środa, 3 października 2018

Rozdział 25

Kilka minut później szli przez poszarzałe miasto, a schowane już za horyzontem słońce, rozświetlało niskie chmury na intensywny czerwono-pomarańczowy kolor. Z każdą chwilą barwa ta gasła, przechodząc w pastelowy róż aż po błękit, by w końcu na dworze zrobiło się całkiem szaro i zdecydowanie bardziej zimno. Marcel nie czuł za bardzo zmiany temperatur. Skutecznie ogrzewały go trzy lampki wybornego wina, które w dalszym ciągu trzymały go w dobrym humorze. Kacper, mimo kilku mniej stów w portfelu, również wydawał się zadowolony, więc Rogacki stwierdził, że to było okej. To znaczy, kiedy zobaczył rachunek serce o mało mu nie wypadło z piersi i wtedy było mu nawet trochę głupio, ale wystarczyło tylko spojrzeć na Wawrzyńskiego, by wiedzieć, że nie traktował tego jako wyrzucanie pieniędzy w błoto.

– Więc dalej mi nie powiesz dokąd idziemy? – jęknął niezadowolony Marcel, człapiąc wiernie za chłopakiem. Co prawda nie było mu jakoś źle, wręcz przeciwnie, dobrze mu się szło, zwłaszcza że czuł się jakoś tak lekko i błogo po całej tej kolacji, ale jego okropna natura kazała mu odrobinę ponarzekać.

– Już zaraz będziemy – zbagatelizował Kacper, machając na to ręką. Też coś! Marcel nie wiedział, czemu ostatnio każdy był taki chętny do robienia mu niespodzianek, ale tym razem aż tak mu to nie przeszkadzało. Czuł się bardziej zaciekawiony, gdzie też prowadził go Kacper, niż poddenerwowany, co poskutkowało wyjątkowym spokojem ducha. A może to to wino? Cokolwiek by to nie było, Marcel zaczął uważniej rozglądać się po okolicy. Ta w dalszym ciągu wydawała mu się tak samo monotonna jak jeszcze chwilę wcześniej. Wszędzie wokół otaczały ich domki jednorodzinne, szare i nieremontowane. Była to jedna z biedniejszych okolic miasta. Nie miał więc pojęcia, co takiego mogło się tutaj znajdować, żeby iść po to tak długo.

Przekonał się wkrótce, kiedy to Kacper skręcił nagle w jedną z uliczek, a przed ich oczami ukazał się duży budynek z szyldem „schronisko dla zwierząt”.

Marcel popatrzył na towarzysza będąc niejako w szoku, bo nigdy w życiu nie spodziewał się, że Kacper mógłby chodzić w takie miejsca. On osobiście nigdy nie był… Zerknął niepewnie na chłopaka, który stanął już przy drzwiach i otworzył je przed nim. Chwila zwłoki jednak nie trwałą długo i po chwili wszedł do środka.

– Już zamknięte! – Usłyszał i chwilę później zobaczył wydobywającą się spod blatu dziewczynę w białym sweterku. – Och, to ty, Kacper. Myślałam, że dzisiaj już nie przyjdziesz – dodała, prostując się i uśmiechając szeroko. – Przyprowadziłeś kogoś do pomocy? – zapytała z nadzieją. Marcel podszedł za Kacprem bliżej recepcji.

– Niestety nie tym razem. My dzisiaj przyszliśmy tu tylko na spacer – odpowiedział jakby skruszony, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

– Dobre i tyle! – zapewniła entuzjastycznie i czym szybciej podała Marcelowi dłoń. – Ania jestem – przedstawiła się, odgarniając krótkie blond włosy za ucho.

– Marcel – odpowiedział, jeszcze nie do końca odnajdując się w sytuacji. Dziewczyna wydawała się być ogromnie zadowolona na ich widok.

Poprowadziła ich przez mały korytarzyk na zaplecze. Była dość niska, mogła mieć z metr sześćdziesiąt pięć i miała raczej pokaźne kształty. Marcel uznał, że zdecydowanie dodaje jej to urody niż odejmuje.

– Więc kogo byście chcieli wyprowadzić z tych słodziaków? – zapytała, kiedy wprowadziła ich na dwór z tyłu budynku. Tam Marcelowi ukazały się rzędy klatek, na których widok zakuło go w sercu. Popatrzył na wszystkie te pozamykane psy, które szczekały tak głośno, że kompletnie zagłuszały słowa Ani, a potem przeniósł wzrok na Kacpra. On też na niego patrzył, najpewniej chcąc wywnioskować, czy przypadkiem Rogacki nie ma zamiaru uciec stąd jak najszybciej. Nie miał. Przykucnął zaraz, widząc, że kilka psów chodziło luzem po ogrodzeniu i czekał aż odważą się podejść. Podeszły, tyle że nie do niego, a do Kacpra, który chwilę później nie mógł się od nich odpędzić.

– Czemu te biegają luzem? – zapytał, podchodząc do Wawrzyńskiego i stojącej przy nim Ani. Psy łypnęły na niego nieufnie, ale może to i dobrze, bo chłopak miał chwilę, by się z nimi oswoić i dokładnie je zobaczyć.

Z ras, które znał, był mały, sięgający mu do kolan Spaniel i zdecydowanie mający już swoje lata Golden Retriever, który jako pierwszy do niego podszedł, więc Marcel pochylił się nad nim i dał mu do obwąchania swoją dłoń. Lubił psy zdecydowanie bardziej niż koty, ale ze względu na Zuzię i ich marny stan majątkowy nie mogli sobie na żadnego pozwolić. Przycupnął więc przy tym staruszku i zaczął głaskać go po głowie, a chwilę potem zleciał się do niego cały zwierzyniec. Ogólnie psów było sześć. Poza nimi jeszcze trzy nieznanej mu rasy, najpewniej kundle i niepewny, trzymający się od wszystkich z dala Rottweiler. To właśnie on przykuł najbardziej uwagę Marcela. Był prześliczny, to znaczy… Nie miał oka i wydawał się tak pogrążony w smutku, że chłopak automatycznie i powolutku zaczął do niego podchodzić.

– Nie mamy wystarczającej ilości klatek, a te są wyjątkowo przyjazne – odpowiedziała Ania, przyglądając się powolnej wędrówce Marcela. – Ale nie łudź się, że stary Rozpruwacz da ci się pogłaskać – dodała, podając właśnie Kacprowi kilka smyczy.

– Rozpruwacz? – zapytał, w dalszym ciągu zbliżając się do groźnie łypiącego na niego psa. Ten jednak wystraszył się, kiedy Rogacki podszedł zbyt blisko i uciekł kilka metrów dalej.

Marcel wstał niepocieszony i spojrzał z bólem serca na wszystkie zwierzaki.

– Mnie się nie pytaj, to Kacper go tak nazwał. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, wskazując oskarżycielsko na winowajcę.

– Lepszego imienia nie miałeś? – rzucił kpiąco, powodując tym samym lekki uśmiech na twarzy Wawrzyńskiego.

– Pasuje do niego – oznajmił, po czym podszedł do pasa i potargał go za szyję. – Nie, mordo? – Rozpruwacz zaszczekał głośno, merdając wesoło ogonem. W końcu też pokazał swoje zębiska, po których widoku Marcel mógł przyznać, że takie imię miało nawet sens…

– Ale nie jest groźny…? – Wolał dopytać, obawiając się, że ręka Kacpra, która tak sprawnie drażniła psa, zaraz zostanie odgryziona i zeżarta.

– Muchy by nie skrzywdził – odpowiedziała Ania, drapiąc się w zamyśleniu po policzku. – Dacie radę zabrać cztery? Ja bym wzięła pozostałe dwa, jak już skończę robotę. Nie wychodziły już ze cztery dni… – zrobiła błagalną minę.

– Jasne. Możesz wracać, zajmę się wszystkim.

– Jesteś nieoceniony, wiesz o tym? Kupię ci chyba nawet jakieś czekoladki w tę sobotę. – Pokazała Kacprowi język, podchodząc do drzwi.

– Naprawdę nie masz mi czego kupować? – rzucił ironicznie, pochylając się właśnie nad jednym z kundelków, by założyć mu smycz.

– To najlepszy prezent, bo później mogłabym zjeść go sama! – odparła ze śmiechem. Wawrzyński pokręcił z politowaniem głową.

– Świetny plan – przyznał jej rację, podczas gdy Marcel przyglądał się im uważnie. Jakoś tak… nie pasowali do siebie kompletnie. Dziewczyna ledwo wyrastała zza łokcia Wawrzyńskiego, co rzucało się na pierwszy rzut oka. Kacper był strasznie wysportowany, miał te swoje mięśnie i nienaganną sylwetkę, natomiast Ania, okrąglutka jak pączuszek, niska i z tymi króciusieńkimi włosami, sprawiała wrażenie jakby chłopak mógłby ją zgnieść butem.

– Wiec którego chcesz? – zapytał Kacper, kiedy dziewczyna zniknęła już za drzwiami. Marcel, wyrwany z zamyślenia, rozejrzał się po wszystkich tych poczciwych mordkach, ale coś zdecydowanie pchało go w stronę siedzącego z tyłu Rozpruwacza. Wskazał więc na niego głową, na co Kacper uniósł wysoko brwi.

– Odważny wybór. Ostrzegam jednak, bo mimo że Rozpruwacz jest wyjątkowo niegroźny, ma sporo energii jak na takiego kloca.

– To nic – odparł, uśmiechając się delikatnie. Sam już nie wiedział czego był to wynik. Tego wina? Nadal szumiało mu w głowie, to racja, ale zdecydowanie nie był pijany, ba! Nawet podpity nie był. Po prostu miał dobry humor. I, cholera, schronisko dla zwierząt? Czym jeszcze Wawrzyński go zaskoczy?

– Sam tego chciałeś. – Podał Marcelowi smycz z przypiętym do niej Rozpruwaczem. Pies łypnął na niego nieprzychylnie, na co Rogacki uśmiechnął się do niego, właściwie nie wiedząc czego mógł się po tym spodziewać. Pies raczej uśmiechem mu nie odpowie.

– Idziemy? – zapytał, kiedy Kacper uporał się już z resztą psiaków. Sam trzymał trzy, więc coś Marcelowi się tutaj nie kalkulowało. – Mogę wziąć jeszcze jednego – zaproponował, jednak jego entuzjazm szybko opadł, słysząc wypowiedziane przez Kacpra słowa.

– Ty lepiej tego tutaj trzymaj. I nie wypuść, nie chcielibyśmy potem za nim latać. – Marcel spojrzał niepewnie na tego smutnego Rozpruwacza, zastanawiając się, czy faktycznie zwierzak mógłby wykrzesać z siebie tyle energii, jak ostrzegał go Kacper.

Cóż.

Mógł.

Pół godziny później Marcel, zgrzany jak po dobrym maratonie, dalej biegał za psem, który ciągnął go na wszystkie strony świata. Szczekał radośnie i hasał po deptaku, na który zaprowadził ich Kacper. Sam Wawrzyński nie miał najmniejszego problemu z reszta psów, szły one spokojnie i nie darły ryja, tak jak ten szaleniec. Nawet jego oko, wcześniej smutne i wyblakłe, teraz lśniło z emocji, co naprawdę było miłym widokiem, ale ile można!

Dobrze się złożyło, że Rozpruwacz akurat się zatrzymał i z wielkim zawzięciem zaczął obwąchiwać niski słupek. Marcel miał chwilę wytchnienia, dlatego też oparł ciężko ręce o kolana i łapał powietrze do płuc, nie mogąc się nadziwić, ile ten pies miał siły.

Pies! Ha, dobre sobie! Chyba zło wcielone.

I naprawdę Marcel nie żartował. Dosłownie w chwili, kiedy w końcu jako tako udało mu się złapać oddech, Rozpruwacz ruszył biegiem w tylko sobie znanym kierunku i niemalże wyrwał bark z Marcelowego ramienia. Chłopak sapnął i, pociągnięty jak szmaciana lalka, podążył za nim, rzucając pod nosem ciche przekleństwa.

Słyszał za sobą śmiech Kacpra i nawet chciał się odwrócić, żeby pokazać mu środkowy palec, ale nawet na to nie mógł sobie pozwolić. Drugą ręką złapał za smycz i niemalże wbił stopy w ziemię.

– Rozpruwacz! Stój do cholery! – krzyknął, kiedy pies dalej go ciągnął.

– Ostrzegałem cię! – usłyszał za sobą głos Kacpra, który musiał bardzo dobrze się bawić.

– Zrób coś! – zawołał do niego, nie mając już absolutnie siły do tego zwierzęcia.

Kacper, a i owszem, zrobił coś. Zawołał do siebie narwanego psa i ten po prostu zmienił kierunek swojego biegu. Marcel poleciał za nim jak głupi i biegł tak do czasu aż Rottweiler nie stanął niczym wryty przed stopami Wawrzyńskiego. Stał tak i stał, i zapewne mógłby stać do usranej śmierci, co tylko jeszcze bardziej wkurzyło Marcela.

Rogacki nawet nie chciał się sprzeczać o to, że Kacper mógł zawołać go wcześniej, bo w końcu miał czas, żeby na spokojnie odpocząć. Przymknął oczy. Powoli zrobił kilka wdechów i wreszcie spojrzał na chłopaka. Czuł, że jest niemal cały oblany potem, a skórę musiał mieć w kolorze soczystej czerwieni, ale teraz nawet to mu nie przeszkadzało. No i miał nadzieję, że w świetle latarni nie było tego widać aż tak bardzo.

– To diabeł nie pies – wysapał pomiędzy oddechami, zerkając z pretensją na szczęśliwego Rozpruwacza.

– Muszę przyznać, że jest w tym trochę prawdy – zgodził się Kacper, po czym delikatnie wyswobodził smycz z dłoni Marcela. Dłoni, która od trzymania cienkiego materiału poczerwieniała i bolała, ale słowem o tym nie wspomniał. – Usiądziemy? – Wskazał głową na pobliską ławkę. Marcel przytaknął.

O dziwo Rozpruwacz szedł spokojnie u nogi Wawrzyńskiego, przez co Marcel łypał na niego złowrogim spojrzeniem. Teraz to grzeczny, co?

Kacper bez problemu uwiązał psy pomiędzy metalowymi szczebelkami, a te spokojnie położyły się i leżały, nawet ten głupi Rozpruwacz. Pewnie nabierał sił na powrót, pomyślał niepocieszony Rogacki i usiadł w końcu. Oparł się plecami o oparcie i zapatrzył się na otaczający ich pusty teren. Oprócz zieleni i pojedynczych drzew niczego przed nimi nie było. Tylko cisza i szum wiatru.

– Nie wracaliśmy tędy, jak jechaliśmy rowerami? – zapytał w pewnym momencie.

– Wracaliśmy – Kacper przyznał mu rację. Był spokojny i cichy, tak samo jak otoczenie. Jedyne co zakłócało ten spokój, to głośne sapanie Marcela. – Jak twoje ręce? – zapytał zaraz widząc, że Rogacki je kuli.

– Aaa, wszystko z nimi w porządku. Pewnie będzie trzeba tylko amputować – bąknął, na co Wawrzyński parsknął śmiechem i wyciągnął ręce w jego stronę.

– Pokaż.

Marcel z niechęcią odwrócił się bardziej w jego stronę. W milczeniu patrzył, jak Wawrzyński sięga po jego prawą dłoń i rozprostowuje jej palce. Skóra faktycznie była zaczerwieniona, ale nie było obtarć; żadna krew się nie lała, palce nie odpadły, siniaki nie zdobiły nadgarstków, więc chyba było w porządku. Nie zmieniało to jednak faktu, że dłonie piekły i szczypały, co było nieprzyjemnym doznaniem.

Przyjemniejsze i znacznie bardziej przerażające były za to ruchy Kacprowych palców, które niespiesznie rozmasowywały obolałą kończynę.

Marcel przymknął oczy i odetchnął głośno, przypominając sobie praktycznie identyczną sytuację sprzed miesiąca, kiedy to wnosili razem meble do domu Marcina. Wtedy Kacper postąpił z nim tak samo i Marcel pamiętał jaki był zaskoczony delikatnością chłopaka. Teraz nie był aż tak zaskoczony, bardziej zawstydzony i zdezorientowany, że w ogóle na to pozwalał, ale ten dotyk naprawdę przyniósł mu ulgę.

Kacper gładził jego dłoń. Masował kostki. Było to tak przyjemne, że mogłoby się właściwie nie kończyć. Na szczęście, kiedy Wawrzyński zajął się już prawą dłonią, przerzucił się na lewą, mimo że ta nie była aż tak poszkodowana.

Siedzieli więc tak w milczeniu, otoczeni zieloną przestrzenią, z psami leżącymi u ich stóp, a Marcel oddychał coraz spokojniej. Znowu poczuł się zrelaksowany.

– Lubisz moje dłonie, co? – wypalił, uchylając jedno oko. Kacper najwyraźniej spłoszony tymi słowami puścił Rogackiego, co wcale nie było w Marcelowych planach, ale skoro już się tak stało, zacisnął i rozluźnił kilka razy ręce, by pozbyć się dziwnego uczucia.

– Wszystko w tobie lubię – odpowiedział z niemniejszym spokojem, nie będąc ani trochę zawstydzonym. Marcel – przeciwnie. Poczuł, jak zaczyna robić mu się gorąco na twarzy.

– Mhm – mruknął zażenowany. Nie wiedział, gdzie podziać wzrok.

– Zwłaszcza wyjątkowo lubię cię po winie – dodał, uśmiechając się od ucha do ucha, przez co został obdarzony przeciągłym, niechętnym spojrzeniem.

– Ja tam ciebie nie lubię w ogóle. – Kacper wywrócił oczami. – Będziemy wracać? – zapytał po chwili, starając się jakoś pobudzić się do działania. Alkohol chyba faktycznie już z niego schodził, a jeszcze ten pies… Kompletnie go to wszystko wyprało z energii.

– Mhm. Możemy iść.

Obaj powoli zwlekli się z ławki. Tym razem Marcel do rąk dostał dwa urocze kundelki, które były wybawieniem. Kacper męczył się z Rozpruwaczem i ze Spanielem. Rottweiler nadal miał w sobie mnóstwo energii, ale Kacper nie dał sobą tak pomiatać, jak uczynił to Marcel.

– Tak w ogóle, co ty robisz w tym schronisku? – zapytał, kiedy odprowadzili już psy, a ucieszona Ania pożegnała się z nimi wylewnie.

– Pomagam. Najczęściej je wyprowadzam, ale czasami też przychodzę, jak Anka nie daje sobie z czymś rady.

– I dlaczego tak?

– Bo czułem, że jest mi to potrzebne. – Marcel zmarszczył w zamyśleniu brwi.

– Co masz na myśli?

– Mam na myśli to, że po tym jakim chujem byłem, nie mogłem sobie z tym poradzić. Zacząłem więc chwytać się różnych rzeczy, ale schronisko… To naprawdę mnie uspokoiło. Lubię myśl, że mogę pomóc chociaż tym przybłędom i że im nie przeszkadzam.

Marcel zamyślił się. Szedł w milczeniu i zastanawiał się nad tym, co powiedział mu chłopak. Wydawało mu się to przytłaczające. Po raz pierwszy postawił się w sytuacji Kacpra. Jego rodzice ponoć byli strasznie konserwatywni, Wawrzyński więc naprawdę mógł mieć duży problem z zaakceptowaniem tego, kim był. A kiedy zrozumiał, że nie ma w tym niczego złego, przeraził się jak traktował jego – osobę, która nie miała z tym nic wspólnego. Zmienił szkołę, chcąc jakoś się odciąć. Najpewniej nie było to łatwe. Zresztą sam mu powiedział, że męczyło go to jeszcze długie lata. Mimo wszystko taka postawa Kacpra mu zaimponowała. To, że starał się pomagać innym, zwłaszcza tym, którzy sami sobie pomóc nie mogli było warte naśladowania. Równie dobrze mógłby nie robić nic, ba! Mógłby dalej dręczyć biednych chłopaków i wyżywać się za swoje niepowodzenia, a zrobił zupełnie co innego.

– To dobre podejście – przytaknął z wolna Marcel, kiedy znaleźli się pod jego klatką. W głowie pojawiła mu się myśl, że Kacper był naprawdę intrygującą osobą. – A tak w ogóle! – dodał z nową werwą, chcąc odgonić wcześniejsze rozważania. – Wiesz, że Stefaniak zrobiła kartkówkę z tych zadań? Dostałem piątkę – oznajmił z zadowoleniem.

– Nie miałeś prawa dostać niczego innego – odpowiedział, uśmiechając się półgębkiem. – Chociaż u starej, poczciwej sorki Stefaniak jest to spore osiągnięcie.

– Też z nią miałeś matmę?

– Też. Nie wspominam tego dobrze – oznajmił, najwyraźniej przypominając sobie lekcje matematyki w pierwszej liceum. – Więc, jeżeli będziesz chciał zdać maturę na jakimś przyzwoitym poziomie, to polecam siebie – dodał zaraz, a Rogacki zaśmiał się krótko.

– Chciałbyś – mruknął, odchodząc tyłem pod drzwi klatki.

– Oczywiście, że bym chciał.

– I z taką formą płatności musiałbym ciebie znosić przez kolejne miesiące? Nie, dziękuję! – Zaśmiał się radośnie, ciesząc się, że utrze temu przeklętemu Wawrzyńskiemu nosa.

– Jeszcze zobaczymy!

– Marzysz! – rzucił na odchodnym i wślizgnął się do klatki, zostawiając Kacpra samemu sobie.

Dopiero kiedy wszedł na trzecie piętro i otworzył drzwi, zdał sobie sprawę, że uśmiechał się szeroko.

Dwie godziny później nie zostało zbyt dużo z uśmiechu i dobrze, bo Marcel wcale nie chciał się uśmiechać. Myślał długo i z każdym takim mijającym kwadransem minę miał coraz bardziej posępną. Patrzył na wiadomości od Kuby, starając wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu, ile miał chłopak, ale nie bardzo potrafił, więc odpisywał oschle. Wykręcił się też od następnego spotkania, którym chłopak go męczył i męczył, ale w końcu zgodził się z nim spotkać po weekendzie. Jednak to nie Kuba był przyczyną wszystkich tych grobowych myśli, a Kacper. Bo jeżeli do tej pory Marcelowi ignorowanie tego wszystkiego szło świetnie, tak po wcześniejszym spotkaniu nie mógł przestać rozmyślać, że to co mieli dzisiaj było czymś na kształt randki. Nie chciał tego tak nazywać i odrzucał od siebie tę myśl jak najdalej, ale ona ciągle wracała.

A najgorsze było to, że Kacper naprawdę był w porządku i, cholera, Marcel czuł się z nim, przynajmniej odkąd ten zajął się pijanym Bartkiem, naprawdę swobodnie – może nawet dobrze, jakby coś znaczył. Bo widać to było jak na dłoni, że naprawdę coś znaczył.

To było przytłaczające uczucie, którego wcale nie chciał. Nawet nie wiedział, jak je nazwać! Kacper po prostu wydawał się być nim zauroczony. Ale Kuba przecież też. Więcej nawet, Kuba nigdy nie był jego naczelnym wrogiem numer jeden, nie zamienił jego życia w istny koszmar i najpewniej nie czekał tylko, aż Marcel zrobi jakiś błąd, by rozegrać wszystko na swoją korzyść. A mimo tego, to o Kacprze nie mógł przestać myśleć i to przy nim zachowywał się naturalnie.

Kurwa. Siedzieli dzisiaj przecież tak blisko siebie, a on co? Jeszcze pozwalał mu się dotykać!

Zarumienił się i spojrzał w sufit. Dziwnie się czuł po tym spotkaniu, tak lekko i…

Cholera. Łypnął złowrogo na niczemu winną ścianę i wstał z łóżka. I tak nie mógł zasnąć i tak, więc nie było sensu się męczyć. Było już przed dwunastą, a on miał jutro na ósmą, więc przydałoby mu się już spać, ale… Wawrzyński!

Do tego jeszcze dojdzie, że znowu nie będzie mógł przez niego sypiać w nocy!

Zrezygnowany przesunął dłonią po policzku i wyszedł z pokoju. Stąpał na paluszkach, żeby przypadkiem nie obudzić ani mamy, ani Zuzy i niczym włamywacz wślizgnął się do kuchni. Wtedy zajrzał do lodówki i, przejeżdżając wzrokiem kilka razy po wszystkich półkach, doszedł do wniosku, że naprawdę nic w niej nie ma, więc zamknął ją i jeszcze bardziej niemrawo wrócił do siebie. Bez sensu była ta jego tułaczka, całkowicie skazana na niepowodzenie, bo finalnie po kilku minutach znowu znalazł się w łóżku.

Mijały mu tak kolejne chwile, a on przekręcał się z boku na bok. Myślał nawet, czy nie napisać do Bartka, ale nie chciał go przypadkiem obudzić. Jego przyjaciel wciąż był w parszywym stanie, chociaż nie wiedzieć czemu ukrywał to nawet przed nim. Marcel sam już nie wiedział, co byłoby gorsze – jego płacz i wykrzywiona w bólu twarz czy ta rzekoma obojętność i niewzruszenie; nic najpewniej.

Znowu wziął telefon do rąk. Ze zgrozą spojrzał na godzinę, a potem zaczął grać w jakąś głupią grę. Nie zajęło go to jednak na długo i już po kilku minutach wyłączył aplikację. Zapatrzył się w ekran. Korciło go jak cholera, żeby napisać do tego dupka, żeby i on nie mógł spać. Jakaś w końcu sprawiedliwość powinna być wymierzona!

Wiedział też, że jak napisze to będzie koniec, już nie będzie mógł dłużej udawać obrażonego i złego. Tylko że on wcale nie był obrażony ani zły. Zwłaszcza po tym, jak dzisiaj wyrzucił Kacprowi wszystko w twarz, a potem było mu tylko gorzej, niż gdyby zachował to dla siebie. Wawrzyńskiemu też było gorzej, widać to było jak na dłoni.

„Śpisz?”, odważył się w końcu napisać. Było prawie wpół do pierwszej. Najpewniej Kacper spał i nawet nie odpisze mu na SMS-a, ale trudno. On naprawdę nie miał co ze sobą zrobić.

„Nie”, nadeszła odpowiedź. Marcel zmarszczył brwi i podniósł się wyżej na poduszkach. Miał dupka obudzić, a ten co? Nie spał!

„Dlaczego?”

„Nie mogę zasnąć.”

„Dlaczego”, ponowił pytanie.

„To jakieś przesłuchanie?”, odpisał Kacper, a Marcel uśmiechnął się półgębkiem. „Jesteś pijany?”, przyszło zaraz. Uśmiech Marcela przybladł.

„Oczywiście, że nie”, napisał oburzony takim tokiem myślenia. Chociaż jakby się zastanowić mogło być to prawdopodobne. I miałby chociaż wytłumaczenie dlaczego pisze do Kacpra o tej porze jak głupek.

„Chory?”

„Nie.”

 Ułożył się wygodniej na poduszkach. Zapatrzył się na moment w okno na kołyszące się na wietrze konary drzew, rzucające różnorakie cienie. Było tak spokojnie i cicho…

Ta, cicho. Przynajmniej dopóki jego telefon nie rozdzwonił się na cały regulator, rozdzierając na strzępy panujący do tej pory ład. Na dodatek przyprawił go też o mini zawał. Kompletnie się tego nie spodziewał!

Odruchowo odebrał telefon, żeby w końcu odgonić ten cholerny dzwonek i przystawił go do ucha.

– Oszalałeś?! – sapnął z pretensją. – Co ty w ogóle robisz? – dodał niepocieszony, czując, jak jego rozluźnione do tej pory ciało napina się, a jakiekolwiek zalążki snu odchodzą w niepamięć.

– Sprawdzam, czy faktycznie nie jesteś pijany. – Niski, lekko ochrypły głos Kacpra z powrotem wpasował się do panującego wokół spokoju. Szkoda tylko, że słowa nie pasowały, czego Marcel nie omieszkał skomentować cichym prychnięciem. – Ale to chyba zła odpowiedź – mruknął, kiedy Marcel uparcie milczał. – Więc, kurde, sorry. Spałem i musiałem mieć odblokowany telefon i jakoś tak samo się zadzwoniło – mówił z wyraźną uciechą, chociaż starał się utrzymać poważny ton głosu. Marcel czuł, jak policzki zaczynają mu płonąć. Cholerny dupek…! Okropny, beznadziejny pacan! Żeby tak wywlekać jego własne słowa skierowane kiedyś do Marcina? I czy on wtedy również brzmiał tak beznadziejnie jak teraz Kacper…? Nie mówiąc już o tym, że chłopak robił sobie jaja w najlepsze i co gorsze, mogło to być w jakimś stopniu zabawne.

– Już nie wiem, która gorsza – mruknął, ale uśmiechnął się przy tym półgębkiem. Z powrotem zjechał na poduszki i odetchnął głęboko. Czuł się zamroczony późną godziną. – Chociaż przez to wyszło jakim kłamcą jesteś.

– Gorszym od ciebie? – zaśmiał się cicho Kacper i najpewniej zrobił te swoja głupią, zadowoloną minę.

– Ja nie kłamię – skłamał gładko, chcąc jakoś ratować twarz. – A już na pewno nie w tamtej sytuacji – dodał bezczelnie, nie chcąc się do niczego przyznawać.

– No pewnie – rzucił kpiąco Wawrzyński. Po jego głosie Marcel od razu poznał, że chłopak mu nie uwierzył. Burak. – Ale najwyraźniej faktycznie nie jesteś pijany. – Z Marcela zeszło całe powietrze. No i weź tu coś mów na poważnie, jak i tak nikt nie dowierza!

– Widzisz. Jednak jestem prawdomówny.

– Widzę – padło spokojnie. Przez chwilę w słuchawce słychać było tylko cichy oddech, który wygrywał Marcelowi najspokojniejszą kołysankę jaką w życiu słyszał. – Więc dlaczego napisałeś? – Niewiele głośniejszy głos doszedł do jego ucha.

– Chciałem cię obudzić – odpowiedział prosto z mostu. Nie chciał wymyślać kolejnych głupich wymówek, jak wtedy do Marcina, skoro i tak Kacper wcale nie dawał się na nie nabrać.

– Obudzić mnie? Dlaczego?

– No jak to dlaczego? W ramach zemsty? Żeby cię dręczyć? – mówił poważnie, ale nie mógł wykrzesać z siebie za dużo energii, by zabrzmiało to jakoś lepiej. Śpiący był. – Ale nawet to mi nie wyszło – bąknął niepocieszony, czując, że na usta wpływa mu leniwy uśmiech. – Bo oczywiście musiałeś wszystko zepsuć i nie spać. Jesteś beznadziejny. – Sądząc po cichym parsknięciu, chłopak nie przejął się tą krytyką za bardzo.

– Twoja siostra miała rację. Śmieszny jesteś.

– Zabawny – poprawił Wawrzyńskiego.

– Śmieszny. – Usłyszał rozbawiony ton i chciał jakoś to skomentować, sprzeczać się, ale nie był w stanie wykrzesać z siebie ani trochę energii. Kacper – przeciwnie. Wydawał się jakoś dziwnie rozbudzony, rozbawiony i zadowolony.

– Są dwie strony barykady. Moja albo Zuzy. Musisz się zastanowić, po której stronie stoisz. Wybór jest ostateczny – mówił cichutko, plotąc głupoty.

– I jak myślisz, po której?

– Zuzy, oczywiście – rzucił śpiąco. – Zawsze wszyscy przechodzą na jej ciemną stronę mocy…

– Nie dziwię się. Ty jesteś jakiś pechowy – odpowiedział, na co Marcel wykrzesał z siebie na tyle energii, żeby znowu prychnąć.

– Śmieszny i pechowy. Śmiało, jakie jeszcze przymiotniki mnie opisują? – rzucił gorzko, spodziewając się mnóstwa innych przytyków, które z łatwością oddałyby jego parszywy charakter. Spodziewał się pięknej wiązanki, ale żadna nie nadeszła. Kacper milczał w słuchawce i Rogacki przez chwilę nawet pomyślał, że może zasnął, ale wydawało mu się to jakieś takie mało realne, bo chłopak wcale nie wydawał się śpiący.

 – Nie byłoby takiego, którego bym nie lubił – odpowiedział w końcu, na co Marcelowe policzki pokryły się rumieńcem, a ciało wtopiło głębiej w materac. Słyszał to już dzisiaj, prawda?

– Ja tam ich nie lubię w ogóle – rzucił tymi samymi słowami, jakimi wcześniej obdarzył Kacpra.

– To źle – usłyszał miękki, spokojny szept. – Taka mieszanka cech zasługuje na należyte szanowanie.

– Nie wiem, czy ktoś inny by się z tobą zgodził.

– Nikt inny nie musiałby się z tym zgadzać. Ważne, żebyś ty to robił.

 Marcel poczuł się naprawdę dobrze. Jak roztopione masełko, które rozpłynęło się od nadmiaru miłych słów.

– Może – szepnął, czując na swoich ustach szeroki, leniwy uśmiech.

– Wiesz, że zaraz będzie w pół do drugiej? – Kacper przerwał ciszę, a Marcel zagryzł wargę, nawet nie chcąc myśleć o tym, ile godzin snu mu zostało. – Dlaczego w ogóle nie spałeś? – zapytał.

Marcel odpowiedział sobie w głowie, że to przez niego i jego cholerne słowa, od których topił się jak cholerne masło.

– Po prostu – szepnął, nawet nie uchylając oczu. Poczuł na swoim ciele przyjemny wietrzyk, który wdarł się do pokoju przez uszczelnione okno. – A ty? Dlaczego nie mogłeś zasnąć?

– Takie już moje dziwactwo, że nie sypiam zbyt dobrze. Więc jeżeli zamierzasz mnie dręczyć w ten sposób, musisz dzwonić zdecydowanie później – dodał zadowolonym głosem.

– Nie ma mowy. To pierwszy i ostatni raz. Wystarczy mi w życiu porażek.

– Wymyślisz jakiś inny sposób…?

– Jak na rozmawianie o dręczeniu wydajesz się być bardziej niż zainteresowany – sapnął, przekręcając się na bok. Telefon zsunął mu się odrobinę z poduszki, więc nie słyszał Kacpra już tak dobrze, ale ręce miał zbyt ciężkie, żeby to naprawić.

– Dziwi cię to jeszcze?

– W ogóle mnie to nie dziwi. Pewnie dlatego, że „dręczenie byłoby tylko przy okazji” – sarknął, i uśmiechnąłby się najpewniej kpiąco, gdyby miał na to siłę.

– Musisz być już bardzo śpiący, co? – Marcel przytaknął głową. Przynajmniej… Chciał przytaknąć. – W takim razie rozłączę się, bo chyba już śpisz…

– Nie – wyszeptał ledwo zrozumiale. – Jak się rozłączysz to znowu nie będzie chciało mi się spać. Masz przyjemny głos, wiesz? – wymruczał, gubiąc gdzieś po drodze poszczególne sylaby, które pozlewały się ze sobą, jak to w przypadku człowieka całkowicie rozespanego.

– To… – Kacper odezwał się dopiero po chwili, jak gdyby na przekór Marcelowym słowom. – Opowiem ci coś. Na dobranoc.

Kacper nie musiał opowiadać długo, bo kilka minut później Marcel już spał. 

Aktualizacja: 24.09.2020 | 08.02.2021



6 komentarzy:

  1. Miłe to było. I takie, takie ładne. I Kacper jest super fajny!!
    Nie wiem czemu, ale myślałam, że zabierze Marcela do jakiejś hali, gdzie będzie sprzęt i ring i zacznie mu pokazywać jaki to on wysportowany jest a tu takie słodziaki Ci wyszły.
    Kto by nie chciał takiego Kacpra?!
    Czekam na więcej, Kryś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zakończenie jest takie mrrrrr, że aż naprawdę miło sie czytało :)

      Usuń
    2. Miło mi słyszeć, że się podobało!
      Pomysł z zabraniem Marcela na taką halę właściwie też by był dobry, bo kto by nie chciał popatrzeć na ćwiczącego Kacpra? ;) Ja bym chciała. Marcel pewnie też, ale on by się na sto procent nie przyznał :D
      Dzięki za komentarze i pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  2. Hej,
    wspaniale spędzili czas razem... na początku, choć na początku myślałam, że Kacper zabierze go do jakieś hali czy na stadion, aby pokazać Marcelowi jakieś chwyty do obrony... a tutaj schronisko... pokazał inna twarz taką troskliwą, opiekuńczą... a potem jezcze ta rozmowa nocna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, na początku to myślałam że zabierze go do jakieś hali czy na stadion aby na przykład pokazać kilka chwytów jak się bronić a tutaj schronisko... cudownie poznaliśmy tą inna twarz Kacpra i potem ta rozmowa nocna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. No i super. Marcel się przełamuję, ale czy to nie będzie dla niego złudne. Końcówka taka owocaśna.

    OdpowiedzUsuń