sobota, 20 kwietnia 2019

Zostań o poranku: Rozdział 13


Kochani, przygotujcie sobie herbatkę/kawkę, weźcie ciasteczka, cokolwiek tam chcecie, bowiem szykuje się Wam tutaj wyjątkowo długi rozdział...  Także miłego!  :) 
Rozdział 13: Odkryta tajemnica 

Wizytę u matki przeżył jak w transie; jadł, rozmawiał a czasami nawet się z czegoś zaśmiał, ale ani smak, ani sens rozmowy w ogóle do niego nie trafiały. Z ulgą przyjął powrót do domu, w którym odgrzał sobie zapomniany obiad, a potem wyszedł i zajechał na stację benzynową, gdzie zatankował samochód do pełna. Nie wiedział, ile później jeździł, bo nie zwracał uwagi na mijający czas, a jedynie na prędkość, z którą się poruszał. Pojechał jeszcze raz w to miejsce, do którego zaprowadził go Janek i dał się ponieść. Serce waliło mu w piersi jak dzwon, a krople potu zrosiły się na jego czole, kiedy wyciskał ze swojego auta wszystko, na co było go stać. Zdawał sobie sprawę z zagrożenia, ale nie był rozważny. Pędził jak szalony, a na zakrętach niemal go wyrzucało, ale to tylko zwiększało jego ekscytację, tak samo jak fakt, że droga była pusta, więc nie musiał martwić się o życia innych – jedynie o własne, chociaż ono schodziło teraz na dalszy tor. Do domu wrócił koło dwunastej, ale nawet pomimo późnej godziny nie mógł zasnąć. Rozmyślał nad jutrem, ekscytował się na samą myśl o wyścigach, ale też i dlatego, że być może spotka Alicję, porozmawia z nią, a może nawet… Skarcił się w myślach na te spekulacje. Nie powinien się tak nakręcać, zwłaszcza że kobieta ostatnio nie miała chęci bardziej się zaangażować, dlaczego wiec miałaby to zrobić jutro? Gdyby jednak wygrał…
Wszystko mogło się zdarzyć – z taką myślą zasnął.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Zostań o poranku: Rozdział 12


Rozdział 12: Niewinne kłamstewko


Jerzy wyszedł z pracy dwie godziny później. Był wymęczony, chociaż zdecydowanie bardziej psychicznie niż fizycznie. Spędzić tyle czasu z Nakoniecznym, to było prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza że mężczyzna za cel obrał sobie męczenie go w każdej chwili i na dodatek nazywał to „swobodą”, dobre sobie! Jerzy nie wiedział, jak miał to niby znosić. A znosić, najwyraźniej, na razie będzie musiał, bo jego plan zwolnienia się z pracy nie wypalił koncertowo.

To nie tak, że nie mógłby odejść. Mógłby. Mógłby już jutro się tu nie pojawić, olać to, w dupie mieć jakieś nagany, dyscyplinarkę, tyle że co wtedy? Naprawdę znalazłby coś innego? Po tym, jak rano widział te wszystkie nienawistne spojrzenia? Miał reputację taką, jaką miał… I to nie tylko w tej firmie, był raczej znany w ich środowisku, tak samo jak Łukasz czy Marcin, więc nie wyobrażał sobie…

Zresztą, nie chciał pracować u kogoś!. Praktycznie całe życie był dla siebie szefem – w końcu ojca nie liczył, bo ten dawał mu wolną rękę. Nakonieczny chociaż był mądry, Jerzy to w nim doceniał, mimo że brzydził się jego choroby. Bo przecież to była choroba. Jakby się z niej wyleczył, to może i by był z niego w miarę porządny mężczyzna, myślał Jerzy, podchodząc w stronę swojego samochodu. Był inteligentny, złośliwy i po prostu… Nie taki płytki jak większość. Nie bał się mówić tego, co myśli.

No i był godnym rywalem. Lepszym rywalem, pomyślał ze złością, ale i rozgoryczeniem.

A kiedy stał już przy samochodzie, kątem oka wyłapał przy sobie jakiś ruch. Odwrócił się w prawo i dostrzegł tę dziewczynę z portierni. Szła szybko, zaciskając ręce na ramionach, a jej długie, kasztanowy włosy powiewały na mocnym wietrze.

– Hej! – zawołał, podbiegając do niej. Ta cała Patrycja odwróciła się zaszokowana i wlepiła w niego zdziwione spojrzenie. Miała wilgotne oczy i zaczerwienione policzki. Była młoda. – Czekaj. Chciałem tylko zapytać, co zrobiłaś, że Nakonieczny chce cię zwolnić? – wypalił na żywca. Jej powieki rozchyliły się szerzej.

– Spieprzaj, pieprzony homofobie! – warknęła, przyśpieszając kroku. Jerzy stanął jak wryty i patrzył przez chwilę, jak kobieta oddala się szybkim tempem.

…To było dokładnie to, o czym myślał.  

Zasępiony wrócił do samochodu. Usiadł za kierownicą i odchylił się na siedzeniu. Czuł przytłoczenie i ucisk w sercu, bo wszystko zaczynało mu się sypać na raz, a przecież miało być w porządku. Musiało być w porządku. Całe życie się o to starał! I powinien postarać się dalej.

Zignorował mętlik w głowie, tak jak robił to od lat, i odpalił auto. Miał przecież sprawy do załatwienia, chciał wykupić parking i pojechać na przegląd, poza tym skończył mu się żel pod prysznic, więc koniecznie musiał też odwiedzić jakąś drogerię…

Tak, Jurek był dobry w udawaniu, w spychaniu dręczących go myśli na samo dno świadomości i trzymaniu ich tam pod kluczem. Tym razem nie było inaczej.

Do domu wrócił wieczorem. Zmęczony, głodny i zły – bo parking okazał się droższy niż zakładał,  zakupy również nie należały do najtańszych,  a  Leon wciąż stał na jednym z gdyńskich parkingów. On natomiast nie miał pomysłu, jak miałby go stamtąd sprowadzić. Nie, żeby podróż pociągiem w jedną stronę była dla niego problemem, problemem był raczej brak czasu, bo przecież nie wyrwie się z pracy, albo nie zrobi sobie wolnego, chociaż… Może Łukasz by na to poszedł?

Nie, nie miał zamiaru go o nic prosić. Załatwi sobie kogoś, kto przyprowadzi mu Leona z powrotem pod kamienicę, potem wystawi go na sprzedaż, żeby wpadło mu trochę grosza. 

Tymczasem rozebrał się ze swoich eleganckich ubrań. Wrzucił je do kosza na pranie i założył na siebie dresowe spodnie. Drażniło go, że jego brzuch zrobił się taki płaski, niemal wklęsły – chociaż dla niektórych byłby to pewnie szczyt marzeń – dlatego też chwilę później nałożył na siebie białą, bawełnianą koszulkę. Tak było lepiej.

Poszedł do kuchni, gdzie przygotował sobie kilka kanapek i jajecznicę, a kiedy zjadł, spojrzał przelotnie na barek. Pomyślał przez chwilę, co takiego ma w środku – kilka likierów, które dostał w prezencie od pracowników, butelkę wódki, trochę zagranicznych piw, no i whisky. Całkiem sporo whisky. 

Przecież jakby się trochę napił, to nic by się nie stało, a na pewno dużo by nie ubyło.

Dochodząc do takich wniosków, podszedł do barku i wyciągnął swój ulubiony trunek.

Jedna szklanka, tylko tyle chciał.

Trochę alkoholu pomogło mu na sen. Zasnął od razu, nie myśląc, nie zadręczając się. Przespał spokojnie całą noc. Obudził się po czwartej. Zwlókł się z łóżka i wykonał zwyczajową, poranną rutynę, w której papieros zagościł już na stałe. Pewnie niedługo znowu rzuci, ale teraz… Teraz fajki go uspokajały.

Do firmy podjechał dwie minuty przed czasem, więc na parkingu oraz przed wejściem nie było już nikogo, na co odetchnął z ulgą. Naprawdę miał dość ludzi, wszystkich razem i każdego z osobna.

Po wejściu od razu wychwycił wzrokiem Jeremiego, swojego byłego asystenta. Chłopak uśmiechał się pod nosem, odpisując coś na telefonie. Jurek postanowił do niego podejść, bo odkąd tutaj się przenieśli praktycznie ze sobą nie rozmawiali.

– Cześć. – Zbliżył się do niego. Jeremi, zaskoczony tym nagłym przywitaniem, podniósł głowę i ulokował spojrzenie w twarzy byłego pracodawcy.

– O – wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk – dzień dobry.

– Wszystko w porządku? – bąknął Jurek, widząc konsternację na twarzy młodzieńca. Ten pokiwał szybko głową, po czym schował telefon do kieszeni.

– Tak – wyrzucił błyskawicznie, trochę zdenerwowany. Jurek nie uznał tego za dziwne, Jeremi zawsze chodził poddenerwowany i podekscytowany na raz. Wszystko chciał zrobić za szybko, dlatego czasami plątały mu się słowa, a czasami coś spadało na podłogę… Albo on spadał, pomyślał z ironią Jerzy, i to w dodatku z gorącą kawą prosto na jego biurko. – Tak, tak – dodał, jakby pierwsza odpowiedź nie usatysfakcjonowała nawet jego. – Tyle że trochę się spieszę, także – odchrząknął  –  już będę lecieć. – Po czym pomknął przez korytarz, nawet się za siebie nie oglądając.

Jerzy poczuł gorycz w gardle, ale zacisnął wargi i poszedł do siebie.

Nawet nie chciał się zastanawiać nad zachowaniem chłopaka, bo mógłby dojść do bardzo przykrych wniosków.

W swoim pokoju zamknął się niczym w bunkrze i odetchnął. Śmieszne, że nie mógł wytrzymać samemu w pustym domu, a kiedy w pracy otaczali go ludzie, wolał się odciąć jak najszybciej. Chociaż może „śmieszne” nie było tu najlepszym określeniem. Właściwie lepszym by było jego przeciwieństwo, może… przykre? A może żałosne?

Potrząsnął głową. Podszedł do biurka, po czym odpalił komputer i usiadł. Zamierzał skończyć ten przeklęty projekt! Tyle że zanim zdążył odpalić program graficzny, usłyszał ciche łomotanie, od strony tych felernych drzwi, przez które mógł wejść tylko Łukasz, i ewentualnie Marcin.   

Z dwojga złego lepszy był już ten pierwszy.

– Proszę – sapnął wbrew sobie.

Potem zobaczył Nakoniecznego w progu, który powoli otworzył drzwi. Załomotać musiał nogą, bo ręce miał zajęte, trzymał w nich dwa kubki, z których unosiła się para.

– Co tak patrzysz? – Nakonieczny odezwał się z uśmieszkiem na ustach.

– Przyszedłeś z tym, żeby mi to wylać na biurko? Zmartwię cię, nie przyniosłem drugiego wypowiedzenia – odpowiedział z wolna, przyczyniając się do jeszcze szerszego uśmiechu ze strony Łukasza.

– Nie odpuścisz mi tego, co? – Podszedł bliżej. Jerzy oczami wyobraźni zobaczył scenariusz, który już raz przytrafił mu się w życiu, tym razem jednak nie miałby nic przeciwko, gdyby Nakonieczny potknął się o krzesło i wypieprzył ze wrzątkiem w rękach, kalecząc się szkłem, nawet gdyby miało ucierpieć na tym jego biurko. Niestety, Łukasz miał więcej szczęścia albo rozwagi i ze stoickim spokojem postawił wszystko na blacie, a płyn w kubkach nawet nie zachybotał. – Wierz lub nie, ale nie rozlewam kawy na prawo i lewo, jak ty to powiedziałeś, w akcje bezsensownego bestialstwa.

– Zdumiewające – mruknął sarkastycznie pod nosem, przypatrując się czujnie następnym ruchom mężczyzny. Ten, jak gdyby nigdy nic, przysunął w stronę Jerzego biały kubek, po czym usiadł na krześle naprzeciwko. Powieka Jerzego drgnęła. – Co to ma znaczyć? – Zajrzał do środka kubka i parsknął cicho. Nakonieczny przyniósł mu czarną kawę, oczywiście. Zapewne niesłodzoną.

– Zabawne, prawda? Od kiedy to szef robi asystentowi kawę? – mruknął niezmiernie zadowolony, pociągając łyk. Jerzy uczynił to samo i skrzywił się, bo kawa była dokładnie taka, jaką zazwyczaj pijał. Łukasz przyglądał mu się uważnie.

– Od wtedy, kiedy czegoś od niego chce – warknął, a Nakonieczny skinął głową.

– A czego to mogę od ciebie chcieć, jak myślisz? – zapytał uroczo, a jego nikły uśmieszek schował się za kubkiem.

– No właśnie. Czego możesz ode mnie chcieć? – powtórzył z mordem w oczach.

– Po pierwsze chciałbym, żebyś był lepszym asystentem – powiedział otwarcie, robiąc dziwaczny ruch ręką. Jakby był to nieistotny detal w całej ich rozmowie. Jerzy prychnął. – Zaprezentowałem ci właśnie, jak to powinno wyglądać. – Jurek zwęził oczy.

– Bardzo dobrze. Prezentuj dalej, bo chyba nie załapałem – sarknął, opierając się na swoim krześle. Łukasz znowu uśmiechnął się litościwie.

– Nie ma problemu. Skoro chcesz spędzać ze mną poranki przy kawie, będę przychodzić…

– Nie masz może pilniejszych rzeczy do roboty? – przerwał mu, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka. Przypomniał sobie wczorajsze słowa Łukasza – to że lubił go denerwować. I to, że kiedyś Jerzy lubił denerwować jego… Szkoda tylko, że ostatnio całkowicie nie miał do tego nerwów, zwłaszcza w sytuacji, kiedy nagle ten oto mężczyzna, jak to sam powiedział, stał wyżej w hierarchii.

– Tak się właśnie składa, że nie. Wracając jednak do „po drugie”…

– Po drugie? – cmoknął. – Myślałem, że może chciałeś pokazać jakim dobrym szefem jesteś.

– Och, to też – zaśmiał się, a jego oczy lśniły. – Chociaż mam nadzieję, że nigdy w to nie wątpiłeś – dodał konspiracyjnie, samemu się odchylając i założył nogę na nogę niczym...

– Po prostu myślałem, że to Marcin jest od włażenia wszystkim w dupę.

– Zależy czy pytasz dosłownie, czy w przenośni – nie krył rozbawienia. Jerzy spąsowiał.

– Pytanie charakteryzuje się tym, że na jego końcu stoi pewien znak interpunkcyjny, bardzo charakterystyczny, wyczuwalny w głosie, nie wiem, jak przez tyle lat edukacji zdołało ci to umknąć – sarknął, zwężając oczy. Łukasz uśmiechał się coraz szerzej. Przeklęty cham i prostak, który tak świetnie się bawił, kiedy doprowadzał Jerzego do granicy. 

– Sam nie wiem. Miałem świetnego nauczyciela od polskiego, bardzo przystojnego… Chcę przez to powiedzieć, że czasami zdarzało mi się, całkowicie nieumyślnie, nie skupiać się za bardzo na lekcji – prowokował go dalej.

– Widać to po twoich brakach – odpowiedział lodowato. Łukasz westchnął głośno.

– Kawa ci smakuje? – zmienił temat, nie będąc ani trochę poruszonym.

– Jest obrzydliwa, dziękuję – machnął ręką.

Nakonieczny chciał się z nim pogrywać? Proszę bardzo.

– Ach, czyli mogłem jednak nie pluć do środka… – mruknął, powodując tym samym, że Jerzy zakrztusił się przełykaną kawą. Zaczął kaszleć i chrząkać, nie mógł złapać normalnie oddechu. W oczach stanęły mu świeczki, jak zawsze kiedy coś nieproszonego trafiło do jego tchawicy, ale dzielnie próbował szybko uspokoić organizm. – Żart – dodał niewinnie Łukasz, a Jerzy wbił w niego swoje najgorsze spojrzenie.

Zabije go, nie żartował, mógłby to zrobić. Świat tylko by na tym zyskał.

Łukasz w tym czasie, kiedy Jurek nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa, a także planował pierwsze w życiu morderstwo, zaczął przechadzać się po jego pokoju i znowu stanął przy świeczkach. Wyraźnie myślał przez chwilę, a potem zerknął na Jurka, który dalej łapał ciężko oddechy, aż w końcu wyciągnął zapalniczkę i podpalił knot.

– Co ty, do cholery, robisz?  – wykrztusił w końcu, odsuwając od siebie kawę stanowczym ruchem.

– Jak to co? Tworzę nam romantyczną atmosferę – odpowiedział, posyłając mu uśmieszek. W jego oczach czaiło się coś złego, Jerzy bez problemu to dostrzegał.

– Posuwasz się za daleko – ostrzegł go. Łukasz westchnął, przybierając normalny wyraz twarzy.

– A gdybym tak naprawdę przyniósł ci tę kawę z dobrej woli? A świeczki zapalił, żeby lepiej ci się pracowało?

– Uznałbym cię za okropnego kłamcę – warknął.

– No właśnie. Teraz uznajesz mnie za okropnego szefa, za zboczeńca, „dewianta”  – naśladował jego poirytowany ton – więc postanowiłem przy tym zostać. Kłamca do mnie nie pasuje – mruknął, uśmiechając się jakoś… smutno.

Jurek przyjrzał mu się w zamyśleniu.

– Czego chciałeś?  – warknął, ignorując wcześniejszą wypowiedź. – To „po drugie”, co? – zapytał, zaciskając pięści.

– Chciałem cię zapytać, czy rozmawiałeś z ojcem – zapytał szczerze, bez tych swoich okropnych gierek. Twarz Jurka zobojętniała.

– Nie. – Łukasz skinął głową. Nie zamierzał drążyć. Wrócił po swoją kawę i chwycił czarny kubek, obrzucając spojrzeniem ten należący do Jurka.

– Naprawdę do niej nie naplułem – powiedział. – Wypij sobie, na zdrowie – dodał, uśmiechając się podle.

– Pieprz się, Nakonieczny.

– To propozycja? – rzucił, kierując się w stronę drzwi. Jerzy skamieniał.

– Brzydzę się tobą! – zawołał za nim, kiedy Łukasz był już przy wyjściu, ale nim zamknął za sobą drzwi, Jerzy usłyszał suchy śmiech. Potem zamek kliknął. A on znowu został sam.

Nie na długo co prawda, bo kilka minut później w jego drzwiach pojawił się wspomniany wcześniej ojciec. Miał na sobie niebieską koszulę w żółte kwiatki i okulary przeciwsłoneczne na samym czubku głowy. Jerzy był w szoku. Patrzył na ojca z szeroko otwartymi oczami, wędrując wzrokiem po czarnych dżinsach, tej dziwacznej, okropnej koszuli i jego twarzy, takiej samej jak zwykle, która nijak nie pasowała do stroju.

– Patrzysz się, jakbyś zobaczył ducha.

– Na ducha patrzyłbym z mniejszym szokiem – mruknął, łapiąc się za zwężenie nosa. Szykował mu się kolejny, ciężki dzień, już mógł to stwierdzić.

– To prawda, rzadko wpadam bez zapowiedzi, ale chciałeś porozmawiać… – mruknął obojętnym tonem, zbliżając się do krzesła, które jeszcze chwilę wcześniej zajmował Nakonieczny. Jurek skinął głową, zasępił się. Patrzenie na ojca, zwłaszcza w takim wydaniu, sprawiało, że czuł ucisk w sercu. Jakaś część niego, ta rozeźlona, pamiętliwa, chciała mu na wstępie powiedzieć, żeby przeszedł się pokój dalej, w końcu tam by znalazł kogoś, kto zdecydowanie bardziej mu imponował. Nie to, co on, gorsze, ograniczone dziecko. 

– Zresztą twoja matka do mnie dzwoniła – dodał, a jego wargi skrzywiły się jakby zjadł cytrynę. – Ta kobieta nie ma za grosz wstydu… – mruknął, siadając ciężko.

Jego błękitne, lodowate oczy spojrzały na Jurka. Czy widziały to, co dostrzegła jego matka? Na pewno nie. Ojca nie obchodziło to wszystko. Wyjechał sobie w najlepsze na Filipiny i miał gdzieś, co takiego się tutaj działo.

Może i się pokłócili. Oboje powiedzieli o kilka zdań za dużo, ale duma ojca nigdy nie pozwalała mu przyznać się do błędu, o ile on ten błąd w ogóle zauważał, natomiast Jerzy… To on zawsze wracał, zawsze przepraszał, zawsze zgadzał się z ojcem i godził się z jego zdaniem. Najwyraźniej to się nie liczyło.

– Słyszysz mnie? – doszło do niego po chwili, a on jakby się ocknął. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej… – Może jednak się niepokoił?

– Tak, tak – mruknął i sięgnął po tę nieszczęsną kawę, żeby przełknąć gulę w gardle. Nie był głupim dzieciakiem, wiedział, że Nakonieczny nic z nią nie zrobił, a przynajmniej bardzo chciał w to wierzyć. – Po prostu mnie zaskoczyłeś. No i ta koszula w kwiaty… – zakpił, uśmiechając się z wyższością. Jego ojciec również się tak uśmiechnął.

Aż by się chciało powiedzieć: jaki ojciec taki syn, a jednak wiele ich różniło.

– Bardzo wygodna.

– Od kiedy zależy ci na wygodzie?

– Od kiedy nie mam pracy i nie muszę się przejmować innymi na każdym kroku – odparł, opierając się wygodnie na krześle.

– Szybko się przestawiłeś – parsknął Jerzy, odwracając wzrok. Dziwnie mu było z tą swobodą, którą ojciec emanował, jakoś tak nieswojo, niemalże niepewnie.

– Ty jak widzę też się trochę zadomowiłeś – odpowiedział, wskazując machnięciem ręki na pozapalane świeczki, grającą cicho muzykę i kubek kawy.

– Nie zadomowiłem się – powiedział chłodno. Atmosfera między nimi stężała.

– Za mało czasu minęło… – Jerzy prychnął.

– A co, ty też chcesz żebym się tu czuł, jak u siebie? Co jest z wami nie tak?! – sapnął, zaciskając dłonie na kubku. Obawiał się, że jego podwyższony ton można było usłyszeć zza drzwi. Zza obydwu drzwi, żeby być dokładnym.

–  Zawszę chcę dla ciebie jak najlepiej – odpowiedział Stanisław, a szczęka Jerzego opadła w dół niemal jak w kreskówce.

– Nie zaczynaj nawet… Nie chcę się z tobą kłócić. I nie chcę słyszeć tych bredni.

– Jak chcesz – odparł chłodno, rezygnując z wątku.

Zapadła między nimi cisza. Jurek wbił wzrok w podłogę, a Stanisław nie odrywał spojrzenia od syna.

– O czym chciałeś porozmawiać? – zapytał po chwili przedłużającego się milczenia.

Jurek przełknął ślinę. Zamotał się we własnym wnętrzu. To nie było właściwie pytanie, on wcale nie chciał rozmawiać. Nie chciał robić nic dla Nakoniecznego, zwłaszcza kiedy ten znajdował się w pokoju obok. Nie chciał robić nic dla tego pieprzonego Adama… A dla Elliota? Przecież ledwo go znał! I on też był… Taki. Nienormalny! Może przy tym bardziej stanowczy, z pasją i ogromnym zacięciem, aby pokonywać największe słabości, ale swojego spaczenia pokonać nie potrafił. 

– Jerzy?

– Taaa, chodzi o to, że… rozmawiałem z Łukaszem i… – zaczął, gubiąc się w słowach. Brwi Stanisława uniosły się wysoko, co było chyba słuszną reakcją, nieczęsto bowiem jego synowi zdarzało się zapomnieć języka w gębie. – Rozmawiałem z Łukaszem i ma on do ciebie prośbę – powiedział już bez zawahania.

– Czyli jednak robisz za kuriera – mruknął Stanisław, uśmiechając się pod nosem.

– Bardzo zabawne. 

– Łukasz nie mógł zwrócić się bezpośrednio do mnie?

– Nie wiem, a jesteście ze sobą w kontakcie? – zakpił Jerzy, zerkając ze zrezygnowaniem na rozpoczęty rysunek. Chyba nie będzie mu dane tak szybko zakończyć tego projektu.

– Nie.

– Nie? – cmoknął. – Dziwne. Myślałem, że wasza przyjaźń kwitnie…

– Nie przyjaźnimy się – zbył Stanisław, tak jakby nie chciał się zagłębiać w tę bezsensowną konwersację.

– Szok. 

– Przejdziesz w końcu do rzeczy, czy mam się udać gabinet dalej?

– A proszę bardzo, Łukasz na pewno ugości cię kawą i spędzicie razem miło czas, jak zawsze.

– Jerzy, przestań się nad sobą użalać. – To zdanie podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Spojrzenie mu pociemniało, powieki zmrużyły się w gniewie, a palce zacisnęły, jakby gotowe do ataku. Kolejne zdanie rzucone przez Stanisława z taką lekkością, które wbiło mu szpilę prosto w serce. – Przejdź do rzeczy, dopiero wróciłem i mam potężnego jet laga, a myślałem, że to pilne, więc…

– Jasne, nie będę długo marnował twojego cennego czasu – syknął. Potem spuścił wzrok. Jak miał o czymkolwiek rozmawiać z ojcem, kiedy czuł do niego tak wielką urazę? – Łukasz z Marcinem pomagają alpinistom. Chcą im pomóc zorganizować wyprawę na Lhotse, ale potrzebują środków, których nie mają. Wiem, że ty masz jakiś znajomych, sam swojego czasu wspinałeś się trochę po Tatrach, więc… Byłbyś zainteresowany pomocą? – Stanisław uśmiechnął się pod nosem.

– Czemu nie, w końcu taki pomocny ze mnie człowiek.

– Prawda? Im pomogłeś już tak bardzo, że taki mały kroczek nie powinien stanowić dla ciebie żadnego problemu. W końcu skoro z ciebie taki dobry samarytanin, że oddajesz własną firmę w ręce wroga – ojciec prychnął – to nie będziesz miał najmniejszego problemu z tym, żeby podzwonić po starych znajomych.

– To nie są nasi wrogowie – mruknął, pocierając skronie. Był zmęczony po podróży, ale Jerzy nie zamierzał być dla niego łaskawy.

– Twoi na pewno nie. Ciebie tu nawet nie ma – mruknął lodowato. – Zostawiłeś mnie w tym samego. – Stanisław patrzył na niego w milczeniu. Jerzy poczuł się głupio. Po raz kolejny miał wrażenie, że wykłóca się o coś, co ojcu było całkowicie obojętne. – Za to mam nadzieję, że urlop na Filipinach był udany – dodał, nie chcąc pozostawać przy tych obciążających słowach.

– Niezbyt. Zostałem zaciągnięty na walki kogutów i nie widziałem niczego bardziej żałosnego od widoku tych wszystkich ludzi, spuszczających się z ekscytacji na widok walczących zwierząt. Ci sami ludzie dzień wcześniej byli tak serdeczni i pomocni, że aż wróciła mi wiara… Szybko się rozczarowałem – mruknął, pocierając skronie. Jerzy wzruszył ramionami.

– Przykro mi.

– Mnie też – westchnął, po czym oparł dłonie na kolanach i wstał ociężale. – Zobaczę, co mogę zrobić z tymi kontaktami, ale chyba faktycznie pójdę do Łukasza wypytać o szczegóły… Jest w gabinecie?

– Skąd mam to wiedzieć? Nie zwierza mi się z tego, co robi w każdej pieprzonej minucie swojego życia.

– Nie podnoś głosu. Tylko pytam – odpowiedział chłodno, kierując się do drzwi prowadzących na korytarz.

Jurek znowu został sam. Tym razem jednak nie mógł się skupić, zwłaszcza kiedy myślał o tym, że jego ojciec przebywał teraz z Nakoniecznym. Budziło się w nim coś na kształt ciekawości; jak wyglądały relacje tej dwójki? Czy ojciec faktycznie go nie okłamywał? Chociaż po co miałby? Czy zależałoby mu na tym, by ukrywać, że przyjaźnił się z Nakoniecznym?

Irytowała go własna niewiedza.

Postanowił jednak nie sprawdzać, nie wtrącać się. Skoro Stanisław i tak w nic go nie angażował, to nie było sensu drążyć, iść tam i robić z siebie głupka. Lepiej było zostać tutaj i wziąć się do roboty. Koniec końców, Nakonieczny zlecił mu coś, co robić lubił. 

Podgłośnił odrobinę muzykę, jazzowe brzmienia od razu wprowadziły go w pewnego rodzaju trans, a on przyłożył rysik do tabletu i rysował długie godziny.

Co dziwne godziny te zleciały mu w mgnieniu oka. Najpewniej spędziłby na rysowaniu jeszcze trochę czasu, gdyby nie doszło do niego ciche pukanie. Tak go to zaskoczyło, że serce zaczęło mu bić szybciej w piersi, ale uspokoiło się, kiedy tylko dostrzegł wychylającego się zza drzwi Nakoniecznego.

 – Ty jeszcze tutaj? – zapytał zdziwiony, przekraczając próg. – Robisz nadgodziny? – uśmiechnął się pod nosem, podchodząc do Jerzego, który wykrzywił kpiąco usta.

– Zagapiłem się – odparł zgodnie z prawdą, po czym wyprostował obolałe plecy. Chwilę potem zdał sobie sprawę, że muzyka wciąż grała, więc wyłączył ją, jak gdyby Nakonieczny mógłby mieć coś przeciwko.

– Zagapiłeś się na dwie godziny? – sarknął, ale zamiast przystanąć naprzeciwko biurka podszedł za Jerzego. – Mogę zobaczyć rezultaty? – Pochylił się nad nim.

Jerzy skinął głową i pokazał mu swoją prawie skończoną pracę. 

– Widzisz? Wiedziałem, że jak zrobię ci rano miłą atmosferę, to będzie ci się lepiej pracowało. Nawet porozmawiałeś z ojcem o Elliocie… – dodał zadowolony, po czym odwrócił się i usiadł na jego biurku.

Brew Jurka uniosła się wysoko, a usta zacisnęły na chwilę, ale Jerzy nie skomentował tego okropnego zachowania.

– Myślisz, że to zasługa zapalonych świeczek?

– Może tej porannej kawy? – udał, że się zastanawia. Jerzy parsknął.

– Na pewno – syknął, powodując tym samym, że kąciki ust Łukasza uniosły się odrobinę.

– Po co ten sarkazm… – Postukał kilka razy palcami po blacie. Znowu zerknął na otwartą pracę Jurka i zamyślił się.

Zdawało się, że było inaczej między nimi. Za oknem panowała ciemność, rozświetlana żółtym światłem latarni. Szum samochodów mknących po ulicy ucichł na tyle, że już nie drażnił, a uspokajał. Palące się w pomieszczeniu świeczki skwierczały, a płomienie skakały, targane lekkimi podmuchami wiatru zza okna, rzucając długie cienie po pokoju. To wszystko sprawiało, że zrobiło się tu przytulnie. 

– Wiesz, tak cały czas się zastanawiam, co tu dla ciebie znaleźć – zaczął Nakonieczny, a Jerzy wbił w niego pytające spojrzenie, bo wcale mu się nie podobał taki początek. – Nie chcę, żebyś się nudził. Lubisz być zajęty, a tutaj nie do końca możesz robić to, co wcześniej u siebie. Zresztą nawet gdybyś mógł, to bym do tego nie dopuścił – uśmiechnął się diabolicznie – ale, jak tak teraz patrzę, to mam kilka innych projektów, które Alek odkłada, a ludzie czekają… Więc może chciałbyś się im przyjrzeć.

Jerzy patrzył na niego dziwnie.

– Dlaczego mówisz mi o tym teraz?

– Bo cholernie dobrze rysujesz – przyznał bez zawahania, wbijając wzrok prosto w niebieskie oczy, które rozszerzyły się odrobinę z szoku na tę bezpośrednią pochwałę. – Może mógłbyś popracować nad montażem… – dodał, ale widząc natychmiastową zmianę wyrazu twarzy Jurka zakończył temat i bardzo dobrze! Co to niby miało znaczyć, że miał popracować nad montażem? Przecież z nim było wszystko w porządku! – W każdym razie, po tym jak porozmawiałeś z ojcem dogadaliśmy się i w przeciągu tych kilku godzin znaleźliśmy dla chłopaków trzech sponsorów… – kontynuował, a Jurek starał się wyłapać do czego zmierzał. – Więc za tą pomoc mogę się odwdzięczyć i nie skazywać cię na coś, czego nie lubisz robić – wytłumaczył. Jerzy patrzył na niego jak na Marsjanina.

– Słyszysz siebie? – mruknął, przecierając dłonią policzek. To było niepoważne, cała ta rozmowa.

Łukasz prychnął.

– Już narzekasz?

– Po prostu znowu czegoś chcesz, dlatego jesteś taki…

– Miły? – skończył za niego, uśmiechając się w ten swój okropny sposób. – Nie lubisz mnie takiego? – dodał, a jego wargi podwinęły się w uśmiechu pokazując równe zęby.

– Nie, żebym lubił jakiekolwiek twoje wydanie. – Wyłączył komputer. Miał dość na dzisiaj, zresztą naprawdę było już późno… Sam był zdziwiony, że tak się zasiedział.

– To moje wydanie bardzo wpłynęło na twoją dzisiejszą efektywność, także chyba muszę tak częściej.

– Traktuję to jako groźbę – mruknął, wstając. Nagle zdał sobie sprawę, że jest bardzo blisko siedzącego na biurku Łukasza i poczuł się… zaskoczony jego obecnością i tym, że znajdowali się koło siebie, twarzą w twarz.

– Może być – odpowiedział, zsuwając się płynnym ruchem z biurka.

Jerzy wstrzymał oddech i z trudem powstrzymał się przed gwałtownym cofnięciem, po którym wpadłby na krzesło. Łukaszowi za to zdawało się to nie przeszkadzać, w ogóle wydawał się nie zauważać niczego dziwnego w tym ich całym zachowaniu, w tym, że dzieliło ich dziesięć centymetrów i tym, że jakby Jerzy zrobił krok musiałby się o niego otrzeć, żeby przejść.

Dlatego Łukasz musiał wycofać się pierwszy, tyle że mocno się ociągał.

– Chcesz czegoś jeszcze? – zapytał więc Jerzy, siląc się na spokój. Był zmęczony po całym dniu siedzenia, bolały go też plecy i całkiem możliwe że trochę nadwyrężył nadgarstek. Nakonieczny natomiast też wyglądał na zmęczonego, miał jeszcze większe worki pod oczami, a jego skóra przybrała niemal szary kolor.

– Chyba nie – westchnął, odgarniając sobie włosy do tyłu i w końcu się wycofał. Jerzy ruszył za nim do drzwi. Wyszli razem i przechodzili po pustych korytarzach, a ich kroki niosły się echem po ścianach. Było dziwnie spokojnie, cicho. W biurze zostali już tylko oni.

Jerzy podszedł do portierni i zarzucił na siebie płaszcz od Armaniego. Roztrzepał dłonią włosy, chcąc dodać sobie świeżości, bo te oklapły po całym dniu siedzenia w pracy. Potem sięgnął po szalik i owinął się nim szczelnie, żeby ochronić się przed zimnem panującym na dworze. Nakrycia nie zapinał, w końcu i tak zaraz miał wsiąść do samochodu, dlatego też spod spodu wybijała się kremowa koszula.

Gdy się odwrócił, zdał sobie sprawę, że Łukasz patrzy na niego otwarcie. Uniósł wysoko brwi, zauważając, że Łukasz wyglądał trochę inaczej. Nie miał na sobie płaszcza, lecz czarną, skórzaną kurtkę z ćwiekami naszytymi na kieszeniach. Nie zapiął jej, także odkrywała koszulę, którą miał na sobie przez cały dzień i która wyglądała diametralnie inaczej w połączeniu z tą kurtką, tak samo jak czarne, zwężane spodnie.

– Wyglądasz jak zbuntowany nastolatek – skomentował ten ekstrawagancki strój.

– Ty za to ubierasz się stosownie do swojego wieku – odpowiedział Łukasz z ironicznym uśmieszkiem, poprawiając kołnierz kurtki. Potem uśmiechnął się szerzej, a Jurkowi zatrząsnęły się dłonie, bo ten padalec miał czelność robić przytyki względem jego wieku, a z tego nikt nie miał prawa sobie kpić!

– Czego nie można powiedzieć o tobie.

– Co ci się nie podoba w mojej kurtce? – zapytał, okręcając się wokół własnej osi dla lepszej prezencji. Jurek prychnął pod nosem. – Bo jak dla mnie wyglądam w niej bardzo dobrze.

– Nie wiedziałem, że skromność jest jedną z twoich licznych zalet. – Łukasz popatrzył na niego oceniająco.

– Dużo o mnie nie wiesz – mruknął, podchodząc do drzwi wyjściowych, Jerzy ruszył za nim, ociągając się. Nie podobał mu się ton Nakoniecznego i te wszystkie… przytyki.

– Tym lepiej dla mnie – mruknął pod nosem, a potem wyszedł na dwór tuż za mężczyzną. Uderzył w niego chłód wieczora, więc postanowił nie marnować więcej czasu na tego padalca i ruszył od razu do auta.

– Nie mów, że to twój samochód – doszło zza niego. Jurek przystanął, a potem odwrócił się z wolna.

Zastanawiał się, co zobaczy na twarzy Łukasza – tę samą, chorą zazdrość, która zżerała innych? Zawiść? Kpinę? Spodziewał się tego, ale pomylił się. Łukasz patrzył na jego bentleya z błyskiem w oku, a na jego twarzy było widać nietypowe podekscytowanie.

– Mój – mruknął, śledząc grę emocji na twarzy mężczyzny.

– Aż żal to przyznać, ale masz dobry gust – pochwalił po raz kolejny, a brew Jurka podeszła do góry. Nakonieczny przerzucił na niego wesołe spojrzenie. – Nie tylko jeśli chodzi o samochody. – Przesunął wzrokiem po jego ciele.

– W końcu to zauważyłeś? – zakpił, zaczynając czuć się nieswojo. Nie podobało mu się to spojrzenie i te słowa, jakby prowokujące, niemalże koleżeńskie…

Albo… Albo niekoleżeńskie, a…

– Och, nie. Dobrze ubrani mężczyźni to coś, co zauważam od razu – mrugnął do niego z podłym uśmieszkiem, po czym, już bez żadnego słowa, oddalił się do swojego samochodu.

Jerzy stał przez chwilę skamieniały, a potem, sztywno jakby każdy jego mięsień był zrobiony z metalu, wsiadł do auta. Nakonieczny z nim pogrywał. Z dnia na dzień zmieniał swoją taktykę, a Jurek za nią nie nadążał. Jakby mógł? Jak to się działo, że jednego dnia Łukasz chodził smutny, jakby rozdarty, nie potrafił zapanować nad sobą, a drugiego niemal z nim… flirtował?

Boże, zaraz się porzyga! Musiał złapać oddech.

Musiał się napić.


Nazajutrz do biura wkroczył w bojowym nastroju. Chodził jak pan po włościach, wyprostowany i z nienawistnym spojrzeniem wbitym w każdą jedną przechodzącą jednostkę. Ludzie w końcu odwracali od niego wzrok, także chyba Jurek jeszcze nie stracił całkowitego poważania, na co uśmiechnął się w duchu.

Bardzo dobrze. W końcu nie czuł się zaszczuty w tym miejscu. Nikim nie musiał się przejmować, lepiej dla innych, żeby to oni w końcu zaczęli przejmować się nim, bo Jerzy nie zamierzał się więcej chować po kątach. Jak to zresztą musiało wyglądać? Nakonieczny tylko to wykorzystywał. Przychodził do niego, jakby mu go było żal, a potem… Potem miał czelność wplątywać go w te swoje słowne zaczepki, które… Jerzy sam nie wiedział czym były.

Wczoraj pomyślał, że Łukasz mógłby z nim flirtować. Dzisiaj, po odespaniu tego wszystkiego, stracił to przekonanie. Łukasz się nim po prostu bawił, dalej pokazywał swoją wyższość i to w ten najgorszy sposób. Chciał zniszczyć jakąkolwiek pewność Jurka, stłamsić go, poniżyć.  W tym w końcu był bardzo dobry. To po prostu Jurek z dnia na dzień był coraz bardziej zagubiony i nie potrafił z tym skutecznie walczyć.

Postanowił z tym skończyć.

Natknął się na Nakoniecznego przy ekspresie do kawy. Ten, wyraźnie jeszcze niedobudzony, opierał się biodrem o blat i nawet go nie zauważył.

– Dzień dobry – przywitał się Jerzy swoim ulubionym, chłodnym tonem, a młodszy mężczyzna drgnął zaskoczony.

– Dzień dobry – odpowiedział mu, wbijając w niego lekko nieobecne spojrzenie.

Jurek aż zamarł widząc ten wzrok.

– Też chcesz kawę? – zapytał go Nakonieczny, przesuwając się, żeby zrobić Jerzemu miejsce, chociaż ten nie chciał się do niego zbliżać ani odrobinę bliżej. Brzydził się go. Jego podłych zagrywek, tego kim był, jakie miał upodobania…

– Nie, mam uraz po wczoraj – odpowiedział, a Łukasz uśmiechnął się kącikami ust. 

– Nie wiedzieć czemu – odparł, a jego oblicze rozjaśniło się. W koło zaczęło zbierać się coraz więcej ludzi, którzy zerkali na nich ciekawsko, jak gdyby coś zaraz miało się stać.

W powietrzu było czuć napiętą atmosferę, Łukasz jednak ją ignorował. Podniósł na chwilę wzrok, przejechał nim po twarzach kręcących się wokół pracowników, po czym wrócił do swojego espresso, a ludzie od razu przestali zerkać w ich stronę.

Łukasz naprawdę trzymał ich w szachu. Jerzy spojrzał na niego z uznaniem, a potem znowu zobaczył te ściągnięte brwi i coś w nim aż krzyczało, żeby potrząsnąć Nakoniecznym, by ten wrócił do swojego zwyczajowego zachowania. Przeszło mu przez myśl, że może mężczyzna tęsknił za Marcinem? Czy mogło być to powodem tych wykrzywionych w grymasie warg? Właściwie było to całkiem prawdopodobne, w końcu Jerzy nawet nie znał Łukasza, nie wiedział jak ten radzi sobie z tym, że przez większość czasu był sam. Może radzi sobie tymi głupawymi żartami? Może mu jest tak łatwiej?

– Tak się na mnie patrzysz, że zaczynam myśleć, że ci się podobam – mruknął, przystawiając filiżankę do ust. Opierał się tyłem o blat, a mleczno-brązowe spojrzenie wbijał w ściągniętą twarz Jurka, który prychnął na te słowa.

– Nie, nie jesteś w moim typie – odpowiedział zdawkowo, a Łukasz zbił w niego zaskoczony wzrok.

– Uodparniasz się. –  Pociągnął łyka mocnej kawy. Potem wyciągnął do niego rękę i poklepał go po ramieniu w pochwalnym geście. – Bardzo dobrze.

– Dotknij mnie jeszcze raz, a zobaczysz, jak bardzo uodporniony jestem – warknął, odpychając wierzchem dłoni rękę Łukasza. Ten wziął kolejnego łyka, nie odrywając od Jurka uważnego spojrzenia. Potem wzruszył ramionami.

– Chcesz zobaczyć te projekty? – zmienił temat, rezygnując z dalszego drażnienia mężczyzny. – Jeżeli tak, to przydałoby się pójść do Alka.

Jerzy  skinął głową. Nic mu nie szkodziło zobaczyć, co takiego Łukasz miał mu do zaoferowania.

Przeszli się we dwóch przez mały korytarzyk, aż doszli do rozwidlenia i skręcili w prawo. Jurek chyba nigdy tu nie był, nie rozglądał się tak po całym budynku. Jak się okazało znajdowały się tu tylko jedne drzwi, do których Łukasz zapukał i wszedł chwilę później.

W środku zastali tego całego Alka i jeszcze dwie kobiety, które dyskutowały o czymś cicho nad pustą kartką. Jurek nie zaszczycił ich dłuższym spojrzeniem, zamiast tego skupił się na Alku. Mężczyzna mógł mieć ze dwadzieścia pięć lat, miał na sobie czapkę z daszkiem, a jego uszy zdobiły – lub, zdaniem Jurka, szpeciły – tunele.  Na dodatek był ubrany w fioletową, rozpiętą bomberkę, spod której wystawała zielona koszulka, do tego spodnie z gumkami przy nogawkach i lampasami po bokach sprawiały, że wyglądał jak typowa ciota.

Właściwie niedziwne. Łukasz z Marcinem byli tak bardzo friendly, że zatrudnili nawet homofoba, dlaczego więc mieliby nie wspierać przedstawicieli tej samej orientacji? 

Może większość ich pracowników stało po tęczowej stronie.

– Dzień dobry, panie Łukaszu – odezwał się Alek, a Jurek zmarszczył brwi. Nie spodziewał się, że ta dwójka nie będzie na ty.

– Dzień dobry. Już zabrałeś się za pracę?

– Dopiero zaczynam – odpowiedział, zerkając przelotnie na Jerzego. Nie był względem niego pozytywnie nastawiony, widać to było po wrogości z jaką na niego patrzył.

– Jesteś ostatnio strasznie zarobiony… – kontynuował Łukasz, a Alek rozpromienił się cały.

– Tak, normalnie aż nie wiem, w co ręce włożyć, ale spokojnie, daję radę – odpowiedział, dumnie wypinając pierś.

Jerzy patrzył na niego oceniająco, a potem zerknął na Łukasza, który uśmiechnął się kącikami ust.

– Wiem, za dużo spadło na ciebie na raz… – mówił, a Alek słuchał go uważnie. – Masz… Z pięć projektów? – kontynuował, opierając dłoń na biurku mężczyzny.

– Sześć – poprawił go z delikatnym uśmiechem. Łukasz również się uśmiechnął.

– Pewnie masz mi za złe, że tak ci to wszystko zrzuciłem na głowę.

– Nie! Nawet mi to przez głowę nie przeszło, panie Łukaszu, no coś pan – odpowiedział, przygryzając dolną wargę.

Jerzy nie mógł na to patrzeć, ale nie mógł też odwrócić wzroku. To jak ten facet wdzięczył się do Nakoniecznego było wręcz niesmaczne.

– Jest mi jednak źle z tym, że wszystko spadło na twoje ramiona – kontynuował Nakonieczny, a Jerzy już miał wyjść i trzasnąć drzwiami, gdy Łukasz wyprostował się i spojrzał na Jurka, jak gdyby przypomniał sobie o jego obecności. – Ale widzisz, teraz mogę zrzucać obowiązki na kogoś innego. Nie chciałbym, żebyś się przepracowywał… – ciągnął, posyłając Gosowi wymowne spojrzenie, od którego ten zmrużył oczy.

– To naprawdę miłe z pana strony, ale… – zaczął Alek, wlepiając w szefa rozmarzone spojrzenie.

– Nie ma żadnych ale. Też musisz mieć trochę luzu, a pracujesz za dwóch, jak nie za czterech – odpowiedział Łukasz, pochylając się niżej nad biurkiem. – Pokaż te swoje projekty. Oddamy jakieś Jerzemu, zobacz jak ten aż rwie się do roboty… – powiedział kpiąco, wskazując na skrzywioną twarz Jurka, który słysząc to jeszcze bardziej się zapienił.

Alek za to uśmiechnął się szeroko, jakby z wyższością i wyjął z biurka trzy, całkiem pokaźne teczki. Z radością podał je Nakoniecznemu, a ten przyjął je bez wahania i podziękował mu, nie obrzucając go dalej żadnym spojrzeniem. Wyszli z pokoju, Jerzy wlepił oceniające spojrzenie w twarz Łukasza, który uśmiechnął się do niego chytrze.

– Łatwo poszło – przyznał.

– Jesteś manipulatorem – odpowiedział z wolna, przyjmując teczki, które Łukasz podał mu z uśmiechem.

– Inaczej by się nie udało. Alek to straszny pracoholik, jeszcze by cię zagryzł, gdybym mu powiedział prawdę.

– A jaka jest prawda?

– Prawda jest taka, że lepiej rysujesz – oznajmił bez najmniejszego skrępowania, a serce Jurka zatrzepotało w piersi. Wymienili się z Nakoniecznym poważnymi spojrzeniami.

– On na ciebie leci – oznajmił mu swój wniosek.

– Wiem.

– Wykorzystujesz to.

– Troszeczkę – szepnął, uśmiechając się chytrze. Przystanęli z powrotem przy ekspresie do kawy. Wokół było pusto. Musiało być już trochę po ósmej i wszyscy pochowali się w swoich miejscach pracy. Łukasz odstawił pustą filiżankę do zlewu, po czym podwinął rękawy białej koszuli i chwycił za gąbkę, by umyć naczynie.

Jerzy nastawił sobie ekspres, dochodząc do wniosku, że kawa jednak mu nie obrzydła.

– Robisz tak ze wszystkimi?

– Tylko Alek na mnie leci, więc raczej się ograniczam. – Jerzy pokręcił w niedowierzaniu głową.

– I ty niby jesteś dobrym szefem? – zakpił, patrząc na kawę. W powietrze uniósł się jej mocny, aromatyczny zapach, który zawsze poprawiał Jurkowi nastrój.

– Nie mogę dać wejść sobie na głowę. Zresztą dzięki temu możesz sobie rysować w spokoju. Naprawdę więc mówisz, że nie jestem dobrym szefem…? – mruknął zamyślony, a Jerzy zacisnął usta. – Ty byś tego dla mnie nie zrobił – dodał, posyłając mu ironiczne spojrzenie.

– Nie. Ja bym cię wywalił od razu na zbity pysk – przyznał, a Łukasz przyjrzał mu się dokładnie.

– Nie wywaliłbyś.

– Słucham?

– Nie wywaliłbyś mnie, gdyby wszystko potoczyło się na odwrót.

– Skąd taka pewność? – sarknął, kładąc sobie wolną rękę na biodrze.

– To nie pewność, to tylko przeczucie.

Po tej fascynującej rozmowie, Łukasz dał Jurkowi pracować w spokoju. Dni leciały, a Jerzy czuł się, o dziwo, coraz bardziej stabilnie w pracy. Nie tyczyło się to Nakoniecznego, bo z nim nic nie było stabilne – potrafili on bowiem jednego dnia prowokować Jerzego, obrażać go i wyżywać się na nim, wplątując go w jeden wielki konflikt, by drugiego przyjść do niego z kawą i gawędzić przyjacielsko na wybrane przez siebie tematy.

Jerzy tego nie rozumiał.

Jeszcze bardziej nie rozumiał tych chwil, kiedy Nakonieczny się wyłączał. Przy Jurku zdarzało mu się to rzadko, być może mężczyzna lepiej się pilnował, ale były takie momenty, gdy Łukasz zrzucał z siebie maski i wydawał się zagubiony.

Te refleksje nie były czymś, z czego Jurek był dumny, bo uświadomił sobie, że żeby to zobaczyć musiał cały czas obserwować Łukasza. I chyba tak właśnie było.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że mężczyzna czasem przyłapywał go na obserwacji. Uśmiechał się wtedy do niego w zależności od humoru albo kpiąco, albo litościwie, albo radośnie i prowokująco. Jurek nie dawał się sprowokować.

Więcej pił. Właściwie alkohol towarzyszył mu niemalże każdego wieczoru. Z Jankiem widział się kilka razy, ale chłopak nie miał zazwyczaj czasu.  Tylko raz znalazł dla niego dłuższą chwilę i pojechali wtedy na „te wiochy”, na których miał się odbyć poniedziałkowy wyścig. Jurek jeździł jak szalony, odnajdując w tym swoje szczęście. Odebrał też Leona z Gdyni za pośrednictwem ojca, który zgodził się po niego pojechać. Potem Jerzy z ciężkim sercem wystawił samochód na sprzedaż.

Życie toczyło się dalej. Nie było kolorowo i nie było łatwo, ale jakoś szło do przodu, a Jurek chyba się przyzwyczaił, że cały czas miał pod górkę.

Zwłaszcza teraz, w niedzielę, kiedy stał pod domem matki i nie miał zielonego pojęcia, jak niby miałby jej powiedzieć to, czego tak bardzo nie chciała słyszeć.

Wszedł na podwórko, nawet nie zerkając w okno; nie chciał wiedzieć, czy stała i czekała na niego, chociaż najpewniej tak właśnie było. Musiało tak być, bo nie zdążył nawet zapukać do drzwi, a te już się przed nim otworzyły. W lewej ręce trzymał świeży bukiet, który jeszcze w progu wręczył matce, a ta wycałowała obydwa jego policzki.

– Jureczku! – zawołała z szerokim uśmiechem. Mężczyzna chciał jej go oddać, ale nie był w stanie. – Upiekłam dzisiaj twój ulubiony sernik! – oznajmiła podekscytowana, zamykając za synem drzwi. W domu było ciepło, w przeciwieństwie do tego, co działo się na dworze, więc Jurek z chęcią by się zagrzał, gdyby tylko nie był tak piekielnie poddenerwowany…

–Tak? – odparł, chcąc chociaż udawać zaangażowanego.

– Mhm, rozbierz się, a ja ukroję. Niestety, nie poczęstuję cię obiadem, nie wyszedł mi i poszedł cały do kosza… – Zrobiła smutną minę.

– Nic nie szkodzi. Jadłem przed wyjściem – skłamał, odwieszając płaszcz na wieszak. Wszedł do salonu i usiadł przy stole. Tępy wzrok wbił w kominek i czekał aż matka do niego wróci. Ta zjawiła się minutę później z ciastem na talerzykach.

Nie miała jednak zamiaru pozwolić mu zjeść w spokoju.

– No i jak, Jureczku? Nie odzywałeś się, myślałam, że może zadzwonisz. Ja sama nie dzwoniłam, bo nie chciałam zawracać ci głowy, ale… zwolniłeś się z tej okropnej pracy, prawda? – zapytała na wstępie, dokładnie tak, jak się spodziewał.

Nie spodziewał się jednak tego, co za chwilę miało wydobyć się z jego ust.

– Tak – skłamał. – Już tam nie pracuję. –Wbił łyżeczkę w puszyste ciasto. W sercu miał pustkę, w głowie niewiele więcej, poza myślą, że to był pierwszy raz od lat, gdy nie powiedział jej prawdy.

Ale w końcu tak było lepiej, po co miałby dokładać jej zmartwień…?


Aktualizacja: 22.06.2021 

***
Hej kochani!
Nie spodziewaliście się mnie tak szybko, co?  Rozdział miałam skończony już wczoraj, napisałam go właściwie przez weekend, tak jakoś dobrze mi poszło, ale musiałam się z nim przespać :D Już nie raz przekonałam się, że wstawianie czegoś od razu po napisaniu to zły pomysł, no ale dobra, nie tłumaczę się, bo i tak szybko się wyrobiłam, więc mam nadzieję, że będziecie zadowoleni ;) 
Jak widać było wyżej, powoli jakoś to życie Jerzego się stabilizuje, chociaż... Pewnie nie na długo :D Zdradzę Wam, że w następnym rozdziale mam w planach opisać już wyścig i sama się zastanawiam, co tam się będzie działo. Mam nadzieję, że wyjdzie mi to w miarę dobrze...
Wracając jednak do obecnego rozdziału, to dużo w nim Łukasza, wiem. Miało być mniej (ten rozdział wyszedł mi naprawdę długi), ale tak dobrze mi się opisuje ich relację, że nie mogłam się powstrzymać. No i, koniec końców, chyba nie ma źle, kto nie lubi drażnić Jerzego? 
No właśnie, drażnić czy jednak flirtować, jak myślicie, co ten Nakonieczny ma w głowie? :D 
Tak już na koniec, dziękuję za Wasze komentarze, dajecie mi dużo pozytywnej energii, którą staram się przełożyć na pisanie i naprawdę to działa, także ten... Lov u <3
No i do następnego!