niedziela, 18 kwietnia 2021

Po drugiej stronie lustra: Część II

W porcie panował gwar. Pracujący mężczyźni podśpiewywali piosenki, niekiedy sprośne, niekiedy zwyczajnie wulgarne, żeby umilić sobie pracę. Philip nie należał do milczących. Miał donośny głos, który się wybijał, a reszta… Reszta, można rzec, robiła mu chórki. Nie męczył się przy tym zanadto. Przeciwnie śpiewem dodawał sobie sił, kiedy brakowało mu jej w rękach. 

Niestety stary Ateron pilnował ich tego dnia niemal bez ustanku, sprawdzając czy wszystko idzie po jego myśli i jest robione na czas. Był dzisiaj w wyjątkowo złym nastroju. Ponoć wieczorem mieli przyjechać do Pran jacyś ważni dyplomaci, a co za tym szło, robota do tego czasu miała być zrobiona. Philip sprężał się więc, nie zważając na pękające odciski na dłoniach i ogólne przemęczenie. Reszta mężczyzn, która z nim pracowała, nie czuła takiej presji; nie zależało im aż tak na każdym groszu. Robota miała być zrobiona – i będzie – ale po co ten pośpiech? 

Philip nie gniewał się na towarzyszy, był przyzwyczajony do nadstawiania karku. Nie podobał mu się tylko uważny wzrok pracodawcy, który śledził niezadowolony ich każdy ruch. 

Czasami jednak mieli chwilę wytchnienia, kiedy stary Ateron litował się i szedł dla nich po świeżą wodę, gdy poprzednia się skończyła. Tak też było i tym razem. 

 – Philip, druhu, wyluzjże w końcu – odezwał się jeden z rosłych mężczyzn. 

 – Właśnie, bo wykitujesz! – zarechotał kolejny. Łopatę wbił w ziemię i oparł się na niej, odciążając obolałe nogi. 

– Im więcej zrobię teraz, tym mniej będzie na potem – odpowiedział Philip. Nie miał żalu do towarzyszy, że ci nagle zaprzestali pracy. Samemu dalej przekopywał brzeg. Nie miał zamiaru brać z nich przykładu. 

– Jakiś ty porządny… – charknął kolejny. Typ był z niego nieciekawy, pijak i obdartus, całą wypłatę potrafił przegrać w kości. Zdarzało się, że trzy dni z rzędu był w ciągu, a kiedy tak się już działo, Bogowie sami mieli jego żonę i dzieci w opiece…

Philip nic nie odpowiedział, jedynie zacisnął wargi, by przypadkiem z jego ust nie wyleciały niepożądane słowa. Nie chciał narobić sobie wrogów. Zawsze starał się ze wszystkimi dogadać, nie w jego stylu było robienie problemów, ani wszczynanie bójek. Gdyby jednak do takich doszło, nie miał wątpliwości, że poskładałby pijaczka w kilku ruchach. Po co jednak miał to czynić? 

Gorzkie, kpiące słowa jakoś znosił. Nie zniósłby jednak sytuacji, w której to wyrzuciliby go z roboty za takie zachowanie. Dlatego już się nie odzywał, jedynie robił swoje. Być może kiedyś ktoś doceni jego starania. Jeśli nie, przynajmniej sumienie będzie miał czyste.

Ateron pokręcił głową z niesmakiem, patrząc jak banda mężczyzn stoi i rechocze donośnie, zamiast pracować. Ciężkie, szklane butle w których niósł wodę zadrżały mu w rękach. Zniszczona słońcem twarz skrzywiła się. Mężczyzna zmrużył jasne, błękitne oczy, by wyostrzyć obraz. Nie widział najlepiej. Słońce zniszczyło mu wzrok, tak samo jak wyniszczyło skórę. Nie zwracał jednak już na to uwagi i starał się dostrzec jak najwięcej,mimo rażących promieni.

W końcu zauważył Philipa, który metodycznie, choć trochę wolniej niż wcześniej, wbijał łopatę w ziemię i sprężał się, gdy wyrzucał jej zawartość na pokaźny stos gliny na brzegu. Młodzieniec przystanął. Dłonią zebrał pot z czoła, po czym znowu wbił łopatę w ziemię i kiedy tak się pochylał, zerknął prosto na przyglądającego się mu Aterona. Fala gorąca w jeden moment uderzyła go prosto w twarz. Nie odwrócił jednak panicznie wzroku, jak najpewniej zrobiłaby to reszta. Uśmiechnął się do zwierzchnika niemal przepraszająco, po czym wyprostował się i ponownie machnął łopatą. 

– A wy na co czekacie? –  ryknął Ateron, podchodząc do zgrai. Mężczyźni od razu się wyprostowali i nawet zażartowali coś głupio, jednak od razu wzięli się do roboty. Philip też zabrał się do pracy, by robić jeszcze szybciej i jeszcze więcej. 

– Philip. – Ateron podszedł bliżej brzegu. W dłoni trzymał butelkę z wodą, którą podał młodzieńcowi. Ten spojrzał na niego, następnie na wodę i przyjął ją z wdzięcznością. Pił zachłannie, kojąc suche gardło, a krople ciekły mu po bokach brody. – Zbieraj się. Ty tu na dzisiaj skończyłeś – oświadczył poważnie, przyglądając się zdziwieniu na twarzy chłopaka. – A wy co się tak gapicie? Do roboty, was to nie obowiązuje. Za dwie godziny ma być zrobione, a ten stos gliny ma stąd zniknąć – warknął, wbijając rozgniewany wzrok w resztę pracowników. 

Philip odrzucił łopatę na bok, stanął na trawie. Stopy miał mokre i bose, toteż wytarł je o suchą kępę. Dłonie rozmasował lekko, ale i tak nie pozbył się uciążliwego szczypania. Mrowienie było nieprzyjemne, ale szybko o tym zapomniał. Był zaintrygowany planami zwierzchnika. Takie sytuacje to była rzadkość. 

– Czy coś się stało? – zapytał cicho, podchodząc do swoich rzeczy leżących w cieniu pod drzewem. Zarzucił koszulę na nagi tors. 

– Będziesz potrzebny mi gdzie indziej. Weź, co twoje i chodź. – Mężczyzna obrzucił wzrokiem skromny dobytek młodzieńca, na który składały się jedynie znoszone buty i kilka jabłek, po czym odwrócił wzrok. 

Stali przy linii lasu. Byli oddaleni od portu, ale nie na tyle, by stracić go z zasięgu wzroku. W miarę jak się zbliżali dochodził ich wszechobecny gwar, zagłuszający świergot ptaków. Pył unosił się w powietrzu, gdy nogi sunęły po ziemi, drażnił nozdrza, a rażące słońce i wysoka temperatura potęgowała uczucie suchości w ustach i nosie, przez co pył był jeszcze bardziej nieznośny. Ze statków wyładowywano towary. Co chwila słychać było bluzgi i stukot, niekiedy trzask był na tyle głośny, że zwracał uwagę wszystkich wokół. W porcie jednak nie była to żadna nowość. 

Philip szedł za Ateronem żwawo, przyglądając się z jaką pewnością mężczyzna stawia kroki, jak wysoko podniesioną ma głowę, nawet kiedy kiwa nią na przywitanie pozdrawiającym go przechodniom. 

Dał się zaprowadzić do domu za portem. Wiedział, że to tu mieszkał jego zwierzchnik, chociaż rzadko kiedy można go było w nim znaleźć. Rozejrzał się. Był ciekawy nowego otoczenia, zwłaszcza że ten dom intrygował go od dawna. Zbudowany był na platformie, na rzece! Samo to wydawało się Philipowi nie do pomyślenia, ale jak się przekonał, konstrukcja była stabilna i pewna; nic się nie chwiało, rzeka nie wprawiała domu w ruch, jedynie szum wody był ogłuszający. 

Philip przystanął na środku izby. Zerknął na mężczyznę. Zastanawiał się, o co mogło chodzić. Miał dobre przeczucie, mimo to nuta niepewności kołatała się gdzieś przy sercu. Co jeśli jednak chodziło o coś zgoła innego? Chyba nie zostanie zwolniony? Na pewno nie, odpowiedział sobie, przecież nie trzeba było zapraszać do domu kogoś, kogo miało się zamiar wyrzucić na zbity pysk. 

Deski zaskrzypiały, gdy Ateron ruszył przez mieszkanie, zapraszając gestem Philipa w głąb. 

 – Pewnie się zastanawiasz, po co cię tu zaprowadziłem – zaczął mężczyzna wypranym z większych emocji głosem. Przeszedł do izby obok, otworzył szafę. Przez chwilę szukał w niej czegoś. Philip nie mogąc powstrzymać ciekawości zerkał, co takiego robi mężczyzna i zmarszczył brwi, kiedy w jego dłoniach zobaczył komplet ubrań.  – Założysz je. Chciałbym, żebyś dzisiaj przyjął dyplomatów ze stolicy i zaprowadził ich do gospody. 

Philip zamrugał. Ręce wyciągnął po świeże ubrania i zacisnął dłonie na miękkim materiale. 

– Ja?

– Ja nie mam już do tego głowy. Nie wiem, co to za paniczyki, ale jeszcze uraziłbym ich jakimś słowem, a to nie leży w naszych interesach. Ty się lepiej do tego nadasz. 

Philip uśmiechnął się szeroko. Z entuzjazmem kiwnął głową i jął czym prędzej ściągać z siebie przepoconą koszulę. 

– Hola, nie tak szybko! Umyjże się najpierw, na co ci czyste ubrania, skoro zaraz je uświnisz! 

Ateron oczywiście miał rację. Ciało Philipa było oblepione potem i pyłem. Chłopakowi bynajmniej nie było głupio – tak wyglądała jego rzeczywistość. Czysty chodził od święta i najwidoczniej dzisiaj będzie miał zaszczyt poczuć się odświętnie. Mężczyzna zaprowadził go do łazienki. Jakie było zdziwienie młodzieńca, kiedy pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to sporej wielkości, prostokątna dziura w podłodze, pod którą płynęła swobodnie rzeka... 

Co więcej mężczyzna kazał mu użyć mydła, Philip więc od dobrych kilku minut stał przy półce i przyglądał się różnym specyfikom. Większość z nich była szara bądź biała, zaledwie dwie mieniły się na błękitny kolor. Jedne były bardziej oleiste, inne ciężkie i gęste jak śmietana. 

Philip czuł konsternację. Nie miał pojęcia, czego powinien użyć. Stresowała go jednak ilość czasu, którą zmarnował, więc chwycił w końcu jedną z buteleczek i czym prędzej wskoczył do rzeki. 

Woda sięgała mu po pas. Gdyby chciał mógłby nawet się położyć i zrelaksować. Nurt nie był tu silny. Nie obawiał się, że siła wody wepchnie go pod platformę, bo obszar odgradzała metalowa kratka. Nie chciał jednak nadużywać cierpliwości zwierzchnika, mimo że ten nie kazał mu się śpieszyć, przeciwnie, chyba nawet go pochwalił za wcześniejszą pracę – chociaż głos jak zawsze miał oschły –  i pozwolił mu odpocząć. 

Philip umył się oleistą substancją, która po chwili rozcierania zaczęła się pienić. Dłonie go piekły, gdy mydło wchodziło pod zadarte skórki i pęcherze, ale niedogodność ta nic nie znaczyła. Przyjemność z kąpieli przeważała wszelkie bolączki. 

Gdy zakładał na siebie nowe ubrania, wyprostowany i dumny, czuł się jak szlachcic. Materiał był porządny, mocny, a przy tym miękki. Koszula opinała szeroką klatkę piersiową i mocne ramiona, nie była jak łachmany, które szyła mu matka. 

Lustro stało w kącie pomieszczenia przy oknie. Philip przeglądał się w nim z uwagą. Z zamysłem przesunął palcami po policzku. Spojrzał w ciemne, roziskrzone oczy i po raz pierwszy w życiu poczuł się dobrze; poczuł się kimś, jakby był ważny. 

Wilgotne włosy miał rozpuszczone. Pozwalał podmuchom gorąca z okna wysuszać je powoli, dostrzegając, że te dodają mu dostojności. Związane były praktyczne, nie plątały mu się koło oczu, ale rozpuszczone bardziej pasowały do ubrań, które miał na sobie. Wyprostował się. Przemierzył kilka kroków, to w jedną to w drugą stronę, zerkając na siebie kątem oka. Był zadowolony. Pozwolił sobie zapomnieć, że czekał na niego zwierzchnik. Po raz pierwszy pomyślał, co by było gdyby...

Gdyby przechadzał się tak po miasteczku z sakiewką monet przy sobie, gdyby chodził do gospody na grzane wino i najlepsze jadło, słuchałby czarujących pieśni bardów, a popołudniami odwiedzałby piękne domy zamożnych, którzy dopraszaliby się o jego obecność…

Marzenia nie były Philipowi znane, dlatego zatracił się w nich bez reszty. Kroki stawiał coraz szybsze, gesty robił istnie szlacheckie, a wzrok miał rozmarzony. I kiedy tak chodził w kółko, wbijając wzrok w przestrzeń, nawet nie zdawał sobie sprawy, że odbicie w lustrze uważnie śledziło każdy jego ruch i naśladowało go jakby prześmiewczo, z wyjątkową lubością.

Philip okręcił się zamaszyście i zamarł. Spłoszony wbił spojrzenie w lustro. Gula stanęła mu w gardle, wydawało mu się bowiem… Wydawało mu się, że odbicie pozostało w bezruchu, podczas gdy on niewątpliwie zrobił przed chwilą zgrabny piruet. Przestraszony uniósł dłoń do tafli, wpatrując się wielkimi oczami w obicie, które patrzyło na niego z takim samym przerażeniem. Ruchy naśladowało pierwszorzędnie. Nie mogło być więc zepsute. A Philipowi od tych wszystkich myśli musiało coś poprzestawiać się w głowie. Oto i powód dla którego od zawsze tak twardo stąpał po ziemi; marzenia zaburzały rzeczywistość. 

Z ulgą się wyprostował i wygładził koszulę, nie mógł się jednak pozbyć uczucia niepokoju. Igiełki strachu weszły mu na kark, miał wrażenie, że ktoś na niego patrzy, chociaż w pomieszczeniu znajdował się kompletnie sam. 

Nie podobały mu się te irracjonalne uczucia, wystarczyło, że nocami dręczyły go koszmary,  dlatego też czym prędzej chwycił swoje rzeczy i ruszył do drzwi. Nie mógł się jednak powstrzymać, by przed wyjściem nie obejrzeć się za siebie. Tylko żeby się upewnić… 

Odbicie zerknęło na niego z niepokojem, który malował się na twarzy Philipa. Delikatnie uniosło kąciki ust. Philip zamrugał. Uczucie strachu, który tak często towarzyszyło mu w nocy uderzyło go ze zdwojoną siłą. W moment, uniósł dłoń do ust i dotknął ich. Za zdziwieniem odkrył, że kąciki ma uniesione. 

Potrząsnął głową. Musiał w końcu odespać wszystkie noce i odpocząć, inaczej dziwne wizje na jawie mogą stać się jego codziennością. Nie było to nic, czemu porządny wypoczynek nie mógłby zaradzić.

Opuścił pomieszczenie nie widząc, że postać w lustrze uśmiecha się już szeroko. 

Dyplomaci przybyli do Pran zgodnie z zapowiedzią. Była to dwójka mężczyzn w sile wieku, ubranych w letnie szaty, które modne były w stolicy. Kolor niebieski był tam kojarzony z urzędnikami i dostojnikami, toteż delegacja wystąpiła właśnie w tym kolorze. 

Philip ukłonił się z szacunkiem. Powitał ich najlepiej jak tylko umiał. Ateron przekazał mu instrukcje, jak miał postępować i tej właśnie instrukcji postanowił się trzymać. Był uprzejmy, ale rzeczowy, nadmierny entuzjazm czy też przymilność mogły zostać źle odebrane. Odpowiadał więc na pytania zwięźle i na temat, mimo to musiał zrobić pozytywne pierwsze wrażenie, bo mężczyźni wyrazili chęć, aby Philip oprowadził ich po miasteczku zanim udadzą się na miejsce. 

Tak też uczynił. Opowiedział historię stworzenia portu przez Aterona, a potem zaprowadził ich w głąb miasta. Przez cały czas poddawał mężczyzn szczegółowej ocenie, starał się naśladować ich lekki chód i subtelne gesty dłoni, mając przy tym wrażenie, że i oni nie spuszczają go z oka.  Plecy miał przez to spięte, ale trzymał nerwy na wodzy. Chciał wypaść jak najlepiej, wiedział, że nawet mała rzecz była w stanie zdenerwować ludzi ze stolicy, a interesy z nimi były kluczowe dla miasta. 

Obserwował ich więc dyskretnie, kiedy wymieniali między sobą informacje ściszonym głosem i kiedy rozglądali się po okolicy. Ich wzrok często zatrzymywał się na potężnej górze, u podnóża której leżało Pran. Jej szczyt często znikał w chmurach czy też we mgle, ale dzisiaj był doskonale widoczny. Masyw zazwyczaj wprawiał podróżników w zachwyt. Nie znajdowali się bowiem na terenie górzystym, wszędzie wokół roztaczały się niziny. Góra ta wyrosła znikąd. Przez to była obiektem wielu legend; niektórzy powiadali nawet, że to dzieło samego Hal’lena, Króla Nocy, który zsyłał na nią niebieskie światło, by oznaczyć ją jako własną.

– Pran ma wielki potencjał – odezwał się jeden z dyplomatów podczas przechadzania się gościńcem.

– Miasto portowe z rzeką bogatą w ryby i górą, która skrywa liczne złoża… – odezwał się drugi, kiwając głową w uznaniu. 

– A także ambitna młodzież, w której cała Wiruna pokłada wielkie nadzieje – kontynuował jowialnie pierwszy, patrząc prosto na Philipa. – Tak, o tobie mówię – przyznał i spojrzał mu prosto w oczy. Miał niecodzienne źrenice, jakby zwężone, bardziej przypominające kota niż ludzkie. 

Philip zamrugał. Już chciał wytłumaczyć to sobie różnicą pomiędzy ludźmi ze stolicy a nimi, gdy dostrzegł, że źrenice dyplomaty były okrągłe, normalnej wielkości, zupełnie takie same jak jego. Serce zatłukło mu w piersi. Przetarł ze zdziwienia oczy, po czym ocknął się i podziękował za komplement.    

– Bije od ciebie siła, której niejeden mógłby pozazdrościć, a uprzejmość i maniery masz iście szlacheckie… – przytaknął drugi. 

– Chociaż szlachcicem nie jesteś. Czujesz się jak w przebraniu w eleganckich ubraniach, które nie pasują do twoich poobdzieranych rąk i podrapanego karku, tym bardziej do spalonej  słońcem skóry. 

Mężczyzna powiedział to wyniośle, taksując spojrzeniem całą sylwetkę młodzieńca. W jednej chwili chłopak poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek. Wstyd wstąpił na jego oblicze. Myśli wzburzyły się w niemym proteście, lecz Philip jedynie skinął głową, ani myśląc wypowiadać ich na głos. Zacisnął pięści w kieszeniach spodni.

– Tyle tu biedy… – szepnął, rozglądając się na boki. – A przecież mogłoby to wyglądać inaczej. Znamy sposób, aby to zmienić.  Właśnie po to tu przybyliśmy, aby Pran mogło się wzbogacić i zacząć przynosić większe zyski stolicy. Nie rozpowiadaj tego wszystkim, ale ta góra skrywa ogromne skarby. 

– Wszystko jest zapisane na pergaminie. 

– Mieliśmy dać ją komuś, kto wyda nam się rozsądny i ambitny. Żeby pomóc Pran rozwijać się jeszcze szybciej. 

– Zrobiłeś na nas dobre wrażenie, dlatego jesteśmy w stanie ci go powierzyć. Ufamy, że dostarczysz go niezwłocznie swojemu zwierzchnikowi, który oczarował nas uporem i ambicją przy budowie portu. Na pewno będzie skłonny przynajmniej rozważyć inną sposobność na wielkie zyski. – Jeden z mężczyzn, ten któremu Philip spojrzał w oczy, nachylił się do sakwy. Wyjął z niej zwinięty pergamin i patrząc na młodzieńca z uwagą, jakby chciał z niego wyczytać, czy na pewno dobrze czyni, wręczył mu go.

Philip nagle poczuł, że spadł na niego ogromny ciężar, mimo że podarek prawie nic nie ważył.  

Mężczyźni uśmiechnęli się do niego pokrzepiająco. 

– A teraz wybacz nam, chcielibyśmy jeszcze rozejrzeć się po targu zanim udamy się do gospody. 

Odeszli, zostawiając Philipa z dziwnym uczuciem w sercu, który nie oderwał od nich wzroku dopóki nie wmieszali się w tłum. Dopiero wtedy dobiegł do niego gwar rozmów, dopiero wtedy zwrócił uwagę na innych, dziwiąc się, że wcześniej ich nie dostrzegał. Potrząsnął głową. Potrzebował porządnej dawki snu. Najpierw jednak musiał zanieść podarek Ateronowi… 

Całą drogę był zamyślony. Już nie starał się chodzić prosto. Miał wrażenie, że każdy jeden przechodzień patrzy na niego z kpiną, wszak wszyscy wiedzieli, że Philip pochodził z jednej z najbiedniejszych rodzin w mieście i taki ubiór na nim bardziej bawił, niż wzbudzał uznanie. 

Ateron siedział przed swoim domem z kuflem w ręku. W szkle znajdowało się sprowadzane statkami piwo, którego nie można było dostać na co dzień w Pran, a za którym ten przepadał. Alkohol jednak nigdy nie tępił mu umysłu. Popijał go nieśpiesznie, wpatrując się w rzekę i powoli gasnące słońce, które odbijało się w wodzie nadając jej czerwono-pomarańczowy kolor. Cykady stawały się coraz głośniejsze, ludzi w porcie ubywało, robiło się chłodniej. Każdy czekał aż noc ochłodzi ciała, wyciszy umysły… 

Philip przez chwilę przyglądał się pogrążonemu w myślach mężczyźnie, zastanawiając się czy ten faktycznie byłby gotów wziąć w swoje ręce coś więcej niż port; port był się dla niego wszystkim o co dbał, czemu oddał duszę i z czego czerpał ogromne zyski. 

– Długo będziesz się gapił? – warknął, wyczuwając na sobie uważne spojrzenie. Philip odchrząknął i podszedł bliżej. W dłoniach trzymał rulon, który nie został nawet zaszczycony zdawkowym spojrzeniem. – Jak poszło z delegacją?

– Wydawali się zadowoleni. 

– Dobrze – zawyrokował mężczyzna, przypatrując się sylwetce młodzieńca, jakby się nad czymś  zastanawiał. Po chwili jednak jego wyraz twarzy się zmienił, rysy straciły ostrość, tak samo jak spojrzenie. – Zostaw ubrania w łazience. Jutro wyrobisz  podwójną normę ze względu na dzisiejszy odpoczynek – dodał już ostrzej i odwrócił głowę, dając znak, że dalsza rozmowa jest zbędna. 

Philip zmarszczył brwi. Z żalem ruszył w głąb mieszkania, a uczucie to rosło w nim powoli. Z jakiej racji miał robić jutro za dwóch? On jedynie wykonywał polecenia, co więcej, sam Ateron kazał mu odpocząć, by jak najlepiej wypaść przed ludźmi ze stolicy, a teraz… Teraz okazywało się, że było to nic niewarte! 

Wpadł rozgniewany do łazienki i jakby na przekór wcześniejszym strachom spojrzał hardo we własne odbicie. Pierwszy raz widział, by jego twarz wykrzywiona była w takiej złości, pierwszy raz także pozwolił, by zawładnęła nim tak silna emocja, która nakręcała go  z sekundy na sekundę coraz bardziej. 

Wściekał się, gdy zrzucał z siebie dopasowaną koszulę i patrzył na starą – brudną i poprzecieraną już w niejednym miejscu i czuł coraz większy sprzeciw, że musiał zostawiać te piękne ubrania, jakkolwiek głupio by w nich nie wyglądał, człowiekowi, który odmawiał mu czasami zapłaty za wykonywaną pracę.

Spodnie ściągnął z podobną złością i rzucił je w kąt. Uśmiechnął się gorzko. Gdyby był rozkapryszonym paniczykiem najpewniej by je zostawił tak, jak leżały. Było mu jednak głupio, gdy tylko zobaczył drogi materiał na ziemi i czym prędzej się schylił, by złożyć spodnie w równą kostkę.

Złapał się za skronie. Chwilę tak stał, starając się uspokoić oddech i buzujące emocje. Musiał się przespać… Nie był sobą. Był zmęczony i głodny. Targało nim poczucie wielkiej niesprawiedliwości. Radosny, serdeczny Philip zdawał się zgubić gdzieś w środku i nie potrafił się odnaleźć.

Tchnięty nieznaną dotąd zawiścią chwycił pergamin. Słowa dyplomatów wróciły do niego ze zdwojoną mocą. 

Góra skrywa ogromne skarby.

Skarby, które pozwoliłyby jego rodzinie żyć w dostatku. Z przejęciem pomyślał o wychudzonych twarzach rodzeństwa, o oschłości zwierzchnika, o jego szafie pełnej pięknych ubrań i o sobie… Z głodu niemal mu ćmiło przed oczami.

Był wystarczająco ambitny, by zdobyć bogactwo. Nie musiał powierzać tego człowiekowi, który miał wszystko, a nie dzielił się niczym. On uczyniłby inaczej. Nie, on uczyni inaczej! Jeżeli to, co mówili dyplomaci było prawdą, skorzysta na tym cała jego rodzina, a także samo Pran!

Spojrzał na zwinięty papier. Z namysłem, przypominając sobie, że Ateron nawet na niego nie zerknął, wsunął go za pasek spodni i zakrył koszulą. Nie chciał ryzykować, że mężczyzna się nim zainteresuje. 

Przełykając ślinę Philip przekroczył zwyczajowym krokiem próg łazienki. Philipowi w lustrze zaś zaświeciły się oczy.


***


Hej, kochani. Wybaczcie, że przychodzę do Was tak późno i to jeszcze na samym początku opowiadania, ale przyznam szczerze, że kompletnie nie mam siły do niczego, a dni mi się zlewają w jedno na "nic nie robieniu". Mam nadzieję, że u Was jest lepiej i jakoś sobie radzicie z całą tą sytuacją i funkcjonujecie, bo u mnie jest, cóż, tragicznie.  Jedynie czasami nachodzą mnie zrywy energii i właśnie chyba taki nastąpił, skoro w ogóle przezwyciężyłam się, by otworzyć Worda. Rozdział właściwie był już napisany, musiałam na niego tylko zerknąć. Kolejny też jest już napisany, więc tym razem chociaż powiem, że sprawdzę i dodam go do końca miesiąca. Może taki deadline mi pomoże XD 

Na razie to wciąż mocno wstęp do dalszej akcji, ale coś powoli się zaczyna dziać. Ale jeżeli spodziewacie się jakiś odpowiedzi, to na razie  możecie o nich zapomnieć, na razie będą tylko pytania xD 

Zdecydowanie ten rozdział został zdominowany przez Philipa, który powoli chyba zaczyna wariować. Chociaż może to słońce za mocno go przygrzało (nam to w tym roku chyba nie grozi ._.), a jeżeli nie słońce, no to dzieją się jakieś dziwne rzeczy. 

Na razie to tyle, trzymajcie się ciepło!



2 komentarze:

  1. Hej. Widać, że opowiadanie zaczyna się rozkręcać. Phila mi szkoda, ale każdy na jego miejscu by się zaczął buntować , bo ileż można się dawać wykorzystywać . Widać ,że chłopak jest wykończony. No i faktycznie wkręca sobie te urojenia czy jednak tam zaczęło się coś dziać? tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Będę czekać na następny rozdział może coś już się zacznie tam wyjaśniać . Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie dużo tych pytań i na pewno jeszcze trochę ich się pojawi zanim zaczną pojawiać się odpowiedzi, ale za to tajemnice sprzyjają atmosferze ;)
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz

      Usuń