środa, 28 kwietnia 2021

Po drugiej stronie lustra: Część III

 Biały kot przypałętał się pod zbudowany z kamienia dom, szukając w jego cieniu odrobiny chłodu. Chodził zgrabnie w tę i z powrotem wzdłuż ściany, wodząc żółtymi ślepiami po otoczeniu. Futerko miał sklejone w niektórych miejscach, w innych zaś było całkiem puszyste i wyglądało na miękkie. Łapy przesuwały się bezszelestnie. Wygryzione, poszarpane uszy miał nadstawione, nasłuchując w gotowości, aż Pedro zrobi gwałtowny ruch; rzuci się, by go przepędzić albo ciśnie w niego kamieniem.

Chłopak ani drgnął. Siedział pod potężną śliwą przed domem, której kwiaty, spadające przy silniejszym wietrze, umilały mu widoki. Białe płatki otaczały go wkoło, mieszając się z trawą, w którą wplątywał palce, gdy czytał. Teraz jednak wpatrywał się w sierściucha, który najwyraźniej zrobił tu przystanek przed dalszym polowaniem. Sądząc po jego uważnym wzroku, Pedro gotów był sądzić, że to on miał być ofiarą. 

Zwierzę trwało chwilę w bezruchu z naprężonym grzbietem, nim straciło zainteresowanie chłopakiem. Widząc jego miękkie spojrzenie i powolne ruchy ominęło go i poszło dalej, nie wyczuwając zagrożenia. 

Pedro westchnął ciężko, marząc, by wsunąć dłoń w futerko i powoli podniósł się na nogi. Do zwierzęcia zbliżał się wolno, a to od razu całe się zjeżyło. 

– No chodź – powiedział, zbliżając się nieustannie. – Możesz tu mieszkać. Będę ci przynosił jedzenie, zobacz, jaki jesteś wychudzony. – Kucnął i w takiej pozycji zaczął podsuwać się do kota. Dzielił ich już niespełna metr i młodzieniec zaczął wierzyć, że przekonał do siebie sierściucha, skoro ten nie uciekł jeszcze w popłochu. Zadowolony pokonał ostatnie centymetry i pochylił się, patrząc w żółte ślepia. 

niedziela, 18 kwietnia 2021

Po drugiej stronie lustra: Część II

W porcie panował gwar. Pracujący mężczyźni podśpiewywali piosenki, niekiedy sprośne, niekiedy zwyczajnie wulgarne, żeby umilić sobie pracę. Philip nie należał do milczących. Miał donośny głos, który się wybijał, a reszta… Reszta, można rzec, robiła mu chórki. Nie męczył się przy tym zanadto. Przeciwnie śpiewem dodawał sobie sił, kiedy brakowało mu jej w rękach. 

Niestety stary Ateron pilnował ich tego dnia niemal bez ustanku, sprawdzając czy wszystko idzie po jego myśli i jest robione na czas. Był dzisiaj w wyjątkowo złym nastroju. Ponoć wieczorem mieli przyjechać do Pran jacyś ważni dyplomaci, a co za tym szło, robota do tego czasu miała być zrobiona. Philip sprężał się więc, nie zważając na pękające odciski na dłoniach i ogólne przemęczenie. Reszta mężczyzn, która z nim pracowała, nie czuła takiej presji; nie zależało im aż tak na każdym groszu. Robota miała być zrobiona – i będzie – ale po co ten pośpiech? 

Philip nie gniewał się na towarzyszy, był przyzwyczajony do nadstawiania karku. Nie podobał mu się tylko uważny wzrok pracodawcy, który śledził niezadowolony ich każdy ruch. 

Czasami jednak mieli chwilę wytchnienia, kiedy stary Ateron litował się i szedł dla nich po świeżą wodę, gdy poprzednia się skończyła. Tak też było i tym razem. 

 – Philip, druhu, wyluzjże w końcu – odezwał się jeden z rosłych mężczyzn. 

 – Właśnie, bo wykitujesz! – zarechotał kolejny. Łopatę wbił w ziemię i oparł się na niej, odciążając obolałe nogi.