środa, 26 września 2018

Rozdział 24


Przez resztę dnia nie mógł wyrzucić Wawrzyńskiego z głowy. Chłopak pojawiał się w niej co chwilę, a to w postaci wspomnień, a to w postaci słów czy samych obrazów. Nic innego nie mogło się przebić przez tę Kacprową zasłonę – ani Bartek, ani Kuba, ani właściwie cokolwiek. Marcel jadł i myślał o Kacprze, Marcel słuchał muzyki i myślał o Kacprze, tak samo było zresztą przy oglądaniu telewizji, prysznicu czy nawet kiedy już leżał w łóżku.

Wkurzały go te wszystkie myśli, ale nijak nie mógł się ich pozbyć. Sytuacja z dzisiaj tak nim wstrząsnęła, że do tej pory nie potrafił się pozbierać i, co było straszne, dochodził do wniosku, że Kacper naprawdę nie był taki zły.

Szybko jednak, kiedy tylko w jego głowie pojawiło się takie twierdzenie, przypomniał sobie gimnazjalne czasy, a raczej to, jak przez Kacpra był wtedy traktowany. Z obrzydzeniem wracał myślami do tych przerażających szarpanin, do upokorzenia i strachu, który paraliżował go, gdy tylko Wawrzyński pojawiał się na horyzoncie.

Pierdolona gnida, pomyślał, przekręcając się na drugi bok. Chwycił w dłoń telefon i wszedł na profil Kuby, a później odtworzył ich dzisiejszą rozmowę. Była w porządku, pewnie, ale tym razem wydawała się Marcelowi pozbawiona emocji. Mimo tego zgodził się od razu, kiedy chłopak zaproponował mu kolejne spotkanie we wtorek.

Miała to być niespodzianka. Marcel trochę obawiał się niespodzianek, może dlatego, że bywał raczej nieufny, ale starał się dobrze nastawić. W końcu Kuba był jak ciastka, a Marcel wyjątkowo je lubił…

Wtorkowe popołudnie nadeszło szybciej, niż mógłby się przygotować, głównie przez nauczycieli, którzy powoli dawali mu we znaki. Lafirynda z matmy zrobiła nawet kartkówkę z zadań, więc Marcel dziękował sobie w duchu, że jednak poszedł z tym do Kacpra, bo inaczej miałby już murowaną jedynkę i to na początku semestru! Zamiast jedynki natomiast w jego dzienniku widniała piękna i dostojna piątka, chyba jedyna w jego kadencji, co napawało go dumą i samozadowoleniem. Może jednak nie jestem taki głupi, myślał, patrząc na koślawą, zaznaczoną na czerwono ocenę.

Dobre to były wieści i to nie tylko dla niego; jego mama tak pękała z dumy, że zrobiło mu się podwójnie miło. Zasłużył tym sobie nawet na swoje ulubione lody!

Teraz jednak nie zostało mu dużo czasu do godziny siedemnastej, więc w pośpiechu układał włosy i starał się naciągnąć spodnie jednocześnie, co oczywiście nie poszło mu zbyt dobrze i zmarnował jeszcze więcej czasu, niż gdyby wszystko zrobił na spokojnie. Nie powstrzymywało go to jednak od popełniania cały czas tych samych błędów. Podjadał na szybko kanapki, zakładając przy tym buty, co poskutkowało tym, że gdy tylko się wyprostował, pomidor zsunął się z chleba i plasnął, jakby kpiąco, o jego świeżo wypraną koszulkę.

– Jezu, Marcel, spokojnie – skomentowała jego mama, kiedy chłopak ze złością zaczął zrzucać z siebie górę ubrania i niczym huragan wpadł do pokoju.

– Nie mam w co się ubrać…! – jęknął zrozpaczony, przeglądając szybko zawartość szafy. Był przy tym już zarumieniony ze złości i naprawdę nie zapowiadało się na to, by mogło być lepiej.

– A co ty się tak stroisz? – zapytała Ewa, wchodząc z Zuzią do jego pokoju. Dziewczynka przypatrywała się oceniająco bratu, ale uparcie milczała. Chyba była trochę obrażona, że ostatnio w ogóle nie miał dla niej czasu…

Ale jak tu znaleźć na cokolwiek czas, skoro jego życie pędziło jak szalone?!

– A bo… – zaczął, lecz urwał przeglądając rzeczy w szafie. Spanikował. – Jezu, serio, wszystko jest w praniu?

– Weź tę – poleciła kobieta, wskazując na zwykłą szarą koszulkę na krótki rękaw. – Dobrze w niej wyglądasz.

– Mówisz? – zapytał niezdecydowany, ale gdy tylko spojrzał na zegarek od razu chwycił ubranie i założył je w ekspresowym tempie. – Dobra, ta może być. To ja spadam…! – sapnął, po czym wyminął mamę z Zuzką, kątem oka zauważając, że Ewa kręci z politowaniem głową. Czy się domyślała, że miał randkę?

Cóż, całkiem prawdopodobne, bo Marcel jeszcze nigdy nie miał takiego ubiorowego kryzysu i, chociaż czasami zdarzało mu się zachowywać chaotycznie, to nie do takiego stopnia.

Nie zastanawiał się nad tym długo, po prostu wypadł z mieszkania. Pędził ile sił, rejestrując, że był już spóźniony dobre pięć minut, a jeszcze kilka dodatkowych mu ucieknie zanim dotrze na miejsce. Na szczęście, kiedy już pojawił się w parku, Kuba jeszcze tam był i czekał.

Marcel odetchnął z ulgą. Podszedł czym prędzej do chłopaka, przyklejając do swojej twarzy firmowy uśmiech.

– Hej! – rzucił entuzjastycznie trochę zasapany.

– No hej – odparł Kuba, uśmiechając się na jego widok. Pochylił się nad nim i pocałował go krótko, na co Marcel aż spiął się cały. Jakoś tak nie spodziewał się… I to na dodatek tutaj, w parku…!

Ale to nic! Wszystko było jak najbardziej w porządku, a usta Kuby były tak samo słodkie i miękkie jak ostatnio.

– Wybacz za spóźnienie – zaczął nadal lekko oszołomiony, ale chłopak zbył to ręką.

– Pierwszym razem ja się spóźniłem, teraz ty, więc jesteśmy kwita – odparł swobodnie.

Marcel rozejrzał się po okolicy. Otaczały ich piękne, stare drzewa. Wokół nie było żywej duszy, więc Rogacki nie musiał się martwić o to, że ktoś mógłby ich zauważyć.

Kamień z serca! Serca, które jakoś tak zachybotało szybciej w piersi.

– Pewnie się zastanawiasz, czemu tutaj, co? – zagadnął Kuba z tą swoją pewnością siebie, na co Marcel uśmiechnął się odrobinę spłoszony. – Narzekałeś mi, że mało ci wrażeń, to postanowiłem, że zrobię ci niespodziankę, ale musimy przejść stąd jeszcze kawałek…

Poszli więc, prowadząc jakąś niezbyt poważną rozmowę, dzięki czemu Marcel odrobinę się rozluźnił, ale nadal nie była to jego strefa komfortu. Trochę obawiał się tej niespodzianki, a także tego, jak bardzo Kuba był nachalny w swoich gestach – jak beztrosko obejmował go przez ramię i opowiadał mu coś do ucha, jak palcami zahaczał o jego splątane włosy… Nie oponował jednak. Nawet nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek mu to przeszkadzało. Śmiał się z żartów chłopaka i zerkał na niego co jakiś czas, wkładając dużo siły w to, by spojrzenia te były równie śmiałe i roziskrzone.

Marcel oczywiście wiedział, że to z nim był jakiś problem; nie mógł się wyluzować i cieszyć, tak jak przy ich pierwszym spotkaniu? Niby co mu teraz nie odpowiadało? Kuba zachowywał się tak samo. Był zabawny i na swój sposób rozbrajający, atmosfera naprawdę była miła, park opustoszały, więc dlaczego…?

Zły na samego siebie pomyślał, że może to przez tego niespodziewanego całusa na dzień dobry, ale przecież to nie tak, że się wstydził albo, że nie chciał… Był już przecież prawie dorosły, na litość boską, a Kuba był przystojny, nie powinien więc aż tak tego rozdrabniać! Żeby to sobie udowodnić odwrócił głowę i zapatrzył się w ciemne oczy, które były bliżej, niż mu się początkowo wydawało. Wychylił się i, na przekór własnym myślom, to on ucałował wargi chłopaka, czując, że zaraz zemdleje z nadmiaru wrażeń. Bo to on to zainicjował, on!

A przez ten jego czyn na ustach Kuby wymalował się szeroki, słodki uśmiech.

– Cóż, jeżeli tak chcesz mnie uciszać, żebym nie paplał głupot, to nie mam nic przeciwko – rzucił radośnie. Marcelowi mimo wszystko zrobiło się miło.

– Nie to, żeby w paplaniu było coś nie tak… – To po prostu on ostatnio polubił ciszę.

– W całowaniu też oczywiście nie! – mruknął zadowolony, sprawiając, że na Marcelowych policzkach wykwitły rumieńce. Faktycznie, drobne czułości były przyjemne, ale ten miły całus niczego nie zmienił. Dalej Rogacki był poddenerwowany i dalej grał swoją rolę rozluźnionego, pewnego siebie chłopaka. Tylko, cholera, to udawanie przeszkadzało mu bardziej niż ostatnio.

– Już niedaleko – oświadczył podekscytowany Kuba, gdy skręcili w kolejną alejkę, a ich oczom ukazała się jedna z odnóg Wisły.

– Czy to to, co widzę? – zapytał, czując, że robi mu się cieplej na sercu.

– Tak, to dokładnie to, co widzisz i mam nadzieję, że podoba ci się widok.

– Podoba – przytaknął, podchodząc bliżej brzegu. Tam na płyciźnie znajdowała się mała, biała łódka idealna dla dwóch osób, których miejsca były przedzielone wyższą deską, robiącą za stolik. Na nim stał koszyk z owocami w czekoladzie przykryty białą, wyszywaną chusteczką.

– Cieszę się. Pan pozwoli? – Kuba spojrzał na niego sugestywnie i podał mu dłoń, by Marcel bez problemu mógł wsiąść do chyboczącej się na boki łódki. Rogacki zarumienił się na ten gest, ale przytaknął i chwycił dłoń chłopaka. Na szczęście nie miał problemu z usadowieniem się, najpewniej dlatego, że był dość szczupły i zwinny, a i jakoś tak lepiej się poczuł, kiedy odkrył, czym była ta cała niespodzianka. Całkiem trafiona zresztą.

– Pamiętam, że jak byłem mały, zawsze lubiłem bawić się na łódce z moim przyjacielem. Udawaliśmy wtedy, że jesteśmy piratami. – Parsknął śmiechem, przypominając sobie siebie i Bartka w głupiej czapce mającej na celu imitować tę kapitana, śmiejących się do rozpuku i grożących rodzicom abordażem.

– Dobrze, że w takim razie przywołałem miłe wspomnienia. Bałem się, że może nie lubisz pływać… – powiedział Kuba, najwidoczniej zadowolony z siebie. Odepchnął ich od brzegu, a potem niespiesznie wypłynęli na środek łachy. – Ale z drugiej strony lubię wynajdować takie rzeczy, więc to wychodzi na plus.

– Który to już z kolei? – zaśmiał się trochę bardziej swobodnie. Rozejrzał się po otoczeniu i z przyjemnością oglądał otaczające go drzewa i rozlaną pod nimi wodę. Budziło to w nim zapomniane wspomnienia, zresztą jedne z lepszych jakie miał – te związane z jego tatą i mamą razem, kiedy to wychodzili również z rodzicami Bartka. Później jakoś wszystko się posypało, aż w końcu rozpadło całkowicie, kiedy jego ojciec zginął w wypadku.

– Jak na razie to ty zbierasz same plusy. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zaczniesz jeździć ze mną autostopem.

– Nie ma mowy – odparł zmieniając ton. Nie mógł przecież wyjść na takiego idealnego prawda…? Bo później rozczarowanie będzie jeszcze większe.

– A to czemu?

– Nie wiem… Nie ufam tak ludziom – przyznał po chwili zastanowienia. Może nie brzmiało to dobrze, ale było prawdziwe.

– Cóż… Rozumiem. Jest to na swój sposób ryzykowne, ale daje też dużo satysfakcji – odpowiedział Kuba, odkładając na chwilę wiosła. Odkrył owoce i gestem wskazał, żeby Marcel się poczęstował, samemu podkradając coś ze środka. – Tak samo jak fakt, że jesteś tu teraz ze mną. To też jest cholernie satysfakcjonujące. – Oblizał usta z lekko roztopionej czekolady.

– Och? – bąknął, sięgając po truskawkę. Przez chwilę delektował się jej smakiem, rozpuszczając czekoladę na języku. Słodko-kwaśny smak jego ulubionego owocu razem z mleczną czekoladą stanowił wyborną mieszankę.

– Smakują ci? Starałem się, żeby wyszły jak najlepiej, ale nawet kilka godzin w lodówce nie uratowało ich przed roztopieniem. Szkoda.

– Uwielbiam rozpuszczoną czekoladę. A ty pomyślałeś nawet o wykałaczce, żeby nie brudzić sobie rąk… Nie żeby zaraz brudzenie rąk miałoby mi jakoś wadzić. – Zerknął z uśmiechem na Kubę. Czuł, jak delikatnie się kołysał na wodzie, centymetr po centymetrze przemierzając tę małą łachę. – Lepiej bym tego nie zrobił.

– Dobrze to słyszeć. Wiesz, że nawet jak czasami coś nie wychodzi, to wychodzi – szepnął, pochylając się bliżej Marcela, tak że ich łódka zachybotała się, a Rogacki chwycił nadgarstka chłopaka w przypływie nagłej paniki.

Odchrząknął zaraz i odwrócił wzrok zażenowany swoją nagłą reakcją. Nawet puścił Kubę, ale to jakby zachęciło chłopaka, żeby przysunąć się bliżej, przez co Marcel był pewny, że zostanie obdarzony kolejnym słodkim pocałunkiem.

Tym razem jednak było inaczej.

To znaczy, tak. Został obdarzony słodkim pocałunkiem, słodszym nawet niż wszystkie dotychczas, biorąc pod uwagę, że przed chwilą obaj jedli czekoladę, ale… Matko! To nie był tylko całus. Kuba jakby przywłaszczył sobie jego usta, całując je niespiesznie, z chwili na chwilę pogłębiając pocałunek. Miętosił jego wargi, lizał je i skubał, aż Marcel, całkowicie sparaliżowany, nie poddał się i nie uchylił ust, a wtedy…! Wtedy już kompletnie stracił głowę. Kuba, o ile to było możliwe, znalazł się jakby jeszcze bliżej niego, moszcząc swoje dłonie na jego bokach i opierając się na nich, bo ciało musiał mieć w górze przez wyższą deseczkę. Nie wydawało się to jednak chłopakowi przeszkadzać w coraz to dalszym eksplorowaniu jego ust. Sam Marcel czuł, że nie nadąża za tempem chłopaka, że jest zbyt pokraczny i nieporadny, że nie wie i że nie powinien tego robić. Kuba chyba jednak tak nie myślał, bo nie przestawał go całować coraz mocniej i mocniej, już nie tak subtelnie i czule jak na początku, tylko bardziej żarliwie, gwałtownie, targany nieznaną dotąd Marcelowi emocją. Ich łódka kołysała się niespokojnie na wodzie. Marcel odchylił się na tyle, że niemal wciskał się plecami w jej twarde deski. Kuba natomiast przechylił się tak, że wciskał siebie w Marcelowe ciało i najwyraźniej wcale nie miał zamiaru przestać.

Pocałunek zdawał się przeciągać i był coraz bardziej nachalny, coraz bardziej nie na miejscu, jakby nie był przeznaczony Marcelowi, a Marcel naprawdę chciałby, żeby jego pierwszy prawdziwy pocałunek z chłopakiem był całkowicie dla niego. Ten mógłby być jednak przeznaczony jakiemukolwiek innemu, bo Marcel nie czuł się na tyle dobrze z Kubą, by całować się z nim w taki sposób. Jakby coś znaczył… Bo na razie chłopak nie znaczył aż tyle, a pocałunek ten był tylko jakąś śmieszną formą pożądania, której Rogacki nie czuł. Przeciwnie. Był przerażony, kiedy ręce Kuby z jego boków zeszły niżej i wślizgnęły się pod jego koszulkę, wznawiając wędrówkę po jego torsie, co wywołało w nim sprzeczne odczucia. Przyjemność i podniecenie płynące z dotąd mu nieznanego dotyku, a także obawa i wyrzuty sumienia nie były najprzyjemniejszą mieszanką…

– H-hej – sapnął i czym prędzej zatrzymał wędrujące po ciele ręce. Kuba odsunął się od niego na kilka centymetrów najwyraźniej wciąż oszołomiony pocałunkiem. Ten musiał mu dostarczyć wielu pozytywnych wrażeń, tyle przynajmniej mógł wywnioskować Marcel po rozmarzonym, lekko nieobecnym wyrazie twarzy. – To wszystko naprawdę super – mówił, a oddech uciekał mu z piersi. – Ale nie chciałbym się jednak utopić jakby, wiesz, nas poniosło czy coś – wymyślił na poczekaniu, przez co na ustach chłopaka wymalował się jeszcze szerszy uśmiech, a serce Marcela zabiło mocniej z protestu. Rogacki jednak zrobił dobrą minę do złej gry, próbując przekonać samego siebie, że to było w porządku. Ten pocałunek też przecież był w porządku… Tylko to on miał jakiś problem.

Spłoszony i w dalszym ciągu oszołomiony odetchnął z ulgą, kiedy Kuba się odchylił i z powrotem znaleźli się na swoich miejscach.

– Jesteś cudowny, wiesz? – Na policzkach Marcela pojawiły się jeszcze większe rumieńce.

Nieprawda, wcale nie był cudowny. Kuba tylko jeszcze o tym nie wiedział…

Do domu wrócił przed dwudziestą pierwszą, a w głowie kręciło mu się niemiłosiernie. Nie mógł jakoś tak porządnie złapać oddechu i miał wrażenie, że zaraz zemdleje, kiedy to wdrapywał się na trzecie piętro. To spotkanie trwało długo i porządnie go wymęczyło; strasznie dużo rozmawiali, Kuba mówił właściwie bezustannie, trochę tłamsząc przy tym wycofującego się Marcela. Onieśmielał go również bardziej z każdym kolejnym pocałunkiem, który inicjował i każdym kontaktem ich ciał.

Tak więc teraz, pół godziny później, Marcel stał pod prysznicem, próbując jakoś się odświeżyć i dojść do siebie. Bo to nie tak, że spotkanie było złe. Nie, nie. Kuba też w dalszym ciągu był uprzejmy i zabawny, tylko że coś Marcelowi w tym nie pasowało. Ta jego nachalność, pewność siebie…

On nie chciał kogoś takiego… Przynajmniej nie aż do tego stopnia! Potrzebował czasu na oswojenie się z sytuacją, na otworzenie się. Potrzebował możliwości wycofania, zaś na tej małej łódeczce na środku rzeki jej nie miał. Był tam uwięziony i zdany całkowicie na drugą osobę, a to go przerażało, bo Marcel nie chciał być uzależniony w ten sposób. Chciałby też kogoś, przy kim nie musiałby udawać, przy kim mógłby się poczuć swobodnie, mógłby rzucać swoimi głupimi tekstami, a nie tymi przemyślanymi tysiąc razy… Przede wszystkim nie chciał być do niczego zmuszanym, bo tego w swoim życiu nienawidził; oddałby wszystko za kogoś, kto by mu pozwolił na swobodę, bycie sobą, a przy tym nie wymagałby od niego niczego, na co nie miałby ochoty… Nie zmuszałby go do zbyt wczesnych pocałunków ani nie wkładał rąk pod jego ubrania, zanim byłby na to gotowy.

Podsumowując, chciałby takiego chłopaka jak Bartek!

Gdyby tylko istniał taki drugi, który rozumiałby go w stu procentach, a przy tym nie byłby jego najlepszym kumplem… Wtedy to naprawdę miałoby sens.

Wzdychając ciężko, Marcel pomyślał, że przecież już znalazł taką osobę. Gorzka prawda była jednak taka, że mężczyzna ten żył już w szczęśliwym związku i wcale nie był nim zainteresowany. Marcel też już przestał być, w końcu zrozumiał, że trwanie w takim zauroczeniu było bez sensu, ale czy Marcin nie brzmiał jak jego pierdolony ideał?

Cóż, przez chwilę faktycznie tak było.

Teraz tylko trzeba było jeszcze dodać do tego ideału, żeby był wolny i, tak profilaktycznie, był zainteresowany chłopakami, bo znając Marcelowe szczęście na pewno na nikogo takiego nie trafi…

 

Kacper męczył go SMS-ami już od czwartej lekcji. Była środa, on siedział w szkole naprawdę długo i, jakby tego było mało, pisał do niego Wawrzyński. Marcel odczytywał od niego wiadomości niechętnie i równie niechętnie odpisywał, bo wcale nie uśmiechało mu się dzisiaj kolejne spotkanie, zwłaszcza że w dalszym ciągu żył Kubą po ich ostatnim wyjściu. Po prostu nie potrafił sobie tego poukładać i jakoś nie mógł odgonić mętliku, który pojawił się w jego głowie. Chłopak co prawda wypisywał do niego bez przerwy, ale Marcel odrobinę go zbywał. Nie na tyle, żeby Kubę jakoś obrazić, ale jednak nie odpisywał z taką częstotliwością jak na początku.

Teraz na głowie miał i jednego, i drugiego. Warto podkreślić, że z żadnym nie chciał rozmawiać. Zgodził się jednak na to spotkanie z Wawrzyńskim, bo i miał jakieś wyjście? Zrezygnowany napisał, że wpadnie do niego po szkole i już miał zamiar schować telefon do kieszeni i posłuchać w końcu, co ma do przekazania nauczyciel, kiedy to przyszedł kolejnego SMS-a.

„Właściwie to miałem w planach po ciebie przyjść, będę czekał po lekcjach przed bramą”, odczytał i pobladł automatycznie.

Tego to jeszcze nie było! Wawrzyński chciał po niego przyjść!? Pod szkołę? Czy on oszalał myśląc, że Marcel w ogóle chciałby się z nim pokazywać?

Jęcząc z rozpaczy w duszy, walnął głową o ławkę, a dźwięk ten odbił się głucho po klasie. Na szczęście nikt nie zauważył, że to głowa Rogackiego narobiła tyle hałasu, oprócz siedzącej z nim w ławce Karoliny. Marcel rzucił jej błagalne spojrzenie, żeby po prostu nie pytała, a ona jedynie wzruszyła ramionami. Dobrze. Mógł teraz pogrążyć się w swoim cierpieniu.

Trzy godziny lekcyjne później wychodził właśnie z budy wraz z garstką znajomych. Rozglądał się panicznie na boki, a bramę zlustrował praktycznie z dziesięć razy, ale nie było tam Kacpra. Marszcząc brwi, przystanął przy jednej z ławek, nie wiedząc, co miał ze sobą zrobić. Jakiś głos w środku głośno krzyczał, by czym prędzej zmywał się do domu, ale coś go powstrzymało.

Pojawiło się też inne uczucie. Całkiem zaskakujące, o gorzkim, nieprzyjemnym smaku, budzące więcej obaw i strachu niż jakiekolwiek inne związane z Kacprem. Było to rozczarowanie.

Rozczarowanie, że nie przyszedł…?

Nonsens!

– Jezu, Rogacki, nie stój tak jak kołek, blokujesz ludziom przejście. – Usłyszał za sobą i błyskawicznie się odwrócił, a na jego twarzy wymalował się piękny grymas irytacji.

– Co ty tu robisz?

– Przecież pisałem, że przyjdę – odparł Kacper, wzruszając luźno ramionami.

– Tak, że będziesz stał pod bramą – warknął przez zaciśnięte zęby Marcel. – To nie jest brama. – Kacper spojrzał na niego kpiąco. Chyba nie do końca wiedział, skąd wzięło się to nagłe wzburzenie. Marcel natomiast wiedział doskonale. Wynikało ono z niezadowolenia na widok jego paskudnej mordy, ot co!

– Przyszedłem odwiedzić stare mury – odpowiedział z wolna, ruszając powoli do przodu, więc i Marcel ruszył. Szli ramię w ramię.

– Powspominać stare, dobre czasy? – syknął złośliwie. Nie miał pojęcia, czemu tak bardzo reagował złością, ale nie potrafił tego zatrzymać. Chyba po prostu potrzebował się wyżyć za wczoraj i na Kacprze ogólnie też… Bo to przecież nie tak, że jak kilka razy z nim normalnie pogadał, to coś się między nimi zmieniło! Bo się nie zmieniło. Nic kompletnie, a Marcel wcale nie poczuł rozczarowania, że Kacpra miałoby nie być. Ha, dobre sobie! Rozczarowanie to on dopiero poczuł, jak go zobaczył!

– Dziwię się, że nie zmieniłeś szkoły – wyznał szczerze Kacper, przepychając się przez gimnazjalistów, biegających wkoło i drących się w niebogłosy. – Mogłeś przecież wybrać inne liceum… – mówił dalej, a irytacja Rogackiego tylko rosła.

– Ta, mogłem – odparł obrażony, czym zasłużył sobie na długie, oceniające spojrzenie.

– Więc czemu tego nie zrobiłeś? – zapytał Kacper, obserwując, jak Marcel zaciska zęby.

– A czy to twoja sprawa? Ja ciebie jakoś nie pytałem, czemu zmieniłeś liceum – prychnął.

– Cóż. To, czemu je zmieniłem jest oczywiste, jednak to, dlaczego ty w nim zostałeś już wcale takie nie jest… – Kacper mówił łagodnie i chyba naprawdę się starał jakoś sensownie poprowadzić tę konwersację, ale Marcel wyjątkowo uparł się przy swoim złym humorze i złości.

– Cóż, może dlatego, że nie dostałem się do lepszego, bo, przez jakiegoś dupka, nie byłem w stanie się na niczym skupić, a ręce trzęsły mi się tak, że ledwo trzymałem długopis w rękach, nie mówiąc już o nieprzespanych nocach spowodowanych koszmarami i jakimiś dziwnymi atakami paniki. – Wzruszył beznamiętnie ramionami, ale zaraz spojrzał na Kacpra. Pierwszy raz odważył się powiedzieć mu to aż tak… dosadnie. Chociaż i tak było tego znacznie, znacznie więcej. A on chciałby mu to wszystko, cały ten żal, ból i gniew, wykrzyczeć prosto w twarz. W twarz, która właśnie pobladła i spoważniała, oczy stały się jakby trochę bardziej puste, co również nie było przyjemnym widokiem, ale… Może właśnie tak powinno być. – Więc, heh, jakoś tak wyszło, że znowu się tu znalazłem. Moimi jedynymi alternatywami było liceum na samym końcu miasta, do którego miałem chujowy dojazd i Szóstka, gdzie takich dupków pewnie znalazłaby się cała masa – gadał wkurzony, jednak te oczy trochę go wyhamowały. Nadal był wzburzony, ale źle mu się patrzyło na zasmuconą twarz. Przyzwyczaił się już do widoku lekkiego uśmiechu, prawdziwego, nie tego kpiącego i oczu, które gdyby mogły, to najpewniej iskrzyłyby żywym ogniem… – Więc… Więc zostałem tutaj – zakończył kulawo, patrząc na Kacpra tymi swoimi wielkimi oczami, jak gdyby chciał go zmusić do jakiejś odpowiedzi. Chłopak uparcie milczał.

Żadne spojrzenie nie zmusiło Kacpra do odpowiedzi. Wawrzyński szedł z zamyśloną miną, trochę nieobecny, a Marcel stąpał za nim jakoś tak na paluszkach. Źle mu się zrobiło.

Chciał konfrontacji, chciał krzyków, może jakiejś szarpaniny, która uczyniłaby na powrót Kacpra Kacprem, ale nic takiego się nie stało. Chłopak był tak samo opanowany, jak to ostatnio bywało, a Marcel swoimi słowami nie wywołał gniewu i chęci obrony, tylko jakiś dziwny stan, na który wcale nie chciał patrzeć.

– Hej… – zaczął, kiedy emocje z niego opadały. – To nie w porządku, że tak to teraz ci wypomniałem – mruknął niepewnie, chcąc powstrzymać Wawrzyńskiego przed tym mechanicznym, sztywnym krokiem. Mogliby się zatrzymać i porozmawiać, a nie…

– To jest nie w porządku? – zakpił Kacper. Serce Marcela zabiło szybciej.

Wawrzyński w końcu się zatrzymał i spojrzał na niego z góry, a na jego twarzy ponownie zagościły emocje. Tym razem to jednak on był wzburzony, całkowicie niestabilny. – A to, co ja tobie zrobiłem jak byś nazwał? Bo ja, kurwa, nawet nie mam na to słów, ale jest mi tak cholernie żal i najchętniej bym sobie samemu przywalił, bo wiem, że ty nigdy tego nie zrobisz. A należałoby mi się jak cholera – warknął, zaciskając pięści. – To co ci zrobiłem i to jak się czułeś… I najpewniej czujesz… Chciałbym to wszystko naprawić, rozumiesz? – dodał poważnie, patrząc mu w oczy tak głęboko, że Marcelowi niemal zakręciło się w głowie.

– To już się stało – bąknął cicho, chcąc odwrócić wzrok, ale nie mógł tego zrobić. Stał więc tylko na środku chodnika otoczony starymi blokami i patrzył w te niebieskie, przeszywające tęczówki, czując, że miękną mu kolana.

– Stało się, a ja chcę to naprawić – odparł z uporem, a w jego głosie Marcel usłyszał ogromną determinację.

– No to masz jeszcze ponad dwa tygodnie – zażartował, uśmiechając się lekko, samymi kącikami ust. Kacper nie uśmiechnął się, jedynie patrzył; przyglądał się każdej jednej emocji, która przemykała przez twarz Marcela, a trochę ich było, głównie jednak dominowała niepewność wynikająca z całej tej sytuacji. – Chciałeś gdzieś się przejść…? – dodał, czując, że długo nie wytrzyma takiego lustrowania. Spuścił też wzrok i wlepił go w swoje trampki, nie mogąc uwierzyć, że jeszcze chwilę temu chciał zrzucić na Kacpra całe zło tego świata, a teraz – niezdarnie, ale jednak – jakoś próbuje odgonić ten nieprzyjemny stan.

– Tak – prychnął, również odwracając wzrok. – Ale nie wiem, dlaczego miałbyś ze mną gdziekolwiek iść, więc równie dobrze...

– Nie – przerwał mu, zaskakując nawet samego siebie. – To znaczy, po prostu możemy się przejść – mruknął, czując się coraz bardziej niezręcznie. – Bez tego wszystkiego… To faktycznie powinno być już za nami. Za mną już jest.

Przynajmniej było, dopóki nie spotkał na swojej drodze znowu Kacpra, który obudził w nim to wszystko, ale ostatnio naprawdę się z tym wszystkim godził.

– Nie wiem, czemu to robisz – mruknął Wawrzyński, jakby budząc się z letargu. Ruszył dalej w tylko sobie znanym kierunku. Marcel od razu do niego doskoczył.

– Bo nie jestem dupkiem. – Uśmiechnął się znowu, tym razem trochę jakby przepraszająco. – No, przynajmniej nie bywam nim aż tak często. – Przewrócił oczami, co w końcu minimalnie odgoniło zmartwienia Kacpra.

– Daleko ci do niego – przyznał, samemu się uśmiechając. Przez jakiś czas szli w milczeniu, a Marcel rozglądał się ciekawy, dokąd był prowadzony. Bywał rzadko w tych okolicach. Właściwie nie było tutaj nic godnego uwagi, ale Wawrzyński najwyraźniej obrał sobie jakiś cel, do którego zmierzali już od dłuższego czasu.

– Tak właściwie – przerwał ciszę Kacper. – Na pewno jesteś głodny po szkole – powiedział, jak gdyby dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Wcześniej musiał być zbyt zajęty innymi myślami.

– Nie no… – zaprzeczył, chociaż faktycznie był cholernie głodny. Może też dlatego był taki wkurzony jeszcze chwilę wcześniej.

– W takim razie pójdziemy najpierw na obiad – zadecydował Kacper, nie czekając na jakąś jego wymówkę.

– A potem…? – zapytał niepewnie, nadal nie mając pojęcia, co takiego może mieć w planach Wawrzyński. Zazwyczaj przecież spotykali się po prostu u niego albo na te głupie rowery, a teraz wszystko to było jakieś nie na miejscu; ich wcześniejsza rozmowa również.

– A potem zobaczysz. – Marcel westchnął ciężko w duchu. Chyba nie pozostawało mu nic innego, jak tylko zaakceptować tajemnicze plany.

Kilka minut później Kacper zaprowadził go do restauracji, o której Marcel nigdy nawet nie słyszał, ale gdy tylko wszedł do środka, jego brzuch odezwał się głośno w reakcji na przepiękne dania, które zobaczył na stolikach gości. Zresztą sam wystrój lokalu był niesamowity. W sensie Marcel nigdy nie chodził do takich miejsc. Jego życiowe osiągnięcia to były tylko jakieś podrzędne bary i pizzerie, a nie taka restauracja z prawdziwego zdarzenia, gdzie grała spokojna muzyka, a po sali chodził elegancko ubrany kelner, który zaprosił ich do stolika. Marcel był trochę tym wszystkim oczarowany, przynajmniej dopóki nie dostał w swoje ręce karty dań. Wtedy mina trochę mu zrzedła, zwłaszcza kiedy dostrzegł ceny wszystkich tych pyszności. Odrobinę się zmieszał. Nawet nie miał przy sobie tylu pieniędzy.

– Hej – zaczął, czym od razu uzyskał pełne zainteresowanie Kacpra. – Em… To, to… – Nie miał pojęcia, jak się wysłowić. – Nie stać mnie na to? – skończył niepewnie, będąc zawstydzonym do granic możliwości.

– Przecież to ja cię zaprosiłem – odparł w ogóle nieprzejęty Kacper.

– Nie będziesz za mnie płacił – odszepnął zaraz, zerkając nerwowo na kręcącego się koło nich kelnera.

– Owszem, będę – odpowiedział z nie mniejszym spokojem, przez co Marcel zmrużył oczy. Potem przeniósł wzrok na kartę i ponownie na Kacpra, który również obdarzył go przeciągłym spojrzeniem. – Nie myśl tyle, nie służy ci to zbyt dobrze – dodał, uśmiechając się półgębkiem, a Rogacki zjechał go krzywym spojrzeniem. Będzie mu dupek mówił takie rzeczy! Tyle dobrze, że Wawrzyńskiemu wrócił humor, bo z dwojga złego mniej krępujące było siedzenie z nim teraz, niż jeszcze chwilę wcześniej.

To w tej chwili nie było jednak ważne, bo, rumieniąc się, Marcel wbił wzrok w menu, byle dalej od tego głupawego uśmieszku. Zamyślił się nad tym, co mógłby zamówić. Było tu naprawdę wszystko, a najtańsze posiłki oscylowały gdzieś w granicach pięćdziesięciu złotych, co wydawało się Rogackiemu naprawdę kosmiczną ceną.

Lustrował chwilę kartę dań, ale nie miał zielonego pojęcia, co mógłby wybrać. On nie jadł tego typu rzeczy; pizza, kanapki, jakaś jajecznica i naleśniki to były potrawy, z którymi był zaznajomiony. Kawior, krewetki i inne owoce morza odpadały, bo nie czuł, żeby mogło mu to smakować. Były też makarony, ale Marcel nigdy nawet takich nazw nie słyszał. Makaron z Lubelli to był jego makaron, a nie jakieś… Dziwne cuda!

– Eee... – zaczął, a Kacper musiał dostrzec jego życiowy dylemat, bo przyszedł mu z pomocą i przez chwilę dyskutowali, co takiego Marcelowi opcjonalnie mogłoby odpowiadać.

– Naprawdę nie masz zielonego pojęcia o kuchni – mruknął Wawrzyński, najwyraźniej w ogóle niepocieszony faktem, że Marcel wyraził swój absolutny sprzeciw co do jedzenia mięsa na słodko, no bo gdzież to tak? Na słodko to mogły być naleśniki, a nie! – Spróbujesz – oznajmił tonem, z którym nie można się było sprzeczać.

– No, okej… – Przystał na to, bo właściwie chciał próbować nowych rzeczy, nie? Nawet jeżeli miało to być głupie mięso z żurawiną.

– Czy panowie są już gotowi złożyć zamówienie? – zapytał kelner, który niepostrzeżenie znalazł się tuż przy ich stoliku. Przystojny, około dwudziestoletni chłopak ubrany w białą koszulę idealnie wpasowywał się w wystrój lokalu. Granatowe ściany i śnieżne firanki z zasłonkami o przyjemnym, błękitnym odcieniu bardzo ładnie komponowały się z jasnym drewnem stolików i krzeseł. Ogólnie było tu bardzo… Bardzo. Na ścianach wisiały obrazy w jasnych ramkach, a pod jedną z nich znajdowała się kanapa wraz z kominkiem, która najpewniej w zimie cieszyła się dużym powodzeniem.

Marcel przysłuchiwał się Kacprowi, który właśnie składał zamówienie, a w jego głowie zapaliła się czerwona lampka, gdy chłopak zamówił do ich obiadu wino. Zmrużył na to oczy i sugestywnie uniósł brew, ale Kacper zbył to lekkim uśmieszkiem.

– Znowu chcesz mnie upić? – zapytał, pochylając się nad stolikiem.

– Ta, żeby znowu cię targać przez pół miasta? Nie, dzięki – odpowiedział, a Marcel oburzył się wielce i wyprostował na krześle. Miał ochotę zmyć z twarzy Kacpra ten grymas śmiechu, ale jakoś tak strasznie się zapowietrzył i nie był w stanie znaleźć na to żadnej sensownej odpowiedzi, więc wysilił się jedynie na kopniaka prosto w kostkę chłopaka i zmrużone oczy. Kacper za to cofnął zaskoczony nogę i spojrzał na niego jakoś tak kpiąco.

– Kopanie mnie po nogach to nie jest dobry pomysł, jeżeli faktycznie miałbym cię gdzieś nieść, nie uważasz?

– Nic takiego się nie wydarzy – syknął, unosząc dumnie głowę.

– Nigdy nie wiesz.

–Tak, wiem – warknął przez zaciśnięte zęby. Kacper jedynie wzruszył ramionami. Jak zawsze dobrze się bawił jego kosztem! Burak.

Najpierw przyniesiono im przystawkę, co zaskoczyło Marcela, ale też ogromnie ucieszyło, bo jego brzuch niemal wygrywał arię z głodu. Przyszło też i wino, ale nie jedno z takich, jakie zwykle pijał – to znaczy takich za góra dwadzieścia złotych z supermarketu. To było inne, miało piękny aromat i było słodkie, chociaż dało się w nim wyczuć pewną nutę goryczy. Wyjątkowo mu to nie przeszkadzało. Bynajmniej, sprawiało, że wino było jeszcze lepsze, charakterystyczne i dziwnie wyjątkowe. I jak się okazało skutecznie rozgrzewało Marcelowe ciało.

– I co, trafiłem? – zapytał Kacper, przyglądając się Marcelowi niespiesznie popijającemu alkohol.

Na początku chłopak chciał odpowiedzieć, że nie, tak z czystej przekory, ale chwilę po tym westchnął i skinął leniwie głową.

– Jest naprawdę dobre – przyznał, majtając kieliszkiem, tak że wino rozlewało się na cienkim szkle. – Na pewno lepsze niż to, które piłem ostatnio z Tomkiem – dodał, uśmiechając się półgębkiem. Przypomniał sobie ich wspólne ognisko, a później ten szaleńczy wyścig na kamieniach, który skończył się poobijaną kostką. Wtedy obecność Kacpra wydawała mu się końcem świata, a teraz…? Siedział tu sobie z nim i nawet rozmawiali jak cywilizowani ludzie. Niesłychane.

– Fresco za dychę też ma swój urok. – Kacper stanął w obronie taniego winiacza, a Marcel parsknął na to śmiechem.

– Że niby pijesz takie rzeczy? – zapytał z niedowierzaniem, bo jakoś trudno mu było w to uwierzyć.

– Oczywiście, że tak – odparł bez wahania. Marcel zlustrował go oceniającym spojrzeniem.

– Nie tylko wino z najwyższej półki i kawior do tego?

– Takie rzeczy tylko na specjalne okazje. – Wyszczerzył się. Marcel uniósł wysoko brwi.

– Takie jak ta? – rzucił kpiąco, ale zmieszał się zaraz, kiedy Kacpra zajrzał mu prosto w oczy i przytaknął głową.

– Dokładnie takie, jak ta – przyznał, przez co policzki Marcela zaróżowiły się delikatnie. Nie wiedząc, gdzie miałby podziać wzrok, wbił go w przychodzących do restauracji ludzi i zapatrzył się na ich eleganckie stroje. Sam trochę nie pasował do tego typu miejsca ze zwykłym T-Shirtem, ale na szczęście chociaż miał długie, czarne spodnie, co trochę go ratowało. Kacper zresztą też nie był wystrojony, miał na sobie zwykłą, granatową koszulkę wpół rękawa zapinaną na trzy guziki i dopasowane dżinsy. Trudno, przecież nie mogli wiedzieć, że trafią do takiego miejsca. Cóż, przynajmniej Marcel nie mógł.

– I często tu przychodzisz? – zapytał, chcąc jakoś zmienić temat.

– Teraz nie. Ale kiedyś tu pracowałem. – Marcel spojrzał na niego zaciekawiony.

– Jako kelner?

– Jako kucharz – naprostował, uśmiechając się delikatnie, na co Marcel jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Żartujesz? – dopytał, bo jakoś nie mógł w to uwierzyć. To przecież nie była jakaś tam byle jaka restauracja! Co prawda Marcel nie dostał jeszcze swojego obiadu, ale same przystawki i wino wystarczyły, by był o tym przekonany całym sercem!

– Nie.

– Nie trzeba mieć do tego jakiejś… szkoły? Doświadczenia? – zapytał i zapatrzył się na usta Wawrzyńskiego, które zrobiły się czerwieńsze od wina.

– Ogólnie trzeba. – Oblizał wargi. – Ale tak się złożyło, że tutejszy szef miał okazję zjeść kiedyś przygotowany przeze mnie obiad i tak to się zaczęło. – Wzruszył ramionami.

– I czemu już tu nie pracujesz?

– Bo wolę gotować dla siebie, a nie pod presją czasu. Lubię też eksperymentować, a tutaj raczej nie mogłem się popisać, dania musiały być takie same, jak w karcie.

Marcel oparł głowę na swojej dłoni i patrzył na Wawrzyńskiego. Wyobraził go sobie w białym, przewiązanym w pasie fartuchu, krzątającego się po profesjonalnej kuchni… A później przypomniał sobie, jak ten przygotował dla niego obiad i, cholera, było coś w gotujących mężczyznach, trzeba to było przyznać.

– Naprawdę znasz się na rzeczy, co? – bąknął, uświadamiając sobie, że on nie miał czegoś takiego. Jedyne na czym się znał, to granie na gitarze z takich niezobowiązujących hobby, ale poza tym nie było nic, w czym byłby dobry.

– Cóż – odparł luźno, wzruszając ramionami. Skurczybyk, myślał, że jest skromny? Dobre sobie!

– Oto zamówienie. – Kelner postawił przed nimi ich pięknie wyglądające dania i dolał im do pustych już lampek kolejną porcję wina. – W razie potrzeby proszę wołać – dodał na odchodnym, uśmiechając się delikatnie, a Marcel przytaknął na te słowa głową.

Później chwycił za sztućce i, jedząc to wszystko oczami, nabił na widelec kawałek kurczaka polanego żurawiną i jakimś innym, białym sosem. Zanim wziął kęsa, spojrzał jeszcze na Kacpra, który skropił swoją rybę sokiem z cytryny. Wyglądał, jakby wiedział, co robił. Spojrzał na niego spod rzęs, po czym przyłożył palce do ust i spił z nich kwaśny sok, na co Marcel zamrugał, zarumienił się i, żeby zająć czymś myśli, w końcu wpakował jedzenie do ust.

Przymknął oczy z przyjemności, kiedy mieszanka smaków rozlała się po jego podniebieniu. Naprawdę żył w błędzie przez te wszystkie lata. Ogólnie lubił wszystko, co słodkie, ale nigdy nie pomyślał, że kurczak przyrządzony w taki sposób mógłby być dla niego.

Był. Nigdy by nie pomyślał, że wszystko to będzie smakować tak dobrze, przez co pozytywnie się zaskoczył. Do tego oczywiście dostał nie mniej idealną sałatkę z wiosennych warzyw i swoje ulubione, pieczone ziemniaki. Chyba nie musiał mówić, że wino pasowało do tego idealnie…?

– Wyglądasz na szczęśliwego – skomentował najpewniej jego wyraz twarzy Kacper.

– Jestem szczęśliwy – odparł, po czym dopił cały alkohol. Zerknął na Wawrzyńskiego zarumieniony. Zauważył, jak ten kręci rozbawiony głową i kiwa dłonią na kelnera. Kelnera, który po chwili ponownie dolał mu wina. Marcel jednak nie protestował – przyjemne ciepło rozlało się po całym jego ciele, żołądek był szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu, a ciało mrowiło od alkoholu. Był tak zrelaksowany, że naprawdę było mu wszystko jedno. Miał ciężki dzień w szkole, a wczoraj jeszcze stresującą randkę, więc teraz należała mu się taka chwila, prawda?

– Dobrze to widzieć.

– Też się cieszę – przyznał zrelaksowany i otworzył lekko przymknięte oczy. – I naprawdę umiałbyś zrobić takie samo? – zapytał, nie dając temu wiary.

– Naprawdę – odparł, popijając niespiesznie swoje wino. Cóż, z tego co Marcel zarejestrował, wciąż był gdzieś na początku swojej drugiej lampki, on natomiast wypił już do połowy trzecią i naprawdę zaczęło mu się robić miło.

 – Więc mogę liczyć, że dostanę jeszcze kiedyś takie?

– Jeżeli zasłużysz – odparł Kacper, patrząc na niego tym swoim roziskrzonym wzrokiem, na co Marcel ponownie stuknął go nogą w nieszczęsną kostkę.

– Jeśli zasłużę? Co to w ogóle znaczy?! Już zasłużyłem.

Kacper skrył swój uśmieszek za kieliszkiem z winem, chociaż Rogacki i tak doskonale to widział.

– No nie wiem, za te kopniaki powinienem kategorycznie odmówić – zamyślił się.

– Dostanę takie w sobotę, inaczej nie przyjdę – zażądał wyniośle, krzyżując ręce na piersi.

– Już się zgodziłeś przyjść – upomniał go.

– Zmieniłem zdanie. – Wzruszył nonszalancko ramionami.

– Uciekasz się do szantażu? Co za nieczyste zagranie. – Kacper przeszył go tym swoim wzrokiem, jednak Marcel wytrzymał to dzielnie. – Dobrze, jeżeli przyjdziesz wcześniej. Nie będę przecież przygotowywał tego dla całej chmary ludzi.

– Godzinę wcześniej.

– Dwie godziny wcześniej – poprawił go Wawrzyński.

– Nie ma mowy. Godzina.

– Dwie godziny.

– Półtorej – targował się zawzięcie, starając się za wszelką cenę utrzymać poważny wyraz twarzy. W końcu grube transakcje tutaj zachodziły!

– Trzy – rzucił beznamiętnie Kacper.

– Chciałbyś! Dwie to maksimum – syknął, mrużąc oczy.

– Idealnie. Dwie będą jak najbardziej w porządku – zgodził się Wawrzyński z zadowoleniem, a Marcel zamrugał zdezorientowany. Dupek! Tak czy inaczej wyszło totalnie na jego! – Nie umiesz się targować ani trochę – dodał, odchylając się na krześle i patrząc zwycięsko na zarumienione policzki chłopaka.

– Pf – mruknął, odwracając wzrok. On zawsze musiał go tak załatwić, prawda? Obrażony Marcel nie miał najmniejszej ochoty dalej rozmawiać z Wawrzyńskim, zapatrzył się więc na kelnera, który właśnie kierował się do ich stolika.

– Czy dla panów będzie coś jeszcze? Jakiś deser? – Marcel przesunął ciężko wzrok na Kacpra, który zaprzeczył tylko i poprosił o rachunek.

– Nawet nie wiedziałem, że tak długo nam się tu zeszło.

– No tak, przecież mamy jeszcze inne plany – odparł Marcel kąśliwie, patrząc, jak jabłko Adama Kacpra porusza się, gdy ten przełyka alkohol. Hipnotyzujący obrazek.

– No właśnie – przytaknął zadowolony.

Marcel jęknął w duchu. Zdecydowanie nie powinien się tak dobrze czuć w towarzystwie tego dupka.

 

Aktualizacja: 24.09.2020 | 08.02.2021