niedziela, 4 września 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 9

 Wiktor starał się nie wyglądać na poirytowanego, kiedy w końcu Cezary stanął przed jego stolikiem i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Starał się, ale mimo tego Soboń widział, że tylko chwila dzieliła go od wybuchu. Nieważne czy przyczyną był sam widok spóźnionego kochanka czy dochodziły do tego też trzy stojące na blacie kubki po kawie, które zdecydowanie mogły wprawić go w stan pobudzenia, objawiającego się zresztą nerwowym postukiwaniem stopą o posadzkę, ale w tym momencie nie miało to znaczenia.

Cezary uniósł dłoń do skroni już szykując się na tyradę, ale zamiast niej przez zaciśnięte zęby padło jedynie:

– Wiesz, ile osób musiałem spławić?

– Trzy?

– Tak, geniuszu. Trzy!

– Kubki dowodem zbrodni.

Wiktor wzdrygnął się.

– Stawiali i nie zdziwię się, jak dostanę przez to jakiegoś migotania serca – odpowiedział, biorąc głęboki oddech. Wciąż starał się uspokoić, co nie było łatwe po takiej ilości kofeiny.

– A ja się nie zdziwię, jak jeszcze dzisiaj dane mi będzie odwiedzić szpital – Cezary mruknął ironicznie i już miał usiąść, kiedy Wiktor złapał go za dłoń.

– Nie spędzimy tu ani minuty dłużej – zadecydował, wstając. Dopiero wtedy było widać różnicę w ich wzroście. Wiktor przerastał Cezarego, a wrażenie to potęgowały jego spięte w wysoki kok włosy. Były naturalne, w kolorze ciemnego brązu. Gdzieniegdzie widać było małe warkoczyki, spięte srebrnymi klipsami, które wplątane były misternie w koka i pasowały do licznych kolczyków w jego uszach.

Wiktor poza tym, że był cholernie wysoki i miał zawsze zadbane włosy, a także kilka piegów na policzkach i nosie, nie wyróżniał się zbytnio. Chodził w ciemnych bluzach i zwykłych dżinsach. Niemal umierał, kiedy razem z Cezarym wychodzili gdzieś, gdzie obowiązywał dress code. Mimo to miał w sobie coś, co przyciągało wzrok, a wraz ze wzrokiem – ludzi. Tak samo było z Cezarym, kiedy go zauważył i tak samo musiało być z tymi, którzy postanowili poszukać szczęścia i postawili mu kawę.

– Nawet się nie rozbieraj – dodał.

– Nie jestem pewien, czy spędziłem tu chociaż jedną…

– Cóż, ja mam ich za sobą przynajmniej dziewięćdziesiąt.

– Przepraszam. Nie planowałem, że tak wyjdzie. – Cezary ucisnął skronie. Wiktor pochylił się nad nim, zaglądając mu w oczy.

– Okej. Wiem – odpowiedział nagle rejestrując, że kochanek był w gorszym nastroju niż zwykle go widział. – To nic takiego – zapewnił, zbierając się z miejsca. Założył na siebie brązowy płaszcz, po czym zarzucił torbę na ramię, gotowy do wyjścia. – Jeden z tamtych trzech był nawet przystojny – dopowiedział, obserwując jak brew Sobonia unosi się.

– Dobrze dla ciebie – zawyrokował, patrząc jak Wiktor wzdycha. Wbrew pozom nie wydawał się zadowolony. Machnął ręką. Cezary zdążył się już nauczyć, że oznaczało to ucięcie tematu. Zresztą i tak nie zamierzał go drążyć. Wyszli na zewnątrz.

– Miałbyś może ochotę na drinka? – Soboń posłał mężczyźnie pytające spojrzenie.

– Jasne, a zaraz potem od razu zawieź mnie na OIOM– zażartował, lecz żart ten był wyjątkowo nietrafiony. Cezary zacisnął usta, przypominając sobie, że już raz dzisiaj padło to słowo i to na dodatek z jego ust. Tylko kontekst był inny. I nie było z czego żartować. Wziął głęboki wdech, starając się wyrzucić wspomnienie z głowy. – Ale… – Wiktor zdawał się zauważyć pogorszenie nastroju kochanka – jeżeli masz ochotę, to nie ma sprawy.

– Mhm, mam – potaknął, myśląc o tym, że może alkohol pozwoli mu na chwilę wyrzucić wszystkie problemy z głowy i po prostu… Skupi się na Wiktorze. Tak jak to jeszcze nie tak dawno temu miał w zwyczaju. Wiktorze, który czasami nie potrafił ugryźć się w język i był dziwnie niezręczny, co w pewnym sensie całkiem Soboniowi pasowało. Ich wspólna niezręczność, chwile ciszy i dziwne rozmowy, które urywały się w połowie by już nigdy nie powrócić. To było… stabilne. Nie angażowało. Nie sprawiało, że żołądek wywracał mu się na drugą stronę, gdy go widział, a nawet kiedy rodziły się w nim jakieś emocje, silniejsze emocje, od razu się odcinał.

Nie zamierzał pozwolić sobie na powtórkę z rozrywki.

Zdecydowali pójść do jednego z pubów na starym mieście, gdzie co prawda sporo przepłacali za drinki, ale za to cieszyli się przyjemną atmosferą i dobrą muzyką. No i żaden z nich nie narzekał na brak pieniędzy toteż kupowali sobie nawzajem kolejne porcje alkoholu starając się wzajemnie zaskoczyć. Zazwyczaj trafiali z wyborami, ale raz Wiktor zamówił Cezaremu Sex on the beach i tego mężczyzna zaakceptować nie mógł.

– Naprawdę? – zapytał zerkając wymownie na szklankę kochanka, w której znajdował się Jagermeister, a następnie na swoją. Dzierżył w dłoni pomarańczowo-czerwonego drinka, z zieloną słomką w środku i owocem pomarańczy nabitym na szkło.

Wiktor uśmiechnął się wyraźnie rozluźniony wypitym alkoholem.

– No weź – zaczął prosząco, kiedy mężczyzna ostentacyjnie podsunął mu to pod nos. – Wydajesz się spięty, a nic nie rozluźnia lepiej niż seks na plaży, no nie?

Mężczyzna już chciał coś odpowiedzieć, kiedy uświadomił sobie, że był to kolejny dziwaczny przejaw troski ze strony kochanka. Westchnął ciężko.

– Aż tak to po mnie widać?

– Cóż, jakby to powiedzieć… To tak jakbyś miał na czole wielki czerwony wykrzyknik z napisem “bez kija nie podchodź”.

– A ty mimo to kupiłeś mi kolorowego drinka.

– Dokładnie – kiwnął głową. – Jestem ryzykantem – dodał ciszej, pochylając się nad nim. Cezary parsknął.

– Wielkim – zakpił, zerkając mu w oczy. Wiktor wciąż zadowolony pokonał dzielący ich dystans i pocałował go. Mężczyzna oddał pocałunek, zatracając się w uczuciu zapomnienia.

Może nie potrzebował alkoholu. Być może potrzebował tego.

– Wiesz, myślę, że to ten moment, w którym idziemy do ciebie – szepnął Wiktor, kiedy oderwali się od siebie.

Przez moment do Cezarego nie dochodził sens tych słów. Zaskoczył dopiero po chwili.

– To bardzo zły pomysł.

– Pójście do ciebie to zawsze dobry pomysł.

– Nie tym razem.

– A co… Masz bałagan? – przewrócił oczami, wiedząc, że Cezary mógłby się przejmować takimi bzdetami.

– Można… to tak nazwać – odpowiedział nagle przypominając sobie o Aleksym zamkniętym szczelnie w pokoju. Skrzywił się. Nie po to się upijał, żeby teraz jego przyćmiony umysł znowu materializował mu go przed oczami. – Jak długo tu jesteśmy?

– No… tak długo, że barman łypie na nas jakby chciał nas zabić.

– Czyli ile?

– A bo ja wiem? Dochodzi północ – odpowiedział, mrużąc oczy, kiedy spoglądał na wyświetlacz.

– Kurwa, co? – zapytał i omiótł spojrzeniem leżące na stoliku szklanki. Naliczył ich osiem, a potem sobie przypomniał, że kelnerka wynosiła już jedną tacę.

– Po prostu zapomnij, że masz jutro pracę, okej?

– Nie o to chodzi – powiedział i wstał. Dopiero wtedy poczuł, że ilość alkoholu, którą w siebie wlał była przytłaczająco duża. – Ja… miałem coś załatwić – mruknął wymijająco. Wiktor skrzyżował ręce na piersi.

– Czyli jak mniemam jedyny seks jaki dzisiaj będę miał, trzymam w ręce? – zapytał odrobinie natarczywie, wskazując brodą na drinka. Cezary zaklął pod nosem.

– Powiedzmy, że o tym zdecydowałeś w chwili, kiedy go kupiłeś – odpowiedział, zerkając dookoła. Portfel, telefon i klucze miał na miejscu. Nie brał ze sobą jedynie Wiktora, który wpatrywał się w niego oceniająco.

– Czasami jesteś naprawdę okrutny – zawyrokował, biorąc kolejnego łyka.

– Żebyś wiedział – odpowiedział, po czym zbliżył się do kochanka. Spojrzał w mętne, brązowe oczy, po czym nachylił się nad nim i pocałował go. Zarejestrował, że dłonie mężczyzny opadają wzdłuż ciała i z miejsca podniosło mu się tętno. Zaczął żałować, że odrobinę seksu czuł teraz jedynie na języku.

– Wiesz, chyba mnie to kręci – przyznał Wiktor, wpatrując się w niego jak zahipnotyzowany. Cezary przesunął kciukiem po jego policzku. Zza nich dało się usłyszeć głośne odchrząknięcie i Soboń nie musiał patrzeć na barmana, by wiedzieć, że chodziło o nich. Odsunął się posyłając kochankowi przepraszające spojrzenie i pożegnał się z nim w kilku słowach. W biegu zamówił bolta, który zjawił się po minucie. W aucie postukiwał nogą o podłogę, jakby miało to przyspieszyć czas i faktycznie droga powrotna do domu zleciała mu dość szybko, najpewniej przez alkohol, który zaburzył jego postrzeganie czasu.

Wyszedł z auta starając się trzymać równy krok i zaszedł na najbliższą stację, gdzie szybko kupił trochę śmieciowego jedzenia, bo tylko takie znajdowało się w takim miejscu o tej porze i skierował kroki do wieżowca. Zignorował mrowiącą nogę i nie zmniejszając tempa chwilę później stał już przed drzwiami.

W mieszkaniu panowała cisza i właściwie Soboń nie wiedział, czemu był zaskoczony. Zdjął buty pocierając nogą o nogę, po czym starając się nie narobić hałasu poszedł pod drzwi Aleksego. Wciąż było cicho.

Przekręcając klucz w zamku miał nadzieję, że chłopak spał i że nie obudzi go tym małym hałasem. Popchnął drzwi. Te nie wydały z siebie żadnego dźwięku, więc Soboń odetchnął bezgłośnie z ulgą, stąpając w ciemności.

Jego zamroczony alkoholem umysł przez chwilę dostrzegał tylko światło księżyca wpadające do środka, dopiero potem dwa świecące punkty w ciemności.

Zamarł.

Odwrócił wzrok po czym ponownie spojrzał w stronę łóżka. Nie przewidziało mu się. Punkty wciąż się świeciły, a to oznaczało jedno. Aleksy miał oczy szeroko otwarte.

Cezary odchrząknął i poszedł dalej przez ciemność. Spodziewał się potoku słów, które zaraz go zaleją, ale chłopak milczał. Nie wściekał się i nie rzucił na niego, po prostu wgapiał oczy w ciemność, śledząc jego kontury.

– Przyniosłem ci jedzenie. – Soboń sam siebie zaskoczył, kiedy jego usta wydały z siebie dźwięk.

– W porę.

– Lepiej późno niż wcale – warknął poirytowany. Tym razem na samego siebie. Przyklęknął na materacu. Aleksy od razu się uniósł. – Jeszcze ciepły – dodał łagodniej, podając chłopakowi hot-doga. Ten wyciągnął rękę w ciemność i szukał po omacku, aż natrafił na dłoń Cezarego. W głowie mężczyzny coś zatrzeszczało, jak w radiu, kiedy ktoś starał się odnaleźć odpowiednią stację. Chłopak przesunął palcami w górę i odebrał hot-doga. Radio zostało nastrojone.

– Czy teraz możemy porozmawiać? – Niepewne pytanie zabrzmiało żałośnie we wszechobecnej ciszy.

Cezary poczuł jak coś się w nim skręca. Doskonale pamiętał ten ton i niepewność chłopaka i prawie znowu by na niego zadziałała… Gdyby tylko przez odmęty zapijaczonego umysłu nie przebił mu się cienki głosik, że wszystko to i tak było cholerną grą sprytnego oszusta. Soboń przypomniał sobie dlaczego nie chciał z nim rozmawiać.

– To nie ma sensu.

– Jak to nie ma sensu? – wysyczał chłopak, zaciskając dłoń na jedzeniu. Serwetka zaszeleściła, a Cezary odsunął się. – Jak mamy cokolwiek wyjaśnić, skoro nie chcesz ze mną rozmawiać!?

– Ty! Ty nie masz sensu – sprecyzował mężczyzna. – I gubisz się w tej swojej grze. Wcale nie jesteś taki dobry, jak ci się wydaje.

– O czym ty do cholery gadasz? – zirytował się chłopak.

– O tym, że jesteś niespójny, Aleksy!

– Nie nazywaj mnie tak, ile razy mam to powtarzać?! – wydarł się podnosząc się do siadu.

– O to mi właśnie chodzi! Raz udajesz skrzywdzonego i zagubionego, krzywisz się na dźwięk swojego imienia, po czym zupełnie nagle ścinasz włosy i jakoś nie protestujesz, kiedy ojciec woła cię po imieniu – syknął, pochylając się w ciemności. Z każdą chwilą rysy twarzy chłopaka były dla niego coraz lepiej widoczne, przez co widział jak jego szczęka zaciska się. Chłopak jednak zamiast reagować pochopnie zacisnął drugą dłoń na kołdrze, starając się uspokoić. O jedzeniu mógł pomarzyć.

– Słuchaj…

– Mhm, jaką znowu bajkę mi wciśniesz? – przerwał mu Cezary ironicznie. Janek starał się go zrozumieć, mimo że z każdą chwilą czuł się coraz bardziej sfrustrowany i wkurwiony.

– Po prostu jestem sobą – wycisnął przez zęby. Cezary wstał z materaca, wyprostował się. Oczy zalśniły mu gniewem.

– Którym? 

Janek posłał mu urażone spojrzenie.

– Nie wiem! Każdym. Ale jak to ci tak bardzo nie odpowiada to mogę stworzyć kogoś nowego. Specjalnie dla ciebie – odpowiedział, nie mając pojęcia, co innego mógłby powiedzieć. Nie rozumiał, co drażniło mężczyznę ani nie wiedział, czym mógłby go uspokoić. Nic nie działało.

– Znowu? Myślałem, że Janek był dla mnie.

Mina Jankowi zrzedła jeszcze bardziej. Poruszył się niespokojnie na łóżku.

– To się zmieniło – bąknął, czym wyjątkowo rozdrażnił mężczyznę. Sam również był rozdrażniony. Soboń miał rację. Janek powstał dla niego. I strasznie go to nagle zdenerwowało.

Łatwo było nie myśleć o pewnych sprawach, dopóki te sprawy nie wyrosły prosto na jego drodze niczym słup, a on nie przywalił w niego głową z impetem. Impet ten odbił mu się hukiem w uszach.

Janek poczuł się nagle cholernie przytłoczony i nie wiedział nawet, gdzie szukać odpowiedzi na nurtujące go pytania. W sobie ich nie miał. Błądził we mgle, po omacku. Dokładnie tak samo jak w tym pokoju, gdy wstawał.

– Gdzieś się wybierasz? – warknął Soboń, kiedy usłyszał skrzypnięcie materaca.

– Do łazienki. Prysznic, mówi ci to coś? Powinno, bo wali od ciebie alkoholem na kilometr.

Cezary warknął, śledząc postać w cieniu. Coś mu podpowiadało, że Janek wykorzysta moment i po prostu go zaatakuje. Teraz kiedy jego ruchy były opóźnione a myśli przytępione miał idealną okazję, aby popchnąć go na ścianę, a potem rzucić się biegiem przez korytarz, byle dalej stąd. Soboń mając tę wizję w głowie od razu pożałował decyzji, żeby przyjść tu w takim stanie. Spiął się, czekając na atak, kiedy cień zbliżał się w jego stronę, lecz kiedy Janek znalazł się obok, nawet go nie szturchnął. Przeszedł obok z dumnie uniesioną głową. Cezary złapał go za nadgarstek, bo myślał… że zaraz stąd ucieknie, a on go nie dogoni. Janek stanął jak wryty i odwrócił głowę, by spojrzeć na niego błyszczącymi oczami.

– Nie mam zamiaru dać ci uciec – wywlekł na wierzch własne podejrzenia.

– Może nie mam zamiaru uciekać – odpowiedział, przechylając głowę.

– Jasne – prychnął niedowierzająco. Janek odwrócił się do niego całym ciałem i dał krok w przód. Cezary rozluźnił uścisk dłoni i spojrzał w lśniące oczy.

– Być może bycie razem jest nam pisane – powiedział, ale zaraz się skrzywił i potrząsnął głową. – To znaczy razem w sensie tutaj, przebywając ze sobą. Nie jako para, czy coś. To by było dziwne.

Cezary przez dłuższy moment trawił te słowa, wciąż trzymając chłopaka za nadgarstek, tylko że teraz lekko, tak jak zdarzało mu się trzymać kwiaty, kiedy nie chciał niepotrzebnie ich przydusić, żeby żyły jak najdłużej.

– Pisane? – powtórzył głucho, przypominając sobie, że dzisiaj wydał niezłą kwotę pieniędzy, aby pozbyć się problemów ze strony Alicji, a wcześniej włożył wiele sił, aby ich spotkanie doszło do skutku. – W takim razie musi być ze mnie świetny pisarz – parsknął i w końcu uwolnił rękę chłopaka. Odsunął się, Aleksy odchrząknął.

– Na to wychodzi – przyznał niechętnie. – A czy teraz mogę pójść wziąć prysznic?

Cezary potaknął, a przyzwyczajony do ciemności wzrok chłopaka od razu to wychwycił. Wycofał się z pomieszczenia. Po chwili zarówno jeden jak i drugi odetchnęli z ulgą.


Cezary nie mógł wytrzymać dłużej we własnej sypialni, gdzie od ponad dwóch godzin na zmianę zaciskał pięści i szczękę, po tym jak odebrał bardzo nieprzyjemny telefon. Dusił się w środku. Wiele razy znajdował się w sytuacji, która była dla niego niekomfortowa, niebezpieczna nawet, ale nigdy do tego nie przywykł. Po prostu nie był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. I martwił się, że przez to może sprowadzić problemy również na bliskich… Być może dlatego starał się nie nawiązywać z nikim głębszych kontaktów. Teraz mimo że jego więź z Jankiem nie była zbyt silna, czuł się za niego odpowiedzialny i w pewnym sensie bał się, że może narazić go na niebezpieczeństwo. A to sprawiło, że zaklął pod nosem i w końcu wychylił się ze swojego pokoju.

Stąpając po cichu na lokatora natknął się w salonie, gdzie chłopak na wpół śpiąc, oglądał telewizję. Był przykryty pod brodę kocem, nogi miał podwinięte, a włosy w nieładzie sterczały mu na wszystkie możliwe strony. Cezary przez chwilę stał, niepewny czy wybudzać go ze snu, po czym zdecydował, że nie miało to sensu, jednak gdy tylko miał się wycofać, chłopak drgnął. Spojrzał na niego. Zamrugał szybko kilka razy i wplątał się niezgrabnie z koca.

– Cezary? – zapytał zaspanym, zachrypniętym głosem. Bose stopy opuścił na chłodną posadzkę i wzdrygnął się. Różnica temperatur między podłogą a nagrzaną kanapą była wstrząsająca.

– Nie chciałem cię obudzić.

– Ja… Chyba nie spałem – podrapał się po nosie, po czym ziewnął szeroko. – Na pewno nie spałem – sprostował, wbijając przenikliwe spojrzenie w mężczyznę. Cezary oddał mu je, po czym zbliżył się do kanapy i opadł ciężko na drugi jej kraniec. Janek automatycznie się do niego podsunął, tak jakby chciał zmniejszyć dystans między nimi poprzez zmniejszanie go na kanapie. Cezary czasami to doceniał, a czasami myślał, że dzieciak ma naprawdę duży problem i szukał bliskości wszędzie, gdzie tylko się dało, a on niekoniecznie był dobrym wyborem. Więcej nawet, był beznadziejnym wyborem jeżeli chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa i budowania bliższych… rodzinnych relacji. Bo chyba właśnie tego chłopak szukał. Zgnębiony przez własną rodzinę, pragnął jej marnego zastępstwa.

Ze strony Cezarego to jednak prezentowało się inaczej i tylko starał się sobie wmawiać, że wszystko jest w porządku. Wiedział jednak, jak to wyglądało z boku i martwiło go to. Martwiło go to tym bardziej, że Janek wciąż nie znał jego orientacji, a czasami niemal się do niego przyklejał, szukając wsparcia. Nie było to dla niego problemem… ogólnie. Przecież nie miał złych zamiarów. Przeszkadzało mu to dopiero w chwili, kiedy patrzył na wszystko z innej perspektywy. Na przykład takiej, w której ludzie mogliby pomyśleć, że wziął sobie młodego chłopaka na utrzymanie. Wtedy zaczynało mu to przeszkadzać i czuł się nieswojo z samym sobą.

– Hej, no o co chodzi? – Janek znowu podsunął się do niego o kolejny centymetr, przez co siedzieli naprawdę blisko, więc Cezary odchylił się i to zostało prędko zauważone. Chłopak delikatnie się skrzywił, po czym odwrócił głowę, nadymając policzki. Soboń otworzył usta, po czym je zamknął.

Cholera, dwa tygodnie i Janek owinął go sobie wokół palca, nie dając mu szans na uwolnienie. To też nie tak, że Cezarego to dziwiło. Już długo bronił się przed budowaniem relacji ze światem tylko po to by nie być zniszczonym i w końcu musiało wyrosnąć na jego drodze coś… ktoś, kto przewróci mu go do góry nogami. Zatrząśnie jego bezpieczną przestrzenią i wejdzie z butami w coś, co pieczołowicie pielęgnował. W samotności. W skupieniu. Byleby tylko nie musieć się martwić o inną osobę.

Dokładnie tak jak teraz.

– Wydajesz się jakiś dziwny – skwitował chłopak ciszej i trącił go łokciem. To pomogło wyjść Soboniowi z zamyślenia.

– Tak, cóż, problemy… w pracy – skończył płasko. Teoretycznie nie kłamał. W praktyce jego praca ściśle wiązała się z życiem osobistym i wpływała na nie bardziej niż by chciał.

– O dwudziestej drugiej?

– Mhm – mruknął. – Będę musiał wyjść… za jakiś czas.

– Za ile?

– Dwie godziny? Może później. Mam… ważne spotkanie.

– Spotkanie o północy? Albo to romantyczna schadzka, którą chcesz ukryć i się denerwujesz randką albo nielegalny handel bronią – wypalił, wbijając w niego oskarżycielski wzrok. Soboń uniósł brew.

– Zdecydowanie bliższa jest opcja numer dwa.

– Jasne – parsknął Janek, kompletnie mu nie wierząc. Przewrócił oczami, a Cezary uśmiechnął się pod nosem. Gdyby chłopak strzelał dalej oscylując przy podobnych tematach, to może w końcu by zgadł, ale mężczyzna nie zamierzał ciągnąć tematu. Wolał nie kusić losu podobnymi rozmowami, nawet jeżeli były to tylko żarty dla dzieciaka.

– Wiesz, ja nie chcę, żeby to zabrzmiało głupio – zaczął, masując sobie kark. Janek spojrzał na niego zainteresowany. Zazwyczaj Soboń się tak nie zachowywał. – Ale chciałbym, gdy wyjdę, żebyś nie wychodził ze swojego pokoju. Na wypadek – dodał szybko – gdyby to spotkanie miało się przenieść tutaj.

Chłopak zamrugał.

– Okej… – niepewnie się zgodził, spoglądając na swoje dłonie. Cezary już widział, jak zaczyna głowić się nad tym, co mu powiedział i robi się… smutniejszy. – Ale wiesz, że jeżeli to faktycznie randka to nie musisz tego przede mną ukrywać…? – dodał przygryzając dolną wargę. – Ja nie będę wam przeszkadzał. No i nie będę wychodził.

Soboń przeklął się w myślach.

– To nie randka – uciął, chociaż w duchu przyznał, że byłoby to łatwiejsze do wytłumaczenia. – Po prostu czasami mam spotkania w różnych dziwnych porach, bo moi klienci… są, powiedzmy, bardzo rozchwytywani i nie są dostępni w normalnych godzinach pracy. A przez to, że to duże transakcje to czasami nie wypada nam rozstać się tak po prostu, bez celebrowania.

– Aha – Janek kiwnął głową, chociaż nie wydawał się rozumieć.

– Chodzi mi o to, że nie wiem jakby zareagowali, gdyby znaleźli cię w moim domu. Nie chciałbym narażać cię na nieprzyjemne sytuacje, rozumiesz? – zapytał, tym razem samemu się nad nim nachylając. Niemal złapał go za policzek, by przekaz miał dla niego większy sens, ale jego niepewne oczy zdradzały Cezaremu, że zrozumiał. Mężczyzna odetchnął i na powrót się odsunął.

– To ja… pójdę już do siebie.

– Nie! – zareagował gwałtownie. Oczy Janka, które ponownie rozchyliły się mocno w szoku, były dla niego jak otwarta księga. Jeszcze tego mu brakowało, żeby chłopak pomyślał, że jest nienormalny, a chyba wszystko na to wskazywało. – Wiesz, jeżeli to nie problem, to potrzebuję… rozproszenia – przyznał na wydechu.

– Okej – chłopak przeciągnął to słowo. Wciąż wydawał się nieufny i niepewny. Na pewno nabrał podejrzeń co do pracy Sobonia, ale kto by tak nie zrobił? – Ale – zaczął i urwał w połowie, po czym zarumienił się i dokończył – nic ci się nie stanie, prawda?

– Oczywiście, że nie – odparł szybko, żeby uspokoić dzieciaka.

Najprawdopodobniej nie, sprostował w myślach, wcale nieprzekonany.

– Nie musisz się martwić. Mam w tym doświadczenie.

Chłopak kiwnął głową.

– Jak duże?

– Roczne? – Głos Cezarego nie zabrzmiał pewnie. To fakt, od roku sprawował pieczę nad biznesem Kosarza i co prawda było to wyzwanie, ale związany ze środowiskiem był odkąd skończył trzynaście lat. Wiedział, jak obracać się w takim towarzystwie. Znał zasady. I miał ten przywilej, że głowę miał na karku, przez co Kosarz mu ufał. Gdyby nie, to Cezary na pewno nie miałby takiej swobody w wykonywaniu pracy, nie mówiąc już o życiu prywatnym. Fakt, że je w ogóle miał dla niektórych pewnie był godny pozazdroszczenia.

– To chyba nie aż tak długo jak na prowadzenie tak dużego… – chłopak zawahał się – przedsiębiorstwa.

– Masz rację.

– Wspominałeś, że nie lubisz tego co robisz – dodał niepewnie, jakby nie do końca pamiętał, czy takie stwierdzenie padło.

– Nie jest to moja praca marzeń.

– A jaka to ta wymarzona?

– Och, znowu uznasz mnie za nudziarza.

Jankowi zalśniły oczy.

– Jeżeli powiesz, że praca w muzeum, to tak, totalnie uznam cię za nudziarza, zwłaszcza po tym, jak powiedziałeś mi o wymykaniu się w nocy z szemranymi ludźmi, by zawierać z nimi podejrzane umowy. Straszna nuda – zakpił z coraz szerszym uśmiechem na ustach.

Cezary zaśmiał się krótko, po czym pokręcił głową.

– Praca w muzeum to całkiem niezły strzał. Ale zawsze chciałem mieć swój antykwariat i nawet… go miałem – skończył niewyraźnie. Janek zmarszczył brwi.

– Co się stało?

– Totalna katastrofa – zaśmiał się ponownie, chociaż w tym śmiechu nie było nic wesołego. – Zostawmy to. Nie o takie rozproszenie mi chodziło…

Chłopak palnął się w głowę.

– Przepraszam. Wiesz, że przywołałem jakieś nieprzyjemne wspomnienia.

– Nie mogłeś wiedzieć.

– Fakt, ale czuję, że nie spełniam się w roli. No wiesz, żeby cię odstresować. Chyba tylko ci dokładam. – Roztrzepał dłonią i tak mocno zmierzwione włosy, jakby miał go tym gestem przeprosić.

– Doceniam twoje próby.

– Bo masz strasznie nisko ustawioną poprzeczkę.

Cezary uśmiechnął się.

– Tak bym nie powiedział – odparł, patrząc mu w oczy. Janek spąsowiał delikatnie i w takim momentach Soboń nie wiedział, co miał myśleć.

Chłopak zerwał się na nogi, a koc opadł z niego na podłogę. Cezary schylił się, aby go podnieść, ale Janek wystrzelił po niego jak torpeda. Tym sposobem ich dłonie spotkały się tuż przy sobie. Soboń uniósł na niego wzrok i puścił pled, a chłopak odłożył go na oparcie kanapy z cichym odchrząknięciem.

– Mam pomysł – oznajmił. Cezary pytająco uniósł brew, jednak to nie skłoniło chłopaka do wypowiedzi.

– Ach, tak? Jaki?

– Wyjdźmy stąd. No bo nie wiem, czy ty też tak masz, ale mi siedzenie w domu nigdy nie sprzyjało, kiedy coś mnie dręczyło. Tylko w kółko mieliłem to samo, jakby mój mózg się zacinał i więził mnie w klatce zbudowanej z moich własnych myśli. I kiedy w końcu się przełamywałem i wychodziłem z domu to jakoś tak… powoli to ze mnie schodziło. Wiesz, myśli trochę cichły. Nie mówię, że to cudowny sposób, ale może warto spróbować.

– I niby co mielibyśmy robić o tej godzinie na dworze?

– No wiesz… Nic. Po prostu możemy iść?

Cezary patrzył na niego dłuższą chwilę, po czym z wolna skinął głową.

– Więc chodźmy. 


___

Dzień dobry wszystkim! 

Zgodnie z zapowiedzią poznaliście Wiktora.  Może jeszcze nie wiecie o nim dużo, ale mieliście okazję zobaczyć, jak wygląda jego relacja z Soboniem i wychodzi na to, że w miarę się dogadują. Czy do siebie pasują? To już zostawiam waszej ocenie. 

Dla niektórych z was pewnie już zaczęła się szkoła, dlatego wysyłam dużo energii na cały rok, bo widząc, co się odwala teraz w tych szkołach, to na pewno Wam się przyda... 

Także trzymajcie się ciepło i do następnego! 



2 komentarze:

  1. Hej. Wiktor hmm wizualnie calkiem ,całkiem, ale wydaje mi się ,że Sobon się tak zblokował ,że nawet jakby miało się między nimi coś grubszego zdarzyć( oprócz tego co jest między nimi ,a co wydaje mi się narazie bardziej luźnym związkiem) ,to on jest tak na Nie ,że to by nie przeszło. Strasznie mi szkoda Janka , bo niezależnie co zrobi to Sobon ma bardzo gruby mur postawiony między nimi. Czytając te wspomnienia,to nie dziwię się Soboniowi ,że ma taki kocioł w głowie, oddał serce komuś z kim mu było bardzo dobrze ,a potem się okazało ,że ten ktoś byl wykreowany specjalnie dla niego. Nie chcialabym być w jego skórze. Co do blokady pisarskiej ,to trzymam kciuki ,żeby puściła ,bo tak się wyciągnęłam w tą historię ,że aż szok. Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, w mojej głowie Wiktor też prezentuje się całkiem całkiem ;> A co do Cezarego to przez Janka ten mur dotyczy też Wiktora, ale też innych potencjalnych znajomych/przyjaciół/partnerów. Myślę, że z jego perspektywy nie trudno dojść do wniosku, że każdy wchodząc w nim w jakąś relację będzie chciał go w jakiś sposób wykorzystać.
      Więc właściwie Janek teraz ma to, na co zapracował i będzie się musiał jakoś zmierzyć z brakiem zaufania ze strony Sobonia.
      Bardzo się cieszę, że się wciągnęłaś i jesteś tu ze mną, bo mam wrażenie, że w ostatnim czasie naprawdę bardzo mało osób daje znać co sądzi o tekście, a to demotywuje.
      Także bardzo dziękuję i również pozdrawiam! <3

      Usuń