niedziela, 28 października 2018

Rozdział 29

Okej. Przeżył pocałunek z Wawrzyńskim. Plusem było to, że przeżył. Minusem? To, że był z Wawrzyńskim! A może raczej – Wawrzyńskiego, w końcu on nie miał z tym nic wspólnego! Jego usta przecież nawet się z nim nie zetknęły, nachalnie nie wbiły w ten głupi uśmieszek i nie zmyły go z nie mniej głupiej twarzy. A powinny, cholera!

Jęknął, uświadamiając sobie, gdzie zawędrowały jego myśli. Naprawdę chciałby zmywać cokolwiek z twarzy Kacpra swoimi ustami…?

Najwyraźniej nie miałby nic przeciwko temu.

Rozpamiętywał to lekkie muśnięcie warg, czuł je na swoim policzku, który mrowił go nieustannie. Już nie wiedział, czy to tylko jego podświadomość, czy może faktycznie pocałunek zagościł na jego skórze na stałe. Miał wrażenie, że czuł go nawet po prysznicu, po którym, chociaż tyle dobrego, zrobiło mu się odrobinę lepiej.

Mama nakarmiła go rosołem najwyraźniej przygotowana na to, że jej syn może wrócić do domu w nie najlepszym stanie i jakoś to było. Jakoś żył. Żył i uśmiechał się głupio, a Ewa uśmiechała się z nim – co prawda robiła to pod nosem i kiedy Marcel na nią nie zerkał, ale wydawała się dziwnie rozweselona.

– Wydajesz się być jeszcze bardziej zadowolony niż ostatnio – zauważyła, siadając z nim przy stole. Dłońmi rozprostowała zagięty obrus, ukazując światu swoje poniszczone od pracy palce ze złotą obrączką. Marcel zerknął na pierścionek ze smutkiem, zapatrując się w delikatny, falisty wzór. Przypomniał mu się ojciec. – Fajnie się bawiłeś? – dopytała, wbijając uważne spojrzenie w syna.

– Żebyś wiedziała – odparł, po czym potarł ręką policzek. – Było świetnie. Kacper jest naprawdę w porządku. Wiesz, ten chłopak…

– Pamiętam, pamiętam. Ten, który przytargał tu twoje zwłoki.

– Tak – skrzywił się. – Dokładnie ten sam. I byłbym wdzięczny, gdybyś następnym razem nie gadała o mnie, że zasypiam w wannie. To krępujące – sarknął, na co Ewa wywróciła oczami.

– Martwiłam się.

– Niepotrzebnie. – Westchnął, odkładając miskę do zlewu. Chciał spojrzeć na nią niby karcąco, ale nie za bardzo mu to wyszło. Zamiast tego bardzo powoli na jego twarzy zaczął dominować coraz to większy uśmiech.

Chyba miał nie po kolei w głowie.

Resztę dnia przeleżał w łóżku oglądając jakieś filmy, przy których czasem przysypiał. Pisał też z Kubą, chociaż to nie on zaprzątał jego myśli. Mimo tego zgodził się z nim wyjść w środę na kolację. Chciał nabrać szerszej perspektywy, upewnić się, że Kuba to nie jest to. Bo gdzieś tam w środku czuł, że nie jest, ale nie chciał tak od razu przekreślać chłopaka. Po prostu posiedzą, pogadają, pewnie tak jak ostatnio trochę… zbliżą się do siebie i Marcel wtedy już będzie wiedział. Przynajmniej chciałby wiedzieć na pewno. Kacper również do niego napisał, pytając się, jak się czuł. Odpisał mu, że nie jest z nim najgorzej, po czym zakrył się kołdrą i leżał tak długo.

Nie wiedział, co on najlepszego wyprawiał. Przecież tego nie chciał! Nie chciał, do cholery, więc dlaczego po prostu nie mógł tego skończyć?! Już zapomniał, jak się czuł z Wawrzyńskim na początku? Zapomniał jak bardzo go nienawidził?

Najwyraźniej tak, bo po nienawiści nie zostały nawet szczątki. Marcel sam już nie wiedział, co to było, to głupie szybsze bicie serca i napięcie, które można by było kroić nożem za każdym razem, kiedy Kacper się do niego zbliżał. Czym był ten przeklęty pocałunek?!

Oddychając drżąco, odwrócił się na drugi bok i zamknął z uporem oczy, a potem, nie wiedzieć czemu, pod powiekami pojawił mu się obraz przebierającego się Kacpra. Marcel widział jak na żywo, jak chłopak ściąga z siebie koszulkę, przebiera się, a potem zobaczył nogi z silnie wyrzeźbionymi mięśniami i tyłek w samych bokserkach, nim chłopak założył na siebie spodnie.

Jęknął, odwracając się gwałtownie. To było wspomnienie, prawda?

Mając ochotę rwać sobie włosy z głowy otworzył oczy, by odgonić obraz Kacpra. Sam dzisiaj zarzucał chłopakowi, że go podglądał, podczas gdy on najwyraźniej zrobił dokładnie to samo.

Zasługiwał na solidny wpierdol. Właśnie – wpierdol, a nie jakieś głupie czułostki i miękkie spojrzenia, nie na delikatność dłoni tylko ich gwałtowność i gniew. Wtedy uczucia sprzed lat by powróciły, łatwo byłoby mu nienawidzić ponownie, a tak…

Usnął roztargniony myślami tego typu.

Było rano. Właśnie się wyszykował, by po krótkim pożegnaniu z mamą i Zuzą wybiec z domu i po kilku minutach znaleźć się w szkole. Patrzył na znajome mury, przechadzał się nimi z wolna, zaciskając palce na uchwycie plecaka. Szkoła wydawała mu się dziwnie opustoszała i jakaś taka większa. Musiał się spóźnić, bo wszyscy znajdowali się już w klasach, nie było nawet nauczycieli, którzy krzątaliby się po korytarzach. Marcel za wszelką cenę starał się przypomnieć sobie w jakiej sali miał mieć lekcje, ale jego głowa świeciła pustkami. Zaczął się denerwować. Coraz szybciej przemierzał szkolne korytarze, wsłuchując się w echo własnych kroków odbijających się od ścian. Na czoło zaczął mu wstępować pot, z paniką rozglądał się po wszystkich drzwiach. Nie mógł sobie przypomnieć…! Już niemal biegnąc, wskoczył na schody i pokonywał je jeden za drugim, by przejrzeć korytarz na drugim piętrze. Może tam…?

Wybiegając zza rogu, poczuł, jak jego brzuch wbija się mocno w coś twardego. Oddech uciekł mu z piersi, w głowie mu pociemniało, nogi zaplątały się o siebie.

– Wybierasz się dokądś? –Po całym ciele przebiegły mu dreszcze przerażenia. Uniósł powoli głowę już wiedząc, kogo przed sobą zastanie. Jego oczom ukazała się znienawidzona postać; jej ostre rysy twarzy, parszywy uśmieszek zdobiący nie mniej parszywe usta… – Ogłuchłeś? – warknął chłopak, nachylając się nad nim z wkurzoną miną.

– Nie – wychrypiał, zaczynając powoli się cofać. Kacper spojrzał na niego litościwie, po czym zrobił krok w jego stronę.

– Chyba pomyliły ci się kierunki – cmoknął słodko. – Pomogę ci znaleźć dobrą drogę. – Powieki Marcela rozszerzyły się w przerażeniu.

– Nie – jęknął panicznie, kiedy ręka chłopaka zacisnęła się na jego nadgarstku. Szarpnął się gwałtownie, zaparł w tył, ale nie miał siły się wyrwać. Z rosnącym strachem obserwował, jak uśmiech Kacpra się powiększa.

– Nie bądź niewdzięczny – sarknął, zacieśniając uścisk. Marcel pociągnął nosem.

Kacper przyciągnął go w swoją stronę, więc ten poleciał bezwładnie, uderzając o silną klatkę piersiową.

– Puść mnie, mam… mam lekcje – szepnął z przestrachem, kuląc się w sobie. Kacper jednak ani myślał go puszczać. Zamiast tego ciągnął go przez opustoszały korytarz, niemal wyrywając mu rękę ze stawu. Marcel spojrzał na nią panicznie, martwiąc się, że zaraz kość zostanie najzwyczajniej w świecie zmiażdżona, a kiedy to zrobił, jego oczom ukazała się posiniała fioletowo-czerwona skóra. To jednak nie siniaki były tym, czego Marcel obawiał się najbardziej. Z rosnącą paniką obserwował, jak Kacper prowadzi go w stronę łazienki, ciągnąc go za sobą niczym psa. – Nie – zaprotestował słabo. – Muszę iść na lekcje – pisnął, ponownie starając się wyrwać. Szarpał się i szarpał, czując napływające mu do oczu łzy. – Puść mnie! – krzyknął z całych sił i wtedy Kacper znowu odwrócił się do niego przodem. Miał nieprzyjemny, przerażający wyraz twarzy.

– Przestań się wyrywać, gówniarzu – warknął, po czym, jakby nic go to nie kosztowało, chwycił chłopaka w pasie, podniósł go i przerzucił sobie przez ramię. Niósł go tak, kiedy on wyrywał się, krzyczał, machał rękami i nogami na wszystkie strony. To nie zdołało go uratować przed zaciągnięciem do łazienki. Marcel zaszlochał cicho, w końcu nieruchomiejąc. Zerknął przerażony na wielkie lustro, w którym obiła się jego przerażona sylwetka; wielkie, wilgotne oczy, które ozdabiały czarne okulary, blada cera, niezdrowo zaczerwienione policzki, biała koszulka z kołnierzykiem…

Był młodszy, uświadomił sobie ze zdziwieniem. I Kacper również był.

– Puść mnie – wyrwał się znowu. Tym razem ramiona go puściły, uwolniły z niebotycznie silnego uścisku, a on upadł na podłogę, obijając sobie kolana. Chwila wolności nie trwała długo. Zdążył jedynie odetchnąć, zanim silna dłoń chwyciła go z powrotem, zaciskając się na przodzie jego ubrania.

– Nie – usłyszał, kiedy jego ciałem ciśnięto o ścianę. Oddech uciekł mu z piersi, głowa odbiła się od twardej powierzchni niczym piłeczka. Nie spojrzał na Kacpra, nie wyrywał się, nawet nie drgnął, kiedy kolejny raz nim szarpnięto. Zamroczyło go ponownie.

Ruchy Wawrzyńskiego były gwałtowne, więc Marcel spodziewał się kolejnych uderzeń, które zostałyby wymierzone w jego twarz, żebra, ramiona, jednak Kacper zrobił coś, czego do tej pory nigdy nie robił. Wsunął dłoń w jego włosy, zacisnął na nich rękę i odciągnął jego głowę do tyłu z taką siłą, że Marcel był pewien, że zaraz pęknie mu kręgosłup.

– Ała! – Pod powiekami zebrały mu się łzy. Stał tak z wykręconą nienaturalnie głową, bojąc się chociażby drgnąć i spoglądał na Kacpra. Kacpra, który patrzył na niego jakoś tak inaczej, dokładniej, z obrzydzeniem malującym się na twarzy, a potem… Potem Kacper był bliżej niż kiedykolwiek i pochylał się nad nim tak, że Marcel był w stanie wyczuć gorący oddech na skórze szyi. Potem… Potem poczuł coś jeszcze innego. Miękkie wargi musnęły napięte ciało, zostawiły na nich mokry ślad.

Marcela sparaliżowało z przerażenia.

Usta Kacpra nie poprzestały na tym jednym, drobnym pocałunku. Wyznaczały sobie swój własny tor od szczęki przez tętnice po obojczyk, na którym się zatrzymały. Uścisk na włosach trochę się zmniejszył, Marcel mógł w końcu poruszyć odrobinę głową, ale wiedział, że gdyby tylko spróbował się wyrwać dłoń z powrotem by go unieruchomiła. Nie wyrywał się więc. Spoglądał w dół na swoją gwałtownie unoszącą się klatkę piersiową i Kacpra, jakby zahipnotyzowanego. Jak w amoku chłopak wsunął wolną rękę pod koszulę Marcela, przesunął palcami po jego brzuchu, powędrował nią do tyłu, gładząc jego bok, aż w końcu dłoń ta zawędrowała i zatrzymała się z tyłu, na granicy paska jego spodni.

Kacper spojrzał mu w oczy i patrzył w nie tak długo, że Marcelowi zaczęło kręcić się w głowie, ale nawet nie drgnął, nie wiedząc, jak się zachować. Wtedy Wawrzyński podniósł go bez najmniejszego problemu i usadził na pobliskim parapecie, rozsuwając mu nogi. Stanął pomiędzy nimi napierając na jego ciało. Marcel poczuł w brzuchu przyjemne sensacje.

Spoglądał nieśmiało na poczynania starszego chłopaka, który z powrotem zaczął całować go po szyi i szczęce, a dłońmi, jakoś tak nieporadnie i w pośpiechu, rozpinał mu spodnie. Ręce mu drżały, ale w końcu poradził sobie z paskiem i guzikiem, po czym zsunął je z niego aż do kolan. Marcel zacisnął dłonie na brzegu parapetu i westchnął przeciągle, odchylając głowę do tyłu, kiedy dłoń chłopaka zacisnęła się na jego członku.

Z typową dla siebie nieśmiałością pomyślał, że było to dużo bardziej przyjemne niż szarpanina, która miała miejsce chwilę temu. Nie mogli zacząć od tego od razu…? Marcelowi podobało się to zdecydowanie bardziej, niż ciosy spadające na jego ciało. Podobało mu się do tego stopnia, że rozsunął szerzej nogi, wiercąc się niemiłosiernie. Było mu tak gorąco! Nie mogąc już tego dłużej wytrzymać, rozebrał się szybko z koszulki, czym zasłużył sobie na zaskoczone spojrzenie Wawrzyńskiego. Bynajmniej, chłopak nie patrzył długo. Zamiast tego przymknął oczy i pocałował go!

W usta!

Marcel starał się ten pocałunek odwzajemnić, chociaż nie było to wcale łatwe, kiedy sprawna dłoń pieściła nieustannie jego członka. Przez jego ciało przechodziły niezliczone dreszcze, z ust co jakiś czas wydobywał się jęk, który zostawał tłumiony przez pełne wargi. Myślał, że oszaleje od tego wszystkiego, ale to zdawał się dopiero początek. Potem…

Potem Kacper zrobił coś, od czego oczy Marcela wywróciły się niemalże na drugą stronę; oderwał się od jego warg, pochylił nad członkiem i wziął go w usta. Silnymi dłońmi przyciągnął jego biodra w swoją stronę, tak że Marcel niemal leżał na parapecie, wciskając głowę w okno. To nie wydawało się mieć znaczenia, nie w chwili, kiedy Kacper tak śmiało poczynał sobie z jego członkiem, a potem…

Wsunął w niego palce, a Marcel się obudził.

Łapiąc gwałtownie powietrze, zerwał z siebie kołdrę. Wyskoczył z łóżka. Czuł, że jego członek stoi dumnie, domagając się uwagi, ale ani myślał się nim zajmować. Był przerażony. Nie patrząc na godzinę, pomaszerował prosto do łazienki. Stanął w wannie, zasłonił zasłonkę, a potem lał się zimną wodą aż członek nie opadł, ciało nie skurczyło się w sobie, a oddech nie stał się urywany i płytki.

Po dzisiejszej nocy jeszcze bardziej uświadomił sobie, jak bardzo był nienormalny.

Musiał z tym skończyć.

Kiedy przekroczył próg szkoły od razu przypomniał sobie sen przez co zrobiło mu się cieplej z zażenowania. Teraz wszystko wyglądało inaczej – korytarze były pełne uczniów, nauczyciele kręcili się przy gabinecie dyrektora, najwyraźniej mieli jakieś spotkanie. Natomiast on przemaszerował korytarz i pokonał schody, dokładnie tak, jak w nocy. Przystanął w miejscu, w którym ściany skręcały, jak gdyby spodziewając się tam Kacpra, ale go tam nie było. Oczywiście, że nie było! Czasy gimnazjum miał już za sobą. Jak w amoku stawiał kolejne kroki, nim zatrzymał się przed wymalowanymi na biało drzwiami. Łazienka na drugim piętrze. Miejsce, do którego po tych wszystkich latach wciąż obawiał się zaglądać.

Wszedł do niej, a wtedy jego głowa odwróciła się w stronę ogromnego lustra. Marcel przyjrzał się swojemu odbiciu, jak zawsze kiedy tutaj był. Była to jedyna łazienka dla chłopców w szkole, gdzie znajdowało się lustro.

Przeszedł kilka kroków dalej i spojrzał beznamiętnie na szeroką ścianę, naprzeciwko której znajdowały się dwie pary drzwi do toalet. To tutaj zawsze Kacper go zaciągał, bo tutaj nauczyciele zaglądali najrzadziej.

Źle się poczuł. Czując, że zaczyna mu się kręcić w głowie, łypnął jeszcze na szeroki, niski parapet, po czym wyszedł stamtąd jakby go gonili. Ha, nierzadko przecież gonili, prawda?

Naprawdę musiał z tym skończyć.

Kacper pisał do niego, ale Marcel nie odpisywał. Chłopak chciał się z nim dogadać na następny raz, Rogacki jednak za punkt honoru obrał sobie, że prędzej skoczy z mostu, niż spotka się z Wawrzyńskim z własnej woli. Nie odpisywał więc na wiadomości, które przychodziły co jakiś czas. Potem jego telefon ucichł tylko po to, by rozdzwonić się wieczorem. Nie odebrał. Zdenerwowany nie mógł znaleźć sobie miejsca w domu, więc wyszedł i spacerował przez godzinę. Wawrzyński więcej już nie zadzwonił.

Na drugi dzień, kiedy siedział na lekcjach, było tak samo – kolejna wiadomość o podobnej treści: „stało się coś?”

Nie, oczywiście, że się nic, kurwa, nie stało!

Wszystko jest w jak najlepszym porządku, sarknął w myślach, mając ochotę rwać sobie włosy z głowy. Wszystko było w porządku, tylko jakiś dupek nie mógł się od niego odwalić, a i on sam nie mógł przestać o takowym dupku myśleć.

Życie go nienawidziło, a on nienawidził siebie za to, że z każdą taką wiadomością serce biło mu szybciej.

Nie wyczekiwał środy, ale kiedy w końcu nadeszła przyjął ją z ulgą. Cały dzień spędził w szkole, ostentacyjnie ignorując wiadomości Kacpra i ciesząc się, że był zmuszony siedzieć tutaj aż do siedemnastej. Dzień był upalny, z nieba lał się żar, jakby na przekór zbliżającej się powoli jesieni, a jego czekała randka z Kubą. Uśmiechnął się nawet delikatnie, zadowolony z tego, że w końcu ktoś odgoni jego myśli o Kacprze.

Umówili się w innej części miasta przy knajpce, w której chcieli coś zjeść. Marcel był cholernie głodny, więc wyczekiwał nadejścia Kuby niecierpliwie, oglądając się to na prawo, to na lewo.

– Tutaj jestem! – zawołał chłopak zza Marcela, oplatając go dłońmi za szyję. Rogacki stężał cały w dalszym ciągu nie mogąc się nadziwić otwartości Kuby. Czym prędzej odrzucił za siebie namolne ręce. – No już, już. Koniec obmacywania publicznie.

– No ja myślę – odparł, odwracając się. Spojrzał na Kubę z psotnym uśmiechem, po czym zerknął na szyld restauracji. – Jestem głodny jak wilk, wchodzimy?

– Pewnie – odparł, zapatrzony w niego.

Czas mijał Marcelowi szybko, jak to już było z Kubą. Chłopak był roześmiany, rozgadany i przy tym całkiem uroczy; niesarkastyczny, na dodatek nie żartował sobie z jego umiejętności czy niezdarności… Powinien być dla niego idealny! Marcel przekonywał się o tym, kiedy patrzył na roześmianą buźkę upaćkaną bitą śmietaną. Sam przez to sprawdzał co chwilę, czy jest czysty i czy przypadkiem jakieś resztki naleśników nie zdobią jego ust albo policzków.

Tę sielankę przerwał dzwoniący telefon.

Marcel skrzywił się wyraźnie. Wiedział, kto mógł do niego dzwonić i nie mylił się. Wyciszył smartfona.

– Nie odbierzesz?

– Nie, to… nic ważnego – mruknął markotniejąc. – W ogóle co powiesz na to, żebyśmy spotkali się też jutro? – dodał od razu, jak gdyby na przekór Kacprowi.

– Pewnie! Z tobą mógłbym spotykać się codziennie, naprawdę – zapewnił zadowolony, wstając od stolika. Marcel również wstał, uśmiechając się półgębkiem.

Następnego dnia spotkał się z Kubą od razu po szkole. Był to kolejny upalny dzień, a im zachciało się wybrać na spacer. Spacerowali już tak dwie godziny, rozmawiając ze sobą na niezobowiązujące tematy. Zaszli daleko, całkowicie na obrzeża miasta, a wokół nich nie było praktycznie nikogo, czasami jedynie widać było jakiegoś właściciela, który postanowił zabrać swojego czworonoga na spacer. Było miło, Kuba nie zbliżał się za bardzo, ale też nie szedł metr od niego. Nie, czasami zmierzwił Marcelowe włosy, czy pochylił się nad nim, a raz, kiedy Marcel kompletnie się tego nie spodziewał, złożył na jego ustach soczystego buziaka.

– Widzisz te chmury? – zagadnął Rogacki z wolna z niepokojem spoglądając w niebo.

– Na pewno nie będzie padać – stwierdził Kuba. Szli więc dalej w tej przyjaznej atmosferze i wszystko było w jak najlepszym porządku, tyle że...

Kuba się pomylił. Nie minęło nawet piętnaście minut, a nie tylko padało, raczej lało jak z cebra, z nieba sypały się pioruny, a grzmoty były tak głośne, że włoski stawały Marcelowi dęba.

– No chodź! – zawołał Kuba, ciągnąc osłupiałego Marcela za sobą. – Nie mów, że boisz się burzy!

– Oczywiście, że się nie boję! – krzyknął, ale jego rozkołatane serce wskazywało na coś całkiem innego. Puścili się biegiem trzymając się za ręce. Teraz wyjątkowo Marcelowi to nie przeszkadzało.

– Tędy! Mieszkam nie aż tak daleko, schowamy się! – wrzasnął Kuba przez deszcz. Marcel nie miał zamiaru się z nim spierać.

W szaleńczym biegu omijali kołyszące się drzewa i co większe kałuże. Z nieba lało się tak, że nie było widać drogi dalej niż na dziesięć metrów, a wiatr nieustannie popychał ich do tyłu. To chyba nie było zbyt bezpiecznie, zwłaszcza kiedy pioruny zaczęły łamać drzewa tuż koło nich.

– Kurwa, kurwa, kurwa – warczał pod nosem Rogacki. Zginie dzisiaj, był tego pewien.

Na szczęście ten czarny scenariusz się nie spełnił. Zanim zdążyły dogonić ich pioruny, dopadli do klatki. Kuba w pośpiechu zaczął szukać kluczy i otworzył drzwi. Wpadli przez nie, wchodząc niemal jeden na drugiego, a kiedy stali już bezpiecznie spojrzeli na siebie i roześmiali się w tym samym czasie.

– Nie będzie padać, co? – przedrzeźnił go Marcel, wspinając się po schodach. Czuł, że wszystko miał mokre, nawet gacie.

– Trochę się pomyliłem.

– Trochę – parsknął akurat w momencie, kiedy Kuba otworzył drzwi do swojego domu. Marcel nie zdążył przyjrzeć się dokładnie, właściwie to ledwo przekroczył próg, a gorące wargi, tak bardzo kontrastujące z ich wychłodzonymi ciałami, zaatakowały jego usta.

Jęknął zaskoczony, chwytając Kubę za przedramiona. Chłopak całował go bez opamiętania, dokładnie tak, jak wtedy na łódce, a Marcel niezdarnie starał się nadążać za tym szaleńczym tempem.

– Nie… Nie ma nikogo w domu? – wysapał wciskając słowa między pocałunki.

– Nie – padło tylko. Kuba pociągnął go w głąb mieszkania, najwyraźniej nie przejmując się tym, że z każdym ich krokiem na podłodze powstawała mała kałuża. – Mieszkam sam – mruknął, odrywając się od jego ust. Marcel spojrzał na jego zarumienioną twarz, czując, że ledwo może złapać oddech. – Nie musimy się więc martwić, że ktoś nam przeszkodzi – dodał, uśmiechając się figlarnie, na co Marcelowi zrobiło się gorącej.

Zaraz, zaraz… Przeszkodzi w czym?

Nie musiał zastanawiać się długo, gdyż nie minęło nawet kilka sekund, a nachalne palce chłopaka chwyciły za jego mokrą koszulkę i zrzuciły ją szybko. Marcel cofnął się o krok, dokładnie w chwili, kiedy Kuba ponownie przyssał się do jego ust, a rękami objął jego nagie ramiona.

Marcel czuł, jak jego ciało zaczyna mrowić. Rozsądek natomiast… Rozsądek kazał zrobić mu krok w tył, co też uczynił. Kuba nie wydawał się tym przejmować. Marcel się cofał, a on stawiał krok za krokiem aż w końcu gołe plecy Rogackiego zderzyły się ze ścianą.

– Hej… – sapnął, kiedy to dłonie Kuby przesunęły się z ramion na jego plecy. – Czekaj… – mruknął, dokładnie w momencie, w którym chłopak naparł udem na jego krocze.

Słowa uciekły Marcelowi z ust, kiedy czuł rozchodzące się falami dreszcze i gorąco, które rozgrzewało skostniałe ciało.

Potem Kuba zrzucił koszulkę i z siebie, kładąc Marcelowe dłonie na własnej piersi. Chcąc nie chcąc, te zaczęły niespiesznie badać nagą skórę, zastanawiając się nad tym, czy gdyby była sucha byłaby przyjemniejsza w dotyku.

– Kuba, poczekaj – udało mu się powiedzieć między pocałunkami, na co kolano naparło na niego mocniej. Kuba chyba nie chciał czekać. – Zaczekaj, no – sapnął już bardziej stanowczo, odrywając swoje dłonie od ciała chłopaka.

– Po co czekać? – odpowiedział wyraźnie niepocieszony. Mimo tego oderwał się od ust Marcela. – Jesteś cudowny, nie mogę ci się oprzeć – dodał zaraz, wykrzywiając wargi w uśmiechu. – Widzisz, co ze mną robisz? – szepnął, ponownie chwytając dłoń Marcela. Ułożył ją na swojej wyraźnie nabrzmiałej męskości i zacisnął palce, a Rogacki niemal zakrztusił się od nadmiaru wrażeń.

– To… – zaczął, lecz urwał od razu, kiedy kolano Kuby ponownie naparło na jego krocze. Ocierało się o nie rytmicznie, sprawiając, że Marcel zaczął z trudem łapać powietrze. Poddał się temu uczuciu, a Kuba puścił jego dłoń. Ponownie obdarzył go pocałunkiem, tym razem spokojniejszym. Marcel westchnął głośno. Opanował się dopiero w momencie, kiedy jego męskość stwardniała całkowicie, a ręce Kuby sprawnie rozpięły mu spodnie. – Nie – mruknął w nachalne usta, odwracając głowę. Wargi chłopaka zetknęły się z jego policzkiem.

Drżąc Marcel czym prędzej zapiął spodnie, odtrącając ręce Kuby.

– To nie jest jeszcze dobry moment – zaczął się tłumaczyć, spoglądając w oczy pełne zawodu. Zrobiło mu się głupio. Czy to z nim było coś nie tak, skoro nie chciał…?

– Dobra, w porządku – wysapał Kuba, starając się wyrównać oddech. – To nic – mruknął, odwracając się. – Pójdę do łazienki.

Dopiero teraz Marcel miał chwilę, żeby się uspokoić. Przyjrzał się beznamiętnie mieszkaniu, czując, że ma w sercu jedną wielką dziurę zamiast jakichkolwiek emocji.

Prędko założył na siebie mokrą koszulkę i zbliżył się do okna. Patrzył przez moment, jak deszcz powoli ustaje.

Cholerne burze, psia mać! Gdyby nie to, to do niczego takiego by nie doszło! Bo Marcel nie chciał, żeby dochodziło.

Z jękiem rozpaczy spojrzał na wybrzuszenie w spodniach. Mógł sobie nie odmawiać przez ostatnie dni masturbacji, to może dzisiaj jakoś inaczej by się to potoczyło. Nie podniecałby się jak głupi, kiedy wyraźnie nie chciał być podniecony…!

– Jestem już – doszło do niego, na co uśmiechnął się blado.

– Moja kolej – rzucił niemalże od razu zamykając się w łazience.

– Dać ci suche rzeczy?!

– Nie trzeba! – odkrzyknął. Przez dłuższą chwilę uspokajał oddech, a także starał się doprowadzić do ładu swoje ciało. W końcu jakoś mu się to udało.

Kiedy wyszedł z łazienki, Kuba od razu posłał mu niepewny uśmiech.

– Na pewno nie chcesz? Przeziębisz się.

– Na pewno. Właściwie to będę się już zbierał – bąknął. Chłopak westchnął ciężko. – Już nie pada tak bardzo, pioruny też przeszły, więc mojemu życiu niż nie zagraża. – Zaśmiał się niemrawo.

– Czekaj, odprowadzę cię przecież. Stąd to spory kawałek.

Marcel przytaknął głową, chociaż nie byłoby mu przykro, gdyby miał wracać samemu.

Na dworze czuć było charakterystyczny zapach ozonu, jak zawsze po burzy. Marcel zaciągał się nim drżąc z zimna. Chodzenie przemoczonemu od stóp do głów wcale nie było przyjemne, zwłaszcza kiedy uderzały w niego chłodne podmuchy wiatru, ale nie skarżył się. Pomiędzy nimi panowała odrobinę niezręczna atmosfera, chociaż Kuba stawał na rzęsach, żeby było inaczej. Po kilku minutach nawet mu się to udało, Marcel rozluźnił się i znowu zaczął rozmawiać swobodniej.

Na dworze nie było ludzi, wszyscy musieli pochować się w domach. I dobrze, świadczyło to tylko o ich inteligencji, której idącym przez deszczowe miasto chłopcom najwyraźniej zabrakło. Na szczęście z minuty na minutę robiło się coraz cieplej. Słońce wyszło zza chmur zwiastując nadchodzące ciepło. Było to Marcelowi na rękę.

Pół godziny później weszli na znajome osiedle. Marcel przyjął to z ulgą, ciesząc się, że dosłownie za chwilkę znajdzie się w domu pod ciepłym kocem z herbatą w rękach.

Na buźce wymalował mu się łagodny uśmiech, który niespodziewanie zniknął.

Pod klatką stał Kacper. Również na niego patrzył. Jego ostre spojrzenie najpierw prześledziło przemoczoną sylwetkę Marcela, a potem zatrzymało się na Kubie. Twarz mu stężała, pięści zacisnęły się, a sylwetka wyprostowała. Wawrzyński wyraźnie nie wydawał się być w dobrym nastroju, kiedy to ruszył w ich stronę z miną zwiastującą bolesną i powolną śmierć.

Marcel przystanął chwytając Kubę za przedramię.

– Hej, spadaj stąd! – padło ze strony Wawrzyńskiego, kiedy ten już do nich doskoczył. Patrzył prosto w oczy Kuby.

– Hej, hej, spokojnie – odparł, marszcząc brwi.

– Wypierdalaj stąd, Kuba, bo nie ręczę za siebie – warczał dalej Wawrzyński. Tym razem zerknął gniewnie na Marcela, który skurczył się w sobie i czym prędzej puścił chłopaka.

– Nie krzycz na niego – odważył się stanąć w obronie towarzysza. Nie wiedział, skąd Kacper go znał, ale nie miał prawa tak na niego naskakiwać! Dopiero teraz spojrzenie Wawrzyńskiego na dobre ulokowało się na nim, przez co Marcelowi niemalże zmiękły kolana.

Miał i swojego Kacpra. Czy nie tego w końcu chciał?

 

 

Aktualizacja: 09.11.2020  | 08.02.2021