niedziela, 18 września 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 10

 Spacer z Jankiem faktycznie w pewnym sensie pomógł mu na chwilę zapomnieć o tym, co właśnie zbliżało się do niego ze zwyczajowym uśmieszkiem. Twarz Kosarza była pogodna. Raczej rzadko bywało inaczej w chwilach, kiedy się widzieli, jednak te nieliczne wyjątki od reguły kazały Soboniowi mieć się na baczności. I zdecydowanie nie podpadać. Nigdy.

– Czarek, synu, mam wrażenie, że ostatnio widujemy się coraz rzadziej. – Mężczyzna wsiadł do auta, a to zakołysało się od jego masy. Kosarz był potężnym mężczyzną. Z postury przypominał Kingpina, szerokie ramiona i klatka piersiowa wzbudzały respekt, zwłaszcza kiedy widziało się do czego były zdolne. Twarz miał kwadratową, z mocno zarysowaną szczęką, na której zawsze znajdowała się kilkudniowa szczecina. Szeroko rozstawione oczy spod krzaczastych brwi łypały na niego w rozbawieniu. Kosarz bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że Soboń oddala się powolnymi krokami na tyle, na ile może, a on i tak go trzymał w garści. Zwłaszcza od czasu, kiedy sprawił mu te przeklęte stacje... Od tego momentu Cezary czuł, że nie było mu pisane uwolnić się od "opiekuna", a ręka na jego karku mogła zacisnąć się w każdym momencie, żeby przypomnieć mu, gdzie było jego miejsce.

– Tak, cóż... Mam sporo na głowie – odpowiedział swoim zwyczajowym, beznamiętnym głosem, podczas gdy rozglądając się czujnie ruszył spod domu Kosy. Mężczyzna spojrzał na niego i machnął ręką. Nie wierzył mu. Zresztą całkiem słusznie. Ostatnio nie działo się zbyt wiele w przeciwieństwie do ostatnich dwóch lat. To kłamstwo jednak było na tyle uniwersalne, że zawsze uchodziło mu na sucho, a Kosarz miał już swoje lata i nie był tak dociekliwy jak kiedyś. Pogłoski mówiły, że się starzał. Soboń kiedy na niego patrzył, wcale tego nie widział. Poza tym, że jego włosy z rdzawych zrobiły się szare, niewiele się zmieniło od chwili, gdy widział go po raz pierwszy w wieku trzynastu lat.

niedziela, 4 września 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 9

 Wiktor starał się nie wyglądać na poirytowanego, kiedy w końcu Cezary stanął przed jego stolikiem i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Starał się, ale mimo tego Soboń widział, że tylko chwila dzieliła go od wybuchu. Nieważne czy przyczyną był sam widok spóźnionego kochanka czy dochodziły do tego też trzy stojące na blacie kubki po kawie, które zdecydowanie mogły wprawić go w stan pobudzenia, objawiającego się zresztą nerwowym postukiwaniem stopą o posadzkę, ale w tym momencie nie miało to znaczenia.

Cezary uniósł dłoń do skroni już szykując się na tyradę, ale zamiast niej przez zaciśnięte zęby padło jedynie:

– Wiesz, ile osób musiałem spławić?

– Trzy?

– Tak, geniuszu. Trzy!

– Kubki dowodem zbrodni.