleczkę perfum, która zdobiła jedną z półek. Zawsze miał w pracy jeden egzemplarz, na wszelki wypadek.

– Żywisz do mnie urazę. Rozumiem to – zaczął ojciec, na co Jurek aż się zatrząsnął. Jego ton głosu był całkowicie wyprany z emocji, jakby to nic nie znaczyło. Jakby on nic nie znaczył. – Nie będę się starał zmieniać tego stanu rzeczy na siłę. Może za jakiś czas sam zrozumiesz, że taki krok był potrzebny. I firmie, i tobie. Tak myślę.

– To jaką podjąłeś decyzję, to twoja sprawa, ale czy naprawdę nie mogłeś mi chociaż powiedzieć? – syknął, odważając się spojrzeć prosto w lodowate oczy.

– A co by to zmieniło? Tylko byś się wściekał i mnie denerwował, a skutek byłby taki sam.

– Wszyscy wiedzieli! Wszyscy. Tylko nie ja.

– Bo nikt inny nie robiłby problemów! Miałem ryzykować, że wszystko spartaczysz?

– Wszystko spartaczę?! Od lat dbam o tę firmę bardziej, niż o swoje własne życie!

– No to może czas, żebyś w końcu przestał! – ryknął, podchodząc do niego gwałtownie. Dzieliły ich centymetry. – Może czas, żebyś zadbał o coś więcej, niż praca. Masz już trzydzieści siedem lat, do cholery!

– I jaki to ma niby związek, co?!

– Taki, że jesteś całkowicie sam? Gdzie twoja żona, co, Jerzy? A może… – Stanisław zawahał się i potrząsnął głową.

– To nie twoja sprawa! – uciął gwałtownie, a serce biło mu jak oszalałe. Drugi dzień z rzędu ojciec swoimi słowami sprawiał, że czuł się gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej. – I co, chcesz mi powiedzieć, że to wszystko ma mi niby pomóc, tak? Do tego zmierzasz?

– Nie wiem. Nie wiem, czy ci pomoże, bo nie wiem, czy cokolwiek będzie w stanie to zrobić. Ale może teraz w końcu skupisz się na sobie. Znajdziesz sobie kogoś…

– Przestań – warknął, mierząc palcem w klatkę piersiową ojca. – Myślisz, że masz prawo układać mi życie? Mówić, jak powinno być?

– Nie. Mówię tylko, że teraz, kiedy to wszystko nie będzie już nasze, może w końcu trochę odpuścisz – powiedział całkowicie spokojnym głosem, na co Jerzy wcisnął palec mocniej w jego pierś, a potem odwrócił się gwałtownie z głośnym warknięciem. Miał odpuścić? Co mu wtedy zostanie?

Nic.

Jeżeli odpuści pracę, w jego życiu nie zostanie już nic, na czym by mu zależało.

– Może. Może odpuszczę – szepnął gorzko. Miał ochotę wyjść z tego pokoju w tym momencie.

– Jeżeli chodzi o ten czwartek… – Ojciec jednak miał dla niego inne plany. – To uważam, że najlepiej byłoby, gdybyś pozwolił nam załatwić to bez ciebie – dodał, równie wypranym z emocji głosem.

– Jasne. Czemu nie? Po co mam cokolwiek wiedzieć. Lepiej pozwolić, żebyś ty zadecydował o wszystkim za mnie.

– Po prostu nie chcę, żebyś…

– Żebym coś spartaczył – przerwał mu, machając dłonią. – Świetnie. Dogadaj się z Marcinem i Łukaszem. Na pewno spędzicie miło ze sobą czas – zironizował. Jego ojciec nie wydawał się tym zirytowany. – A teraz najlepiej by było, jakbyś stąd wyszedł.

– Jakbyś chciał porozmawiać…

– Zbytek łaski.

– To po prostu przyjdź – dokończył mimo tego cynicznego wtrącenia i wyszedł.

Jerzy zrobił to samo niedługo po nim. Ta cała rozmowa sprawiła, że czuł się tylko gorzej. Najchętniej to by sobie strzelił w łeb. Strzeliłby, gdyby miał pozwolenie na broń. A nie miał. Może to i dobrze, bo w takim stanie nie wiedział, czy nie pociągnąłby za spust, celując w pewną konkretną osobę i nie chodziło mu tutaj bynajmniej o ojca. W akcie desperacji może nawet zastrzeliłby i dwie.

Do mieszkania dotarł jakiś czas później i jedyne co zrobił, zanim położył się do łóżka, to zdjął z siebie koszulę. Na spodnie nawet nie miał siły. Nie przeszkadzały mu aż tak bardzo, więc po kilku minutach już spał.

Obudził go dzwonek telefonu. Na początku miał ochotę go zignorować i dalej spać – był praktycznie tak samo zmęczony, co w chwili, kiedy się położył, ale irytująca melodyjka nie cichła. Nawet więcej, wybudzała go stopniowo i stawała się coraz głośniejsza, kiedy to Jerzy powoli żegnał się z krainą snów – nie żeby mu się coś śniło. W końcu, mamrocząc coś gniewnie pod nosem, sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. Spojrzał na wyświetlacz, zastanawiając się, czy dzwonił jego ojciec, ale nie. Był to jakiś nieznany numer, który dokładnie w tej samej chwili, w której Jerzy miał odebrać, rozłączył się.

Przeklinając pod nosem, Jurek podniósł się do siadu i przetarł dłonią zaspaną twarz. Zerknął na zegarek i ze zdziwieniem odkrył, że spał ponad trzy godziny. Zazwyczaj taka długa drzemka postawiłaby go na nogi od razu, ale dziś czuł się jeszcze bardziej zmęczony i zrezygnowany niż przed tym, jak się położył. Zanim zdążył dłużej nad tym wszystkim porozmyślać, jego telefon rozdzwonił się po raz kolejny. Zmysły Jerzego były przytępione, dlatego minęła kolejna dłuższa chwila, zanim odebrał.

– O! W końcu odebrałeś! – Nieznany mu głos rozbrzmiał w słuchawce. Jerzy zmarszczył się wyraźnie. Nie przypominał sobie, żeby ktoś nauczony jakichkolwiek manier witał się z nim w ten sposób. – Chyba już czwarty raz dzwonię – dodał zaraz, kiedy cisza ze strony Jurka się przedłużała.

– W sprawie…? – rzucił, nie mogąc rozgryźć, o co mogło chodzić i kto mógł być posiadaczem takiego wysokiego, podekscytowanego głosu.

– No w sprawie tych schodów! – sapnął chłopak.

– Schodów…? – powtórzył i w tym momencie w końcu skojarzył. To musiał być Janek, ten taksówkarz. Teraz, jak Jurek już trochę otrząsnął się ze snu, nawet przypomniał sobie ten głos. Co prawda wtedy w taksówce wydawał mu się przymulony i zrezygnowany, a dzisiaj był pełen energii, pewnie dlatego też na początku wydał mu się całkowicie obcy.

– No schodów, no! To ja, Janek. Nie pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym, jak cię odwoziłem…

– Dobra, dobra. Pamiętam – rzucił, podnosząc się w końcu z łóżka.

– No to ekstra. Mam nadzieję, że oferta w dalszym ciągu jest aktualna? – zapytał. Jerzy w tym momencie udał się do łazienki.

– Oferta… Tak – bąknął lakonicznie, całkowicie nie mogąc się odnaleźć zarówno w rozmowie, jak i w życiu.

– To super. To ja jestem pod twoim domem – powiedział wesoło chłopak, a Jerzy przystanął przed drzwiami.

– Gdzie jesteś? – powtórzył, nie wiedząc, czy przypadkiem się nie przesłyszał.

– No to znaczy, jestem prawie pewien, że pod twoim domem. W każdym razie tu, gdzie podjechałem pod ciebie taksówką – wytłumaczył, a Jerzy zamiast wejść do łazienki wszedł do kuchni i wyjrzał stamtąd przez okno. – Stoję tu już trochę, wiesz? Możesz zejść.

– Co ty tu w ogóle robisz? – mruknął, patrząc jak chłopak rozgląda się to w jedną, to w drugą stronę. Gdyby nie to, że wiedział, że to on, raczej by go nie rozpoznał. W taksówce było ciemno, a w lusterku miał ograniczone pole widzenia, także chłopak, który teraz stał jak sierota pod jego kamienicą, wydawał mu się całkowicie obcy.

– A przechodziłem akurat. Nie, żebym się tu fatygował specjalnie. W sensie może bym i to zrobił, ale musiałbym być pewien, że jesteś w domu. A tak to po prostu sobie przypomniałem, jak przechodziłem niedaleko. No i zacząłem dzwonić.

– To nie jest dobry dzień na załatwianie tego.

– A tam! Dzień dobry jak każdy inny. Zejdź no wreszcie, marzną mi dłonie – poskarżył się i w dokładnie w tym samym momencie przytrzymał telefon ramieniem, a zmarznięte ręce potarł o siebie. – Nie żartuję. Jest zimno. Zresztą chcę tylko zobaczyć, z czym bym miał do czynienia, więc piętnaście minut i już mnie tu nie ma – gadał, na co Jerzy westchnął ciężko i odsunął się od okna.

– Dobra, zejdę za kilka minut – oświadczył i już bez żadnego słowa, rozłączył się. Nie śpieszył się za bardzo, kiedy szedł do garderoby i zakładał na siebie zwykłą białą bluzkę na długi rękaw. Wpuścił ją w spodnie, a potem poszedł i napił się wody, żeby trochę się otrzeźwić. Następnie złapał za bluzę i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi na klucz. Ominął te najbardziej naruszone deski na klatce schodowej i chwilę potem stanął praktycznie twarzą w twarz z Jankiem. Chłopak od razu obrzucił go czujnym spojrzeniem.

– No wreszcie! – sapnął, dalej pocierając dłonie. Miał zmarznięty, zaczerwieniony nos i lekko zaróżowione policzki, najpewniej też od chłodu.

– Ciesz się, że w ogóle – mruknął Jerzy, przytrzymując drzwi do klatki, tak żeby chłopak mógł wejść, z czego Janek chętnie skorzystał. Miał lekki, energiczny chód.

– A żebyś wiedział, że się cieszę. Nie wiem, kiedy zrobiło się tak zimno – oznajmił. Drzwi zamknęły się za nimi.

– Kolejna rozmowa o pogodzie…?

– Niezbyt oryginalnie – przyznał szczerze, a potem roztrzepał blond włosy dłonią. Jerzy dopiero teraz zauważył, że ich końcówki były w dziwnym, turkusowym kolorze. Nie spodobało mu się to. Facet nie powinien malować włosów. – Ale jeszcze nie wybadałem gruntu. Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić.

– Na niewiele – odparł od razu, zarzucając na siebie bluzę. Już nawet na klatce było zimno.

– To źle. Jestem raczej wylewnym człowiekiem – pochwalił się niezrażony, podchodząc kilka kroków do przodu.

– A ja raczej zwięzłym.

– Mhm, zwięzły, cyniczny, przy… Khem. Porządny.

– Tego nie wiesz. – Zmrużył oczy.

– Och! Czuję to. Zresztą, proszę cię, kupiłeś mnie w chwili, kiedy dałeś mi ekstra hajs. Musisz mieć złote serce.

– Raczej wątpię. – Westchnął, zakładając ręce na piersi. – No i?

– Hm?

– Co z tą klatką?

– A! Klatka! No tak. Hmm… – mruknął i przeszedł się po kilku schodkach. – No, nie jest dobrze – stwierdził z miną fachowca.

– To akurat wywnioskowałem sam – sapnął. Janek uniósł od razu ręce.

– Dobra, dobra. Wiadomo. Nie jesteś głupi – mówił dalej, a z każdym słowem pogrążał się jeszcze bardziej. – No, ogólnie to większość desek jest zbutwiała. Trzeba wymienić i tyle.

– Umiesz to zrobić?

– No raczej. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. Jerzy zwątpił jeszcze bardziej. Sam tylko nie wiedział, czy ogólnie w tego chłopaka, czy w jego domniemane umiejętności.

– I upierasz się, że chcesz to zrobić?

– Mhm. Bardzo. Jak mówiłem, jestem spłukany. Potrzebuję kasy.

– Nie wiem, czy wyjdzie mi to na dobre… Ale niech ci będzie – mruknął, dochodząc do wniosku, że jego życie nie mogło już się spieprzyć bardziej, nawet jeżeli Janek spieprzy jego klatkę schodową.

– Super! Mówiłem, że porządny człowiek z ciebie! – zaświergotał, przykucając przy jednej z desek. Chwycił ją zaraz i uniósł bez większego wysiłku, a deska odeszła sama. – Widzisz? Beznadzieja. Jutro pojedziemy po jakieś eleganckie, nowe deski, nie? – zaczął, wypuszczając z rąk zbutwiałe drewno. – I tak szczerze, te drzwi też by były do wymiany – zauważył, zerkając na równie stare i zniszczone drzwi do nieużywanego mieszkania. – Kurde, ja nie wiem, będziesz miał mi w ogóle czym zapłacić skoro mieszkasz w takiej ruinie? – zapytał, trochę wątpiąc w swoje założenie, że Jerzy spał na pieniądzach

– Nie mieszkam w ruinie – zaprotestował od razu, a potem przyjrzał się dokładnie starym drzwiom. Swoje na górze miał wymieniane, ale już i tak nie były pierwszej młodości, ale te… te faktycznie wyglądały jakby miały się zaraz rozpaść w drobny mak. – Mieszkania w środku są wyremontowane i odnowione. Tylko trzeba się zająć klatką… No i faktycznie te drzwi… – zastanowił się, dochodząc do wniosku, że jest to czas, żeby je wymienić.

– Spoko. Poradzimy coś na to. – Klepnął Jurka dwa razy po ramieniu. Nie wydawało się, jakby jakkolwiek się tym przejął. Jerzy za to spiął się i odsunął zaraz, bo coś czuł, że mógłby naskoczyć na chłopaka i zrezygnować z tej wątpliwej współpracy. – To co, jutro byśmy się tym zajęli? O której masz czas? Bo ja jestem wolny cały dzień. Mam jutro tylko wykłady, więc mogę sobie odpuścić.

– Od rana. – Westchnął, przygnieciony przez wszędobylskość Janka.

– Więc spotkalibyśmy się o dwuna…

– O ósmej.

– O ósmej…? – powtórzył za nim niechętnie. Przez chwilę miał nadzieję, że uda mu się jakoś przekonać Jurka do zmiany decyzji proszącym spojrzeniem, ale mężczyzna był nieugięty. – No niech będzie – szepnął więc, pocierając zmarznięty policzek dłonią. – To ja tu muszę wszystko wymierzyć i zobaczyć, ile tych desek w ogóle będzie potrzebne… – dodał, wyciągając z plecaka miarkę. – Widzisz? Przygotowałem się. – Jerzy skinął głową. Chłopak naprawdę się przygotował. Tylko coś mu tu nie pasowało.

– Przecież powiedziałeś, że zaszedłeś tu tylko przy okazji – powiedział, mierząc Janka oceniającym spojrzeniem. Chłopak zmieszał się wyraźnie, ale po chwili wzruszył ramionami.

– Po prostu już wcześniej wziąłem, bo wiedziałem, że będę w tej okolicy – wytłumaczył, nic sobie nie robiąc z podejrzliwości Jurka. – Więc… Ja tu wszystko zobaczę, ty nie musisz marznąć – kontynuował, czym wzbudził jeszcze większą podejrzliwość Jerzego. Z drugiej strony nie było tu nawet czego kraść, więc może niepotrzebnie wszystko wyolbrzymiał? – Jak skończę to zapukam – dodał, wyraźnie wyganiając Jurka do mieszkania. – W tym czasie może wstawisz wodę na herbatę…? – Wlepił w niego pytający wzrok, a Jerzy miał wrażenie, że szczęka mu odrobinę opadła. Ten chłopak nie miał wstydu, naprawdę! – Lubię białą, jak masz. A jak nie, to zwykła też jest okej – sprecyzował, uśmiechając się delikatnie.

Jerzy poczuł, że nie ma wielkiego wyboru. Skinął jedynie głową i, będąc bardziej niż roztargnionym, poszedł na górę. Ten chłopak zdecydowanie mu się nie podobał, był zbyt… natarczywy. I właśnie wprosił się do niego na herbatę.

A co więcej, Jerzy wcale nie zaprotestował.

Aktualizacja: 16.08.2020

***
Tak prezentuje się rozdział drugi :) Jak Wam się podoba? Macie jakieś przemyślenia? Na razie jest tu trochę przytłaczająco, a bohaterowie nie należą do najprzyjemniejszych - przynajmniej Jurek i jego ojciec, ale pojawił się Janek - taki mały promyczek w tym morzu goryczy ;) Chociaż o nim będzie więcej dopiero w kolejnym rozdziale.
Trzymajcie się cieplutko!