niedziela, 7 sierpnia 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 7

 W głowie mu szumiało, co gorsza świat dziwnie falował, a wrażenie to wzmagały światła z latarni, które w mokrej od roztopionego śniegu nawierzchni mieniły się i oślepiały. Janek już wcześniej doświadczył dużo stresu, ale ten był inny. Oprócz strachu i niepewności, gdzieś od spodu przebijała się nadzieja i ekscytacja. Nie widział ojca od tylu lat. Lat, przez które tak wiele się zmieniło, on również się zmienił i najpewniej Wojciech tak samo. Obawa mieszała się z radością i chyba właśnie od tego tak bardzo kręciło mu się w głowie.

Biło od niego gorąco, które odbijało się na jego policzkach lekkim zaczerwienieniem, co Soboń zauważył bez najmniejszego problemu.

– Cieszysz się? – zapytał z dystansem, kiedy otwierał przed nim drzwi wejściowe do mieszkania.

– Mam neutralny stosunek – skłamał gładko. Soboń nie wyglądał, jakby się nabrał. Złapał go za ramię i przytrzymał przy sobie.

– To nie będzie miłe spotkanie – powiedział, a Janek nie wiedział, czy to bardziej groźba czy ostrzeżenie.

– Ważne, że w końcu jakieś będzie – odpowiedział szorstko i wyrwał się z lekkiego ucisku. – Miło na pewno nie będzie po tym, jak zobaczył mnie przykutego do łóżka, ale wiesz co? Jebie mnie to – wycedził patrząc mu wyzywająco w oczy, po czym pochylił się i porwał z podłogi siatkę z zakupami. Musiał zabrać swoje słodycze dopóki jeszcze miał okazję.

Nie czekając na właściciela poszedł w głąb mieszkania. Myślami wrócił do ojca. Jak wiele zmian mogło w nim zajść? Jak zareaguje na to, jak różnił się Janek od tego, kogo znał? W końcu zmian było wiele, niekoniecznie takich, które mogłyby się spodobać ojcu. Co pomyśli o jego nowym wyglądzie? Jasnych blond włosach i niebieskich, lekko już wypłowiałych końcówkach, które wywijały się przy karku?

Janek skrzywił się. Coś w środku podpowiadało mu, że wcale mu się to nie spodoba. Nawinął włosy na palec. Czy nie były dziecinne? Może i pasowały do naiwnego, kochanego Janka, ale on już nie musiał go grać. Potrząsnął głową. I tak teraz nie zdążyłby pójść do fryzjera.

Usiadł na kanapie i wyjął z siatki paczkę ciastek. Czuł, że ich potrzebował, dlatego zaczął pakować do ust jedno po drugim. Czekolada jednak nie dała mu takiej satysfakcji, jakiej oczekiwał. Nie niwelowała stresu, który z minuty na minutę jedynie się wzmagał. Janek zaczął postukiwać stopą o parkiet, podczas gdy Soboń kręcił się po swojej sypialni. Miał w niego kompletnie wyjebane, uświadomił sobie chłopak ze zdziwieniem i zacisnął wargi.

Mógłby mu teraz zniszczyć cały salon, a ten pewnie dalej siedziałby sobie w sypialni, robiąc… cokolwiek tam robił i nie zaszczycając go nawet odrobiną atencji.

Janek pociągnął spojrzeniem po całym pomieszczeniu. Jego wzrok zatrzymał się na barku. Przez szybkę widział butelki, zresztą jeszcze kiedy tu mieszkał, alkoholu w nim nie brakowało i przez ten czas to się nie zmieniło. Nie, żeby Soboń był wielkim fanem picia. Raczej zostawiał to dla gości. A skoro Janek był “gościem”…

Doskoczenie do barku nie zajęło mu więcej niż pięć sekund. Wybranie alkoholu nawet jeszcze mniej. Bez różnicy mu było, co będzie pił. Ważne, by miało trochę procentów, dzięki którym się wyluzuje. Oczywiście nie chciał się upić. Chciał jedynie zagłuszyć ten szum i natłok myśli oraz obawę, jak jego ojciec zareaguje na jego widok.

Alkohol wlał do kubka aż po jego brzegi, a w czajniku zagotował wodę – nawet w takiej chwili musiał dbać o pozory. W końcu przecież Soboń tu przyjdzie a w takim wypadku lepiej, żeby myślał, że pił herbatę.

Gratulując sobie sprytu, odstawił alkohol na miejsce i z pełnym kubkiem wrócił na kanapę. Ciastka były mu nie w smak, ale i tak sięgał po nie raz za razem, zwłaszcza kiedy popijał wyjątkowo niedobry trunek.

Soboń zjawił się w salonie dopiero po kilku minutach. Przebrany w swój ulubiony dres wyglądał jakby miał zasnąć na stojąco. Janek przypomniał sobie, że poprzedniej nocy wcale nie spał i skrzywił się. Pewnie zaraz będzie kazał mu iść do siebie.

– Niepotrzebnie się tu rozkładałeś, wracaj do pokoju.

– Jak ja cię dobrze znam – westchnął, kręcąc głową. Soboń uniósł wymownie brew i zaplótł ręce na piersi.

– Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego.

– Już zawsze będziesz mi to wypominał? – rzucił, pociągając spory łyk alkoholu.

– Nie zawsze. Tylko do czasu, gdy jesteś mi potrzebny, potem się pożegnamy – warknął, uciskając nasadę nosa.

Janek uniósł teatralnie brwi.

– To zabolało. Strasznie jesteś niemiły, kiedy jesteś śpiący. Powinieneś się położyć.

Janek chyba przyprawiał go o ból głowy, bo teraz zaczął masować skronie.

– Ja tu sobie posiedzę – dodał.

– Świetnie – wysyczał mężczyzna i usiadł tuż koło niego. Janek chwycił kubek w drugą dłoń, żeby znajdowała się dalej od Sobonia.

– Wiesz, nie ucieknę, możesz iść spać. Nawet nie zdemoluję salonu, chociaż to rozważałem.

– Przestań.

– Co przestań, jeszcze nic nie zrobiłem...

– Przestań gadać!

Janek otworzył usta, po czym je zamknął i zamoczył w alkoholu. Palcami zaczął postukiwać o ceramikę, wzrok wbił w okno. Pozwolił sobie na krótki uśmiech, zamaskowany pod kubkiem, lecz uśmiech ten szybko zniknął.

Soboń naprawdę miał na niego wyjebane i Janek nie do końca rozumiał związane z tym odczucia. Z cichym westchnieniem osunął się niżej na materacu i wbił w niego mętny wzrok.

– Nie rób jutro niczego głupiego. – Cezary przerwał ciszę po kilku minutach milczenia i również na niego zerknął. Oczy miał podpuchnięte i zaczerwienione od braku snu, ale nie dał się roztargnieniu. Wciąż był skupiony i czujny. Może dlatego zmarszczył tak śmiesznie brwi, gdy patrzył Jankowi w twarz, a potem sięgnął po jego kubek. Janek oddał mu go bez walki. Nie wiedział co pił, ale pół kubka wystarczyło, żeby dostatecznie go znieczulić.

Mężczyzna zamajtał śmiesznie zawartością i posłał chłopakowi wymowne spojrzenie.

– Cokolwiek mógłbym o tobie powiedzieć, tak sprytu nie mogę ci odmówić – westchnął i odstawił kubek na stolik.

– Szkoda, że odmawiasz mi resztki tego alkoholu.

– Już jesteś pijany.

– Wcale nie.

– Przecież widzę… Myślałem, że się cieszysz.

– Bo cieszę się… – bąknął i splótł razem palce, nerwowo je wywijając. Kolejny nieświadomy ruch wykorzystywany przez Janka w każdej sytuacji wszedł mu w nawyk. A przecież teraz nie powinien zdradzać się takim zachowaniem. Po co pokazywał własne nerwy i to jeszcze Soboniowi? Jak jutro opanuje je z ojcem, kiedy nie potrafił zrobić tego teraz? Czasami osobowość Janka stawała się zbyt inwazyjna.

Walcząc ze sobą odłożył dłonie na brzegi kanapy i siedział spokojnie, chociaż miał ochotę cały się skręcić.

– Czasami życzyłbym sobie, żeby dało się ludzi wyłączyć, tak jak wyłącza się telewizor – zaczął po kolejnej chwili wypełnionej ciszą.

– Przydatne, ale wolałbym tryb samolotowy albo przynajmniej wyciszenie. – Spojrzał na niego sugestywnie i tym razem Janek nawet nie krył lekkiego uśmiechu.

– Już się zamykam – powiedział i wstał na chwiejnych nogach. Kroki skierował do łazienki, gdzie wziął szybki prysznic i załatwił wszystkie potrzeby, a kiedy skończył lustro przykuło go do siebie na dłuższą chwilę. Oparł się dłońmi o umywalkę, a serce zaczęło mu walić w klatce piersiowej, gdy podejmował decyzję.

Czuł, że to słuszne. Czuł, że tak powinien, mimo że coś w nim protestowało bardzo głośno. Zagłuszył ten głos, krzykiem wołając Sobonia. Chwilę z nim dyskutował, już myślał, że go nie przekona, ale w końcu dostał to czego chciał – może zwyczajnie po to, żeby tylko się zamknął.

Już nie gadał, kiedy stał przed lustrem z nożyczkami w rękach i ucinał pierwsze pasemko niebieskich włosów. Nie był skory do rozmów, kiedy Soboń stał za nim z nieczytelną miną i obserwował jak kosmyk za kosmykiem opadają na posadzkę. W jego spojrzeniu było oskarżenie, nagana.

Janek samego siebie oskarżał o zdradę, mimo to ciął dalej. Już było za późno na odwrót. Przynajmniej… Przynajmniej nie rozczaruje ojca aż tak bardzo. Tylko to się liczyło.

Gdy skończył Soboń bez słowa odebrał mu nożyczki. Nie był zadowolony z jego działań, co dobitnie mu przekazywał samą mimiką. Nie powinno to Janka obchodzić, ale obchodziło.

Myślał, że poczuje ulgę, a nawet zadowolenie, a jednak ciężar na sercu zamiast się zmniejszyć wzmógł się wielokrotnie.

Jeżeli chciał zadowolić ojca miał jeszcze szereg zmian do wprowadzenia. Włosy były zaledwie początkiem, a to przytłaczało. Z takimi myślami poszedł spać, a kiedy się obudził dostrzegł, że drzwi od jego sypialni były otwarte. Senny przecierał oczy, wyciągnął się. Zrzucił z siebie czarną kołdrę i cicho stąpając przemierzył sypialnie.

Cezary oczywiście nie spał. Z kubkiem w dłoni siedział przy fotelu naprzeciwko elektrycznego kominka i czytał. Najpewniej już go usłyszał, a jednak nie odciągnął wzroku od tekstu. Janek gdy tak na niego patrzył przypomniał sobie pewną scenę właśnie przy tym fotelu. Tylko wtedy kominek był rozpalony i był wieczór, ale Cezary również czytał. Gdyby mógł czytałby pewnie cały czas. On natomiast zamiast stać w progu siedział na dywanie z brodą opartą o jego kolano i z przymkniętymi oczami głaskał jego łydkę. To nie wystarczało, aby odciągnąć go od lektury, więc zaczął gładzić udo. Drugą dłonią złapał go za kostkę. To było już zdecydowanie za blisko stopy, więc mężczyzna upomniał go poirytowany. Zostawił kostkę w spokoju. Gdyby chciał się z nim droczyć pewnie zacząłby go łaskotać, czego ten się zresztą obawiał, ale on był w nastroju na coś innego. Zamiast w dół powędrował do góry, prosto do sprzączki paska.

Powiedzieć, że był zirytowany, kiedy nawet to nie odciągnęło Sobonia od książki, to mało. Z westchnieniem wstał, lecz nie zdążył zrobić nawet kroku, gdy go usłyszał.

– Natychmiast tu wracaj.

– Po co? Nudzę się.

– Nie dąsaj się, tylko wracaj.

Nadąsany Janek wrócił do niego i przesunął dłońmi po jego policzkach. Po chwili usiadł mu na kolanach.

– Nie możesz być zazdrosny o książki.

– To moja największa konkurencja.

– Mhm i jedyna.

– Nie potrafię z nią wygrać.

– Byłoby ciężko… Chociaż oprawkę masz bardzo ładną – powiedział przesuwając palcem po jego żebrach.

 Jak na takiego znawcę myślałem, że wiesz, że nie ocenia się książki po okładce – szepnął do jego ucha i skubnął je zaczepnie zębami.

– To racja… – odpowiedział, odkładając wolumin na podłogę. Obie dłonie położył na plecach chłopaka. – Na szczęście wnętrze idzie w parze z wyglądem.

– Tak? A jakbym był książką to jaką?

Soboń zdziwił się. Najwyraźniej nie spodziewał się rozmowy.

 No jaką – dopytywał. – Fantazją?

– Mylisz… gatunki – odpowiedział, podczas gdy na jego szyje spadał grad nęcących pocałunków.

 Hmm… To może romantyczną? – zastanowił się pocierając nosem o jego szyję. – Och, powiedz, że jestem erotykiem! – żachnął się nagle i spojrzał mu w oczy. – Tylko nie jakimś dennym.

 Do niedawna byłeś raczej młodzieżówką.

– Dobrze, że podkreśliłeś czas przeszły – bąknął, wywracając oczami. – Cały ty… Jesteś jak książka historyczna... Ciężko z tobą wytrzymać! – wyrzucił z siebie i zerwał się z jego nóg zanim Soboń zdążyłby go złapać. Roześmiał się radośnie ze swojej wybitnej riposty i uciekł do kuchni, skąd patrzył na niego zwycięsko. Niech sobie czyta te książki, niech wie, co traci…!

– Zaczynam się zastanawiać czy nie wezwać do ciebie lekarza – doszło do niego, a że głos ze wspomnień i ten na jawie był identyczny chwilę zajęło mu aby wrócić do rzeczywistości.

– Co?

– To ja się pytam, co. Stoisz tu od minuty i nie odpowiadasz na moje pytania. – Janek zamrugał.

– Po prostu przypomniało mi się coś zabawnego i zamyśliłem się… – wytłumaczył. Lekko skonfundowany zmierzył się z nieodgadnionym spojrzeniem Sobonia i patrzył, jak wstaje z fotela. Jego ruchy wydawały mu się mniej żwawe niż kiedyś. – O której…?

– Jakbyś słuchał, to byś wiedział.

– Och, daj spokój. Reagujesz jakbyś sam nigdy tak nie robił. A robiłeś. Często – mruknął, odwracając spojrzenie. Jednak nie drążył. Wciąż miał w głowie to wspomnienie i bijące od niego ciepło. Usiadł przy stole i przymknął powieki. Mielił w głowie wiele takich miłych scen, o których wcześniej w ogóle nie myślał. Soboń kręcił się w kuchni, przygotowywał śniadanie, które po kilku minutach wylądowało na stole. Usiadł naprzeciwko. Ręce położył przed siebie, splótł je. Wyglądał jak prawnik i Janek aż się wyprostował. Miał wrażenie, że czeka go przesłuchanie.

– Nie radzę ci dzisiaj mnie denerwować. I działać jakkolwiek przeciwko mnie. Idziesz ze mną, żeby Lis zobaczył cię na własne oczy. Pewnie byś nie musiał, gdybyś wczoraj nie zdenerwował tak Maurycego, bo to on to wszystko załatwił. Nie odzywaj się nieproszony. Najlepiej nic nie rób. Jasne?

Janek uniósł brwi.

– Wydaję mi się, że wymagasz za dużo. To mój ojciec. Chcę z nim porozmawiać.

– To czego chcesz nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia.

Chłopak zacisnął szczękę. Powoli skinął głową. Wiedział, że to nie czas na stawianie jakichkolwiek warunków.

– Coś jeszcze?

– Nie rób niczego głupiego.

– Powtarzasz się – westchnął ciężko. Przetarł twarz. Mimo że na stole leżało śniadanie nie miał najmniejszej ochoty na jedzenie.

Cezary odchylił się. Przez chwilę mierzył go oceniającym spojrzeniem, potem kazał mu jeść, a gdy ten odmówił, zabrał go do samochodu. I dobrze, Janek nie zniósłby czekania.

W aucie panowała cisza. Żaden dźwięk nie przeszywał powietrza między nimi, co wzmagało napięcie. Na czole chłopaka zaczęły perlić się kropelki potu. Palce chodziły po boku uda, stukając o nie nerwowo. Droga była nieprzyjemna, tak samo jak nieprzyjemny był dzisiaj Soboń. Milczący, poważny, zimny. Całkiem inny niż ten, którego Janek znał, mimo że zachowania te były dla niego normą. Coś było jednak zmienione, coś czego nie potrafił nazwać.

– Stresuję się – przyznał, przerywając ciszę. Cezary spojrzał na niego ostro, a Janek niemal skulił się w sobie. Przypomniał sobie chwilę, kiedy zabierał go od Jerzego. Wtedy czuł się podobnie. Tylko wtedy spodziewał się gniewu i agresji, która finalnie się nie pojawiła. Teraz nie wiedział, czego się spodziewać ani ze strony Sobonia, ani ze strony ojca.

– I co, mam cię uspokoić? – odpowiedział niemal kpiąco. Janek zmarszczył brwi. Kpina nie była czymś, co utożsamiał z mężczyzną. Otworzył usta, ale szybko je zamknął. Najwyraźniej Cezary słusznie go ostrzegał. Najlepiej, żeby siedział cicho, więc tak też zrobił. Odwrócił głowę w stronę okna i obserwował mijanych ludzi. Serce biło mu w piersi jak dzwon. Soboń zacisnął wargi i odwrócił od niego wzrok. Nawet jeżeli chciał powiedzieć coś więcej, nie zdecydował się na to.

Janek przełknął ślinę, gdy jego oczom ukazał się zakład karny. Kiedyś bywał tu częściej, chociaż nigdy widok ten nie napawał go optymizmem. Stresując się, nawijał na palce, w jego mniemaniu za krótkie, postrzępione włosy i puszczał je, by po chwili znowu zacząć się bawić.

– Zostaw te włosy – warknął na niego Cezary, parkując samochód. Janek przymknął powieki.

– Co cię dzisiaj ugryzło? – starał się odpowiedzieć na tyle spokojnie, na ile potrafił. Wcale nie było to łatwe. Soboń fuknął coś pod nosem, po czym kazał mu wychodzić. Janek zrobił to niechętnie, z sekundy na sekundę czując coraz większy dyskomfort.

Gdy patrzył na skupisko szarych budynków zbitych w jednolite bloki ciarki przeszły mu po plecach. Nie protestował, kiedy Cezary złapał go za łokieć i prowadził przy sobie, czuł bowiem, że inaczej nogi mogłyby się pod nim załamać.

– Wiesz, jakbym chciał uciec, to wyskoczyłbym z auta. – Nie mógł się powstrzymać od zgryźliwego komentarza, którym zasłużył sobie na mocniejsze szarpnięcie. Soboń zdecydowanie nie chciał z nim współpracować.

Janek natomiast odkrył, że miał opory, żeby stawiać krok za krokiem. Ekscytacja, którą wcześniej czuł powoli wyparowywała, natomiast wzmagał się strach. Jak mógłby się nie bać, mając przy sobie mężczyznę w takim nastroju? Jego humor nie zwiastował niczego dobrego i Janek ten przekaz odczytywał jasno. Zwolnił. Cezary ciągnął go za sobą do momentu aż chłopak z uporem nie zaparł się nogami o ziemię.

– Odwołaj to – poprosił, wpadając w panikę.

– Nie ja to zaplanowałem.

– Ale to odwołaj – szepnął, czując, jak krew odpływa mu z twarzy. Soboń pochylił się w jego stronę, ustami niemal dotknął jego ucha.

– Nawet gdybym mógł, to bym tego nie zrobił.

– Dlaczego?

– Bo twój strach przed własnym starym sprawia mi satysfakcję.

– Wcale się go nie boję! – warknął, szarpiąc się.

– To, co? Mnie się boisz? Odniosłem inne wrażenie przez ostatnie dni.

– A jednak jesteś dzisiaj wyjątkowo przerażający – wycisnął przez zęby, ciągnąc go w tył. Cezary pozwolił sobie tylko na jeden krok w jego stronę.

– A ty wyjątkowo strachliwy. Boisz się, że nie spełnisz jego oczekiwań?

– Pierdol się, wcale nie o to chodzi…

– Więc włosy ściąłeś dla siebie?

– Chuj cię to obchodzi.

– Odezwij się do mnie w ten sposób jeszcze raz, a zrozumiesz, że twój strach jest uzasadniony – zagrzmiał. Janek zmrużył oczy. Mógłby się z nim pokłócić, nawet by chciał, ale szybka kalkulacja sił, kazała mu zacisnąć zęby. Zrezygnowany opuścił głowę. Włosy miał zbyt krótkie by odpadły mu na twarz, zakrywając jego zdenerwowanie, co wcale nie było mu na rękę.

Janek wcale się nie bał ojca… Kochał go całym sercem. Przez całe życie miał tylko jego. Nie. Mieli siebie nawzajem. Ratowali się by zaraz na nowo wpakować się w kłopoty, jednak ostatnie lata wyglądały inaczej. Co jeżeli ich więź zdążyła się poluzować? Jak sznurówki w butach być może będzie przyczyną potknięcia? Albo nawet upadku?

Myślał o tym, przekraczając mury wielkiego kompleksu, a kiedy jego stopa w końcu zetknęła się z posadzką, poczuł jak w jednej chwili wszystko do niego wraca. Beznamiętny wyraz twarzy, emocje trzymane na wodzy i mocne spojrzenie. Był wśród ludzi, którymi gardził, którzy byli jego wrogami, a wśród wrogów nie powinien się zdradzać. Tyczyło się to również Sobonia, o czym sam zdawał się zapominać.

Teraz nie różnili się wiele od siebie. Jeden i drugi tak samo wyprostowani, tak samo posępni. Ich oczy choć różniły się kształtem i kolorem przekazywały ten sam komunikat – lepiej było z nimi nie zadzierać.

W posępnym korytarzu mijali posępnych ludzi, którzy najpewniej tak jak oni stawiali się na widzenie. Dźwięki kroków niosły się echem po ścianach, mieszały się ze sobą. Szybkie, nerwowe stąpnięcia wysokich obcasów, miarowe odgłosy trzewików i miękkie szuranie adidasów stapiały się w jeden wielki szum. Był drażniący, jak mucha latająca przy uchu. Z drugiej strony Janek nie wiedział, czy cisza nie byłaby gorsza.

Mimowolnie słuchał rozmów ludzi, koło których przechodzili. Jakaś kobieta płakała, martwiąc się o syna, kolejna starała się ukryć zdenerwowanie, kiedy rozmawiała ze swoją latoroślą. Mężczyźni zachowywali się inaczej. U nich częściej na twarzy gościł posępny, nieczytelny wyraz twarzy. Niekiedy nawet uśmiech. Być może miał markować wewnętrzne zdenerwowanie, a być może był szczery.

Zależy kto siedzi za kratkami, pomyślał Janek, patrząc chłodno na Sobonia. Mężczyzna musiał ukrywać zadowolenie, podczas gdy on rozgoryczenie i ból. Nie było to sprawiedliwe.

Gorąco uderzyło mu w twarz, kiedy zbliżali się do lady, za którą stał pracownik zakładu. Jankowi spociły się dłonie, na samą myśl konfrontacji. W końcu Soboń musiał okazać dokumenty… Albo i nie.

Pracownik, gdy tylko na niego spojrzał skinął głową. Cezary odwzajemnił się tym samym, po czym przeszedł koło niego bez słowa. Janek miał ogromną ochotę odwrócić się teatralnie, żeby dokładnie przyjrzeć się skorumpowanemu facetowi. Zamiast tego jedynie zacisnął zęby i spiorunował Cezarego wzrokiem.

– Twój człowiek, czy po prostu go przekupiłeś? – warknął, przyspieszając kroku. Sala widzeń była coraz bliżej. Cezary mu nie odpowiedział. Złapał go za to za łokieć, kiedy chłopak już chciał skręcać.

– Dalej – powiedział tylko. Chłopak ze zmarszczonymi brwiami minął salę, w której bywał już nie raz. Serce zaczęło bić mu w piersi coraz mocniej. Wszystko było nie tak i mimo że był przyzwyczajony, do wrzucania na głęboką wodę, tak tym razem bał się, że mógł się utopić.

Soboń zatrzymał się. Janek niechętnie też to zrobił. Przed nimi kręcił się kolejny pracownik ubrany w idealnie wyprasowany, granatowy uniform. On również skinął Cezaremu głową, na co w Janku się zagotowało. Wbił w niego oskarżycielski wzrok.

– Gotowy?

– Nie trudź się retorycznymi pytaniami – odpowiedział chłodno. Na tym etapie wiedział, że jego stan nie miał tu żadnego znaczenia. Skoro wszystko to było ustawione i skoro nawet wcześniej Soboń był gotowy przytargać go tu jak psa, nie miał innej opcji jak tylko tam wejść, nieważne czy był gotowy.

Cezary otworzył przed nim drzwi, a Janek skierował wzrok przed siebie, gdzie natrafił na przykutego kajdankami do stołu mężczyznę. Własnego ojca.

Gdyby nie wiedział, że to on być może nie rozpoznałby go na pierwszy rzut oka. Głównie z powodu jego włosów – kiedyś gęstych i brązowych, teraz w całości pokrytych siwizną, szarych i zgaszonych. Nie poznałby go, bo kiedyś jego ojciec tryskał energią i młodzieńczym wigorem, teraz był zmęczony. Zmarszczki szpeciły mu twarz. Ale kiedy spojrzał mu w oczy…

Oczy miał te same. Dokładnie jak jego. Świecące i pełne życia, kiedy wwierciły się w jego twarz. I usta, które wygięły się, by po chwili niestety z powrotem opaść w najbardziej beznamiętnym wyrazie.

Twarz Janka nawet nie drgnęła. Soboń na niego patrzył, potem swój wzrok przeniósł jednak na Wojciecha, który odpłacił mu się tym samym. Cezary dłonią wskazał Jankowi jedno z wolnych krzeseł. Samemu zajął miejsce koło niego.

Wzrok chłopaka nie uciekał zbyt daleko od ojca. Starał się wybadać jego nastawienie, wryć w swoją głowę każdą jedną zmarszczkę, która pojawiła się na jego skórze na przestrzeni ostatnich lat i zrozumieć zmianę aury wokół jego osoby. Potem jednak spojrzał niżej, na jego przykute dłonie i zalała go fala gniewu. Następnie gniew przyblakł, kiedy dostrzegł, że jego ręce różniły się od tych, które pamiętał. Poharatane, całe w bliznach... i bez trzech palców.

Janek otworzył usta i gwałtownie uniósł wzrok. Jego ojciec odchylił się na krześle na tyle na ile mógł, po czym delikatnie potarł dłonią o dłoń. Nie wydawał się zakłopotany tymi uważnymi oględzinami. Wyglądał… jakby był pogodzony z sytuacją.

– Dobrze cię widzieć, Aleksy. – Głos miał taki, jak chłopak to zapamiętał. – Na żywo, nie na zdjęciu – dodał, tym razem zwracając się do Sobonia.

Janek drgnął na samo wspomnienie. Uczucie upokorzenia wróciło do niego, ale nie odbiło się na jego twarzy.

– Nie przyzwyczajaj się. – Cezary nie dał mu odpowiedzieć pierwszemu, co zadziałało mu na nerwy. Przygotowanie się do odpowiedzenia czegoś ckliwego i tak było trudne nawet bez zbędnych komentarzy Sobonia, które całkowicie zaprzepaściły dobry moment na sentymentalne przywitania. – Teraz przynajmniej masz swój dowód.

– A ty możesz triumfować – odpowiedział Wojciech szybko i zimno. Cezary oparł się luźno na krześle. Najwyraźniej triumfował. – Szantażowanie mnie własnym synem na pewno przyniesie lepszy skutek w twoich marnych próbach uzyskania sprawiedliwości. Ale na pewno nie poprawi twojego wizerunku w moich oczach. Bo albo mi się w nich mieni, albo pomyliłem cię ze szmatą, bo z chęcią wytarłbym tobą podłogę – pochylił się z błyskiem w oku. Być może wcale jeszcze nie stracił młodzieńczej werwy, a być może chciał pokazać, że wciąż jest silny.

Chłopak uniósł kąciki ust. Nie podobało mu się fakt, że nie miał nawet okazji się odezwać, ale przypomniało mu się za to, po kim miał tak cięty język.

Soboń pokiwał głową, zamyślony. Najwyraźniej albo gadanie Wojciecha nie robiło na nim wrażenia albo nie chciał reagować pochopnie. Sądząc po jego usposobieniu, Janek obstawiał to drugie. I nie mylił się, kiedy złapał wzrokiem spojrzenie Cezarego. Znał je. Wiedział, kiedy ważył słowa, kiedy się zastanawiał.

– Musiałeś źle spojrzeć, bo jedyna szmata, jaką tu znajdziesz, siedzi obok – powiedział, a jego słowa wybrzmiały w sali głuchym echem.

Janek przez chwilę nie dowierzał, w to co słyszał. Nie poznawał też wzroku, który wbity był w niego bezlitośnie. Otworzył usta, chcąc zaprotestować.

– Ty skurwysynu… – Doszedł do niego głos ojca. Serce biło mu szybko w klatce piersiowej, a on bił się z myślami. Nie wiedział jak miał zareagować. Jedna ze stron znowu poczuła się zraniona i chciała się skurczyć, podczas gdy druga chciał odpłacić się pięknym za nadobne. Chciała szczekać jak najgłośniej i kąsać jak najmocniej, byleby tylko nie pokazać, że takie postrzeganie własnej osoby bolało go bardziej niż jakikolwiek policzek. – Aleksy nie jest…

Aleksy. Aleksy nie dałby po sobie poznać, że jakkolwiek go to rusza. Aleksy byłby szczęśliwy widząc ojca na oczy i chciałby, aby ten był z niego dumny. Nie bałby się konfrontacji z nim, a tym bardziej nie bałby się konfrontacji z Soboniem. A już zwłaszcza nie ruszyłoby go, gdyby jakiś skurwiel nazwał go szmatą. Po prostu by to olał, a potem, gdyby nadarzyła  się okazja, odpłaciły się tym samym.

– Auć, to dopiero bolesne – zakpił, przerywając ojcu wypowiedź. – Prawie zrobiło mi się przykro – syknął, po czym odwrócił wzrok od Sobonia. – Może potem pójdę się popłakać, ale na razie byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyście łaskawie obaj przestali odgrywać scenkę. Nie odnajduję się na widowni – powiedział chłodno. Wyłapał spojrzenie ojca. Miał wrażenie, jakby ten w końcu go zauważył. Na dodatek uśmiechnął się zwycięsko. Tak jakby mu ulżyło, jakby pomyślał “dzieciak, który tu siedzi, to wciąż ten sam dzieciak, którego wychowałem”.

Jemu też ulżyło. Przez chwilę bał się tego braku zainteresowania, niemal ignorancji ze strony ojca. Obawiał się, że być może jego postrzeganie syna na przestrzeni ostatnich lat się zmieniło; że przez to, co sam mu zlecił… odczuwał do niego pogardę.

– Scenkę? No tak, tym to właśnie jest dla was obu – parsknął Soboń. – Było tak od samego początku, kiedy to wy pociągaliście za sznurki. Teraz to się zmieniło. I nie będzie można odegrać powtórek. Nie ma dublerów, którzy was zastąpią i uratują dupę. Jesteście tylko wy i wasze głupie decyzje i wasze cięte słowa…

– I ty, poeta… – zakpił Wojciech. Cezary sapnął poirytowany.

– Jeżeli zastanawiałeś się, po co on tu jest, to teraz dam ci odpowiedź. Każde jedno twoje słowo odbije się na nim. Już nie ty będziesz tracił palce, tylko on, rozumiesz? – warknął, chwytając Janka za nadgarstek. Chłopak szarpnął się, ale Soboń go nie puścił.

– Nic mu nie zrobisz – Wojciech odpowiedział pewnie, jakby nie miał żadnej wątpliwości, że to blef.

– Ja być może nie. Ale im dłużej na was patrzę, tym większą mam pewność, że nie będę miał problemu, zlecić tego komuś innemu.

Znowu go szarpnął. Chłopak po raz kolejny postarał się wyrwać. A kiedy to nie przyniosło zamierzonego rezultatu wolną ręką przeszył powietrze. Cezary w ostatniej chwili złapał jego pięść w locie i zatrzymał ją przed swoją twarzą. Na obliczu Janka odbiło się zdziwienie. Jego ręka była szybsza od myśli, zadziałała instynktownie. Cezary wydawał się zdezorientowany, potem jednak na jego twarzy pojawił się grymas. Niesmak.

W jednej chwili wykręcił mu rękę i przycisnął go do blatu, tak że policzek Janka boleśnie uderzył o twardą powierzchnię, a obuch uderzenia odebrał mu dech w piersi. Soboń przytrzymywał go w tej pozycji, wyprostowany i sztywny, a chłopak zachodził w głowę, jak mogło do tego dojść.

Miał nie robić nic głupiego. Teraz na własnej skórze czuł, że to było głupie jak cholera.

– Puść dzieciaka.

– To nie dzieciak – warknął Soboń wykręcając mu mocniej dłoń. Chłopak zacisnął zęby. Całe ciało miał spięte, przez co boleśnie odczuwał natężenie siły w uścisku Sobonia. Mężczyzna docisnął go jeszcze mocniej i z płuc chłopaka zeszło całe powietrze.

– Świetne… ćwiczenia rozciągające – wysapał. – Joga przy tym to… – mówił, lecz słowa zastąpił niespodziewany jęk bólu, kiedy Soboń nagle postanowił wyłamać mu rękę. Przynajmniej tak to odczuwał.

– Skończ już tę demonstrację siły. Nikomu to nie imponuje. – Głos Wojciecha był matowy. Już nie brzmiała w nim buta. Już Sobonia nie wyzywał.

Mężczyzna poluzował uścisk, a Janek oderwał policzek od stołu. Starając się wyglądać nienagannie rozmasował obolałą rękę i spojrzał na Sobonia chłodno. Starał się nie czuć urazy, ale ta wbiła mu się już głęboko pod skórę. Po raz kolejny czuł się upokorzony. Tym razem jednak miał świadomość, że stało się to tylko i wyłącznie z jego winy.

– Ta demonstracja siły jest zaledwie zalążkiem. Lepiej, żeby to do ciebie dotarło zanim swoim zachowaniem wyślesz go na OIOM.

Wojciech przez chwilę wpatrywał się w Sobonia intensywnie, po czym skinął głową.

– W porządku.

– Masz czas na zwrot pieniędzy do następnego tygodnia – oznajmił chłodno. Wojciech po raz kolejny skinął głową. – Wychodzimy – Soboń zwrócił się do Janka. Najwyraźniej chciał to załatwić jak najszybciej tylko mógł.

I cała ta farsa o to – o spłatę długu.

Chłopak wstał przeraźliwe wolno. W głowie mu huczało. To już? To tyle? Ledwie go zobaczył i już miał wychodzić? Nie powiedziawszy mu ani słowa, które miałoby jakiekolwiek znaczenie?

Jego ojciec musiał myśleć to samo, ponieważ wbił w niego mocne spojrzenie, które przykuło go w miejscu.

– Pozwól mi porozmawiać z synem. Proszę – dodał przez zaciśnięte gardło. Serce Janka zabiło mocno. Nigdy nie słyszał, żeby jego ojciec zwracał się tak do kogokolwiek.

Soboń odwrócił się przez ramię i obrzucił ich beznamiętnym spojrzeniem. Chwilę patrzył to na jednego, to na drugiego, po czym zgodził się kiwając głową.

Pewnie nie czuł się tak dobrze przez całe swoje życie; Wojciech Lis w końcu się przed nim ukorzył, a przez jego usta przedarła się prośba. Już nie ostre słowa, lecz pokora była kierowana w jego stronę. I tak miało być. Właśnie do tego dążył.

– Macie dwie minuty – powiedział i wyszedł.

Wtedy gorąco buchnęło w twarz chłopaka, kolana się ugięły, żeby z powrotem opaść na krzesło naprzeciwko ojca. Pochylił się w jego stronę, bijąc się z myślami, co takiego mógłby powiedzieć. Nagle zaczął się bać, że te dwie dostępne dla nich minuty skończą się wypełnione ciszą. Jego ojciec jednak nie miał takich rozterek.

– Aleks… – powiedział z ulgą, wyciągając na tyle na ile mógł skute ręce w jego stronę. Chłopak popatrzył na to dziwnie, po czym również wyciągnął ręce i ścisnął dłonie ojca. – Nie było dnia, żebym nie myślał o tym, jak sobie radzisz, co robisz, gdzie jesteś…

– Ja… dawałem radę – odpowiedział z wahaniem, jednak na sam koniec w jego głosie wybrzmiała duma. Mało kto poradziłby sobie tak dobrze co on, w sytuacji, w której był.

Wojciech wyprostował się. Oczy mu zalśniły.

– Oczywiście, że dawałeś.

– Przynajmniej do czasu – bąknął, zerkając wymownie na drzwi.

Wojciech skrzywił się.

– Gdzie ci się powinęła noga? – zapytał, a sam sposób w jaki to ujął sprawił, że chłopak poruszył się niespokojnie.

– Pewna informacja wpadła w niepowołane ręce i to wystarczyło – wytłumaczył, po czym potrząsnął głową. – Ale to nieważne. Radzę sobie z Soboniem. Przynajmniej zazwyczaj. Ale ty… Twoje dłonie. – Przełknął ślinę, przesuwając kciukiem po szorstkiej skórze ojca.

– Da się przyzwyczaić.

– Masz te pieniądze?

Cisza, która między nimi zapadła była wymowna. Janek spojrzał ojcu prosto w oczy. Przez żyły przetoczył mu się strach. Zbyt dobrze znał tę sytuację z przeszłości i nie zwiastowała ona niczego dobrego.

– Soboń to nie problem. Więcej gada niż robi. Szuka swojej wyimaginowanej sprawiedliwości… Ale do tej pory niewiele wskórał. Oddałem mu część kwoty, ale przez to mam długi u kogoś innego, a jego już nie mogę lekceważyć. Chciałem odesłać Sobonia z kwitkiem, ale teraz… Teraz sprawa się komplikuje. Skurwysyn może odegrać się na tobie, a tego nie mogę już lekceważyć.

– Ile masz mu spłacić? – zapytał, starając się przygotować mentalnie na tę informację.

– Na teraz dwadzieścia tysięcy.

Chłopak zacisnął zęby.

– Ile masz?

– To co mam muszę oddać komuś innemu.

Chłopak złapał się za skronie i zaczął je uciskać.

– Dobra, jakoś… Jakoś to ogarnę – powiedział, czując w brzuchu zaciskający się supeł.

– Nie, Aleks, sam to załatwię. Widzę cię po jebanych trzech latach i znowu mam cię narażać? Gdyby nie ja miałbyś spokój, a tak jesteś w niebezpieczeństwie. Nic nie masz ogarniać, najlepiej uciekaj. Znajdź jakąś okazję i wyjeżdżaj za granicę, wtedy przynajmniej oszczędzisz mi zmartwień.

Chłopak zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego. Na początku poczuł coś na kształt ulgi, szybko jednak uczucia zamieniły się w rozgoryczenie, a nawet gniew.

– Za kogo ty mnie masz, myśląc, że cię zostawię? I ucieknę? – prychnął rozdrażniony. – Siedzimy w tym razem, a Soboń to również mój problem. Pozbędę się go, a ty załatw… co masz załatwić – warknął i wstał. Czas im się kurczył, a on wciąż nie powiedział nic, co chociaż w najmniejszym stopniu pokazywałoby jak bardzo tęsknił przez ostatnie lata. Zacisnął szczękę, a wraz z nią pięści. – Kurwa, chciałbym ci tyle powiedzieć… Nie uwierzyłbyś jakbym ci opowiedział, jak wyglądały moje ostatnie lata.

– Opowiesz. Następnym razem. A teraz… uważaj na siebie. I nie lekceważ go aż tak bardzo.

– Poradzę z nim sobie.

– Boję się o ludzi, których ma wokół.

– Z nimi też sobie poradzę – warknął, podchodząc do drzwi. Miał idealne wyczucie czasu, bo te zaraz się otworzyły. Chłopak zatrzymał się i korzystając z ostatniego momentu rzucił na pożegnanie:

– Tęskniłem za tobą. – W jego głosie wybrzmiała gorycz. Gdy się odwracał napotkał lodowate spojrzenie Sobonia na swojej twarzy. Odwrócił od niego wzrok, a zanim drzwi się zamknęły usłyszał:

– Ja również, Aleks… Ja również. – Wtedy poczuł, jak coś w nim pęka.

Wiedział, że jego życie znowu miało drastycznie się zmienić, a on musiał być gotowy na te zmiany. Nieważne co musiałby zrobić – cel uświęcał środki. 

5 komentarzy:

  1. Hej. Ach ten Janek , dalej próbuje kombinować . Nie podoba mi się to jego posunięcie z obcięciem włosów .myślę trochę ,że tu jakby przebija się Aleksy ,który za wszelką cenę chce pokazać ojcu że jest dzielny i poradzi sobie ze wszystkim. Szczerze dalej wolę go w wersji Jankowej ;) . Szczerze mówiąc myślałam ,że spotkanie z ojcem będzie bardziej hmm groźne , ale napewno dla Janka było bardzo emocjonalne, dużo go kosztowało bycie bardziej Aleksym. Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba całe życie będzie kombinował, taka już jego natura :D Też mi się nie podoba to posunięcie i myślę, że sam Janek trochę żałuję ścięcia swoich błękitnych kosmyków, ale z drugiej strony uważam, że to jedyne, co mógł w tamtym momencie zrobić, aby zaprezentować się lepiej przed ojcem, na którym opinii bardzo mu zależy.
      A spotkanie z Wojciechem było dopiero krótkim wstępem, nie mieli zbyt dużo czasu i też nie wiedzieli na jakim gruncie stoją. Natomiast Wojciech jednak jest za kratami, a to oznacza, że nie może zbyt wiele robić otwarcie (co nie oznacza, że nie knuje czegoś za plecami).
      Jak zawsze dzięki za komentarze, zarówno pod tym jak i pod poprzednimi rozdziałami i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej. Mam nadzieję ,że u Ciebie wszystko dobrze ? Zaglądam tu prawie codziennie oczekując na następny rozdział ,a tu cisza . Pozdrawiam w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, tak, wszystko u mnie gra. Rozchorowałam się w niedziele i nie miałam siły niczego wrzucać, za co przepraszam. Widzimy się jutro w kolejnym rozdziale Lisa.

      Usuń
    2. Nie musisz przepraszać ,ważne ,że już jest dobrze i że nic ci nie jest :) pozdrawiam i do jutra :*

      Usuń