poniedziałek, 4 czerwca 2018

Rozdział 11


Obudził się o ósmej, psiocząc i klnąc na budzik, który tak brutalnie wyrwał go ze snu. Wyłączył go nieprzytomnie, po czym dał sobie jeszcze chwilę, zanim otworzył oczy. Przez moment nie rozumiał, co się z nim działo. Czuł się beznadziejnie, był totalnie niewyspany i zdecydowanie wczorajszy. Podniósł się na łokciach i rozejrzał na boki: po lewej ściana, po prawej śpiący w najlepsze Bartek, który przykryty był kołdrą jedynie na głowie i kawałku ramienia. Resztę nakrycia ukradł mu Marcel, który owinął się szczelnie od stóp aż po klatkę piersiową. Z niejaką skruchą wyplątał się z kołdry i przykrył nią przyjaciela, po czym, starając się to zrobić jak najmniej inwazyjnie, przeszedł przez Bartka i stanął na podłodze.

Zorientował się, że spał tylko w gaciach i koszulce, którą miał wczoraj na sobie i poczuł się jeszcze bardziej nieświeżo niż chwilę wcześniej. Podszedł do swojego plecaka i wyciągnął z niego rzeczy na zmianę oraz szczoteczkę. Potem wymknął się do łazienki.

Wziął prysznic i przebrał się w świeże rzeczy. Stanął przed lustrem, wpatrując się w przekrwione oczy i zaczął szorować zęby. W żołądku czuł tylko pustkę, która odbijała się głośnym bulgotaniem, w duszy zresztą czuł niewiele więcej.

Mając mdłości, zastanawiał się ile wczoraj z Bartkiem wypili. A kiedy tak sobie wszystko przypominał, doszło do niego, co takiego wyprawiali.

– Jezu – szepnął, przecierając dłonią twarz. To było… dziwne. Całował się z przyjacielem, do licha! Jak on mu spojrzy w twarz? I co gorsza, jak spojrzy w twarz Mandy?!

Po chwili przemyśleń uspokoił się nieznacznie. Z Bartkiem nie będzie problemów, przecież to on wpadł na ten genialny pomysł, więc to on był winny tej całej sytuacji. Zresztą, z tego co pamiętał Marcel, bardzo dobrze się bawił. On sam czuł się dziwnie z tym pocałunkiem. Nie był wtedy do końca trzeźwy, więc to wydarzenie zatarło się w jego pamięci, ale mimo wszystko był w stanie przypomnieć sobie podniecenie i ekscytację, które wtedy czuł.

Niech go ktoś zabije…

Pozieleniały na twarzy wrócił do pokoju przyjaciela, który dalej smacznie spał. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to ogromny burdel, a czego już nie mógł wyłapać oczami, niestety poczuł nosem; smród alkoholu i duchoty niemalże wywołał w nim odruch wymiotny.

Czym prędzej podszedł do okna i otworzył je na oścież, wdychając haustami świeże powietrze. Na szczęście pogoda od kilku dni nie dawała w kość i było przyjemnie ciepło, a nie upalnie.

– Która godzina? – Spod kołdry wydobył się zachrypnięty głos Bartka.

– Ósma trzydzieści – odpowiedział, zerkając na poruszające się powoli zwłoki. 

– Ja pierdolę, to weź się sam obrządź, ja idę spać – mruknął, po czym odwrócił się dupą do Marcela i bardzo szybko zasnął. Rogacki mu się zresztą nie dziwił. O której oni mogli pójść wczoraj spać? Trzeciej?

Nie mając co ze sobą zrobić, sięgnął po telefon i wtedy jak grom z jasnego nieba uderzyło go to, co on wczoraj odpierdolił.

Dzwonił do Marcina, prawda?

Przerażony czym prędzej sprawdził kontakty i niestety koszmar okazał się prawdą. Dzwonił do Marcina dokładnie kilka minut przed drugą. Uch! Cóż to był za wstyd! Ile upokorzenia…

Całe szczęście, że Słowiński miał wyłączony telefon, bo gdyby nie… już mógłby iść szykować pętlę na szyję, by ukrócić swój żywot!

Ulga, którą poczuł, była ogromna. Niemalże przytłaczała. Dziękował Bogu za to, że był po jego stronie i nie dał mu popełnić kolejnego głupstwa, bo tym właśnie byłaby ta rozmowa, gdyby doszła do skutku. A gdyby odebrał Łukasz? Zresztą, kij z Łukaszem! Marcin mógłby go już nie chcieć nigdy zobaczyć na oczy!

Czując, że jego życie to samo pasmo porażek, powlókł się beznadziejnie do biurka i zaczął ogarniać bałagan. Butelki powrzucał do kosza, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, bo zapach alkoholu, zwłaszcza tej przeklętej whisky, przyprawiał go o ból głowy. Później uprzątnął szklanki i talerze, a także porozrzucane po pokoju ubrania.

O dziewiątej zszedł na dół, by zwędzić coś z lodówki. Na jego nieszczęście w kuchni natknął się na mamę Bartka, która od razu przeszyła go oceniającym spojrzeniem.

– Ciężki poranek? – zagadnęła uśmiechając się, Marcel miał wrażenie, iście złośliwie.

– Nie, nie – zaprzeczył, chociaż wszystko w jego postawie niemalże krzyczało, że czuł się gorzej niż źle. – No dobra, może odrobinę – mruknął niechętnie, dłonią przeczesując włosy.

– Widać… Idź na górę, odpocznij jeszcze. Zrobię wam śniadanie i przyniosę.  Możesz też obudzić Bartka, jeżeli jeszcze nie wstał, będziemy dzisiaj jechać do dziadków, a on musi jeszcze pomóc w czymś przy samochodzie – powiedziała, wstając od stołu i porzucając swoją poranną kawę. Ubrana była w biały, puchaty szlafrok i zdecydowanie wyglądała, jakby miała dobry humor mimo wczesnej pory. Chociaż pewnie dla niej dziewiąta to wcale nie było tak wcześnie…

Marcel zgodził się na taki układ, po czym wyszedł z kuchni i z wysiłkiem wdrapał się po schodach. Z powrotem wylądował w pokoju przyjaciela i, chcąc nie chcąc, poszedł go budzić. Wiedział, że Dorota na pewno nie obeszłaby się z nim łagodnie, widząc, że ten jeszcze śpi. Wolał mu tego oszczędzić.

– Te, Bartek. Wstawaj – zaczął, ale gdzież tam! Bartek nawet nie drgnął. – Hej, mama kazała cię obudzić. – Odkrył przyjaciela i obserwował, jak ten niepocieszony marszczy czoło i zaciska oczy. – Słyszysz? Halo! – próbował dalej, aż w końcu Bartek odwrócił się w jego stronę i odgonił go ręką niczym natrętną muchę.

Wzdychając ciężko, Marcel zdecydował się wyciągnąć dłoń i zatkać nos przyjaciela.

Ten starał się to ignorować przez dłuższy czas, ale kiedy w końcu poczuł dyskomfort, nie mogąc oddychać tak, jakby chciał, mruknął:

– Jesteś pojebany. Totalnie. Takich ludzi powinni zamykać w szpitalach. – Otworzył w końcu oczy, a Marcel, widząc te przekrwione, ledwo co uchylone szparki, zlitował się nad przyjacielem i puścił go. – Serio, taki właśnie jesteś. Okrutny, bez serca… – mruczał, na powrót zamykając oczy i nieruchomiejąc.

– Bartek, no! – W końcu się zdenerwował i szarpnął przyjaciela za ramię. – Chcesz mieć do czynienia z Dorotą?! – zapytał, chociaż bardziej zabrzmiało to jak groźba, która w końcu skłoniła Bartka do pożegnania się ze słodką krainą snów…

– A czego ona tutaj chce? – jęknął, podnosząc się na łokciach. Jego włosy były przyklapnięte i przetłuszczone, a na policzkach widniały niezdrowe, czerwone rumieńce.

– Ma nam przynieść śniadanie i chce, żebyś pomógł coś przy samochodzie – powtórzył Marcel, a Bartek tylko spojrzał na niego z pretensją, po czym niechętnie zwlókł się z łóżka.

– Idę do kibla – rzucił, nie komentując wcześniejszych słów Marcela. Chyba nie był w najlepszym humorze, za co zresztą wcale Rogacki go nie winił. Sam czuł się beznadziejnie.

Mama Bartka przyszła do pokoju kilka minut później i, tak jak obiecała, przyniosła im cały talerz kanapek razem z wodą i dwiema herbatami. Odstawiła tacę na biurku i spojrzała nieprzychylnie na w dalszym ciągu niezbyt ogarnięty pokój…

– Zrobiłam wam słodkiej herbaty, może coś pomoże na złe samopoczucie – powiedziała, a Marcel poczuł do niej ogromną wdzięczność.

– Świetnie, na pewno pomoże – odpowiedział, podchodząc do tacy. Zgarnął  z niej pierwszą kanapkę. Był głodny, o czym jego brzuch głośno dawał znać.

– Ta, łudź się dalej – powiedział Bartek, który właśnie wparował do pokoju. Nadal wyglądał okropnie – praktycznie nie miał oczu, do tego rumieńce z twarzy wcale nie chciały mu zejść.

– Jakże optymistycznie – skomentowała rodzicielka, patrząc na syna z rozczarowaniem. Ten tylko wzruszył ramionami. – Bądź gotowy za pół godziny, pójdziesz pomóc ojcu.

– Pewnie, pewnie – mruknął, uśmiechając się sztucznie. – O niczym więcej nie marzę…

– Bartek, nie marudź – ukróciła Dorota, po czym zostawiła ich samych.

– “Nie marudź” – prychnął, powtarzając za rodzicielką. – I tak jest od jakiegoś tygodnia, serio. Nawet spać mi nie dają, bo pomóż… No ja walę – narzekał. Podszedł do biurka i spojrzał na Marcela z niejakim zrezygnowaniem.

– Bardzo źle się czujesz? – zapytał przyjaciela Rogacki, czując się nieswojo z powodu złego samopoczucia Bartka, które dopadało go naprawdę bardzo rzadko.

– Ta… Chujowo. Może buziak mógłby poprawić moje okropne samopoczucie – rzucił kpiąco i spojrzał na Marcela chytrze.

– Nie przesadzaj – ostrzegł go Rogacki i sięgnął po następną kanapkę.

– No dobra, dobra. Ale, kurna, ja nie wiem, co tu się wczoraj odjebało. – Uśmiechnął się szeroko. Co prawda uśmiech ten wypadł bardziej blado niż zazwyczaj, ale to zawsze coś.

– Jak to co, całowałeś się z chłopakiem.

– Ta, z tobą – zakpił.

– I może przez to też odkryjesz w sobie naturę geja… – odpowiedział Marcel, wywracając oczami.

– Chyba bardziej docenię subtelną naturę Mandy… – zironizował.

– Mów sobie, co chcesz, ale porównując moją subtelną naturę do subtelności Mandy…

– Tak, tak, wypadasz przy tym tysiąc razy bardziej kobieco…

– Nie to miałem na myśli – uciął, robiąc grobową minę.

– Ale tak właśnie jest – uśmiechnął się uroczo, po czym dał Marcelowi przyjacielskiego kuksańca.

– Naprawdę nie wiem, co ja tutaj jeszcze robię – mruknął zrezygnowany. Bartek był straszny! Nic tylko takiemu przyłożyć!

– Jak to co, rozkoszujesz się urokami tego jakże przyjemnego poranka w moim jakże cudownym towarzystwie.

– Mhm – westchnął, patrząc na przyjaciela litościwie. Ten tylko zaśmiał się krótko, po czym również zajął się śniadaniem.

Między nimi było w porządku.

Marcel nie spóźnił się do pracy, chociaż ruch na ulicach bardzo na to wskazywał i kiedy już tak się denerwował i stresował, że będzie siedział w tym cholernym autobusie jeszcze drugie tyle, korek nagle się rozrzedził, a on podjechał idealnie na czas.

W pracy przywitał go Tomek. Marcel porozmawiał z nim chwilę, ale zaraz poszedł na swoje stanowisko, chcąc się przebrać i przygotować. Miał nadzieję, że nie będzie dzisiaj zbyt dużego ruchu, bo mimo że jego kac nie był ogromny, to nie czuł się najlepiej. Był niewyspany i podminowany, i czyja to była wina? Tego przeklętego Łukasza! A jakby tego było mało, Piotr panoszył się już od rana, irytując wszystkich wokół. No dobra. Irytując Marcela, inni zdawali się nie zwracać na niego uwagi, więcej nawet, całkiem dobrze się z nim dogadywali.

Naprawdę, pieskie życie…

– Ej, ty, Marcel, może pomógłbyś dziewczynom, co? Mają zapierdol na tej sali, a ty na razie masz trochę wolnego – rzucił do niego Piotr w porze obiadowej.

 Ej, ty, Piotr, może pilnowałbyś swojego nosa, a cudzy zostawił w spokoju?, warknął w myślach. Bądź co bądź, nie chciał sobie nagrabić u kumpla Kacpra… Nie, żeby teraz pałali do siebie wielką miłością.

– Ta, jasne. Zaraz pomogę – odparł zamiast tego, zdejmując z dłoni rękawiczki.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy wyszedł na salę, a tam siedział nikt inny tylko Marcin! I, co nie było już takie zajebiste, również Kacper. I, co kompletnie przeraziło Marcela, siedział tam również Szymon. Oraz najgorsza zmora Marcelowego życia… Łukasz.

Po prostu pięknie.

– Ooo, Marcel, super, że jesteś – rzuciła Kinga, niemalże biegnąc z całą tacą wypełnioną brudami. – Weźmiesz kilka stolików? Dzisiaj są dobre tipy, więc serio, możesz się brać – mówiła zdyszana, a Marcel jedynie przytaknął jej głową.

Pomoże, a jakże.

Ale ten konkretny stolik zostawi w spokoju. Niech ktoś inny ogarnia tę bandę złych i okrutnych ludzi!

…Ta, chciałoby się.

Tylko Marcel wyszedł na salę i podszedł do jednego ze stolików, od razu usłyszał za sobą wołanie. No tak… Marcin. Cholerny Marcin…!

Podchodząc do stolika koszmarów z wymalowanym na twarzy sztucznym uśmiechem, przywitał się standardową formułką.

– Dzień dobry, mam nadzieję, że wszystko państwu smakowało. Czy będzie dla państwa coś jeszcze? Proponuję na deser sernik na zimno, a także świeżo wyciskany sok z pomarańczy. – Powiedział na wydechu, a potem przesunął wzrokiem po zdezorientowanych twarzach. Ha! Nie spodziewali się takiego ruchu!

– Eee, nie, dzięki – odchrząknął Marcin. – Dzwoniłeś do mnie…? – dopytał zaraz, a pewność siebie Marcela szybko wyparowała.

– Ach, tak… Bo wiesz... Miałem telefon na łóżku w nocy i się odblokował… I no… Wiesz, nieświadomie podzwoniłem po ludziach. Masakra, serio – powiedział, trochę się plącząc. Zerknął zaraz szybko na Łukasza, który przysłuchiwał się mu z wysoko uniesioną brwią, później na Kacpra, który uparcie wbijał w niego te przeklęte oczy i Szymona… Na szczęście, chociaż on wydawał się być całkowicie niezainteresowany tym niespodziewanym spotkaniem.

– Tak? Miałem do ciebie oddzwonić, ale Kacper zdradził, że tutaj pracujesz, więc pomyślałem, że wpadniemy.

  Co było raczej głupim pomysłem, skoro pracujesz na zmywaku, ale najwyraźniej dla Marcina nawet od tego zrobisz wyjątek – zakpił Kacper, a Marcela aż ścięło z nóg. Wszystkie spojrzenia skierowane były na niego, a on czuł się piekielnie zażenowany zarówno przez ten nocny telefon, jak i słowa Kacpra. Cóż, bądź co bądź, jeszcze niedawno się kłócił z Wawrzyńskim, że wcale tutaj nie kelnerował. Bo i nie kelnerował, do cholery! Czemu ten pech musiał zawsze spadać na niego?

– Jest duży ruch – odparł powoli, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. – Więc przyszedłem pomóc dziewczynom – tłumaczył się, czując, że zaczyna mu się robić słabo. Musiał stąd odejść. To było zdecydowanie… za dużo stresu. Za dużo nieprzychylnych mu osób…

– No przecież dobrze, że przyszedł. Kacper, ogarnij się – zganił Wawrzyńskiego Marcin, a Marcel po raz kolejny poczuł do niego ogromną wdzięczność. Złoty człowiek! Szkoda tylko, że ten złoty człowiek siedział tak blisko pewnego gbura… – Ale w takim razie nie będziemy przeszkadzać… – kontynuował, a Marcel słowa te przyjął niczym lek na swoją wyniszczoną duszę. Oznaczało to bowiem, że będzie mógł się w końcu oddalić, odejść stąd i mieć wreszcie święty spokój…

– Tak właściwie to może ja jednak bym jeszcze coś zamówił – padło szybko ze strony Kacpra. Marcel spojrzał na niego zlękniony. To znaczy, bardzo się starał tak nie wyglądać, ale Kacper wzbudzał w nim najgorsze odruchy.

– Tak? – Zacisnął w ręce długopis i plik karteczek.

– Ten sok brzmiał całkiem w porządku – zastanowił się. – Albo ta sałatka owocowa… Ewentualnie kruszonka z truskawkami… Co byś mi zaproponował, Marcel? – zapytał, uśmiechając się sztucznie, nad wyraz miło, a Rogackiego znowu zamurowało.

Najwyraźniej czas koszmarów jeszcze się nie skończył…

– Cóż – zaczął, czując, że robi mu się niedobrze. Zbladł cały, ręce zaczęły mu się trząść, więc mocniej zacisnął je na trzymanych przedmiotach. – Kruszonka jest przepyszna, wszyscy bardzo ją chwalą, ale będzie na nią trzeba poczekać trochę dłużej niż na sałatkę…

– Doskonale, to wezmę ją – zdecydował Wawrzyński, nie odrywając spojrzenia od Marcelowej twarzy. – I ten sok właściwie też – dodał, mrużąc lekko oczy.

Marcel za to czuł, że przyjdzie mu zapłacić za słowa, które ostatnio odważył się rzucić Kacprowi prosto w twarz.

Niemalże się trzęsąc, zrobił w tył zwrot i czym szybciej poszedł przekazać zamówienie.

Później za punkt honoru obrał sobie siedzenie w swojej klitce. Nie miał zamiaru nawet wychylić z niej nosa! I nic go nie obchodziło, że na sali był zapierdol. Dziewczyny będą musiały poradzić sobie same!

Jak na złość Marcel nie długo mógł posiedzieć w spokoju. Minęły może dwie minuty, nim ponownie wpadł do niego Piotr. Spojrzał na niego przelotnie i szybko podszedł do jednej z szafek. Później jednak znowu na niego zerknął i zmarszczył brwi.

– Co jest? – rzucił ostro, a Marcel aż się wzdrygnął. Niech szlag trafi wszystkich tych ludzi! Jeden był lepszy od drugiego…

– Nic nie ma – warknął, nie mając już dłużej siły być miłym. Całe swoje pokłady pozytywnej energii zmarnował na spotkanie z Kacprem. Ręce dalej mu się trzęsły, twarz lekko poczerwieniała, ogólnie rzecz biorąc nie wyglądał najlepiej, a skoro nawet Piotr zwrócił na to uwagę…

– O co ci chodzi?

– A co cię to obchodzi? Nie masz zajęcia? Nudzi ci się? To może idź i teraz ty pomóż dziewczynom, co? – syknął, wlepiając w Piotra spojrzenie pełne jadu. 

Chłopak musiał być zaskoczony tym nagłym bojowym nastrojem, bo uniósł obronnie ręce i wycofał się.

– No właściwe, to mnie to nie obchodzi – rzucił, po czym bez najmniejszego oporu wyszedł z pomieszczenia.

I dobrze, bo jeszcze chwila, a Marcel naprawdę nie ręczyłby za swoje czyny!

Potrzebował pięciu minut na to, by jakoś zacząć funkcjonować; oddychał głęboko, napił się wody i powoli zdenerwowanie przechodziło. Pojawiła się za to świadomość, że powinien tam wyjść i dokończyć, co zaczął, bo takie chowanie się po kątach nie wyglądało najlepiej…

Przybierając neutralny wyraz twarzy z powrotem udał się na salę. Perfekcyjnie, przynajmniej jego zdaniem, przyjął kilka stolików, uparcie starając się nie patrzeć na nikogo ze znanych mu osób. Kiedy latał z tacą w tę i z powrotem, mógł poczuć na sobie irytujące spojrzenie, najpewniej należące do Kacpra, bo aż go mroziło.

 – Hej, Marcel, zamówienie na stolik dwunasty już jest gotowe – oznajmiła Anita, która właśnie stała przy barze.

Marcel przyjął to z miną godną pokerzysty, chociaż w środku się w nim gotowało. Mimo tego zabrał tacę i ze swoim firmowym uśmiechem podszedł do stolika koszmarów.

– Zamówienie gotowe, czy będzie coś jeszcze? – ponownie rzucił znaną mu formułką, zdejmując i kładąc przed Kacprem zamówione rzeczy.

– Na razie to wszystko – odparł równie uroczo Wawrzyński. Marcel widział, jak Marcin patrzył na nich i zastanawiał się nad czymś gorączkowo, ale mimo wszystko nie komentował ich zachowania. – Chyba że ktoś jeszcze ma na coś ochotę? Łukasz? Szymon? – zapytał te dwie konkretne osoby, których uwagi Marcel nie chciał wzbudzać. A jednak…

– Ja nie – odparł starszy Słowiński, w końcu przenosząc swoje spojrzenie na Rogackiego. Zimny wzrok, obojętny wyraz twarzy i ta wyniosłość ponownie zmroziły Marcela.  

– Ja też nie, chyba że ty masz na coś ochotę – powiedział Łukasz, zwracając się do zapomnianego przez Kacpra Marcina.

  Zdecydowanie mi wystarczy – odpowiedział, klepiąc się teatralnie po brzuchu. – Prawda, Marcel? – rzucił, najpewniej chcąc rozładować atmosferę, ale Rogacki naprawdę nie był w formie i nastroju na jakiekolwiek rozmowy.

– Tak, tak – odparł nerwowo, nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią, taki był roztrzęsiony.

– No wiesz co?! – oburzył się Marcin. Rogacki spojrzał na niego spłoszony.

– Pytałeś, to i masz odpowiedź – rzucił Łukasz, uśmiechając się tak jakoś szczerzej. – Czas przejść na dietę, kochanie – dopowiedział kpiąco, a Marcela zabiły te słowa. “Kochanie”… Doprawdy…

– Zaraz to ty przejdziesz, tylko że na drugą stronę – odgryzł się Marcin, patrząc na partnera surowo.

– Cóż, ja chociaż przejdę, ty będziesz się toczył – brnął dalej Łukasz, a usta zarówno Szymona, jak i Kacpra wykrzywiły się w uśmiechu. Oburzona mina Marcina najwyraźniej zrobiła na nich bardzo pozytywne wrażenie, a napięcie, które było czuć jeszcze chwilę temu pomiędzy nimi, nagle gdzieś wyparowało. Szkoda tylko, że z Marcela tak nie zeszło… On nadal stał tam, biedny i niezrozumiany.

– Przesadzasz! I wy jak zawsze przeciwko mnie! Myślałem, że chociaż ty stoisz po mojej stronie – rzucił do Rogackiego z udawanym żalem. Marcel spojrzał na niego jakoś tak z boleścią, czując, że ze stresu zaczyna mu się kręcić w głowie. A może to przez ten wczorajszy alkohol? Z czego by to nie wynikało, czuł, że jeżeli zaraz nie zniknie im z oczu, to zejdzie z tego świata jeszcze przed Łukaszem.

No, bo stoję właściwie – odparł słabo, lecz nim zdążył cokolwiek dopowiedzieć, podszedł do nich Piotr. 

– Co to mają być za pogaduchy? – powiedział tym swoim doniosłym głosem. – Kacper, ja wiem, że lubisz sobie pogadać, ale to nie ty zapierdalasz, kiedy inni się lenią, okej? Więc zajmij się żarciem i widzimy się wieczorem. A on idzie ze mną. Gary same się nie pomyją – dodał, a Marcel rzucając Marcinowi ostatnie spojrzenie, podążył za Piotrkiem. Bóg mu świadkiem, nigdy nie cieszył się bardziej z jego obecności niż teraz.

Piotr niestety nie był na tyle łaskawy, żeby zostawić go samego i teraz ta obecność zaczynała mu przeszkadzać. Czuł na sobie jego spojrzenie, ale właściwie miał to w dupie. Usiadł ciężko przy jednym z rozklekotanych stolików i zaczął oddychać głęboko. Jego problemy z oddechem ostatnio pojawiały się tak rzadko, że niemalże zdążył o nich zapomnieć, ale… Zawsze musi być jakieś “ale”, prawda?

– Masz. – Usłyszał z boku i uniósł w końcu spojrzenie na Piotra, który wyciągał w jego stronę szklankę z wodą. Przyjął ją, bo właściwie zaschło mu w gardle podczas tej konfrontacji. Pił powoli, chcąc jak najszybciej wrócić do stanu względnej używalności. Patrzył przy tym, jak Piotr krzątał się po pomieszczeniu, wkładając niektóre naczynia do zmywarek. Nagle zatrzymał się, wyciągając telefon z kieszeni. Musiał dostać jakąś wiadomość, bo zapatrzył się na chwilę w ekran, po czym błyskawicznie odpisał.

– Dobra, zostaw to, to nie twoja robota – zaczął Rogacki, chcąc się już podnieść.

– Siedź. Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zemdleć – oświadczył. Marcelowi zrobiło się głupio.

– No co ty, nic mi nie jest. Miałem po prostu ciężką noc… – wytłumaczył i podszedł do zlewu, by zająć się myciem. Nałożył na siebie żółte rękawiczki, po czym sięgnął po pierwszą salaterkę. – Ale jest w porządku, idź na swoje stanowisko, przecież też macie kupę roboty…  Zresztą, siedzenie ze mną to pewnie ostatnia rzecz, o której teraz marzysz – zironizował, nawet na niego nie patrząc.

– Nie siedzę z tobą dla przyjemności – odparł płasko Piotr, dalej uprzątając naczynia. – Jestem tutaj, bo nie chcę tu wejść i zastać cię nieprzytomnego na podłodze.

– Mówię przecież, że wszystko ze mną w porządku! – warknął, zaciskając dłonie na szkle.

– Nie wyglądasz, jakby tak było – zironizował Piotrek, po czym ponownie napisał coś na telefonie, a Rogackiego niemalże trafiał szlag. Był pewien, że wymieniają się informacjami z Kacprem… Wstrętne typy! – Ale dobra, nie chcę się kłócić. Jakbyś się źle poczuł, po prostu powiedz komukolwiek z nas – mruknął i zostawił go samego na zmywaku.

Rogacki w końcu mógł odetchnąć.

Do końca nie wychylał się już ze swojej klitki, nie wiedział więc, o której zmył się Marcin i cała reszta. Źle się czuł, głowa go bolała i na dodatek wstydził się swoich reakcji, które przecież totalnie go zdradzały. Skoro już taki Piotrek się nad nim zlitował…

No naprawdę – ból i żałość.

A jak gdyby tego było mało, jego myśli zaprzątał też ten cholerny Łukasz! Łukasz, który, jak Marcel miał okazję zobaczyć, wcale nie był aż takim sztywniakiem i gburem, jak sobie wyobrażał.

– Hej, zmykaj już, nikogo więcej nie mamy, więc możesz zmyć się trochę wcześniej – powiedziała Anita, wychylając głowę zza drzwi.

Marcel bardzo chętnie skorzystał z tej okazji.

W domu pojawił się pół godziny później i od razu skierował się do dużego pokoju, gdzie zastał mamę razem z Zuzią. Obydwie spojrzały na niego przelotnie, po czym z powrotem wbiły wzrok w telewizor.

– Hej, kochanie – przywitała się kobieta, rozczesując Zuzce włosy.

– Cześć, brat! – rzuciła praktycznie w tym samym momencie Zuzia.

– Hej, hej – odparł ciężko i zaczął rozplątywać sznurówki.

– W mikrofali masz obiad, a w piekarniku ciasto – oświadczyła Ewa, ponownie zerkając na syna. Tym razem jej wzrok był bardziej uważny.  – Jak było u Bartka? Nie wyglądasz najlepiej… Mam nadzieję, że nie piliście jak głupi – powiedziała, patrząc prosto w oczy Marcelowi, a ten, będąc pod takim naciskiem, nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko się przyznać.

– No, właściwie to trochę jednak się napiliśmy.

– Chyba nawet mnie to już nie powinno dziwić – mruknęła zrezygnowana Ewa, głaszcząc córkę po włosach. – I co, źle ci się przez to pracowało? – zapytała zaraz, robiąc zmartwioną minę.

– Cóż… Nie powiem, żeby był to mój najlepszy dzień. – Odkaszlnął. – Idę sobie odgrzać ten obiad – dodał, po czym przemknął do kuchni. Tam przygotował sobie jedzenie i, nie chcąc siedzieć samemu, zabrał się ze wszystkim do salonu. Wcisnął się na kanapę i przesunął siostrę, która siedziała na podłodze tuż pod jego stopami. Ta rzuciła mu tylko rozeźlone spojrzenie, ale nic nie powiedziała. Najwyraźniej i ona tęskniła za wieczorami, kiedy tak po prostu siedzieli sobie we troje.

  Na pewno wszystko okej? – dopytała mama. To chyba już był taki wrodzony talent matek – zawsze wiedziały, kiedy coś złego działo się z ich dzieckiem. A z Marcelem działo się coś bardzo, bardzo złego; nie wiedział, kim jest, nie wiedział co czuć, nie wiedział, jak ma sobie z tym poradzić…  Był w dupie.

– No pewnie. To po prostu ciężki dzień.

– I to wszystko? – naciskała, a Marcel spojrzał na nią z napięciem. Przez chwilę zastanawiał się głęboko, po czym zdecydował się wypalić:

– Wiesz, spotkałem dzisiaj pewną osobę, która mi się podoba… – zaczął. Jego kącik ust uniósł się lekko. Spojrzał w twarz Ewie, a widząc jej rosnące podekscytowanie i iskry w oczach, szybko ją zgasił. – Ale ona jest już zajęta – mruknął, czując, że te słowa to gwóźdź do jego trumny.

– O!  Och… To bardzo mi przykro…

– Zakochałeś się? – Zuza wychyliła się i spojrzała ciekawsko na brata. Wielkie oczyska dziewczynki były wlepione w niego jak w obrazek, drobne rączki oplotły go w kolanach. 

– Co? Nie! Nie mogę. Ona jest zajęta – powtórzył, a siostra oparła głowę na jego nodze niczym smutny psiak.

– To szkoda – skomentowała, a Marcel pogłaskał ją z uczuciem po główce. Inna tylko rzecz, że nie mógł tak po prostu wpłynąć na swoje uczucia i to całe: „Nie mogę” wcale nie było takie prawdziwe. Bo mógł. I chyba niewiele brakowało, by to zrobił…

– No szkoda. I przyszła dzisiaj, ta osoba w sensie, ze swoim chłopakiem… I, Boże, czułem się tak beznadziejnie – mówił, spoglądając teraz na swoją mamę, którą przycisnęła go nagle do swojej piersi i trzymała tak chwilę, nie zważając na to, czy zawartość talerza syna nie skończy przypadkiem na jego nogach i kanapie.

– Tak mi przykro, skarbie… – powtórzyła, całując syna w rozwichrzone włosy. Marcel odsunął się od niej ze smutną miną i zacisnął bezradnie usta. Nic nie mógł poradzić na to, że jego życie to ciąg samych porażek i niestety ani ona, ani Zuza też nie mogły.

Po prostu będzie musiał jakoś to przeżyć. 

 

 Aktualizacja: 19.10.2019 | 07.09.2020

***
Nie planowałam dzisiaj wstawać rozdziału, ale jednak się on pojawił, gdyż okazało się, że jestem totalnym przegrywem. ^^' Miałam się uczyć cały dzień na jutrzejsze kolokwium, a wyszło na to, że kolokwium było dzisiaj, kiedy ja sobie smacznie spałam. No naprawdę - ból i żałość (dokładnie tak, jak u Marcela). Dlatego też, czując całkowite zrezygnowanie związane z moimi studiami, stwierdziłam, że dodam chociaż ten rozdział, który zresztą całkiem dobrze się wpisuje w mój dzisiejszy humor :') Mimo tego mam nadzieję, że Wam się spodoba i nie będę przegrywem tak po całości (studia zdecydowanie mi wystarczą xD). 
Do następnego! 



5 komentarzy:

  1. Całe szczęście są jeszcze terminy poprawkowe - przeżyjesz :) Ciesz się tymi studiami, póki możesz - to najwspanialszy okres w życiu ... no jeden z ;)
    "– Tak właściwie to może ja jednak bym jeszcze coś zamówił – padło szybko ze strony Kacpra, a Marcel spojrzał na niego ..." Wredny do bólu :) ale dzięki temu takie te scenki z nim zajebiste :D Tylko że teraz mam pewne obawy, co do łączenia Kacpra z Marcelem. Nie wyobrażam sobie by nasz główny bohater miał całe przyszłe życie być takim zalęknionym, "tchórzofretkiem", tak po prostu się nie da. Miałam nadzieję, na jakiś happy end tej dwójki ale jednak tego nie widzę. Nikt normalny nie będzie z kimś kogo się panicznie boi :( No szkoda, szkoda ;) I tak jeszcze z ciekawości, z kim tak Piotruś smsował ? ;)

    Pozdrawiam cieplutko .... i nie daj się na tych studiach !!
    Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Krysiu, właśnie na taki drugi termin liczę, a pocieszam się faktem, że jeszcze trochę czasu do sesji mi zostało, więc może jakoś to będzie :D
      Co do Kacpra to się zgodzę, to było wredne, ale wydaję mi się, że reakcje Marcela również była zbyt przesadzona (chociaż to był zamierzony efekt), no i na to jego okropne samopoczucie też wpłynęła przepita noc, obecność Szymona, no i samego Łukasza, więc wszystko mu się tam skumulowało.
      A jeżeli o smsy chodzi to Marcel podejrzewał, że to właśnie Piotrek z Kacprem sobie wymieniali wiadomości na jego temat, ale to już tylko jego domysły ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej,
    właśnie takie miałam podejrzenia że to sprawka Kacpra, że tam się zjawił, i może specjalnie Piotrek chciał aby Marcel wyszedł na sale... a Kacper co za wredny typ...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest na kacu to jak ma się czuć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę irytuje mnie Marcel. Swoim zachowaniem zdradza, że coś czuje do Marcina. Te dialogi takie suche, haha chociaż ja jak się denerwuje to gadam głupoty. Marcel mógł odejść. Widać, że Piotr coś kombinuje.

    OdpowiedzUsuń