poniedziałek, 27 maja 2019

Zostań o poranku: Rozdział 15


Rozdział 15:  Miłe gesty
Nakonieczny zatrzymał się na parkingu pod kamienicą Jurka i spojrzał na pasażera oceniająco, tak jakby bił się z myślami, czy jeszcze coś powiedzieć, czy już sobie odpuścić. Jurek postanowił podjąć tę decyzję za niego i przerwał kontakt wzrokowy, odpinając pas. Czuł się nie na miejscu i, żeby być szczerym, było mu głupio – wiedział, że zjebał sprawę, a cały ten dzień pokazał, jaki był niestabilny.
Cisza między nimi była gęsta niczym stygnąca czekolada, ale nie było w niej za grosz słodyczy; jedynie to dziwne napięcie i niezręczność.
Krótkie spojrzenie, cisza, odwrócony wzrok, cisza.
Jurek chwycił za klamkę i uchylił drzwi. Do jego płuc wdarło się świeże, mroźne powietrze. Przerzucił już jedną nogę przez drzwi, a wtedy usłyszał za sobą ciche westchnięcie i całe jego ciało się spięło. Odetchnął, po czym ogarnął wzrokiem znajome osiedle, a kiedy wychylił głowę zza bezpiecznego dachu na nos spadła mu kropla deszczu, otrzeźwiając go.
Chwila ta jakby nabrała tempa, myśli wróciły na swój tor, a wokół zrobiło się głośniej; jakaś kobieta, idąca pośpiesznie chodnikiem, wykrzykiwała gniewne słowa do telefonu, zza czyjegoś okna, po drugiej stronie ulicy, wybijał się głęboki, przeszywający dźwięk basów, a tuż przy drzwiach do jego klatki pałętał się biały, pobrudzony kot. To w nim Jurek ulokował spojrzenie, zerkając na niego jak na intruza, wroga jakiegoś, który gotów był wszystkich przechytrzyć i wkraść się do jego domu.  
Zasiedział się, nie mogąc oderwać spojrzenia od pchlarza, który pomiaukiwał bezradnie i kulał na jedną łapę. Łukasz, zdziwiony tym bezruchem i roztargnieniem Jerzego, przesunął wzrok i również dostrzegł ranne zwierzę.
– Masz jakiś uraz do kotów? – zapytał z wolna, nie rozumiejąc tej przeciągającej się chwili.

niedziela, 5 maja 2019

Zostań o poranku: Rozdział 14


Rozdział 14: Szef, kurwa, idealny
Jurek nakierował mętne spojrzenie na twarz mężczyzny, który znajdował się znacznie bliżej niż kiedykolwiek powinien; widział jego długie, ale proste, ciemne rzęsy, szkliste, granatowe oczy, które potrafiły złapać Jurkowe spojrzenie w sidła niczym wnyki, widział krótkie, szorstkie włoski na policzkach i każdą jedną głębszą zmarszczkę mimiczną. Widział to wszystko i był przerażony.
Przerażała go bladość wąskich ust i dotyk silnych, męskich palców, które schwyciły go za włosy, nie pozwalając mu odwrócić głowy.
– Puść mnie, grzecznie cię proszę – syknął, starając się grać bardziej pewnego siebie, niż był w rzeczywistości.
– Wolałbym żebyś prosił niegrzecznie – odpowiedział mu ze swoim zwyczajowym uśmieszkiem. Jurek wzdrygnął się na ten niski, wibrujący głos, po czym odsunął się gwałtownie. To było uwłaczające! Na dodatek obrzydliwe, chore i zdecydowanie zbyt śmiałe, jak na ich zwyczajowe utarczki. Dęba nie wydawał się tym przejmować, zaśmiał się otwarcie, a jego palce bez żadnego oporu i siły opadły razem z całą ręką na łóżko. Na jego wargach wykwitł szeroki uśmiech, a Jurek w końcu zsunął się z materaca i stanął pewnie na nogach.
– Niedoczekanie. Dostałem, co chciałem, a teraz wychodzę – warknął, poprawiając wymięte ubranie. Było mu strasznie gorąco w grubym swetrze i od alkoholu… i poniekąd od słów mężczyzny.
– A gdzie moja zapłata? – zakpił prześmiewczo Dęba, rozkładając się na łóżku wygodnie.