Noc okazała się być dla Marcela prawdziwym koszmarem. Tym razem nie było Bartka, który mógłby go pocieszyć, nie było alkoholu, który mógłby jakoś odegnać niechciane myśli; była za to pustka i niepojęty, wewnętrzny ból, nie dający mu zasnąć. Przekręcał się z boku na bok, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, i jedynie zaciskał oczy, gdy niechciane myśli napływały falami. Pod zamkniętymi powiekami miał w głowie obraz Marcina, który uśmiechał się do niego, rozmawiał i był, kiedy on leżał chory, kiedy malowali razem ten przeklęty pokój i…
Potem pojawił się Łukasz i Marcel widział, jak oplata Marcina rękoma w pasie i przyciąga do pocałunków, takich zarezerwowanych tylko dla niego.
Obraz ponownie się zmienił, przypominając mu o wydarzeniach dzisiejszego dnia; oziębły Szymon i Kacper, który załatwił go po całości byli ostatnim, co chciał oglądać. Sam wzrok Wawrzyńskiego przyprawiał Marcela o mdłości, nie mówiąc już o tym, co pojawiło się później – kolejne wspomnienia związane z tym dupkiem, tym razem z gimnazjum, o których wolał nie pamiętać, sprawiły, że cały zesztywniał.
Przypomniał sobie pewien okropny listopadowy dzień, a konkretnie jego popołudnie. Wracał wtedy ze szkoły, starając się nie oglądać za siebie. Przebierał krótkimi nogami ile sił, gnając na złamanie karku, ale Kacper i tak go dopadł.
– Hej, a ty dokąd? – warknął wtedy i podstawił Marcelowi nogę, przez co ten upadł prosto na twarz. Dokładnie w tym momencie poczuł smak krwi i łomotanie w głowie. Nie poruszył się, zastosował taktykę padliny – może przynajmniej leżącego nie będą kopać…?
Pomylił się. Kacper chwilę później chwycił go za fraki i podniósł do pionu bez najmniejszego problemu. Spojrzał na niego beznamiętnie, po czym jakby z satysfakcją starł krew z jego ust.
– Wiesz, wydawało mi się, że byliśmy na dzisiaj umówieni – zastanowił się, puszczając stłamszonego Marcela.
– T-ta-tak? – zapytał zlękniony, stawiając krok do tyłu. Wlepił w Kacpra olbrzymie, zielone oczy i trząsł się przed nim jak osika.
– T-ta-tak – przedrzeźnił go, doskonale się przy tym bawiąc. Marcel pamiętał jego zadowoloną mordę, ten paskudny uśmiech… Nawet to jak był ubrany. To, że nikogo nie było wokół.
Tylko oni.
– No i co, nic nie powiesz? – sarknął Wawrzyński, popychając Marcela w ramię. Spłoszony chłopak odstąpił krok do tyłu i złapał się za uderzone miejsce – Kacper oczywiście musiał trafić w samą kość. Nie żeby akurat wtedy Marcel mógł pochwalić się nadmierną ilością tłuszczu, ale…
– Przepraszam! – zakrzyknął, krzyżując ręce na piersi. Wyglądał jak kupka nieszczęść, a jakby tego było mało zaczął padać deszcz.
– No, o to chodzi. Jutro masz nie uciekać – rozkazał Kacper, ponownie chcąc zrobić krok w stronę Rogackiego. Marcel już przeżywał swój mały zawał, kiedy to Wawrzyński jednak odpuścił i wycofał się zamiast kontynuować spotkanie.
Może to przez deszcz? Jeżeli tak, Marcel nie miał co narzekać na złą pogodę…
Takie sytuację zdarzały się częściej, niż mógłby spamiętać, niekiedy jednak nie kończyło się to aż tak źle, jak w tamtym przypadku; czasami wystarczały tylko słowa, ostre i prześmiewcze, by uprzykrzać Marcelowi życie, a czasami głupie popchnięcie na korytarzu.
To był przerażający czas, którego wstydził się jak niczego innego w swoim życiu. Jedynie Bartek wiedział o tym, co wtedy się z nim działo i kim był Kacper. Przyjaciel nie miał jak mu pomóc, był takim samym gówniarzem, chuderlawym i niezbyt silnym, na dodatek Marcel zabronił mu informować kogokolwiek o bieżącej sytuacji. I trwało to tak aż do połowy grudnia, aż Kacper, z niewiadomych powodów, zmienił liceum. Marcel nie interesował się na jakie, właściwie to wymazał Kacpra tak szybko z pamięci, jak tylko mógł. Co prawda, skutki tej znajomości odbijały się na nim jeszcze długo, ba, do tej pory się odbijały, ale od początku liceum Marcel jakoś nauczył się sobie radzić ze samym sobą. Mimo że wtedy wcale sobą nie zostawał…
To też go dręczyło. Nie tylko relacje z innymi, chociaż te wpływały bardzo negatywnie na jego dzisiejsze samopoczucie, ale też jego własne rozterki. Nie wiedział, kim jest, nie wiedział, co lubi, nie wiedział, co chce robić w życiu. Tak naprawdę to chyba siebie aż tak nie znał. Nie miał żadnego hobby, które by go określało, nie miał ulubionego przedmiotu. Wszystkie były, bo były, ale jakby nie było, to wcale by nie płakał.
Tak zleciała mu cała noc. O siódmej rano, gdy zrezygnowany i cały zestresowany spojrzał na zegarek, doszedł do wniosku, że nawet nie ma co próbować spać dalej. Wstał. Głowa łupała go niemiłosiernie, oczy miał podpuchnięte i przekrwione. Niczym trup powlókł się do łazienki, na szczęście była wolna, i zamknął się tam. Wziął długą, letnią kąpiel, bo zza okna żar niemalże nie dawał mu oddychać. Ze smutkiem jednak myślał o tym, że lato niedługo dobiegnie końca i z powrotem zacznie się szkoła. Ostatni rok. Klasa maturalna…
Rzygał tą maturą.
Nauczyciele straszyli go nią od początku liceum, więc już sobie wyobrażał, jaki będzie miał stres na początku nowego roku, gdy będzie się zbliżać… A to, że szkoła miała niedługo się zacząć, nie było jeszcze takie złe. Marcel za to nie mógł uwierzyć, jak szybko lecą mu te wszystkie dni, czas jakby uciekał mu przez palce, kiedy praktycznie cały czas był czymś zajęty. Minęły już ponad dwa tygodnie od kiedy pracował na zmywaku i niewiele mniej odkąd sprzątał u Marcina. I właściwie nie zostało mu za dużo czasu, aż skończy się sierpień. Co będzie wtedy?
Jak rozegra się sytuacja z Szymonem?
O to Marcel aż tak się nie martwił. Pieniądze nie były już aż takim problemem, bo przybywało ich coraz więcej. No i przecież teraz był jakby znajomym Marcina. On raczej nie dałby mu zrobić jakiejś poważnej krzywdy, prawda?
Miał taką nadzieję.
Zresztą, im dłużej o tym myślał, tym bardziej wydawało mu się, że nie wpakował się w aż takie wielkie gówno. Co prawda interes, jaki kręcił starszy Słowiński, na pewno legalny nie był, ale mężczyzna musiał robić to z głową, skoro nie słychać było o nim jeszcze w mediach.
Długo tak rozmyślał, pozwalając wodzie obmywać ciało, uspokajać go, aż w końcu, nie wiadomo kiedy, oczy same mu się zamknęły, a on zasnął.
Jak przez mgłę przedarły się do niego głośne, niezrozumiałe krzyki i łomotanie. Czuł się beznadziejnie niewyspany, było mu chłodno i coś zdecydowanie było nie tak. Wrzaski nasiliły się, a Marcel powoli odzyskiwał świadomość.
– Marcel, do cholery! Otwórz te drzwi, bo oszaleję! – krzyczała Ewa.
– Już – chrypnął zaspany. – Już! – powtórzył głośniej, bo jego głos w ogóle nie przebił się przez krzyki matki.
Wyszedł czym prędzej z wanny i, owijając się ręcznikiem, poleciał na łeb na szyję do drzwi.
– Boże, Marcel! Zasnąłeś. Zasnąłeś tam, przyznaj się! Wiesz, co mogło się stać? Mogłeś się utopić! – histeryzowała przestraszona i, gdy tylko zobaczyła syna, przytuliła go do siebie. – Nigdy więcej ma się to nie powtórzyć, zrozumiano? – Marcel przytaknął zdezorientowany. Nadal czuł się mocno odrętwiały…
– Która godzina?
– Przed dziesiątą. Chyba z dwie godziny tam siedziałeś, już miałam rozkręcać zamek, naprawdę… – mruknęła, wyglądając na zmęczoną.
– Przepraszam – powiedział ze skruchą, patrząc na bladą twarz rodzicielki. Na szczęście zły humor długo się Ewy nie trzymał i po chwili kobieta już całkiem się uspokoiła. Marcel też był spokojny, bo z przemęczenia nawet nie miał siły na żadne nerwy.
Na wpół śpiąc, poczłapał do kuchni, gdzie czekało już na niego śniadanie – porządna porcja jajecznicy z boczkiem i szczypiorkiem, a także kanapki.
– Zrobiłabyś mi kawę?
– Zrobiłabym.
– Dzięki – szepnął z wdzięcznością, czując, że długo tak nie pociągnie. Nie cierpiał kawy, wyjątkiem była ta, którą przyrządził mu Marcin, ale teraz nie miał za bardzo wyboru. Może chociaż ona postawi go na nogi.
Po śniadaniu i po wielkim kubku sypanej, słodkiej kawy był w stanie otworzyć oczy na więcej niż tylko kilka milimetrów, a to znaczyło, że powoli zaczynało być dobrze. Jednak wraz z rozbudzeniem i powracającą świadomością pojawiły się również nieprzyjemne myśli, które nie chciały dać mu spokoju.
Marcel do tej pory obierał zawsze taktykę: zignoruj, to przejdzie, jednak ostatnio nie działała ona zbyt dobrze. No i nie mógł tak po prostu zignorować tego, co czuł.
Dzisiaj po raz pierwszy nie chciał iść do Marcina. Wolałby się zakopać w łóżku i nie wychodzić nigdzie nawet na chwilę. Niestety nie mógł tak zrobić, więc kiedy czas już naprawdę go naglił, wyszedł z domu i niemrawym krokiem poszedł na przystanek.
W busie znowu niemalże przysnął, ale na szczęście jakaś starsza pani drąca się na biedną dziewczynę siedzącą obok niego nie dała mu tego zrobić. I dobrze, już i tak był prawie spóźniony. Nie to, żeby się spieszył, bynajmniej, wcale by mu nie przeszkadzało dodatkowych kilka minut spokoju. Tylko że, jak się okazało, wcale nie miał się czym stresować.
Marcina nie było w domu, tak przynajmniej poinformował go SMS, który wysłał mu Słowiński razem z instrukcją, gdzie znaleźć klucze. Na szczęście odszukał je bez problemu. Właściwie to nie wiedział, czy się cieszył, czy wręcz przeciwnie. Gdzieś tam w duchu czuł ulgę, że nikogo nie ma, a zwłaszcza już tego przeklętego Łukasza, ale brak Marcina trochę go zabolał.
Ale może to i dobrze, że Słowiński okazał się niedostępny. Marcel chociaż będzie mógł skupić się na pracy, a nie na tym jak wielkim przegrywem był. W końcu… Przecież będzie musiał się odciąć od tych uczuć. Bycie z Marcinem, jakkolwiek kuszące, nie było dla niego. Przecież on nawet nie był pewny tego, kim był! Jakże więc mógłby zniszczyć komuś związek? O ile, oczywiście, Marcin chociaż w najmniejszym stopniu patrzyłby na niego jak na kogoś więcej niż tylko chłopaka od sprzątania i, co najwyżej, znajomego. A raczej nie patrzyłby.
Marcel starał się przekonać, że Słowiński już miał taki tryb życia. Był ekstrawertykiem, rozgadanym i roześmianym, który od razu wzbudzał sympatię.
Był kimś idealnym dla takiego chłopaka jakim był Marcel oraz, jak się okazuje, dla takiego mężczyzny jakim był Łukasz…
Wzdychając ciężko, wziął się do roboty. Przechodząc przez górne piętro nie mógł nie docenić wystroju, do którego – w małym stopniu, ale jednak – również przyłożył rękę. Nawet jeżeli tylko wnosił i sklejał te pieprzone meble.
Przez cały czas, przez który pogrążony był w pracy, myślał, jak dużo się zmieniło przez te dwa tygodnie. Nie miał czasu na nudę, doszło mu wiele obowiązków, był przemęczony i podminowany, ale mimo to w końcu czuł, że żyje, że tak właśnie wygląda życie – pełne wzlotów i upadków, zauroczeń i rozczarowań…
Nie mógł się pogrążać w takiej depresji, jak to zrobił tej w nocy. Musiał sobie poradzić. Stawić czoła własnym uczuciom, a także ludziom takim jak Kacper, którzy nie zawsze będą wobec niego dobrze nastawieni.
Zamyślony szybko posprzątał górę, która wydawała się bardziej zagracona niż ostatnio. Na biurkach widniał stos papierów, kosz był pełen śmieci, książka leżała na stoliku do kawy… Ślady obecności Łukasza były widoczne i, chcąc nie chcąc, Marcelowi było przykro, gdy napotykał je na swojej drodze.
Starając się tego nie rozpamiętywać, zszedł na dół i zajrzał do nie tak dawno malowanego pokoju. Co jak co, ale tutaj to akurat mógł z ręką na sercu się przyznać, że włożył w to kawał solidnej pracy. Pokój wyglądał naprawdę nieziemsko, zwłaszcza kiedy został już wykończony i pojawiło się w nim duże łóżko. Marcel wcale by się nie pogniewał, gdyby należało do niego…
Kiedy już posprzątał wszystko, ze zrezygnowaniem skierował się do wyjścia. Nawet nie zobaczył dzisiaj Marcina… I chociaż właściwie sobie tego życzył, to źle mu z tym było.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi, i z powrotem powlókł się komunikacją miejską do centrum, skąd też poszedł prosto do domu. Szedł dość powoli, rozglądając się na boki. Blokowiska i kolorowe szyldy sklepów nie zmieniały się tutaj od kilku ładnych lat. Wszystko było znajome i w jakiś sposób bliskie Marcelowemu sercu, a już najbardziej jego osiedle – niskie bloki, zadbane podwórka, place zabaw, trzepaki, na których sam spędził liczne godziny, organizując zawody koleżankom… Miał dużo dobrych wspomnień związanych z tym miejscem.
Zdziwił się jednak, gdy na tych znajomych ławkach zobaczył tak niespodziewaną grupę osób.
– Marcel! – zawołała Aga i jako pierwsza podniosła się z ławki. – Taką ci niespodziankę zrobiliśmy – zaświergotała i podeszła do niego się przywitać. Od razu przytuliła go, jak to miała w zwyczaju, a chłopak poczuł jej delikatne, kwiatowe perfumy. Zrobiło mu się lżej na sercu i ucieszył się, że wspomniał kiedyś Adze, gdzie mieszkał.
Przesunął wzrokiem po reszcie zgromadzonych osób.
Kinga już ustawiała się w kolejce, by się z nim przywitać, następnie Tomasz, którego widok bardzo ucieszył Marcela, i Antek, który bez żadnych oporów podał Rogackiemu dłoń.
Cóż, nie wydawał się być rozczarowany osobą Marcela po tym jednym, wspólnym wyjściu.
– No, stary, impreza jest. Nie może ciebie zabraknąć – powiedział Tomek, uśmiechając się szeroko.
– Mamy alkohol – dodała Kinga na zachętę, chociaż to akurat nie wzbudziło w Rogackim najprzyjemniejszych odczuć.
– No i żarcie na ognisko, bo właśnie to mamy zamiar dzisiaj robić – wymruczała Aga, pokazując siatkę wypełnioną jedzeniem.
– Chwila, czekajcie. Przecież powinniście być jeszcze w pracy – zauważył, przyglądając się z uśmiechem przybyłej grupie. Jakoś tak cieplutko mu się na sercu zrobiło…
– Szefostwo przyjechało, zamknęli lokal, chcą coś tam zobaczyć, zmienić, chuj tam wie, nie słuchałem – odpowiedział Tomek, zarzucając plecak, który wcześniej leżał na ławce.
– To co, idziemy? – dopytał Antek, patrząc na Marcela pytająco.
– Pewnie, że idziemy. Właśnie po to tutaj przyszliśmy, żeby nie dać mu wyboru – wyszczerzyła się Aga i przyjacielsko przerzuciła chude ramię przez szyję Marcela.
No i faktycznie nie miał wyboru.
Nie miał też czasu na nudę, wspominał o tym? I mimo że był cholernie niewyspany, znerwicowany i stłamszony życiem, jakoś tak mu się lepiej zrobiło. Dawno nie miał takiej paczki znajomych, z którymi można by było wyjść bez żadnych zobowiązań. By się napić i pogadać. A towarzystwo tych konkretnych osób akurat bardzo mu odpowiadało.
– To dokąd? – zapytał, spoglądając na Agę uwieszoną na jego ramieniu.
– Nad Wisłę – odparła z zadowoleniem, po czym w końcu puściła Marcela. Nie żeby narzekał, ale targanie nawet jej chudego ciała w stanie, w jakim się znajdował, nie było najprzyjemniejszym doznaniem…
– Ale najpierw jeszcze do sklepu, muszę kupić fajki – dodał Antek, który szedł zaraz za nimi razem z Tomkiem i Kingą.
– No tak, trzeba karmić raka – skomentowała Aga, odwracając się przez ramię.
– Na inne zwierzaki nie mogę sobie pozwolić – odpyskował Antek, pokazując dziewczynie język.
– Debil – skomentował Tomek, odpychając od siebie chłopaka i szczerząc się jak głupi.
Marcel też się szczerzył.
– A ty palisz, Marcel? – zapytał Antek, wychylając się do przodu. Rogacki spojrzał na niego, uśmiechnął się promiennie i bez oporów odpowiedział:
– Oczywiście, że nie.
– Oczywiście – zakpił Antek, a reszta zawtórowała mu chichotem. – Serio, nie wiem, co z wami jest nie tak – jęknął teatralnie, po czym ze zwycięstwem spojrzał na Kingę. Marcel również na nią zerknął. Dziewczyna szła uśmiechnięta, usta miała pomalowane na dziwny, blady kolor, którego fenomenu Marcel nie rozumiał, ale doceniał fakt, że pasowały do jej szarych włosów.
– No i co się gapisz? – zagadała Antka dziewczyna, unosząc wysoko brwi.
– No już nie udawaj – wymruczał, po czym uśmiechnął się uroczo.
– Jeszcze tylko jedno słowo, a śpisz na balkonie – warknęła dziewczyna, a Marcel spojrzał na Agę pytająco. Ta tylko zbyła go lekkim uśmiechem, kręcąc głową na znak, że to nieważne.
– Ale jak to? Mieszkacie razem? – zapytał mimo wszystko ciekawy tej kwestii. Cóż, Kinga chyba nie była z Antkiem, prawda? Przecież Tomasz wyraźnie coś do niej…
– Ta, od trzech lat – wzruszył ramionami Antek.
– Jesteśmy współlokatorami. Mieszkamy na stancji – wytłumaczyła lepiej, a Marcel pokiwał ze zrozumieniem głową.
– I jak wam się mieszka razem…? – zapytał.
– Cudownie.
– Koszmarnie – padło w tym samym momencie.
Antek zerkną na Kingę z wyrzutem, ta uśmiechnęła się promiennie.
– No dobra, nie najgorzej – poprawiła się. – Gdyby jeszcze sprzątał swoje brudne gacie i zmywał naczynia, i wyjmował spleśniałe jedzenie z lodówki, i…
– Ej!
– Serio, wy faceci moglibyście zarosnąć brudem, a i tak by wam to nie przeszkadzało – westchnęła, a Aga gorliwie przytaknęła jej głową.
– Bez kitu. Mój brat przez dwa tygodnie nie sprzątnął pudełka po pizzy… Nawet nie chcecie wiedzieć, co tam się odjebało… ale to żyło własnym życiem. Obleśne – skomentowała, a Marcel z chłopakami wymienili porozumiewawcze spojrzenia, bo tutaj ich godność była obrażana! Ich męska duma! Ich honor!
– Kto nie sprząta, ten nie sprząta – powiedział na swoją obronę Tomek, wzruszając ramionami.
– No właśnie, proszę nie kategoryzować – dodał poważnie Marcel, przypominając sobie, jak dzisiaj w pocie czoła ścierał kurz z szafek i z namiętnością mył podłogę…
– Oj, no dobra! Marcel, tobie akurat wierzę. – Aga klepnęła go po ramieniu.
– A mi to już nie, tak? – westchnął Tomasz, robiąc niezadowoloną minę.
Dziewczyny milczały przez chwilę, zerknęły po sobie, po czym chórem odparły:
– Nie!
Cóż, z płcią piękną ciężko było wygrać.
Doczłapali się w końcu pod ten sklep, chociaż długo im to zajęło, gdy ktoś co chwilę wybuchał śmiechem, przekomarzał się lub zatrzymywał w pół kroku, by dać komuś przyjacielskiego kuksańca. Ale kiedy już im się udało, Antek szybciutko poleciał po swoje, a i Marcel stwierdził, że to nie ładnie pójść z pustymi rękami, więc kupił jakieś tanie wino i coś do przegryzienia.
Uzbrojeni po pachy w alkohol, przekąski i żarcie na ognisko ruszyli już szybszym krokiem do miejsca docelowego.
Marcel często chodził nad Wisłę z Bartkiem, jednak zawsze wybierał sobie jej przeciwną stronę niż tę, do której zmierzali teraz. Zawsze urzekały go te okolice – kwitnące drzewa, wszechobecna zieleń i szum wody. Teraz jednak szli dalej, gdzie tereny turystyczne przechodziły w otwarte łąki, a później gąszcz drzew.
– Mamy takie jedno miejsce – zaczął Tomek. – Idealne na ogniska. Taka mała wysepka pośrodku wysokiej trawy, a od drugiej strony Wisła. Nikt się tam nie kręci, bo trzeba przejść spory kawałek przez chaszcze, ale wyrobiliśmy małą ścieżkę – mówił do Marcela, bo jakoś tak wyszło, że teraz to oni we dwóch szli na tyłach ich małej gromady.
Rogacki z rosnącym zadowoleniem słuchał tego opisu, bo lubił takie miejsca. Odcięte od świata, w samym środku niczego… Bartkowi też na pewno by się spodobało.
– Ej, chłopaki. Trzymajcie – powiedziała znienacka Aga i rzuciła w stronę Marcela sprej. – Niezły refleks – skomentowała, kiedy chłopak, z trudem, ale jednak, go złapał. – Nie żałujcie sobie, komary będą tam cięły jak popierdolone.
Chłopcy, a jakże, nie żałowali, bowiem nie było niczego gorszego niż ukąszenia tych podłych, małych bestii, które uaktywniły się, gdy tylko zeszli z łąki do małego lasku. Odkąd się spotkali szli jakieś czterdzieści minut, wiec Marcel z ulgą przyjął słowa, że już niedaleko.
Chwilę później odnaleźli to miejsce, o którym mówił Tomasz. Wysoka trawa obrastała brzeg Wisły, ale Antek bez problemu ją odsunął i odsłonił małą, wydeptaną dróżkę. Poszedł w głąb niej. Chwilę później uczyniły to dziewczyny, następnie Marcel, a ich pochód zamknął Tomasz.
Rogacki z zaciekawieniem rozglądał się na boki, słuchając przy tym śpiewu ptaków. Widoki jednak były piękniejsze, kiedy już na owej polance się znalazł. Sucha, wydeptana ziemia wielkości dużego pokoju powoli zanurzała się do rzeki, skąd wystawała pałka i lilie wodne. Nad nimi wisiały potężne korony drzew, w tym jedna wierzba, która przysłaniała ich od strony rzeki. Duże kamienie leżały na samym brzegu i prowadziły niemalże do połowy Wisły, a Marcel odczuł niesamowitą potrzebę, żeby przejść się nimi aż do końca.
Widoki były więc naprawdę niezłe…
Gorzej tylko, że oprócz samej przyrody znajdowała się tam dwójka osób! I to tych, których Marcel nie chciał widzieć najbardziej. Ale przecież nie mogło być za dobrze, prawda? Nie, wszystko musiało się zepsuć! Bo życie go, kurwa, nienawidziło, więc logiczne było, kto tam się pojawi, prawda? Przecież mógł się tego spodziewać od samego początku! Bo wszystko rysowało się zbyt pięknie, żeby było prawdziwe…!
– Siemaneczko – rzuciła Aga podchodząc chłopaków znajdujących się na samym środku polanki i ustawiających ognisko.
– No hej, hej – odparł Piotr i od razu się podniósł, żeby przytulić dziewczynę. Kacper zrobił to samo.
A Marcel miał wielką, naprawdę wielką ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i odmaszerować byle dalej. Nie zrobił tego jednak, gdyż wzrok Kacpra skutecznie zatrzymał go w miejscu. Ale przecież nie mógł tak stać jak idiota!
Przełykając ślinę, odważył się podejść kilka kroków i również się przywitał. Na jego nieszczęście Piotr od razu uścisnął mu dłoń, a zaraz za nim wyciągnął ją do niego Kacper. Marcel spojrzał na nią jak na UFO, mrugnął, potem zerknął do góry na twarz Wawrzyńskiego i wyciągnął w jego stronę rękę.
Plan miał taki, żeby ledwie się z nim zetknąć tą dłonią i jak oparzony natychmiast ją zabrać, ale Kacper najwyraźniej inaczej to sobie zaplanował. Uścisnął jego rękę, przytrzymał i jak człowiek puścił ją bez najmniejszych problemów.
Uf. Dobrze. Może trwało to dłużej niż ustawa przewiduje, ale w dalszym ciągu do zniesienia.
– Kupiliśmy prowiant i alkohol – rzuciła Kinga, pokazując chłopakom pełne siaty.
– My zwieźliśmy drewno i to dość dużo, więc powinno się palić do rana – powiedział z zadowoleniem Piotr, wskazując na ogromną górę gałęzi i patyków leżącą w krzakach.
– Przywiozłem też koce, żeby wam tyłki nie odmarzły od wilgoci – rzucił Kacper, ponownie kucając nad ogniskiem. – Porozkładacie? Ja już to rozpalę – powiedział, a Marcel patrzył na niego ze zmarszczonym nosem. Kto by się spodziewał, że Kacper będzie coś proponował, a nie rozkazywał…
– Pewka, że porozkładamy– odparła od razu Aga i chwyciła Marcela za nadgarstek. – A ty idziesz ze mną, kolego – rzuciła do niego z uśmiechem, a Rogacki odpowiedział jej niemrawo tym samym. Starał się siebie przekonać, że ludzie z którymi wcześniej było mu naprawdę dobrze, dalej tu są. Nigdzie się nie wybierają i stanowią barierę między nim a Kacprem.
Zdecydowanie nie chciał doprowadzić do sytuacji, jaka była ostatnio – on stłamszony i zdenerwowany psuł wszystkim wokół nastrój, bo Kacper znalazł się bliżej, niż powinien.
Teraz tak nie będzie, obiecał sobie, po czym podnosząc głowę, poszedł za Agą. Ta zaprowadziła go pod wierzbę i pokazała mu ich tajemną skrytkę, która znajdowała się w środku drzewa. Wielka dziura przechodząca przez pień wypełniona była siatkami, a także – na co zaświeciły się Marcelowe oczy – gitarą.
– Nie no. Tu jest mega – skomentował, wyjmując ze środka dwie ogromne siaty. Zajrzał do środka, ale jedyne co zobaczył, to różne, puchowe materiały.
– No jest. To miejsce rządzi – odparła Aga. – No daj jedną, pomogę ci – dodała zaraz z uśmiechem, widząc, jak siaty obijają się Marcelowi po nogach.
– No co ty, to tylko koce. Są lekkie – odpowiedział, nawet nie myśląc o tym, żeby dziewczyna coś od niego zabierała.
– Uparci faceci – skomentowała, wywracając oczami.
– Natrętne dziewuchy – odparł, czym zasłużył sobie na cios w ramię. Skrzywił się boleśnie i w końcu skierował wzrok na resztę. Spojrzał na Antka i Tomka, którzy gadali z Kacprem. Wawrzyńskiemu właśnie udało się roztlić pierwsze płomyki, co zostało głośno skomentowane przez Kingę.
– No i pięknie!
– Dawać to żarcie, nie jadłem nic od rana! – krzyknął Tomek, ale nikt się nie kwapił, żeby cokolwiek mu podawać.
– Se weź, leniwa buło – odparła Aga, a jej złowieszcze spojrzenie, przewierciło chłopaka na wskroś. – I najlepiej mi też nabij kiełbaskę na patyk! – dodała zaraz władczo. Jej długie, blond włosy opadały swobodnie na ramiona, blada twarz nabrała zdrowych rumieńców. Wyglądała naprawdę dobrze.
– “Leniwa buło”?! A kto tu niby przytargał te wszystkie siaty, co?! – oburzył się, ale zgodnie z poleceniem podszedł do prowiantu.
Marcel w międzyczasie, ciesząc się chwilowym osamotnieniem, wyciągnął z siatek koce. Były trzy – jeden trochę większy od dwóch pozostałych, ale i tak nie za duży. Rozłożył jeden po drugim wokół ogniska, starając się nie zwracać uwagi na sterczącego przy nim Kacpra.
– Pomóc ci? – zagadała Kinga i, nie czekając na odpowiedź, wyrównała brzegi. – No, ludzie, możemy siadać – oznajmiła.
Wszyscy jak jeden mąż popatrzyli z aprobatą na płonące ognisko i rozłożone wokół siedziska. Tomek, będąc już totalnie na przegranej pozycji, przydźwigał siatki na jeden z koców i zaczął wszystko wykładać: dwa sześciopaki piwa, trzy wina i jeden Burbon, który chyba był whisky, więc Marcel nawet na to nie patrzył, dwa opakowania kiełbas na grilla, chleb, jakaś sałatka, papierowe talerzyki i sztućce oraz chipsy, orzeszki i paluszki, które kupił.
– No, wygląda dobrze – skomentował Antek, siadając tuż obok całego żarcia. – Kto robił sałatkę? – zapytał.
– Ja – odparła Kinga.
– Czyli jednak nie jeść… – mruknął do siebie, chociaż wszyscy tak czy inaczej go słyszeli.
– A co ty gadasz, nie znasz się. Kinia super gotuje! Po prostu ma dużą konkurencję – wytłumaczyła przyjaciółkę, spoglądając najpierw na Kacpra, a potem na Piotrka z Tomkiem, którzy przecież pracowali jako kucharze.
– Dziękuję, ktoś tu nas wreszcie docenił. – Tomek westchnął teatralnie.
– Nie ma za co, Tomek, widziałam, że już nie wytrzymujesz tego psychicznie – odparła niby ze smutkiem Aga i poklepała go z udawanym przejęciem.
– Jesteś okropna.
– Wiem – potaknęła, nie przestając klepać Tomka współczująco po ramieniu.
– Dobra, koniec tego pierdolenia. Co kto pije? – przerwał tę sielankę Piotr.
– Ja wino! – rzuciła od razu Kinga.
– Ja piwo – zadecydowała Aga.
– Też się wina napiję. Na początek – zadecydował Tomek.
– Ty, Kacper, nawet się tak nie patrz – powiedział do niego Piotrek. – Było się nie godzić na prowadzenie.
– Ta, ciekawe, kto by odwiózł stąd wasze zwłoki – odparł tym swoim specyficznym, trochę ironicznym tonem.
– A tam! My…? Żadne zwłoki, my tutaj kulturalnie będziemy sobie pili łyk po łyku, bez żadnych szaleństw – rozgadał się Antek, a Kacper zgasił go jedynie powątpiewającym:
– Mhm.
– Ta, też bym mu nie wierzył. Zwłaszcza, że koleś ma zamiar opierdolić całą butelkę Burbona – stanął po stronie Kacpra Tomek, a Marcel czuł, że jeżeli zaraz jakoś się nie przełamie i nie zagada, to znowu zamknie się w sobie na amen.
– Ej, no, nie sam! Przecież się podzielę.
– O ile ktoś będzie chciał w ogóle tknąć to świństwo – wypalił. Raz kozie śmierć, a co! Wszyscy spojrzeli na niego, dziewczyny od razu mu potaknęły.
– A ty znowu przeciwko mnie? – zapytał Antek, wywijając śmiesznie wargi.
– Ja tam się z nim zgadzam!
– Cóż, ja też – poparł go Tomek.
– Ta, jasne. To pijcie te swoje super wina, panienki – zakpił Antek i, na przekór wszystkim, sięgnął po whisky.
Tomek wymienił z Marcelem porozumiewawcze spojrzenia, ale ostatecznie już się nie sprzeczali. Mieli te swoje “super wina” i jeżeli komuś to nie pasowało, to im to wisiało!
Kiedy już wszyscy zadecydowali, co chcą pić i jeść, zaczęli rozsiadać się wokół ogniska. Marcel usiadł koło Tomka i niemalże zaciągnął Agę, żeby ta siadła przy nim z drugiej strony. Koło Agnieszki oczywiście usiadł Piotr, później Kacper, Antek, Kinga i tak oto koło się zamknęło.
Rogacki był o tyle szczęśliwy, że od Wawrzyńskiego dzieliło go co najmniej kilka osób i ognisko. To zdecydowanie był powód do zadowolenia… Przynajmniej do czasu aż się nie zorientował, że za każdym razem, kiedy podnosił głowę napotykał spojrzeniem owe chłodne, niebieskie tęczówki.
To nic, starał się sobie wmówić i czym szybciej odwracał wzrok.
Pił powoli, bo i nie chciał się schlać jak ostatnio. Co to to nie! Tym razem nie będzie „zwłokami”, jak to określił Kacper. Nie! Pokaże, że trzeźwość to jego drugie imię! Na razie szło mu dobrze w tym postanowieniu. Pili na spółę z Tomaszem i Kingą, co raz wymieniając się butelką.
Rozmowy nie cichły i, czym nawet odrobinę się zdziwił, były tak przyjazne i pełne humoru, że po prostu aż miło mu się tego słuchało. Nie czuł się może jak z Bartkiem, bo jego przyjaciel był jedyny w swoim rodzaju, ale dogryzający wszystkim Antek i nie mniej waleczna Aga podbijali jego stłamszone serce.
Nawet obecność Kacpra nie była aż taka druzgocąca; chłopak był opanowany i w miarę cichy, chociaż również uczestniczył w rozmowie. Z jego ust nie padały żadne złośliwości, czego Marcel szczerze się spodziewał po wczorajszym spotkaniu. Bo, bądź co bądź, Wawrzyński przeszedł wtedy samego siebie. Tym jednym spotkaniem, kilkoma słowami zburzył cały mur, który Marcel tak pieczołowicie stawiał cegiełka po cegiełce. Ale niczego innego przecież nie mógł się po nim spodziewać, prawda?
– Piotrek, gdzie masz gitarę? – zawołała Kinga. – Może być coś zagrał, a nie.
– Nie chce mi się – odparł zaraz chłopak, popijając nieśpiesznie piwo.
– No weź daj spokój, ognisko bez gitary to nie ognisko – jęknęła.
– Może później… – mruknął, a Marcel poczuł, że to jego jedyna szansa. Teraz albo nigdy!
– To może ja zagram? – zwrócił się do Piotra na wydechu.
– A umiesz? – Spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– Coś tam umiem. – Wzruszył ramionami.
– No to bierz i graj – zgodził się, a Marcel nad wyraz uradowany oddał trzymany kijek z nabitą kiełbaską Adze i wstał od ogniska. Podszedł do wierzby i odpakował gitarę z futerału. Przesunął po niej palcami niemalże z namaszczeniem. Bartek grał od dzieciństwa i nauczył Marcela, jak to się robi. Później chyba nawet trochę tego żałował, bo Rogacki, zamiast z nim gadać, zabierał gitarę i grał do upadłego.
Szkoda tylko, że nie mógł sobie pozwolić na kupno własnej.
– To co byście chcieli śpiewać? – zapytał, siadając na skraju koca, żeby mieć więcej miejsca.
– A co znasz?
– Jak mi ktoś da chwyty, to praktycznie wszystko zagram. Ale z takich ogniskowych rzeczy to jakieś stare, polskie klasyki…
– “Kołysanka dla nieznajomej”! – zażyczyła sobie od razu Kinga, opierając głowę o ramię Tomka. – Znasz? – dopytała z nadzieją, a Marcel kiwnął jej głową.
– Jak można nie znać – odparł i przez chwilę układał palce na strunach, chcąc sobie wszystko przypomnieć. – To co?
– No graj, graj! – ponagliła Aga, uśmiechając się zachęcająco.
Więc Marcel zagrał, nucąc pod nosem tekst piosenki, a dziewczyny głośno śpiewały.
Było przyjemnie, ciepły wiatr wzniecał ognisko, do którego co jakiś czas dodawano drewna; iskry szły wtedy w powietrze i niknęły na tle szarego nieba. Wszystko to wyglądało magicznie – grupa znajomych siedząca razem przy ognisku nad Wisłą, zgrana, szczęśliwa i głośna.
W końcu Marcelowi znudziło się granie, a i inni chcieli zająć się rozmową i piciem w większych ilościach, więc skończył swój mały pokaz. Przekazał gitarę Piotrowi, który cicho zaczął pobrzękiwać spokojną, chyba tylko sobie znaną melodię, która idealnie wpasowała się w klimat ogniska.
– Masz, jedz, przez to granie niczego nie spróbowałeś. – Aga podała mu talerz przepełniony każdym dostępnym jedzeniem. A Marcel, to prawda, głodny był jak wilk, więc nie trzeba było go dłużej namawiać. Zabrał się za kiełbasę, zagryzł zapiekanym chlebem i kiedy już zaspokoił pierwszy głód, zerknął na leżącą obok sałatkę. – I co, zjadliwa? – zapytał szeptem Agę, a ona spojrzała na niego rozbawiona.
– Tak… opcjonalnie – odszepnęła i pociągnęła dużego łyka piwa.
– To… Zjem trochę, żeby nie było jej przykro – zdradził swój plan i faktycznie tak zrobił. Każdy kęs popijał winem i to może nie tyle dlatego, że było niedobre, co po prostu był spragniony. Nienawadnianie organizmu przez cały dzień trochę dało mu w kość.
– A tam przykro. Chyba bardzo dobrze się bawi – mruknęła, wskazując głową na Kingę stojącą razem z Tomkiem. Dziewczyna opierała głowę o jego ramię i śmiała się głośno, kiedy ten całował ją po włosach.
– Oni są już razem?
– Cóż, wszystko powoli na to wskazuje.
– Biedny Tomek… – westchnął Marcel, a Aga spojrzała na niego oburzona.
– To znaczy… Kinga jest bardzo fajna! Ale coś czuję, że będzie go trzymała krótko – wytłumaczył szybko, a dziewczyna się rozpogodziła.
– Bardzo krótko – potwierdziła i oparła się o ramię Marcela.
Ten uśmiechnął się półgębkiem, czując, że alkohol powoli zaczyna działać i trochę go przymula. Nieprzespana noc i to wszystko… Coś czuł, że szybko odpadnie, ale jakoś się tym nie przejmował. Był zmęczony i było mu praktycznie wszystko jedno, Kacper go nie dręczył, właściwie to trzymał się na dystans i było to dobre.
– Halo, dostawa alkoholu. – Antek stanął nad nimi, wziął od Agi wykończoną puszkę i podał jej kolejną. – A ty, Marcyś, co? Alkohol nie wchodzi? – zacmokał.
– “Marcyś”? – powtórzył za nim z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– No Marcyś, Marcyś. Twoje imię złotko, mam nadzieję, że jeszcze pamiętasz? – zagadnął i podał mu butelkę Warki.
– Mam jeszcze wino – odparł, a Antek jedynie pokiwał głową z dezaprobatą.
– Nikt ci nie zabroni mieć i wina, i Warki, okej? Pij, bo jakiś taki zmarnowany jesteś. – Westchnął, a brwi Marcela powędrowały niemalże pod samą linię włosów.
Co się stało z tym chłopakiem?
– Antek i jego kulturalne picie – skomentowała Aga, patrząc, jak chłopak idzie częstować alkoholem resztę osób.
– Właśnie widzę. – Odłożył nieotwarte piwo. – Zaraz wracam, idę się odlać – rzucił, a Agnieszka jedynie machnęła ręką.
Problem polegał jednak na tym, że kiedy Marcel wrócił na polankę, Agnieszka była już uczepiona Piotrka, co bardzo chłopakowi odpowiadało. Kinga nadal stała z Tomkiem, a Antek kłócił się o coś zawzięcie z Kacprem. No i Marcel nie za bardzo miał co ze sobą zrobić.
Usiadł wiec przy ognisku i złapał za butelkę wina. To jednak okazało się puste, musiał bowiem przewrócić je, kiedy wstawał, bo koc również był mokry. Cóż. Niby nie jego problem…
– My idziemy się przejść – zawołał do wszystkich Tomek i pociągnął Kingę za sobą, wyprowadzając ją z ich wysepki.
– Się nie zgub – rzucił za nim Piotr, który na chwilę odczepił się od Agi. Serio, Marcel widział jak na dłoni, jak bardzo chłopak na nią leciał. A Aga, jak to Aga, nie miała nic przeciwko… Może też lubiła Piotra?
Marcel odnalazł zagubioną puszkę piwa i w końcu ją otworzył, chociaż coś mu podpowiadało, że nie był to najlepszy pomysł. Tak jak wódki mógł się napić, jak wina też mógł się napić, tak piwo było dla niego zabójcze. I może to nienormalne, w końcu był facetem, taka Warka to powinien być dla niego pikuś, ale… Ale no nie była, bo piwo nad wyraz mocno działało na Marcelową głowę.
Tylko jedno, obiecał sobie, po czym pociągnął sporego łyka. Słyszał podniesiony głos Antka i spokojny, miarowy baryton Kacpra, który najwyraźniej coś mu tłumaczył. Rogacki chciał się przysłuchać bardziej tej rozmowie, ale niestety nie za bardzo łapał jej sens. Nie przeszkadzało mu, że siedział sam, nie za bardzo bowiem wiedział, gdzie indziej mógłby się wbić. Chyba po prostu nie było tam dla niego miejsca. Za to miał ogromną ochotę wejść w końcu na te kamienie i przejść się wzdłuż nich.
Właściwie nie zastanawiał się długo, wstał od ogniska i skierował się nad brzeg rzeki. Woda odbijała powoli zachodzące słońce, co na chwilę zaparło mu dech w piersi. Cóż, chyba miał w sobie coś z Wertera, bo takie widoki mocno na niego działały.
Już chciał wejść na te swoje upragnione kamienie, kiedy to ktoś chwycił go za nadgarstek.
– A ty dokąd? – padło i Marcel już wiedział, z kim ma do czynienia. Odwrócił się niepewnie, spojrzał na Kacpra. Miał nadzieję, że nie dojdzie dzisiaj między nimi do żadnej konfrontacji, w końcu zapowiadało się tak dobrze… Ale nie. Jego plany zawsze muszą zostać pokrzyżowane.
– Przejść się? – odparł, wyrywając nadgarstek z uścisku.
– To nie jest zbyt dobry pomysł – powiedział po chwili, wahając się nad słowami.
– To bardzo dobry pomy-sł – zająknął się, a Kacper spojrzał na niego przeciągle.
– Mógłbyś wpaść do wody – wytłumaczył. Rogacki odwrócił od niego głowę.
Też coś! Wawrzyński będzie mu mówił, co jest dla niego dobre, a co nie! To jakaś kpina, zwłaszcza że sama obecność Kacpra przyprawiała go o zawał, nie wiedział więc, co tu jest bardziej niebezpieczne!
– Nie jestem już pięciolatkiem – sarknął bez przekonania. Nie miał już sił dłużej się stresować. Był zmęczony tymi wszystkimi niuansami, tymi nerwami. W tej chwili chyba mógłby zgodzić się na wszystko, byle tylko mieć spokój. Jeżeli Kacper mówił: “Nie wolno wchodzić” to jakże mógłby się sprzeczać? Życie jeszcze było mu miłe, bez względu na obecną, beznadziejną sytuację.
– Nie jesteś, ale tutaj nie chodzi o wiek. Piłeś – tłumaczył spokojnie, a Marcel już powoli zaczął irytować ten statyczny ton. Gdzie krzyki, do cholery?! Gdzie popychanie? Gdzie ta głupia pięść, która tak dobrze by wpasowała się w Marcelowy policzek?!
– No i co cię to obchodzi? – warknął. – Zrobiłbym światu przysługę, co? – zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
Kacprowi najwyraźniej bardzo nie spodobały się jego słowa, bo zacisnął dłonie w pięści. Marcel odnotował to z niejaką satysfakcją.
– Nikomu raczej byś nie zrobił przysługi. Zwłaszcza swojej rodzinie – odparł chłodno. Jego głębokie spojrzenie przeszyło całą sylwetkę Marcela na wskroś.
– A może ty byś wolał wyświadczyć tę przysługę osobiście, co? – szepnął, mrużąc oczy.
Nie wiedział tylko, dlaczego faktycznie prowokował Kacpra. Coś mu mówiło, że w końcu się doigra i naprawdę tego pożałuje. Może i chciał się doigrać. Chciał wiedzieć, co się zmieniło.
– Na pewno bardzo dobrze by ci poszło. Nie mów, że byś nie chciał? – gadał dalej, a Wawrzyński patrzył na niego z coraz większym chłodem. – Powspominałbyś dawne, gimnazjalne lata. Dobrze się bawiłeś, prawda? – zakpił, odsuwając się od chłopaka. Zacisnął w dłoni mocniej piwo i, stawiając wszystko na jedną kartę, szybko zmienił zdanie. Pójdzie na te cholerne kamienie, chociażby miał się utopić!
Jak pomyślał, tak zrobił i, nie czekając na żadną odpowiedź, odwrócił się na pięcie i pomknął na pierwszy stabilnie wyglądający kamień.
Usłyszał za sobą tylko przekleństwo, gdy już znajdował się na drugim. Kamienie były płaskie i szerokie, mniej więcej na metr. Nie było to więc żadne wyzwanie dla Marcela. Chłopak był zwinny i szybki, a takie akcje to przeżywał już z Bartkiem w podstawówce. Zawsze lubili bawić się w miejscach, gdzie czekał ich jakieś przygody. Wtedy jednak nie byli świadomi niebezpieczeństwa.
Teraz, oczywiście, był. Wiedział, że jakby wpadł do rzeki, to prawdopodobnie by z niej już nie wypłynął. Mało to osób zabiło się w Wiśle?
Słyszał za sobą, że Kacper wcale nie zostawił go na pastwę losu i szedł za nim. Nie podobało mu się to. Nie chciał z nim rozmawiać. Przyspieszył.
– Kurwa, no! – usłyszał za sobą, ale nie odwrócił się. Wiedział, czym skutkują takie nagłe zwroty – utratą równowagi. A na tym akurat mu nie zależało. – Rogacki! Nawet się nie waż!
Cóż, Marcel już chwilę później przekonał się, o czym mówił Kacper z tym swoim: „Nie waż się”. Przed nim znajdowała się dziura, niezbyt długa, ale jednak. Kamieni nie było, przepływała nią sama rzeka. Na pewno nie było głęboko… Nie było też daleko…
Marcel przeskoczył ją zwinnie i stanął w końcu na pewnym gruncie. Kamieni na wysepce było więcej, były szersze, a przy nich leżała gruba, betonowa płyta.
– Idiota! – skomentował Wawrzyński, a Marcel odwrócił się w jego stronę, nie mając dokąd uciekać. Spojrzał na Kacpra zwycięsko, z niejaką wyższością. Tu go, skurwiel, nie dostanie!
Och, jakże się mylił!
Kacper, nie zastanawiając się wcale, również przeskoczył przepaść i wylądował tuż przed Rogackim. Patrzył na niego gniewnie, jego twarz była zaczerwieniona, ale wcale nie z wysiłku, a z gniewu.
Marcel poczuł, jak miękną mu nogi. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne zdanie nie chciało mu się przecisnąć przez gardło. Czuł rosnące napięcie, przekonał się też, że wcale nie był to dobry pomysł. Znalazł się sam na sam z Kacprem. Na ciasnej, małej wysepce pośrodku Wisły. Co mu strzeliło do głowy…? A jeżeli Kacper naprawdę zamierzał coś mu zrobić…? Tutaj nikt nie będzie miał szansy dotrzeć za szybko. Z rosnącym przerażeniem Rogacki wbił w Kacpra przestraszone spojrzenie. Świadomość, że nic go od niego nie odgradza, sprawiła, że zakręciło mu się w głowie. Nie wiedział, czego miał się spodziewać.
Uderzenia? Zepchnięcia prosto w odmęty zdradliwej rzeki…?
Cóż, tak właśnie pomyślał, kiedy zobaczył unoszącą się dłoń Kacpra.
Aktualizacja: 23.10.2019 | 07.09.2020
O Ty niedobra! w takim momencie przerwać!!! Rozdział świetny, jak zawsze! Wspominki z lat gdy Kacper dokuczał, tchórzliwemu Marcelowi,mogę czytać i czytać. Jutro więcej napiszę odnośnie przemocy, jak nie zapomnę. Dziś padam. Pisz kochana, na pewno jedną wierną czytelniczkę masz!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kryśka
Wiem, że mam i dziękuję Ci za to bardzo <3 Od razu mi się robi cieplej na sercu, jak czytam od ciebie komentarze! Co do przerywania w takich momentach to u mnie rzadkość, bo po prostu tak nie umiem, ale czasami, jak widać, się zdarzy. :D
UsuńRównież pozdrawiam i w takim razie życzę dobrej nocy!
Miałam dopisać i jak zwykle zapomniałam. A teraz już, po prostu, najzupełniej w świecie nie pamiętam, co chciałam dodać ;) Ot, skleroza :D
UsuńPisz, kochana pisz. My po cichutku czekamy.
Kryś
Co to dalej będzie 😱 Może pogłaszcze go po policzku lub pomizia po włosach 😊 Albo go udusi, to też jest opcja 😂😂😂
OdpowiedzUsuńStawiam na to, że dotknie jego policzka, zawiesi się, otrząśnie, cofnie i wpadnie do wody :D ;)
UsuńKryś
Zaraz się okaże, że tak będzie 😂
UsuńNie do końca tak, ale wizja Kacpra wpadającego do wody najpewniej bardzo by ucieszyła Marcela :D A takie pogłaskanie po policzku/pomizianie po włosach pewnie by go przeraziło na tyle, że sam by wskoczył do tej Wisły, nawet by się nie zastanawiał. ^^'
UsuńMyślę, że jutro lub we wtorek dodam kolejny rozdział, więc niedługo zobaczycie, jak to się dalej potoczyło. :)
Hej. Twoje opowiadanie jest super. Za każdym razem po przeczytaniu rozdziału, nie mogę doczekać się następnego! A w miedzy czasie czytam ten sam rozdział po kilka razy :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć! To budujące, że opowiadanie podoba Ci się na tyle, że chętnie do niego wracasz. No i miło wiedzieć, że nie jestem jedyną osobą, która w kółko to wałkuję :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńno Marcel musisz o tym przestać myśleć, a zachowanie Kacpra i końcówka... nam wizję i widzę jak łapie za szyję i ciągnie do pocałunku...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Dla Marcela to wszystko jest takie inne, nowe, bo jakby nie patrzeć to tylko kumpluje się z Bartkiem. Jest jakiś progres w jego zachowaniu. Mam nadzieję, że do mamy napisał. Super, że pracuje zdaję sobie sprawę z konsekwencji. Co do Kacpra, to wydaje mi się, że coś się wydarzyło w jego życiu.
OdpowiedzUsuń