wtorek, 26 czerwca 2018

Rozdział 13

Kiedy zobaczył unoszącą się dłoń Kacpra, odruch był szybszy od myśli. Cofnął się gwałtownie i, stawiając nogę na jednym wyższym kamieniu, runął w dół jak długi. Poczuł w kostce piekielny ból, później również odczuł go w kolanie, na które upadł, nim Kacper go złapał i czym szybciej postawił do pionu. Widać było, że Wawrzyński jest w szoku i nawet nie wie, co zrobić.

– Jesteś pojebany – szepnął, wcale go przy tym nie puszczając. – Nienormalny! – dodał zaraz, po czym cofnął się w głąb betonowej płyty i zaciągnął na nią Marcela. – Serio? Wolisz się zabić? Aż tak przeraża cię moja obecność? – mówił, a jego głos daleki był od opanowania. Był drżący, co Rogacki przyjął ze zdziwieniem.

– Wcale nie chciałem się… – zaczął, ale nie miał okazji dokończyć, gdyż oddech uciekł mu z gardła. Spojrzał w dół na swoją kostkę i zacisnął mocno wargi. Bolała jak cholera!

– Siadaj – warknął Kacper ostro, ale widząc niepewną minę Marcela, spuścił trochę z tonu. –  Pomogę ci – dodał łagodniej i przytrzymał Marcela kiedy ten, zgodnie z poleceniem, posadził tyłek na betonie.

Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Kacper odwrócił się i zapatrzył gdzieś w horyzont oddychając głęboko. Marcel za to wbił wzrok w najbliższy kamień i po prostu czuł się beznadziejnie. Bolała go kostka, bolało kolano, dusza go bolała, no! Na dodatek był niewyspany i pod wpływem.

Nie mogło być gorzej.

– Pokaż tę nogę – mruknął Kacper po kilku długich chwilach, odwracając się w końcu przodem do poszkodowanego. – I nie patrz tak, wcale nie mam zamiaru ci jej połamać – mruknął kpiąco, przyklękając na betonowej płycie. Z ostrożnością i delikatnością, jakiej Marcel by się po nim w życiu nie spodziewał, obejrzał dokładnie kostkę. – Nie znam się na tym, ale nie widać, żeby było złamane.

– Na pewno nie jest – odparł Rogacki. To zdecydowanie nie był ten stopień bólu. – Pewnie jest tylko obita, niech tak leży – mruknął, w dalszym ciągu nie patrząc na Wawrzyńskiego. Było mu cholernie wstyd. Nie wiedział, co się tutaj działo. Czego chciał od niego Kacper i dlaczego był taki jak teraz…?

– Zdarłeś sobie kolano – zauważył po chwili, kiedy cisza znowu zdążyła się między nimi rozgościć.

– To nic takiego – odpowiedział beznamiętnie, zerkając na poobijaną nogę. Zasłużył sobie na to, do cholery.

– No nie wiem…  Ciężko będzie ci wrócić w takim stanie.

– To już nie twój problem. Możesz wracać. Raczej już nigdzie nie wypadnę, więc… – mruknął, czując na sobie to przeszywające spojrzenie.

– Nigdzie się nie wybieram – westchnął Kacper i tak samo jak Marcel, usiadł w końcu.  Przerzucił nogi przez betonową płytę i siedział tyłem do ich polany i bokiem do Rogackiego.

Minuty mijały, Marcel zdążył się odrobię uspokoić. Z mizernym uśmiechem uświadomił sobie, że mimo wszystkich tych manewrów nie wylał piwa i teraz popijał je nieśpiesznie. Może i to nie było mądre, ale na trzeźwo drogi powrotnej raczej by nie zniósł. Wiadomo, alkohol znieczula.

Niebo nad nimi coraz bardziej szarzało, cykady zaczynały grać głośniej. Szum wody wpadał prosto do głowy Marcela, który – kiedy się skupił na otaczających go dźwiękach – był w stanie usłyszeć również oddech Kacpra.

– I będziemy tutaj tak siedzieć? – zapytał zrezygnowany, odważając się spojrzeć na jego profil.

– Czemu nie – odparł Wawrzyński i również na niego zerknął. Obrócił się odrobinę, tak że teraz siedział niemalże przodem do Marcela. Patrzył na niego z uwagą, dostrzegając podkrążone oczy i bladą cerę. – Jeżeli chodzi o wczoraj… – zaczął, a Marcel zbladł jeszcze bardziej. Jakie wczoraj? Żadne wczoraj nie miało miejsca! – To chciałem tylko powiedzieć, że zachowałem się chujowo – przyznał, zaciskając palce na przewężeniu nosa. – Co raczej nie jest niczym zaskakującym, bo w twoim towarzystwie zachowywałem się tak zawsze. Ale wczoraj widziałem, do jakiego stanu cię doprowadziłem, i widzę, jak zachowujesz się za każdym razem, kiedy jestem w pobliżu – mówił, a Marcel przysłuchiwał się temu z mocno bijącym sercem. – Nie mogę się temu dziwić, ale wkurwia mnie to. Zachowujesz się tak, jakbym miał cię zaraz uderzyć, jakbyś tylko czekał, żebym to zrobił – kontynuował, a Marcel poruszył się niespokojnie. Napotkał spojrzeniem wzrok Kacpra i nie mógł przerwać tego kontaktu. – Ale nie jest tak. Czasy liceum mam już za sobą i nigdy więcej nie…

– Pierdolenie – przerwał mu Marcel.

Wawrzyński spojrzał na niego trochę wytrącony z równowagi i czekał na dalsze słowa.

– “Nigdy więcej” co? Byś mnie nie uderzył? A nie pamiętasz, co było na początku miesiąca? Przywaliłeś mi w brzuch, więc proszę cię, to nie tylko te czasy z liceum – syknął, patrząc z wyrzutem na Kacpra.

Nie będzie mu tutaj, kurwa, robił takich scen! Że niby co? Nigdy więcej go nie uderzy? Że Marcel powinien może czuć się jeszcze swobodnie w jego towarzystwie?! Dobre sobie!

– Dobra, posłuchaj! Wtedy byłem zjarany i…

– Ach, i to, że po jaraniu zachowujesz się agresywnie ma mnie uspokoić?

– Tak, bo postanowiłem, że skoro to wpływa na mnie tak, a nie inaczej, to przestanę – powiedział przez zaciśnięte zęby. Marcel jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową.

– I co, jak chodziłeś do liceum, to też cały czas byłeś zjarany? – wyrzucił, wkładając w swoje słowa tyle jadu, ile tylko potrafił.

– Nie – padło krótko. Marcel uśmiechnął się bez przekonania.

– Wiec czemu, co?

Kacper milczał. Widać było, że walczył ze sobą, ale w końcu nie powiedział nic. Jedynie patrzył tym przeszywającym wzrokiem, aż przez ciało Marcela przeszły dreszcze.

Rogacki odwrócił twarz w stronę rzeki. Nie wiedział, co jeszcze miałby powiedzieć.

– Przepraszam – padło. Marcel mocniej zacisnął wargi. Nie widział wyrazu twarzy Wawrzyńskiego. Nie chciał widzieć. Nie chciał tych przeprosin. Bo co, miałyby one niby wszystko naprawić? Niczym ruch pierdolonej, magicznej różdżki? O nie, tak to nie działało!

– Nie przyjmuję tego – odpowiedział, starając się utrzymać beznamiętny ton głosu. 

– Masz takie prawo – odparł Kacper i sam również odwrócił wzrok.

Cisza znowu się przedłużała. Marcel, półleżąc na betonowej płycie, wpatrywał się w poszarzałe niebo. Musiało być już koło dwudziestej pierwszej, może nawet po. W dalszym ciągu było ciepło, ale rześki wiatr przyjemnie chłodził przemęczone ciało. Marcel zdał sobie sprawę, że tak naprawdę z każdą chwilą tracił coraz więcej sił i najprawdopodobniej faktycznie będzie dane spędzić mu tutaj noc.

– Wracajmy – odezwał się Kacper, jakby czytając mu w myślach. – Dopóki jeszcze cokolwiek widać.

– Nie wydaje mi się żebym z tą kostką daleko zaszedł – odparł bez entuzjazmu, zdając sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Zachciało mu się przygód, cholera. No to teraz miał…

– Pomogę ci – oświadczył Kacper, wstając. Marcel również spróbował się podnieść, ale gdy tylko nacisnął mocniej na poranioną nogę, od razu syknął z bólu i z powrotem opadł na beton.

– Raczej nic z tego – napomknął, ale Kacper bez najmniejszego problemu podniósł go i trzymał od strony poranionej nogi, robiąc za prywatną kulę Marcela.

Byli w stanie przejść kawałek, pokracznie i niezręcznie, ale jednak jakoś im się to udawało do czasu, aż napotkali na drodze ową dziurę, przepaść, po prostu krzyżyk na drodze Marcela.

– Chyba jednak przyjdzie mi się utopić – rzucił nerwowo, bo nawet nie był w stanie sobie wyobrazić, jakby miał to przeskoczyć z tylko jedną sprawną nogą.

– Wyrzuć tę puszkę – nakazał Kacper, ignorując obawy Rogackiego. Marcel bez żalu wykonał polecenie. – Zrobimy tak. Przejdę na drugą stronę, a ty będziesz się mnie trzymał za nadgarstek, żeby nie obciążać kostki. Kiedy już stanę po drugiej stronie, po prostu dasz krok, ale zanim postawisz nogę, to cię złapię, tak? – dopytał, a Marcel z rosnącym zażenowaniem pokiwał głową. Nienawidził siebie za sytuację, do której doprowadził.

– To chodź – ponaglił go Kacper, kiedy już stanął stabilnie naprzeciwko Rogackiego. Marcel z dużą siłą trzymał się jego ręki, ale taki krok w nieznane, do osoby której nie ufał nawet w małym stopniu był dużym wyzwaniem.

Nie miał jednak wyboru.

Zaciskając mocno oczy, zrobił to. Strach w jakimś stopniu sparaliżował jego ciało, więc kiedy znalazł się w ramionach Kacpra jeszcze przez długi moment nie mógł się poruszyć.

– Okej, żyję – szepnął do siebie, chociaż prawdopodobnie Wawrzyński również to usłyszał. – Żyję – powtórzył, po czym odsunął głowę.

– Możemy iść dalej?

– Tak.

Stawiając kroki musieli być bardzo ostrożni. Nierówne, wąskie podłoże nie sprzyjało takiej pokracznej wędrówce, więc kiedy tylko znaleźli się na brzegu, Marcel odetchnął z ulgą.

Widok jaki ich zastał na moment go rozczulił – cała reszta siedziała przy ognisku już mocno podpita i śpiewała cicho w akompaniamencie gitary.

– O, proszę! Wrócili nasi zaginieni – skomentował Tomek, pociągając solidnie z butelki. – Już miałem po was iść, ale Piotrek, nie wiedzieć czemu, strasznie się zarzekał, że na pewno nie będzie to potrzebne – mówił, a wzrok Marcela szybko skierował się na starszego z braci. Był on lekko uśmiechnięty i chyba patrzył na Kacpra z zadowoloną miną.

  W takim razie nie zawsze powinieneś słuchać się brata – poradził Tomkowi Marcel z kwaśną miną.

– Coś mu się stał w kostkę – dodał za niego Kacper, wskazując brodą poszkodowanego. W dalszym ciągu go podtrzymywał, więc tak czy inaczej ofiara była widoczna na pierwszy rzut oka.

– Nie gadaj – skomentował Piotrek.

– Ale co, nic ci nie będzie? – zaniepokoiła się Aga.

– Nie, nie. To pewnie nawet nie jest skręcone… Po prostu źle stanąłem – wytłumaczył Marcel i nagle zdał sobie sprawę, że dla niego to raczej koniec imprezy. Przecież nie będzie tutaj siedział, prawda? Na dodatek zmęczenie raczej nie mijało, oczy niemalże same mu się zamykały, a kostka i kolano pulsowały bólem.

Nie zostawało mu nic innego…

Walcząc ze sobą, spojrzał nieśmiało na Kacpra. Nie miał przecież wyjścia, prawda? 

– Ja… Zastanawiam się, czy mógłbyś, no wiesz, mnie odwieźć? – zapytał szybko, uciekając spojrzeniem w dół.

Tak czy inaczej był zdany tylko na niego, więc liczył na pozytywne rozpatrzenie prośby.

– Odwiozę – przytaknął, a Marcel poczuł, jak mocniej zaciska dłoń na jego biodrze. Spiął się na to, ale szybko uświadomił sobie, że po prostu tak było wygodniej mu go trzymać. Nic poza tym. Żadnego bólu, żadnego uderzania. Tak jak zresztą obiecał.

– Antek… – zaczął zaraz, unosząc wzrok na siedzącego przy ognisku chłopaka. – Antek, kurde, bo może poszedłbyś jutro na moją zmianę, co? – zapytał jeszcze bardziej prosząco niż jeszcze chwilę temu.

– Ooo! – sapnął chłopak raczej niechętny, by się zgodzić, ale po dłuższym przyjrzeniu się beznadziejności Marcela skinął głową. – No dobra, niech ci będzie.

– Ratujesz mi życie – rzucił z wdzięcznością. Antek jedynie zbył to ręką.

– Ale no, Kacper, ty to jednak jakieś prorocze wizje tutaj snujesz. Chciałeś zwłoki, masz zwłoki – zarechotał. Mina Marcela szybko zrzedła. 

– Pomóc ci z nim? – Zagadnął Tomek, kiedy to Kacper po raz kolejny poprawił go sobie w ramionach.

– Damy sobie radę – odparł za Kacpra Marcel. Zerknął jeszcze niepewnie na Wawrzyńskiego, ale ten potaknął mu głową.

– Racja, we trzech i tak się nie przeciśniemy przez tę ścieżkę.

– Kurde, szkoda – odezwała się Kinga, patrząc na nich ze współczuciem. Marcel nie mógł się z nią nie zgodzić.

– No dobra, to trzymajcie się. Ty, Kacper, mam nadzieję, że po nas wrócisz? – zapytała Aga z trudem się podnosząc. Podeszła do nich i bez oporu dała im buziaka w policzek na pożegnanie.

Reszta poszła już sprawnie. Pożegnali się szybko, bo zarówno Marcel, jak i Kacper raczej nie chcieli na siłę przedłużać spotkania. A później słyszeli już tylko coraz to cichsze głosy, aż w końcu wyszli ścieżką do lasku. Niebo nad nimi powoli przybierało kolor granatu, a gwiazdy były przysłonięte koronami drzew, ale Marcel zwrócił na to uwagę tylko dlatego, że nie miał co ze sobą zrobić. Dał się prowadzić myśląc o tym, co dzisiaj chciał powiedzieć mu Kacper. Chciał, bo Rogacki nie za bardzo dał mu skończyć. Ale też chyba i nie chciał słuchać, więc nie był to jakiś wielki dramat. Bolesne było tylko to, no może oprócz jego spuchniętej kostki i obitego kolana, że po takiej sytuacji nikt inny tylko właśnie Wawrzyński ogarniał jego dupę. I, jakby nie patrzeć, robił to już drugi raz. Co gorsza, ten raz od tamtego razu wcale nie różnił się aż tak bardzo; tak czy inaczej Kacper był zmuszony go prowadzić, teraz miał jednak odrobinę większe obciążenie.

I tak jak jeszcze nie tak dawno to on przeprosił Marcela, tak teraz Marcel czuł się w obowiązku odpowiedzieć mu tym samym.

Bo równie dobrze Wawrzyński mógłby go zostawić na środku tej cholernej wysepki albo na polanie i nie miałby go kto odebrać. Lecz mimo świadomości, że Kacper mu pomagał, nie był w stanie wydusić z siebie tego jednego, kluczowego słowa.

– Daleko do samochodu? – zapytał zamiast tego, bo przedłużająca się cisza raniła jego uszy.

– Jeszcze kilka minut – odparł, zerkając z ukosa na Marcela. – Bardzo źle się czujesz?

– Nie jest to szczyt mojej formy – powiedział sucho i tym razem to on mocniej złapał się Kacpra. Takie utykanie na jednej nodze wcale nie było przyjemne, zwłaszcza kiedy nie przespało się poprzedniej nocy…

– Nie da się nie zauważyć – potaknął lakonicznie.

– Ale widziałeś mnie w gorszym stanie, co? – zakpił sobie. Kacper na te słowa westchnął głośno.

– Zaryczanego i zasmarkanego… Tak. Ale ten pakiet nie należy do moich najszczęśliwszych wspomnień – odparł spokojnie. Marcel zastanowił się, skąd Kacper wyniósł tę powagę i spokój. W liceum się tak nie zachowywał, był głośny i nie do zniesienia. A teraz przez te dwa tygodnie zachowywał się kompletnie inaczej. Wcześniej Marcel myślał, że może wynikało to z chęci sprawdzenia go, jakiejś dziwnej, nieznanej mu dotąd tortury, ale to chyba był po prostu… Kacper.

– Do moich też nie – zapewnił go, a chwile później wypatrzył samochód stojący pod drzewami na polnej drodze. – To twój, prawda? – zapytał z nadzieją i spojrzał do góry. Popatrzył na pojawiający się na twarzy Kacpra uśmiech a także na lekkie skinienie głową.

– Tak, ale nie ciesz się jeszcze. Zanim dojedziemy, trochę minie, bo trzeba objechać miasto, a że teraz robią drogi, to pewnie ze dwadzieścia minut nam to zajmie.

Marcel wysłuchał tego w spokoju i bez sprzeciwu wsiadł do auta. Wolał dwadzieścia minut w wygodnym pojeździe niż dwie godziny podskakiwania jak idiota…

– W porządku – skomentował i zapiął pas. Poczekał, aż Kacper obszedł samochód i znalazł się w jego środku. Od razu spojrzał na jego profil i obserwował, jak przygotowywał się do jazdy, a kiedy już odpalił silnik, wyciągnął rękę do radia, jednak nim zdążył je włączyć, spojrzał na niego pytająco.

– Możesz włączyć.

Chwilę później wnętrze samochodu wypełniła spokojna, cicha melodia jakiejś starej polskiej piosenki i towarzyszyła im przez kilka minut, podczas których Marcel wpatrywał się w ciemność za oknem. Po dłuższym czasie udało im się wjechać na asfalt i wtedy Kacper przyśpieszył. Cichy pomruk samochodu i nie głośniejsza melodia niczym najlepsza kołysanka usypiały Marcela, aż ten w końcu odpłynął po męczącym dniu i nieprzespanej nocy. 

Obudził go dopiero miarowy głos, który stopniowo przebijał się przez jego świadomość. Bardzo trudno było mu otworzyć oczy, miał bowiem wrażenie, że zamknął je tylko na chwilę…

– Budzę cię już chyba z dziesięć minut – powiedział do niego Kacper, kiedy zauważył ledwo co uchylone powieki.  Mimo tego nie wydawał się zły, przeciwnie – bił od niego jeszcze większy spokój niż dotychczas.

– Mmm, tak? – odparł zaspany i, wyraźnie niedomagając, postarał się wygrzebać z samochodu. Nie szło mu to najlepiej, więc wcale się nie zdziwił, kiedy Kacper niemalże go stamtąd wywlókł i z powrotem go przytrzymał. Marcel jednak był zbyt zmęczony, by współpracować chociaż w najmniejszym stopniu. Zamiast tego, całkowicie nie mając kontroli nad swoimi odruchami, oparł policzek o ramię chłopaka i ponownie przymknął oczy.

– Naprawdę? Będziesz w stanie tak zasnąć? – zapytał z zaciekawieniem Kacper, zerkając do dołu na poczochraną fryzurę Marcela.

– Nie spałem całą noc… – mruknął zamiast tego. –  A w twoim samochodzie było tak ciepło… – szepnął ogarnięty przyjemnymi pozostałościami snu. – Więc naprawdę jest mi już wszystko jedno – dodał, nie mając nawet siły otworzyć oczu.

– Skoro jest ci wszystko jedno – odparł z wolna Kacper, po czym najostrożniej jak umiał przesunął rękę z pasa pod łopatki chłopaka, a drugą szybko złapał go pod kolanami i podniósł, przyciskając jego ciało do swojej piersi.

– Jesteś nienormalny – skomentował tę zmianę Rogacki, ale nawet mając świadomość, że niesie go sam pieprzony Kacper Wawrzyński, nie był w stanie uchylić powiek i wykrzesać z siebie chociaż namiastki energii.

– A ty cholernie przemęczony.

– To nic takiego. Po prostu nie spałem w nocy – powtórzył sennie. – A potem jeszcze praca u Marcina, potem alkohol i ta cholerna kostka – mówił, układając sobie wygodniej głowę.

– Nic takiego… Chyba siebie nie widzisz – prychnął. Nie karcił jednak Marcela dłużej, zdając sobie sprawę, że nie ma do tego najmniejszych praw. Zaniósł go za to prosto pod klatkę i kiedy już to zrobił, był zmuszony ponownie się odezwać. – Musisz wyciągnąć klucze.

– Są w kieszeni – szepnął bez sił.

– Cóż, pewnie tak, ale tak się składa, że mam zajęte obydwie ręce – odparł Kacper, a Marcel przez cały ten senny amok ogarnął, że w jego głosie kryła się nuta rozbawienia.

– O… Och! – uświadomił sobie i z wielkim bólem w końcu otworzył oczy. A kiedy już je otworzył, zdał sobie sprawę, teraz już tak na poważnie, w jakiej sytuacji się znajdował.

Zamrugał kilka razy, wytrzeszczył oczy i nie mając pojęcia, co ze sobą niby teraz miał zrobić, wyjął czym prędzej klucze.

Cholera, no to się dopiero porobiło!

– Postawisz mnie? Nie mogę trafić – powiedział, maksymalnie zażenowany. Sen nadal się go mocno trzymał, ale nie aż tak, żeby kompletnie nie kontaktować.

– Nie mam siły, żeby cię tak odstawiać i podnosić. Wysil umiejętności i traf w końcu do tej dziurki – sapnął Kacper, wyraźnie się niecierpliwiąc.

– Nosiłeś sofę, która była chyba z dziesięć razy cięższa niż ja! – odparł z oburzeniem, ale idąc za poradami Wawrzyńskiego w końcu mu się udało! Otworzył drzwi.

– Jaki to numer mieszkania…?

– Trzecie piętro.

– No tak…

– Zawsze mogło być czwarte… – odpowiedział ze skruchą, patrząc na twarz Kacpra z miną typu: „Chcę stąd zniknąć, natychmiast”.

– Szczerze, aż jestem zdziwiony, że na nim nie mieszkasz. Pasowałoby to do tego twojego całego pecha – mruknął, po czym zaczął się wspinać po schodach.

Nie była to łatwa ani też przyjemna dla nich wędrówka, jednak to chyba Kacper miał gorzej. Już na drugim piętrze widać było, że odrobinę się zmęczył, przez co Marcelowi było okropnie wstyd. Miał ochotę go przeprosić i prosić, żeby już go odstawił, ale nim zdążył się na to odważyć, Kacper doszedł już na wskazane piętro i odstawił go pod drzwi.

– Stąd już sobie poradzisz? – zapytał Wawrzyński, patrząc na Marcela z powątpieniem.

– Tak! – zakrzyknął. – Tak – dodał ciszej i rozejrzał się z niepokojem po klatce. Ich sąsiedzi naprawdę byli czasami nie do zniesienia, więc takie krzyki po dwudziestej drugiej były mocno niewskazane.

Tym razem jednak to nie sąsiedzi stanowili problem, lecz, co było jeszcze bardziej przerażające, mama Marcela, która ni stąd, ni zowąd otworzyła drzwi i spojrzała na syna karcąco.

– Gdzieś ty się podziewał – syknęła, a jej oczy niczym te bazyliszka zalśniły niebezpiecznie z rządzą mordu. Ewa wyglądała groźnie, jej gniewne spojrzenie niemalże przeszyło syna na wskroś, a zdenerwowana mina otrzeźwiła Marcela z sennego amoku. – O czym była ostatnio rozmowa? – wściekała się, zakładając ręce na biodra. – Coś o tym, że będziesz mi mówił dokąd się wybierasz…? Nie tak było? – warknęła, a potem, jak gdyby przypomniała sobie o obecności drugiej osoby, spojrzała tym samym nieugiętym wzrokiem na Kacpra. Przez chwilę widać było, że starała się go sobie przypomnieć, ale nic z tego nie wyszło. – Jak ty w ogóle wyglądasz?! – zwróciła się do syna, otwierając szerzej drzwi. – Jesteś niemalże nieprzytomny! – podniosła głos. Szybko się jednak zorientowała, że echo mocno niesie się po klatce. – Do środka – nakazała, robiąc miejsce w drzwiach.

– To… – odchrząknął Kacper. – W takim razie ja już będę się zbierał – dodał. Najwyraźniej nawet Wawrzyński nie mógł sobie poradzić z konfrontacją z rozzłoszczoną Ewą. Zresztą, nic dziwnego… Marcel bał się chociażby głośniej odetchnąć, nie mówiąc już o przerywaniu jej wywodu.

– Nonsens – oznajmiła kobieta, najwyraźniej ani myśląc odpuszczać.

Oj, Rogacki już czuł w kościach wiszące nad nim niebezpieczeństwo…

Spojrzał na mamę błagalnie, ale ta z zaciętą miną czekała, aż wejdą do środka.

Więc… Nie mieli wyboru. A przynajmniej Marcel nie miał.

Utykając, wtoczył się jakoś do mieszkania. Kacper wszedł tuż za nim. W ciasnym przedpokoju nie bardzo mieli jak się ruszyć, więc Marcel zdecydował udać się do kuchni, gdzie jak najszybciej opadł na pobliskie krzesło.

– Utykasz. – Zauważyła kobieta, tracąc gdzieś ostry ton. Spojrzała na syna z niepokojem, później przesunęła wzrok na Kacpra. – Marcel, co się z tobą ostatnio dzieje? Kto to jest?  

– To... Po prostu źle stanąłem. Byliśmy razem z ludźmi ode mnie z pracy na ognisku i nie zauważyłem kamienia, stanąłem na niego jakoś krzywo i tak wyszło, a Kacper odwiózł mnie do domu – powiedział na wydechu, wlepiając w rodzicielkę swoje zmęczone oczy. Ta pokręciła zawiedziona głową.

– Co mówiłam o odbieraniu telefonów, co? Ostatnio rozmawialiśmy dokładnie o tym samym – mruknęła bezsilnie, załamując ręce.

– Ja po prostu…

– Nieważne. Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Idź coś ze sobą zrobić, a tobie może mogę zaproponować herbatę w ramach podziękowania? – zwróciła się do Kacpra. Jej ton automatycznie stracił na ostrości, stał się bardziej przyjazny i wdzięczny.

– Dziękuję, ale nie wiem, czy to dobry pomysł – odparł Kacper, spoglądając na Marcela.

– Bzdura! Jeżeli tylko masz ochotę, to będzie mi bardzo miło…

– No to w porządku. Chyba – dodał niepewnie. Marcel odwrócił od niego wzrok.

– To ja… Pójdę się na chwilę ogarnąć do łazienki… – bąknął, a widząc tężejącą minę rodzicielki, szybko się zmył. To znaczy szybko jak na jego możliwości, bo obita noga nie za bardzo mu w tym pomagała…

Czuł się sponiewierany i zdezorientowany całą tą sytuacją. Nie rozumiał, jak to mogło się stać, żeby pieprzony Kacper Wawrzyński znalazł się w jego domu! Rozmawiał z jego mamą, a ta jeszcze mu dziękowała. Ciekawe, czy byłaby równie miła, gdyby dowiedziała się, jakie relacje łączyły go z Kacprem w gimnazjum. Pewnie odrobinę by się zdziwiła, co?

Zgrzytając zębami, udał się do łazienki i stanął przed lustrem. Ledwo co widział na oczy, na dodatek czuł od siebie smród alkoholu. Czym szybciej przemył twarz.

Nie wiedział, jak długo jeszcze tak pociągnie, ale chciał tam jak najszybciej wrócić… Wiadomo, co takiego Kacper wypapla?

Marcel czuł się zagrożony w tej sytuacji, dlatego ogarnął się w kilka minut i wrócił do kuchni. Spojrzał już trochę bardziej przytomnie na siedzącego przy stole Kacpra z pełnym, parującym kubkiem herbaty, a później na mamę, która właśnie była w trakcie jakiegoś wywodu.

– Jestem – oznajmił zmęczonym głosem, chcąc już podejść do stołu.

– Myślę, że powinieneś iść już spać. Ledwo co masz otwarte oczy – powiedziała Ewa trochę łagodniejszym tonem. – Nie chciałabym żeby jutro powtórzyła się sytuacja z dzisiaj, więc zrób mi tę przyjemność – dodała, a Marcelowi zarumieniły się policzki.

No nie, naprawdę? Musiała o tym wspominać?

– No, ale…  – zaczął, patrząc z lękiem na siedzącą dwójkę. Czuł, że zbliża się ogromna katastrofa. – Mogę z wami posiedzieć – dodał niemrawo, bawiąc się palcami.

– Jesteś pijany i poturbowany. Do łóżka – padło stanowczo. Marcel rzucił mamie spojrzenie pełne rozpaczy. Nie miał jednak wyjścia, zresztą tak czy inaczej padał na ryj.

– No dobra…  – mruknął. – W takim razie dzięki – zwrócił się do Kacpra nieśmiało, nie chcąc wyjść na totalnego dupka. – I dobranoc – pożegnał się.

Zarówno mama, jak i Wawrzyński odpowiedzieli mu tym samym.

 

Aktualizacja: 10.11.2019 | 07.09.2020

 

 

*** 
W końcu jest rozdział trzynasty! Sama do końca nie wiem, co mam o nim myśleć, bo trochę czasu już minęło odkąd go stworzyłam (nawet trochę dużo czasu) i gdybym miała go pisać jeszcze raz teraz, to chyba trochę bym to inaczej rozegrała. Mimo to, mam nadzieję, że nie jest jakoś najgorzej. No i nikt nie wpadł do Wisły tak jak obstawialiście! Zamiast tego mamy tylko poobijaną kostkę, zdarte kolano ,no i drogę wstydu, bo tym to musiało być dla Marcela :'D No ale jak się jest sierotą to tak to właśnie jest!
Aktualnie trochę mnie to nawet bawi, bo sama nabawiłam się malutkiej kontuzji kolana. Ostatnio jak Marcel miał parszywy humor to i ja miałam, a teraz proszę, jeszcze poobijana noga. Mam nadzieję, że nie napisałam sobie scenariusza na życie, bo to by było trochę bolesne xd
W każdym razie dziękuję Wam za komentarze pod poprzednim rozdziałem, bardzo miło mi się je czytało. Sama wtedy akurat byłam Tatrach (gdzie też nabawiłam się tej małej kontuzji) razem z moim całym rokiem, dlatego odpowiedziałam na komentarze tak późno.Nie wiem też kiedy pojawi się następny rozdział, mam nadzieję, że niedługo, ale za kilka dni zaczynają mi się pierwsze egzaminy i nie wiem, co z tym będzie. 
Tymczasem żegnam się cieplutko i do następnego!