sobota, 22 września 2018

Rozdział 23

Obudził się wyspany, co sprawiło, że od razu poczuł się jak nowo narodzony. Zrobił sobie śniadanie na słodko i jadł je, postukując nogą w rytm skocznej piosenki, która leciała z odtwarzacza. Zuza siedziała z nim przy stole i tańczyła górną częścią ciała, podskubując mu z talerza co lepsze kąski, na co w odpowiedzi rzucał jej udawane, gniewne spojrzenia. Ona chichotała cicho i odsuwała się od razu, gdy tylko Marcel wystawiał w jej stronę wstrętne paluchy gotowe załaskotać ją na śmierć.

– Jakiś taki radosny jesteś dzisiaj – skomentowała jego zachowanie mama, która właśnie skończyła malować sobie paznokcie. – Zadania z matmy odrobiłeś? – zagaiła, a Marcel spojrzał na nią z pretensją. Ten poranek przecież zapowiadał się tak cudownie! Ptaki śpiewały, słoneczko świeciło, a chmurki przesuwały się radośnie po niebie. Nie mogło być lepiej!

...Może i lepiej być nie mogło, ale zjebać to się zawsze dało.

– Musiałaś, co? – odparł grobowo, a Ewa posłała mu uroczy uśmiech.

– Nie oszukujmy się, orłem z matmy to ty nie jesteś, a w tym roku masz maturę – podkreśliła. – Muszą cię też do niej jeszcze dopuścić. – Marcelowi mina zrzedła jeszcze bardziej. – To zrobiłeś je czy nie?

– Nie – bąknął trochę obrażony. Jego mama podeszła do niego niespiesznie i otwartą dłonią poklepała go po czubku głowy, uklepując rozwichrzone po spaniu włosy.

– No to, kochanie, polecam wziąć ci się do roboty. – Uśmiechnęła się, a Zuza spojrzała na nią z uwielbieniem. – Bo konsekwencje będą srogie. – Przestała miętosić jego włosy.

– Grożą mi we własnym domu! – oburzył się, patrząc z niedowierzaniem na Ewę. Chyba przez wakacje zapomniał, jaka potrafiła być w roku szkolnym.

– I co? Mi się skarżysz? Szybko kończ to śniadanie i do lekcji – nakazała, więc Marcel, już nie w takim dobrym nastroju, powłóczył się do pokoju i wyjął z plecaka zapomniany zeszyt wraz z książką.

Nie ruszył tego przez weekend, więc czekało na niego czterdzieści zadań z podpunktami. Obrzucił spojrzeniem kartkę i z bólem zabrał się za czytanie od początku wszystkich zadań. Pierwszych pięciu w dalszym ciągu nie potrafił rozwiązać, za to dokończył szóste, które zaczął u Kacpra. Kilka następnych też mu jakoś poszło, ale nie miał odpowiedzi, więc nie wiedział, czy są dobrze rozwiązane. W przeciągu godziny ze wszystkich zadań zrobił jedenaście, przez kolejne dwie godziny szukał po Internecie, czy przypadkiem już ich ktoś nie rozwiązał. Oczywiście, znając swoje szczęście, nawet się nie spodziewał, że cokolwiek uda mu się ugrać. Lafirynda od matmy bardzo się postarała i wydrukowała im zadania, których nie było w żadnej innej książce, a to szaleńcze przeszukiwanie Internetu w poszukiwaniu odpowiedzi tak go zirytowało, że aż zaczęła go boleć głowa. Był coraz bardziej wkurzony i podminowany, a ze złości miał ochotę rwać sobie włosy z głowy. Szczerze mówiąc już był ku temu bliski, jednak na razie kończyło się tylko na tłuczeniu pięścią w blat biurka lub cichych przekleństwach wysypywanych spod zaciśniętych warg.

Ciche pukanie tak go wytrąciło z równowagi, że wyprostował się jak struna i wzrokiem bazyliszka zlustrował wchodzącą do pokoju Ewę.

– Zrobione? – zapytała kobieta, podchodząc do biurka. Pochyliła się nad Marcelem i zerknęła na otwarty przed nim zeszyt.

– Nie – odparł grobowo zdenerwowany na wszystko i wszystkich. Odsunął się z wolna od biurka i wstał, mając ochotę wyprostować kości. Przy okazji cisnął też ołówkiem na otwarty zeszyt, żeby dać jakoś upust emocjom.

– Oho – sapnęła kobieta, przyglądając się dokładnie synowi. – Zapomniałam, że matma zawsze wprawiała cię w taki nastrój…

– Ta – warknął, mimo że wiedział, że to nie jej wina. Wiedział to, ale nie potrafił powstrzymać złości.

– Wiesz, że jakbym umiała, to bym ci pomogła…

– Ale nie umiesz – uciął, powodując zmieszanie u mamy. Widząc ją taką od razu zrobiło mu się jeszcze gorzej, ale boląca głowa i złość na samego siebie była wręcz nie do pokonania i nie mógł inaczej. Zacisnął palce na zwężeniu nosa i odetchnął kilka razy, starając się jakoś uspokoić. – Przepraszam – rzucił chwilę potem, po czym skierował się do wyjścia z pokoju. Zaczął krążyć po salonie, a Ewa ruszyła za nim i przypatrywała mu się z niepewną miną.

– Wiesz…

– Nie, nie wiem, w tym właśnie rzecz! Nie umiem tego. Jestem debilem – wzburzył się, unosząc gwałtownie ręce. Był niczym tykająca bomba, która zaraz miała wybuchnąć.

– Nieprawda.

To była prawda. Nie był orłem z żadnego przedmiotu, a już na pewno nie z matematyki, chemii czy fizyki. Lubił te wszystkie gówno-przedmioty jak muzyka czy wf, no i może jeszcze angielski z tych bardziej ambitnych przedmiotów szedł mu nieźle, ale nic poza tym… Miał czwórki i piątki, ale wszystko, czego się nauczył wyparowywało z jego głowy już po kilku tygodniach, więc jego nauka była kompletnie bezsensowna i świadomość tego wkurwiała go niemiłosiernie.

– Trochę tak – odparł markotnie, po czym powędrował do kuchni, gdzie napił się wody. Wiadomo, na ból głowy była najlepsza, chociaż w tym przypadku Marcel nie dawał jej zbyt dużych szans. Chyba po prostu musiał odpocząć od tych zadań.

Trochę podbudowany a także skruszony wrócił do Ewy. Usadowił się przy niej. Ona zerknęła na niego, uśmiechając się bezradnie, i zrobiła mu więcej miejsca na wersalce. Dobre półtorej godziny oglądali jakieś beznadziejne seriale na zmianę z teleturniejami, nim w końcu Marcel postanowił wrócić do swojej życiowej porażki.

Z obawą zasiadał do biurka, bojąc się, że jak tylko zerknie okiem na tę algebrę, trygonometrię, zadania z prawdopodobieństwa i różne inne, to automatycznie jego głowa eksploduje. I faktycznie tak też się stało, tylko że nie od razu. Tym razem wytrzymał trochę mniej niż godzinę i zrobił pięć zadań, po uprzednim zaznajomieniem się z tematem w książce, nim ponownie się poirytował.

Ludzie, którzy nie umieją matmy mają przesrane, pomyślał, po czym wyjął z kieszeni telefon. Jego pierwszym zamiarem było napisanie do Kuby i poskarżenie się na bezsensowność swojego żywota, ale w tym samym momencie coś szepnęło mu cicho do ucha, że przecież jest ktoś, kto mógłby mu pomóc z tym małym problemem. Na samą tę myśl Rogacki skrzywił się mocno i od razu ją odrzucił. Napisał do Kuby, tak jak miał w zamiarze, ale ten musiał być zajęty, bo w ogóle mu nie odpisywał. Wczoraj wymieniali wiadomości jak najęci i chłopak napomknął mu, że dzisiaj może być z tym ciężko, więc Marcel – z bólem serca, ale jednak – jakoś to przyjął. Mimo to dalej wpatrywał się w telefon, później na celownik obierał sobie Bogu ducha winny zeszyt i na powrót spojrzał na ekran.

Myśl, która wcześniej nawiedziła go tak niespodziewanie, nie dawała mu spokoju.

Może faktycznie powinien?

W końcu wcale nie miał dużo czasu, a nie zrobi przecież ponad dwudziestu zadań sam. Tego był pewny. Potrzebowałby na to przynajmniej jeszcze całego dnia i nocy, jeśli miałby wszystko wyszukiwać i próbować jakoś dojść do tego, jak w ogóle zabrać się za te zadania, więc, wahając się jak cholera, wszedł w SMS-y i zapatrzył się głupio w pustą wiadomość skierowaną do Kacpra. Gdyby ktoś by mu kiedyś powiedział, że będzie chciał się odezwać do Wawrzyńskiego bez przymusu, to chyba by go wyśmiał. Teraz jednak chodziło o coś więcej, o jego być albo nie być!

Po prostu nie miał wyboru.

Potraktuje to jako korepetycje. Ludzie cały czas przecież jakieś brali!

W końcu odważył się napisać:

„Może miałbyś dzisiaj czas?”

„Coś się stało?”

Odpowiedź przyszła po kilku sekundach. No tak, również Kacper musiał dość do wniosku, że coś musiało być nie tak, skoro Marcel do niego napisał.

„Matematyka się stała”, odpisał ponuro, wykrzywiając wargi.

„Brzmi poważnie. Jak chcesz to przychodź”, przeczytał i przełknął nerwowo ślinę.

Właśnie ze swojej własnej woli miał spotkać się z Kacprem i było to tak nierealne, że musiał jeszcze raz przeczytać tę krótką wymianę zdań, by w pełni to do niego dotarło.

Stało się, więc tak czy inaczej nie miał wyjścia. Po prostu pójdzie i zrobi matematykę, tylko tyle. Tylko tyle i aż tyle! Bo w końcu miał robić coś, czego nienawidzi z człowiekiem, którego nienawidzi. Ładne combo, nie ma co!

Z miną cierpiętnika z powrotem schował zeszyt z zadaniami do plecaka i, po dłuższym zastanowieniu, poprosił mamę o pieniądze, bo przecież takie usługi nie były za darmo. Kobieta zdziwiła się, ale po wybuchu Marcela sprzed kilku godzin zgodziła się bez gadania. Chyba czuła się winna, że zaniedbała edukację syna i nigdy nie wysyłała go na żadne dodatkowe zajęcia. Marcel oczywiście nie miał jej tego za złe i obiecał sobie, że jak wróci, to jakoś udobrucha Ewę, bo czuł się winny. Tych pieniędzy też nie chciał od niej brać, ale aktualnie był tak bardzo spłukany, że nawet zawszonego grosza by nie znalazł w kieszeni. No, może tylko tę dychę, którą udało mu się zachować po spotkaniu z Kubą.

– To ja spadam. Nie wiem, o której będę, bo czuję, że może być ciężko.

– I tak idę do pracy na drugą zmianę, więc pewnie mnie nie będzie. – Kobieta zbyła to machnięciem ręki.

Nie wiedzieć czemu droga do domu Szymona strasznie szybko mu minęła, a on, szczególnie dzisiaj, chciałby jakoś odwlec tę chwilę. Nic z tych rzeczy. Nawet drzwi od klatki przytrzymał mu jakiś mężczyzna, żeby bez problemu mógł wejść do środka. Miało to też oczywiście swoje plusy, na przykład takie, że nie musiał dzwonić domofonem, ale i tak… Żeby jakoś odwlec ten moment, a także zaoszczędzić sobie nieprzyjemnych doznań, zamiast windy użył schodów. Żałował tego już na piątym piętrze, ale uparcie piął się w górę, nawet nie patrząc na tę złowieszczą pułapkę. Co prawda, po wejściu na dziesiąte piętro był nie mniej zasapany niż po ostatniej nieprzyjemnej przygodzie w windzie, ale teraz chociaż mógł to potraktować jako całkiem niezły trening! Cardio zawsze było mile widziane, zwłaszcza kiedy nie miało się za grosz kondycji.

Uspokajał oddech przez chwilę, nim w końcu zadzwonił dzwonkiem do drzwi. W napięciu czekał, aż Wawrzyński mu otworzy. Co dziwne, trochę mu się z tym zeszło, a kiedy już się zjawił, Marcel obrzucił go uważnym spojrzeniem. Zwłaszcza jego gołą klatę i spodnie w kolano, a także mokry ręcznik przewieszony luźno przez ramię.

Zamrugał zdziwiony, wlepiając spojrzenie gdzieś na wysokości jego brzucha, który wyrzeźbiony był tak, jak Marcelowy brzuch nigdy nie będzie, i speszył się.

– Przeszkadzam? – rzucił wyższym głosem niż zazwyczaj i czym prędzej przeciągnął spojrzenie na twarz Kacpra, która zdecydowanie była bezpieczniejszym rejonem.

– Skądże – zbagatelizował, uśmiechając się jakoś tak cwanie, na co Marcel jedynie uniósł dumnie brodę i przemaszerował koło chłopaka, który zrobił mu miejsce w przejściu. Starał się nie zwracać uwagi na przyjemny zapach ani na mokre ciało, które nie miało żadnej skazy, przynajmniej Marcel takowej nie zauważył. Ignorował też gdzieniegdzie porozrzucane kropelki wody, które zdobiły bladą skórę niczym rosa ozdabiała źdźbło trawy, a także nastroszone, jasne włosy na rękach. Wszystko to bowiem wydawało mu się niepoważne i niewskazane, bardzo nieodpowiednie w tej chwili, zwłaszcza kiedy przez jego kręgosłup niby pioruny po nocnym niebie rozeszły się dreszcze. Wtedy bardzo nie na miejscu wydał mu się on – stojący pośrodku salonu niczym w klatce, której wyjście było tuż za nim, a jednak jakby poza jego zasięgiem...

– Będziesz tak stał? – Z amoku wyrwał go głos Kacpra. Głupi cwaniak miał tę swoją zadowoloną minę, którą Marcel z wielkim zadowoleniem i satysfakcją starłby w drobny mak, gdyby tylko miał pojęcie, jak to zrobić.

Teraz jednak nawet nie próbował, zbyt dobrze wiedząc, jak taka konfrontacja by się skończyła – oczywiście jego porażką, bo tak to zazwyczaj bywało.

– No nie – bąknął i podążył za Wawrzyńskim, który wyprzedził go sprawnie i zaczął kierować się nieznaną dotąd Marcelowi drogą; korytarzykiem, który prowadził również do łazienki, ale dalej w głąb i w głąb, ze trzy metry może, jednak jakie to trzy metry były! Pełne napięcia, stresu i wpatrywania się w prace łopatek i ramion, co powinno być karalne i Marcel z chęcią samego siebie odeskortowałby do pierdla. Ganił się w myślach, dlaczego, do cholery, patrzył i to tak patrzył, ale za nic nie mógł przestać, przynajmniej dopóki Kacper nie uchylił znajdujących się na samym końcu drzwi i nie odwrócił do niego, rzucając:

– Rozgość się, ogarnę się trochę i zaraz do ciebie wrócę.

Marcel przeszedł koło Wawrzyńskiego, który cofnął się do łazienki. Dopiero wtedy poczuł się w miarę bezpiecznie i pozwolił sobie odetchnąć.

Bóg mu świadkiem, że kiedyś go to wszystko zabije.

Rzucając za siebie ukradkowe spojrzenie, zauważył zamykające się za Kacprem drzwi. Rozejrzał się po pokoju. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, nie miał zielonego pojęcia, jakby mogła wyglądać sypialnia Kacpra, w której jeszcze ostatnio tak bardzo nie chciał się znaleźć, a teraz stał w najlepsze niczym ta sierota w samym jej środku.

Samo pomieszczenie musiało być urządzone przez Szymona w schludnym i minimalistycznym stylu. Na środku stało duże dwuosobowe łóżko przykryte jasnym kocem w kolorze mlecznej kawy. Ściany, ciemniejsze o kilka odcieni, sprawiały, że pomieszczenie wyglądało przyjaźnie, tak samo jak grube, słomkowe rolety w oknie. W rogu na komodzie stał telewizor, nie taki duży jak w salonie, ale również nienajgorszy, jak Marcel skromnie zauważył. Po przeciwnej stronie znajdowało się drewniane biurko, a na nim laptop i kilka książek, jakieś kartki i inne pierdoły. Nad tym wszystkim Kacper miał solidną półkę, na której znajdowało się mnóstwo innych książek. Już nie tych od matematyki i fizyki. Wyglądały na kryminały. Tak przynajmniej wywnioskował po tytułach. Na samej górze leżały komiksy, po które nieśmiało sięgnął.

Spojrzał na kilka okładek, po czym uśmiechnął się z politowaniem. Batman, Liga Sprawiedliwych, Zielona Latarnia… DC ssało, mówił już to?

Odkładając wszystko na miejsce, zrzucił w końcu plecak i usiadł na jednym z krzeseł. Tym obrotowym rzecz jasna, podejrzewał bowiem, że to właśnie ono należało do Kacpra, a drugie, skromniejsze, musiało być przeznaczone dla gości – studentów. Niespiesznie wyjął z plecaka to, co ze sobą przyniósł i przymknął oczy, słuchając jak Kacper krząta się po łazience.

Stan względnego spokoju został przerwany przez wibrujący telefon, który Marcel wygrzebał niezgrabnie z kieszeni. Odczytał wiadomość, uśmiechnął się pod nosem i odpisał Kubie, który najwyraźniej znalazł w końcu chwilkę. Niestety, nie dane mu było zbyt długo angażować się w rozmowę, gdyż Kacper zjawił się w pokoju niespełna dwie minuty później. Był już w pełni ubrany, za co Marcel dziękował Bogu. Miał na sobie czarną koszulkę na krótki rękaw i te same spodnie. Jedynie włosy jeszcze miał mokre, ale może to i dobrze, bo Rogacki dłużej zawiesił na nich wzrok i doszedł do wniosku, że nie są już tak nieprzyjemnie krótkie, jak jeszcze miesiąc temu.

– Wygodnie ci się siedzi? – padło ironicznie. Marcel uśmiechnął się uroczo.

– Tak, dziękuję. – Zasłużył tym sobie na przeciągłe, pełne politowania spojrzenie. Już miał wrażenie, że Kacper zacznie się z nim kłócić, że to jego miejsce, ale nic takiego nie nastąpiło. Marcel czuł za to jakąś taką małą, bo małą, satysfakcję.

– Przesuń się.

Marcel przesunął się odrobinę, robiąc tym samym miejsce Wawrzyńskiemu. Po chwili oboje już siedzieli przed biurkiem, a Rogacki, mimo że nie chciał, czuł przyjemny zapach użytego przez niego żelu pod prysznic.

– Nie musiałeś się myć specjalnie dla mnie – wypalił jakoś tak głupio, bez zastanowienia, przez co został niemalże zmiażdżony morderczym wzrokiem.

– Tak się składa, że musiałem, bo ktoś mi przerwał trening – padła odpowiedzieć, ale wyjątkowo Marcela nie speszyła. Jakiś taki lepszy miał humor, najpewniej przez Kubę, więc niestraszne mu były zarówno Kacprowe słowa, jak i ostre spojrzenia.

– Mogłeś mi napisać, że jesteś zajęty… – odpowiedział luźno, wzruszając ramionami. Czuł na sobie uważne spojrzenie i niemalże chciał się zaśmiać Kacprowi w twarz, bo nagle odkrył, że już się go nie bał.

…Nie bał? Zamrugał kilka razy, niedowierzając własnym myślom, a potem powiódł spojrzeniem po znienawidzonej twarzy, która kiedyś na myśl przywodziła mu tylko strach i trwogę. Teraz jednak, kiedy go tak sobie lustrował, czuł się spokojny. Te ostre rysy twarzy już nie stanowiły zagrożenia, kiedy oczy patrzyły tak łagodnie…

– Ale najwyraźniej nie mogłeś się oprzeć, żeby spędzić trochę czasu przy matematyce! – dodał, potem zaśmiał się krótko, bo poczuł się dziwnie radośnie. Chwycił za leżący na biurku ołówek, gotowy zmierzyć się z tą zmorą.

– Matematyka jest tu tylko przy okazji – padło luźno, niby prześmiewczo, ale Marcel wiedział, że naprawdę tak było. Kacper zdecydowanie wolał spędzać czas po prostu z nim. Okoliczności nie były ważne.

– A ja jestem tu przy okazji matematyki, więc chyba powinniśmy zacząć? – zapytał, przykładając ołówek do policzka.

Spojrzał na Wawrzyńskiego ponaglająco i zarejestrował, że ten patrzył na niego ze zdziwieniem, jak gdyby go nie poznawał. Marcel wcale mu się nie dziwił, sam nie mógł uwierzyć, jak bardzo był rozluźniony. Z drugiej strony wolał być taki, niż trząść się jak galaretka z nerwów.

Zastanawiał się, z czego to mogło wynikać i pierwsze co przyszło mu na myśl, to Kuba. Pewnie to on dodał mu tyle sił i mocy! Jednak po dłuższej chwili doszło do niego, że był to inny rodzaj rozluźnienia, niż wtedy z chłopakiem; nie ten udawany, nie wymuszony na potrzeby spotkania, żeby wypaść jak najlepiej, lecz prawdziwy, płynący prosto z wnętrza. No bo czym było się tu przejmować, kiedy osoba, z którą siedział, patrzyła na niego tak, jakby żadne jego wady nie istniały?

– Możemy… – odparł Kacper z wahaniem, nie mogąc się nadziwić zachowaniu Rogackiego. – Widzę, że zrobiłeś już trochę… – odchrząknął, a Marcel po raz pierwszy dostrzegł, żeby Wawrzyński się zmieszał i to przez niego!

Niech dupek ma, pomyślał zadowolony, uśmiechając się jeszcze szerzej. Jak tak dalej pójdzie, to szybciej mnie znienawidzi.

Może tak powinna wyglądać jego zemsta? Byliby kwita – zadręczanie za zadręczanie.

– Nawet nie połowę… – odparł nadal w dobrym humorze, chociaż już trochę mniej zadowolony. Oto nadchodziła ona – koszmar maturzystów, naczelny postrach szkół, przedmiot, od którego włos jeżył się na karku… Matematyka.

– Zacznijmy od pierwszego...

Marcel podporządkował się mu już bez słowa. Zaczęli przerabiać wszystkie zadania krok po kroku, tak że Marcel z każdym Kacprowym zdaniem, z każdym równaniem, jakie mu pokazywał, wiedział coraz więcej i więcej, aż w końcu był w stanie rozwiązać zadanie samemu. Co prawda, nadal to była męka, bo Marcel, mimo że niegłupi, nie za bardzo wiedział, jak się za wszystko zabrać. Dopiero kiedy Kacper podpowiadał mu od czego zacząć i na czym zakończyć, był w stanie jakoś dojść do poprawnego wyniku, a i to nie zawsze. Mimo tego Wawrzyński nie denerwował się, był spokojny, chociaż w dalszym ciągu wydawało się Marcelowi, że był wytrącony z równowagi. Siedzieli blisko siebie, ale Rogacki nie zwracał na to aż takiej uwagi, jaką zwróciłby kiedyś. Teraz nie martwił się, że dostanie wpierdol, więc był spokojny. Pochylał się czasami nawet bliżej Kacpra, żeby dojrzeć, co on tam pisze, bo pisał zgrabne, ale małe literki. On natomiast odwrotnie – bazgrał krzywo hieroglify na pół strony, więc Kacper nie miał problemu z zobaczeniem.

Marcel jedynie stresował się tym, że zrobi z siebie idiotę i popełni podstawowy błąd. Starał się więc pilnować, ale takie skupienie szybko zaczęło skutkować ponownym bólem głowy. Jego wydajność spadała, łapał się na tym, że powoli nie słuchał, co takiego Wawrzyński miał do powiedzenia, a gdy patrzył na to, co zapisuje, robił to bez myślenia. Wszystkie obrazy po prostu przelatywały przez jego umysł, nie odbijając się w pamięci.

– Przed chwilą ci tłumaczyłem, jak to zrobić – powiedział Kacper, podczas gdy Marcel już od pięciu minut głowił się nad zadaniem.

– Wiem, wiem… – mruknął, ale mimo tego kompletnie nie był w stanie przypomnieć sobie, co takiego Kacper mówił o tego typu zadaniach. – Chyba już mam dość… Już prawie dwie godziny tak siedzimy – pozwolił sobie odrobinę ponarzekać i spojrzał z pretensją na zeszyt.

– Chcesz odpocząć? – zaproponował Wawrzyński, odsuwając się od biurka. Marcel spojrzał na niego bez energii, zastanawiając się, czy on też był zmęczony, być może poirytowany… Jeżeli tak, to w żadnym stopniu nie dawał tego po sobie poznać.

– Dziesięć minut przerwy? – rzucił, licząc na pozytywne rozpatrzenie prośby. Nie przeliczył się.

– Jasne. Chcesz coś do picia? – zaproponował, prawie już wychodząc z pokoju. Marcel wstał za nim, bo i on musiał rozprostować kończyny, po czym poczłapał wiernie za chłopakiem.

– Chętnie.

Przystanął w progu salonu i z tej odległości przyglądał się, jak Wawrzyński podchodzi do blatu i majstruje coś przy nim.

– Ten Szymon to jeszcze tu mieszka? – zapytał wiedziony ciekawością.

 – Mieszka. Wróci w niedzielę – oznajmił Kacper, podchodząc do Marcela. Podał mu szklankę z podejrzanie wyglądającym napojem, więc Rogacki przyjrzał się jej niepewnie i spróbował.

– Co to?

– Woda – odparł Kacper, a Marcel wywrócił oczami. – Woda z cytryną, ogórkiem, miętą… – wymieniał, podczas gdy Marcel z coraz większym szokiem sączył napój.

– Brzmi podejrzanie. Kto normalny pije wodę z ogórkiem? – mruknął i znowu dostrzegł ten specyficzny uśmieszek, więc wywrócił tylko oczami. Najwyraźniej Kacper pił i nic dziwnego, bo smakowało naprawdę nieźle.

– Mało jeszcze wiesz o życiu – zironizował. Marcel obrzucił go oburzonym spojrzeniem. – A o kuchni to już w ogóle… – Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na niego z góry, aż włos się Marcelowi zjeżył od tej wzmożonej atencji.

– O matematyce wiem jeszcze mniej, jak już tak sobie rozmawiamy – powiedział, unosząc wysoko głowę. Wawrzyński parsknął śmiechem i, o zgrozo, zbliżył się jeszcze bardziej. Ze szczerym uśmiechem oparł jedną dłoń na ścianie przy głowie Marcela, automatycznie nie dając mu wyboru; Rogacki musiał przylgnąć do niej cały, by przypadkiem nie zetknąć się z nim ciałem.

– Myślę, że znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy, o których nie wiesz całkiem sporo – dodał jakoś tak inaczej, a serce Marcela zaczęło bić szybciej.

To znowu się dzieje, pomyślał z paniką, przerażony tym, jak blisko niego Kacper nagle się znalazł i mówił do niego w taki sposób, że aż miękły mu kolana, oczywiście z czystej trwogi, co było praktycznie nie do zniesienia.

– Na-nawet więcej niż kilka – zająknął się, zerkając w stalowe tęczówki. Błądził rozbieganym wzrokiem po jego twarzy i uciekał nim po pokoju, by finalnie znowu skończyć gdzieś w okolicach jego oczu i ust; Kacper natomiast niezmiennie wpatrywał mu się w oczy i szukał jego spojrzenia, a na ustach miał ten sam przeklęty uśmieszek, którego Marcel tak nienawidził. – Nie mam pojęcia też o… o chemii! Fizyce, gospodarce, psychologii, polityce… – paplał śmiertelnie przerażony, zaciskając dłoń na niewinnej szklance.

– Kiedy się zamknąć to też nie wiesz – powiedział Wawrzyński i mimo że powinno zabrzmieć to jak obraza, to wcale słowa te nie miały takiego wydźwięku. Przeciwnie. Wypowiedziane były jakby z rozczuleniem i delikatnością, od której policzki Marcela zaróżowiły się niczym jabłuszko w słoneczny dzień.

– Taki człowiek, nie polecam – sapnął, dostając niemalże palpitacji na widok coraz szerszego uśmiechu.

– Ja mógłbym polecić z ręką na sercu… – przyznał Kacper cichszym głosem, unosząc rękę, na co Marcel właśnie dostał zawału i spod przymrużonych powiek spoglądał na wędrówkę tej dłoni, pewny, że wyląduje zaraz na jego ciele. Już niemalże czuł jej ciężar i ciepło na swoim policzku, co wprawiło go w stan paniki, ale… Kacper, jak powiedział chwilę wcześniej, ułożył ją sobie na piersi i powoli oderwał drugą dłoń od ściany, aż w końcu stykały się z nią same palce, by po chwili i one opadły luźno wzdłuż ciała. – Ale nie zrobiłbym tego, bo jeszcze ktoś byłby gotów się skusić… – rzucił na odchodnym, zostawiając rozdygotanego Marcela samemu sobie.

Chłopak, zanim był w stanie jakkolwiek funkcjonować, musiał wziąć kilka głębszych oddechów, a i po nich wcale nie było mu łatwo ustać na nogach. Z dłoni prawie wypadła mu szklanka. Kolana ugięły się przy pierwszym kroku, jednak szybko nad sobą zapanował i podszedł do stołu bez żadnych wywrotek. Odstawił na niego szkło i jeszcze raz odetchnął, by jakoś odgonić ten niepewny stan.

– A ty co, Rogacki? Umarłeś tam? – Doszedł do niego przytłumiony krzyk Kacpra, który najpewniej już rozgościł się w swoim pokoju.

– Tak, akurat w umieraniu nie mam sobie równych! – odkrzyknął słabo, faktycznie czując się martwym w środku. Tylko że jego serce biło jakoś tak zdecydowanie za mocno jak na potencjalny zgon, więc coś mu się tutaj nie zgadzało! Nie zgadzały mu się też te zawroty głowy i napięcie, które czuć było między nimi, cholera, czuć było tak bardzo, że niemal można byłoby sobie wmówić, że było widoczne gołym okiem.

Czy Kacper też je czuł?

Cholerny dupek najpewniej dobrze się bawił, podczas gdy on tutaj na zawał prawie zszedł! Zresztą, nawet nie był w stanie policzyć, ile to on już miał takich zawałów za sobą. Był niemalże niczym chłopiec, który przeżył tylko po to, by mieć zawał; kolejny za kolejnym i to wcale nie było śmieszne, bo kiedyś najprawdopodobniej mu się taki przytrafi i nie będą to żarty. A żeby już wszystko było jasne, to najpewniej będzie stał za tym Wawrzyński!

Niemalże rwąc sobie włosy z głowy, Marcel jakoś dotarł do pokoju i przystanął w drzwiach. Z trwogą popatrzył na wolne, obrotowe krzesło, jak gdyby wcale nie należało do Kacpra. A nie należało, bo ten postanowił, ot tak, mu je oddać. To go przerastało.

– No już Rogacki, nie miej takiej niemrawej miny. Przecież nawet cię nie dotknąłem. – Kacper wywrócił oczami, na co Marcel jakby bardziej skurczył się w sobie.

Może i tego nie zrobił, ale zdecydowanie chciał, a sama świadomość tego, to było już za dużo.

Na nogach jak z waty w końcu dowlókł się do krzesła i opadł na nie ciężko. Nerwowo obrzucił spojrzeniem biurko. Odsunął się od chłopaka na bezpieczniejszą odległość. Widział, że palce mu drżały lecz im mocniej starał się uchwycić ołówek, tym bardziej było to widać, więc poddał się i po prostu odłożył go na blat.

Czując się jak jakaś ameba, oglądał spod przymrużonych powiek, jak Wawrzyński chwyta ołówek i, mówiąc do niego, zapisuje coś w zeszycie. Marcel nawet nie słuchał, bo ciężko było mu wyłapać cokolwiek ze słów, kiedy serce biło mu tak głośno.

 Zresztą, jeżeli Kacper chciał robić – niech robi. W końcu to on przyczynił się do takiego, a nie innego stanu Rogackiego i chyba miał tego świadomość, więc… Niech pokutuje!

Niech się smaży w piekle za to do jakiego stanu go doprowadzał kiedyś, jak i teraz. Bo należało mu się!

Marcel przesiedział tak jeszcze niecałe dziesięć minut, bo tyle zajęło Kacprowi dokończenie jego pracy domowej. W tym czasie patrzył się to na zegarek, to na skupioną minę Wawrzyńskiego i nie mógł zrozumieć, jak do tego wszystkiego doszło. Wiedział tylko, że to on dzisiaj zaproponował to spotkanie, to on z własnej woli przyszedł do jaskini lwa! I to bez strachu! Teraz co prawda strachu jako takiego też nie odczuwał, ale to napięcie i niepewność, jak potoczą się dalsze minuty, przytłaczały go strasznie. Bo, tak jak myślał ostatnio, płynął nurtem, który Kacper z łatwością wyznaczył, chociaż wiedział, że niczym szaleniec powinien się kierować pod prąd.

A może o to właśnie chodziło? Był szalony, że na to wszystko pozwalał? Wszedł dwa razy do tej samej rzeki, co prawda nie ze swojej woli, ale teraz… płynął. Płynął tak jak i wtedy, nie mając siły zaprotestować.

– Już? – zapytał, ociągając się, kiedy Kacper przesunął w jego stronę zeszyt i zamknął go.

– Już. A ty już zdolny do życia, czy jeszcze nie? – Zapytał niby żartem, ale kiedy Marcel na niego spojrzał, widział, że wcale nie był taki pewny. Kolejny fenomen tego Kacpra – naprawdę się przejmował jego stanem, a zwłaszcza kiedy to on za ten stan był odpowiedzialny.

– Można tak powiedzieć – mruknął niemrawo i spakował swoje rzeczy do plecaka. Później wyprostował się i obrócił tak, że siedział twarzą w twarz z Wawrzyńskim. Przez moment po prostu na niego patrzył, mając wrażenie, że widział całkiem inną osobę niż tę, której obraz ciągle miał w głowie. – Ile płacę za usługę? – zapytał, uśmiechając się samymi kącikami ust. Kacper parsknął.

– Nic nie płacisz.

– Nie nic nie płacę, bo przyszedłem tutaj na korepetycje, więc były to normalne dwie godziny twojej pracy – odparł, zwężając oczy.

– Matematyka była tu tylko przy okazji, pamiętasz? – Wawrzyński uśmiechnął się, przez co irytacja Marcela wzrosła. Pierdolony mistrz słowa się znalazł, zawsze wiedział, co powiedzieć!

– Nie chcę tego słuchać. – Wzruszył ramionami i sięgnął ponownie do plecaka, by wyjąć z niego portfel. Kacper jednak był szybszy i położył mu dłoń na ręce, by go przed tym powstrzymać. Na szczęście zaraz ją zabrał.

– Ale wiesz, że wolę inne formy płatności? – powiedział, znowu uśmiechając się szeroko, na co żyłka na Marcelowym czole pojawiła się i zaczęła pulsować jak oszalała.

– Czyżby? – warknął, czując, że gotuje się w środku od tych całych słownych gierek.

– Mhm… Było by mi na przykład bardzo miło, gdybyś zamiast tego przyszedł w tę sobotę…

– Na tę całą imprezę – skwitował skwaszony, a Kacper mu przytaknął. – Imprezy i ja to niezbyt dobre połączenie – przyznał, przypominając sobie, że za każdym razem kończyło się to tak samo – on, sponiewierany i wymięty niczym stówka, oddawał całe swoje jestestwo w ręce Kacpra, by ten jakoś go ogarnął. I nieważne czy pił dużo, czy niedużo… To chyba był po prostu jego pech.

– Po prostu przyjdź. Nikt nie będzie przecież zabraniał ci wyjść – zaznaczył spokojnie i logicznie, na co w Marcelu ponownie się zagotowało, bo wiedział, że nikt mu nie będzie zabraniać. A już na pewno nie Wawrzyński! I może to było właśnie najgorsze.

– Dobra. – Podniósł się z krzesła zamaszyście, odpuszczając sobie jakiekolwiek płacenie. Obrażony i zły na cały świat, nawet nie czekając na Kacpra, udał się do holu, gdzie zostawił buty. Zaczął je sznurować, czując, że Wawrzyński stoi tuż za nim.

– Ale zobaczymy się jeszcze przed sobotą? – padło ze strony Kacpra, kiedy Marcel już się wyprostował i zerknął na niego z niechęcią.

– Może – rzucił z łaską, unosząc wysoko brodę, chcąc pokazać, że nie zawsze będzie z nim tak kolorowo, ale wkurzył się tylko bardziej, kiedy Kacper na te całe starania uśmiechnął się jakby z politowaniem.

– Raczej na pewno, Rogacki. – Nie przejął się grobowym spojrzeniem posłanym w jego kierunku.

Marcel nie miał już siły jakkolwiek na to reagować, więc zagryzł jedynie wargi i postanowił cierpieć w milczeniu.

– Dobra, cokolwiek. Spadam.

– Mhm, to cześć – powiedział miękko Wawrzyński. Był cholernie zadowolony.

Marcel natomiast zadowolony nie był w ogóle, więc mruknął tylko niewyraźnie jakieś pożegnanie i wyszedł, mając przy tym nadzieję, że nieprędko przyjdzie mu tu wracać. 

 


Aktualizacja: 24.09.2020 | 08.02.2021

 *** 
Cześć wszystkim! 
Po ostatnim spotkaniu z Kubą przyszła pora na Kacpra i na kolejne kroki do przodu. Ogólnie, jak to teraz czytałam to mam wrażenie, że ten rozdział jakoś tak powoli się rozkręca - jak go pisałam chyba musiałam mieć jakieś mocne zgrzyty z matmą, bo przelałam na Marcela całą swoją frustrację - ale mam nadzieję, że mimo to Wam się spodoba. No i ta końcówka... Kacper chyba powoli pozwala sobie na więcej ;)
Dzięki za komentarze pod ostatnim postem. :)
Pozdrawiam Was cieplutko i do następnego!

5 komentarzy:

  1. Hej,
    no i ostatecznie to właśnie Kacper pomógł z tymi zadaniami z matmy... ale właśnie czy takie prowokacje wychodzą ssme czy właśnie prowokuje aby coraz więcej zabierać tej przestrzeni Marcelowi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć!

    Nie owijając w bawełnę, początek tego rozdziału w ogóle mi się nie podobał. Domyślam się, że chciałaś go utrzymać w takim żartobliwym i lekkim tonie, a wyszło tak trochę naciąganie i niesmacznie. Mam niesmak, bo Marcel okazał się królową królowej dramatu, stękania i wszystkiego, co tylko może być na „nie”. Jeszcze zdzierżyłbym to jego niezadowolenie, w końcu faktycznie nie każdy musi być orłem z matmy, ale ta jego chamska odzywka do mamy była... bez komentarza. Nic, absolutnie nic, nie usprawiedliwiało jego zachowania. Ja wiem, że czasami ludzie w gniewie mówią różne rzeczy, ale to nie była taka sytuacja. Do kogo on ma pretensje? Przecież wiedział, że nie będzie mu szło rozwiązywanie tych zadań, więc mógł się wziąć za nie wcześniej. A nie, teraz wylewa swoje frustracje na wszystkich dookoła, jakby miał 5 lat. Czas dorosnąć, słoneczko! Później będzie tylko gorzej.

    Na temat reszty rozdziału nie mam jakoś specjalnie ochoty się wypowiadać, bo powoli zaczyna mnie to męczyć. Co prawda mamy jakiś przełom, skoro Marcel zaczął się odzywać i w ogóle, ale... To chora relacja, o której w zasadzie już pisałem. Może nie wprost, ale jasno dałem do zrozumienia, że nie rozumiem Marcela; skoro nie chce się widywać z Kacprem, a przynajmniej tak sobie wmawia, to nich do niego nie przychodzi i nie obrzuca go błotem. Przecież wie, że Kacper na niego leci, więc to logiczne, że ten w jakiś sposób będzie się próbował do niego zbliżyć. Sytuacja z kuchni nie powinna więc go w ogóle dziwić, a jednak zdziwiła, ba, niemal się przez nią chłopaczyna zapowietrzył.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż musiałam zerknąć, co to za scena, żeby sobie przypomnieć i... Ach, matematyka.
      Rozumiem Twoje wzburzenie. Jego zachowanie faktycznie było okropne, gówniarskie i niesmaczne, także go nie usprawiedliwiam, chociaż mogłabym, bo pamiętam, że w szkole matma również przyprawiała mnie o ból głowy i złość. To jednak jest frustracja, kiedy chce się coś usilnie rozwiązać, a nie wychodzi. Mimo to, wyżywanie się na najbliższych jest chujowe, ale... Często tak właśnie jest, no nie? To tak jak nauczyciele, wkurwiają się, wkurwiają, aż w końcu wybuchną, a ich złość często uderza w ucznia, który wcale sobie na to aż tak nie zasłużył.
      W tym przypadku mamy podobny mechanizm.

      Mam nadzieję, że nie zmęczy za bardzo. :)
      No i to jest chora relacja. Nikt normalnie nie zmuszałby nikogo do takich spotkań, a Marcel mimo wszystko czuje się odrobinę zmuszany. Kacper przecież zagroził mu, że wszytko rozpowie, a on nie zna go(a może raczej poznał od tej złej strony), ani nie ufa mu na tyle, by móc to zignorować.
      Natomiast ja osobiście lubię tę ich wymianę zdań w kuchni i panikę Marcela :D Wydaje mi się to takie raczej nieszkodliwe i urocze, ale tutaj pewnie wychodzi nasza różnica w myśleniu - mężczyźni z Marsa, a kobiety z Wenus i takie tam. :)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hej,
    i co? i co? no i na koniec to właśnie Kacper pomógł Marcelowi z tymi zadaniami matematyki, a te prowokacje tak z siebie czy specjalnie aby zagarnąć więcej tej przestrzeni Marcelowej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra jakiś przełom mamy, bo już mnie męczy to nadal mnie ośmiesza, ale spotykam sie z nim, bo zrobie mu na złość. Matma masakra, współczuję.
    Ale już trochę zmienia się zachowanie Marcela.

    OdpowiedzUsuń