Obudził się przed budzikiem. Czuł się zaskakująco dobrze i trzeźwo, jak gdyby przespał przynajmniej osiem godzin, a nie jakieś pięć. Przeciągnął się na łóżku jak kot i chwycił za telefon. Ten podświetlił się, rażąc go po oczach, więc Marcelowi trudno było odczytać godzinę. To jednak nie światło stanowiło główny problem, tylko to, że wyświetlacz znacznie różnił się od zwyczajowej, wymazanej wielkimi cyframi godziny na środku. Ta teraz znajdowała się w prawym górnym rogu, a w centrum… Kacper. Kacper musiał się nie rozłączyć! Z wysiłkiem Marcel rozszyfrował małe cyferki pod godziną i ze zgrozą zauważył, że prawie sześć godzin już im naleciało. To znaczy naleciało Kacprowi, najpewniej na rachunek.
– Halo? – rzucił do telefonu, przystawiając go do ucha. Czekał chwilę, ale Wawrzyński mu nie odpowiedział. Może spał? Marcel nie słyszał niczego, nawet jego oddechu, ale przecież wcale nie musiał słyszeć! Kacper z całą pewnością odwrócił się bokiem i spał teraz w najlepsze, przytulając głowę do poduszki. Daleko w poważaniu miał takie wczesne wstawanie o siódmej.
Marcel się rozłączył. Co prawda przyszło mu to trudniej niż powinno, ale zrobił to, czując się dziwnie w środku.
Jak przez mgłę przypomniał sobie, co mu powiedział i spąsowiał od razu. Że niby Wawrzyński miał przyjemny głos!? Jezu, dobra, może i miał, ale żeby mu to tak od razu mówić?!
Co, do cholery, było z nim nie tak?!
Łapiąc się za głowę, czym prędzej wstał z łóżka i czmychnął szybko do łazienki. Co to wszystko miało, kurwa, być? Ta rozmowa? I to ich wcześniejsze spotkanie? I to, że nie mógł przez niego zasnąć? Nie chciał tego!
…Nie powinien chcieć.
Szorując z wściekłością zęby, patrzył na swoje odbicie z pretensją. Co niby o tym pomyśli Kacper? Że chce coś z nim…?
Niedoczekanie!
Ale czy na pewno…?
Czując się jak kompletne gówno, wypluł do zlewu spienioną pastę i wypłukał porządnie usta. Czuł, jak ostra mięta pali jego policzki i wyjątkowo dzisiaj mu to nie przeszkadzało. Niech płonie. Należało mu się.
Należało i to nawet podwójnie, bo wraz z mijającym czasem myśli o Kacprze nie cichły. I to te myśli. O jego niskim głosie, głębokim spojrzeniu i tych cholernych uśmieszkach, którymi tak często go obdarzał. Myślami błądził też przy Kacprowych dłoniach, które tak sprawnie potrafiły zająć się jego własnymi i o tym, jak blisko ostatnio byli, kiedy Wawrzyński się nad nim pochylał i flirtował z nim, flirtował na pewno, patrząc mu przy tym prosto w oczy.
Ciężkie było to życie, a jego to już szczególnie! Wszędzie nic tylko kłody pod nogami i piach w oczy. Podła była ta jego egzystencja. Podły był też los, który kpił z niego raz za razem, przewracając jego życie do góry nogami i czyniąc z niego istną gehennę.
Bo jak inaczej miałby to nazwać? To całe zainteresowanie i ciekawość Wawrzyńskim, jak nie koszmarem właśnie? Długim, trwającym od tygodni, z którego nie mógł się wybudzić. A raczej, w tej chwili, bardziej nie chciał się budzić. Chciał brnąć dalej, sprawdzić, co kryło się w zakamarkach następnego dnia, odkryć to, poczuć na własnej skórze, tak jak ostatnio poczuł te przeklęte dłonie.
Beznadzieja!
Wzdychając jakoś tak ciężko, Marcel spojrzał z rozżaleniem na tablice zapisaną od góry do dołu równaniami. Sam chwilę temu jedno rozwiązał, bo kochana pani Stefaniak, odkąd dostał tę przeklętą piątkę, nie dawała mu spokoju. Męczyła i maglowała biednego chłopaka, pytając, kpiąc i wyśmiewając niekiedy jego umiejętności. Bo, co tu dużo mówić, orłem z matmy nie był, zdolności co do niej też żadnych nie miał, więc stał pod tablicą po dwadzieścia minut, słuchając niekiedy jakiś marnych podpowiedzi, które tylko go myliły… I mimo tej zmory wiszącej nad nim, tego diabła wcielonego, który pod spódnicą na pewno skrywał ogon, a rogi kryły się pod bujną czupryną, nie myślał o matematyce tylko o innej zmorze. Kiedyś wydawałoby mu się, że dużo, dużo straszniejszej, ale ostatnio odchodził od tego przekonania, widząc, że koszmar ten powoli zaczął nabierać ludzkich kształtów. I uczuć.
Nieważne było w jakiej sytuacji się znalazł. Nawet po matematyce, na polskim i geografii, myślał o tym przeklętym blondynie. Kiedy dzwonił do szefa, chcąc inaczej rozplanować godziny swojej pracy, też o nim myślał. Po pracy, gdy oblegał kanapę, a rozbrykana Zuzia już wcale nie taka obrażona skakała po nim jak po trampolinie, też myślał o nim.
I po dziurki w nosie już tego miał!
Żeby ktoś tak jego życie do góry nogami wywrócił! Spać nie dawał…!
Tym razem dosłownie. Marcel spał właśnie w najlepsze, mimo że nie było wcale późno, kiedy przebudził go dźwięk przychodzącego SMS-a. Leniwie wyciągnął rękę po urządzenie i spojrzał na treść wiadomości.
„Śpisz?”.
Tak oto brzmiała. Najgorsza wiadomość z możliwych. I, oczywiście, była od Kacpra.
Niepokojące było to, że zamiast się zezłościć, uśmiechnął się półgębkiem, a przez jego ciało przeszła fala ciepła. Nie chciał jej oczywiście i bronił się przed tym jak mógł, ale… Tak po prostu się działo. Tak samo zadziało się to, że Marcel zamiast męczyć się z odpisywaniem po prostu do Wawrzyńskiego zadzwonił. Dokładnie jak on wczoraj, więc byli kwita.
– Zainspirowałeś się moim bystrym planem zemsty i teraz to ty będziesz budził mnie? – rzucił na powitanie, starając się brzmieć jakby wcale chwilę temu się nie obudził, ale marnie mu to wyszło. Głos miał lekko zachrypnięty i niższy niż zazwyczaj.
– Nie chciałem cię obudzić.
– To coś ci w życiu nie wyszło.
– Żeby tylko to – zaśmiał się. Marcel przymknął powieki, zauważając, że śmiech Kacpra jest bardzo przyjemny. – Więc… powinienem się teraz rozłączyć?
– Powinieneś. Ale ostatnio zauważyłem, że chyba masz z tym problem – mruknął, wcale nie hamując swoich słów. – Pewnie zresztą nie jedyny? – dodał trochę cynicznie, wiercąc się w pościeli. – Która godzina, tak w ogóle? – zapytał, nawet nie chcąc spoglądać na oślepiający ekran.
– Kilka minut przed dwudziestą drugą. I wcale nie mam problemu z rozłączaniem się. Po prostu zasnąłem, słuchając jak chrapiesz.
– Wcale nie chrapie! – oburzył się, wykrzywiając twarz w grymasie. To były same kłamstwa i oszczerstwa wymierzone prosto w jego niewinną personę!
– Tak sobie mów… – rzucił Kacper, najpewniej z tym swoim chytrym uśmieszkiem.
– I co się tak cieszysz? – jęknął, ale to wcale nie powstrzymało Kacpra.
– A tak sobie.
– Taki jestem śmieszny, co?
– To już nie zabawny?
– A nie śmieszny i pechowy?
– Masz na tym punkcie jakiś kompleks?
– A ty masz jakiś kompleks? Wyższości, na przykład?
– Wyglądam na osobę z kompleksem wyższości?
Nie, pomyślał.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział.
– Jesteś niemożliwy. – Marcel uśmiechnął się zwycięsko.
– Kolejny trafny przymiotnik. Uważaj na słowa, chyba zacznę je zapisywać.
– Dobry pomysł, też bym uwieczniał mądre słowa. Niestety obawiam się, że w twoim przypadku mi to nie grozi – rzucił, wyraźnie się ciesząc.
– Ej! – oburzył się ponownie, czując, jak policzki powoli zaczynają mu się rumienić.
– Żartuję tylko.
– Masz naprawdę słabe poczucie humoru – zarzucił mu, ale na przekór słowom jego usta wykrzywiały się w uśmieszku.
– To może być jedna z moich nielicznych wad – odpowiedział poważnie, brzmiąc jakby naprawdę głęboko się nad tym zastanawiał. – Ale to nieważne. Chciałem tylko powiedzieć, żebyś przyszedł w sobotę o dziewiętnastej. Pasuje ci?
– A jak powiem, że nie, to czy to coś zmieni?
– Oczywiście. Będziesz mógł przyjść na przykład o siedemnastej. Dla mnie lepiej.
– Chciałbyś – prychnął.
– Chciałbym – odpowiedział.
– O dziewiętnastej – uciął szybko.
– O dziewiętnastej.
– No dobra. To przyjdę. I liczę na naprawdę dobry obiad.
– Nie przeliczysz się.
– No ja myślę – odparł i przez chwilę zastanawiał się nad pewną kwestią. – A czy Bartek, jakby chciał, mógłby też przyjść? Ciągle jest w rozsypce, więc może takie posiedzenie z ludźmi byłoby dla niego w sam raz? Jeżeli to nie jest problem – dodał szybko, zastanawiając się, czy taka prośba była w porządku. W końcu ostatnie spotkanie Bartka z Kacprem nie skończyło się zbyt dobrze.
– Może przyjść – zadecydował Wawrzyński po krótkim namyśle.
– To świetnie! W takim razie się go zapytam. A teraz idę spać dalej.
– Jasne. Wyśpij się, po wczorajszym pewnie jest ci to potrzebne – odpowiedział Kacper najpewniej z tym swoim głupim uśmieszkiem. – Dobranoc, Rogacki.
– Dobranoc, Wawrzyński – sarknął, po czym usłyszał w słuchawce cichy śmiech i się rozłączył.
Też mu coś.
Po całym dniu pełnym ciężkiej pracy zdążył na chwilę wpaść do domu, wziąć prysznic i po dwudziestu minutach już zbiegał po schodach. Przemierzał doskonale znaną mu już uliczkę, potem przeszedł na chodnik z czerwonej cegły tuż przy jakimś przedszkolu, minął boisko oraz grupkę wrzeszczących bachorów i stanął pod wieżowcem, który widniał jako cel jego wędrówki. Odetchnął głęboko, zadzwonił domofonem. Kacper otworzył mu bez słowa, więc i on się nie odzywał. W końcu obydwoje byli na to przygotowani… Wszedł do windy, postał tam chwilę, potem wyszedł i już miał zapukać do drzwi, kiedy te otworzyły się tuż przed jego nosem.
– Cześć, Rogacki – padło ze strony Kacpra. Marcel uśmiechnął się na to kpiąco i zlustrował go sobie dokładnie. Wyglądał jakoś tak inaczej. Chyba miał ułożone włosy? Teraz były na tyle długie, że nie sterczały sztywno do góry, tylko opadały luźno na czoło. Poza tym Kacper miał na sobie białą koszulkę w pół rękawa z narysowaną u szyi czarną muchą i zwykłe, czarne dżinsy. Pasowało mu to.
– Cześć, Wawrzyński – odpowiedział, starając się utrzymać kamienny wyraz twarzy. Podczas gdy Kacper puszczał go przodem, czuł na sobie jego przeszywający wzrok. Chłopak też musiał dokładnie mu się przyjrzeć i Marcel miał w głowie niechcianą nadzieję, że spodoba mu się to, co widział.
Zresztą, co tu było do nie podobania się?
Normalnie się ubrał, no nie?
No, może nie do końca tak, jak na co dzień. Był odrobinę bardziej elegancki i znowu miał na sobie te ciasne, granatowe spodnie z rozpoczęcia. Nie wygłupiał się jednak aż tak, żeby brać koszulę, zamiast tego narzucił na siebie zwykły T-shirt i skórzaną kurtkę.
– Przyniosłem alkohol – oświadczył, wyciągając z plecaka butelkę czystej wódki. Po wczorajszej pracy od razu udał się do jednego z tych sklepów, gdzie kasjer nie do końca zwracał uwagę na wiek klientów kupujących alkohol i nabył ten oto trunek. I to wcale niezły! Nie była to w końcu jakaś tam zwykła Barmańska za niecałe dwie dychy, nie, nie; pół dniówki na to wydał, więc miał nadzieję, że będzie w sam raz.
– Daj, włożę do lodówki.
Marcel skinął głową. Wyciągnął przed siebie dłoń z butelką i przytrzymał w górze, czekając aż Kacper ją odbierze. I odebrał. Tyle że jego palce zetknęły się z jego własnymi i przez chwilę trwały tak przyciśnięte, lekko, nie zaciskając się na jego własnych. Marcelowi serce zabiło mocniej, ciało miało ochotę cofnąć się gwałtownie, ręce chciały puścić trzymaną butelkę, lecz oczy… Oczy spojrzały bystro na Kacpra i dokładnie obejrzały nie ten kpiący, sarkastyczny uśmiech tylko miękki, trochę niepewny… bardzo łady.
Nie odsunął się. Nie upuścił butelki.
Zamiast tego jego policzki się zarumieniły, a on sam spuścił wzrok, dokładnie w chwili, kiedy palce Kacpra przejęły alkohol. Wawrzyński odwrócił się i podszedł do lodówki, nie spoglądając już na jego umęczoną twarz. Ulga to była dla rozpalonych policzków i umysłu, w którym pojawiło się to dziwne uczucie. Ni to przyjemne, ni pożyteczne, właściwie to bardzo go przerażało. Bardziej niż wtedy, gdy odkrył, że podoba mu się Marcin i bardziej niż w chwili, kiedy Kuba przykleił się do niego tak, że nie sposób go było od niego odciągnąć.
Ale to się działo. Po prostu.
Nie miał na to wpływu, więc postanowił na razie nic z tym nie robić. Odstąpił kilka kroków do tyłu i zaczął zsuwać z ramion mokrą – na dworze lało jak z cebra – kurtkę. Potem odwiesił ją na wieszak, stojący przy drzwiach. Przez chwilę zapatrzył się na powoli toczącą się wzdłuż rękawa kroplę wody. Zsuwała się powoli, nabierała prędkości, aż w końcu ześlizgnęła się z krańca skóry i uderzyła o podłogę.
– Chcesz ręcznik do włosów? – usłyszał za sobą, toteż odwrócił się i z zamyśleniem przejechał dłonią po mokrych, splątanych pasmach.
– Nie, same wyschną – zadecydował, roztrzepując kosmyki palcami. Zresztą wcale nie były aż takie mokre, nie ciekło z nich, więc nie miał takiej potrzeby. Nie wiedząc, co miał zrobić, ponownie skierował swoje kroki do blatu, gdzie stał Wawrzyński.
– Spokojnie, nie zapomniałem o swojej obietnicy – rzucił Kacper, zamykając lodówkę. – Więc jesteś głodny? – zapytał, spoglądając na niego pytająco, tak jakby nie znał odpowiedzi.
A odpowiedź była oczywista.
– No pewnie, że jestem. – Oparł się pośladkami o blat. Ręce splótł na piersiach i czekał. Kacper przytaknął. Zrobił kilka kroków w stronę piekarnika i przystanął. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby myślał o czymś intensywnie, po czym odwrócił się przez ramię.
– No, idź sobie usiądź. – Brwi Marcela powędrowały do góry.
– A to czemu?
– Kucharz nie zdradza swoich tajemnic. – Uśmiechnął się, a Marcel wywrócił tylko oczami.
– Niech ci będzie… – zgodził się niechętnie, ale usiadł przy stole. Ręce położył przed sobą, splótł razem palce i czekał. A potem Kacper otworzył piekarnik, przez co do jego nozdrzy dotarł cudowny zapach, od którego ślina napłynęła mu do ust. Cóż, jak się okazało, nie tylko zapach był oszałamiający. Po tym jak chłopak wszystko już przyszykował i usiadł z nim do stołu, a on spróbował… Było po nim. Naprawdę. Przepadł. Przymknął oczy na chwilę, przegryzł, otworzył oczy i spojrzał na Wawrzyńskiego, który jadł w swojej zwyczajowej pozie, opierając łokieć na stole i podpierając dłonią bok głowy. Oczywiście patrzył prosto na niego.
– No i jak? Znowu spadnie na mnie fala krytyki?
– Nie… – bąknął. – Nawet jakbym chciał, to nie miałbym się do czego przyczepić. Zresztą ostatnio też dałeś radę – przyznał niechętnie. Niech już ma ten Kacper odrobinę uznania!
– Nieźle. Takie słowa z twoich ust. – Rogacki wzruszył bezradnie ramionami, nie wiedząc, co mógłby jeszcze powiedzieć, ale… Właściwie wpadło mu coś fajnego do głowy.
– No, nie wiem czemu jeszcze nie zapisujesz – odparł, uśmiechając się szeroko. Lubił wracać z Kacprem do wcześniejszych rozmów, sprawiało mu to trochę frajdy. Wawrzyński chyba również nie miał z tym problemu, bo kąciki jego ust drgnęły wyraźnie, a on sam wyglądał na bardzo zadowolonego i rozluźnionego. Nie mówił też zbyt dużo, ale Marcel czuł się z tym swobodnie. Przynajmniej jadł w spokoju, mogąc się całkowicie skupić na fenomenalnym posiłku.
– Tak w ogóle, to co w końcu z twoim przyjacielem? Przyjdzie? – odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
– Mam nadzieję, że tak. Co prawda nie był zbyt chętny, pewnie na jego miejscu też bym nie był, ale przekonywałem go tym, żeby nie zostawiał mnie na pastwę losu i to jeszcze z tobą, więc chyba jego przyjacielska powinność będzie kazała mu się tutaj stawić.
– Cóż… Teraz już wiem, czemu uważał, że cię do czegoś zmuszam skoro przedstawiasz mnie w takim świetle – odparł z namysłem Kacper i mimo że były to wszystko tylko niewinne żarty, to zamyślił się i trochę jakby sposępniał.
– Ale bez obaw! Na pewno nie będzie robił takiego rumoru jak ostatnio – zapewnił szybko Marcel, po czym wspomnienie spotkania Bartka z Kacprem wróciło do niego bardzo obrazowo. Przed oczami zobaczył nawalonego Sójkę, który zachowywał się, jak zachowywał oraz Kacpra, który mimo takiego właśnie zachowania, pomógł mu, nie żądając niczego w zamian.
To było… przykre, w jakimś sensie. Chwytało go za serce, powodując nieprzyjemne mrowienie w środku ciała.
– Jemu zresztą też jest głupio po ostatnim, więc pewnie będzie wobec ciebie w porządku. – Przynajmniej taką właśnie miał nadzieję, bo z każdą chwilą uświadamiał sobie, że Kacper po prostu na to zasługiwał. Na bycie wobec niego w porządku.
– Mówiłem, to nic takiego. – Machnął ręką od niechcenia. – Było, minęło. Zresztą, tak jak wspominałem, do pewnego momentu mieliśmy ze sobą bardzo interesującą rozmowę… – Uśmiechnął się półgębkiem, zerkając na Marcela znacząco.
– Ta, a potem dostałeś w mordę – skwitował Rogacki, prostując się na swoim krześle.
– To ta mniej przyjemna część tego spotkania – zaśmiał się, odsuwając się do tyłu. Obaj skończyli jeść, więc wstał i zaczął zbierać talerze ze stołu. Marcel przyglądał się temu, czując się dużo lepiej po posiłku. Aż żal było to mówić, ale Kacper naprawdę znał się na rzeczy.
– No i co teraz? – zapytał Rogacki. – Mamy jeszcze jakieś półtorej godziny dopóki nie przyjdą, to może obejrzymy film…? – zastanowił się na głos, już mając w głowie listę filmów, które chciałby zobaczyć.
– Nie ma mowy – stwierdził kategorycznie Kacper, czym zasłużył sobie na pytające spojrzenie. – Jeszcze nic nie przygotowałem na później z oczywistych względów. – Spojrzał znacząco na Rogackiego. – Więc musimy się wziąć do roboty – oznajmił, wkładając brudne naczynia do zmywarki. – No, wstawaj. Pomożesz mi – ponaglił.
Marcel, owszem, wstał i podszedł do części kuchennej. Przystanął przy blacie i wlepił spojrzenie w chłopaka, który właśnie otworzył jedną z szafek. Marcelowym oczom ukazały się istne skarby, od chipsów przez orzeszki na ciastkach i innych słodkościach kończąc.
– Rozłożysz to? – zapytał Wawrzyński, tym razem pochylając się i otwierając jedną z dolnych szuflad, gdzie znajdowały się miski.
– Jasne – zgodził się bez wahania. Sięgał właśnie po znajdujące się w szafce przekąski, kiedy Kacper wyminął go, ocierając się przy tym brzuchem o jego tył.
Przez plecy Marcela, niczym bicz, przeszły gwałtowne dreszcze.
Zastygł na chwilę, zapowietrzył się. Czujnym spojrzeniem zerknął na chłopaka, który właśnie podszedł do telewizora i stanął przed wieżą. Chwilę później pomieszczenie wypełniła muzyka; spokojna z rytmicznym, głębokim podbiciem perkusją i miłym dla uchem dźwiękiem gitary.
– Może być? – zapytał głośno Kacper, przekrzykując piosenkę.
– To się okaże! – odkrzyknął. Nadal czuł, że jego ciało jest napięte, ale szybko skarcił się w myślach. Rozsądne to było? Nie. Kacper po prostu nie miał za dużo miejsca, żeby się przecisnąć, stąd to nagłe otarcie, w końcu było tu dość ciasno, a te dreszcze…? Jakie dreszcze! Żadnych dreszczy być nie mogło, a jemu musiało się po prostu wydawać. Myśląc w ten właśnie sposób ponownie się rozluźnił i chyba muzyka również miała z tym coś wspólnego. Nie było to coś, czego Marcel słuchał na co dzień, ale wpadła mu w ucho. W pewnym momencie zaczął nawet postukiwać nogą w rytm jednej z piosenek, która wyjątkowo mu się spodobała. Do tego stopnia, że postanowił nawet zapytać później Kacpra o jej tytuł. Teraz jednak odwalał swoją fuchę niespiesznie, co jakiś czas zerkając na Wawrzyńskiego, który zdążył już rozstawić stół. Przyniósł też ze swojego pokoju dodatkowe krzesła. Potem zaczął zbierać wazy i półmiski, po czym wyniósł je do innego pokoju.
– Szymon strasznie je lubi – wytłumaczył, kiedy już wrócił. – Chociaż jak dla mnie są paskudne… – Marcel wzruszył ramionami. Nie miał zdania co do półmisków, chociaż stwierdził, że kwieciste wzory mogły być lekko nie w stylu Kacpra. Uśmiechnął się na to półgębkiem, po czym zgarnął wszystko, co miał i zaczął rozkładać miseczki na stole według uznania. W międzyczasie Kacper podszedł do lodówki i powyjmował z niej najróżniejsze składniki.
– I co teraz? – zapytał Marcel. Podszedł do blatu i przyjrzał się wszystkiemu, przesuwając palcami po gładkiej, zimnej płycie.
– Teraz wykażesz się swoimi zdolnościami kulinarnymi, hm?
– Nie mam żadnych!
– To nic trudnego… Zrobisz koreczki, pięciolatek by sobie z tym poradził. Wykałaczki masz w szafce na górze. Możesz na nie nabić właściwie cokolwiek: mozzarellę, szynkę, pomidora, co chcesz – odpowiedział, samemu chwytając za leżący nieopodal brokuł.
– A ty co będziesz robić? – zagadnął, przyglądając się jak chłopak z wprawą zaczął kroić warzywo.
– Ciasto francuskie z brokułem i serami – padła spokojna odpowiedź, a Marcel pokiwał głową z niepewną miną. Ciasto francuskie z brokułem i serami. Pewnie. Brzmiało banalnie!
Każdy z nich zajął się więc pracą na miarę swoich możliwości. Marcel z entuzjazmem podszedł do wyznaczonego mu zadania. Po dłuższej chwili grzebania w szafce, znalazł w końcu wykałaczki i położył je przy sobie. Wyjął talerz i deskę, a potem, zastanawiając się długo, patrzył na wszystkie leżące na blacie produkty. Stwierdził, że szynka będzie odpowiednia, toteż chwycił za nią. Problem był tylko taki, że nie była ona pokrojona. Wziął więc nóż i ją pokroił, po czym zrobił dokładnie to samo z serem. Z niejaką satysfakcją i dumą nabił szynkę na wykałaczkę, potem zrobił to samo z małym, koktajlowym pomidorkiem, następnie dołożył ser, czerwoną paprykę, a na końcu wcisnął zieloną oliwkę.
Przyglądając się krytycznie swojemu dziełu, ułożył je na ręce i pokazał Kacprowi.
Ten również się przyglądał. Długo. To znaczy dłużej niż to było konieczne. Na początku minę miał poważną, ale z każdą mijającą chwilą kąciki ust coraz bardziej mu drżały w niepohamowanym uśmiechu.
Skąd się to brało?
Marcel zmarszczył brwi, po czym jeszcze raz przyjrzał się swojemu wynalazkowi, który stał na jego dłoni chwiejnie. Zlustrował każdy najmniejszy element, od szynki, która powinna być ukrojona w równy prostokąt albo kwadrat, a tak naprawdę przypominała jakąś dziwną figurę; ostrosłup może? Po ser, który ze strony prawej był grubszy, a z lewej chudszy, toteż konstrukcja ta przechylała się niebezpiecznie na jedną ze stron.
Zmieszał się.
– No wiesz, jest okej, ale… – zaczął Kacper, starając się brzmieć poważnie. Chwycił w palce koniuszek wykałaczki, po czym odstawił koreczek na blat obok. – Pokażę ci, jak to powinno wyglądać, co ty na to? – Marcel jedynie przytaknął mu głową.
Cóż, Kacper, jak widać, nie miał podobnych problemów. W kilka sekund uporał się ze zrobieniem idealnego koreczka, który stał równo i wyglądał, cholera, perfekcyjnie. Przyozdobiony kolorową, pofałdowaną sałatą, z szynką ukrojoną z najrówniejszy prostopadłościan, jaki Rogacki w życiu widział i zapewne, za który nawet sorka Stefaniak by pochwaliła, po pomidora i kulkę mozzarelli. Cóż, przy tym jego własne dzieło wyglądało niczym mutant, marna karykatura! Kaleka jakaś! Przykre to było, bo brak jego umiejętności był w tym momencie widoczny jak na dłoni. I to, chwilę temu, dosłownie…
A tak być nie mogło!
– No, rób dalej – zachęcił go Kacper, wracając do swojego zajęcia. Tyle dobrze, że go nie wyśmiał, bo sam Marcel miał na to ochotę.
Mając w głowie obraz idealnego koreczka, zresztą przed sobą również go miał, zaczął powtarzać ruchy Kacpra i następny wyszedł mu już lepiej. Nadal marnie, ale lepiej. Marcel dążył więc do tej kulinarnej perfekcji, mając przed sobą wysoko zawieszoną poprzeczkę, ale w końcu zaczęło mu wychodzić. Cieszył się z tego i z każdym kolejnym zrobionym przez siebie małym cudem, czuł, że również mógłby zostać kulinarnym mistrzem.
Po kilku minutach tak się wkręcił w robotę, że nawet nie zwracał uwagi na ukradkowe spojrzenia Wawrzyńskiego i jego sympatyczny uśmiech, kiedy ten patrzył na jego starania.
– Chyba już wystarczy. – Jego praca w końcu została przerwana. Zamrugał więc i oderwał spojrzenie od noża, po czym wbił je w niebieskie oczy. – I tak nikt pewnie tego nie zje… – dodał, na co Marcel aż cały się zapowietrzył. Nie zje?! Jak to nie zje, to po co on to wszystko robił?! – Wszyscy i tak rzucą się jak wygłodniałe psy na chipsy i tyle będzie z naszych starań.
– Właściwie masz rację… – zgodził się, zdając sobie sprawę, że również należał do tego właśnie grona osób. Mimo to zaczął układać koreczki na talerzu, starając się, by wszystkie stały jak najbardziej równo. Kiedy skończył podstawił Kacprowi talerz niemalże pod nos.
– I co, może być?
Wawrzyński skinął z zadowoleniem głową. Sprawiło to Marcelowi niejaką radość, toteż uśmiechnął się i już miał zamiar odłożyć wszystko na stół, kiedy to Kacper złapał go delikatnie za dłoń.
– Poczekaj – rzucił i puścił go od razu. Marcel zastygł w bezruchu i spojrzał na niego pytająco. Kacper za złapał za stojącego w kącie, pierwszego wykonanego przez Marcela koreczka i ułożył go na samym środku talerza.
– Teraz jest w sam raz – odparł, na co koniuszki uszu Marcela zaróżowiły się leciutko, a on sam odwrócił się na pięcie, by położyć talerz na stole.
A kiedy stał już tak tyłem pozwolił, by na jego usta wstąpił najbardziej szczery uśmiech, a serce wypełniło się ciepłem.
Najwyraźniej nawet dla takiego „kaleki mutanta” znalazło się tutaj miejsce.
Aktualizacja: 09.11.2020 | 08.02.2021
Hej. Dziwny taki ten rozdział. Zaczął się fajnie.....
OdpowiedzUsuńGdy czytałam początek, zastanawiałam się co się dzieje z Bartkiem i nowym wielbicielem Marcelowym. Bartek się jakby pojawił, a gdzie jakaś wzmianka o nowym?? Wydaje się, ze po takiej randce to chłopak chciałby częstszego kontaktu, codziennego sms, rozmowy itp a tu cisza w tym temacie. Może mniej wzmianek na temat budowy i składu żarcia a przede wszystkim wyjaśnianie i ciągnięcie tematów z osobami ważnymi?
Pozdrawiam Kryś
Hej, no trochę się zgodzę, że jakiś taki dziwny mi wyszedł. Ale spokojnie, Kuba jeszcze powróci. Marcel po prostu trochę go zbył wcześniej i gdzieś tam wspomniał, że nie odpisuje mu na wiadomości, ale zgodził się z nim wyjść po weekendzie. Z tym jedzeniem to racja, przyznaję się bez bicia i sama doszłam do wniosku, że trochę przegięłam. Liczę na wybaczenie :)
UsuńKolejny rozdział już powinien być lepszy, przynajmniej takie mam wrażenie.
Pozdrawiam!
Hej :) chciałam tylko po ciuchutku dać znać, że czytam :) fajna jest ta historia, taka ciepła, miejscami bardzo naiwna, ale jednak wciąga i grzeje serducho. Na jesień idealna. Kibicuje Kacprowi od początku i czekam niecierpliwie aż się dobierze Marcelowi do gaci ;] życzę weny i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńHej, bardzo się cieszę, że opowiadanie Ci się podoba i że masz takie odczucia, bo starałam się, żeby tak to właśnie wyszło; nigdy nie miało być tutaj zbyt poważnie :) Fajnie też widzieć, że Kacper ma takie grono fanów, nawet się nie spodziewałam, że zostanie aż tak dobrze odebrany.
UsuńDziękuję za komentarz, wena od razu wraca :D
Kibicuję Kacprowi z całego serca. Kuba cóż tak czasem bywa że nie zagra choć ktoś jest miły. A Marcel to jemu serce pika. A rozdział mi się podobał i przez żołądek do serca
OdpowiedzUsuńTak, Kacper zdecydowanie wykorzystuje to "przez żołądek do serca" na swoją korzyść, chociaż i bez tego udaje mu się sprawić, żeby Marcelowi serce pikało szybciej :)
UsuńCiesze się, że się podobało ;)
Jejku, jak mi się podoba w jakim kierunku zmierza ta historia. Czytając poprzedni rozdział mogłam się utożsamiać z Marcelem, dosłownie roztapiałam się jak masełko <3 Jest coraz bardziej uroczo i słodko, ale dzięki tym Twoim humorystycznym wstawkom to wszystko jest takie wyważone. Nie jest mdło.
OdpowiedzUsuńNo i fakt, może troszkę przesadziłaś z tymi opisami kulinarnych zmagań Marcela, ale jakoś tak to się wszystko fajnie połączyło i ta scena końcowa z koreczkiem mutantem była taka rozczulająca...
A co do Kacpra... to jakie on ma jeszcze ukryte talenty? Chłopak ćwiczy, jest inteligentny, świetnie gotuje, lubi zwierzęta, pomaga w schronisku... o czymś zapomniałam? :D
Ciekawa jestem też tego co tam nagadał Marcelowi przez telefon. Co to za tajemnicza opowieść?
Pozdrawiam i do następnego, Ola
Droga Olu, ty się roztapiasz od rozdziału, ja od takiego miłego komentarza <3 :D
UsuńA ta scena właśnie taka miała być, miała pokazać, że Marcel mimo jawnego braku umiejętności i ze wszystkimi swoimi wadami jest przez Kacpra całkowicie akceptowany. Także ten, dorobiłam sobie filozofię do takiego banału, co prawda chyba niezbyt udaną, ale no, tak wyszło XD
A co do Kacpra, to dodałabym jeszcze tylko, że skubany jest naprawdę dobry z matmy! Ale żeby nie było, że z niego taki ideał - wiele z jego teraźniejszych zachowań i zwyczajów, jak chociażby schronisko, jest spowodowane tym że chce naprawić błędy z przeszłości, które gdzieś tam się za nim ciągną.
A tej opowieści nawet sama nie znam, ale znając Kacpra, musiało być to coś błyskotliwego; może opowiedział Marcelowi jak będzie wyglądać ich wspólna przyszłość, kiedy ten już spał? To by było zabawne. :D
Również pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, o tak poranek cudownie się zaczął i te przemyślenia Marcela, a potem impreza u Kacpra... nawet koreczek Marcela znalazł swoje miejsce... choć Kacper mógł go zjeść jako takie, ale jeszcze nic straconego bo jeszcze może po niego sięgnąć jako tego pierwszego... słodko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, cudownie, o tak poranek cudownie się zaczął i te przemyślenia Marcela a potem impreza i koreczek Marcela znalazł swoje miejsce... jedno słowo mi się nasówa słodko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza