niedziela, 18 września 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 10

 Spacer z Jankiem faktycznie w pewnym sensie pomógł mu na chwilę zapomnieć o tym, co właśnie zbliżało się do niego ze zwyczajowym uśmieszkiem. Twarz Kosarza była pogodna. Raczej rzadko bywało inaczej w chwilach, kiedy się widzieli, jednak te nieliczne wyjątki od reguły kazały Soboniowi mieć się na baczności. I zdecydowanie nie podpadać. Nigdy.

– Czarek, synu, mam wrażenie, że ostatnio widujemy się coraz rzadziej. – Mężczyzna wsiadł do auta, a to zakołysało się od jego masy. Kosarz był potężnym mężczyzną. Z postury przypominał Kingpina, szerokie ramiona i klatka piersiowa wzbudzały respekt, zwłaszcza kiedy widziało się do czego były zdolne. Twarz miał kwadratową, z mocno zarysowaną szczęką, na której zawsze znajdowała się kilkudniowa szczecina. Szeroko rozstawione oczy spod krzaczastych brwi łypały na niego w rozbawieniu. Kosarz bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że Soboń oddala się powolnymi krokami na tyle, na ile może, a on i tak go trzymał w garści. Zwłaszcza od czasu, kiedy sprawił mu te przeklęte stacje... Od tego momentu Cezary czuł, że nie było mu pisane uwolnić się od "opiekuna", a ręka na jego karku mogła zacisnąć się w każdym momencie, żeby przypomnieć mu, gdzie było jego miejsce.

– Tak, cóż... Mam sporo na głowie – odpowiedział swoim zwyczajowym, beznamiętnym głosem, podczas gdy rozglądając się czujnie ruszył spod domu Kosy. Mężczyzna spojrzał na niego i machnął ręką. Nie wierzył mu. Zresztą całkiem słusznie. Ostatnio nie działo się zbyt wiele w przeciwieństwie do ostatnich dwóch lat. To kłamstwo jednak było na tyle uniwersalne, że zawsze uchodziło mu na sucho, a Kosarz miał już swoje lata i nie był tak dociekliwy jak kiedyś. Pogłoski mówiły, że się starzał. Soboń kiedy na niego patrzył, wcale tego nie widział. Poza tym, że jego włosy z rdzawych zrobiły się szare, niewiele się zmieniło od chwili, gdy widział go po raz pierwszy w wieku trzynastu lat.

– Jakbyś zawsze nie miał – zakpił i sięgnął po pasy. Przynajmniej w samochodzie stosował się do przepisów.

Zapadła cisza, podczas której mężczyzna rozsiadł się w fotelu wygodnie. Przedramię położył na oknie a oczy wbił w drogę. Tylko od czasu do czasu jego ciemne, wnikliwe spojrzenie lądowało na Cezarym, by z zadowoleniem obserwować jego napięcie.

– Tyle lat, Czarek, tyle lat, a ty dalej się spinasz.

– To duży przekręt.

– Mieliśmy większe.

– Ale nie na moje nazwisko – odpowiedział mocniej. W jego tonie odbiło się wzburzenie. Kosarz uśmiechnął się szerzej.

– Jak to tam mówią...? Bez ryzyka nie ma zabawy?

– Mhm, no tak, bo przecież taki zabawowy ze mnie typ – odparł, na co Kosarz zaśmiał się rubasznie. Rozbawiony pokręcił głową, jakby po tylu latach wciąż nie mógł uwierzyć, co Cezary gada. Był w wyśmienitym nastroju, zresztą miał do tego powód. Tego wieczoru wzbogaci się o krocie i mimo że nigdy nie narzekał na brak gotówki, tak jej dodatkowy zastrzyk w obecnych czasach był wyjątkowo ważny. Opłacanie skorumpowanych policjantów i sędziów, zakup broni i sprzętu w świecie, w którym prawo jak nigdy było jasne i klarowne, gdzie na wszystko był paragraf, było drogie, cholernie drogie.

– Rozchmurz się, Soboń. Dzisiejszej nocy zgarniesz tyle kasy, że od razu ci się gęba rozweseli.

– Po prostu mam nadzieję, że dobrze to dogadałeś.

– Bardzo dobrze to dogadałem – odpowiedział, po czym wyciągnął do niego rękę. Cezary na chwilę zamarł, zapomniał o oddychaniu, nawet odrobinę pobladł, gdy w jego włosy wsunęły się zaczepnie palce. Zrobiło mu się niedobrze. Doskonale znał ten gest.

Ojcowski gest.

Ledwo przełknął ślinę, starając się pamiętać o tym, że prowadził pojazd i byłoby wyjątkowo nie na miejscu wpierdolić się w krawężnik.

Kosarz zabrał dłoń z jego głowy w wyjątkowo dobrym nastroju. Zaczął nucić coś pod nosem, stopą postukiwał w podłoże i nawet kiwał głową. Przynajmniej on czuł się swobodnie w towarzystwie Sobonia... Chociaż Cezary widząc go takim również się trochę rozluźnił. Może ostatnio za bardzo się wszystkim przejmował, bo gdy Kosarz był w wyśmienitym nastroju zazwyczaj zawsze oznaczało to coś dobrego. Tak jak wtedy, gdy zabrał go do Wiednia i zanim wziął się za własne interesy wykupił Cezaremu całodniowy bilet na największe wesołe miasteczko jakie miał przyjemność w życiu oglądać. Nie mówiąc już o odwiedzeniu jakiegoś.

To było miłe i Cezary nie zapominał dobrych momentów, których nie przeżyłby gdyby nie on, ale w swojej przeszłości nieszczęśliwie dzielili również te złe. A złe zawsze przyćmiewały te dobre, przez co teraz tak ciężko przychodziło mu znosić jego obecność. Niemniej widząc jak podryguje w rytm nuconej muzyki naturalnie na jego twarzy pojawił się nostalgiczny uśmiech.

Cóż, czasy gdy był dzieciakiem już nie wrócą i zamiast wesołego miasteczka musiał zaakceptować ciężar odpowiedzialności na swoich barkach.

Umówieni byli pod jedną z jego stacji na Ursusie. Była najbardziej oddalona od centrum, co czasami wyjątkowo pasowało potencjalnym klientom. Inni wręcz przeciwnie, lubili czuć się niewidoczni i bezkarni w samym centrum miasta. Cezary nie wiedział, która opcja przyprawia do o większe dreszcze i zazwyczaj cieszył się, że większość swoich spraw załatwiał z biura.

Przed stacją było pusto i najpewniej to właśnie było największą zaletą odludzia. Tutaj nawet w nocy nie panoszyli się pijani imprezowicze, czekający w kolejkach po hot-dogi. Zazwyczaj od czasu do czasu ktoś tankował i zawijał się tak szybko, jak przyjechał, a wokół panował względny spokój.

Cezary zaparkował i z gracją wyszedł z samochodu. Ubrany był w swój najlepszy garnitur. Czerń otulała go z każdej strony i było mu w niej bardzo do twarzy. Wzbudzał respekt. Całkiem inny rodzaj respektu niż Kosarz, ale spełniał swój obowiązek, o czym świadczyła mina pracownika, gdy tylko pojawił się w środku.

Młody mężczyzna, który aktualnie miał nockę od razu się wyprostował i przywitał się z nim z miną zdradzającą napięcie. Nawet nie wiedział, że to nie jego, lecz drugiego mężczyzny powinien obawiać się bardziej, wszak to on tutaj sprawował władzę, o czym mało który z tych podlotków zdawał sobie sprawę. Na szczęście Kosarz był w zbyt dobrym humorze, żeby dręczyć gówniarza.

Obaj zniknęli na zapleczu, gdzie spędzili trochę czasu czekając na kontrahenta, a gdy ten się pojawił, wyszli go przywitać, po czym zaprowadzili na zaplecze, gdzie znajdował się schludnie wyposażony mały pokój zaaranżowany specjalnie do takich spotkań.

Ich przyszły biznesowy partner okazał się mężczyzną po pięćdziesiątce i najwyraźniej znał Kosarza, bo ich relacja wydawała się swobodna. Mimo tego rozmowa była konkretna, padały w niej duże liczby i wielkie zapewnienia, a przy tym swoboda odchodziła w dal. Cezary starał się nie przejmować, że chodziło o narkotyki. Starał się nie przejmować, że jest wpychany w kolejne gówno, tym razem bardziej śmierdzące od poprzednich i starał się nie myśleć, że to on miał maskować cały ten szemrany interes.

Nigdy się tym nie zajmował. I teraz właściwie też nie miał. Po prostu transakcja była na niego i zamiast narkotyków chodziło o "paliwo". W końcu trzeba się było jakoś maskować....

Jeszcze gdyby to był normalny towar może mniej by go to obchodziło, najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że nie były to czyste dragi. Dlatego dostawali taką kolosalną sumę pieniędzy za rozprowadzanie ich. Ten syf niedługo miał zalać warszawskie ulice i to on mógł sobie gratulować, gdy kolejne dzieciaki będą lądować w szpitalach i na odwykach. O ile przeżyją. Poza tym zostanie zaangażowana cała nowa grupa naiwniaków, którzy zaczną bawić się w dilerkę i kolejna grupa, która będzie ich kontrolować, myśląc, że wspięli się na absolutny szczyt, nim również oni dostaną po dupie, natomiast Kosarz... Kosarz zarobi hajs, który tak bardzo był mu potrzebny i umyje ręce.

Cezary spojrzał czujnie na mężczyzn, którzy właśnie podali sobie dłonie. Umowa została zawarta. Już nie było odwrotu.

Czując, że robi mu się ciepło również uścisnął dłoń mężczyźnie, który spojrzał na niego jakby w końcu go zauważył. Zlustrował czarny garnitur i czarną koszulę, po czym przekrzywił głowę.

– Twój gówniarz, wcale już nie jest gówniarzem, co? – zwrócił się do Kosarza, po czym posłał Cezaremu pewne spojrzenie. Soboń ledwo zauważalnie uniósł brew. To sugerowało, że mężczyzna znał go z przeszłości, ale on go nie pamiętał.

– Czas strasznie zapierdala.

– Ta, z nas robią się już stare pryki, ale niektórym działa na korzyść. W twoim przypadku zdecydowanie na korzyść – ponownie zwrócił się do Cezarego, a ten ponownie się spiął. Wolał być cieniem stojącym za Kosą, niezwracającym na siebie uwagi i milczącym, ale zazwyczaj prawie nigdy mu to nie wychodziło. Dlatego często kończyło się to na wspólnej celebracji zawartych kontraktów. Dlatego ostrzegł Janka przed dzisiejszą nocą...

– Uznam to za komplement – odpowiedział, już widząc błysk w oku mężczyzny. Jak zawsze kiedy okazywało się, że jednak miał usta i umiał mówić, a nie był tylko ozdobą, nic niewartym dodatkiem.

Mężczyzna parsknął. Był rozbawiony zdystansowanym zachowaniem najmłodszego mężczyzny, ale przy tym również zaintrygowany.

Kosarz westchnął ciężko.

– Jakkolwiek miło się robi z tobą interesy mam tej nocy coś jeszcze do załatwienia – powiedział, podnosząc się od stołu. Cezary przez chwilę nie mógł uwierzyć własnym uszom, a następnie coś w środku niego wydarło się ze szczęścia. Z ulgą pomyślał o tym, że ominie go całą ta farsa i będzie mógł wrócić do domu, do łóżka. Nie będzie musiał znosić wspominek ze starych lat ani głupich docinek o tym, jaki to był z niego dzieciak, a następnie pijackich rozmów... Będzie miał spokój.

Poszedł w ślad za Kosą, który pożegnał się właśnie z mężczyzną i już kierował się do wyjścia. Soboń również wstał, patrząc wymownie na gościa, którego spojrzeniem chciał zachęcić do wyjścia. Ten jednak nie wydawał się załapać aluzji, dlatego Cezary podszedł do niego, by jeszcze dobitniej mu to zasugerować. Nie spodziewał się, że gdy tylko się zbliży poczuje na nadgarstku pewny uścisk dłoni.

– Ty też masz jeszcze coś do załatwienia tej nocy? – mężczyzna zapytał obojętnym głosem wciąż go trzymając. Soboń zmarszczył brwi. Zauważył jak Kosarz delikatnie odwraca głowę w ich stronę, po czym wychodzi, zamykając za sobą dokładnie drzwi.

Cezaremu żołądek podszedł do gardła, gdy ponownie skierował spojrzenie na mężczyznę, który teraz wstał już bez problemu. Byli tego samego wzrostu. Ich głowy znalazły się na jednym poziomie i z tej perspektywy Soboń już wszystko wyczytał. Nie potrzebował nawet, aby ręka faceta przesunęła się wyżej na jego ramię, po czym spoczęła na jego klatce piersiowej. Nie potrzebował tego, żeby wiedzieć.

Wraz z zawarciem umowy został sprzedany. Utwierdził go w tym przekonaniu pocałunek na szyi i ręka wsuwająca się pod marynarkę.

Ledwo mógł ustać na nogach, gdy mężczyzna zrzucał jego najlepsze ubrania na podłogę, ale nie sprzeciwiał się. Potem w ogóle nie mógł wstać. Leżąc na stole patrzył się pusto w jeden punkt i wiedział, wiedział, że nie może mieć pretensji o to, co się stało.

Za błędy się płaci. A jego największym błędem było spotkanie Kosarza na ulicy.

Ciało miał obolałe, kiedy z trudem zsuwał się z blatu. Skłoniła go do tego nieprzyjemna myśl, że dzieciak, który tu pracował mógłby wejść w każdym momencie i zobaczyć go... takim. Nagim i...

Gdy tylko o tym pomyślał od razu chwycił za spodnie i naciągnął je na siebie, następnie włożył koszulę i marynarkę. Drżącymi dłońmi poprawił zmierzwione, mokre od potu włosy i spojrzeniem objął bałagan, który narobili. Z obrzydzeniem i narastającą w środku paniką starł ślady ze stołu oraz z podłogi. Papier wyrzucił do kosza.

To co się wydarzyło jeszcze w pełni do niego nie dotarło. Szok nie pozwalał mu się rozkleić. Z pomieszczenia wyszedł z uniesioną głową, ale nawet nie pamiętał drogi do samochodu. Zarejestrował tylko, że tamten już pojechał. Samej jazdy też nie pamiętał. Dopiero kiedy znalazł się przed wieżowcem zaczęły docierać do niego różne bodźce. Miał mdłości. Ledwo hamował odruch wymiotny, gdy wspinał się po schodach. Nie chciał być zamknięty w windzie. Potrzebował to... rozchodzić?

Jak mógł rozchodzić coś takiego?

Po kilku minutach kompletnej rozsypki znalazł się w końcu przed drzwiami. Ręce drżały mu do tego stopnia, że nie mógł trafić kluczem do dziurki, a kiedy w końcu mu się udało tuż przed nim wyrosły wlepione w niego niebieskie oczy.

Poczuł się jakby to spojrzenie utkwione w jego oczach wyczytało z niego wszystko. Całą panikę, cały ból, rozczarowanie, rozgoryczenie i strach, że to nie będzie ostatnia taka sytuacja. Miał wrażenie, że Janek gdy na niego patrzył, widział, co stało się chwilę temu i gardzi nim, tak jak on sobą gardził.

– Przepraszam, wiem, że miałem nie wychodzić, ale martwiłem się, to znaczy nie mogłem spać i tak się składa, że zauważyłem cię przez okno i byłeś sam, i po prostu... Nie chciałem być nieposłuszny czy coś, tylko wyglądałeś jakoś tak dziwnie, albo to tylko moje wrażenie, bo z tego piętra niewiele mogłem zobaczyć, w każdym razie cieszę się że już jesteś, bo trochę cię nie było i naprawdę po tej naszej rozmowie zacząłem się również stresować i... – mówił, ale Soboń odpłynął. Przestał zwracać uwagę na jego słowotok, po prostu nagle się wyłączył. Zrobił krok, potem drugi, Janek umilkł.

W głowie mu szumiało. Jakaś część niego, ta wychowana w agresji i przemocy, chciała pociągnąć chłopaka, rzucić nim na podłogę, a potem zrobić z nim to samo, co przed chwilą przydarzyło się jemu. Tylko że ta część nigdy nie była dominująca, a rozsądek nawet w takich sytuacjach brał górę. Nie mógł wyżywać się na innych w ten sposób, czym by się wtedy bowiem różnił od całej reszty pojebów, którzy go otaczali? Czy poczułby się lepszy gdyby tak kogoś skrzywdził? Czy wtedy by zrozumiał ostatni element układanki i jego życie nabrałoby sensu?

Nie. Doskonale wiedział, że nie. Upodobniły się tylko do starego.

– Hej, wszystko w porządku? – Dłonie Janka wylądowały na jego ramionach, a to był gest, na który jego ciało zareagowało automatycznie. Sprawnym ruchem zrzucił z siebie dłonie, co zaszokowało chłopaka.

Odsunął się, a jego niepewna mina była kolejnym ciosem wymierzonym w pierś Cezarego.

Jak miał chronić coś tak niewinnego, skoro nie umiał obronić nawet siebie?

– Przepraszam – wychrypiał. – To była długa noc.

– To... – Janek zaciął się. – Chcesz o tym pogadać? Udało się z tą umową?

Cezary miał wrażenie, że znalazł się bardzo, bardzo głęboko pod wodą. Właściwie już się utopił. I nawet nie starał się o desperackie hausty powietrza. Pozwolił sobie opaść na dno.

– Tak, udało się.

Pierwsze co usłyszał po przebudzeniu to wrzaski. Usiadł gwałtownie na łóżku i zrzucił z siebie czarną jak noc kołdrę. W głowie mu łupało, a hałas nie pomagał. Czując się jeszcze pijanym wstał chwiejnie na nogach i postarał się przełknąć ślinę, by choć trochę nawilżyć gardło. Dłońmi przetarł twarz i oczy. Ledwo mógł utrzymać je otwarte – ostatnie dni nie były dla niego obfite w sen.

Aleksy wciąż się darł.

Szurając nogami po podłodze, Cezary powlókł się przez apartament i stanął przed jego drzwiami. Gniewno-błagalne krzyki na moment ustały, dlatego pozwolił sobie oprzeć czoło o zimną ścianę i odetchnął. Zbierał siły zanim znowu przyjdzie mu się zmierzyć z chłopakiem i, niech go szlag, naprawdę potrzebował sporego zapasu energii, żeby stawiać mu czoła.

Otworzył drzwi i spojrzał na niego spod byka. Starał się nie odczuwać żadnych emocji, gdy na niego patrzył. Ani gniewu, ani żalu, ani niczego innego, co potencjalnie mogłoby się pojawić. Czysta obojętność. To wydawało się najlepsze w tym przypadku.

Miał ochotę się skrzywić, kiedy Aleksy posłał mu urażone spojrzenie. Jakby mógł mieć pretensje... Cóż. Cezary już dawno doszedł do wniosku, że nie mógł, dlatego jego urażone spojrzenia ignorował z niemą satysfakcją. Nie odezwał się do niego słowem, wciąż czując, że huczy mu w głowie. Po prostu wyszedł, dając chłopakowi wolną rękę.

– Boże w końcu! – Ulga w głosie chłopaka była niemal namacalna.

Aleksy wyprzedził go w korytarzu.

Cezary westchnął. Udał się do kuchni, gdzie ledwo przytomny nastawił wodę na kawę. Przez otępiały umysł przebijały się flesze z ich nocnej rozmowy oraz uczuć, przede wszystkim strachu, że Lis mógłby jakimś cudem zniknąć; uciec, wybiec z mieszkania i już nigdy się w nim nie pojawić.

Czasami się zastanawiał, czy groźba, którą go zastraszał była wystarczająca. Czy ojciec naprawdę znaczył dla niego tak wiele? Tak wiele, by znosił upokorzenie, wstyd, nudę a nawet głód? To ostatnie nie było czymś, co Cezary planował i od czasu do czasu czuł się nieswojo z myślą, że chłopak skręca się z głodu, ale odpychał to od siebie. Wyrzuty sumienia względem Aleksego zamierzał uciszać rozsądkiem, słuchanie serca bowiem byłoby więcej niż głupie.

Chłopak wpadł do salonu z mokrymi włosami. Gdy go zauważył zgubił krok, a potem, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, niepewnie do niego podszedł. Chociaż najprawdopodobniej to wszystko i tak była tylko grą, której Soboń nie potrafił pojąć. Kiedy na niego patrzył... Nie potrafił zrozumieć niczego. Jego mózg zamieniał się w breję, bo z jednej strony ten chłopak był kimś, kogo dobrze znał, a z drugiej kimś kompletnie obcym. Jego zachowania również takie były. Jedno za drugim raz wywoływały w nim gorące, nieprzyjemne ciarki, bo były znajome, bardzo mu bliskie, a przez to sto razy gorsze, a następnie zalewała go fala chłodu, gdy chłopak zmieniał taktykę – wrzeszczał i warczał, co kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Ale odkąd dowiedział się czyim jest synem już go to nie dziwiło.

– Wysłuchasz mnie w końcu? – Janek podszedł do niego, jak do bardzo niebezpiecznego zwierzęcia. Szedł wolno, dłonie wystawił przed siebie i patrzył na niego uważnie. Cezary nie odpowiedział, jedynie na niego patrzył. – Okej, dobra, milcz sobie w spokoju i piorunuj mnie wzrokiem, to nawet lepiej – bąknął, po czym przysiadł... na stole. Na przeciwko niego.

Cezary zastanawiał się jak przez kilka dni od absolutnego przerażenia na jego widok mógł dojść do takiej swobody. Czy naprawdę miał w sobie tak mało instynktu samozachowawczego? Czy po prostu widział po nim, że nie byłby w stanie zrobić mu krzywdy, co sprawnie wykorzystywał?

– Więc... Jeżeli chodzi o te pieniądze – kontynuował błądząc spojrzeniem po twarzy Sobonia. – To nie chcę cię rozczarować, czy coś, ale mój ojciec ci ich nie odda.

Twarz Cezarego stężała.

– To znaczy nie, żeby nie chciał! – chłopak dodał szybko widząc tę zmianę. – Bo chciałby, wiesz, naprawdę. Zależy mu na mnie – powiedział pewnie. – Tylko że w więzieniu nie do końca ma jak je zarabiać. Bo wykluczyliśmy opcję z kurwieniem się... – odchrząknął. Dłonie splótł ze sobą i przez chwilę zbierał myśli. – No i to co ci oddał, pożyczał od innych, a to rodzi pewien cykl, z którego nigdy się nie uwolni jeżeli... nie pomogę mu jakoś.

Cezary coraz bardziej zaczynał się denerwować.

– No i dlatego... Musimy się dogadać, jeżeli obaj chcemy wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Ty dostaniesz swoje pieniądze, mój ojciec odda je temu, kto je pożyczył, a ja zarobię... Brzmi jak dobry plan, co nie? – zaśmiał się nerwowo. I tak jak wcześniej Cezary nawet miał ochotę współpracować, to ten sztuczny, nienaturalny śmiech od razu wywołał w nim falę irytacji.

Aleksy by się nie zaśmiał w ten sposób.

– Nie.

Chłopak zacisnął dłonie i odetchnął.

– Dlaczego nie? – postarał się nie denerwować i podejść do tego na spokojnie.

– Bo po pierwsze, to nie mój pieprzony problem, że robi sobie długi u kogoś innego, po drugie nigdzie nie pójdziesz, żeby okradać następnych ludzi, a po trzecie to on, nie ty, ma oddać moje pieniądze.

– Ale...

– Koniec tematu.

– Mógłbym pracować uczciwie! – przerwał mu podniesionym tonem. – Pójść do legalnej pracy, robić dwa etaty i oddawać ci to wszystko. Może trwałoby to trochę, ale dostałbyś z powrotem to, co ci zabrałem. Ja, nie on! – uniósł się i zsunął niemal na sam kraniec stołu. – Dlaczego to na niego to zrzucasz, kiedy to ja cię okradałem?

– Jeszcze pytasz? Przestań grać głupiego – zirytował się i podniósł. Chłopak zaraz do niego doskoczył i złapał go za rękę.

– Przestań mi zarzucać coś, czego nie robię! Wiele mogę o sobie powiedzieć i do wielu zarzutów się przyznać, ale nie gram teraz! I jestem szczery, rozumiesz?! Szczery! Mogłem ci nie mówić, że mamy problemy, ale powiedziałem, okej? Bo wiem, że docenisz takie rzeczy. I co ci przyjdzie z tego, że za tydzień pójdziesz tam i wrócisz z niczym? Co nam zrobisz? Bo z tego co zrozumiałem błędy mojego ojca odbiją się na mnie.

Cezary spojrzał na dłoń, która go trzymała, potem zerknął w górę. W wąskie, niebieskie oczy, na pobladłą, niemal siną twarz i nie poczuł kompletnie niczego.

– Nie myl szczerości z desperacją. – Wolną dłonią zdjął z siebie rękę Aleksego i wyminął go. Zdecydowanie nie miał na to wszystko energii. Chciał po prostu... mieć to już za sobą. Przeskoczyć jakoś ten moment życia. Obudzić się za pięć lat albo może i nie budzić się wcale...

Janek natomiast poczerwieniał. Gniew obudził w nim się szybko i zaczął trawić wszystkie myśli w jego głowie jak ogień. Gorączkowo starał się wymyślić cokolwiek, co przekonałoby Sobonia do jego pomysłu, ale nie miał pojęcia, co jeszcze oprócz tego, co już powiedział mogłoby się nadać. Dlatego w nim buzowało. Dłonie to zaciskał w pięści to rozluźniał, gdy patrzył jak Soboń idzie w stronę kuchni, odwrócony do niego tyłem.

Jakby wiedział, że Janek nic mu nie mógł zrobić.

Ale mógł. Mógłby zbliżyć się do niego cicho, tak że by nie usłyszał, a potem pięścią wymierzyć w jego potylicę. Zamroczyłoby go. Opadłby na kolana, jego błędnik by zwariował. Wtedy Aleksy mógłby zadać kolejny cios. I kolejny. Aż straciłby przytomność.

Co to jednak by zmieniło?

Nawet jeżeli by uciekł wciąż pozostawał ten sam problem – ani Jurek ani jego ojciec nie byliby bezpieczni, zwłaszcza po czymś takim.

To by było głupie, a jednak pięści wciąż miał zaciśnięte. Gotowe do realizacji planu. Nawet dał krok w przód, potem następny i jeszcze jeden.

Szedł za nim bezszelestnie, aż niczego nieświadomy mężczyzna ziewnął i przeczesał dłonią splątane włosy. Dopiero wtedy Janek zgubił krok.

Przecież nie był taki. Nie był! Nie atakował od tyłu, to byłby cios poniżej pasa. Sapnął i wtedy Cezary odwrócił w jego stronę głowę. Przez chwilę patrzył na niego beznamiętnie, po czym zarządził, że ma zrobić sobie jedzenie. Dużo jedzenia.

– A co znowu zamkniesz mnie na cały dzień? – wysyczał, rozluźniając dłonie. Spojrzał na nie z dziwnym wyrazem twarzy i wzdrygnął się.

– Tak, dokładnie tak.

Chłopak zacisnął wargi.

– W takim razie będziesz musiał zawlec mnie tam siłą! – oznajmił, przyjmując wyzywającą postawę. Nogi rozstawił na wysokość bioder i delikatnie pochylił się do przodu. Soboń zamrugał zdziwiony, po czym kompletnie go zignorował. Po prostu poszedł do kuchni, gdzie zrobił sobie dolewkę kawy.

Janek zbity z pantałyku podążył za nim.

– Co jest z tobą nie tak, do cholery?! – warknął. – Nie możemy jak dorośli ludzie porozmawiać? Dojść do jakiegoś porozumienia?! Jestem w stanie zrobić co tylko byś chciał, zrobię dla ciebie każde pieniądze, powiedz mi nawet w jaki sposób, a to zrobię. Przyrzekam mogę się iść nawet kurwić korzystając z rady twojego kolegi albo pójdę do tych twoich ludzi... Kompletnie odsłonięty, z duszą na ramieniu, niech mi zlecą najgorszą robotę, obojętnie mi to... – mówił desperacko, a mimo że jego ton był podniesiony i piskliwy Soboń stał niewzruszony. Do czasu, bo w jednej chwili bowiem nastąpiła diametralna zmiana.

Janek nawet nie zdążył zareagować, a już był schwytany za koszulkę i przyciągnięty silną ręką w stronę mężczyzny. W pierwszym odruchu wytrzeszczył oczy, nie spodziewając się takiej agresji, potem zmrużył je i patrzył Soboniowi prosto w twarz.

– Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz – syknął, wpatrując się intensywnie w niebieskie oczy. – Zielonego, kurwa, pojęcia – dodał, czując się nagle jeszcze bardziej zmęczonym i przytłoczonym.

– O co ci chodzi? Przydałbym się pewnie, jestem... sprytny.

Cezary niemal się zatrząsnął.

– Ale do tego przeraźliwie głupi! – podniósł głos. Chłopak uniósł brew, Cezary prawie nigdy nie podnosił głosu.

– Dlaczego tak reagujesz?

– Bo nie masz pojęcia, co się z tym wiąże. Jak możesz mówić o tym tak lekko? To pieprzone piekło.

– Nie o to pytałem. Pytam, dlaczego niby miałoby cię to obchodzić? Że będę przeżywać piekło – sprecyzował.

Soboń w końcu go puścił.

– Liczysz na to, że powiem, że mi na tobie zależy? – syknął, a po jego tonie Janek wnioskował, że ta opcja odpadała.

– Nie wiem, na co liczę. Tylko pytam. Skoro dostałbyś to, czego chcesz, to czemu się wściekasz?

– Nie wiem, może dlatego, że jesteś w stanie stać na ulicy albo od razu zginąć, aby ratować skórę swojego popieprzonego ojca.

Chłopak skrzywił się.

– Bo nie rozumiesz, że rodzina jest dla mnie najważniejsza! Jak mógłbyś skoro swoją porzuciłeś? – warknął, lecz gdy tylko te słowa opuściły jego usta, gwałtownie wciągnął powietrze jakby chciał wessać je z powrotem. Nie zadziałało.

Cezary skrzywił się, po czym z rezygnacją oparł się tyłem o blat kuchenny i odwrócił twarz w stronę okna. To miało oznaczać, że rozmowa skończona. Tylko że Janek wcale nie chciał jej kończyć, nie tak. Być może był za ostry w tym, co powiedział, nawet potrafił to przyznać przed samym sobą, ale dlaczego niby miałoby go obchodzić, że dowalał Soboniowi? Ogólnie rzecz ujmując – miał to w dupie. A przynajmniej powinien mieć to w dupie, bo jednak nieprzyjemne uczucie, które się w nim pojawiło wskazywało na coś innego. Zignorował je.

Nie powinien tak mówić, bo chciał coś ugrać. Ale co miał zrobić skoro ani milczenie, ani rzeczowa rozmowa nie pomagały? Co jeszcze mógłby zdziałać, żeby Cezary pozwolił mu się wykazać? Mógłby już od dwóch dni zarabiać, żeby odciążyć ojca, ale nie – miał siedzieć zamknięty w tej pieprzonej sypialni i czekać na cud.

– Słuchaj...

– Wystarczająco dużo powiedziałeś – uciął Cezary. – Rób to jedzenie albo będziesz siedział głodny.

– Skąd w ogóle pomysł, że dam się dzisiaj tam zamknąć? – syknął, gotowy walczyć o swoje.

Cezary obrzucił go beznamiętnym spojrzeniem. Było widać, że zdecydowanie nie był dzisiaj w formie.

– Ponieważ wychodzę.

– Aha, no i?

Mężczyzna przetarł dłonią oczy. Miał go dość.

– Jeżeli zrobisz to, co mówię, to pozwolę ci jutro wyjść. A ty zrobisz co będziesz uważał za słuszne.

Chłopakowi rozszerzyły się powieki. Z niedowierzaniem żwawo pokiwał głową.

– O... Okej – sapnął. Cezary więcej już się nie odzywał, zresztą Janek również. Myślami był już gdzie indziej. Namówienie Sobonia do wypuszczenia go to jedno, ale zarobienie takiej ilości pieniędzy to drugie.

Jak do cholery miał w kilka dni zdobyć dwadzieścia tysięcy? Cóż, na pewno nie żadną legalną pracą, o której wspominał... Takie rzeczy się nie zdarzały. Nie w Polsce.

Mógłby zająć się jakąś dilerką. Nie wydawało mu się to trudne, a ze swoim wyuczonym urokiem byłby w stanie sprzedać naprawdę dużo prochów. Miałby z tego na pewno niezły utarg. Pytanie tylko, czy Cezary poszedłby na coś takiego i tak jak powiedział – czy dałby mu wolną rękę? Jeśli tak, była to chyba najbardziej korzystna opcja, jeśli chodziło o zarobki.

Jeżeli jednak Cezary by się wtrącał i kazał mu iść gdzieś konkretnie, pewnie nie udałoby mu się zdobyć wyznaczonej sumy, ale i tak byłoby to lepsze niż nic. No i mógłby... Okraść kogoś. To zawsze była pewna, sprawdzona opcja, która nie wymagała od niego wiele wysiłku, a przynosiła ogromne zyski.

– Pośpiesz się. – Janek drgnął i kiwnął głową. Będzie miał cały dzień na rozmyślanie.

Nigdy nie był najlepszy w gotowaniu, ale przez te lata nauczył się co nie co. Sprawnie przygotował dla siebie kilka szybkich posiłków. Cezary kontrolował to kątem oka, popijając kawę. Nie wtrącał się nawet kiedy przez przypadek Janek strącił łyżkę z sosem na podłogę. Po prostu patrzył jak sprząta, zastanawiając się, czy ten drobny wypadek faktycznie był wypadkiem czy kolejnym zaplanowanym działaniem, żeby Janek wypadł przed nim... bardziej ludzko? Bardziej niewinnie? Strącanie czegokolwiek raczej nic w tym temacie by nie zmieniło, a mimo to żołądek Cezarego i tak wywrócił się do góry nogami.

Nie wiedział, co było prawdą, a co kłamstwem. Z doświadczenia wiedział jednak, że powinien zakładać najgorsze.

Czyżewski spoglądał na niego w wolnych chwilach i też nie potrafił zrozumieć, co działo się w jego głowie. Kiedyś nawet to potrafił, ale kiedyś głowę Sobonia wypełniała miłość – a miłość była łatwa do obsługiwania. Teraz nie miał pojęcia co się działo w duszy mężczyzny, a jego nieczytelna mina niczego mu nie zdradzała.

Niezręczność rosła między nimi z każdą minutą i Janek zastanawiał się, co się zmieniło od chwili kiedy Cezary przekazał mu wiadomość, że mają spotkać się z jego ojcem, bo to wtedy coś konkretnie się posypało. Westchnął. Wiedział, że to zły moment na pytanie. Soboń wyglądał parszywie i nawet nie starał się tego ukrywać.

Kaca musiał mieć pierwszorzędnego, ale wcale to Janka nie cieszyło, bo był to kolejny czynnik, który po prostu im przeszkadzał w rozmowie.

Udało mu się przygotować trzy posiłki: śniadanie, obiad i kolację, na wypadek gdyby faktycznie Soboń nie zdecydował się wrócić przed nocą do mieszkania. Wszystko bez sprzeciwu wyłożył na papierowe talerze i dostał plastikową tacę, na której zaczął wszystko układać. Cezary w między czasie przygotował mu herbatę w termos i Janek doszedł do wniosku, że był to miły gest. W ramach wdzięczności podsunął mu pod nos jedną z dwóch tortilli z serkiem śmietankowym, ogórkiem i szczypiorkiem jakie sobie przygotował.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Widać było, że zbladł. Ostatnie o czym teraz myślał, to śniadanie, mimo to skinął głową i odłożył jedzenie na talerz.

Janek westchnął ciężko i otworzył usta, żeby po raz kolejny spróbować jakoś załagodzić konflikt.

– Nawet nie zaczynaj. – Soboń uciął jeszcze zanim Janek zdążył cokolwiek zacząć.

– Jasne. Spoko – odchrząknął.

Dał się zamknąć w pokoju bez słowa sprzeciwu, co Cezary uznał za wyjątkowo sprzyjające okoliczności. Odetchnął. Oczy mu się zamykały, jednak wiedział, że przez krążącą w jego żyłach kofeinę nie będzie miał szans ponownie zasnąć. Musiał jakoś przeżyć ten dzień, tak samo jak przeżył poprzednie.

Zaciskając palce na skroniach udał się do kuchni. Z rezygnacją popatrzył przez okno. Nigdy nie lubił zimy, nieważne czy padał deszcz czy śnieg, czy dziwna mieszanka ich obu, nieważne czy choinki były ustrojone, a w radiu grały kolędy, wszystko to bowiem i tak kojarzyło mu się negatywnie. Ze strachem, gdy mieszkał w domu rodzinnym, z samotnością, gdy wprowadził się do Warszawy, z ciepłem, gdy był z Jankiem i z bólem, kiedy już go nie było.

Ostatnie święta spędził Wiktorem, ale nie czuł wtedy zbyt wiele. Być może jego serce było za bardzo skute lodem, by cokolwiek odczuć.

Było chwilę po ósmej i w przeciwieństwie do tego, co powiedział Aleksemu wcale nie musiał zaraz wychodzić. Miał tylko kilka spraw do załatwienia, na szczęście z kategorii niezbyt wymagających. Powinien tylko zajechać do biura i sprawdzić czy wszystko jest w porządku, ale równie dobrze mógł to zrobić po południu.

Wzdychając zgarnął z kuchni talerz z przygotowanym jedzeniem i odstawił go na stoliku przed sobą. Robiło mu się niedobrze, kiedy na to patrzył, ale wcale nie przez kaca. W głowie odtworzył obraz sprzed chwili. Minę Janka kiedy podsuwał mu to pod nos i jego niemrawy, zmęczony wyraz twarzy, na której zagościła odrobina serdeczności.

...

To znaczy Aleksego. Aleksego, nie Janka.

Łupanie w głowie nasiliło się, a on zapadł się głębiej w kanapę. Osuwał się na niej stopniowo wraz z mijającym czasem. Po godzinie leżał patrząc się w sufit, z tortillą na wyciągnięcie ręki i pustym żołądkiem. Oczy co chwilę przymykał, lecz kiedy robił to na dłużej jego serce zaczynało bić nienaturalnie szybko.

Niepokój wzbudzała w nim myśl, kogo miał za ścianą. I co ten ktoś właśnie robił. I czemu był tak cicho. Może spał? A może knuł dalej swoje wstrętne plany...

Cokolwiek robił, rozpraszał Sobonia. Skłaniał go do ciągłej analizy zdarzeń i zachowań, zamiast pozwolić mu odpocząć. Wzbudzał w nim strach. A strach to już coś więcej niż pustka i to, że przebijał się przez grubą warstwę lodu nie oznaczało niczego dobrego. Niczego. 


___

Hej, dzień dobry! 

Więc wróciłam niedawno znad morza do Lublina i oczywiście nie pokonały mnie lodowate fale, do których postanowiłam wpełznąć, ale zrobił mi to mój rodzimy klimat. No i teraz leżę sobie chora, po tym jak mnie wczoraj przewiało, myśląc o tym, że moje ambitne plany pisania (jak zawsze) znowu szlag trafił, bo w głowie mi brzęczy i za nic nie mogę pozbyć się tego uczucia, które najpewniej będzie mi towarzyszyć przez cały dzień (oby nie dłużej). Tak więc świetnie, już nawet nie zliczę, który raz jestem chora w tym roku, ale wydaję mi się, że więcej razy niż przez ostatnie dziesięć lat mojego życia XD

To iks de to chyba po to, żeby ukryć wewnętrzny smutek i ból, bo naprawdę mam dość wiecznie bolącego gardła i zatkanego nosa. Nie mówiąc już nic o tym, że jak zawsze w takich momentach kończą się leki i jedzenie na chacie. Dlaczego? ;_; 

Bardzo zdemotywowana wizją wybrania się do najbliższej Żabki wylewam więc swoje żale tutaj i zmieniam okładkę, bo na nic, co wymagałoby jakiegoś większego myślenia mnie raczej nie stać. Wśród przeglądanych  za to obrazków znalazłam gościa, co całkiem mi pasuje do Janka, nie powiecie? No i to rozbite szkło na jego twarzy... 

Ale właściwie, to ja nie o tym chciałam.  O morzu wspomniałam nieprzypadkowo, bo z nim  wiążę się pewna książką, którą kupiłam specjalnie na wyjazd (i którą oczywiście na wyjeździe ledwo co zaczęłam, ponieważ nie było na to czasu), a przeczytałam ją wczoraj zarywając nockę. Chciałabym ją wam polecić, bo dużo ciepła dała mi w serduszku. Mówię o "Domie nad błękitnym morzem".   Wzięłam ją właściwie bez większej wiedzy, po prostu stwierdziłam, że idealnie się nada na tę okoliczność. Z tyłu okładki w opisie nawet nie było wzmianki, że znajdę w niej nieheteronormatywny romans i o raaaany, jaki on był piękny. Kompletnie delikatny, uroczy i taki, że czasami aż musiałam odłożyć książkę, by ochłonąć z fali ekscytacji. 

Co  więcej główny bohater przypominał mi trochę Jurka, a humor książki i jej klimat kojarzył mi się z narracją Marcela  (wybaczcie jeżeli brzmi to trochę próżnie, po prostu często doszukuję się jakichś nawiązań albo podobieństw do własnych, ukochanych bohaterów - takie już spaczenie autora), co więcej  to fantastyka, więc to wszystko wyszło bardzo... magicznie. 

Także polecam gorąco, jeżeli ktoś nie zna, a jak ktoś zna i czytał, to może dać znać, czy również podobało mu się tak, jak mi C: 

No i pewnie przydałoby powiedzieć się coś o moim rozdziale, ale żyję jeszcze uroczą historią Linusa z wczoraj, więc nie chcę się smucić życiem Cezarego. Zresztą i tak już strasznie się rozgadałam i ten wypad do Żabki odwlekam jak mogę... 

Więc żegnam się i odmeldowuję. Trzymajcie się ciepło i bądźcie zdrowi ( i nigdy nie pozwólcie, żeby zabrakło wam leków w domu). 

To papa, do następnego! 


2 komentarze:

  1. Oj biedaku ty, współczuję , jakby to mój teść powiedział ,teraz to trzeba dużo ziółek i naparów wypić ,żeby się wzmocnić ;) , a tak serio to spróbuj najprostsza metoda probiotyki ,witamina d i c. Bardzo pomaga wzmocnić odporność :) co do książki ,która polecasz ,to nie czytałam ,ale napewno spróbuję ja znaleźć. Jestem otwarta na wszelkie propozycje ;) a teraz mój biedny Sobon ,co ten facet przeżył w życiu??? Aż mam chęć nienawidzić Janka ,że zrobił mu taką krzywdę i go tak oszukał . Ten facet zasługuje na szczęście ,a cały czas ma jakieś głazy pod nogi rzucane. Chociaż mało wiadomo o jego dzieciństwie i tym jak trafił to Kosy ( nienawidzę kosy )to mam wrażenie ,że chodź Kosa go przygarną to ,to co musiał robić napewno było dużo gorsze niż to jakby mieszkał na ulicy . Janek naprawdę wiele się jeszcze musi nauczyć, znowu kombinuje jak tu łatwo i szybko zdobyć kase, nie fajnie :( ,. Mam wrażenie ,że Janek to żyje w całkiem innym równoległym świecie takim Jankowym , gdzie wszystko przychodzi z łatwością. Rozdział był rewelacyjny chodź bardzo smuty, ale to naprawdę kawał dobrej roboty :) życzę zdrówka ,mniej chorób i więcej odporności i weny . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście leki i witaminy pomogły i już się czuję znacznie lepiej. Dziękuję :)
      Oj tak, zdecydowanie polecam "Dom nad błękitnym morzem". Do mnie ta książka krzyknęła z półki w empiku i zdecydowanie nie żałuję.
      A Soboń... No, szkoda faceta. Za każdym razem źle trafia, zarówno jeżeli chodzi o rodzinę, jak i potem Kosę oraz Janka (a zwłaszcza jego ojca).
      A Lisowi chyba ciężko się będzie zmienić, bo kombinowanie to on ma we krwi ;)
      Bardzo się cieszę, że rozdział się podobał i jeszcze raz dziękuję <3

      Usuń