– Ktoś tu wstał w wyjątkowo dobrym nastroju – zauważył Marcel, kiedy rano wtoczył się do kuchni, gdzie zastał rozpromienionego Kacpra. Chłopak właśnie przygotowywał im śniadanie w akompaniamencie muzyki z telefonu, do której przytupywał nogą. Na sobie miał cienki, błękitny sweter i czarne dresy, które, na Marcela oko, umazane były ciastem na naleśniki. Te, które już się usmażyły roztaczały w całej kuchni przyjemny zapach.
– To prawda – odparł i nim Marcel zdążył skraść z talerza naleśnika, on skradł mu pocałunek.
– I nawet obolałe ciało nie ma wpływu na tenże nastrój?
– Nawet w małym stopniu – powiedział przymilnie, po czym przygładził mu włosy. Niestety zaraz się odwrócił w stronę kuchenki i przerzucił naleśnika w powietrzu, zanim ten zdążył się przypalić. – Zresztą z tego co widzę też jesteś dzisiaj wyjątkowo radosny.
– Mhm, nie mogę zaprzeczyć. Nawet siniaki na tyłku mi nie przeszkadzają – wyszczerzył się, odstępując krok do tyłu, po czym wskoczył na blat, żeby towarzyszyć Kacprowi w kuchni dopóki ten nie skończy. – Przynajmniej dopóki nie usiadłem – jęknął i powiercił się szukając wygodniejszej pozycji.
Kacper pokręcił głową z politowaniem, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. Marcelowi też było trudno się nie uśmiechać, kiedy widział go w takim nastroju. Zresztą on sam nie był w gorszym. Słowa, które wczoraj udało mu się powiedzieć po raz pierwszy, wyzwoliły w nim mnóstwo endorfin, a te wciąż krążyły swobodnie po jego organizmie.
Czuł się tak lekko! Jak puchate piórko wzniesione w powietrze przez wiatr.
– Nie chcę myśleć, że została nam tylko połowa wyjazdu... – Tym razem to Kacper zapoczątkował rozmowę, kiedy usiedli już przy stole.
– A ty mówiłeś coś, że będziesz miał mnie dość?
– Nie wiedziałem, co mówię – pokręcił głową, kończąc naleśnika w cywilizowany sposób. Marcel przeciwnie – wciskał w siebie naleśniki i popijał wszystko mlekiem czekoladowym nie dbając o maniery. Uśmiechnął się szeroko.
– Ja za to wiedziałem... Wczoraj – zarumienił się. – To nie było pod wpływem chwili – zapewnił, posyłając Kacprowi ukradkowe spojrzenie spod rzęs.
– Wiem – odparł miękko i wychylił się, żeby zetrzeć zaschnięte kakao z kącika jego ust. Marcel zamarł. Też sobie wybrał, cholera, moment na takie wyznania! Musiał wyglądać głupio. Kacper jednak wyglądał na rozczulonego.
– Zaraz chyba dostaniemy cukrzycy – szepnął Rogacki, łapiąc go za dłoń.
– Od naleśników?
– Od ilości miłości – parsknął śmiechem i pociągnął go. Wstali od stołu. – Jak tak dalej pójdzie zaczniemy oznaczać się pod postami na Facebooku i będziemy zasypywać się serduszkami.
– To się nie wydarzy.
– Więc jest jeszcze dla nas nadzieja. – Ulga z jaką to powiedział rozbawiła ich na tyle, że obaj parsknęli śmiechem.
Dobry humor trzymał się ich przez cały poranek, a nawet później, kiedy odśnieżali samochód i drogę. Kacper chciał go zabrać na przejażdżkę do miasta. Przejażdżka była długa, jeździli pustymi drogami. Jedynie czasami mijali jakieś auta, które zaraz znikały za zakrętami. Kacper na szczęście nie szalał na pustych szosach. Dookoła nich w znacznej mierze rósł las, czasami przejeżdżali przez jakieś wioski i wtedy ich oczom ukazywały się ogromne nizinne tereny pokryte śniegiem. Musiało być tu pięknie wiosną – kiedy pasy ziemi różniły się kolorami w zależności, czym były obsiane, a na balkonach starych, urokliwych domków wsadzone były kwiaty.
Miasto, do którego przyjechali wciąż było ustrojone światełkami. Miało piękny chociaż mały rynek i kręte, kamienne uliczki, którymi spacerowali niespiesznie, popijając rozgrzewającą herbatę zakupioną w herbaciarni.
Kacper zaprowadził ich nad mały staw w parku, gdzie zgrzane i rozwrzeszczane dzieciaki jeździły na łyżwach. Marcel uśmiechnął się na ten widok, mając ochotę do nich dołączyć. Stawik jednak wydawał się za mały, by pomieścić jeszcze dwójkę całkiem dużych chłopców, więc Rogacki nie nalegał. Doskonale zresztą wiedział, że Kacper nie umiał jeździć. Zdążył się o tym przekonać dwa tygodnie temu, gdy wpadli na pomysł z Agą, żeby całą paczką pójść na łyżwy. Do tej pory było mu szkoda Wawrzyńskiego, który potykał się o własne nogi, a przed oczami najpewniej widział swój szybki koniec.
Na szczęście nie skończyło się to aż tak dramatycznie, ale Kacper nie wyraził chęci, by pójść z nimi na łyżwy ponownie. Marcel więc poszedł z Agą i Antkiem, mając postanowienie, że za rok nauczy go jak się to robi, by mogli chodzić razem.
Przechadzka po parku była przyjemna i odprężająca. Niektóre drzewka były ustrojone światełkami, na latarniach wisiały lampiony. Marcel porobił kilka zdjęć, by potem to wszystko pokazać mamie i Zuzi. Zrobił sobie również pamiątkowe zdjęcie z Kacprem, wciskając jakiemuś przechodniu telefon w ręce z nadzieją, że domyśli się, o co chodzi. Pan z początku był odrobinę zdziwiony, lecz po chwili konsternacji zrobił im zdjęcie. Marcel pożegnał go szerokim uśmiechem, a Kacper parsknął, kiedy zobaczył jak niekorzystnie obaj wyszli.
Nie przejęli się tym i po chwili wznowili wędrówkę. Miasteczko wyglądało pięknie, zwłaszcza gdy zrobiło się już ciemno. Lśniło migającymi światełkami, a śnieg dodawał wszystkiemu uroku.
Kolację zjedli w jednej z przyrynkowych restauracji. Małe, drewniane stoliki zachęcały do posiłków we dwoje, a palące się świeczki podbijały nastrój. Porządnie zmarznięci zamówili rozgrzewające dania, po czym Rogacki wziął deser. Kacper w ramach miłego gestu do czekoladowego sufletu chłopaka zamówił jeszcze grzane wino, samemu zaś zadowalając się kawą.
Do domu wrócili dopiero późnym wieczorem. Droga powrotna zajęła im dwa razy więcej czasu, bo dobrze jeździło im się po pustych drogach w akompaniamencie cicho grającego radia. A kiedy znaleźli się już na miękkiej kanapie odkryli, że wcale nie byli zmęczeni.
Jednogłośnie postanowili wyjść ponownie na dwór, by nacieszyć się dłużej gwieździstą nocą. Kacper na podwórku zapalił światła, żeby widzieli cokolwiek, a potem wzięli się za lepienie bałwana. Marcel wręcz nie mógł się doczekać, kiedy pokaże go Zuzi. Bałwan bowiem wyszedł im pierwszorzędny! Pokaźnych rozmiarów, z kapeluszem na głowie i groźnym wyrazem twarzy – nie trzeba było psa obronnego, bałwan ten byłby w stanie wystraszyć niejednego złodzieja!
Trochę im się zeszło zanim doprowadzili go do perfekcji, więc kiedy wrócili do mieszkania było już po północy. Rozbierali się w ganku pospiesznie, chcąc zrzucić z siebie przemoczone ubrania, gdy Marcela znowu dopadło przytłaczające uczucie... Zdezorientowany rozejrzał się po wzorzystych tapetach i furach na ścianach, nie wiedząc, skąd brało się to dziwne wrażenie. Nie mógł jednak pozbyć się przeczucia, że wystrój ten jest mu dziwnie znajomy.
– Wszystko w porządku? – Kacper podszedł do niego i objął go w pasie. – Chodź, przydałby nam się jeszcze gorący prysznic zanim pójdziemy spać.
– Mhm – mruknął, dając zaciągnąć się w głąb mieszkania.
A prysznic, jak się okazało, był nawet bardzo gorący...
Kolejny ranek był mniej entuzjastyczny. Nad chłopakami zawisła bowiem wisielcza chmura, wszak ich wyjazd powoli dobiegał końca i obaj zdawali sobie z tego sprawę. Kacper był bardziej milczący niż zwykle, Marcel zmarkotniał i od niechcenia zjadał resztki jedzenia od mamy.
Na szczęście po chwili przetłumaczyli sobie, że lepiej było ten ostatni pełny dzień spędzić tak intensywnie i tak radośnie jak poprzednie. Nie było co tracić czasu na smutki, kiedy za oknem prószył piękny, puszysty niczym chmurka śnieg, a ich czekał wypad na sanki!
Wcale im się nie nudziło, mimo że przecież zaledwie kilka dni temu robili dokładnie to samo. Zgrzani i spoceni, ścigali się ze sobą wbiegając na górę, a potem zjeżdżali, razem bądź osobno w zależności jak akurat mieli ochotę.
Nie dało się ukryć, że starali nacieszyć się swoją bliskością za wszystkie czasy. Ich dłonie stykały się, plątały i zaciskały się wzajemnie, a usta częściej niż zwykle ścierały się ze sobą w pocałunkach.
– Kacper, no! – Marcel fuknął na chłopaka, gdy ten po raz kolejny zostawił go za sobą w tyle.
– No co?
– Musisz się popisywać? – bąknął, wdrapując się na górę. Niemal poślizgnął się na ubitym śniegu i zachwiał, tracąc równowagę.
– Tak jak ty grając w te swoje bijatyki? – Uniósł wymownie brew.
– Ale chociaż zaproponowałem, że dam ci fory!
Kacper parsknął i przyciągnął go do siebie. Nie chciał widzieć, jak Marcel chwieje się na zboczu góry, bo jeszcze wyszłoby z tego jakieś nieszczęście.
– Och, a więc chcesz fory?
– Takie... niewypowiedziane?
– Na to już chyba za późno.
Rogacki westchnął ciężko. Ten Wawrzyński to zawsze musiał mu robić na złość i na przekór!
– No chodź – ponaglił go blondyn, siadając na sankach. Niepocieszony Marcel usiadł przed nim. Po chwili objęły go silne ramiona, a on przyległ plecami do Wawrzyńskiego, po czym odepchnął się nogami i pomknęli w dół z zawrotna prędkością. Lodowaty wiatr smagał ich twarze, śnieg sypał się za kołnierzyki, a palce chyba już powoli zamarzały, ale nie przeszkodziło to Marcelowi pod koniec przejażdżki upozorować wypadek – pokracznie i z wyraźną premedytacją wywrócił toczące się powoli sanki i upadł, ciągnąc Kacpra za sobą.
Wylądowali w śniegu. Marcel leżał z szerokim uśmiechem. Kacper w lekkim szoku spojrzał na niego i na wywrócone sanki. Nie zdążył nawet otworzyć ust, a Rogacki już wciągnął go na siebie.
– No, tak to miało wyglądać.
– Tarzanie się w śniegu, Marcel? Myślałem, że nie wpadniesz na ten pomysł.
– Nie mów, że ci się nie podoba – mruknął, starając się przy tym wyglądać w miarę kusząco. Na tyle kusząco, na ile mógł wyglądać ubrany w kilka warstw niepasujących do siebie ubrań.
Kacprowi jednak to nie przeszkadzało – no może jedyne, co mu przeszkadzało to to, że nie mógł go z tych ubrań rozebrać. Mógł go jednak całować i to też właśnie uczynił. Nie zdążył jednak na dobre zatracić się w pocałunku, gdy powietrze przeszył krzyk.
Marcel zastygł w bezruchu, Kacper również. A potem zerwali się na równe nogi i spojrzeli w stronę, z której dochodził głos.
Kacpra niemalże zamurowało, kiedy zauważył sąsiadkę ze swoim młodszym bratem, krzyczącą na nich i wymachującą wściekle rękoma. Młoda dziewczyna – mogła być w wieku Marcela – wyglądała na oburzoną, na dodatek gadała gniewnie po ukraińsku, z czego Rogacki rozróżniał jedynie poszczególne słowa.
Ich wydźwięk zaś nie pozostawiał wiele dla wyobraźni...
Dziewczyna piekliła się i piekliła, a Marcel zapadł się w sobie, nie wiedząc, co zrobić. Kacper wydawał się jeszcze bardziej zmieszany. Wyciągnął nawet przed siebie ręce, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy dziewczyna zaczęła gadać jeszcze głośniej. Ściskała przy tym młodego chłopaczka za ramiona i wskazała na niego.
Cóż, nie trzeba było być poliglotą ani szczególnym erudytą, by zrozumieć, co miała na myśli. W końcu jak mogli gorszyć tak małe dziecko? Pokazywać mu takie zachowania?
Marcelowi zrobiło się głupio. Bardziej jednak było mu przykro.
– Lena... – Kacper przerwał w końcu potok jej słów. Dziewczyna gdy tylko usłyszała jego głos zwęziła groźnie oczy i złapała chłopca za rękę. Posłała Kacprowi nienawistne spojrzenie błękitnych oczu, wyprostowała się i cofnęła.
Mały chłopiec, który w rączce ściskał sznurek od równie małych sanek, skrzywił się i zrobił taką minę jakby miał się zaraz rozpłakać. Marcelowi zrobiło się go autentycznie szkoda. Gdyby tylko nie ta Lena, która najchętniej zamknęłaby za nimi bramy piekieł, urządziłby mu takie zjazdy na tych saneczkach, że przez tydzień nie schodziłby mu uśmiech z twarzy!
Niestety dziewczyna najwyraźniej nie miała ochoty spędzać tu ani chwili dłużej. Chwyciła bowiem chłopca mocno i, dalej gadając gniewnie, ruszyła szybko w drogę powrotną.
Marcel wymienił z Kacprem spojrzenia. Napięcie zawisło między nimi. Gardła mieli ściśnięte.
– Ja nie mogę – szepnął Rogacki dopiero w chwili, gdy na horyzoncie nie było widać nikogo.
– Ta... – odszepnął Kacper, chwytając się za skronie.
– Zrozumiałeś coś z tego...?
– Całkiem sporo. – Odwrócił się. Szybkim ruchem chwycił przewrócone sanki i złapał sznurek. – Wybacz, ale nie będę ci tłumaczyć – dodał. Humor miał popsuty na całego. Marcel stąpał za nim na paluszkach, nie wiedząc, jak się zachować. Dla niego to również była przykra sytuacja, ale Kacper przeżywał to wszystko znacznie mocniej. Jakby nie było, znał tę dziewczynę pewnie jeszcze z dzieciństwa. Może nawet kiedyś byli bliższymi znajomymi?
Kacper szedł sztywno, ale wolno, jak gdyby obawiał się, że mogliby dogonić tamtą dwójkę. Mimo czerwonych od mrozu policzków wydawał się bledszy. Milczał. Na dodatek wyglądał jakby chodziła za nim gradowa chmura.
Marcel, zebrawszy się na odwagę, chwycił go lekko za wolną dłoń, wyrywając go tym samym z zamyślenia. Niestety nie uzyskał zamierzonej reakcji. Kacper nie uśmiechnął się nawet półgębkiem.
Droga do domu dłużyła im się jak nigdy wcześniej, a mniej więcej w połowie, gdy minęli już dom nieszczęsnego rodzeństwa, ciszę przerwał dzwonek telefonu. Kacper zamarł. Sekundę zajęło mu ocknięcie się, kilka kolejnych sekund minęło, nim udało mu się wyciągnąć telefon spod kurtki.
Przez jego twarz przeszła fala emocji. Niedowierzanie mieszało się z dziwnym jakby strachem. Brwi zmarszczyły się, szczęka zacisnęła się tak mocno, że było to widoczne gołym okiem, oczy natomiast... W oczach Marcel dostrzegł niewidziany nigdy dotąd smutek.
Do Kacpra dzwonił ojciec. A nie robił tego nigdy, a przynajmniej Marcel nic o tym nie wiedział.
Chłopak odebrał wyraźnie się ociągając. Czekał. Ojciec milczał potęgując tym stres u syna. W końcu jednak ktoś musiał przerwać ciszę i to Kacper był tym, który nie wytrzymał napięcia.
– Po co do mnie dzwonisz? – Ton miał oschły i wyprany z wszelkich emocji, mimo że różne uczucia odbijały się na jego twarzy wyraźnie. Silił się jednak na spokój. Być może nie chciał dać ojcu poznać, że tracił opanowanie, a może nie chciał tego przyznać przed samym sobą.
Niestety Marcel nie słyszał co odpowiedział mężczyzna. Nie słyszał przynajmniej do czasu, gdy ten nie podniósł głosu.
– Myślisz, że możesz przynosić nam taki wstyd? Żeby obca dziewucha dzwoniła do nas z pretensjami? Na dodatek przyprowadzasz jakiegoś chłopaka do naszego domu?! I jeszcze musisz robić cyrk przed sąsiadami? – Marcela dopadło obrzydliwe, duszące uczucie. Gdy patrzył na twarz Kacpra, który starał się z całych sił hamować wszelkie odruchy aż go skręcało. Wiedział, że chłopak nie miał najlepszej relacji z rodzicami. Wiedział, że się odciął i miał z nimi kontakt od święta, ale nie wyobrażał sobie, że mogło być aż tak źle. Nie mieściło mu się to w głowie, mimo że być może powinno. W końcu Kacper w bardzo młodym wieku przeprowadził się do Szymona. Uciekł od rodziców albo oni go wyrzucili; tego nigdy mu nie powiedział. – Matka teraz szaleje z nerwów i wcale się jej nie dziwię. Jak mogłeś nas tak oczernić? Tolerujemy twoje usposobienie, pogodziliśmy się już, że nie chcesz tego zmienić, zostawiliśmy ci nawet klucze od domu, a ty robisz nam coś takiego?
Marcel chwycił mocno dłoń Kacpra. Zrobił to tak niespodziewanie i nagle, że chłopak spojrzał na niego zdezorientowany. Wydawał się całkowicie zapomnieć, gdzie jest i że nie jest tu sam. Że ma obok kogoś z kim będzie mógł dzielić smutek i rozgoryczenie. Marcel desperacko starał się go o tym zapewnić ściskając go. Na szczęście chyba dotarło to do Kacpra, bo zamglone, zgaszone oczy nabrały odrobiny blasku, a na twarzy pojawił się wyraz determinacji.
– I co, nic nie powiesz?
– A co mam powiedzieć? I tak byś mnie nie słuchał. Miałbyś tylko kolejny pretekst do następnej tyrady – udało mu się utrzymać niewzruszony ton.
Ojciec musiał odpowiedzieć już ciszej, bo Marcel tego nie usłyszał, a po chwili połączenie zakończyło się.
Jeśli dałoby się rozmawiać poprzez spojrzenia, to Kacper z Marcelem właśnie przeprowadziliby długą debatę. Łatwiej było im wyrazić, co czują wyrazem twarzy niż słowami. Rogacki nie wiedział, co mógłby powiedzieć, a Kacper był tak zamyślony, że ciężko byłoby mu się skupić na tyle, by wypowiedzieć się spójnie. Musiał najpierw przemyśleć całą sprawę, a kiedy tak myślał, smutek i żal ustępowały wzburzeniu, które coraz wyraźniej odbijało się w jego postawie.
W końcu to właśnie wzburzenie sprawiło, że Wawrzyński przerwał ich milczące porozumienie.
– Po prostu nie wierzę, że minęło tyle lat, a oni dalej myślą, że to kwestia mojego wyboru – wycisnął przez zęby, maszerując szybko w stronę domu. Marcel ledwo za nim nadążał. – Bo przecież to oczywiste, że specjalnie wybrałem sobie inną orientację! Bo biorę przykład z Marcina – parsknął rozżalony. Marcel zmarszczył czoło, zastanawiając się, co to miało znaczyć. – Dalej tego, kurwa, nie ogarniam. Jak mogą w ogóle tak myśleć? I na co oni liczą? Że pewnego dnia wrócę do nich z dziewczyną oświadczając im, że sorry jednak się myliłem i już nie chcę być jak Marcin? – Pokręcił głową. – Próbowałem być z dziewczyną. Nawet z dwoma i jedyne co z tego wyszło, to jedna wielka katastrofa. Ale do nich to nie dociera, są głusi na jakiekolwiek argumenty. Są głusi nawet na tłumaczenia Marcina, który starał się im to jakoś wytłumaczyć. I, kurwa, jak grochem o ścianę. A co najśmieszniejsze... Jego tak nie nienawidzą. Rozmawiają z nim częściej niż ze mną. Nawet na weselu Szymona... – urwał na chwilę i przymknął oczy, jakby chciał się uspokoić. – Podeszli do niego i gadali chyba z pół godziny, podczas gdy mnie omijali szerokim łukiem, i wkurwia mnie to. Bo najwyraźniej są w stanie zaakceptować geja, ale nie jeżeli jest to ich własny syn. Bo to jest już wstyd. I robienie na złość. Cyrk po prostu. – Wyrzucił ręce w powietrze. Puścił przy tym sznurek od sanek, co udało mu się jakoś zarejestrować, więc schylił się po niego gwałtownie i pociągnął je, zaciskając mocno szczękę, a potem kontynuował z jeszcze większym żalem. – Bo w rodzinie to się nie zdarza tak często, więc logiczne, że sobie po prostu to ubzdurałem!
– Kacper... – Marcel szepnął cicho, chcąc jakoś mu pomóc. Jeszcze nigdy nie widział chłopaka w takim stanie, nigdy też nie słyszał tej historii i czuł, jak dygocze w środku. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę, mimo że byli ze sobą razem już ponad trzy miesiące wciąż jeszcze nie poznał go w pełni; i może nawet nie słuchał go tak, jak potrafił słuchać Kacper. I nie był dla niego wystarczającym oparciem, bo pomimo że Wawrzyński był silny i zawsze trzymał emocje na wodzy, to musiał skrywać w sobie żal. Być może przygasł on i ledwo dawał o sobie znać przez te wszystkie spokojne dni, ale z pewnością tam był i teraz rozżarzył się na nowo.
– Dlatego tak bardzo upieram się, żebyś nie zdradzał się przed mamą. Bo nieważne, jak bardzo jest tolerancyjna, wieść na to, że jej syn – podkreślił wymownie – jest gejem... Po prostu nie wiesz, czy wszystko się nie spieprzy. Nie wiesz, czy będzie potrafiła spojrzeć ci w oczy, a jeśli nie, to boli jak cholera – skończył ciszej.
Marcel zadrżał. Na samą myśl o tym, że za kilka lat mógłby odbyć podobną rozmowę z Ewą, co Kacper ze swoim ojcem, oblał go zimny pot. On chyba by sobie z tym nie poradził, jednak wciąż tliła się w nim nadzieja – bo o pewności niestety nie mogło być mowy – że jego mama zaakceptowałaby go i wciąż kochała tak samo, jak do tej pory.
Nie zmieniało to faktu, że lęk Kacpra był nawet bardziej niż uzasadniony.
– Nic jej na razie nie powiem – odpowiedział, zaciskając dłoń na jego ręce. Chciał go zapewnić, że u nich jest bezpieczny i chociaż Marcelowi ciężko było ukrywać tak istotną sprawę o sobie przed najbliższą rodziną, mógł to zrobić ze względu na chłopaka. – Nie musisz się obawiać, że Ewa przestanie cię uwielbiać. Wątpię, żeby cokolwiek było w stanie zniszczyć twój wizerunek... W końcu, hej, nie dość, że przywlokłeś mnie ledwo żywego z imprezy do domu, potem zawiozłeś w nocy do lekarza, to teraz ratujesz mnie przed zawaleniem matury z matmy... Pewnie myśli, że jesteś moim osobistym aniołem stróżem, a jeśli przy tym uwiodłeś mnie bezczelnie, to jest to zaledwie mała niedogodność i może przymknie na to oko? – zaśmiał się wdzięcznie, chcąc podbudować chłopaka na duszy. Chyba nawet mu się udało, bo Kacper spojrzał na niego miękko. – Oczywiście nie będzie musiała go przymykać, bo nic jej nie powiemy, ale... No wiesz! – zakończył już bardziej kulawo, po czym zmarszczył brwi. Przez myśl mu przeszło, jak to wszystko wyglądało.
Ścisnęło go w żołądku, na chwilę zrobiło mu się duszno. Bo jeśli Ewa specjalnie nie starała się przymykać na nich oczu, to być może nic jej nie musieli mówić. Wszak niektóre sprawy były aż nazbyt oczywiste. Wystarczyło jedynie spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy.
Marcel przełknął ślinę. Być może jeśli chcieli zachować wszystko w tajemnicy musieli być odrobinę bardziej dyskretni...
Reszta dnia dłużyła się im i chyba obaj nastawili się już na poranny powrót. Spakowali się wieczorem, posprzątali i krzątali się z kąta w kąt. Żaden z nich nie spodziewał się, że wyjazd skończy się tak fatalnie i depresyjnie. Kacper był stały w emocjach. Nie potrafił się rozweselić, mimo że Marcel starał się z całych sił poprawić mu humor. Nieważne jednak, że przez chwilę było lepiej – zaraz znowu Kacpra dopadało przygnębienie, a Rogacki chłonął to jak gąbka.
Kiedy już wszystko ogarnęli i odkryli, że wcale nie mają ochoty na żadne filmy czy gry, Marcel wziął nieużywaną dotąd gitarę i zaczął na niej cicho brzdąkać kojące, melancholijne dźwięki. Był to ich pierwszy wieczór, który spędzili w smutku i kolejny wieczór, który umocnił ich w przekonaniu, że są na właściwym miejscu, a wszystko to, co przeszli, żeby się tutaj znaleźć, było warte wysiłku.
Kolejnego dnia było lepiej, ale i tak zebrali się do wyjazdu zaraz po śniadaniu. Bagaże stały w holu, a oni ubierali się w milczeniu. Marcel dużo myślał w nocy o rodzinie. Lęk i nadzieja mieszały się ze sobą, kiedy dumał o przyszłości. Lęk, że nie zostanie zaakceptowany był obezwładniający, nadzieja zaś tliła się w nim niczym zapałeczka i wcale nie miała zamiaru gasnąć.
Rogacki cicho liczył w duchu, że gdyby przyznał się mamie ta tylko uśmiechnęłaby się i powiedziała, że przecież wie. I nic by się nie zmieniło.
Nadzieja ta kazała mu się uśmiechnąć pod nosem, gdy podnosił się z klęczek już z butami na nogach. Wtedy też, niczym grom z jasnego nieba, uderzyło go przytłaczające uczucie déjà vu. Zakręciło mu się w głowie, a kiedy stawiał krok naprzód musiał oprzeć się dłonią o ścianę.
– Wszystko dobrze? – Zmartwiony Kacper doskoczył do niego w sekundę i podtrzymał go.
– Tak – odpowiedział zdezorientowany. – Tylko dziwnie się poczułem.
– Chodźmy już stąd... – poprosił i wziął Marcela za rękę. Widząc jego dziwny wyraz twarzy podprowadził go do samochodu i poczekał aż wsiądzie, zanim wrócił po bagaże i zamknął dom.
Kacper odwiózł go pod blok, lecz nim Rogacki wysiadł z auta jeszcze przez długie minuty siedzieli i trzymali się za ręce, ciesząc się niczym niezakłócanymi wspólnymi chwilami. Nie odważyli się pożegnać pocałunkiem, zamiast tego ścisnęli mocniej własne dłonie i posłali sobie długie spojrzenie.
– W takim razie do jutra? – Kacper uśmiechnął się do niego rozbrajająco.
– Mhm. Po tym, jak jakoś uda mi się przetrwać szkołę.
– Nie marudź. I tak miałeś tydzień wolnego.
– No właśnie. Nawet nie chce mi się myśleć, ile czeka mnie nadrabiania.
– Więc dzisiaj jeszcze daj sobie spokój.
Marcel przytaknął mu lekko. Do szkoły wróci jutro, tak samo jutro znowu zacznie martwić się maturą i nadchodzącą nieubłaganie studniówką, ale dzisiaj... Dzisiaj zasłużył jeszcze na to, by cieszyć się minionym tygodniem.
– Na razie, Kacper. I nie zapominaj, co ci ostatnio powiedziałem! – rzucił na odchodnym, otwierając drzwi. Blondyn przez chwilę myślał, o czym to też Rogacki wspominał, a po chwili jego uśmiech jeszcze się powiększył.
– Nie zapomnę. I Marcel! – zawołał go, gdy chłopak wyjął z bagażnika swoje rzeczy i już chciał zamknąć drzwi. – Ja też cię kocham – powiedział, sprawiając, że Rogacki cały się rozpromienił. To nie tak, że słyszał to po raz pierwszy... Właściwie to Kacprowi zdarzyło się już o tym wspomnieć kilka razy, ale miłości Marcelowi nigdy nie było za dużo. – Teraz, potem... Cały czas – szepnął miękko. – Tylko trochę dłużej niż ty – popsuł piękne Marcelowe słowa swoją modyfikacją i uśmiechnął się szeroko.
Rogacki jedynie pokręcił głową i zamknął w końcu za sobą drzwi. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Kiedy Kacper odjeżdżał pomachał mu, następnie najszybciej jak tylko potrafił, podbiegł do klatki i wspiął się na trzecie piętro.
Bądź co bądź stęsknił się za mamą i siostrą! Nigdy nie wyjechał z domu na tak długo i nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mogło mu brakować jego małego kocmołucha. Kocmołucha, który wpadł na niego dosłownie w momencie, w którym zdążył przekroczyć próg i wtulił blond główkę w jego brzuch.
– Marcel! – Zuzka pisnęła zadowolona, obejmując mocno brata. – W końcu jesteś! – Odsunęła się od niego niechętnie, kiedy zauważyła, że chłopak przez walizkę i gitarę nie miał jej jak objąć.
– Tęskniłaś?
– Bardzo! A ty nie?
– Oczywiście, że tak – odparł miękko i odstawił bagaże w przedpokoju. Zanim się rozebrał poczochrał siostrze włosy, a ta nawet się na niego nie zezłościła. Chyba faktycznie musiała się stęsknić. – A mama gdzie?
– Jestem! – Krzych Ewy doszedł go zza ściany. – Wyjmowałam właśnie sernik z piekarnika.
– Mój ulubiony?
Kobieta wychyliła się w końcu z kuchni. Włosy miała rozpuszczone, a na twarzy pogodny wyraz.
– Nie, wiesz, z rodzynkami – zironizowała, po czym podeszła do syna i również go przytuliła. – Oczywiście, że twój ulubiony – powiedziała i, tak jak on Zuzi, poczochrała mu włosy.
– Mamo – jęknął i wyswobodził się z uścisku, po czym przygładził żyjące własnym życiem kosmyki. Zuzka zachichotała.
– No już, już. Nie krzyw się tak. Stęskniłam się za tobą, muszę cię trochę pomęczyć.
– Ja za tobą też – bąknął, rumieniąc się odrobinę. Nawet to męczenie mu aż tak nie przeszkadzało, musiał jednak zachować jakieś pozory!
Odsunął się. W końcu miał chwilę, żeby się rozebrać. Zuzia razem z mamą zabrały jego rzeczy do pokoju i po chwili zapowiedziały wspólne posiedzenie w salonie przy serniku.
Marcel nie protestował, a posiedzenie zmieniło się raczej w istne oblężenie. Do nocy siedzieli rozleniwieni na kanapie, popijając herbatę i zajadając się ciastem. Ewa postanowiła być dzisiaj wyjątkowo łaskawa i nawet Zuzia mogła zjeść odrobinę więcej słodyczy niż zwykle.
Marcel uśmiechnął się pod nosem. Nie wyobrażał sobie, by kiedyś mógł to stracić. To była jego rodzina, jego spokój ducha; prawie cały jego świat. Prawie.
Kawałek tego świata znajdował się kilka ulic dalej i Marcel za punkt honoru wziął sobie, aby kiedyś te światy połączyć.
– Wiesz mamo, miałem dzisiaj takie dziwne wrażenie... Jakby déjà vu – zaczął z wolna zyskując tym całą uwagę dziewczyn. – Pamiętasz, jak kiedyś pojechaliśmy z tatą do babci na wieś? Była zima. A ja byłem bardzo mały? Aż nie wiem, czy sobie tego nie wymyśliłem.
– Pamiętam – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – To było bardzo dawno temu.
– Czyli jednak tego nie zmyśliłem – zaśmiał się skrępowany i potarł w zamyśleniu policzek. – Ten domek miał taką charakterystyczną tapetę. I futra na ścianach. Wtedy wyobrażałem sobie, że to prawdziwe niedźwiedzie.
– Były sztuczne – odpowiedziała od razu Ewa. – Wiesz, że twój tata by nie pozwolił, aby kawałki martwych zwierząt ozdabiały dom jego mamy.
– Wiem...? – odpowiedział nieprzekonany. Po prostu wcześniej o tym nie myślał, chociaż brzmiało to całkiem logicznie i prawdopodobnie. – W każdym bądź razie...
– W każdym razie – poprawiła go Zuzia, zanim zdążył dokończyć myśl. Marcel posłał jej karcące spojrzenie.
– W każdym razie – sarknął wyraźnie zaznaczając słowa – przypomniało mi się to dzisiaj tak nagle... I tata, on również mi się przypomniał i... Po prostu pomyślałem, że dawno już go nie odwiedzaliśmy, wiesz, tak po prostu – szepnął odrobinę speszony. Zdał sobie sprawę, że z każdym dniem myślał o nim coraz mniej. Poczuł wyrzuty sumienia.
– Och, Marcel... – Ewa wychyliła się do niego i objęła go przez ramię. – Masz rację. Jutro pójdziemy we trójkę, co ty na to? Kupimy kwiaty i opowiemy naszej małej złośnicy, jakiego miała wspaniałego ojca, hm? – szepnęła i wyciągnęła dłoń do Zuzi, która wlepiła w nich uważny wzrok, po czym wyczuwając atmosferę wcisnęła się pomiędzy ich ciała. Wtuliła się w mamę.
– Pieszczocha – skomentował Marcel z rozczuleniem.
Czuł szczęście. I ulgę. A jutro... Jutro w końcu przyzna się komuś ważnemu do tego, co czuł i do kogo to czuł. Nawet jeżeli miał to zrobić jedynie w myślach; skieruje to do ojca. I nieważne, że nie uzyska odpowiedzi. Będzie to jakiś krok dla niego w dorosłym życiu. Jeden z pierwszych, może nieszczególnie trudny, ale za to naprawdę istotny... Krok, który być może pomoże mu potem stawiać następne i który zbliży go do tego, by kiedyś łatwiej było mu połączyć wszystkie jego światy.
Marcel uśmiechnął się zerkając na mamę i siostrę, a chwilę potem zobaczył na wyświetlaczu telefonu wiadomość od Kacpra. Pokręcił głową dziwnie rozczulony.
Był na dobrej drodze i jeżeli tylko będzie przemierzać ją małymi kroczkami nie będzie miał powodów do zmartwień.
K O N I E C
***
Drugi bonus za nami... Bonus pełen czułości, miłości i ciepła. Idealny na zimę, ale to pomińmy. Ewentualnie zawsze będzie można wrócić tutaj w grudniu, wtedy może klimat uderzy trochę bardziej C:
Mam nadzieję, że całokształt wam się spodobał. I że mimo moich obaw, wcale nie mieliście dość tego fluffu; no i że nie dostaliście cukrzycy (to dopiero wtedy jak Marcel z Kacprem zaczną się oznaczać pod romantycznymi postami na Facebooku).
Dajcie znać co myślicie o całości. No i jeżeli macie taką ochotę to może podzielcie się ze mną pomysłami na kolejne bonusy? Może jest coś, co chcielibyście poczytać o chłopakach? A nuż ja się zainspiruję? Co prawda mam kilka własnych pomysłów i chciałabym je kiedyś zrealizować, ale nagle poczułam, że w codzienności chłopaków drzemie potencjał, a takie krótkie bonusy byłyby fajną odskocznią w chwilach, kiedy akurat miałabym blokadę na Lisa. Także piszcie śmiało, jeżeli tylko macie ochotę.
To by było na razie wszystko, trzymajcie się i być może do zobaczenia pod kolejnymi dodatkami? Ściskam i pa!
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam ten cukrowy bonus :) jak dla mnie rewelacja. Chociaż chłopcy mieli też i słabsze momenty , zwłaszcza oberwało się Kacprowi ,przykre ,że jego rodzice mogą tolerować geja w rodzinie ,a mają problem z własnym dzieckiem , tak nie powinno być. Ogólnie to bonus rewelacja.
OdpowiedzUsuńCo do pomysłów to może jakaś wspólna impreza w większym gronie albo może jakiś pobyt w szpitalu, hmm a może teraz wakacje nad morzem .
Pozdrawiam i dużo weny zycze i czasu na pisanie .
W
No i bardzo się cieszę że taki uroczy, słodki bonusik przypadł ci do gustu. A najwyraźniej rodzice Kacpra nie są w stanie znieść takiego natężenia gejozy w rodzinie ^^ A tak na serio, to chyba dalej myślą, że Kacper sobie wszystko zmyślił.
UsuńWspólna impreza brzmi jak coś co mogłabym kiedyś opisać, więc kto wie, może się pojawi ;)