niedziela, 2 października 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 11

     Dwie godziny zajęło mu uporanie się ze sprawami w pracy. Myślał, że uda mu się załatwić to szybciej, ale okazało się, że na jednej ze stacji zepsuła się kasa i musiał zjawić się tam osobiście, żeby zadzwonić po serwis. Pracownik był nowy i nie miał pojęcia, gdzie szukać numeru, a przy tym wyglądał na tak zdenerwowanego, że Cezaremu nawet przez myśl nie przeszło, aby jeszcze się o to wściekać. Ze spokojem odczytał numer telefonu z tyłu kasy i pokazał go młodemu pracownikowi.

– To twój pierwszy tydzień? – zapytał, chcąc rozładować napięcie, kiedy czekali na obsługę. 

– Już zaczął się drugi – sprostował, bawiąc się nerwowo palcami. 

Cezary tak działał na ludzi. Wzbudzał w nich stres, gdy patrzył na nich obojętnym, czasami wręcz chłodnym wzrokiem, a ludzie mieli przeświadczenie, że jeżeli tylko popełnią jakiś błąd, skarci ich albo, co więcej, od razu wyrzuci. Było to mylne wrażenie, bo Cezary miał w sobie duże pokłady cierpliwości. Nie tolerował jedynie jawnej głupoty albo ignorancji, gdy tłumaczył komuś coś po raz kolejny. 

– Takie rzeczy się dzieją – zapewnił go. – Ostatnio co prawda dwa lata temu, ale takie już szczęście nowego, że akurat zdarzają się na jego zmianie. 

Młody mężczyzna uśmiechnął się do niego. Chyba zaczął dostrzegać, że Soboń jednak nie był taki straszny, jak wydawał się na pierwszy rzut oka w tym swoim garniturze i z powagą wypisaną na twarzy. Odrobinę się rozluźnił, przez co rozluźnił się również Cezary. 

Miał dość napiętej atmosfery. 

Gdy serwis się zjawił, dopilnował aby wszystko zostało naprawione. Nie chciał zostawiać pracownika samego, bo jak znał życie, gdy tylko by wyszedł, znowu by się coś zepsuło i musiałby wracać, a tak po kilkunastu minutach był wolny. Mógł robić co tylko chciał, nic go nie ograniczało… A jednak czuł w żołądku taki ucisk, jakby ktoś zaciskał na nim pięść. 

O miło spędzonym dniu mógł jedynie pomarzyć. Gdyby czuł się inaczej pewnie poszedłby na basen albo pojechał gdzieś za miasto, by odciąć się od swojego codziennego życia, ale teraz wiedział, że odcięcie nie wchodziło w grę. W głowie miał Aleksego i nie potrafił go z niej wyrzucić, bo co jeśli chłopak właśnie skręcał się w pokoju i znowu wymiotował? Albo naprawdę potrzebował wyjść do łazienki?

Kiedy Cezary musiał gdzieś wyjść nie zaprzątało mu to aż tak bardzo głowy, jednak w czasie wolnym, tak jak teraz, miał wrażenie, że robił coś złego, a przecież nie robił Lisowi żadnej krzywdy. Mimo to nie potrafił zignorować tego dziwnego uczucia, tego ścisku. Z rezygnacją wrócił do apartamentu. 

Jeżeli nie poskromi tego uczucia, to wyjdzie na to, że samego siebie również tym sposobem zniewolił. 

Starał się nie hałasować, ale nie był pewien, czy chłopak i tak już go nie usłyszał. Obawiał się, że za chwilę znowu usłyszy wrzaski, ale tak się nie stało. Być może Aleksy spał. Soboń czuł chęć aby to sprawdzić, ale tak szybko, jak tylko o tym pomyślał wymierzył sobie mentalny policzek. 

W ogóle nie powinno go obchodzić, co Lis robił. Dopóki oddychał było dobrze. Był jego kartą przetargową, aby wyrównać rachunki z jego ojcem, to wszystko. 

Wzdychając ciężko spojrzał na zegarek. Dochodziła już szesnasta a on dalej nic nie zjadł. Sięgnął bez rozmyślań po zostawione na stole jedzenie. Już nie chciało mu się wymiotować na sam jego widok, co dobrze wróżyło. 

Po posiłku, który co prawda nie nasycił jego głodu, ale przynajmniej zapobiegł jeszcze większemu zaciśnięciu żołądka, poczuł się senny. Aleksy wciąż był cicho. Soboń pomyślał, że spał i na samą tę myśl jeszcze bardziej zachciało mu się zamknąć oczy.  Nie miał nawet zbyt wielu sił, aby przenieść się do sypialni. Jedynie zdjął marynarkę i przerzucił ją przez oparcie kanapy, po czym się położył. Zasnął przy ledwo słyszalnych dźwiękach telewizora. 

Obudził się po dwóch godzinach na szczęście wyspany i odrobinę mniej zmęczony. Przez chwilę wsłuchiwał się w ciszę panującą w mieszkaniu i odetchnął. Po szybkim prysznicu i przebraniu się w jeden z licznych kompletów dresów, poszedł do Aleksego.

Zastał go siedzącego przy biurku. Przez chwilę patrzył na jego krótsze włosy, zanim chłopak zwrócił twarz w jego stronę. Potem zauważył, że jedzenie, które sobie przygotował ledwie zostało ruszone. Zmarszczył brwi. 

– Dlaczego nie jesz? 

– Nie miałem ochoty – odpowiedział bez większych sił. Nie zerwał się też od razu, jak to miał w zwyczaju. Soboń kiwnął głową i otworzył jego drzwi. Zdziwił się, że po kilku minutach chłopak dalej nie ruszył się z miejsca. Wrócił do niego i stanął w progu. 

Lis dalej siedział przy biurku. Miał mgliste spojrzenie, które wyostrzyło się, gdy zostało utkwione w Cezarym. 

– Chodź – nakazał mężczyzna i patrzył pozornie beznamiętnie jak chłopak wstaje. Był wyjątkowo przygaszony. 

Nie rozmawiali i Cezary uważał, że to dziwne. Zmarszczył brwi, bo do tej pory chłopak starał się nawiązać z nim jakiś kontakt, a teraz jedynie włóczył się po mieszkaniu jak duch, bez krzyków i wrzasków. 

Soboń nastawił wodę na herbatę i po chwili zaparzył cały dzbanek. Wziął dwa kubki i dołączył do Lisa na kanapie. 

– Co jest? – zapytał w końcu. – Coś cię boli?

– Dusza mnie boli – odpowiedział, przechylając głowę w jego stronę. Zarejestrował, że Cezary zaciska usta. – W co pewnie nie uwierzysz, biorąc to za jakiegoś rodzaju grę i dobra, nie mam zamiaru znowu tego słuchać. Możesz mnie mieć za najgorszego. Bo przecież tylko siedzę i knuję, jak doszczętnie zniszczyć twoje życie. Wcale się nie martwię ojcem za kratami, który ma cholerny problem i sobą, bo jego problem, to tak się składa, mój problem. Nie. Totalnie mi to obojętne, wiesz? Wyjebane – machnął ręką. Szczerość jakoś przedarła się przez jego usta, ale sam już nie wiedział, czy Soboń w ogóle chciał jej słuchać. Bo przecież nie zacznie się nad nim litować. Zresztą wcale nie chciał litości. Może tylko chciał, aby facet zrozumiał, że nie był tylko oszustem. Okej, święty nie był, ale miał uczucia. – No i przede wszystkim w ogóle mnie nie przeraża w jaki sposób mam zarobić dla niego pieniądze, bo to przecież takie łatwe, nie? Pracodawcy aż się palą, żeby godnie wynagradzać pracowników. Nie mówiąc już o znalezieniu pracy ot tak, na zawołanie. Jutro.

Soboń nie przerywał mu i nawet słowem nie napomknął, że i tak nie miał zamiaru nigdzie go puścić, po tym jak usłyszał do czego byłby zdolny, aby zarobić pieniądze. Powiedział tak jedynie po to, aby Aleksy nie stawiał żadnych oporów, by z powrotem wejść do sypialni.

 – O siebie nie musisz się martwić. Przecież nic ci nie zrobię. Nic poważnego w każdym razie. 

Janek parsknął i zaczął kręcić głową. 

– Ta. Mi nic nie zrobisz, ale on jak straci jeszcze kilka palców to spoko? – powiedział z goryczą w głosie. 

Cezary wzruszył ramionami. Dla niego zdecydowanie nie stanowiło to problemu.  Janek zaczął kręcić głową, nie dopuszczając do siebie tej myśli. Nie mógł pozwolić, aby staremu coś się stało. 

– Wiesz, dziwi mnie to, że to na nim, nie na mnie, skupia się twój gniew – powiedział, chcąc znowu wytłumaczyć Soboniowi, że to on, nie jego ojciec, był głównym powodem jego bólu. Mężczyzna się spiął. 

– A mnie dziwi twoje zdziwienie – syknął i już chciał w końcu wyrzucić z siebie to, co tak długo w nim siedziało, co dręczyło go od lat. Chciał wykrzyczeć chłopakowi w twarz to, czego wydawał się nie rozumieć, ale w jednej chwili, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi, szybko się uspokoił. 

Janek wyprostował się. Wymienili z Cezarym spojrzenia. 

– Kto to?

– Nie wiem. Z nikim się nie umawiałem. 

Obaj jak na zawołanie wstali w pełnej gotowości. Cezary ruszył korytarzem, a Janek niepewnie przystanął za nim w progu. Patrzył, jak mężczyzna wchodzi do własnej sypialni i po chwili wychodzi z pistoletem w dłoni. Przełknął ślinę. Co innego było zobaczyć go z  kaburą pod marynarką a co innego z bronią w ręku. W takim wydaniu Soboń wzbudzał w nim zdecydowanie większy respekt, niż gdy przychodził do niego pijany do sypialni. 

Cezary zbliżył się do drzwi obawiając się najgorszego. Mógł to być Kosarz i jeśli to był on, albo ktoś od niego, to nie wróżyło im to nic dobrego, ale przynajmniej daliby radę wyjść z tego bez szwanku… Poniekąd. Być może Aleksy by oberwał mocniej, gdyby zdradził swoją obecność. Mógł być to jednak ktoś wysłany przez Wojciecha i wtedy to Cezary miałby poważny kłopot. Broń w ręku w takim przypadku stanowiła ostatnią deskę ratunku, ale lepiej, żeby użył jej zanim ktoś inny zdołałby zrobić to pierwszy…

Oddychając płytko Cezary pochylił się do wizjera. Obraz który ujrzał kompletnie go przeraził. 

Pobladł na twarzy i ledwo zdążył odłożyć broń na najwyższą półkę, kiedy drzwi się otworzyły. Janek patrzył na to z szeroko otworzonymi ze zdziwienia oczami. Do cholery jakim prawem Soboń nawet nie zamykał drzwi wejściowych?! Więził go w otwartym mieszkaniu? Co to miało być do cholery? 

Chwilowa irytacja szybko została zastąpiona strachem, gdy ujrzał wysokiego faceta, który bez pozwolenia wszedł do mieszkania. Był gotowy działać – mógłby rzucić się do ucieczki, gdyby ten stanowił zagrożenie albo wymanewrować go jakoś w mieszkaniu, ukryć się a potem wymknąć, albo zaatakować go jeżeli powstałaby taka potrzeba… Zachowanie Cezarego jednak było bardzo dezorientujące, mężczyzna bowiem zastygł niczym słup soli i patrzył na przybysza w szoku. 

– Myślałem, że już nigdy mi nie otworzysz, a drzwi nie były zamknięte… 

– Wiktor… Co ty…? – Cezary wyraźnie nie mógł zebrać myśli. Jego kochanek delikatnie się skrzywił, jak zawsze, kiedy Soboń go od siebie odsuwał. Tym razem słowami i postawą, ale Wiktor już wiedział, że potrafił być bardziej dosadny. 

– Tak się wczoraj śpieszyłeś, że nie wziąłeś dokumentów. Przyniosłem ci je. 

Janek wytrzeszczył oczy. Wiktor, powtórzył w myślach i go olśniło. Ten sam Wiktor, o którym wspominał tamten obleśny typ. Nowy partner Sobonia. 

Janek obrzucił go oceniającym, palącym spojrzeniem, gdy ten grzebał w torbie. Coś w nim drgnęło, tylko nie do końca wiedział co. Nie potrafił uporządkować własnych myśli. Nie wiedział, dlaczego wyobrażał sobie Wiktora jako niskiego blondyna z owalną twarzą i nieśmiałym uśmiechem. Wizualizował go sobie jako własną, trochę gorszą kopię. Podróbkę, która była jedynie marnym zastępstwem. Tymczasem Wiktor był kompletnie inny! Wysoki, z ciemną, oliwkową karnacją i ciemnym spojrzeniem.  Włosy miał oryginalne, upięte wysoko w roztrzepany kok, z którego wychodziły poskręcane kosmyki. Janek zmarszczył brwi i w tym momencie Wiktor uniósł wzrok. Posłał Soboniowi lekki uśmiech, po czym spojrzał dalej  i ich spojrzenia się spotkały. Na twarzy gościa wymalowało się zdziwienie a potem kąciki jego ust opadły. 

– Nie wiedziałem, że jesteś zajęty – powiedział odwracając od Janka wzrok. 

Cezary obejrzał się za siebie i również spojrzał na Lisa, po czym przerzucił spojrzenie na Wiktora. Przekleństwa cisnęły mu się na usta.

– Nie jestem – powiedział i przyjął od kochanka dokumenty. Wiedział, zresztą tak samo jak Janek, co Wiktor sobie pomyślał. Jego wyraz twarzy był oczywisty, ale Czyżewski nie potrafił tego zrozumieć. Skoro oni byli parą, to dlaczego mężczyzna założył, że Cezary mógłby go zdradzić? Przecież to było w ogóle do Sobonia niepodobne! 

Wiktor chciał zniknąć – było to po nim widać. Niepewność zagościła na jego twarzy, a Soboń nie rwał się, aby jakoś temu zaradzić. Przeciwnie, bardzo chciał aby mężczyzna już poszedł; powiedział, że się śpieszy i nie dopytywał o nic. Po prostu chciał, żeby wyszedł. 

Tak pewnie by się stało, gdyby Janek nie wystąpił na przód i nie uśmiechnąłby się szeroko do nowo przybyłego gościa. 

 – W ogóle nie jesteśmy zajęci, także fajnie, że wpadłeś! – Dezorientacja na twarzy Wiktora i czysta chęć mordu na twarzy Sobonia sprawiły mu sporo satysfakcji. 

– Ach, tak? A ty to właściwie kto…?

– To Al… – zaczął Soboń lodowatym tonem, lecz Lis nie dał mu skończyć. 

– Jestem Janek! – przedstawił się szybciej, posyłając Soboniowi zwycięskie spojrzenie. – Czarek dużo mi o tobie mówił – kontynuował, przerzucając spojrzenie z jednego na drugiego.

– Tak? Bo mi o tobie jakoś nie bardzo… 

–  No jasne, Czarek nie chwali się rodziną, co, Czarek? – rzucił swobodnie i spojrzał prosto w oczy byłego partnera. Przez plecy przeszły mu ciarki, kiedy poczuł na sobie ciężar jego morderczego wzroku. 

– Nie chwalę. – Soboń sięgnął w górę i Jankowi przeszło przez myśl, że chwyci pistolet i zastrzeli go za to, co właśnie robił, ale nie. “Czarek” odłożył jedynie dokumenty i odwrócił się do nich przodem, bo Wiktor zdążył już wejść w głąb korytarza. Janek podał mu rękę, a ten uścisnął ją, patrząc na niego z wahaniem. 

Soboń obserwował to z mocno bijącym sercem. Gorąco zalało jego ciało, było nieprzyjemne, oblepiające. Nie wierzył w to, co właśnie widział. I nie chciał tego. Tak bardzo tego nie chciał. Nie zniesie okłamywania Wiktora. Nie, nie w ten sposób, nie z nim…. Nie przez niego. 

Przecież w końcu jakoś zaczął układać sobie życie. Powoli wygrzebywał się z dołu, w którym był przez ostatnie lata, zaczynał wracać do żywych, odkopując się z grubej warstwy ziemi, która uciskała jego klatkę piersiową za każdym razem, kiedy chciał wziąć oddech, a teraz… Teraz znowu czuł jak go przygniatała, Lis bowiem po raz kolejny rujnował mu życie. Uśmiechając się przy tym uroczo. Posyłając mu znaczące spojrzenie… Jakby to wszystko było tylko grą. Zabawą. 

Jakby chciał mu przekazać “zobacz, teraz to ja mam przewagę”. I miał. Wprowadził kolejne kłamstwa do jego życia, a Soboń i tak miał ich na pęczki. O wielu rzeczach nie mówił Wiktorowi, wiele spraw przemilczał, a teraz będzie musiał jeszcze udawać, że wszystko to, co plótł Lis było prawdą? Nie, pomyślał stanowczo i już miał wsypać chłopaka, lecz wtedy prawda uderzyła go prosto w twarz. Co miał powiedzieć? Że został wykorzystany, okłamany i okradziony przez nastoletniego chłopaka, który udawał słodkiego, naiwnego chłopca – Janka? I nawet nie robił tego z własnej woli, nie. Robił to z polecenia ojca, który miał osobisty interes w tym, aby zrujnować mu życie. 

Wiedział, że nic z tego nie przeszłoby mu przez gardło. 

– Więc kim tak dokładnie jesteś? – zapytał Wiktor, wyraźnie czując się niekomfortowo ze swoją niewiedzą. 

Janek skrzywił się teatralnie i posłał Cezaremu urażone spojrzenie, którego ten nie rozumiał. 

– Jestem najmłodszym bratem Czarka – zaśmiał się, roztrzepujac przy tym zmierzwione włosy. Soboń nabrał powietrze w usta i zamarł. Wiktor uniósł brwi, a potem kiwnął głową. Bo przecież wiedział, że Cezary miał braci. Nie wiedział tylko ilu i nawet jak się nazywali, bo kochanek nigdy nie chciał o tym mówić, ale kiedyś wspominał, że nie był jedynakiem. 

Wiktor wyraźnie się rozluźnił. Cezary spiął. A Janek był gotowy dalej snuć swoją nową historię. 

– Wiesz, że przez pięć lat nawet nie wiedziałem, że miałem jeszcze jednego brata? Jak się urodziłem, to Czarka już nie było, a cała rodzina uznała, że to temat tabu. To się utrzymuje do tej pory, ale Edward, no wiesz, nasz środkowy brat mi o nim w końcu powiedział. Sam nie miał odwagi go odwiedzić, ale ja tak. Bardzo chciałem go poznać i udało mi się go znaleźć. Zazdrościłem mu życia w Warszawie…  No i przyjechałem tu do niego pod pretekstem odbycia praktyk. Na szczęście mnie przyjął. Nie nienawidził mnie aż tak bardzo, tak jak reszty rodziny. No bo też… nie znaliśmy się wcale. To było dziwne, nie, Czarek? – zwrócił się bezpośrednio do niego i z uwagą prześledził jego bladą twarz. Posłał mu łagodny uśmiech i wciąż na niego patrząc, mówił dalej: – Te nasze pierwsze spotkania… Było trochę niezręcznie, ale przy tym całkiem ciepło. Czarek bardzo mnie wspierał, wiesz? I był czuły. Chyba odpalił mu się jakiś rodzinny instynkt. Tylko szkoda, bo drogi nam się w końcu rozeszły. Wiesz, mój ojciec… To znaczy nasz ojciec, gdy się dowiedział, że tak naprawdę nie odbywam praktyk strasznie się wściekł. Oskarżył mnie o kłamstwo, bo nie byłem zbyt uważny, kiedy plotłem mu bajki o tych moich praktykach w Warszawie. No i się wydało.

– Inaczej to zapamiętałem – Cezary wycisnął przez zaciśnięte zęby.

– Opowiadam z grubsza – odpowiedział błyskawicznie Lis. – W każdym razie, Czarek oberwał najmocniej.  I to nie było fair, bo to była moja wina, że zawaliłem sprawę. I kłamałem…

Soboń pokręcił głową z niedowierzaniem wpatrując się intensywnie w niebieskie oczy, które wbijały się w niego niemal z taką samą mocą. 

– Masz nauczkę na przyszłość, że kłamstwo ma krótkie nogi – warknął, zbliżając się do niego. Miał ochotę szarpnąć go za rękę. Potrząsnąć nim. Zmusić, aby przestał gadać, ale on spojrzał na niego tymi wielkimi, Jankowymi oczami i złapał go za rękę pierwszy. Cezary spojrzał na dłoń, która zaraz poklepała go lekko po  przedramieniu. 

– Dlatego teraz nie ściemniam ojcu, gdzie jestem. Wszystko jest jasne. Kawa na ławę! – Uśmiechnął się, a potem spojrzał na Wiktora. Chciał zobaczyć jego reakcję na “ich wspólną przeszłość” i liczył na jakieś rzewne emocje, ale Wiktor go zawiódł. 

– Wiesz… To wszystko jest… – zabrakło mu określenia dlatego zrobił jakiś dziwny, skomplikowany gest ręką, który miał je zastąpić. – Ale wolałabym to usłyszeć bezpośrednio od Cezarego – odchrząknął. 

– Pytałeś! 

Tak… – przyznał, po czym zbliżył się do partnera. – Wybacz – powiedział przepraszająco bezpośrednio do niego. Widział, jak bardzo niekomfortowo czuł się jego kochanek, kiedy ktoś zdradzał jego przeszłość bez żadnego zastanowienia, bez chwili namysłu… I nawet jeżeli był to jego brat, powinien wykazać się większym wyczuciem. 

Wiktor wolałby to wszystko usłyszeć od Cezarego; jeżeli nie teraz, to za kilka miesięcy albo lat, bo przecież w końcu mężczyzna by się przed nim otworzył. W tej chwili wydawał się zamykać coraz bardziej. Jego postawa robiła się coraz bardziej defensywna. Zapadał się w sobie. Wiktor westchnął, wyciągnął do niego rękę. Palcami potarł wierzch jego dłoni w geście wsparcia, a na koniec ich palce złączyły się w uścisku. – Mogłeś uprzedzić, że nie jesteś sam. Nie przychodziłbym bez zapowiedzi. 

Jankowi nie mieściło się to w głowie. Patrzył na ich złączone dłonie, słuchał tego przepraszającego tonu i robiło mu się niedobrze. Na miejscu Wiktora wykorzystałby tę sytuację w stu procentach, chciałby dowiedzieć się wszystkiego i  wyciągnąłby każde słowo z kogoś, kto byłby chętny zdradzić coś na temat Sobonia. Bo przecież ten był strasznie małomówny! Samemu dowiedział się o jego rodzinie bardzo późno… Stało się to nie bez powodu, a teraz wykorzystywał to przeciwko niemu. Dlatego Cezary się tak na niego patrzył. Jakby chciał go zamordować… A zaraz potem i siebie. 

Janek zmarszczył nos. Obejrzał dokładnie bladą twarz, która zwrócona było w jego, nie w Wiktora, stronę. Mógł nie wspomnieć o Edwardzie, bo chyba był to cios poniżej pasa, ale chyba nie zasłużył na aż taką dezaprobatę zarówno ze strony Sobonia jak i tego cholernego Wiktora?! 

– Pójdę już… 

Usłyszawszy to Janek  cały się zagotował. 

– O nie… Proszę. – Lis doskoczył do niego w moment. – Czarek nie kłamał, kiedy mówił, że nic nie robimy. Właściwie to piekielnie nam się nudzi. Bo wiesz, ja bym chciał znowu zobaczyć trochę Warszawy,  przejść się do jakiegoś klubu, a wiesz, jak to Czarek, najchętniej czytałby te swoje książki bez ustanku… 

Tym razem zdołał wywołać uśmiech na twarzy Wiktora. 

– Wiem aż za dobrze – zaśmiał się i ścisnął mocniej trzymaną dłoń. – Szczerze mówiąc dawno nigdzie nie byliśmy i też z chęcią bym poszedł. 

Janek klasnął radośnie. 

– Powiedz, że żartujesz. – Cezary nie wydawał się ani trochę zadowolony. 

– Naprawdę… No i jeżeli martwisz się o brata to moglibyśmy go przypilnować. 

– Znam swojego brata – zaakcentował z taką ilością jadu w głosie, że Wiktor aż się zdziwił – na tyle dobrze, że wiem, że nie skończy się to dobrze. 

– Dlatego będziemy tam, żeby mieć wszystko pod kontrolą…

– Wiktor, po czyjej stoisz stronie?! 

– Nie wiedziałem, że są tu jakieś strony – odpowiedział mężczyzna i się odsunął. –  Jesteś strasznie nie w humorze…

– Och, ma tak dzisiaj cały dzień – wtrącił Janek. 

– Kac dalej cię męczy? 

Cezary zacisnął szczęki. 

– Tak, to wina kaca. 

– Żebyś widział jaki wczoraj był pijany! – Janek zaśmiał się lekko. 

– Tak, widziałem – odpowiedział Wiktor. – Tak się skłąda, żę to moja wina. 

Raczej zasługa… – gadali, a Cezary zastanawiał się jak mogło do tego dojść. Wiktor nigdy nie zjawił się nieproszony w jego domu. Nigdy. I nagle teraz pojawia się tutaj, akurat gdy Aleksy był tuż za rogiem, gotowy by zacząć działać, co wykorzystał z błyskawiczną wręcz prędkością. 

To było jak policzek, a nie powinno. Cezary powinien wiedzieć, że Aleksy nie kieruje się niczym innym, jak własnymi korzyściami i byłby w stanie posunąć się do wszystkiego, byleby osiągnąć zamierzone cele. Na pewno nie martwiło go dobro byłego partnera, do którego pewnie nawet nic nie czuł. 

Soboń zacisnął pięści na tę myśl. Patrzył jak rozmowa między chłopakami zaczyna się coraz bardziej kleić. Widział to i czuł obrzydzenie, bo Janek właśnie robił z Wiktorem to samo, co robił mu kiedyś. Manipulował nim i nagabywał, dawał się lubić, był zabawny, beztroski, otwarty i bezpośredni. 

Takiego Janka Cezary kochał. I miał go teraz przed sobą w całej okazałości. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczami i czuł obrzydzenie. Gorycz w gardle wzmagała się z każdym niewypowiedzianym przez niego słowem protestu, a przed oczami jak żywe stawały wspomnienia, do których już miał nie wracać. 

– Wszystko w porządku? 

Spodziewał się tych słów w ustach Wiktora, lecz to Lis nachylał się nad nim z pytającym wyrazem twarzy. Cezary wyprostował się. Z budzącą się w nim złością zacisnął pięści jeszcze mocniej, po czym rozejrzał się po salonie. Nie zarejestrował, kiedy Wiktor wyszedł do łazienki. Na chwilę znowu byli sami. 

– Pożałujesz tego – szepnął. Janek przygryzł wargę. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego czyny będą miały konsekwencje. Nie był głupi! Szybko jednak wykalkulował, że bardziej opłacało mu się poznać sekrety Sobonia, by również móc go szantażować.

– Ty też możesz pożałować, kiedy Wiktor dowie się o twojej prawdziwej pracy… – powiedział uśmiechając się protekcjonalnie.  – Wydaje się, że nie ma zielonego pojęcia z kim się zadaje… 

– Powiedz mu jeśli chcesz – odparł stoicko, a Janek przechylił głowę na bok. 

– Nie zależy ci na nim, co? 

Soboń zacisnął pięści, po czym przełykając gorycz, wymusił na sobie uśmiech. Okazywanie słabości było ostatnim co powinien robić przed jakimkolwiek z Lisów. 

– Chciałbyś, żeby tak było, prawda? 

– A jeżeli odpowiedziałbym twierdząco? 

– To tylko potwierdziłbyś jakim skurwielem jesteś – odparł cicho. – Ale na tym etapie już chyba nikogo to nie zdziwi – szepnął mu prosto do ucha, po czym wyminął go. Stanął przed łazienką, z której po chwili wyszedł jego partner. 

– Nie wiem czy zauważyłeś, ale z zamkiem jest coś nie tak. Tak jakby go nie ma. 

– Imponujesz mi swoją spostrzegawczością. 

Wiktor roześmiał się skrępowany, po czym podszedł do niego. Rozejrzał się, czy Janka nie ma w pobliżu, a kiedy go nie dostrzegł, oparł dłonie na torsie kochanka i skubnął ustami jego usta. Cezary nie protestował, gdy niewinna pieszczota przekształciła się w mocny pocałunek i nie opierał się, gdy Wiktor zaczął masować jego spięte barki. 

– Będzie fajnie – zapewnił. – Trochę się rozerwiemy, może spotkamy jakichś znajomych… Wiesz, powspominamy stare czasy zanim całkiem zdziadzieliśmy. 

– Przecież nigdy nie chodziliśmy do klubów… 

 – Byliśmy trzy razy – przypomniał mu szeptem kochanek i zamarł, kiedy dostrzegł na sobie palące spojrzenie. Dłonie zacisnął mocniej na barkach Cezarego i speszył się, kiedy Janek nie odwrócił wzroku. 

– Na twoje urodziny, urodziny twojej siostry i…

– I raz kiedy się nade mną zlitowałeś dla świetego spokoju – zakończył lekko zdezorientowany, po czym się odsunął, myśląc, że Janek nie tolerował takich zbliżeń w swoim otoczeniu. Bo nie tolerował. Czuł się zdenerwowany, kiedy patrzył na Sobonia obejmowanego przez tego obcego człowieka, chociaż nie do końca rozumiał dlaczego. Tak samo nie podobało mu się to, że mężczyźni gawędzili. Normalnie ze sobą rozmawiali, w ich głosach nie było napięcia, ani wahania wywołanego obecną sytuacją. 

Soboń wziął się w garść i właśnie się odwrócił, wyczuwając, że coś jest nie w porządku. Z premedytacją objął Wiktora przez ramię. 

– Coś nie tak? – zapytał, na co Janek wymusił uśmiech. 

Po prostu na was czekam. 

– Przecież sam jesteś jeszcze niegotowy – zauważył Wiktor, lustrując wzrokiem jego wymięte ubrania. Janek kiwnął głową i popatrzył znacząco na Sobonia, ten jednak nie zrozumiał przekazu. 

–  Tak się składa, że nie wiem, w co się ubrać.  

Wiktor uniósł brew. 

–  Spodnie i bluzka to zawsze sprawdzony outfit –  zakpił. Janek nie polubił jego docinek i nerwowo zaczął skubać palce. 

–  Pomogę ci. –  Z opresji postanowił uratować go Cezary. –  Chodź –  dodał po czym zaprowadził go do własnej sypialni, gdzie w torbie znajdowały się jego wszystkie ubrania. Janek przyklęknął i zaczął grzebać w rzeczach. W mgnieniu oka wyciągnął outfit, który uznał za stosowny na dzisiejszą okazję. 

–  Dzięki. 

–  Pożałujesz. 

–  Mówiłeś już –  machnął ręką po czym wymknął się z sypialni. Już myślał jak wytłumaczy Wiktorowi fakt, że trzymał ciuchy u Sobonia, ale nie natknął się na niego w korytarzu. Ten musiał rozgościć się w kuchni, skąd wydobywały się dźwięki krzątaniny.  Facet najwyraźniej nie czuł się skrępowany w tym domu, co denerwowało Janka. Byłoby lepiej, gdyby siedział na kanapie i cierpliwie na nich czekał. To jednak, tak jak wiele rzeczy, było poza kontrolą Lisa. Na razie cieszył się, że zdobył chociaż jej namiastkę.


3 komentarze:

  1. Oh ten Janek , zawsze coś nabroi. Wiktor to przy nim to taka świętosc. Bardzo mi się podoba to ,że Janek w jakimś stopniu jest zazdrosny o Sobonia ,teraz zastanawiam się czy to bardziej dlatego ,że go kocha czy dlatego ,że nie może nim sterować. Biedny Sobon następne kłamstwa to nigdy nie jest dobra opcja. Rozdział świetny ,już się nie moge doczekać następnego. Ciekawe co ten Janek wymyśli na imprezie może kogoś spotkają ? Normalnie liczę na to ,że czas do następnego rozdziału minie bardzo szybko. Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janek nie byłby sobą, gdyby siedział cicho. Po prostu musiał wykorzystać sytuację. Może też chciał poznać trochę Wiktora ;)
      Myślę, że Lisowi nie przechodzą przez myśli takie wielkie słowa jak "kocham", bardziej wolałby sterować Cezarym i być może jest zawiedziony, że ten układa sobie życie z kimś innym, bo to on chciałby być najważniejszy, ale odrobina zazdrości pewnie się tam gdzieś kryje.
      Myślę, że czas zleci szybciej, bo następny rozdział pewnie wrzucę w tę niedzielę ;)

      Usuń
    2. Jesteś wielka !!! Będę zaglądać napewno i napewno masz rację z tą kontrola ,ale chciałabym ,żeby Janek poczuł taka prawdziwa miłość ,może by mniej wtedy kombinował ,a więcej zrozumiał ,chociaż kto to wie ,co tam mu siedzi w tej jego głowie . Uwielbiam czytać to opowiadanie . W.

      Usuń