środa, 28 kwietnia 2021

Po drugiej stronie lustra: Część III

 Biały kot przypałętał się pod zbudowany z kamienia dom, szukając w jego cieniu odrobiny chłodu. Chodził zgrabnie w tę i z powrotem wzdłuż ściany, wodząc żółtymi ślepiami po otoczeniu. Futerko miał sklejone w niektórych miejscach, w innych zaś było całkiem puszyste i wyglądało na miękkie. Łapy przesuwały się bezszelestnie. Wygryzione, poszarpane uszy miał nadstawione, nasłuchując w gotowości, aż Pedro zrobi gwałtowny ruch; rzuci się, by go przepędzić albo ciśnie w niego kamieniem.

Chłopak ani drgnął. Siedział pod potężną śliwą przed domem, której kwiaty, spadające przy silniejszym wietrze, umilały mu widoki. Białe płatki otaczały go wkoło, mieszając się z trawą, w którą wplątywał palce, gdy czytał. Teraz jednak wpatrywał się w sierściucha, który najwyraźniej zrobił tu przystanek przed dalszym polowaniem. Sądząc po jego uważnym wzroku, Pedro gotów był sądzić, że to on miał być ofiarą. 

Zwierzę trwało chwilę w bezruchu z naprężonym grzbietem, nim straciło zainteresowanie chłopakiem. Widząc jego miękkie spojrzenie i powolne ruchy ominęło go i poszło dalej, nie wyczuwając zagrożenia. 

Pedro westchnął ciężko, marząc, by wsunąć dłoń w futerko i powoli podniósł się na nogi. Do zwierzęcia zbliżał się wolno, a to od razu całe się zjeżyło. 

– No chodź – powiedział, zbliżając się nieustannie. – Możesz tu mieszkać. Będę ci przynosił jedzenie, zobacz, jaki jesteś wychudzony. – Kucnął i w takiej pozycji zaczął podsuwać się do kota. Dzielił ich już niespełna metr i młodzieniec zaczął wierzyć, że przekonał do siebie sierściucha, skoro ten nie uciekł jeszcze w popłochu. Zadowolony pokonał ostatnie centymetry i pochylił się, patrząc w żółte ślepia. 

Kot zastygł w bezruchu, czekał. Patrzył na wyciągniętą dłoń, jakby oczekiwał, że ta przesunie po jego ciele; najpewniej był z tych bardziej udomowionych i takie zachowania nie były mu obce. I kiedy Pedro już prawie dosięgnął miękkiego futerka, drzwi od mieszkania otworzyły się zamaszyście, trzasnęły o ścianę z wielkim hukiem i kot, wystraszony nagłym hałasem, miauknął wściekle, a pazurami niby nożem przeciął skórę na policzku chłopaka. 

W tym samym momencie mężczyzna stojący w drzwiach złapał z bezradnością drzwi. Był zamyślony i nawet nie zdawał sobie sprawy z siły, którą włożył w ich otwarcie, po czym przesunął wzrok na syna. Pedro przyłożył z cichym jękiem dłoń do twarzy, a biały kot pomknął prosto do lasu. 

Morgan założył ręce na biodra i patrzył, jak jego pierworodny z przejęciem stara się zasłonić wyciekającą mu spod palców krew, odwracając przy tym od niego wzrok. 

– Koty to niewdzięczne stworzenia, hm? – mruknął i podszedł do syna. Chwycił jego brodę między palce, uniósł mu twarz, drugą ręką odgonił dłoń, która starała się zakryć krwawe zadrapanie. – Ostatnio przyszedłeś do mnie zakrwawiony, gdy skończyłeś sześć lat. 

– Teraz wcale do ciebie nie przyszedłem – bąknął, wlepiając spojrzenie w niebieskie tęczówki, tak bardzo podobne do jego własnych.

– I patrz, zabrudziłeś sobie ubrania… – kontynuował niezrażony mężczyzna, wypuszczając z uścisku twarz syna. 

– Tato… – jęknął, zerkając szybko na zakrwawioną koszulę. – Wypiorę je jutro z samego rana. 

– Dobrze wiesz,  że nie musisz. Lora to zrobi. 

– To moja ulubiona, zresztą nie chce dokładać jej obowiązków. 

Mężczyzna uśmiechnął się lekko do syna i poklepał go w ramię, ciesząc się z jego postawy. Odetchnął głębiej, zaciągając się gorącym powietrzem i rozejrzał się po całym podwórzu. Od lat nie było dnia, aby nie zerkał na to otoczenie z wdzięcznością, że mógł tu być. 

– Więc tak po prostu tu wpadłeś, by odgonić tego biednego zwierzaka? – zagaił młodzieniec lustrując bladą twarz ojca, jego niebieskie oczy i kasztanowe włosy. Zauważył jego roztargnienie, chociaż to nie było niczym nowym. 

– Biednego zwierzaka? Zobacz, co zrobił ci z twarzą. – Mężczyzna parsknął i jeszcze raz prześledził trzy wyraźne bruzdy na policzku syna. – Być może dorobisz się swojej pierwszej blizny. 

Pedro zmarszczył brwi. Nie tak wyobrażał sobie zdobycie pierwszej szramy, która świadczyłaby, według licznych ksiąg, o męstwie i bohaterstwie. W myślach widział już stoczone honorowo walki, czy też pomoc jakiejś udręczonej duszy, która znalazłaby się w opałach, ale zadrapanie przez kota…

– Na pewno nie zostanie. – Zacisnął wargi. Odwrócił wzrok od ojca, a ten przyciągnął go do siebie i wziął go pod ramię.

– Chodź, przelejemy to spirytusem, żeby nie wdała się żadna choroba. 

Pedro skinął lekko głową i dał się zaprowadzić przez mieszkanie aż do łaźni, gdzie usiadł na brzegu drewnianej miednicy, w której mył się wieczorami. W oczekiwaniu na mężczyznę, który poszedł przynieść potrzebne specyfiki, wpatrywał się we własne odbicie w lustrze, śledząc uważnie wzrokiem szlak każdej zaschniętej już kropli krwi. Palce uniósł do policzka i lekko dotknął szczypiącej rany. Syknął. Nie zdarzało mu się mieć podobnych zadrapań. Siniaków nie liczył, tych nabawiał się dość często, kiedy przewracał się zagapiony i lądował na pośladkach czy łokciach. Krew jednak była nowa, budziła w nim inne reakcje. Sprawiała, że trochę go mdliło, zwłaszcza że ta zaschła tuż przy kąciku ust.  

Było w niej jednak coś jeszcze. To w jaki sposób wyglądała, rozchlapana czerwienią na skórze, przyciągało wzrok i podburzało myśli, budząc w Pedrze chęć przygody, którą tłamsił w sobie niezmiennie od lat. 

– Nie uważasz, że wyglądam dostojnie? – zapytał, kiedy ojciec przeszedł przez drzwi. W dłoniach trzymał małą butelkę spirytusu i czystą bawełnianą ściereczkę. 

– Dostojnie? – powtórzył. Czoło miał zmarszczone. – Raczej jak uliczny złodziejaszek, który w końcu dostał za swoje. Do takiego ci chyba daleko? – Podszedł do syna. Białą szmatkę włożył mu w dłonie. Przelotnie zerknął w rozmarzone oczy i westchnął. – We krwi nie ma niczego dostojnego – stwierdził, wyciągając korek z buteleczki. Odłożył go na nogi młodzieńca, robiąc z niego swoistą półkę. Powolnym ruchem wyciągnął szmatkę z jego dłoni, po czym nalał na nią obficie spirytusu. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Pedro zastygł w bezruchu, wyczuwając w słowach ojca powagę, a Morgan z uwagą i wyjątkową ostrożnością przyłożył nasączoną ściereczkę do podrapanego policzka. Równo z głośnym sykiem dopowiedział: – Jedyne co przynosi, to ból. 

Pedro spojrzał wielkimi oczami na mężczyznę, który zaczął przecierać zabrudzoną skórę. Na białej, nieskazitelnie czystej ściereczce, osadzał się czerwony pigment. I mimo że czerwony kolor schodził ze skóry bez żadnych oporów, ból wydawał się wnikać głębiej pod tkankę przy każdym ruchu. 

Morgan zerknął na syna, który starał się wyraźnie nie krzywić, by nie pokazywać słabości.

– Na twoim miejscu pewnie bym się krzywił z bólu. Te cięcia są naprawdę głębokie. 

Pedro przełknął ślinę, starając się wytrzymać szczypanie i uczucie nieprzyjemnego gorąca. Spojrzał na siebie w lustrze, dostrzegając, jak spod skóry sączy się nowa, świeża krew, która zaraz ginie w materiale. Westchnął. Nie mógł się jednak nie uśmiechnąć, widząc starania ojca, by poprawić mu samopoczucie. 

– Mężczyźnie nie przystoi krzywić się z bólu – powtórzył zasłyszane niedawno słowa i zacisnął wargi. Philip najpewniej machnąłby na to ręką, starłby krew własną dłonią, a potem uśmiechnąłby się szeroko… 

– Nie przystoi…? – Morgan zmarszczył brwi. – Jest wiele rzeczy, których nie przystoi różnym ludziom, ale wyrażanie uczuć do nich nie należy.  

– Inaczej mówią ludzie z miasta – szepnął Pedro, wbijając wzrok w podłogę. 

Ojciec zamilkł na chwilę. Starł ostatnie świeże krople krwi i zapatrzył się w twarz syna. Ten był wszystkim, co miał. Starał się wychować go jak najlepiej, chociaż w pojedynkę nie było to łatwe. Być może rozpieścił go za bardzo, być może za bardzo starał się chronić go przed całym światem. Rezultatem tego prawdopodobnie będzie jeszcze większy zawód, kiedy młodzieńcowi przyjdzie zetknąć się z poważnymi problemami. Mimo tego Morgan nie potrafił inaczej. Samemu chciał wierzyć, że to, co starał się mu przekazać było słuszne. Cokolwiek nie mówiliby inni, jakkolwiek świat nie byłby zepsuty, miał swoje wartości, którym był wierny. 

– Ludzie z miasta… Wielu z nich mówi różne rzeczy. Co jakiś, to inna opinia. Zazwyczaj są to ludzie spracowani, bez grosza przy duszy, którzy harują każdego dnia. Mają mocne ciała, ale słabe umysły. Wydaje im się, że utarte ścieżki i tradycje są czymś, czym powinno się kierować, bo to pozwalało im przetrwać przez wieki. Wielu z nich uważa, że wszyscy powinni być na jedną modłę, nie zdają sobie sprawy z różnic, które są między nami. Niektórzy oceniają pochopnie z zazdrości lub zawiści, inni powtarzają wcześniej zasłyszane słowa, lecz gdyby to im przyszło cierpieć, najpewniej nie dbaliby o to, co wypada, a co nie. Dlatego nie wszystkiego warto słuchać. 

Morgan posłał lekki uśmiech chłopakowi. Pedro odwzajemnił go blado. Słowa wybrzmiewały w jego głowie. Przeanalizował je w ciszy. Nie była to pierwsza lekcja, którą dawał mu ojciec i którą brał sobie do serca.  Może dlatego był tym, kim był. Dziwakiem Pedro. Chodzącym z głową w chmurach. Młodzieńcem oderwanym od rzeczywistości. 

A może to przez to jaki był, Morgan starał się go zapewnić, że nie ma w tym nic złego. Pedro sam już nie wiedział, co było pierwsze. Jego dziwactwo, czy akceptacja ojca. 

– Mimo wszystko… Okazywanie bólu jest oznaką słabości – bąknął, zerkając w lustro. Po tej całej rozmowie cięcia na policzku wcale nie wyglądały dostojnie, raczej żałośnie. Nabrzmiały krwią, która zatrzymała się pod skórą. Już nie ciekła. – Okazując emocje możesz się odsłonić, zdradzić coś, czego najbardziej się boisz albo na czym najbardziej ci zależy, a ktoś może to wykorzystać i uderzyć tak, że już się nie podniesiesz – kontynuował cicho, pesząc się przez uważne, lekko zaniepokojone spojrzenie. 

– Masz rację – przyznał mu. – Niektórzy tylko czekają, aby wykorzystać czyjeś słabości. Chodziło mi o coś innego. Nie chciałbym, abyś kiedyś się zatrzymywał przez myśl, że czegoś ci nie wypada. A to co zrobią ludzie… To już będzie świadczyć o nich. – Morgan przysiadł niedbale na skraju miednicy, tak jak Pedro. Poczuł niepokój, że jego syn podjął taki wątek. Być może chwila, kiedy nie będzie mógł go ochronić, przyjdzie znacznie szybciej, niż się spodziewał. 

– Nie żałujesz? – Bliskość i postawa ojca sprawiły, że Pedro odważył się zadać od dawna wstrzymywane pytanie. 

– Czego konkretnie? 

– Życia tutaj. – Spojrzał  ojcu w oczy. 

Napięcie przeszło między nimi niczym piorun. Morgan od razu zrozumiał, że chłopak przełożył wszystkie słowa do jego sytuacji. Pokręcił głową. 

– Gdybym miał żyć, tak jak mi wypadało, to byłbym największym nieszczęśnikiem jaki chodzi po tej ziemi. Nigdy nie żałowałem. I mam tylko nadzieję, że nie żywisz do mnie o to żalu. 

Petro potrząsnął głową. 

– Oczywiście, że nie! Wybacz, jeżeli tak to odebrałeś – speszył się, mając wrażenie, że sprawił ojcu przykrość. Morgan wyprostował się. 

– Nie przepraszaj. Jeżeli chcesz opowiem ci któregoś wieczoru, jak to było mieszkać wśród arystokracji. Nie wiem, jak wiele zdołałeś doświadczyć na własnej skórze, ani o czym mówiłeś wcześniej, ale oni w wykorzystywaniu słabości nie mają sobie równych… – szepnął, a w jego głosie wybrzmiała gorycz. 

Pedra ścisnęło w gardle. W przeciwieństwie do ojca mówił czysto teoretycznie, wyobrażając sobie, co mogłoby się stać, gdyby zdradził komuś uczucia jakimi obdarzył Philipa.  Morgan zaś mówił z doświadczenia. 

– Zawsze z chęcią cię słucham – przyznał i podniósł się. Nie mógł się doczekać, aż ojciec opowie mu więcej o życiu, którego on już nie pamiętał. Być może wtedy przestałby marzyć o spacerach z eleganckimi młodzieńcami i pięknymi panienkami, i o mieszkaniu z nimi dom przy domu, jak równy z równym. 

Wyszli razem z łazienki. Jak się okazało kolacja była już przygotowana i czekała na nich grzejąc się na ogniu. Lora, gospodyni, która służyła ich rodzinie przeszło dziesięć lat, przyszykowała stół i zawołała ich, zdając sobie sprawę, że żaden nie myślał o jedzeniu. Najchętniej obaj zaszyliby się w bibliotece albo w pracowni na długie godziny, by siedzieć z książkami. Niekiedy książki zamieniliby na zioła i doglądaliby ogrodu albo przechadzaliby się brzegiem lasu. 

Kobieta zaczęła nakładać jedzenie, patrząc na nieobecną twarz Morgana. Spojrzeniem chwilę później zlustrowała jego syna, który usiadł do stołu z taką samą miną.  Gdyby nie kolor włosów można by było ich ze sobą pomylić. Byli jak dwie krople wody. Nawet gesty mieli podobne, a kobieta wcale by się nie zdziwiła, gdyby dzielili ze sobą i myśli. 

Ocknęli się dopiero w chwili, gdy postawiła przed nimi półmiski z parującą zupą. 

– Bogowie niech mają was w opiece, bo przysięgam, jak żyję nie widziałam bardziej roztargnionych ludzi. – Założyła dłonie na biodra. – Chyba cudem jeszcze was tu nie okradli. Ha, nie musieliby nawet czekać na waszą nieobecność. I tak byście niczego nie zauważyli, nawet gdyby  zakosiliby wam coś sprzed nosa – sapnęła, kręcąc z pożałowaniem głową. Złapała łagodny wzrok Morgana i westchnęła ciężko. Ileż ona się z nimi namęczyła, martwiąc się o jednego i drugiego jednakowo, nawet nie była w stanie spamiętać.

– Nie doceniasz nas – odparł łagodnie mężczyzna, skupiając wzrok na kobiecie, której bliżej było do pełnoprawnego członka rodziny niż gosposi. – Zorientowałbym się błyskawicznie, gdyby tylko ktoś grzebał mojej w pracowni. 

Lora pokręciła głową  z dezaprobatą. 

– Nie usiądziesz z nami? – Pedro podsunął półmisek w swoją stronę i chwycił za metalową łyżkę. Spod rzęs zerknął na kobietę, potem na puste miejsce obok, które najczęściej zajmowała.

– Spieszno mi do wnucząt – wytłumaczyła i zmarszczyła brwi jakby sobie o czymś przypomniała. 

– W takim razie co tu jeszcze robisz? – Morgan zganił ją łagodnym głosem. – Poradzimy sobie. 

– Nie byłabym tego taka pewna… – szepnęła pod nosem. Pedro uśmiechnął się półgębkiem. Morgan odkaszlnął. Obaj mieli zamiar udawać, że wcale tego nie usłyszeli. 

Pożegnali się bez dalszej zwłoki. Lora rzuciła im ostatnie zaniepokojone spojrzenie z progu i wyszła, życząc im spokojnej nocy. 

Zostali w kuchni we dwójkę, jedząc niespiesznie stygnący posiłek. Przez otwarte okno padały im na twarz czerwone promienie zachodzącego słońca, rażąc ich w oczy. W pomieszczeniu było duszno z gorąca i chyba tylko obfity deszcz lub burza byłyby w stanie odgonić upał, lecz te uparcie nie nadchodziły od tygodni. 

Przed gorącem chroniły ich grube ściany z kamienia, które nie nagrzewały się tak mocno, jak w innych domach, ale i tak na ich ciała wstąpił pot, a twarze poczerwieniały od duchoty. Nie minie długo, nim obaj udadzą się na spoczynek i dadzą ciału odpocząć ochlapując je chłodną wodą, a potem zaszyją się w posłaniach z księgami, póty nie zmorzy ich sen.

Tak przynajmniej by było, gdyby do drzwi domu nie załomotano z impetem, odrywając ich od posiłku. Pedro zmarszczył brwi. Takie sytuacje nie zdarzały się często. 

– Spodziewasz się kogoś? – zapytał ojca, lecz ten pokręcił przecząco głową. Obaj się spięli, jednak Morgan zaraz się zreflektował i wstał.

– Może przywiało tutaj mojego brata? – zastanowił się na głos i ruszył do sieni, zostawiając Pedra przy stole. Myśl, że mógł być to wujek Aren uspokoiła go. Mężczyzna rzadko ich odwiedzał, ale zdarzało mu się już nie raz wpaść z niezapowiedzianą wizytą. Być może wydarzyło się coś ważnego w mieście? 

Morgan nie miał racji i przekonał się o tym w chwili, w której otworzył drzwi, a jego oczom ukazał się Philip. Twarz miał oblepioną potem, włosy jak nigdy były rozpuszczone i potargane, nie związane w ciasny warkocz. Chłopak sapał ciężko, jakby właśnie odbył intensywny bieg. Wyraźnie się spieszył. 

Widząc Morgana zmieszał się, jednak chwila konsternacji nie trwała długo. 

– Dzień dobry  – wydyszał i wyprostował się. – Czy jest Pedro?

– Philip, dawno u nas nie byłeś… – Morgan otworzył szerzej drzwi. –  Wejdź, Pedro jest w kuchni. – Zaprosił go, co chłopak przyjął z wdzięcznością. Pewnym krokiem ruszył do kuchni. Dobrze znał rozkład całego domu. Kiedy był dzieckiem, bywał tu często, niekiedy od rana do nocy. 

Przemierzył wąski korytarz nie zwracając uwagi na kamienne ściany i obraz rodzinny wiszący pośrodku, a kiedy przystanął w kuchni, Pedro zerwał się na równe nogi. 

 – Philip! – krzyknął zdziwiony i czym prędzej pomyślał o swojej zachlapanej krwią koszuli i podrapanym policzku, które najpewniej nie dodawały mu uroku w oczach chłopaka. Skrzyżował ręce na piersi. – Co ty tu robisz? – zapytał, mając ochotę jak najszybciej doprowadzić się do porządku. 

– Wybacz, jeśli przeszkadzam. – Starszy chłopak posłał mu nerwowy uśmiech. Palce zacisnął na trzymanym w dłoni pergaminie.  

– O-oczywiście, że nie przeszkadzasz – odpowiedział zmieszany. Nie chciał zabrzmieć nieuprzejmie, po prostu nie dowierzał własnym oczom. Philip nie odwiedzał go od tak dawna… Już niemal zapomniał jak to było gościć go we własnym domu. – Proszę, usiądź – wskazał mu krzesło. Samemu podszedł do paleniska, na którym stał gar z zupą i nalał nową porcję. Zauważył, jak ojciec znika w korytarzu, najpewniej nie chcąc im przeszkadzać i odetchnął. Zostaną sami, co im obu było na rękę.  Philip na pewno miał ważną sprawę do załatwienia skoro wpadł tutaj tak znienacka, a Pedro… Pedro bał się, że Morgan mógłby coś zauważyć, gdyby przyglądał się zbyt uważnie. 

Spuścił głowę i, krocząc niepewnie, zbliżył się do stołu. Postawił półmisek przed chłopakiem i wrócił na swoje miejsce. Dopiero wtedy odważył się zerknąć na gościa, który spojrzał na jedzenie niemal z bólem. Żołądek miał ściśnięty. Dłoń zacisnął na łyżce, zważył ją w dłoniach, dziwiąc się jak inne było wrażenie, kiedy ta była wykonana z metalu, a nie drewna. Przez chwilę się wahał, jakby nie wiedział, czy mu wypada. Był jednak zbyt głodny, by dłużej się zastanawiać. 

Pedro przyglądał mu się spod jasnych rzęs. Ponownie wzrok kusiła odsłonięta, karmelowa skóra i oczy ciemne jak węgielki, ale tym razem nie miał śmiałości, by patrzeć ani na jedno ani na drugie. Spojrzeniem oscylował gdzieś na wysokości policzka starszego chłopaka, myślami zaś błądził w poszukiwaniu powodów, dla których mógłby się tu znaleźć. Wstrzymywał się z zadawaniem pytań. Nie chciał odrywać Philipa od kolacji, poza tym nie wiedział nawet, jak sformułować własne myśli. Widział oczywiście zmięty pergamin, który leżał teraz na stole, nie miał jednak pojęcia, czy mógł mieć on jakiś związek z przyczyną wizyty. Nic innego za to nie przychodziło mu do głowy. 

 Philip sam nie był do końca pewien, co tu robił. Jak tylko wyszedł od Aterona nogi same zaprowadziły go do lasu. Puścił się niemal biegiem, serce dudniło mu w piersi. W głowie mu huczało. Nie było to normalne. Tak jakby ktoś chciał przebić mu się do głowy. 

Musiał się położyć. To wydawało się jedynym rozsądnym działaniem,  a jednak zamiast tego przysiadł pod jednym z drzew i drżącymi dłońmi rozwinął pergamin. Starał się uciszyć hałas przez sprowadzenie własnych myśli na ziemię. Przecież wokół było tak cicho… Ledwie było słychać ptaki, cykady śpiewały niemal szeptem własną melodię w trawie; miną jeszcze długie godziny zanim rozkręcą się na dobre, a mimo to on ledwo potrafił usłyszeć dźwięk własnego przyspieszonego oddechu. 

Tak jakby coś starało się wedrzeć się niemym krzykiem do jego wnętrza.

Pokręcił głową. Co on sobie wyobrażał? Musiał się uspokoić, za dużo dzisiaj przeżył, za dużo negatywnych emocji trawiło go od środka, a przez to jego umysł płatał mu figle. 

Skupił się na fakturze starego, cienkiego papieru. Był poprzecierany w niektórych miejscach, pożółknięty, ale atrament zachowany był doskonale. Każde jedno słowo było widoczne. Tak samo jak dziwne, niezrozumiałe rysunki, składające się z kółek i linii oraz cyfr. 

Czując, że robi coś niedozwolonego, wszakże ta wiedza nie powinna należeć do niego, zaczął mozolnie składać litery w słowa. Ciężko było mu się skupić.  Tak dawno nie czytał, że umiejętność ta przychodziła mu z trudem. 

Po kilku minutach jednak zrozumiał, że problem nie leżał po jego stronie. Koniec końców składał litery w słowa, słów jednak za nic nie mógł złożyć w zdania. Nie rozumiał ponad połowy z tego, co było wyryte atramentem na papierze. Tak jakby słowa były napisane ich alfabetem, ale w innym, obcym języku. 

Wszystko to nie miało sensu. Nie dla niego. Znał jednak kogoś, kto mógłby mu pomóc i kto być może byłby w stanie zrozumieć. 

Ta osoba właśnie odwróciła od niego wzrok, gdy tylko on uniósł swój. Philip nerwowym ruchem odgarnął włosy z czoła i odłożył łyżkę na stół. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak syty. Wiedział, że wypadało mu podziękować, więc to zrobił, obserwując, jak Pedro potrząsa głową, jakby nie było to nic wielkiego. Nie wiedział jednak, co ma powiedzieć dalej. Wpadł tu bez żadnego planu, kierował się jedynie intuicją, a ta teraz podpowiadała mu, że cokolwiek by nie powiedział, brzmiałoby to głupio i nie na miejscu. 

Dlatego jeszcze przez dłuższy moment trwali w ciszy, zanim Philip powolnym ruchem sięgnął po pergamin i zapatrzył się w niego pustym wzrokiem, a Pedro zwyciężył walkę we własnej głowie i odezwał się. 

– Co to takiego? 

– Sam dokładnie nie wiem.

Obaj spojrzeli na zwinięty rulon, po czym Philip wychylił się, by podać go młodszemu chłopakowi. 

– Myślałem, że ty będziesz mógł mi powiedzieć. – Brwi Pedra powędrowały do góry. – Ale może… – zaczął szybko, zanim ten zdążyłby rozwinąć papier – powinniśmy pójść do twojego pokoju, żeby nie przeszkadzać twojemu ojcu. 

Pedro przełknął ślinę i pierwszy raz od dawna odważył się spojrzeć przyjacielowi prosto w oczy. Chciał z nich wyczytać jego intencje. Chciał dowiedzieć się, czy gorąco, które buchnęło mu w twarz było uzasadnione, tak samo jak  trzepotanie serca, niczym piórka słowika, gdy wzbijał się w powietrze; czy miał powody, by żołądek zacisnął mu się w ciasny supeł, a w gardle zaschło na samą myśl, że mieliby się znaleźć razem w jego pokoju? I choć potrafił czytać bardzo dobrze, tego odczytać nie potrafił, dlatego zarumienił się aż po koniuszki uszu i kiwnął głową. 

– O-oczywiście. Proszę, chodź – powiedział i wstał, starając się wyglądać przy tym bardzo dostojnie. 

Wspięli się razem po schodach. Pedro pierwszy, Philip kilka kroków za nim. Nie natrafili na Morgana, ten musiał zaszyć się we własnej sypialni lub w pracowni. Po chwili Pedro już zamykał za nimi ciężkie, drewniane drzwi, które zamknęły się z głośnym trzaskiem. Podeszli do stołu stojącego przed oknem, na którym leżało kilka opasłych ksiąg. 

– Jak za dawnych czasów? – zapytał Philip, co spotkało się z lekkim skinieniem głowy, dlatego też wspiął się zgrabnym ruchem na blat i usiadł na nim, podczas gdy Pedro usadowił się do niego przodem na krześle. Kiedy byli dziećmi potrafili spędzić w takich pozycjach kilka godzin, rozmawiając ze sobą i śmiejąc się. Teraz ich bliskość wydawała się nie na miejscu. Nie było jednak drugiego krzesła, na którym Philip mógłby usiąść, a oni nie byli już niewinnymi dziećmi. 

Pedro zmarszczył brwi. Dłonie odrobinę mu drżały, kiedy kładł pergamin przed sobą. Bliskość przyjaciela sprawiała, że było mu duszno, mimo że na dworze powoli temperatura spadała. 

Przez jego ciało przeszła kaskada drobnych dreszczy i to właśnie wtedy postanowił, że musi się wziąć w garść. Pewnym ruchem rozwinął pergamin i obrzucił spojrzeniem całość. Pierwsze rzuciły mu się w oczy dziwne, niepokojące rysunki, których nie mógł z niczym skojarzyć.

– Co to jest? – zapytał cicho, tak jakby podświadomie wyczuwał, że właśnie związała ich obciążająca tajemnica. 

– To… – zaczął, lecz umilkł, nie wiedząc co mógłby powiedzieć. Zamyślił się przez chwilę. Przez cały ten czas czuł się tak nierzeczywiście, jak gdyby śnił. Wiedział jednak, że to działo się naprawdę. Jego sny bywały znacznie, znacznie gorsze. – Wydaje się być w innym języku – skończył niczego nie tłumacząc. Pedro przyjrzał się dokładnie zapisanym atramentem literom. Nie odzywał się przez dłuższy moment, cały czas będąc obserwowanym przez starszego chłopaka, który starał się wyczytać coś z jego twarzy. 

– Nie. To nie jest w innym języku – powiedział, kiedy prześledził wzrokiem kilka linijek. – To… nasz język, ale stary. Bardzo, bardzo stary – dodał z błyskiem w oku. – Tak stary, że słowa zdążyły zmienić swoje znaczenie albo zostały kompletnie zapomniane… – mówił z coraz większą fascynacją. Nagle dłonie przestały mu drżeć, obecność Philipa już tak nie przytłaczała. Pedro zdawał się zawędrować w całkiem inne miejsce, w którym to zatracił się bez reszty, a Philip mógł jedynie patrzeć. Nie chciał mu przeszkadzać, dlatego tylko obserwował, jak brwi młodzieńca czasami się marszczą, oczy mrużą, a twarz blednie. 

– Jak wiele z tego rozumiesz? – zapytał w chwili, kiedy od dłuższego czasu Pedro zaprzestał wędrówki wzrokiem po pergaminie. 

– Niewiele – przyznał z niechęcią, sunąc opuszkami palców po staranie zapisanych słowach. – To zapiski o górze Echo, ale wydają się bardzo... dziwne – szepnął odchylając się na krześle. – Bez przetłumaczenia całości ciężko mi cokolwiek powiedzieć. 

– Ale byłbyś w stanie to zrobić?

– Mój ojciec na pewno by był. 

– Nie! – Philip zaprotestował żwawo, podniesionym głosem. – Nie, posłuchaj, nie chciałbym, żeby ktokolwiek poza nami o tym wiedział – poprosił go wychylając się i chwytając jego dłonie we własne. Pedro wciągnął ze świstem powietrze. 

W jednej chwili wszystko się w nim zagotowało. Jak długo marzył z daleka, aby poczuć silne ręce przyjaciela na własnym ciele? Nawet jeżeli był to zaledwie uścisk dłoni? Nie potrafił zliczyć, ile razy wyobrażał sobie moment, w którym jego blada, mleczna skóra styka się z tą ciemniejszą, karmelową, opaloną słońcem. 

Dotyk Philipa i jego mocne spojrzenie sprawiły, że nie byłby w stanie mu odmówić. Zdezorientowany skinął lekko głową i spojrzał na ich złączone dłonie. 

– To będzie nasza tajemnica? – zapytał cicho, a serce aż mu się rwało w piersi z podekscytowania. 

– Tylko nasza. – Philip skinął poważnie głową. 

– Pomogę ci. Jestem pewny, że w pracowni znajdę kilka egzemplarzy książek przełożonych na język współczesny i chyba uda mi… Na pewno uda mi się to przetłumaczyć – zapewnił, nabierając pod koniec pewniejszego tonu, a Philip już wiedział, że intuicja go nie myliła. Przyjście tu i poproszenie Pedra o pomoc było najlepszym rozwiązaniem na jakie mógł wpaść.


***

Hej, kochani! Tym razem przychodzę wcześniej, tak jak obiecałam, więc jestem zadowolona, że chociaż z tego udało mi się wywiązać. :D
Ten rozdział zdecydowanie należał do Pedra. Pojawił się też nowy bohater - Morgan. To jak na razie chyba mój ulubieniec (nie żeby było go jakoś dużo, ale na ten moment nie mam wiele więcej :'). Nie wiem jak wy, ale ja mam słabość do starszych postaci. I nie chodzi o to, że sama małymi kroczkami zbliżam się do ćwierćwiecza. Nawet jako gimnazjalista lubiłam czytać o facetach koło czterdziestki, a nawet pisać takimi (chociaż jak o tym myślę, to mieli dojrzałość nastolatki), niż o bohaterach w swoim wieku. Tak o tym mówię, bo mam wrażenie, że większość ma dokładnie na odwrót i właściwie fajnie byłoby się dowiedzieć, co myślicie na ten temat.
Naskrobałam już trochę następnej części, ale jeszcze nie jest skończona, stąd nie wiem, za ile pojawię się z nowym postem. Mam nadzieję, że jak najszybciej ;)
Trzymajcie się ciepło i do następnego!

4 komentarze:

  1. Hej. Historia zaczyna się rozkręcać, chłopców połączył sekret,ale dalej nic nie wiadomo...chociaż jakby się tak trochę zastanowić, to może tam jest napisane jakieś zaklęcie ? Albo jakiś sekret ? Najgorsze to jest czekanie na następny rozdział . Odnośnie twojego pytania, to w sumie nigdy się nad tym tak nie skupiałam czy postać jest starsza czy młodsza. Hmm ale jak tak teraz myślę to jak byłam młodsza to lubiłam czytać o starszych postaciach a teraz jak się sama zbliżam do nich to wolę czytać o młodszych ;) chyba chce się odmłodzić ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Niestety, zdaję sobie sprawę, że czekanie najgorsze. Gdybym mogła, to z chęcią wstawiałabym wam rozdziały częściej, bo wiem, że tak na początku trudno się wkręcić, jak jest jeszcze mało tekstu. No ale pisanie idzie godzinami, a potem czyta się w kilkanaście minut i ciężko to jakoś ogarnąć. Powinnam chyba zacząć robić zapas, ale coś mi to nie wychodzi. ^^'
      O proszę, czyli jednak młodsi. Właściwie ma to dużo sensu ;)
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej :3
    Weszłam na Twojego bloga pierwszy raz od zakończenia "Zostań o poranku" , a tu taka miła niespodzianka <3
    Bardzo się cieszę, że powróciłaś do pisania i życzę jak najwięcej weny!
    Co do samego opowiadania to kupiło mnie ono od razu przez fakt, że jest to fantastyka, którą uwielbiam
    Akcja idzie do przodu,podoba mi się ta nuta tajemnicy. Nowa postać wkracza do akcji i pytanie teraz jak jej osoba wpłynie na resztę fabuły ^^
    Apropo pytania to bardzo zależy od klimatu opowiadania ale raczej jestem skłonna ku postaciom z przedziału wiekowego 20-30 lat, jednak jak byłam młodsza to zdecydowanie wolałam czytać o nastolatkach, więc chyba starość mnie dopada xd
    Pozdrawiam mocniutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! C:
      Bardzo dziękuję za przesyłanie weny, szczerze przyznam, że ostatnimi dniami wykorzystywałam każdą wolną chwilę do pisania (chociaż innego projektu), stąd też ta chwila zwłoki w odpisaniu na Twój komentarz.
      Nutka tajemnicy jest nieodłączną częścią tego opowiadania, więc cieszę się, że się podoba. :D Rola Morgana? Myślę, że będzie znaczna, chociaż będzie trzeba na nią trochę poczekać.
      O, w takim razie starość dopada nas razem! xD
      Również pozdrawiam i dziękuję za taki pozytywny odzew <3

      Usuń