czwartek, 11 października 2018

Rozdział 27

Pół godziny później Marcel siedział wyjątkowo rozluźniony na blacie i przyglądał się, jak Kacper w grubych rękawicach wyjmuje blachę ze świeżo upieczonymi bułeczkami z ciasta francuskiego, po czym przekłada je na spory półmisek.

Marcel dziwił się, w jaki sposób Wawrzyński to robił, że niemal wszystko, czego się nie dotknął, wyglądało perfekcyjnie. Smakowało zapewne też, ale na razie Marcel był zbyt najedzony, by to sprawdzać. Zresztą zdążył przez ten czas podkraść kilka chipsów i dwa ciastka, przez co znowu czuł się pełny. Teraz nawet tego żałował, bo nie miał miejsca na nic więcej… Był to jak na razie jego jedyny dylemat.

Za oknem zrobiło się już całkowicie ciemno. Marcel postukiwał palcami o blat w rytm muzyki, a jego spojrzenie często schodziło z bezpiecznego kursu i oscylowało gdzieś na wysokości kiedyś wiecznie wykrzywionej w grymasie twarzy. Teraz ta twarz była pogodna.

– Daj, zaniosę – odezwał się, przerywając ciszę. Zsunął się z blatu, po czym wyciągnął dłonie po naczynie. Czuł się niejako odpowiedzialny za wygląd stołu, toteż starał się wszystko ułożyć w miarę ładnie, żeby wszystko miało swoje miejsce. – Koniec roboty na dzisiaj? – rzucił, kiedy to Kacper zdjął z siebie rękawice i odłożył je na miejsce, a potem zaczął sprzątać niewielki bałagan.

– Tak – przytaknął z ulgą, najwyraźniej mając dosyć. Nic dziwnego. W międzyczasie zdążył zrobić jeszcze roladki z łososia, nie mówiąc już nic o tym, że wcześniej też spędził sporo czasu przy garach specjalnie dla niego.

– A tak właściwie, to czemu gotowanie…? – zapytał Marcel, ściszając muzykę.

– Przez Marcina. To on się tym na początku podjarał, a że kiedyś nijak nie można było mnie odciągnąć od niego i Szymona, to robiliśmy wszystko razem. I tak wyszło. – Zmarszczył lekko brwi. – Kiedyś spaliliśmy całą kuchnię w domu moich rodziców. Po tamtym wydarzeniu Marcin trochę odpuścił, ale ja nie – wyznał, uśmiechając się półgębkiem. – Miałem wtedy ze trzynaście lat. Mój ojciec był wściekły – dodał z wyraźnym zadowoleniem. Najwyraźniej świadomość, że zadziałało to rodzicowi na nerwy sprawiała mu przyjemność.

Było coś w tym lekkim wykrzywieniu warg, tej satysfakcji… Tym dziwnym uczuciu, które na chwilę zagościło w błękitnych oczach, kiedy chłopak wrócił myślami do rodziców. Był to właściwie pierwszy raz, kiedy Marcel usłyszał coś na ich temat od Kacpra; zawsze byli tylko Szymon i Marcin. Oczywiście Marcel nie mógł spodziewać się niczego innego, przecież z Kacprem nie rozmawiali o takich tematach, chociaż niejednokrotnie zdarzyło im się zahaczyć o jakieś poważniejsze wątki.

To chyba był jeden z tych, ale Marcel wiedział, że nie przyszła na niego pora. I, być może, nigdy nie przyjdzie.

– I jak do tego doszło, że spaliliście tę kuchnie? – zapytał, starając się wyobrazić sobie trzynastoletniego Kacpra z niewiele starszym Marcinem próbujących ugasić ogień.

– Spróbowaliśmy zgasić płonący olej wodą – bąknął, uśmiechając się półgębkiem, jak gdyby było to co najmniej dobre wspomnienie.

Marcel wytrzeszczył oczy. Kiedy wyobrażał sobie, jak to mogło wyglądać, nie pomyślał o buchającym ogniu liżącym ściany sufitu, tylko o czymś… spokojniejszym.

– Jezu! – Wbił zszokowane spojrzenie w Kacpra i patrzył tak, podczas gdy Wawrzyński kontynuował opowieść.

– Marcina sparaliżowało. Ogień był wszędzie. Obok kuchenki stały słomiane laleczki mojej matki, która miała jakiegoś fioła na ich punkcie. Pierwsze się zapaliły, potem zajęła się zasłonka, a potem paliło się dosłownie wszystko. Wyszarpałem wtedy jakoś Marcina z kuchni i krzyczałem do Szymona, żeby pobiegł po gaśnicę, ale Szymona nie było w domu. Wchodził wtedy w wiek zafascynowania sąsiadką z domku obok. Rodziców też nie było, nie mieliśmy przy sobie telefonów, więc musieliśmy jakoś sami sobie poradzić. A raczej to ja musiałem, bo Marcin wpadł w histerię i nie myślał jasno. Wyprowadziłem go na dwór, potem pobiegłem do garażu po gaśnice, zastanawiając się, kto mądry trzyma gaśnicę w garażu zamiast w domu i pobiegłem do kuchni z powrotem. Teraz wydaje mi się to głupie, ryzykować tak własnym życiem. Wtedy? Wtedy myślałem, że nic nie może mi się stać. Że będę jak ci strażacy z filmów, którzy wykopują drzwi i idą przez całe pomieszczenie po uwięzione w najdalszym pokoju dziecko. Kiedy wbiegłem do kuchni uderzyło mnie gorąco i fala dymu. Gaśnica była duża, bardzo ciężka, ledwo mogłem ją utrzymać i jednocześnie gasić ogień. Dym kuł mnie w oczy do tego stopnia, że się rozryczałem – powiedział znowu się uśmiechając. Wyglądało na to, że jednak był nienormalny, tak jak zresztą Marcel przez cały czas myślał. – A mimo tego nie wycofałem się. W kuchni było gęsto od dymu, niemalże czarno, ale w pewnym momencie ogień zaczął gasnąć i się zmniejszył. Poczułem się dumny, że jednak go ugaszę. Wtedy zacząłem się krztusić, dym robił się nie do zniesienia, wzrok odmawiał posłuszeństwa. Cofnąłem się, a potem drewniana framuga naruszona od ognia roztrzaskała się tuż przy mnie, blokując przejście. Wystraszyłem się strasznie, a ogień rozpalił się na nowo od podmuchu wiatru – mówił z zamyślonym wyrazem twarzy. Nie patrzył na Marcela, chociaż ten nie odrywał od niego zszokowanego spojrzenia. – Znalazłem się w pułapce, a gaśnica… zaczęła przerywać. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że być może właśnie znajduję się w poważnych tarapatach. Pamiętam to nieznośne uczucie w gardle i wrażenie, jakby moja skóra płonęła. Pamiętam kaszel i to, że powoli zaczynało mi brakować sił. A potem… Potem Szymon wpieprzył się przez ten ogień, dopadł do mnie. Myślałem, że mnie wtedy zabije, naprawdę. Mimo że nie widziałem za dobrze, jego wyraz twarzy zapadł mi w pamięć do dziś. – W końcu zerknął na Marcela. Nie wydawał się nawet w połowie tak poruszony jak Rogacki. – Szymon był, jakby nie patrzeć, jak ten strażak, który wrócił po przerażone dziecko. Chwycił mnie za fraki i podniósł, już wtedy był dość silny, no i wywlókł mnie przez tę płonącą framugę, paląc sobie przy tym spodnie. Ja kasłałem i kasłałem, nie mogąc złapać powietrza. Oczy mi spuchły, łzy nadal ciekły, więc nie widziałem za dobrze. A potem usłyszałem Marcina. – Mówiąc to uśmiechnął się już szeroko. – Wył jak zarzynane zwierzę, serio. Dopadł do nas, wyrwał mnie od Szymona i przytulił do siebie, dalej wyjąc.

– I co było dalej? – zapytał nieśmiało Marcel, kiedy Kacper ucichł. Słuchając w napięciu historii, na rękach pojawiła mu się gęsia skórka.

– Dosłownie dwie minuty później przyjechała moja matka. Wsadziła nas wszystkich w samochód i pojechała do najbliższego szpitala. Nigdy w życiu nie jechałem tak szybko i mam nadzieję, że nigdy już nie pojadę. Do domu zlecieli się ludzie. Ugasili pożar. To wszystko działo się na Ukrainie, na naszej działce, na której spędzaliśmy niemalże każde wakacje. Praktycznie cały dom był do remontu, ale to nieważne – opowiadał. Widać było w nim przekrój najróżniejszych emocji, ale, co Marcelowi wydawało się dziwne, uśmiech przeważał nad każdą z nich.

– Wydajesz się wspominać to dobrze…

– Bo wspominam dobrze. Mam wrażenie, że wszyscy wtedy zachowaliśmy się właściwie. Marcin, który pobiegł po Szymona, a pobiegł tak szybko, że do tej pory nie jestem w stanie zrobić tego w takim samym czasie i kazał naszej sąsiadce zadzwonić do mojej matki i zwołać ludzi. Szymon, który nawet się nie zawahał, wbiegł do tej kuchni jakby był niezniszczalny, chociaż to on z nas wszystkich wyszedł na tym najgorzej. Poparzenia na nogach do tej pory mu o tym przypominają.

– A ty? Nie wiem, czy można nazwać to właściwym zachowaniem – skrytykował, nie mogąc uspokoić bicia serca. Czuł się… dziwnie. Jakby zły na Kacpra, ale nie dlatego, że ten jak dureń opowiadał o tym z sentymentem, tylko że w ogóle uczestniczył w takiej akcji. Że mogło mu się coś stać.

– Pewnie masz rację. To było bardziej głupie niż właściwie. Ale dzięki temu nasz dom nie spłonął doszczętnie, a wtedy naprawdę dużo dla mnie znaczył – zamyślił się, przesuwając zamyślonym spojrzeniem po twarzy Marcela. Przestudiował jej napięcie, zobaczył powagę w oczach i również spoważniał. – Kiedyś mógłbyś tam ze mną pojechać – zaproponował, patrząc jak Marcel nabiera gwałtownie powietrza w usta. – Jeżeli będziesz chciał – dodał ciszej, odwracając wzrok.

Marcel nie odpowiedział.

Chciałby?

Odpowiedź nie padła nawet w jego głowie, gdyż nagle rozdzwonił się dzwonek. Był tak niespodziewany, że Marcel aż podskoczył, całkowicie zapominając, że mieli znaleźć się tutaj inni ludzie. Że miało to być nie tylko spotkanie jego i Kacpra. Po usłyszeniu zaś tej historii, wcale by nie żałował, gdyby mieli spędzić wieczór tylko we dwóch.

Jak dużo chłopak skrywał takich tajemnic?

Nie dane było się tego Marcelowi dowiedzieć, Kacper podniósł się bowiem i podszedł do drzwi. Te otworzyły się energicznie, a w nich stanęła Ania. Było za piętnaście dwudziesta pierwsza.

Marcel dalej siedział, patrząc, jak dziewczyna wystrzela rękami do szyi Wawrzyńskiego i owija je wokół, przytulając się do niego na dłuższą chwilę.

– Udusisz mnie – usłyszał wychrypiane słowa. Potem zobaczył, jak Ania go puszcza, a następnie uśmiecha się szeroko. Miała na sobie lekki makijaż i równo wyprostowane włosy, sięgające do obojczyka.

– Spokojna twoja rozczochrana – rzuciła, przechodząc przez próg. – Chociaż, jak tak teraz patrzę to wcale nie taka rozczochrana. Uczesałeś się? – zapytała ze zdziwieniem, po czym, niczym burza – chaotycznie i niespodziewanie – przesunęła dłonią po włosach Wawrzyńskiego. – Nie no, nieźle. – Zaśmiała się i zajrzała w głąb pomieszczenia. Wzrokiem natrafiła na siedzącego przy stole Rogackiego. Podeszła do niego. – Marcel, dobrze pamiętam?

Przytaknął. Wstał czym prędzej z zamiarem przywitania się. Już miał wyciągnąć rękę, by uścisnąć tę Ani, jednak dziewczyna nie miała tego w planach. Niespodziewanie objęła go przez plecy i przytuliła.

Spiął się, ale szybko odwzajemnił uścisk. Ania pachniała delikatnymi, kwiatowymi perfumami, a jej włosy łaskotały go w policzek.

– Ja nie wiem, co wy tacy odstrojeni? – zagadnęła, przyglądając się chłopcom z uwagą. Potem przeniosła spojrzenie na własne podziurawione na kolanach jeansy oraz zwykły, czarny T-shirt. – Prawie jakbyście na studniówkę mieli iść – dodała, a jej wzrok zawiesił się przez dłuższą chwilę na opiętym ciele Kacpra.

– Studniówka dopiero przede mną – jęknął Marcel niby niepocieszony tym faktem.

– I już dawno za mną.

– Za mną niestety też. – Westchnęła z udawanym żalem. Nagle poruszyła się gwałtownie, chwyciła za torebkę i zaczęła w niej grzebać. – Nie myśl, że przyszłam tak z pustymi rękami – wymamrotała w skupieniu, a jej ręka niemalże do łokcia zanurzyła się w odmętach czarnej torebki. Kiedy się wynurzyła, palce ściskały kurczowo butelkę alkoholu i paczuszkę słodyczy.

– Och, jak miło z twojej strony – rzucił Kacper kpiąco, na co dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

– Prawda? – cmoknęła. – Wiedziałam, że się ucieszysz – dodała z bezczelną miną.

Wawrzyński przewrócił oczami, ale przyjął podarunek. Alkohol zaniósł do lodówki, czekoladki schował do jednej z szafek. Potem czas zaczął płynąć szybciej.

Kolejny dzwonek do drzwi, kolejne przywitania.

Marcel oglądał z ciekawością, jak każde z nowoprzybyłych reagowało na Kacpra. Jak ich twarze się rozjaśniały i wykrzywiały w uśmiechu. Jak szczupłe ramiona dziewczyn oplatały Wawrzyńskiego w lekkim uścisku i silne dłonie ściskały go na przywitanie. A potem… Potem zobaczyli jego.

 – No proszę! Jest i nasz zdrajca! – Antek wydarł się na całe gardło, kiedy tylko dostrzegł przycupniętego przy stole chłopaka. – I co, gnoju? Myślisz, że się wywiniesz? – Podszedł do niego pewnym krokiem. – Ładnie to tak kolegów bez słowa opuszczać, hm? – gderał, podchodząc tak blisko, że niemal zetknął się nosem z Marcelem. Jego groźna mina i nie mniej groźne słowa, sprawiły, że Rogacki skurczył się w sobie, chociaż Antek, trzeba to było przyznać, był raczej niegroźny. Niewysoki, o płowych, prostych włosach, które często odgarniał ręką i z lekko zaczerwienionymi policzkami. Nic, czego można byłoby się bać. Jednak teraz, kiedy tak stali, a wszyscy przyglądali im się z zaciekawieniem…

Nie wiedząc, gdzie podziać wzrok – twarz chłopaka znajdowała się zdecydowanie za blisko – nie miał innej opcji, jak tylko spojrzeć pewnie w te wzburzone oczy i jakoś przez to przebrnąć.

– Ej, no i co masz taką minę? – parsknął Antek, szturchając Marcela łokciem po żebrach. – Na żartach się nie znasz czy co? – mruknął niepocieszony, drapiąc się w zamyśleniu po rumianym policzku. Odstąpił kroczek od Marcela, więc ten w końcu odetchnął. Zaraz jednak pożałował tego oddechu, gdyż niespodziewany cios, bardzo lekki, ale wymierzony prosto w brzuch, spowodował, że niemal się nim zakrztusił. – Żartowałem! Nadal jestem na ciebie wkurwiony jak cholera!

Marcel zrobił zbolałą minę. Reszta towarzystwa śmiała się z nich w najlepsze.

– No wiesz co? Antek… – bąknął, przesuwając dłonią po koszulce. – Dajże spokój.

– Spokój? Spokój! Słyszycie go! No dobre sobie – warczał i warczał, na co Marcel znowu się skrzywił. – Bez słowa spierdoliłeś, bo po co cokolwiek wcześniej powiedzieć! Widzisz to? – Podsunął mu pod nos rękę. – Te biedne dłonie dzień w dzień musiały przez kilka ładnych godzin moczyć się w wodzie i wybierać resztki żarcia ze zlewu!

– Jak dla mnie z twoimi dłońmi jest wszystko w porządku – wymamrotał, wymijając spojrzeniem przesuszone palce.

Zerknął na Kacpra, który przypatrywał mu się z rozbawionym uśmieszkiem i uniósł wysoko brew. No co jest, Wawrzyński nie przyjdzie mu na ratunek?!

– W porządku? – marudził dalej.

Marcel chwycił go za te podrygujące serdelki, ścisnął i odciągnął na dół, gdzie powinno być ich miejsce.

– Postawię ci piwo, co? – zaproponował w ramach zadośćuczynienia. Antek od razu spojrzał na niego czujniej. Z powagą lustrował Marcelową twarz, w głowie ważył słowa.

– Lepiej, żeby to było cholernie dobre piwo… I to niejedno… Cała krata, najlepiej! – mówił z pretensją, ale ostatecznie na jego ustach wymalował się pobłażliwy uśmiech.

Marcel zbył go trochę takim samym uśmiechem, więc chłopak odpuścił. Odstąpił od niego, toteż Rogacki mógł przywitać się ze wszystkimi. Właśnie podawał dłoń Tomkowi, kiedy nagle muzyka została zmieniona i puszczona niemal na cały regulator. Ktoś więc kręcił się przy wieży, Kacper rozkładał butelki z alkoholem na stole, ktoś inny podjadał zrobione przez nich przekąski…

I tak się zaczęło.

Chyba nie musiał mówić, że królową tego spotkania zdecydowanie powinna zostać Agnieszka? Ubrana w krótką sukienkę wpadającą złoto, z włosami ułożonymi w loki, wisiała nad Marcelem nie potrafiąc zahamować potoku słów.

Rogacki rozmawiał głównie z nią, chociaż cała grupa czasami wtrącała się, by po chwili zacząć prowadzić rozmowy między sobą. Było głośno i parno. W kieliszkach stał alkohol, który pili wspólnie w toastach. Dziewczęce, mocne perfumy mieszały się ze sobą, sprawiając, że powietrze było cięższe, a atmosfera bardziej klubowa, chociaż wszyscy dalej siedzieli przy stołach i jedynie ze sobą rozmawiali.

I mimo że Marcel śmiał się ze słabych żartów Agnieszki, odpowiadając na nie jeszcze gorszymi, nie było kilku minut, podczas których nie spojrzałby ze zmarszczonymi brwiami w stronę drzwi. Nie było też dłuższej chwili, żeby nie zerknął na siedzącego po drugiej stronie Kacpra. Zdarzało się, że i Wawrzyński odpowiadał mu takim spojrzeniem, ale wtedy Marcel z powrotem koncentrował się na swojej towarzyszce.

– Wyczekujesz kogoś, że tak ciągle tam zerkasz? – Agnieszka przekrzyczała resztę, przechylając się w jego stronę. Drobne dłonie położyła na jego ramieniu, głowę przyciągnęła bliżej, tak że Marcel mógł dokładnie zobaczyć każdą jej rzęsę z osobna.

– Właściwie to tak – odparł, po czym skrzywił się, bo siedzący po jego drugiej stronie Antek wydarł się wniebogłosy, całkowicie go ogłuszając. – Mój przyjaciel miał przyjść – wytłumaczył, odchylając głowę do tyłu. W końcu wiedział, że Agnieszka była kontaktowa i zdecydowanie dotykalska, ale nawet jak na nią bliskość ich głów była przytłaczająco mała.

– Przystojny przyjaciel? – zapytała unosząc wysoko brwi i szczerząc przy tym białe zęby.

– Nie aż tak jak ja – odparł od razu, żartując swobodnie. Chwycił za telefon i zacisnął na nim dłonie, zastanawiając się, czy już zacząć wypisywać do Bartka, czy poczekać jeszcze trochę. Przez głowę przeszła mu myśl, że chłopak najzwyczajniej w świecie nie przyjdzie. Oleje go i zostanie w domu, wypłakując się w poduszkę. Skrzywił się na tę myśl i, robiąc przepraszającą minę, odsunął się od stołu.

– Zadzwonię do niego – wyjaśnił Adze, a ta przytaknęła głową. Kilka osób zerknęło na niego, więc uniósł telefon i skierował swoje kroki do łazienki. Kiedy się już w niej zamknął, poczuł przyjemne, chłodniejsze powietrze na twarzy i odetchnął całą piersią. W salonie naprawdę robiło się gorąco… A może to jego tak sprawnie rozgrzały te kieliszki?

Mały stan upojenia nie miał jednak najmniejszego znaczenia. Marcel tak czy siak nie mógł się zrelaksować, skupić też się nie mógł, a to wszystko dlatego, że myślał o przyjacielu. I Kacprze… Ale o Bartku bardziej!

Oczywiście, że bardziej.

W końcu do niego zadzwonił. Jeden sygnał, drugi… Telefon huczał mu przy uchu, zwiastując nieodebranym połączeniem i kiedy w końcu miał się rozłączyć, doszedł do niego głos Bartka.

– Hej.

– No w końcu! Gdzie jesteś?

– W domu – odparł Sójka po chwili dłuższego milczenia.

– Jak to w domu? Myślałem, że przyjdziesz?

– Nie mam za bardzo na to ochoty, Marcel.

Rogacki skrzywił się paskudnie i wyobraził sobie bladą twarz przyjaciela. Zobaczył jakby na żywo jego sine worki pod oczami i blade usta, ale nie tylko to; przetłuszczone włosy okalały tę zmęczoną, zmarnowaną twarz, a wymięte ubrania nie stanowiły godnej ozdoby ciała…

– Przyjdź Bartek. Wyjdziesz do ludzi i…

– Nie chce wychodzić do ludzi – uciął ostro.

Marcel przez chwilę milczał.

– Zrozum, że nie chcę wychodzić – dodał już łagodniej, ale coś w jego tonie, zrezygnowanym i wypompowanym z energii, przeraziło Rogackiego jeszcze bardziej.

– To może ja przyjdę do ciebie?

– Nie – prychnął. – Baw się dobrze. Rzadko ci się to zdarza – mruknął, przez co Marcel zasępił się jeszcze bardziej.

– Naprawdę, nie muszę tutaj być. I nie muszę się dobrze bawić, kiedy ty…

– Marcel. Przestań. Przyszedłbyś do mnie, to jeszcze Wawrzyński skopałby ci dupę.

– Nie skopałby – odparł od razu, pewny swoich słów.

Nie skopałby.

– Po prostu powiedz, że mnie też nie chcesz widzieć. Mnie ani nikogo innego – rzucił z pretensją. – To tylko wymówki.

– Tak, dobra. Nie chcę widzieć ciebie ani nikogo innego. Chcę być sam. Sam albo z nią, ale ta druga opcja raczej nie wchodzi w grę.

– Bartek.

– Nieważne. Wiem, że powiedziałem, że przyjdę, ale nie zrobię tego.

– Bartek, to ja przyjdę – zaproponował znowu.

– Nie chcę, żebyś przychodził – padło bez chwili zwłoki. – Nie każ mi tego powtarzać kolejny raz. Zadzwonię do ciebie tak szybko, jak tylko mi przejdzie. Ale nie dzisiaj – powiedział tym wyzbytym z emocji głosem.

– Dobrze, ale zadzwoń. Jutro albo pojutrze, a-albo kiedy będziesz chciał – zakończył kulawo, mnąc w palcach obszycie swojej koszulki.

– Zadzwonię.

– I Bartek! Nie rób niczego głupiego – poprosił.

– Nie zrobię. – Westchnął ciężko. – Na razie, Marcel.

– Trzymaj się – szepnął, jednak nim zdążył dokończyć, przyjaciel się rozłączył.

Zasępiony Marcel schował telefon do kieszeni. Spojrzał na swoją twarz w lustrze i zobaczył na niej brzydki grymas. Martwił się. Czuł w brzuchu napięcie. Myśli krążyły ciągle gdzieś przy Bartku. Bartku, który pewnie siedział zamknięty w swoim pokoju i wpatrywał się pusto w ekran komputera.

Okropne wyobrażenie. Obraz ten jednak został przerwany przez głośne pukanie do drzwi.

– Marcel! Wyłaź stamtąd! Zaraz się poszczam! – Antek. Oczywiście, to musiał być Antek!

Marcel oderwał się od lustra i otworzył drzwi. Chłopak niemal jednym susem doskoczył do toalety i, zanim jeszcze Marcel zdążył zamknąć za sobą drzwi, zaczął grzebać przy rozporku, by ulżyć potrzebie. Na szczęście Rogacki zatrzasnął drzwi w odpowiednim momencie i oszczędził sobie widoku, który potem mógłby mu się śnić po nocach.

I nie chodziło mu tutaj bynajmniej o koszmary.

Kiedy wkroczył do salonu, uderzył w niego mocny, palący zapach alkoholu. Potem dopiero zobaczył, że przez jego krótką nieobecność wódki ubyło, kieliszki zostały opróżnione, a towarzysze zdążyli już się przesiąść. Najwyraźniej siedzenie w jednym miejscu nie było tym, czym chcieliby się zajmować przez cały wieczór a szkoda. Marcelowi podobało się takie posiedzenie i równomierne picie wódki z kieliszków oraz wsłuchiwanie się w banalne, a czasami nawet głupie toasty, śmiech Agi i krzyki Antka. Zerkanie co raz na Kacpra, co przecież wydawało się naturalnie, wszakże na wszystkich czasem patrzył, kiedy siedzieli przy jednym stole. Natomiast teraz Kacper stał w części kuchennej razem z Piotrem i Anią, Tomek z Kingą zostali przy stole, Aga zaś majstrowała coś przy odtwarzaczu, bujając się w rytm puszczanej muzyki. Kiedy go zobaczyła, podeszła do niego w podskokach.

– Ominęły cię dwie kolejki – oznajmiła śpiewnie, po czym podeszła do stołu, nalała alkoholu i wróciła z kieliszkami do Marcela. – Ale nie martw się, wszystko zaraz nadrobimy! – mówiła, wciskając mu w ręce szkoło. – Twoje zdrowie! – krzyknęła, zderzając się z nim kieliszkiem.

Dziewczyna, jak gdyby nigdy nic, wypiła całość alkoholu nie zapijając, to i Marcel nie popijał nie chcąc być gorszym od takiej drobnej blondyneczki. Co więcej Aga nawet takowej popity im nie przyniosła, więc tak po prostu musiało być. Nie, żeby jego szklanka stała jakoś daleko, by nie mógł po nią pójść, ale…

– Ugh, mocne! – Zaśmiała się, odrzucając loki na łopatki.

– Jak cholera – charknął, czując pieczenie w całym przełyku.

– I dobrze. To jest prawilny alkohol, a nie jakieś tam piwo! – żachnęła się, a na jej buzi rozkwitł lekko pijany uśmiech.

– Dokładnie! Prawilny alkohol prawilnej Dżesiki! – Zaśmiał się, po czym dostał mocnego, ale nie aż tak bardzo, kuksańca w ramię.

– Będę Dżesiką tylko wtedy, jeśli ty będziesz moim Brajanem! – odparła, wbijając długie, pomalowane na beżowo paznokcie w ramię Marcela.

– Niestety, Brajan już zajęty – odpowiedział Piotr, który niespodziewanie przeszedł koło nich i poklepał Agę po ramieniu, tak w ramach pocieszenia.

Marcel się skrzywił. Spojrzał na chłopaka spod zmarszczonych groźnie brwi i dostrzegł jego rozbawione spojrzenie, które zaraz zostało ulokowane gdzieś na wysokości twarzy Kacpra.

– Tak? Marcel nic nie mówiłeś! – krzyknęła zaskoczona dziewczyna, wbijając w niego uważne spojrzenie.

– Bo i nie ma o czym mówić! – Spojrzał z pretensją na Piotra. Ten uśmiechnął się samymi kącikami ust, po czym ich wyminął i zniknął w korytarzu.

– Nie ma o czym mówić? Żartujesz sobie?! Co to za szczęściara?

– Nie ma żadnej szczęściary – jęknął cierpiętniczo, podchodząc do kanapy. W przełyku nadal czuł gorycz alkoholu.

– Więc szczęściarz…? – dopytała, siadając tuż obok niego. Marcel od razu wlepił w nią zaskoczone spojrzenie, zamrugał, w gardle mu zaschło.

– Oczywiście, że nie! – odparł na wydechu, nie wiedząc, jak zareagować. Czuł, że zaczyna mu się robić goręcej. Kiedy on panikował, Aga jedynie wzruszyła ramionami.

– Ja tam nie wiem. – Było po niej widać, że jest rozluźniona i zrelaksowana. Na jej policzkach odznaczały się rumieńce spowodowane alkoholem, a ręce, jakieś takie ciężkie, rozłożyła na oparciu kanapy. – Więc? – Spojrzała na niego jakby od niechcenia.

Marcel westchnął ciężko.

– Żadne więc. Nikogo nie ma i nie będzie. Przynajmniej w najbliższym czasie – uciął, zaciskając wargi w wąską linię. Oczywistością było, że nie był zajęty! Był wolny, najwolniejszy, całkowicie nieograniczony, mógł wybierać i przebierać, szukać i znajdować… Jedyne co go tutaj wiązało, to przymus jaki Kacper na nim wywołał. Musiał z nim spędzać czas i tyle. Tak to przynajmniej sobie tłumaczył w głowie, bo prawda wydawała się zgoła inna. Wiedział, że wystarczyłoby jedno jego słowo, a Kacper więcej by go nie męczył. Niczego by nie próbował…

Marcel uniósł na niego wzrok. Wawrzyński właśnie nachylał się nad Anią, podśmiewując się z czegoś. Miał pogodny, radosny wyraz twarzy – żadnego wkurzenia, żadnej irytacji, żadnej gwałtowności czy agresji. I jeszcze to spojrzenie, które właśnie na niego padło i złapało go w swoje sidła. Łagodne i głębokie. Takie, które przyciągnęło go na kilka chwil za długo, by mógł się z tym czuć komfortowo.

Zarumienił się, po czym odwrócił głowę i spojrzał na Agę.

– Tak ani troszeczkę? – dopytywała dziewczyna bardzo dobrze się bawiąc. – Nawet nikogo nie masz na oku? Nie wydaję mi się.

– Na oku… Może – bąknął, przypominając sobie, że jedyną osobą, którą miał na oku był Kuba. Żaden tam Kacper. – A ty? – odbił piłeczkę, chcąc jak najszybciej uciąć niewygodny temat.

– Ja nie mam.

– Nie?

– Totalnie nie.

– Myślałem, że ty coś z Piotrem…

– Piotrek… Nie jest za bardzo w moim typie. To znaczy, to fajny chłopak! Ale mam wrażenie, że nie byłby w stanie za mną nadążyć – powiedziała ciszej, starając się, żeby nikt oprócz Marcela tego nie usłyszał.

Rogacki kiwnął głową. Był pewien, że niejeden nie byłby w stanie nadążyć za Agą.

– Nie to, co ty! – dodała z większym entuzjazmem. Wstała energicznie, niemal wyrwała mu kieliszek z ręki i w podskokach dopadła do stołu. Marcel odprowadził ją zaniepokojonym spojrzeniem, po czym sam wstał. Już widział nalaną wódkę, więc tym razem postanowił się nie wygłupiać i popić alkohol czymkolwiek. – Trzymaj. Nie wylej! – krzyknęła, kiedy wypełniona po brzegi wódka, pociekła mu po palcach. – Boże, marnujesz alkohol – szepnęła z zawodem.

Stuknęła się kieliszkiem o jego kieliszek.

– Za nasze przyszłe wielkie miłości! – krzyknęła i wychyliła całość. Marcel zrobił tak samo.

– Bardzo dobry toast – usłyszał za sobą Kacprowy głos i aż jęknął w duchu. Odwrócił się, chcąc zobaczyć chłopaka, ale wtedy poczuł jak alkohol niemalże wyżera mu gardło. Obraz Kacpra zamazał się od kilku łez, które zebrały mu się pod powiekami. Coby było jeszcze gorzej zakrztusił się, zakasłał i odwrócił, by dopaść do swojej szklanki, która, na domiar złego, okazała się być pusta.

Czując, że zaraz zejdzie z tego świata, popatrzył po stole, by chwycić jakiś napój, ale – jakby wszystko było przeciwko niemu – niczego nie znalazł. Wszyscy musieli coś poroznosić. Był na straconej pozycji i kiedy miał już paść trupem, poczuł, jak ktoś chwyta jego ramię i go odwraca. Spojrzał na Kacpra, który wcisnął mu w ręce swoją szklankę. Nie zastanawiał się wcale, od razu zaczął pić zawartość, czując ogromną ulgę. Dopiero po kilku łykach był w stanie wyczuć, że oprócz coli najpewniej była tam też wódka.

– Dzięki – powiedział słabym od alkoholu głosem, oddając Kacprowi szklankę. – Chociaż nie wiem, czy popijanie alkoholu alkoholem, to dobry pomysł.

– Pewnie tak samo dobry, jak nie popijanie go wcale – odparł, patrząc prosto na Agę, która uśmiechnęła się szeroko, wzruszając jedynie ramionami.

– Nie marudź. Wiesz, że mam mocną głowę.

– Aha. – Ton jego głosu wcale nie wskazywał na to, by jej wierzył. Bynajmniej, spojrzał na nią jakoś tak z politowaniem, po czym pokręcił głową. – Nie będę ci przytrzymywał włosów, jak już będziesz rzygać w mojej łazience.

– Och, daj spokój! Nie będzie żadnego rzygania, więc przestań zrzędzić. Najlepiej to byś usiadł, ty zresztą też! – powiedziała do jednego i do drugiego, po czym pociągnęła ich za ręce, by usiąść przy stole. – Od razu lepiej! Hej, Tomek! Odklej się od Kingi i weź nam tu przynieść colę jakąś! – wydarła się.

– Sama rusz dupę!

– Tomek nie jęcz, tylko przynieść! – ponagliła. Na szczęście dostała to, co chciała, chociaż chłopak łypnął na nią karcąco. – A wracając do tego toastu, to może chociaż ty masz kogoś na oku, co Kacper? – zagadnęła, opierając brodę na dłoniach.

– Hm? – Uśmiechnął się jakoś tak diabelsko, niczym chochlik, który właśnie opuścił bramy piekieł. Położył dłonie na stole, oparł się wygodnie o krzesło i spojrzał Adze prosto w oczy. – Właściwie to mam.

– Naprawdę!? Chociaż ty! Więc, jaki jest? Chyba że nie chcesz mówić – zmieszała się, spoglądając zaraz na Marcela. Być może myślała, że ten mógł mieć coś przeciwko homoseksualizmie Kacpra? Ha! Dobre sobie. Chociaż może w tym konkretnym przypadku trochę coś do tego miał.

– Przeciwnie! – Zaśmiał się, przesuwając dłonią po policzku. – Właściwie chciałem to z siebie wyrzucić.

Marcel spojrzał na niego niepewnie, czując, jak zaczyna mu się robić głupio. Czy on naprawdę zamierzał…?

– No to mów! – ponagliła zniecierpliwiona dziewczyna. – Dobra dupa z niego? – zapytała, szczerząc do Kacpra swoje kły, a Marcel zakrztusił się i wbił w nią zaskoczone spojrzenie.

– Bardzo dobra – przyznał Wawrzyński, nawet na niego nie zerkając. Cały czas wpatrywał się w Agę, a po jego ustach błąkał się delikatny uśmieszek.

– No, mów dalej! Jaki jest?

– Zabawny. – Tyle dobrze, że nie śmieszny! – Trochę niezręczny. Kompletna fajtłapa z niego, chociaż uważam, że to urocze – powiedział, a przez cały ten czas Aga nachylała się w jego stronę coraz bardziej.

– To jest totalnie urocze – oznajmiła z powagą. Marcel za to obserwował ich z przerażeniem, czując, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Było mu gorąco od alkoholu, w głowie trochę mu się kręciło, ale uparcie siedział i słuchał. – A z wyglądu? Blondyn, brunet? Wysoki?

– Brunet. Ma lekko kręcone włosy. Zielone oczy. I nie aż taki wysoki, ale nie ma źle – powiedział z błyskiem w oczach.

Dziewczyna odsunęła się powoli, wyprostowała się. Potem zerknęła na Marcela, na jej ustach widniał szeroki uśmiech. Sięgnęła ponownie po butelkę, polała sobie i Rogackiemu, gestem pytając się, czy i Kacper miałby ochotę pociągnąć z kielicha, jednak ten odmówił unosząc swojego drinka. Ponownie zerknęła na Marcela, nalewając mu również coli.

– Właściwie to z wyglądu taki trochę Marcel – rzuciła do Kacpra, wyraźnie się podśmiewując. Ten w końcu spojrzał na Rogackiego. Absolutnie zarumienionego Rogackiego.

– Widać pewne podobieństwo.

– No to się nie dziwię, że ci wpadł w oko, skoro jest podobny. Marcel dobra dupa. – Rogacki prychnął.

– Możecie nie rozmawiać tak, jakby mnie tutaj nie było?! – wyrzucił z siebie, unosząc gwałtownie ręce.

– Jezu, spokojnie! Powinieneś się cieszyć za komplement, a nie! Jeszcze pretensje! – Rogacki jęknął głośno i nieśmiało zerknął na Kacpra, który, wcale tak nie nieśmiało, również na niego spoglądał. – Co za ludzie! Trzeba się napić – oznajmiła Aga, biorąc swój kieliszek w dłoń. Trąciła Marcela łokciem, więc i on wziął alkohol w jedną dłoń, a napój w drugą. – No to, skoro Kacper w końcu odnalazł swojego wybranka, to wypijmy za ich wielką miłość! – rzuciła z entuzjazmem. – No Marcel, nie rób takiej miny, my już za to piliśmy! Tak będzie sprawiedliwie – zarechotała. Kacper natomiast skinął głową z powagą, po czym wyciągnął szklankę, by stuknąć się nią z ich kieliszkami.

– Właśnie. Za takie życzenie trzeba wypić do dna – powiedział, patrząc prosto w zielone oczy. Marcel odwrócił wzrok, ale w dalszym ciągu czuł na sobie palące spojrzenie Wawrzyńskiego. Wypił alkohol, czując, że serce wali mu jak oszalałe.

 Tym razem na szczęście obyło się bez większych problemów. Nie zakrztusił się jak idiota, ani nic.

Jedynym problemem dla Marcela był ten szeroki, niemalże głupkowaty uśmiech Kacpra, który wykwitł na jego twarzy.

– No, teraz to już musi coś z tego być – powiedział, wstając leniwie. – Lepiej pójdę do Antka. Wydaję mi się, że za długo już siedzi w tej łazience. – Odchodząc położył przelotnie dłoń na Marcelowym ramieniu.

Że niby taki „przyjacielski” gest, psia mać!

– Leć, leć! – zaświergotała dziewczyna, obejmując Marcela przez szyję. – My się sobą zajmiemy.

– Bądźcie jeszcze w miarę przytomni jak wrócę, okej?

– Jezu, Kacper, za kogo ty nas masz? Ja i Marcel mamy dobrą głowę do picia!

Rogacki skrzywił się. Nie pamiętał, by miał mocną głowę i Aga powinna o tym wiedzieć. Zwłaszcza po tej nieszczęsnej integracji w altance.

Mimo tego pili. Kacper zniknął im z oczu, co Marcel przyjął z wielką ulgą, bo trudno mu było oderwać od niego wzrok i przy tym nie rumienić się jak jakaś małolata. Za to osoby przy nich się wymieniały. Krążyły po pomieszczeniach – od aneksu kuchennego przez balkon po pokój Kacpra. Tylko sypialnia Szymona była zamknięta na klucz.

Po jakimś czasie Marcel rozdzielił się z Agą i trafił w sam środek męskiego starcia. Antek z Tomkiem i Piotrem wykłócali się o to, który z nich wyciskał najwięcej na klatę. Marcel, totalnie nie w swoich klimatach, obserwował ten słowny pojedynek, będąc pewnym, że niedługo dojdzie do rękoczynów.

– Oczywiście, że ja! – wrzeszczał Antek, wymachując chudymi łapami na wszystkie strony. Bracia zaśmiali się jednocześnie, wymieniając między sobą jednoznaczne spojrzenia. – Marcel! Ty mi wierzysz, prawda? – zapytał błagalnie, spoglądając na niego z niewinną miną.

– Wybacz, Antek. Nie tym razem…

– Chyba żadnym razem – prychnął, wyraźnie wkurzony. – Pieprzę to wszystko, idę zajarać! I chce, kurwa, wino. Gdzie moje wino…?

– Czy to ostatnio nie ty mówiłeś, że wino jest dla bab? – zapytał go Piotr, opierając się luźno o framugę.

– Tak, tak, to było coś w stylu: tylko whisky, pizdy – dodał Tomek.

– Nie dzisiaj, dzisiaj jest dobry dzień, żeby rzygać na różowo – odparł Antek, na co cała trójka skrzywiła się brzydko.

– Wątpię, żeby Kacper pozwolił ci rzygać na jakikolwiek kolor. A jeżeli jakimś cudem by się to stało, to współczuję sprzątania.

– Spoko, jestem przyzwyczajony do tego typu pracy. Pomyje, rzygi, jedno i to samo – odparł, spoglądając wymownie na Marcela, który zagwizdał niewinnie. – Dobra, nieważne. Idę na fajkę. Sam – zaakcentował dobitnie.

– Spoko, spoko i tak nikt by z tobą nie poszedł!

– Właściwie to ja mogę iść – powiedział Marcel, czym zasłużył sobie na zaskoczone spojrzenie i szeroki uśmiech Antka.

– O tak? To chodź – powiedział, po czym zgarnął go na balkon. To jego „sam” szybko straciło na znaczeniu.

Na dworze było ciemno. Na niebie odbijały się nikłe gwiazdy, a chmury co raz zasłaniały przypominający rogalik księżyc. Było rześko i chłodno w przeciwieństwie do tego jakie warunki panowały w środku.

Marcel w końcu mógł odetchnąć świeżym powietrzem, z czego od razu skorzystał. Już mu się kręciło w głowie, a język czasami trochę się plątał, ale za to nastrój miał wyśmienity.

– Chcesz?

– Nadal nie palę.

– Nie wiesz, co tracisz!

– Wiem, czego nie tracę. Zdrowia, na przykład. I pieniędzy – rzucił, uśmiechając się półgębkiem. Zerknął na zaciągającego się dymem chłopaka, dochodząc do wniosku, że w paleniu było coś majestatycznego. Ta staranność z jaką wykonywało się każdy wdech, sposób w jaki układały się mięśnie twarzy przy zaciąganiu…

– Jezu, ale się gapisz. Nie to, żebym miał coś przeciwko, w końcu jestem zajebiście przystojny, ale przestań. Zaczynam się zastanawiać, czy nie mam czegoś na twarzy.

 – Ha, ha. Serio, zajebiście przystojny? – wyśmiał go, jeszcze raz spoglądając na mysie włosy i lekko pucołowatą twarz, która nijak mu się nie podobała. – Kto ci tak mówi, mama? – rzucił, żartując w najlepsze.

– Ej! – prychnął, wypuszczając mu dym prosto w twarz. Marcel zakasłał i odgonił go ręką, oddalając się o kilka kroków. – Masz za swoje.

– To był cios poniżej pasa.

– Racja, nie wiem, czy twoje płuca to przeżyją.

– Też nie wiem.

Przez chwilę panowała między nimi cisza, podczas której Antek spokojnie palił papierosa. Marcel natomiast oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy, czując jak jego ciało przyjemnie mrowi od alkoholu.

– Nie masz wrażenia, że Ania leci na Kacpra? – zagadnął Antek po chwili, kiedy już prawie skończył papierosa. Wtedy też Marcel uchylił powieki i spojrzał na niego pytająco.

– Nie wiem, leci?

– Totalnie.

– On na nią nie za bardzo – stwierdził niepewnie, spoglądając na poszerzający się uśmiech Antka.

– No pewnie, że nie. Jest gejem. Do tego nawet ślepy by zauważył, że leci na ciebie – powiedział, podchodząc do oszołomionego Marcela.

– Ja nie… – zaczął nieskładnie, czując, że jest w niemałym szoku.

– Ty na niego nie?

– Nie! Nie… Nie wiem? – skończył bezradnie, przeklinając w duszy ten dzień. – Zresztą skąd to możesz wiedzieć? Że na mnie leci. Mówił ci? Mam wrażenie, że Piotrek wie, ale ty nigdy…

– Gejdar. – Zaśmiał się, wkładając dłonie do kieszeni spodni. – Nic mi nie mówił, raczej nie jest z tych rozgadanych.

– W przeciwieństwie do ciebie.

– W przeciwieństwie do mnie. – Zaśmiał się ponownie, po czym zerknął psotnie prosto w oczy Marcela.

– Więc… Jesteś gejem? – zapytał Rogacki ściszonym głosem, pochylając się do przodu.

– Może jestem – zamyślił się. – Może nie jestem. Idziemy? – zapytał i nie czekając na odpowiedź wyszedł z balkonu. Marcel wyszedł tuż za nim, wpatrując się w jego plecy z dziwnym wyrazem twarzy. Trochę nie ogarniał rozmowy, którą odbyli.

Chcąc zorientować się w sytuacji rozejrzał się po całym pomieszczeniu, które nagle zrobiło się bardzo zaludnione. Dziewczyny oblegały kanapę, a Kacper majstrował coś przy telewizorze. Chcąc nie chcąc, Marcel zapatrzył się na jego napięte ciało, kiedy podłączał jakieś kable.

– Co się dzieje? – zapytał, podchodząc do siedzącej z brzegu Agi. Ta podała mu trzymaną przez siebie szklankę, z której od razu upił kilka łyków. To była wódka z colą.

– Dziewczyny chcą śpiewać karaoke – odpowiedział mu Kacper, na co wszystkie zgromadzone panie pokiwały głowami z entuzjazmem.

– Matko święta, miejcie nasze uszy w opiece – rzucił ściszonym głosem Tomek.

– Tomek! Zaraz będziesz ze mną śpiewał, więc się nie odzywaj – zagrzmiała Kinga, posyłając swojemu chłopakowi wymowne spojrzenie.

– Ty Piotrek też, nie może się obejść bez twojego fałszu – dodała Aga, roztrzepując palcami polokowane włosy. Teraz nie wyglądały już tak olśniewająco, zresztą tak samo jak makijaż dziewczyny, który zmył się gdzieś w tym pijackim szale.

– Nie będę śpiewał! – odrzekł hardo chłopak, czym zasłużył sobie na spojrzenie pełne pogardy.

– Jak chcesz – mruknęła obrażona i pierwsza chwyciła za mikrofon. – No, to kto ze mną? Ania? – rzuciła, a Marcel widząc, że dziewczyna nie znajdzie dla niego czasu w tym momencie, poczłapał do stołu i zaczął coś z niego podkradać. Jadł więc i popijał to wszystko napojem od Agi, czując się coraz bardziej lekko i beztrosko. Że też tak się martwił o to przyjęcie! Naprawdę, nie miał o co. Było mu tu tak swojsko i dobrze, że ten wieczór, a właściwie już noc, mógłby się nie kończyć. Nawet duchota już mu tak nie doskwierała.

– I jak jest, Rogacki? – usłyszał za sobą głos Kacpra i uśmiechnął się mimowolnie.

– Całkiem znośnie, Wawrzyński – odparł, odwracając się w jego stronę. Nagle uświadomił sobie, że Kacper jest bliżej niż był przez ostatnie kilka godzin i to spowodowało, że przez jego ciało przeszły dreszcze. – Przynajmniej dopóki Aga nie zaczęła śpiewać! – krzyknął, chcąc się przebić przez drącą się wniebogłosy dziewczynę.

– Tylko jej tego nie mów!

– Nie powiem, jeszcze życie mi miłe – odpowiedział mu do ucha. W tej chwili zapomnienia odważył się nawet położyć dłonie na jego silnych przedramionach i pozwolił sobie być jeszcze bliżej. Tak… eksperymentalnie. Tak… po alkoholu. – A ty jak się bawisz?

– Właśnie coraz lepiej. – Wyszczerzył się. Chyba też był trochę podpity, co wcale nie było częstym widokiem, więc Marcel chłonął obraz tych pogodnych, lekko przyćmionych oczu i delikatnie zaróżowionych policzków niczym najbardziej wciągający film.

– A teraz? – zapytał, puszczając chłopaka i odsuwając się na stosowną odległość.

– Teraz trochę gorzej, ale wciąż nie narzekam – odparł, popijając swojego drinka. Marcel poszedł w ślad za nim, czując, że napój zaczął robić się ciepły i niedobry. Dopił go szybko do końca. – Zrobić ci kolejnego? – zaproponował Kacper, uśmiechając się pod nosem najpewniej z jego śmiałych poczynań.

– Nie… – odpowiedział, mając wrażenie, że jakoś ciężej mu się mówi. – Napijemy się z kieliszków? – zapytał, odsuwając sobie krzesło. Spojrzał pytająco na Kacpra, który bez chwili zwłoki usiadł tuż przy nim i sięgnął po stojącą na stole wódkę.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale niech będzie po twojemu.

– I dobrze. Tak zawsze powinno być!

– Źle by się to dla wszystkich skończyło. Podejrzewam, że dla ciebie również – odparł Kacper, co Marcel skomentował nieprzychylnym prychnięciem.

– Wcale nie.

– Wcale tak. – Marcel rzucił mu oburzone spojrzenie.

– Trochę wiary – warknął, wywracając oczami. Kacper od razu skinął mu głową, po czym podał mu kieliszek.

– Myślę, że możemy za to wypić. Trochę wiary zawsze się przyda, zwłaszcza że za miłość już piliśmy.

Uderzyli delikatnie kieliszkiem o kieliszek. Marcel poczuł jak robi mu się cieplej. Nie wiedział tylko, czy to przez te słowa, czy coraz większe stężenie procentów we krwi.

– Żyjesz marzeniami – skomentował, odchylając się na krześle. Na początku chciał, żeby słowa te miały poważny wydźwięk, jednak gdzieś pod koniec nie wytrzymał i wyszczerzył się głupio.

– To prawda – przyznał mu rację, spoglądając mu prosto w oczy. Potem powoli i z rozwagą położył dłoń na dłoni Marcela i uścisnął ją delikatnie. – Ale wiesz co? Czasami marzenia się spełniają – dodał, pochylając się nad nim nisko. Marcel błądził spojrzeniem po jego twarzy, lustrując dokładnie każdy jej zakamarek. Czuł, że serce w piersi bije mu jak szalone, a ciało… Ciało jest zbyt ociężałe i odprężone, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję.

– Może – odparł niepewnie drżącym głosem. Zdecydowanie nie był przygotowany na taką bliskość i takie słowa. I tą dłoń oraz zapach – delikatny, już nie taki mocny, jak jeszcze kilka godzin temu, ale tak bardzo przyjemny, że Marcel miał ochotę po prostu zamknąć oczy i położyć głowę na ramieniu Kacpra. A potem tylko oddychać, skupić się na tym obezwładniającym mrowieniu ciała i świecie wirującym mu przed oczami.

Czy Kacper też tak czuł…?

Jakkolwiek by nie było, chwila ta tak szybko jak się zaczęła, tak szybko została przerwana.

– Halo, halo, gołąbeczki! – Cień Piotra zawisł nad nimi nie wiadomo kiedy. – Fajnie, że się wam układa, ale wątpię, żeby lizanie się, bo chyba do tego to zmierzało, na środku pomieszczenia, gdzie wszyscy was widzą to dobry pomysł, hmm? – mówił słodkim, prześmiewczym tonem, patrząc na nich jakoś tak dziwnie. Oczywiście Marcel od razu się odsunął. A Kacper zabrał dłoń.

– Wcale do tego nie zmierzało… – bąknął oszołomiony Rogacki, nie mogąc skupić wzroku.

– No pewnie Marcel, ty pewnie nie miałeś takich niecnych planów, ale Kacper… – odparł Piotr, śmiejąc się wyraźnie w duchu. Kacper za to odchrząknął i spojrzał na przyjaciela ostro.

– Nie słuchaj go. Nie zrobiłbym nic, czego sam być nie chciał – mruknął, powoli wstając.

Marcel natomiast sam nie wiedział. 

Wydawało mu się, że właściwie to jakby trochę nawet chciał…?

 

Aktualizacja: 09.11.2020 | 08.02.2021
***
Hej, no i jak tam? 
Przyznam się, że przyjemnie pisało mi się ten rozdział; zwłaszcza sceny z toastami i Kacprem. Ten to zawsze wie, co powiedzieć, żeby wyszło na jego. ;) No i nawet pozwala sobie na trochę więcej, a Marcel nie protestuje... Jest postęp. Szkoda tylko, że tak chamsko im przerwano. 
Chociaż w następnym rozdziale będzie dalsza część imprezy, wiec może jeszcze będzie okazja. :) 
Dzięki za komentarze pod ostatnim rozdziałem i do następnego!

10 komentarzy:

  1. Kacper jest słodki <3 Ciekawe czy tym razem wykorzysta Marcela pod wpływem :P
    Pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No trochę jest <3 A to się okaże.
      Też pozdrawiam! :D

      Usuń
  2. Tak szybko dodałeś rozdział A mi mało.I przerwać w takim jesteś bez serca. Marcel jadę fantastyczny. A scena w końcu wymiata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzadko przerywam w takich momentach, więc raz można mi wybaczyć :D I dobrze słyszeć, że Marcel też jest fajny, bo zawsze to jednak Kacper zbiera laury ;)

      Usuń
  3. Jejku dlaczego im tak wszyscy przerywaja? :( To strasznie irytujące. Już myślałam, że coś tu sie bardziej rozkręci, a tu taki klops. No nic, będę czekać wytrwale :D
    Ale sama impreza super, bardzo mi się podoba jej klimat, tak jak to Marcel określił, swojski klimat :P
    Powiem Ci szczerze, że od kiedy wy opowiadaniu pojawila sie wzmianka o imprezie u Kacpra, to przekonana byłam, że stanie się na niej coś przełomowego dla biegu całej historii. Póki co nic takiego się nie pojawiło, więc czekam ze zniecierpliwieniem na kolejną część. Ola ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, jeszcze nie było im to pisane :(
      A impreza, taaak. Sama bym na taką poszła bez chwili wahania :D
      Natomiast co do dalszej części imprezy, to już niedługo się przekonasz, jak to wszystko się potoczyło ;) Zaraz się zabieram za sprawdzanie, więc dzisiaj albo jutro powinnam wstawić ciąg dalszy. :)

      Usuń
  4. O matko, przyznam, że na samym początku tego opowiadania byłam za Marcinem w 100% i myśl, że Marcel może skończyć z Kacprem mnie mocno odpychała, ale teraz... NIECH ONI W KOŃCU SIĘ POCAŁUJĄ
    No naprawdę, na nic tak nie czekam ostatnio, jak na moment, w którym oni się w końcu zejdą ^^
    Choć przyznam, że dalej ciekawi mnie wątek Marcina, a i czekam na jakiś fight pomiędzy Kubą, a zazdrosnym Kacprem hehe
    No i odkąd przeczytałam, że Antek może być gejem, a przynajmniej chociaż bi, to moja dusza sziperki od razu go połączyła z Bartkiem :D
    Już kończąc swoją tyradę (sorki, ale musiałam wylać emocje, za długo je w sobie trzymałam), to super opowiadanie, super się czyta i jeszcze bardziej super życzę weny, a ja idę dalej! :D

    Theofeel

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    w miłej atmosferze uplywa ta impreza i co nie jest tak strasznie Marcel? a ta historia Kacpra o spalaniu kuchni wywołała wielki szok u Marcela...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    o tak ta imprezka miło upływa i nie jest tak strasznie jak się wydawało Marcelowi, no i ta historia Kacpra o spaleniu kuchni wywołała szok u Marcela...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, Bartek będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń