niedziela, 21 sierpnia 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 8

 

Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, kiedy stanął przed Soboniem w głuchej ciszy w pustym korytarzu, dlatego dłonie zacisnął w pięści i odwrócił wzrok. Wtedy też mężczyzna ruszył do wyjścia, mimo że wyraźnie liczył na jakieś słowa. Te jednak nie chciały chłopakowi przejść przez usta. Co niby miał powiedzieć? Jak się zachować?

Soboń był jego wrogiem. Szantażował go. Groził jego ojcu, a nawet więcej, był dla niego realnym zagrożeniem, dlaczego więc czuł, że wypadało mu go przeprosić?

Może dlatego, że umawiali się, aby nie robił nic głupiego. Ten dzień miał pójść po jego myśli i Janek mógł zrobić dla niego chociaż tyle, ale i to musiało mu się wymknąć spod kontroli. Nie, żeby bardzo żałował.

Soboń był problemem, ale był mu również potrzebny. Marzenia o tym, że cała ich przeszłość pójdzie w zapomnienie już były nieważne. To się nie wydarzy. Czy tego chciał czy nie był skazany na jego towarzystwo i musiał zrobić wszystko, aby nie pogorszyć sytuacji, która po dzisiejszym i tak wydawała się wyjątkowo beznadziejna.

Powłóczył za nim nogami bez entuzjazmu. Widok ojca sprawił mu radość, mimo że przyprószoną nutą goryczy, ale teraz nie potrafił się nią cieszyć. Nie, kiedy cała jego przyszłość zależała od tego mężczyzny, który jeszcze chwilę temu bez wahania przycisnął go brutalnie do stołu, obijając mu twarz i wykręcając rękę.

Nie mógł mieć mu tego za złe. On sam pierwszy podniósł na niego rękę, co nawet dla niego było zaskoczeniem.

Kiedy wychodzili, nikt ich nie zatrzymywał. Chłopak odnotował jedynie kolejne niemrawe kiwnięcia głowami między Soboniem a strażnikami. Już go to nie dziwiło.

Na dworze padało. Śnieg mieszał się z deszczem, wyziębiając ich dłonie do czasu, aż nie dotarli do samochodu.

– Wygląda na to, że ty i mój ojciec zdążyliście się całkiem dobrze poznać w ostatnim czasie… – zaczął, wbijając spojrzenie w spiętą sylwetkę Cezarego, kiedy odpalał samochód. Mężczyzna rzucił mu krótkie spojrzenie, ale nie odpowiedział. Janek zacisnął zęby. – Więc po to to wszystko? Chodzi o dług? – wypalił, chcąc nakłonić go do rozmowy. Do przerwania tej przytłaczającej atmosfery i ciszy.

– Uważasz, że to mało? – Cezary uniósł pytająco brew. Chłopak potarł skronie.

– Nie chodzi mi o to, że mało… Ale skoro to tylko pieniądze, to moglibyśmy to załatwić inaczej…

Soboń parsknął.

– Tylko pieniądze – powtórzył, po czym pokręcił głową teatralnie rozbawiony. Potem spoważniał, wbijając w Janka lodowate spojrzenie. – Skoro to tylko pieniądze, to przecież to nie taki problem…

Chłopak delikatnie pobladł. Cezary wiedział, co powiedzieć, aby go skutecznie uciszyć.

– Gorzej, jeśli się ich nie ma – szepnął, a Soboń pokiwał bezdusznie głową. Już nie odwracał głowy od jezdni, na której wymijał samochody. Przekraczał dozwoloną prędkość, ale nieznacznie.

– Mhm. Gorzej dla was.

– Tak, gorzej dla nas – przyznał bezradnie. – Ale…

– Skończ już. – Chłopak spojrzał na niego spod byka.

– Mógłbyś…

– Jeszcze raz się mnie nie posłuchaj, to przysięgam, że następnym razem, jak spotkasz ojca, to oprócz palców nie będzie miał również języka.

Janek wciągnął świszcząco powietrze w płuca. Nawet jeżeli była to groźba bez pokrycia, chociaż wcale tak nie musiało być, jego nienawiść do Sobonia z każdą chwilą rosła coraz bardziej. Jego ciało zalała fala ciepła – gorący prąd w postaci stresu i frustracji przez chwilę go przytłoczył, ale szybko chłopakowi udało się zapanować nad tym uczuciem.

Pokiwał głową. Zrozumiał. Nie rozumiał tylko tej nagłej zmiany w zachowaniu Sobonia. Coś wyraźnie zmieniło się od wczoraj. Zmieniło się od chwili, w której Janek ściął włosy. Już wtedy wzrok Cezarego stał się zimny, tak zimny jak wszystkie słowa, które dzisiaj wypowiedział w jego stronę.

Chciał jeszcze coś powiedzieć – wyjaśnić to, a nawet poprosić, aby go wysłuchał, ale w porę zdał sobie sprawę, że niczego nie wskóra dalszą rozmowę. Ocean się wzburzył i potrzebował czasu, aby na powrót stać się spokojnym i opanowanym, dlatego Janek postanowił, że da mu ten czas.

Czas, wypełniony ciszą. I mocnym rwaniem w barku, i pieczeniem na obitym policzku. Czas, podczas którego pielęgnował te uczucia; w którym wyrzucił poranną wizję ze swojej głowy.

Soboń kiedyś go kochał i był czuły. Był dobry, ale to minęło, a on musiał się dostosować. Nie mógł wspominać chwil, kiedy było między nimi świetnie, a w nocy nie mógł nawet przez chwilę myśleć jakby to było…

Nie, w ogóle nie mógł o tym myśleć.

Wspominał za to stres i strach, towarzyszący mu przez ostatnie dni. I myślał o ojcu, który tak wiele wycierpiał przez mężczyznę, który właśnie wprowadzał go do mieszkania. Wyobrażał sobie, jakby to było znowu mieć nad nim przewagę. Złamać go, tym razem na zawsze, by już nigdy nie skrzywdził bliskiej mu osoby…

– Idź do siebie – beznamiętny nakaz obił mu się o uszy. Zatrząsnął się. Fala obrzydzenia przelała mu się pod skórą, kiedy na niego patrzył. Wiedział jednak, że musiał ją uspokoić, aby osiągnąć swój cel. W końcu by zdobyć te pieniądze potrzebował Sobonia…

– A czy moglibyśmy teraz porozmawiać? – zapytał, siląc się na spokój.

– Nie wiem, czy wciąż nie zauważyłeś, ale nie jestem w nastroju na pogawędki – wysyczał, popychając chłopaka.

– Trudno nie zauważyć – warknął, stawiając niechętnie kroki na przód. Był pchany, Soboń nie oszczędzał nawet jego bolącego barku. – Ale to do ciebie niepodobne… Nawet ostatnio się tak nie zachowywałeś, a teraz…

– I może to był błąd.

– Co?

– Błąd, który zamierzam naprawić – syknął, wpychając go do pokoju. – Skoro nie doceniasz mojej uprzejmości, to ona się skończy.

– O czym ty gadasz? Przecież doceniam! Kurwa, Soboń, sam jestem w szoku jak… Jak dziwnie jest między nami. Nie… – zawiesił się. – Nie nienawidzisz mnie albo przynajmniej nie chcesz mnie zapierdolić, a myślałem, że to się właśnie wydarzy! Ale tak się nie stało i naprawdę jestem wdzięczny....

– Wdzięczność okazujesz poprzez podnoszenie na mnie ręki? – zmroził go, a Janek przeklął w myślach.

– To nie było tak. To był odruch, nawet o tym nie myślałem. Ja…

– Nie myślałeś? Przestań. W to akurat ci nie uwierzę, bo wszystko masz zaplanowane o kilka kroków do przodu. W tak samo, jak nie wierzę w całe to twoje zachowanie. I tak, jest dziwnie między nami… – zaszydził, cytując jego słowa. – Bo przez ostatni tydzień grasz w najlepsze. Znowu udajesz pieprzonego Janka. I myślisz, że co? Że znowu się w tobie zakocham? – warczał, podchodząc do niego. Chłopak przełknął ślinę.

– Nie.

– Nie? – zaśmiał się sucho, chwytając go za brodę. – To na swój sposób sprytne. Cholernie okrutne, ale to do was pasuje – warknął, zaciskając boleśnie palce. – Rozczaruję cię jednak. To się nie wydarzy – pochylił się nad nim, omiatając całą jego twarz wzrokiem. – I doszedłem do wniosku, że wcale nie jestem ciekaw, jak sprawy się między nami potoczą, Aleksy. Bo mam tego dość. Chcę tylko odzyskać to, co moje. A ty mi w tym pomożesz, ale bez tych swoich głupich gierek i zaczynania ze mną rozmów jakby… Jakby ostatnie lata nie istniały.

– Ale… Przecież sam tak ze mną rozmawiałeś! Normalnie i…

– Tak. I wiesz co? Mam dosyć odgrywania scenek – powiedział surowo, odpychając go od siebie. Chłopak cofnął się o kilka kroków. Serce biło mu w piersi mocno, tak samo jak Cezaremu, który odwrócił się na pięcie i wsuwając palce między włosy wyszedł szybko z pomieszczenia. Zatrzasnął za sobą drzwi, a Janek patrzył się na nie z rozchylonymi ustami.

Nie rozumiał, jak w jeden moment wszystko mogło się tak spieprzyć. Kręcąc głową usiadł bezradnie na materacu i stłumił cisnące mu się na usta przekleństwa. Nie wiedział, co wywołało zmianę w zachowaniu Cezarego i to było najgorsze. Analizował to przez kolejne godziny, licząc na to, że mężczyzna ochłonie. Porozmawia z nim i wypuści go. Czas jednak mijał, a Soboń się nie zjawiał.

Chłopak zaczął żałować swojego zachowania. Tyle że wcale go nie planował, a nawet więcej – nie panował nad nim. To był odruch. Obrony albo… sam nie wiedział.

Nie chciał dawać się tak traktować przed ojcem, ale nie chciał też Sobonia uderzyć!

Przynajmniej tak teraz sobie to wmawiał. Chodząc po pokoju wściekał się i markotniał na zmianę.

– Cezary… – zawołał go przez drzwi, dociskając do nich plecy. Tym razem specjalnie nie wołał go po nazwisku. Wiedział, że musi zrobić coś, czego nienawidził. Musiał się przed nim ukorzyć. Schować dumę do kieszeni, tak jak ojciec schował ją, prosząc go o chwilę sam na sam ze swoim synem. Teraz on musiał zrobić to samo. – Cezary, proszę… – powiedział, ale po chwili zdał sobie sprawę, że jego głos był cichy jak szum wiatru na łące. Ledwo musnął powietrze i zniknął bez śladu. – Cezary… – zaczął znowu, tym razem głośniej. Teraz mężczyzna musiał go usłyszeć. Zresztą chłopak zarejestrował dźwięk jego kroków na korytarzu. – To wszystko nie tak – tłumaczył, licząc na jakieś zrozumienie. – Sam nie wiem, co to było. Ale nie chciałem, okej? – niemal krzyczał opierając czoło na dłoniach. – Nie chciałem cię uderzyć, tylko… Po prostu się stresowałem. Ta chwila była dla mnie ważna… – mówił, nie zdając sobie sprawy, że po drugiej stronie drzwi, plecy mężczyzny dociskają się do nich dokładnie tak jak jego.

Przełknął ślinę. Przez chwilę walczył ze sobą. Wiedział, że to co mówił, to wciąż za mało. Zawahał się, ale zaraz potrząsnął głową, jakby miało to odegnać wątpliwości.

Cel uświęcał środki, powtarzał w myślach jak mantrę.

– Ja… przepraszam – wydukał na tyle głośno, żeby doszło to do uszu mężczyzny, a kiedy tylko to zrobił cały pozieleniał. Ciarki przeszły mu przez plecy. Przełknął dumę. – Przepraszam… – powtórzył, odchylając głowę do tyłu. Patrzył teraz w sufit, nie wiedząc nawet czy Soboń go słuchał, czy może przeszedł już dawno nie zaszczycając go nawet cieniem uwagi.

Ale Soboń słuchał. Po drugiej stronie drzwi wpatrywał się niewyraźnym wzrokiem w ścianę. Myślał, że kiedy usłyszy od chłopaka przeprosiny to to coś zmieni. Tak jakby to słowo miało moc wymazywania cierpienia z przeszłości. Jakby zacierało wszystkie złe decyzje chłopaka, które podjął… Nie stało się tak.

To “przepraszam” wybrzmiało mu w głowie niemal niczym obelga. Czekał na nie przez cały tydzień, gotowy przyjąć skruchę Lisa za to, co mu zrobił, ale skrucha nigdy się nie pojawiła. A teraz? Przepraszał go za błahostkę, wciąż ignorując to, co tak naprawdę było ważne.

Cezary odepchnął się od drzwi, zostawiając Aleksa bez odpowiedzi.

– Widziałeś jej minę?!

– Widziałem. – Cezary zaśmiał się, gdy razem z Jankiem przemierzali galerię handlową. Chłopak szedł blisko, przez co roztaczał wokół siebie zapach perfum, które mu pożyczył. Chociaż sam bardziej uważał, że po prostu już są Czyżewskiego – dzieciak tak bardzo się nimi zachwycał, że chciał mu je oddać, ale ten uparcie twierdził, że nie może ich wziąć, przez co odnosił je za każdym razem, kiedy już się nimi spryskał. Zresztą pożyczał od niego wiele rzeczy przez ostatni tydzień. Soboń miał już okazję widzieć go w swoich ubraniach, w swoim szlafroku i na swoim ulubionym miejscu przed kominkiem. Właściwie gdy tylko przychodził do domu, to Janka wszędzie było pełno, a on odnosił wrażenie jakby ten był ciekawskim szczeniakiem, który wszędzie musiał wetknąć nos. Nie było to dalekie od prawdy. Nawet kiedy wracał po pracy do mieszkania, Janek niemal materializował się pod drzwiami, witając go z wielkim uśmiechem na twarzy. Brakowało tylko ogona, którym mógłby energicznie machać.

To było nowe dla Cezarego. Takie usposobienie było niespotykane. Nie miał wcześniej kontaktu z człowiekiem, który byłby choć trochę podobny do obecnego współlokatora. Nikt nie nosił w sobie takiej mieszanki nieśmiałości i ekscytacji, radości i smutku, który czasami się przebijał spod powierzchni. Nikt też nigdy w życiu nie wpatrywał się w niego tak intensywnie, by chwilę potem odwrócić wzrok.

– Kurczę, myślałem, że zacznie płakać. Chyba jesteś naprawdę przystojny, skoro kobiety niemal proszą cię o randki – zaśmiał się chłopak, a Soboń odchrząknął lekko skrępowany.

– Chyba?

Janek zamrugał, po czym palnął się w czoło.

– To znaczy… Jesteś! Gdybyś nie był to by nie prosiły – wytłumaczył sobie na swój sposób, po czym posłał mu nieśmiały uśmiech. Cezary parsknął. – To pewnie dlatego masz takie wysokie wymagania.

– Wysokie wymagania?

– No wiesz, brzydkie nie były, a jednak nawet przez głowę ci nie przeszło, żeby się zgodzić – gadał, rozglądając się swobodnie po sklepach. – Co prawda tydzień temu jedna miała naprawde paskudne dziecko, ale wiesz… Właściwie to ta mała była dla ciebie super miła.

Cezary słuchał chłopka wędrując wzrokiem po mijających go ludziach. Przez chwilę zastanawiał się, co miał mu powiedzieć, czy nie lepiej byłoby zdradzić mu powód, dla którego odmawiał tym wcale niebrzydkim kobietom, ale po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Nie chciał zepsuć czegoś w ich swobodnej relacji swoim wyznaniem. Janek był młody i pochodził ze wsi, co Cezary zdążył przemyśleć już kilkanaście razy. Mógł… nie być tolerancyjny. Albo chociażby zaznajomiony z konceptem, że różni ludzie mogli mieć różne orientacje i było to w porządku. Nie chciał sprawiać, aby chłopak czuł się niekomfortowo w jego towarzystwie, ani w jego domu. Z drugiej strony było to całkiem nowe uczucie – ukrywać się przed kimś po latach.

– Jesteś strasznie ciekawski w tym temacie – powiedział, zerkając na Janka, który zastanowił się nad tym, marszcząc nos.

– To chyba przez moją ciotkę – odpowiedział z namysłem. – Na świętach zawsze słuchałem o romansach. Ten z tamtą, ta z tym i tak w kółko. Ile razy pytała mnie o dziewczyny, nawet nie umiałbym zliczyć. I chyba… Mam to po niej. To interesowanie się – mruknął delikatnie się pesząc.

– Cóż, w takim razie w tym temacie diametralnie się różnimy.

– Chyba w prawie każdym – zaśmiał się dźwięcznie, znowu wbijając w niego to intensywne spojrzenie. Cezary uśmiechnął się kącikami ust.

– Po prostu… zawsze uważałem, że to prywatna sprawa każdego.

– Tylko nie mów tak mojej ciotce, bo zniszczysz jej całe życie.

– W takim razie jak jest z tobą?

– Ze mną?

Cezary mruknął potwierdzająco, wprowadzając Janka do sklepu odzieżowego. Nie mógł już na niego patrzeć w tych okropnych, starych dżinsach, z którymi w ogóle się nie rozstawał. Najpewniej dlatego, że spodnie Cezarego nijak na niego nie pasowały. Inaczej pewnie pożyczałby i je – tak samo jak robił z podkoszulkami.

– Czy miałeś te dziewczyny – dopytał, a Janek kiwnął głową w zrozumieniu.

– O to chodzi. No… – zaciął się nagle speszony. – Raz prawie miałem? – powiedział, ale w ogóle nie brzmiał przekonująco.

– Och, prawie to już całkiem nieźle – zauważył Cezary, podpuszczając go. Janek skinął głową nie wyczuwając żartu.

– Tak… Była całkiem miła – mruknął. – No i wydawało się, że mnie lubi – dodał, czerwieniejąc.

– Brzmi jakby było tam jakieś ale.

– Bo jest – podrapał się po włosach. – Bo tak naprawdę po prostu się założyła.

Cezary w jedną chwilę pożałował, że złamał swoją życiową zasadę i zapytał o kwestie miłosne.

– Z moim kolegą z klasy. Wiesz, on raczej za mną nie przepadał, a oni byli przyjaciółmi, czy coś. I po prostu uważali, że będzie to zabawne – powiedział, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Dłonie schował głęboko w kieszenie. – Nie było. Nie dla mnie – dodał gorzko, potrząsając głową.

Cezary nie wiedział, co do cholery miał z tym zrobić.

– Przepraszam. Nie chciałem wywoływać przykrych wspomnień.

– Nie przepraszaj! – Janek uniósł na niego wielkie oczy. Mężczyzna na chwilę aż zaniemówił, gdy zobaczył świeczki w spojrzeniu chłopaka. – To nic wielkiego. Zresztą to było dawno i pogodziłem się z tym. A ona… Niech sobie będzie z tamtym chłopakiem i szczęścia jej życzę. Byleby już tak nie robiła innym. Bo ciężko to znieść.

– Nie rozumiem, jak w ogóle można bawić się tak uczuciami ludzi.

– Nie wiem – szepnął. – Trzeba nie mieć serca.

Soboń pokręcił głową. Nie miał szybkiej odpowiedzi, jedynie zerknął na chłopaka, który spotkał w życiu zdecydowanie więcej nieszczęścia niż powinien. To było niesprawiedliwe, że ktoś tak niewinny musiał mierzyć się z konsekwencjami bestialstwa innych ludzi. Ale Cezary się temu nie dziwił. Wiedział z autopsji, że zarówno dzieciaki jak i dorośli nie mieli żadnych skrupułów.

– Co powiesz na lody, żeby uleczyć te złamane?

– Jeżeli będą to rożki truskawkowe, to skleją je lepiej niż kropelka – odpowiedział, uśmiechając się wdzięcznie.

– Raczej śmietankowe.

– Ty też musisz sklejać?

– Na szczęście nie. Ale po prostu je lubię.

– To też świetny powód – odpowiedział, a Cezary rozluźnił się na powrót widząc jego uśmiech.

Czasami myślał, że rozmawianie z Jankiem przypominało chodzenie po polu minowym – nigdy nie wiedział, kiedy wdepnie przez przypadek w coś, co go uderzy. A przez to, że działo się to dość często, doszedł do wniosku, że byłby okropnym saperem.

Na szczęście po wybuchu na dłuższy czas nastawał spokój, a może nawet coś więcej. Radość. Niemal beztroska. Tak jakby Janek mu ufał, mimo że znali się jedynie tydzień. Nie przejmował się tym, że natrafiali na cięższy temat, bo teraz… Teraz był szczęśliwy. I bezpieczny tu z nim, w Warszawie. Już nie musiał martwić się przeszłością.

Szurał stopami po podłodze, nie mając siły unosić ich wyżej. Był wykończony zarówno poprzednimi dniami, jak i tym dzisiejszym. Zwłaszcza dzisiejszym. Usta zacisnął w wąską linię, kiedy przemieszczał się z salonu do własnej sypialni, gdzie przebrał się z marynarki w luźniejsze ciuchy. W końcu mógł odłożyć broń na swoje miejsce i nie czuć jej palącego obciążenia na swoim biodrze. Mógł też odetchnąć, bo to, co wydawało mu się nie do przejścia, już było za nim.

Wojciech Lis został postawiony przed prostym faktem, więc kolejne próby oszukania go spełzną na niczym. Mając u siebie Aleksego, Cezary wiedział, że tylko kwestią czasu było to, aż Wojciech się złamie. Oczywiście tylko wtedy, gdy faktycznie poczuje zagrożenie. A żeby tak się stało również drugi Lis musiał w końcu poczuć, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Będąc szczelnie zamkniętym prędzej czy później tak się właśnie stanie.

Od dzisiaj żaden z nich nie dostanie taryfy ulgowej. Po prostu na nią nie zasługiwali.

Wzdychając, z trudem podniósł się z fotela, na którym postanowił chwilę odpocząć. Na łóżko nawet nie patrzył. Wiedział, że wtedy mógłby się złamać i przyłożyć policzek do poduszki, a to skończyłoby się natychmiastowym zaśnięciem.

Nie mógł sobie pozwolić na sen chwilę przed południem, dlatego opuścił sypialnie. Aleksego już nie słyszał. Chłopak albo się zmęczył, albo doszedł do wniosku, że dalsze dyskutowanie ze ścianą nie ma sensu.

Cezary nie zamierzał się nad tym zastanawiać, tak jak i nie zamierzał zostawać w mieszkaniu dłużej. To bowiem zawsze kończyło się na rozmyślaniu o tym, kogo ma za ścianą i do czego go to doprowadzi.

Niestety jego myśli prawie nigdy nie były optymistyczne.

Wychodząc napisał do Wiktora, licząc na to, że mężczyzna nie był akurat w pracy. Wiedział, że o tym rozmawiali, ale nie mógł sobie przypomnieć konkretów, przez co czuł się niekomfortowo. Powinien częściej korzystać z kalendarza, skoro jego głowa była zajęta czymś innym, ale ostatnio i do notatek go nie ciągnęło.

Mężczyzna odpisał mu błyskawicznie. Był wolny. Cezary odetchnął z ulgą i poprosił go o spotkanie, nie martwiąc się negatywną odpowiedzią. Wiktor, kiedy tylko mógł, zawsze chętnie się z nim widywał. Tym razem nie było inaczej.

Nawet nie musieli pisać dokładnego miejsca i tak zawsze obaj wiedzieli, gdzie skrzyżują się ich drogi.

Cezary już miał zamiar ruszyć spod wieżowca w drogę, gdy w oko rzucił mu się znajomy samochód. Przez chwilę nie potrafił skojarzyć, gdzie go widział i do kogo należał, ale trwało to nie dłużej niż ułamek sekundy. Potem na powrót jego ciało się spięło, tak jak spięte było dzisiejszego poranka.

Zza szyby dostrzegł kobietę, która toczyła się powoli przez parking, tuż przed jego samochodem. Uniosła rękę. Powitała go, posyłając mu delikatny uśmiech, a on patrzył na nią bez wyrazu.

Pokazała mu, aby do niej przyszedł. Chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym jednak mężczyzna z cichym przekleństwem na ustach zgasił samochód i wyszedł. Wyprostowany niczym struna przemierzył parking, do miejsca, w którym zatrzymała się Alicja.

– O co chodzi? – zapytał, zajmując miejsce po stronie pasażera. Kobieta uśmiechnęła się do niego delikatnie, jakby leniwie. Wokół siebie roztaczała przyjemny, intrygujący zapach, który kojarzył się Soboniowi z lasem po deszczu obrośniętym konwaliami, a jej długie hebanowe włosy opadały falami na szczupłe ramiona i obojczyki.

– Od razu konkrety? – zagadnęła postukując palcami o kierownicę. Miała zrobiony manicure w kolorze krwistej czerwieni z błyszczącą łezką na środku każdego paznokcia, co wybitnie skojarzyło się Cezaremu z kroplą krwi. Pasowało to do niej, odkąd się dowiedział, że była krwiożerczą suką, która najchętniej szponami rozerwałaby każdego oponenta.

– Nie mam czasu na błahostki – odpowiedział, prostując się. Zazwyczaj taka postawa wzbudzała w innych szacunek, ale nie w Alicji. Ona jedynie zerknęła na niego od niechcenia i odetchnęła, odwracając głowę. Patrzyła na inne samochody, czasami na ludzi, którzy ich mijali. Chyba ważyła słowa, ale kiedy się odezwała, wcale nie było ich wiele.

– Ja pomogłam tobie, a nie dostałam nic w zamian. To chyba niesprawiedliwe. – Z powrotem wbiła w niego wzrok. Soboń niechętnie się z nią zgodził.

– Czego chcesz?

– Mówiłam ci, czego chcę. Chcę pozbawić mojego brata korony…

– Więc mu ją odbierz. Wygraj z nim, spraw, żeby ludzie słuchali ciebie, nie jego. Takich rzeczy nie zdobywa się przemocą.

Alicja zaśmiała się sucho.

– Zaczynam odnosić wrażenie, że to niemożliwe – powiedziała z zaciekawieniem lustrując twarz Sobonia. Jakby w końcu powiedział coś interesującego. – Niechętnie to przyznaję, bo z kim nie rywalizuję wygrywam od razu, ale nie z moim bratem. – Zmrużyła zielone oczy.

– Być może musisz być bardziej cierpliwa – skwitował.

– Bardziej? Czekam na to ponad trzydzieści lat, wciąż skryta w jego cieniu… I wiem, kiedy sprawa stoi w miejscu bez wyjścia. Potrzebuje czyjejś pomocy, aby uświadomić mu, że nie jest niezniszczalny… oraz niezastąpiony – dodała z błyskiem w oku.

– Słuchaj, nie znam go, nie osobiście, ale nawet ja wiem, że robi dobrą robotę. Po co to zmieniać?

– Bo rzygać mi się chcę, gdy na niego patrzę, to wszystko – powiedziała zimno niczym lód. Na kark Cezarego wstąpił nieprzyjemny dreszcz.

– Więc czego dokładnie chcesz?

– Chcę abyś ty, albo ktoś od ciebie, trochę go wystraszyli. Osłabili jego morale. Być może przestrzelili mu ramię. Albo ramię jego przyjaciółki, to zawsze źle na niego wpływa…

Cezary pokręcił głową niedowierzając.

– Nie.

– Nie możesz mi odmawiać.

– Mogę i zrobię to. Nie będę do nikogo strzelać. Tym bardziej nie będę angażować “kogoś ode mnie” – wykipiał, odchylając się od kobiety z obrzydzeniem. – Wiesz, czym by to się skończyło? Pieprzonym piekłem, tego chcesz? Żeby pół Warszawy skoczyło sobie do gardeł? My coś zrobimy Dębie, on odpłaci się pięknym za nadobne i to będzie koszmar. Koegzystujemy z Dębą, od lat nie wchodzimy sobie w drogę, on ma swoich ludzi, my mamy swoich i tak zostanie. Jeżeli chcesz szukać sposobu, jak go zniszczyć to u mnie go nie znajdziesz.

Kobieta posłała mu lodowate spojrzenie, po czym znowu zaczęła postukiwać paznokciami. Czy był to nerwowy odruch? Cezary nie potrafił stwierdzić, równie dobrze mógł być wystudiowany i zaplanowany w każdym najmniejszym calu.

– Nawet ty jesteś lojalny wobec mojego kochanego brata – parsknęła.

– Zapracował sobie na taką opinię.

– Twoja za to ostatnio została mocno nadszarpnięta, prawda? – zaczęła, a ton jej głosu wskazywał na to, że cokolwiek zaraz powie nie spodoba mu się. – Twoja pozycja leci na łeb na szyję, nawet w twoich kręgach. Powiedz mi… Co by się stało, gdyby do tego wszystkiego, któraś z twoich stacji… albo nawet wszystkie trzy, poszłyby z dymem? – pochyliła się nad nim z błyskiem w oku. Cezary odsunął się, czując coraz większy dystans i obrzydzenie. – Chyba nie byliby zadowoleni, ci na górze, hm? – zapytała, śmiejąc się dźwięcznie. – Już kilka razy ich zawiodłeś… Wiem, bo trochę rozeznałam się w środowisku.

– Radzę ci zejść z tonu, bo groźbami nie uzyskasz ode mnie żadnej pomocy.

Alicja uniosła obronie dłonie.

– Jak na razie i tak niewiele udało mi się uzyskać. Strasznie poważny z ciebie pan… – wywróciła oczami, po czym jej aura jakby się zmieniła. – I skoro tak stawiasz sprawę, to załatwmy to po staremu. Sprawdzonym sposobem, gotówką. To bardziej ci pasuje?

Cezary zmrużył oczy, po czym skinął głową.

– Rodzi się zatem pytanie, ile warte jest czyjeś życie – zaśmiała się, wskazując brodą jego mieszkanie na górze. – Ile byś za niego dał, co?

– Po prostu powiedz, ile chcesz i skończmy to – warknął, czując w brzuchu ucisk na samą myśl o Aleksym.

– Siedemdziesiąt tysięcy.

Szczęka Cezarego zacisnęła się.

– Och, nie spinaj się tak. W końcu to nie miliony… A nawet to uchodzi ludziom na sucho – zaśmiała się, kładąc mu rękę na ramieniu. Cezary miał wrażenie, jakby znalazło się na nim coś obrzydliwe oślizgłego. – Wpiszesz sobie w straty i po kłopocie – zaćwierkała, bagatelizując całą sprawę.

– Po tym nie chcę cię więcej widzieć na oczy.

– Myślę, że mogę na to przystać.

Cezary zacisnął dłonie na skroniach i otworzył drzwi od samochodu. Ręka zacisnęła się na jego ramieniu.

– A ty dokąd?

– Załatwić tę sprawę od razu – warknął odpychając ją od siebie. – Twój numer mam. Załatwimy to jeszcze dzisiaj.

Alicja uśmiechnęła się.

– Miło z tobą robić interesy.

Cezary zatrzasnął za sobą drzwi. Nienawidził ludzi. Po prostu ich, kurwa, nienawidził. Wszystkich i każdego z osobna. Nie było bowiem na tym świecie osoby, która czegoś by nie knuła, nie wymagała, nie chciała od niego lub jego kosztem.

Ponownie wsiadł do swojego samochodu, patrząc, jak Alicja odjeżdża z parkingu posyłając mu przeciągłe spojrzenie. On też na nią patrzył, czując jak kotłuje się w nim odraza. Odpalił samochód oraz odtwarzacz, puszczając głośno muzykę. Musiał zająć czymś myśli, a rytmiczne brzmienia wbijały mu się w głowę, chociaż i tak nie potrafiły go uspokoić.

Dojechanie do biura, w którym pracował, zajęło mu pół godziny. W tym czasie zdążył jedynie poinformować Wiktora, że spóźni się na ich spotkanie, przez co wcale nie zrobiło mu się lepiej. Ostatnio poświęcał mu mniej czasu niż przez cały ostatni rok i mimo że niczego sobie nie obiecywali, zaczynał czuć palącą presję nawet z tej strony.

Przeczesując nerwowo włosy wszedł do budynku. Było przed południem, więc liczył się z tym, że zaraz mógł na kogoś wpaść. Wolał tego uniknąć, dlatego starał się iść cicho, stawiając miękko stopy na parkiecie. Eleganckie buty, które miał na sobie nie pomagały, ale na szczęście nikt nie wyłonił się ze szczelnie pozamykanych pokoi. Wszyscy pracownicy cenili sobie prywatność, zwłaszcza po krótkim przeszkoleniu przygotowanym przez Cezarego, gdy tylko doszły go słuchy o rodzących się plotkach. Nie mógł pozwolić, aby w tym miejscu ludzie gadali głupoty i żeby dochodziło do niechcianych starć przez nieporozumienia, dlatego zdusił to w zarodku. Od tamtego czasu najczęściej panowała cisza, która potęgowała się tylko, gdy Cezary był w pobliżu. To było mu na rękę.

Przemierzając korytarz minął dwie pary drzwi, nim w końcu stanął przed tymi właściwymi. Z obojętnością spojrzał na przymocowaną do nich tabliczkę z własnym imieniem i nazwiskiem, po czym przekroczył próg. Wyprostował się, tak jak zawsze, kiedy wchodził w rolę, którą mu tu przypisali. Właściciel potężnego biznesu… Jasne. Raczej maszynka do zarabiania pieniędzy, która przerabiała wszystkie brudy na sztabki złota. Przynajmniej mógł powiedzieć, że chociaż w tym się sprawdzał, odkąd…

Potrząsnął głową, nie chcąc myśleć o przeszłości.

Jego biuro składało się z gabinetu, w którym załatwiał większość spraw i drugiego pokoju, a może raczej wnęki, oddzielonej od części głównej drzwiami. Kiedyś znajdował się tam mały składzik, teraz w miejscu mioteł i odkurzaczy wbudowany został ogromny sejf, a na reszcie półek ustawione były teczki i skoroszyty. Cała ta cholerna biurokracja, którą musiał się zajmować, by stwarzać jakiekolwiek pozory. Na szczęście pomagali mu w tym księgowi i prawnicy, którzy znali się na omijaniu prawa lepiej od niego, ale i tak, gdyby coś miało się dramatycznie spieprzyć, cała odpowiedzialność spoczywała na jego barkach.

Z rezygnacją wyjął klucze do oddalonego pokoju, a gdy tylko postawił w nim stopę, zalała go fala światła. Czujnik ruchu był wyjątkowo czuły. Cezary spojrzał w kamerę zastanawiając się, czy akurat ktoś w nią nie patrzy, po czym z kamiennym wyrazem twarzy zaczął wpisywać kod do sejfu. Znał go tylko on i jeszcze kilka osób… którym regularnie oddawał pieniądze. Bo w końcu to nie tak, że chcieliby się tu fatygować osobiście, kiedy mieli jego  osobę, która podstawi im je pod nos. W tej sytuacji było mu to cholernie na rękę. Nikt nie zauważy braku pieniędzy do czasu aż uzupełni braki, a uzupełni je dość szybko, w końcu Lis niedługo odda mu ich część, a resztę będzie w stanie bez problemu założyć z własnej kieszeni.

Gdyby Alicja podała znacznie wyższą cenę pewnie i tak byłby gotowy ją zapłacić, zwłaszcza po tym swoim cholernym pytaniu.

Ile warte było ludzkie życie? Życie pieprzonego Aleksego Lisa? Soboń byłby w stanie zapłacić za niego czystym złotem, byleby tylko mieć kartę przetargową na jego ojca. Mógłby dać sto tysięcy, dwieście a nawet i pięćset, gdyby taki był wymóg, dlatego nie protestował, ani nie targował się. Szczerze mu ulżyło, że będzie mógł od razu pozbyć się problemu, do tego niewielkim kosztem, bo niedługo sam Lis wszystko mu odda, opłacając tym samym życie własnego syna.

Wkurwiało go tylko to, że Dębska miała czelność mu grozić na dodatek w najgorszy możliwy sposób. Gdyby było to personalne… Pewnie by to przetrwał, okpił i miał wyjebane w to, co się z nim stanie, ale groźba spalenia stacji była zbyt przerażająca, by ją zignorować. Suka musiała się dowiedzieć, że go to zaboli, a to znaczyło, że posuwała się w swoim planie zemsty na bracie zdecydowanie zbyt daleko. Wchodziła z butami w nieswoje sprawy, w bardzo nieprzyjemne środowisko. Środowisko, które nie odpuści, jeżeli się dowie, że między swoimi szeregami ma szpiega.

Soboń zachowując pokerową minę odliczył odpowiednią sumę pieniędzy i zapakował je w walizkę. Zamknął sejf, następnie wycofał się z pomieszczenia i przekręcił za sobą klucz w zamku.

Z rezygnacją spojrzał na okno i skontaktował się z kobietą, gotowy przekazać jej pieniądze. Miał nadzieję, że wszystko uda im się załatwić bez żadnych komplikacji, a później… Później w końcu odpocznie od problemów tego przeklętego dnia.

Spotkali się w ciasnej uliczce, którą Soboń wybrał na ich spotkanie. Była to jedna z wielu miejscówek, do których policja się nie zapuszczała. Ich teren. Jego teren, który aktualnie nie był przez nikogo okupowany. Spomiędzy bloków ledwo co wpadały na ulicę skrawki światła, przez co panował tu półmrok. Chodniki pozajmowane były przez upchnięte samochody, a reszta miejsca, która miała służyć przechodniom do pokonywania drogi usłana była śmieciami, w tym głównie zamokniętymi kartonami. W oknach starych bloków ludzie powywieszali sznurki między mieszkaniami, na których w lato suszyli ubrania, tym bardziej ograniczając dostęp światła na ulicy. Plusem zimy było to, że w powietrzu nie unosił się smród rzygowin gotujących się w wysokiej temperaturze.

– No no… Ty to wiesz, w jakie miejsce zaprowadzić damę. – Alicja zachichotała, manewrując śmiesznie między samochodami. Rozglądała się na boki dziwnie podekscytowana. Oczy jej błyszczały, gdy przyglądała się starym blokom ze zniszczonymi oknami, przez które świszczał wiatr, lecz zmatowiał, gdy w końcu utkwiła go w twarzy mężczyzny. Widocznie wyczytywała bijącą od niego dezaprobatę, a to nie było czymś, na co lubiła patrzeć. Zmrużyła zielone oczy i przystanęła przed nim. Była o głowę niższa, a mimo to wcale nie czuła strachu, znajdując się w ciemnej uliczce ze zdecydowanie silniejszym od niej facetem. Posłała mu wyzywajace spojrzenie, wręcz jakby miała nadzieję na konfrontację. Chciała go sprowokować, na szczęście Cezary był jak ocean.

Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona przekrzywiła głowę.

– Jesteś nudny – oznajmiła, nagle tracąc nim całe zainteresowanie.

Cezary uśmiechnął się gorzko w myślach. Słyszał to nieraz i poniekąd zdążył się już do tej myśli przyzwyczaić.

Nie odpowiedział jej, chociaż nie wiedział, czy to dlatego, że był ponad to, czy po prostu dlatego, że chciał mieć to spotkanie jak najszybciej za sobą. Nawet jeżeli miałaby puścić za nim znacznie dłuższą wiązankę, wolał odejść niż wdawać się w przepychankę słowną z kimś, kto nie sprawiał wrażenia zbyt zrównoważonego.

– Nienawidzę nudy – dodała, otwierając walizkę. Oczy ponownie jej się zaświeciły. Najwidoczniej widok gotówki wzbudził w niej ekscytację, która na chwilę wprawiła ją w stan euforii. Jej usta rozciągnęły się szeroko. – Jedno trzeba ci przyznać, jesteś słowny, a to doceniam. – Położyła wolną rękę na jego dłoni. – Możesz zrobić dla mnie coś jeszcze? Powiedz Jankowi, że nie lubię, gdy ktoś odbiera mi to, co moje – szepnęła, nachylając się do jego ucha. Cezary skrzywił się, po czym odsunął. Jego wzrok stał się chłodniejszy.

– A tobie co odebrał? – zapytał, chociaż brzmiało to bardziej jak syk. Alicja zaśmiała się.

– Nic takiego. Jedynie odrobinę zabawy… – odpowiedziała śpiewnie, po czym odwróciła się na pięcie. Soboń zrobił krok w tył, oglądając jak jej szczupła sylwetka wygina się na mocnym wietrze, a ona pozwala na to, by wiatr targał nią na boki.

W gardle poczuł gulę. Miał wrażenie jakby właśnie przeżył spotkanie ze śmiertelnie jadowitą żmiją i tylko cudem uniknął ukąszenia. Co więcej, wcale go to nie dziwiło. Żmije i Lisy najwyraźniej były mu pisane. 

___

Dzień dobry! 

Na wstępie wybaczcie za tygodniowe opóźnienie, rozchorowałam się w poprzednią niedzielę i dość długo dochodziłam do siebie, stąd brak jakiegokolwiek odzewu. Niemniej, może to i lepiej, bo myślę, że od teraz rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Nie zabijajcie! Zostały mi już tylko trzy w zapasie. A ich ilość przybywa naprawdę pooowoli. 

Razem z ósmym kończymy pierwsze sto stron Lisa. Szybko zleciało, co? No i jakby nie było jest to rozdział dość przełomowy, chaotyczny też, ale i wyjątkowy, bo Cezary przejmuje kontrolę! Dostaje miejsce na antenie. Czy to planowałam - nie. Czy uważam że to dobrze- raczej tak. Tyle że to trochę do mnie niepodobne. Bo wiecie, zawsze miałam tego jednego bohatera, który prowadził nas po całym tekście: Marcela, Jurka, no i  w założeniu Janka... 

Tylko że Janek aktualnie mało może przedstawić ze swojej perspektywy, bo bycie zamkniętym w pokoju trochę utrudnia mu większe akcje. 

Także od teraz "kamera" będzie chodzić zarówno za jednym jak i za drugim bohaterem, w zależności od sytuacji.  

Co więcej? Wróciła nasza ulubienica! Na dodatek z ambitnym planem na pozbycie się brata. Martwicie się trochę o Dębę? Czy raczej uważacie, że poradzi sobie ze swoją siostrą, nieważne co by zaplanowała? 

W tajemnicy mogę też zdradzić, że w następnym rozdziale poznamy Wiktora... :>  Ale więcej już nie mówię i widzimy się w kolejnym! 


2 komentarze:

  1. Jak ten czas szybko leci. Co do pojawiania się rozdziałów to nie mogę naciskac ,żeby były szybciej ,ale napewno będę czekać z utęsknieniem , będę też trzymać mocno kciuki ,żebyś miała czas na pisanie. Co do perspektywy osoby ,to myślę , że to strzał w 10. Sobon jest ,bardzo ciekawą postacią .jestem ciekawa jak on się wkręcił w to wszystko. Mam wrażenie ,że on wcale nie chce być w tym momencie swojego życia ,w którym jest. Wszystko mu się wali na głowę i dochodzą dodatkowe problemy ,jestem ciekawa jak to się wszystko rozwiąże. Pozdrawiam i jeszcze raz życzę zdrówka .
    W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że i ten okres oczekiwania szybko zleciał ;)
      Niestety z pisaniem nawet nie chodzi o czas, bo aktualnie mam go dość sporo, ale bardzo często, gdy się do tego zabieram pojawia się blokada i dlatego tak wolno to wszystko idzie. Liczę na to, że kiedyś się odblokuję, abym mogła z powrotem pisać po kilka stron dziennie...
      A co do Sobonia to masz bardzo dobre wrażenie. Zdecydowanie nie czuje się on dobrze w tym momencie swojego życia.
      Dzięki jak zawsze za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń