niedziela, 9 października 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 12

Stanęli przed klubem. Muzyka wydobywała się zza ścian, zachęcając ich do wejścia, jednak byli oporni; zwłaszcza Cezary. Trzymał Wiktora za ramię i niemal ciągnął go w tył, podczas gdy Janek swoim podekscytowaniem zachęcał go, aby szli na przód. Chłopak nie dawał się morderczym spojrzeniom Sobonia, ani jego posępnej minie. Skupiał się na Wiktorze. Na tym, czego będzie się w stanie od niego dowiedzieć, kiedy ten wypije kilka drinków.

Promieniał. Jego twarz rozjaśniła się, zachęcała do wysyłania w jej stronę uśmiechów, co zresztą ludzie czynili, gdy tylko napotkali go wzrokiem.

Janek stał przed nimi w pełnej krasie. Niemal błyszczał, wyrywając się do przodu, by zaznać trochę prawdziwej zabawy. Jak nastolatek, któremu rodzice pierwszy raz pozwolili pójść na imprezę.

Śmiał się i żartował w najlepsze, pochylając się do Wiktora, kiedy stali w kolejce. Zwracał na siebie uwagę i czuł się w końcu jak ryba w wodzie. Opięty w swoje najlepsze, ciemne dżinsy, w pastelowej, luźnej bluzie ukrytej pod niebieską kurtką, wiedział, że jest w odpowiednim miejscu. Wcale nie udawał. Po prostu czuł się dobrze, kiedy po spędzeniu wieczności w zamknięcia był tutaj – wśród ludzi i spojrzeń, w centrum uwagi, gotowy wszczynać słowne debaty, ale też, być może, uciszyć kogoś ustami bez używania słów.

To się jeszcze okaże.

Podekscytowanie odbiło się na jego twarzy zdrowszymi kolorami. Skóra lekko poczerwieniała, grzało go wewnętrzne gorąco, podczas gdy wszyscy w kolejce drżeli od zimna na zewnątrz.

Janek zlustrował twarz Sobonia, który wyjątkowo na niego nie patrzył. Miał blade, zapadnięte policzki. Na samą myśl o klubie wydawał się bardziej zmęczony. Wolałby pewnie teraz siedzieć przed kominkiem i patrzeć w ogień albo robić inne, inteligentne rzeczy, ale nie postawił się im i teraz marzł na mrozie. Od czasu do czasu pocierał zziębnięte dłonie. Czasami jego dłonie były łapane przez Wiktora.

Zbliżali się do bramki. Przed nimi w kolejce stało jeszcze trzech kolesi, grupa znajomych, która zdążyła już się z Jankiem zapoznać i dobrze, bo Janek potrzebował tego wieczoru tak wielu kolegów, ilu tylko mógł zdobyć.

Nadeszła ich kolej. Silny, wielki typ na bramce obrzucił ich świdrującym spojrzeniem, ale nie czepiał się. Po chwili byli już w środku. Chłód dalej owiewał ich ciała, ale zaraz wymieszał się z ciepłem bijącym od ludzi w następnej sali. Zrobiło się duszno.

Janek bez mrugnięcia okiem rozpiął zamek kurtki i oddał ją ślicznemu chłopcu stojącemu w szatni. Posłał mu promienny uśmiech, a ten spojrzał na niego z błyskiem w oku. Od razu było widać, że nie był tak niewinny, na jakiego wyglądał, ale tak czy inaczej Jankowi wizerunkowo nie dorastał do pięt.

– Jezu, ale się ociągacie! – krzyknął do towarzyszy, którzy dopiero co stanęli przy ladzie.

Cezary zacisnął usta, a Janek pomyślał, że jeżeli będzie taki spięty przez kolejne kilka godzin na pewno będzie boleć go szczęka, a wraz z nią cała głowa.

Wiktor pierwszy zrzucił z siebie brązowy płaszcz, który bardzo mu służył, na pewno bardziej niż zwykłe, niczym niewyróżniające się ubrania. Jednak jak mniemał Czyżewski ten już nie musiał się stroić, nie miał po co – w końcu znalazł już swoją drugą połówkę… Połówkę, która, tak jak Janek, na okazje jednak lubiła dobrze się ubrać.

Chłopak nie miał sposobności przyjrzeć mu się w mieszkaniu, ale teraz już widział, że wyglądali jak niebo i ziemia – dosłownie. On ubrany w swoją chmurkową, niebiesko-różową bluzę, słodki jak guma balonowa i niewinny jak łza oraz Cezary w opiętych czarnych spodniach i równie czarnej koszuli, wyglądający jak ekskluzywny towar z najwyższej półki.

Janek przyglądał mu się bez skrępowania, myśląc o tym, że kiedyś nie zauważał, jak dobrze Soboń potrafił się prezentować. Kilka lat temu nie zwracał na to większej uwagi, a ciuchy w ogóle go nie obchodziły, przynajmniej do czasu, kiedy miał co na siebie włożyć w zimniejsze dni.

Odwrócił wzrok. Przed nim znajdował się dość wąski korytarz, który prowadził w głąb klubu. Ściany były pomalowane na ciemny, granatowy kolor a na nich prezentowały się różnokolorowe neony. Janek z zadowoleniem śledził grę świateł.

Wiktor z Cezarym wkrótce do niego dołączyli.

– Rozchmurz się – Wiktor szepnął do kochanka i chwycił go za rękę. – Będziesz dobrze się bawił, obiecuję.

– Oj, tak – dodał Janek, przysłuchując się. – Już my się o to postaramy.

Cezary skrzywił się.

– Lepiej zajmij się sobą – mruknął, nie brzmiąc miło.

– Ech, mógłbyś chociaż przed swoim partnerem udawać, że nasza rodzina nie jest aż tak dysfunkcyjna…

– Będziesz udawał za nas dwóch.

Wiktor westchnął.

– Wiecie co? Chyba powinniśmy już wchodzić, blokujemy wejście. – Wyraźnie starał się załagodzić sytuację, której do końca nie rozumiał. Janek kiwnął żwawo głową. Też nie zależało mu na budowaniu konfliktu. Zamiast tego skupił się na muzyce. Rytmicznym dudnieniu, wbijającym mu się do głowy, wywołującym na jego skórze drobne ciarki.

– Proponuję drinka na wejście – wykrzyczał.

– Jasne, stawiaj pierwszą kolejkę – Cezary pierwszy raz wydawał się zadowolony. Czyżewski zmrużył oczy.

– Dla ciebie wszystko – warknął, doskonale zdając sobie sprawę, że nie miał żadnej forsy, a co za tym szło, będzie ciężko cokolwiek mu postawić. No chyba że loda komuś w zamian za drinki, ale na to był zdecydowanie za trzeźwy. – To ja pójdę do baru – dodał.

Cezary wywrócił oczami i już chciał go zawołać, ale Janek umknął mu szybko. Soboń jak nikt inny potrafił podnieść mu ciśnienie…

Janek rozglądał się po ludziach, głównie facetach, którzy go otaczali. Kiwał się w rytm muzyki, gdy kocim krokiem, jak pierwszorzędny drapieżnik, zbliżał się do baru. W swojej głowie wyglądał groźnie. Jakby wzbudzał respekt… Kiedy jednak na niego patrzono widziano jedynie słodkiego chłopca.

– Zgubiłeś się, cukiereczku?

– Nie, proszę pana – odpowiedział kulturalnie do faceta, który miał czelność go zaczepić i to jeszcze w tak niewyrafinowany sposób. Mężczyzna zamrugał. Nie spodziewał się, że ktokolwiek tutaj mógłby zwrócić się do niego per pan. – Idę do baru. Potrzebuję drinka. Albo trzech. Tak na dobry start – kontynuował, zastanawiając się czy już teraz będzie w stanie to ugrać.

Facet zawahał się. Był sporo po trzydziestce i w ogóle Jankowi nie pasował. Był szeroki w barkach, włosy miał krótko przystrzyżone i prezentował się dość niechlujnie. Miał przepoconą bluzkę pod pachami i w okolicach karku, i najpewniej Czyżewskiemu by to nie przeszkadzało, kiedy sam byłby już zgrzany i zmęczony, ale na wstępie preferował raczej dobrze trzymających się, schludnych potencjalnych partnerów. Niemniej dostrzegł w tym szansę i nie zamierzał jej zmarnować. Posłał mężczyźnie nieśmiały uśmiech.

– To ja… pójdę już.

– Poczekaj! – Facet niemal się potknął o kogoś innego, gdy ruszył za nim pędem. Chłopak zatrzymał się z miłym, ale dość ostrożnym wyrazem twarzy. – Jak masz na imię?

– Filip – skłamał gładko.

– Ja jestem Mateusz.

– Miło poznać – dalej grał uprzejmego. – To jak, chcesz postawić mi drinka? – dodał zaraz nie chcąc tracić czasu, na wypadek gdyby nieznajomy nie był fanem kupowania obcym drogich trunków.

– Nawet te trzy, jeżeli ze mną zatańczysz.

– To hojna oferta – zauważył, unosząc brew.

– Nie, jeżeli spędzisz ten czas na piciu ich ze mną.

Janek zachichotał i nagle złapał faceta za rękę.

– Tylko jeżeli cię polubię.

Mateusz uśmiechnął się zadziornie, jakby nie miał żadnych wątpliwości, że tak właśnie będzie… A Janek nie wyprowadzał go z błędu. Prowadził go w stronę parkietu, przepychając się przez splątane w tańcu ciała. W końcu jednak poczuł opór. Mężczyzna pociągnął go, więc odwrócił się w jego stronę.

Popatrzył na niego spod jasnych rzęs i położył dłonie na jego klatce piersiowej, tuż przy ramionach. Te ręce miały stanowić granicę, gotowe odepchnąć natręta, gdyby ten miał zamiar posunąć się za daleko. Poczuł pod palcami mocne mięśnie i zaczął się poruszać w rytm muzyki. Spojrzeniem rozpalał faceta, który, tak jak Janek się spodziewał, zbliżał się do niego co raz, by po chwili zostać odepchniętym. To sprawiało, że jedynie bardziej się nakręcał. Buzujący w jego żyłach alkohol wraz z mocnymi światłami, które spadały na nich niekontrolowanie, sprawiał, że świat zamazywał mu się w bardzo przyjemny sposób. Janek jedynie dokładał się do tej przyjemności, kiedy od czasu do czasu pozwalał ich ciałom otrzeć się o siebie w tańcu.

– Piosenka minęła – chłopak pochylił się do towarzysza, kierując te słowa prosto do jego ucha.

– Strasznie szybko.

– Tak już bywa w moim towarzystwie.

– To niesprawiedliwe, bo chciałoby się z tobą spędzać jak najwięcej czasu. – Janek ukrył uśmiech za dłonią. Starał się być czarujący. Delikatnie pociągnął faceta w stronę baru.

– Czas wywiązać się z obietnicy – szepnął, dłońmi wspinając się po jego ramionach.

Mężczyzna nie protestował. Przy barze patrzył na Janka z głodem w oczach, mimo że chwilę później podszedł do niego ktoś, kto najwyraźniej tego wieczoru miał ochotę na niego. Mężczyzna spławił go w kilka sekund, zbyt zajęty potencjalnym, młodszym kochankiem i zawiódł się, kiedy Janek, gdy tylko dostał to, czego chciał, potraktował go w ten sam sposób.

Odszedł, trzymając w dłoniach trzy obiecane drinki. Już wcześniej rozglądał się za Cezarym i jego partnerem, ale przy barze ich nie wypatrzył. Uznał też za mało prawdopodobne, że byli na parkiecie, dlatego ruszył w stronę stolików. Nie zdziwił się, kiedy zobaczył, że jego towarzysze wykupili stolik w strefie VIP, który gwarantował im odrobinę prywatności.

Cezary zgromił go spojrzeniem, gdy tylko Janek pojawił się w zasięgu jego wzroku. Chłopak odstawił drinki na stół z niezadowoleniem zauważając, że na jego środku w wiaderku wypełnionym lodem stała butelka alkoholu.

– Zaczęliście beze mnie? – zapytał z udawanym żalem, ignorując fakt, że faktycznie nie podobał mu się taki stan rzeczy. Poczuł się zbędny.

– Długo kazałeś nam na siebie czekać.

– Wybaczcie. Ktoś mnie zatrzymał – odparł lakonicznie i przysiadł się do stołu. Poduszka pod nim była przyjemnie miękka, tak samo oparcie. Usadowił się przy Cezarym, co zostało przez niego skwitowane gniewnym parsknięciem.

Janek wiedział, że nie wybaczy mu tego wieczoru. Podsunął mu drinka pod ręce, chwilę potem obdarował alkoholem również Wiktora. Samemu zanurzył usta w trunku i skrzywił się. Chciał coś mocnego, ale kilka łyków tego najpewniej zwali go z nóg. Musiał być ostrożny. W końcu to nie on miał się upić.

– Co za siekiera – skwitował Wiktor, oblizując usta.

– Barman mi to polecił. No i pamiętałem, że lubisz drinki ze spritem – zwrócił się bezpośrednio do Sobonia.

– Jak miło z twojej strony – odparł cynicznie, nawet nie rozważając picia czegokolwiek, co Aleksy im przyniósł.

– W każdym razie myślę, że to czas aby wznieść toast! – Janek wyszczerzył się unosząc swoją szklankę. Wiktor niepewnie poszedł za nim w ślady a po chwili szturchnął Sobonia. – No wiesz, nie dosypałem do nich niczego – wywrócił oczami, ale Cezary wcale by się nie zdziwił, gdyby kłamał.

Janek spojrzał mu przeciągle w oczy. Nie rozumiał dlaczego jego niechęć i brak wiary w jego słowa aż tak go irytuje.

– Więc? Ktoś ma jakiś pomysł za co moglibyśmy wypić?

– Tak. Ja mam całkiem niezły – odpowiedział Cezary nie dopuszczając Wiktora do głosu. Wiedział, że jego partner pewnie starałby się załagodzić sytuację. – Wypijmy za to, aby dla żadnego z nas ta noc nie skończyła się zgonem. – W jego oku zalśnił złowieszczy błysk, kiedy unosił szklankę do góry, patrząc przy tym na Aleksego.

Janek przełknął ślinę. Nietrudno było mu się domyślić, że Cezary nie mówił o przedawkowaniu alkoholu, chociaż Wiktor zaśmiał się, jakby nie brał innej opcji pod uwagę. Najpewniej nie wiedział, że Soboń po ulicach przechadzał się z bronią.

Przez kark przeszły mu dreszcze, jednak zrobił dobrą minę do złej gry i uniósł swoją szklankę.

– A poranek kacem – odparł, po czym stuknęli swoimi szklankami.

Janek niemal się zachłysnął, kiedy uderzył w niego mocny smak alkoholu. Reszta nie miała tego problemu. Cezary ledwo zamoczył usta w trunku, a Wiktor wydawał się odporny na spore dawki alkoholu.

– Co w tym jest? – zapytał.

– Chyba każdy możliwy alkohol.

– Więc o kaca będzie nietrudno – posłał uśmiech swojemu partnerowi, po czym pochylił się w jego stronę. Ustami zaczepnie skubnął mu ucho przez co Soboń wyprostował się niczym struna, a Janek utkwił wzrok w tafli przejrzystego drinka. – Wiecie co? Dam wam chwilę. A jak wrócę to chcę, aby cokolwiek, co jest między wami zniknęło, jasne? – Po czym pochylił się i pocałował Sobonia tak, jak Janek się z nim całował trzy lata temu. – Przyszliśmy się tu dobrze bawić, a nie… Uprzykrzać sobie życie.

– Mądrze mówi – stwierdził Janek, kiedy Wiktor znalazł się już poza zasięgiem ich wzroku. Nachylił się do Cezarego, przygryzając dolną wargę. – I ma świetne włosy.

– Myślisz, że komplementowanie mojego chłopaka pozwoli mi się lepiej bawić?

– A nie?

– Prędzej pomyślę, że chcesz mi go odbić.

Tym razem Janek roześmiał się szczerze.

– Kompletnie nie jest w moim typie.

– Z doświadczenia wiem, że nie jest ci to do niczego potrzebne – powiedział chłodno i odwrócił od niego wzrok. W dłoni obracał szklankę z grubego szkła. Musiał zająć czymś ręce.

– Musisz mieć o sobie bardzo niskie mniemanie, skoro myślisz, że mógłbym go odbić tobie – mruknął Janek. – Przecież widać, że chciałby mieć z tobą trójkę dzieci i psa.

– Wiktor nienawidzi dzieci. A ty wcale go nie znasz.

Janek napił się alkoholu. Wiedział, że ta rozmowa prowadzi do nikąd.

– Wiesz, mógłbyś się dla niego bardziej postarać. Naprawdę chcesz mu zepsuć noc?

– Ja? – Soboń syknął gniewnie. – Miałby piękną, spokojną noc, gdybyś się nie wtrącił z tymi swoimi obrzydliwymi gierkami.

– Może i go nie znam, ale widzę jak na dłoni, że on wcale nie chce spokojnych nocy, Cezary.

Soboń złapał go mocno za policzki. Ścisnął go boleśnie, palce wbił w jego szczękę, zostawiając na jego skórze czerwone ślady. Janek popatrzył mu ze spokojem w oczy, godząc się na ból, który sprawiał mu dyskomfort.

– Jeszcze słowo, a przysięgam, że już nigdy nie zobaczysz ojca.

Oczy Janka rozszerzyły się. Nacisk na policzkach jeszcze się pogłębił, a Cezary chyba nie był świadomy siły, którą wkładał w uścisk. Czyżewski wolno kiwnął głową i wtedy Soboń odpuścił. Puścił jego twarz, a Janek odsunął się od niego. Już wcale nie chciał być blisko. Nie chciał się nad nim pochylać i poprawiać mu humoru. Nie powinno mu na tym zależeć ani przez moment tego wieczoru.

Niezgrabnie wysunął się z kanapy, poruszając żuchwą. Wszystkie zęby miał na miejscu, ale na jego skórze widniały wyraźne zaczerwienienia. Chwycił szklankę w jedną dłoń i wtedy Cezary po raz kolejny skierował na niego swoją uwagę.

– Dokąd to? – warknął. – Usiądź.

– To naprawdę nie jest dobry pomysł. Nie będę wam psuł nastroju, chociaż twój jest już i tak nie do uratowania. Zajmę się sobą.

– Znowu kogoś okradniesz? – warknął, oskarżycielsko patrząc na jego drinka.

Janek pokręcił głową.

– Nikogo nie okradłem. – Soboń nie uwierzył mu. – Gdybym to zrobił, to przyniesienie drinków zajęłoby mi pięć minut a nie piętnaście.

Cezary uniósł brew, czując, że to wytłumaczenie jeszcze bardziej wytrąca go z równowagi. Nic dziwnego, że posądzał Aleksego o najgorsze, bardziej drażnił go związany z tym dyskomfort. Mimo wszystko już go nie wołał. Chłopak dzisiaj mógł robić co chciał, nawet jeżeli oznaczało to, że będzie wykorzystywał kogoś innego, by uśpić jego czujność i zabrać mu, co miał cenne. To nie była sprawa Sobonia, dlatego nie patrzył nawet, w którą stronę idzie, aby się nie denerwować. Wiedział, że i tak do niego wróci. Czy tego chciał czy nie.

Chwilę później Wiktor wsunął się na siedzenie obok. W łazience poprawił sobie włosy. Teraz były upięte jeszcze wyżej, a misterne loki opadały mu na boki twarzy. Cezary odgarnął je ręką.

– Gdzie jest Janek? – zapytał. – Nie dogadaliście się?

– Chyba nigdy się nie dogadamy – odpowiedział, sięgając po butelkę. Dolał sobie alkoholu. Wiktor wolał najpierw wypić drinka.

– O co między wami chodzi…? – Mężczyzna zapytał niepewnie, nie wiedząc, czy może wchodzić na takie tematy.

– Pokłóciliśmy się wcześniej dość mocno, a on bagatelizuje sprawę.

– Tak, to akurat sam zauważyłem. Macie kompletnie inne charaktery. Ale Janek…

– Czy możemy – Cezary zaciął się – nie rozmawiać o nim? Wystarczy, że mam go na głowie od jakiegoś czasu. Teraz ten czas wolałbym poświęcić tylko tobie.

Wiktor w końcu uśmiechnął się szerzej i skinął głową. Dłoń położył na nadgarstku kochanka i zaczął zataczać kciukiem małe kółka na jego koszuli.

– Cóż, moglibyśmy zrobić to, co wczoraj nam nie wyszło… Oczywiście zaraz po tym jak już pójdziemy potańczyć. Bo pójdziemy, prawda?

– Wiktor…

– Jesteś świetny na parkiecie, mówiłem ci już?

– Nie kpij ze mnie. – Wiktor wsunął dłoń w rękę partnera.

– Nie śmiałbym. Trzeba cię tylko trochę rozruszać. Albo wlać w ciebie odpowiednio dużą ilość alkoholu. – Mówiąc to w drugą rękę wziął szklankę Cezarego i podał mu ją. – Proszę. Tylko dzisiaj – szepnął prosto do jego ucha, aby usłyszał go przez głośną muzykę.

Soboń skinął powoli głową, myśląc o tym, że Aleksy miał rację. Wiktorowi należało się odrobinę zabawy, bo jeśli jej chciał, to zasługiwał na nią. Zasługiwał, bo był przy nim, nawet kiedy Soboń kolejny raz odwoływał spotkania lub spóźniał się, albo kiedy kłamał mu prosto w oczy.

– Nie przesadzajmy, wcale nie potrzebuję aż tak dużo – odpowiedział, czym przyczynił się do zdecydowanie szerszego uśmiechu na twarzy kochanka.

– Sam to powiedziałeś – mruknął i podsunął mu szklankę pod usta. Kiedy Cezary pił, Wiktor przytrzymał jej spód, aby mężczyzna wypił duszkiem całość. – Chyba tyle wystarczy – stwierdził, a potem trącił go nosem o nos. Cezary postanowił włączyć w tę grę również usta smakujące alkoholem.

– A czy tobie to wystarczy? – zapytał. Kiedy poczuł lekkie kiwnięcie, podniósł się z siedzenia.

Poszli, przeciskając się przez coraz większy tłum ludzi. Białe światła oślepiały Sobonia, a głośna muzyka nie pozwalała odnaleźć mu się w sytuacji. Czuł tu kompletny brak kontroli. Mało widział, był otoczony przez masę ludzi, ścisk sprawiał, że tracił oddech. Myślał nad tym, kto mógł być w tym tłumie i to wprawiało go w stan lekkiego niepokoju.

Dopiero oczy Wiktora, ciemne, wciągające, odciągnęły go od zgiełku i zagwarantowały spokój. Mężczyzna wprowadził go na parkiet, trzymając go za rękę. Wokół nich znajdowała się masa mniej lub bardziej przystojnych, nabuzowanych testosteronem facetów. Soboń czuł jak od czasu do czasu wpadają na niego. Niektórzy przepraszali, śmiali się albo warczeli na niego, jakby to była jego wina, ale Cezary spławiał ich swoją obojętnością. Jedynie zaciskał mocniej wargi, kiedy ktoś deptał mu po nogach.

Nie był najlepszym tancerzem i wiedział o tym, dlatego decydował się na sprawdzone, niekompromitujące ruchy. Wiktor, przeciwnie, wił się z gracją, ocierał o niego i dawał się ponieść muzyce. Unosił ręce do góry, by po chwili opleść je na szyi kochanka, a potem zjechać nimi po jego brzuchu, aż do paska. Jego niesforne włosy wyswobadzały się z luźnego koka, opadały mu na boki twarzy, a on czasami tarmosił je palcami jak jakby był to wysublimowany ruch taneczny.

Piosenki mijały szybko. Kolory światła zmieniały się na fioletowe, różowe i niebieskie, by po chwili znowu oślepiać bielą jak flesze. Wtedy Cezary czuł się jakby oglądał klisze - czarno-białe klatki fotografii Wiktora zastygniętego w jakimś ruchu, które zmieniały się co kilka sekund.

– Potrzebujemy… przerwy? – zapytał, wkładając pace w szlufki spodni partnera i przyciągając go do siebie. Czuł, jak strużka potu spływa mu po karku. Od Wiktora buchało gorąco.

– Mhm.

Cezary odetchnął i zaczął wycofywać się ze środka sali w stronę baru. Tam wspólnie usiedli na wysokich krzesłach i zaczęli przyglądać się alkoholom prezentującym się na półkach. Zanim podszedł do nich barman zdążyli ochłonąć i przeschnąć z potu.

Oprócz drinków zamówili wodę, którą wypili w kilka sekund.

– Mówiłem, że nie będzie tak źle – powiedział Wiktor, kładąc dłoń wysoko na udzie partnera. – Bo nie było, prawda? – dopytał, ściskając mocne, wyrobione mięśnie.

– Nie, nie było – przyznał zerkając na niego z rosnącym pożądaniem. Wiedział, co Wiktor robił, kiedy zaczął przesuwać palcami po jego spodniach. – Chociaż wolałbym seks na plaży.

– A ja gdziekolwiek.

– Tutejsza łazienka nie zachęca.

– Ale to nasza jedyna opcja. O ile wszyscy nie wpadli na ten sam pomysł i została chociaż jedna kabina wolna.

– To klub gejowski, nie dawałbym temu wielkich szans.

– Myślę, że musimy to sprawdzić, aby się przekonać – zaśmiał się i pochylił nad partnerem. Popatrzył mu dłużej w zielone, migdałowe oczy, ciesząc się jego obecnością. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Chciałbyś… tak spędzać czas częściej? – Cezary przekrzyczał głośną muzykę, kiedy prowadził kochanka w stronę łazienki.

– Jasne. Uwielbiam tańczyć.

– To dlaczego zawsze spotykamy się w kawiarni?

– Bo wydaje się, że ją lubisz.

Soboń zmarszczył brwi.

– A ty nie?

– Ja z kolei nie mam nic przeciwko – powiedział mu do ucha, uśmiechając się zadziornie. Byli kilka metrów od łazienki i Wiktor już miał ochotę wepchnąć kochanka przez drzwi, kiedy wpadł na kogoś z impetem. Kolczyk zaplątał mu się w jego ubranie, więc zawył, kiedy chłopak szarpnął się, aby się wyswobodzić.

– O Jezu, przepraszam!

Janek przytrzymał Wiktora, gdy ten majstrował przy swoim uchu i spojrzał zza niego na Sobonia. Jego wyraz twarzy mówił mu wszystko, zdradzał nienawiść, którą na co dzień chował pod maską opanowania i spokoju. Wiedział, że ją zobaczy, kiedy im przerwie, ale nie mógł, po prostu nie mógł, nie wtrącić się, kiedy widział, gdzie idą. Wystarczy, że naoglądał się jak wspólnie tańczą, dobrze się bawią, całują, a przy tym kompletnie nie szukają go wzrokiem.

Skłamałby gdyby powiedział, że go to nie ubodło. Brak zainteresowania wywoływał w nim irytację, a ich zbliżenia przyprawiały go o mdłości. Nie, żeby byli obleśni. W tym klubie zdecydowanie inni panowie nie mieli tyle klasy i niemal pieprzyli się na parkiecie, a jednak tamci go nie obchodzili. Za to Wiktor, przeklęty Wiktor, który najpewniej był jakimś zawodowym tancerzem, wkurwiał go strasznie, kiedy wił się u boku jego byłego. Dlatego teraz z satysfakcją patrzył, jak stara się wyplątać z jego bluzy i pod pretekstem pomocy ciągnął za ubranie wcale nie w pomocny sposób, aby zmaksymalizować jego ból.

– Co ty tu robisz? – Cezary stanął nad nimi, a Janek uniósł głowę, by na niego spojrzeć.

– Idę do łazienki – odpowiedział zdziwiony, że Soboń może zadawać takie głupie pytania. – To chyba oczywiste.

Cezary mu nie uwierzył, ale Jankowi na tym nie zależało. Spojrzał na bok, prosto na prostującego się Wiktora. Tym razem nawet on wydawał się niezadowolony. Najwyraźniej miał wrażliwe uszy. Ale może bardziej niż ból ucha, bolała go zepsuta atmosfera i spadek nastroju kochanka.

– Wybacz – zmieszał się Janek. – Pewnie często ci się zdarza tak zaczepiać, w końcu tyle masz tych kolczyków… – powiedział z lekkim przekąsem w głosie.

– Nie, raczej nie. – Wiktor nawet nie krył chłodu w głosie. – Rzadko się zdarza, aby ktoś wpadał na mnie z impetem.

Janek miał ochotę wywrócić oczami.

– Wybacz… – powtórzył tym razem z większą skruchą i chyba to podziałało, bo usta Wiktora z cienkiej linii na powrót wygięły się naturalnie. – To co, idziemy do tej łazienki? Mój pęcherz chyba zaraz eksploduje.

– Sam idź – Soboń wtrącił się i odciągnął Wiktora. Nie uznał za stosowne nawet się tłumaczyć, po prostu chwycił partnera za rękę i zaczął prowadzić go w głąb klubu. Janek zmarszczył brwi. Serce biło mu szybko od podniesionego tętna. Nie ze strachu, nie z gniewu, a z czystej irytacji.

W głowie miał inny pomysł na to, jak przedstawić własną relację z Soboniem Wiktorowi, ale mężczyzna wszystko psuł, otwarcie pokazując swoją niechęć i urazę. Przy okazji pokazywał je samemu Jankowi, gdzie do tej pory raczej samemu nie wiedział, jak ma się z nim obchodzić. Teraz ich relacja zaczynała się coraz bardziej kształtować i wcale nie podobał mu się uzyskany rezultat. Wiedział jednak, że ciężko będzie mu cokolwiek zmienić – w końcu uczucia Sobonia nie były modeliną, aby ugnieść je w palcach.

Wzdychając, wszedł do łazienki, gdzie od razu uderzył go charakterystyczny zapach środków czystości, który nieudolnie miał maskować odór wymiotów i innych nieprzyjemnych zapachów. Skrzywił się. Kolejka w środku ciągnęła się na pięć osób, a on nie pogardziłby wolną toaletą, aby ulżyć pęcherzowi. Widział jednak, że aby tak się stało musiałby wytrzymać tu przynajmniej kilka minut, a na to nie był gotowy. Smród sprawiał, że chciało mu się wymiotować, dlatego zamiast stać w kolejce podszedł do umywalki. Opłukał twarz wodą, a potem umył klejące się ręce. Na szczęście mydła dla niego nie zabrakło.

Wychodząc, otworzył drzwi łokciem. Z powrotem uderzył w niego huk muzyki i duchota. Oblizał usta. Tej nocy zdążył wypić już trzy drinki i czuł się lekko wystawiony, ale pić mu się chciało coraz bardziej. Taniec go męczył. Nie miał tylu sił po siedzeniu w zamknięciu. Przez ten czas niemal wcale się nie ruszał i przez myśl mu przeszło, że najprawdopodobniej jutro będzie miał zakwasy.

Na twarzy odbiły mu się lekkie zasinienia po uścisku Sobonia, ale w tym otoczeniu były niemal niewidoczne. Nawet on nie zauważył ich w łazience, gdzie światło było zdecydowanie lepsze, ale za to czuł je, kiedy przejeżdżał dłońmi po policzkach.

Nie był zadowolony z tej nocy i, już bez entuzjazmu, powlókł się do stolika. Miał w planach wyciągnąć informacje od Wiktora, ale teraz już wiedział, że Soboń swoim zachowaniem uprzedził go do niego, więc Wiktora raczej ciężko będzie pociągnąć za język, nawet jeżeli zaczęliby wspólnie spędzać czas, na co i tak się nie zapowiadało.

Przy ich stoliku nikogo nie było. Jedynie porzucona butelka alkoholu i szklanki, no i Janek, który opadł ciężko na miękkie siedzenie. W oczach lekko mu się mieniło, a usta miał przeraźliwie suche, dlatego sięgnął po butelkę i wlał odrobinę alkoholu na dno szklanki. Zmoczył w nim usta, później nawilżył gardło. Z tej perspektywy ludzie na parkiecie wydawali mu się bezkształtną masą. Nie widział Cezarego. Nie widział też tych kilku facetów, z którymi zdążył się już zapoznać.

Chwilę później nie widział już niczego, bo widok przysłonił mu czyjś tors. Zamrugał. Powiódł spojrzeniem wyżej. Nie kojarzył gościa.

– Mogę usiąść? – rzucił nonszalancko i nie czekając na zgodę zajął miejsce obok. Janek uniósł brwi niezadowolony.

– Po co pytasz?

– Z grzeczności.

– Mhm – mruknął i przyjrzał się dokładnie twarzy nowego, niechcianego kompana.

– Siedziałeś tak sam…

– Przez kilkanaście sekund…

– Że zrobiło mi się ciebie żal.

– Doprawdy?

– Więc postanowiłem, że cię uratuję.

– Nie jestem księżniczką, nie potrzebuję ratunku. Ani rycerza.

– Ale ja potrzebuję towarzystwa. A ty bardzo mi się podobasz.

Brwi Janka uniosły się jeszcze wyżej.

– Kto pytał?

Facet zaśmiał się chrapliwie i pochylił w jego stronę.

– Zawodzisz moje oczekiwania. Myślałem, że będziesz słodkim chłopcem na jakiego wyglądasz.

Janek obrzucił spojrzeniem swoją bluzę, a potem kpiąco spojrzał w niebieskie, przeszywające go oczy.

– Nie ma we mnie nic słodkiego – odparł wciąż wkurzony całym tym wieczorem. Nie zamierzał być kochany i uroczy. Właściwie to miał ochotę w końcu odreagować po całym tym tygodniu cierpienia, pozwolić sobie na gniew i złość.

– Tak bym nie powiedział.

– Przestań ze mną flirtować i idź.

– Mogę przestać, ale ty chodź ze mną.

Janek odetchnął ciężko przez nos. Zlustrował kolesia wzrokiem. Miał ciemną karnację. Na tyle ciemną, że Janek nie wiedział czy był mulatem, czy po prostu opalenizna świetnie się na nim trzymała. Poza tym spojrzenie miał bystre, a usta lekko wygięte w zawadiackim uśmieszku.

Janek potrafił rozpoznać drapieżnika, kiedy takowy wyrastał na jego drodze.

Wiedział też, że facet widział w nim swoją ofiarę. Zdobycz na dzisiejszą noc, którą mógłby wziąć bez sprzeciwu. Która uległaby mu w ramionach i poddała się, aby on mógłby zrobić z nią wszystko, czego zapragnie. W końcu naprzeciwko widział tylko słabego, drobnego chłopaka. Nie widział mocnych mięśni ukrytych pod materiałem pastelowej bluzy i nie znał jeszcze jego spojrzenia, które zdradzało jego prawdziwą naturę, i to natomiast stanowiło Janka przewagę.

Zastanawiając się przez chwilę postanowił, że zagra w grę mężczyzny.

– Dokąd? – zapytał, po czym ponownie zanurzył usta w alkoholu. Przełknął gorzki smak.

– Możemy od razu do mnie.

– Konkretny jesteś, hm?

– A co, wolisz najpierw pójść potańczyć? – zakpił i pochylił się w jego stronę. Zabrał mu szklankę z ręki, po czym ujął go za dłoń. Wstał, więc Janek również powoli się podniósł. Od razu poczuł jak zdecydowane ręce obejmują go w pasie. – Nie za dużo masz na sobie tych ubrań?

– Wystarczająco dużo, aby ktoś mógł mnie ich pozbawić.

– I czekałeś na to? Wychodzi na to, że naprawdę potrzebujesz ratunku.

Janek zaśmiał się. Jeszcze nie wiedział co sądzić o dłoniach, które wędrowały swobodnie po jego plecach, ale gdy tylko wślizgnęły się pod jego bluzę już wiedział, że nie da mu dzisiaj satysfakcji. Był zbyt pewny siebie, zbyt nachalny. I Janek podejrzewał że nie uznawał odmowy, nawet gdyby takowa się pojawiła, a tego wcale nie szanował.

– No, zdejmij – zachęcił.

Nie musiał powtarzać dwa razy. Mężczyzna pozbawił go bluzy jednym sprawnym ruchem, a on pomógł mu unosząc dłonie. Spod ubrania buchnęło gorąco, na co mężczyzna uśmiechnął się zadowolony i przejechał palcami po jego torsie, opiętym przez jasno-fioletową przylegającą do ciała bluzkę na krótki rękaw. Przez materiał było widać jego obojczyki i zarys żeber, a także rysujące się pod nim mięśnie.

Ubranie wyglądało, jak jego druga skóra, podkreślało to, co Janek chciał podkreślić. Gdy oddychał każdy jego wdech był wyraźnie widoczny.

Mężczyzna obejrzał go sobie dokładnie, ale jego wzrok mu nie przeszkadzał. Lubił spojrzenia. Mniej lubił nachalne ręce, które pogładziły jego tors na wysokości serca, ale i to zniósł bez sprzeciwu.

– Więc… do mnie?

– Na parkiet – sprostował Janek.

Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał.

– No dobrze. W końcu musimy się lepiej poznać… – mruknął przymilnie. Pochylił się nad nim. Ustami skubnął jego ucho, a Janek odetchnął głośno, co chyba się facetowi spodobało, bo po chwili zrobił to samo.

– Jestem Travis – szepnął.

– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział, kładąc mu dłonie na przedramionach.

– Ale będzie – powiedział chłodno, a Janek miał ochotę parsknąć. Powstrzymał się jednak, nie chcąc na razie psuć planów mężczyzny. Zamiast tego odsunął się i odepchnął go, by zaczął kierować się w głąb klubu. O własne imię zapytania nie usłyszał, co tylko jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że mężczyźnie zależało tylko na jednym – jego ciele, nie osobowości.

Oblizał usta. Czuł piętrzące mu się na gołych rękach dreszcze. W głowie wciąż lekko mu buzowało od wypitego alkoholu, dzięki czemu było mu w dość przyjemnie. Nie na tyle, by zapomnieć o Soboniu i Wiktorze, ale dość, by nie szukać ich od razu wzrokiem.

Travis, o ile tak się właśnie nazywał, zaprowadził go na sam środek parkietu i wcale nie musiał się przez niego przeciskać. Tłum automatycznie robił mu miejsce, ustępował z drogi i jeszcze się za nim oglądał.

– Miejscowy celebryta? – zapytał Janek, kiedy został przyciśnięty w tańcu do jego ciała.

– Jedynie stały bywalec.

– Ach… – Nie kontynuował, bo w tym momencie poczuł, jak mężczyzna przywarł ustami do jego warg. Jego usta smakowały tytoniem, były brutalnie nachalne. Janek niemal się zachwiał, zdziwiony tym nagłym atakiem, ale ręce Travisa już tam były, aby go przytrzymać.

Marszcząc gniewnie brwi, zaczął oddawać mocny pocałunek, ani myśląc biernie mu się poddawać.

– Zwolnij, chłopczyku – pouczył go Travis, gdy się od siebie oderwali, dysząc ciężko. Janek zmrużył wąskie oczy.

– Tego byś chciał? Żebym był bierny?

– Tak. – Oczy Travisa błysnęły.

– I słaby…? – zapytał niepewnie Janek.

Facet wyraźnie skinął głową i przysunął się, aby ponownie go pocałować. Językiem rozwarł mu usta i Janek przez chwilę dał mu to, czego chciał. Bijąc się z myślami, co miał zrobić, pozwalał się całować, jakby był kukłą.

Travis w końcu przez ten krótki moment wydawał się zadowolony, a jego zadowolenie wywoływało w Janku obrzydzenie.

Jak wiele chłopców potraktował z taką samą bezdusznością? Chłopców biernych i uległych, którzy nie potrafili mu odmówić?

– Wyglądasz jak dziwka.

Janek zatrzepotał rzęsami ze zdziwienia niezbyt przejęty faktem, że facet już go nie całuje, a w zamian używa ust w jeszcze gorszym celu.

– Jestem cholernie atrakcyjny i dobrze ubrany – sprostował i odwrócił się, chcąc znaleźć Cezarego wzrokiem. Travisem stracił zainteresowanie.

– Patrz na mnie, gdy ze mną rozmawiasz.

Janek zmrużył powieki i z wolna się odwrócił. Travis od razu wyglądał na bardziej zadowolonego.

– Jeżeli mnie chcesz, to spraw, abym nie mógł oderwać od ciebie wzroku, a nie mnie pouczasz. – Spojrzał na niego kpiąco, czym zdecydowanie podniósł mu ciśnienie. Mężczyzna niemal cały się zapienił.

– Mam się o ciebie starać? – zaśmiał się bezdusznie, chcąc podburzyć jego poczucie własnej wartości, ale na Janka to nie działało. On cenił się wysoko.

Nie dając wiary, jak mógł trafić na takiego prostaka odsunął się i zaczął odchodzić. Nie minęło nawet kilka sekund jak został złapany i objęty dłońmi w pasie.

– Dobra, poczekaj… Trochę mnie poniosło – usłyszał tłumaczenie i zmrużył oczy. Z westchnieniem ujął obejmujące go ręce i zaczął je dotykać do czasu aż w końcu został odwrócony z powrotem w stronę Travisa. – Wiedziałem, że zostaniesz… – szepnął, a w jego głosie dało się usłyszeć nutę ulgi.

Janek pokiwał głową. Chciał zostać. O tak, chciał zostać. Chciał zniszczyć mu tę noc, chciał całego go zniszczyć. Skruszyć w palcach jak grudkę ziemi, a potem rozrzucić go na bruk i zdeptać.

– Zostaję na własnych warunkach, Travis – rzucił od niechcenia, tracąc gdzieś swoją chłopięcość i urok. Odrzucił włosy do tyłu, wyeksponował ciało, któremu ufał, które było silne i mocne. Niestworzone do bycia biernym i uległym.

Mężczyzna zmarszczył czoło, jakby się zastanawiał, ale potem pokiwał głową. Wciąż liczył na swoją zdobycz, bo przecież ta upolowana z trudem zawsze lepiej smakuje. A jeśli była krnąbrna, zawsze będzie można ją utemperować…

Janek zaczął tańczyć. Wyzywająco, pewnie, jakby cały świat leżał mu u stóp. Travis chciał go objąć, stłamsić go i jego ruchy, ale Janek go odpychał i tańczył dalej, tak jak chciał, tak jak czuł, że potrzebuje. Po chwili mężczyzna zrozumiał, że musiał albo za nim nadążyć albo zostawić go w spokoju, więc po czasie, kiedy się zgrali, zaczęli tworzyć na parkiecie całkiem ładną parę. Ich ciała ocierały się jedynie w chwilach, kiedy Janek na to pozwalał, a jeżeli tak nie było od razu uwalniał się z niechcianych objęć.

Zaczęli między sobą rywalizować. Jeden starał się pokonać drugiego i podczas gdy Travis głowił się i troił nad tym, jak uzyskać kontrolę, tak Jankowi przychodziło to naturalnie. Nie czuł presji, nie czuł strachu. Pozwolił sobie na zabawę i dzięki temu każdy jego ruch kusił i przyciągał wzrok.

W pewnym momencie dookoła nich zebrało się grono gapiów. Oczywiście wciąż wszyscy tańczyli, ale ich spojrzenia co raz lądowały na Janku i Travisie.

Lis w końcu dostał atencję jakiej potrzebował, a to dodawało mu skrzydeł. Zapomniał o zmęczeniu po ostatnich dniach, czuł się pełen wigoru i siły, gdy wił się w swojej obcisłej bluzce, kusząc niemal wszystkich mężczyzn, którzy z czasem zaczynali zataczać wokół nich krąg.

Janek wodził po nich wzrokiem zachwycony, bywało że spotykał się z kimś spojrzeniem. Utwierdzało go to w przekonaniu, że oni też chcieli, by ich zauważył, a za każdym razem, kiedy tak się działo, kiedy zwracał uwagę na kogoś innego, Travis niemal wychodził z siebie i stawał się coraz bardziej agresywny i napastliwy. Janek z satysfakcją go zbywał, tańcząc od niechcenia i wbijając wzrok jeszcze intensywniej w tłum.

Dzięki temu wypatrzył charakterystyczny kok wyrastający pośród tłumu i aż zmrużył oczy. Nie pomylił się. Wiktor czasami przebijał się zza innych tańczących, samemu doskonale się bawiąc. A Cezary… Cezary był do Lisa odwrócony tyłem, nie widział go. Janek zgubił krok, ale po chwili wziął się w garść. Nie było mowy, aby miał do nich podejść. Nie chciał z powrotem denerwować Sobonia ani siebie. Z trudem skierował spojrzenie na towarzyszącego mu mężczyznę, nie zdając sobie sprawy, że Wiktor niemal w tym samym momencie uniósł wzrok i spojrzał w jego stronę.

– O kurwa. – Wytrzeszczył oczy i złapał nadgarstki Cezarego. Soboń spojrzał na niego pytająco. – Twój brat ma poważne kłopoty… – dodał i wskazał brodą na Janka.

Soboń spojrzał tam z niechęcią, a kiedy to zrobił serce mu zabiło mocniej. Przyjrzał się Aleksemu, który wyglądał jakby właśnie przeżywał noc swojego życia. Wyglądał olśniewająco. Dopiero teraz Soboń dostrzegł, że wokół niego zebrało się sporo ludzi, którzy podpatrywali, jak chłopak tańczy ze swoim partnerem.

Cezary z trudem odwrócił głowę i skupił się na Wiktorze.

– Wygląda jakby świetnie się bawił.

– Nie rozumiesz. Ten facet… on jest niebezpieczny.

– Raczej to on jest w niebezpieczeństwie – odparł Soboń uspokajająco, na co Wiktor sapnął.

– Cezary, cholera, nie bagatelizuj. To że się pokłóciliście chyba nie oznacza, że chcesz aby coś mu się stało.

– Nic mu się nie stanie.

– Jak możesz być tego taki pewien? Skoro nawet ja słyszałem o tym całym Travisie, a jestem tu dopiero chyba piąty raz, to nie oznacza nic dobrego. On lubi takich młodych chłopaków, on…

Cezary złapał kochanka za policzki i spojrzał mu głęboko w oczy.

– Janek sobie poradzi.

– Ale on ich wykorzystuje! Słyszałem już o tym.

– To może w takim razie idealnie się dobrali – odpowiedział tak samo spokojnie jak chwilę wcześniej. Wiktor posłał mu niezrozumiałe spojrzenie i skrzywił się. Najpewniej nie podobało mu się podejście Cezarego do rodziny, ale najpewniej jeszcze bardziej by mu się nie spodobało, gdyby się dowiedział, że tą rodziną nie są.

Wiktor jeszcze raz spojrzał na chłopaka i przez chwilę go obserwował. Nie widział dokładnie ani jego twarzy ani twarzy Travisa, dlatego obserwował jedynie mowę ich ciał. Ich taniec. To faktycznie nie wzbudzało na razie jego podejrzeń.

– Trzeba mu przyznać, że wie, jak się ruszać – westchnął i odwrócił głowę w stronę kochanka.

– I tak nie dorasta ci do pięt – odpowiedział Cezary i wyraźnie sprawił mu tym przyjemność.

– Nie wiem, wokół nas nie ustawia się tłumek gapiów – zaśmiał się, a Cezary mu zawtórował.

– To akurat moja wina – szepnął mu do ucha. Wiktor z westchnieniem ułożył głowę na jego ramieniu i pocałował go w odsłoniętą szyję.

– Wcale nie potrzebujemy publiki – zapewnił dłońmi odnajdując nadgarstki partnera.

– Nie, nie potrzebujemy. 

___

Siemano! Przedstawiam wam rozdział 12, czyli ostatni jaki udało mi się napisać. Od teraz wszystko będzie szło na bieżąco, a co za tym idzie, pewnie przerwy między rozdziałami będą dłuższe. Nie będą też pojawiać się w niedzielę, bo pewnie będę je wstawiać, jak tylko uda mi się coś napisać, więc  będzie można się spodziewać rozdziałów o każdej porze dnia i nocy. 

A co do dwunastki... to jak myślicie, kto jest w większym niebezpieczeństwie Janek czy Travis? ^^'


4 komentarze:

  1. Łał, rozdział petarda ! Ach ten nasz Janek ! Ciekawe kiedy on sie ogarnie ? Jak dlamnie to za szybko to sie nie stanie. Już na samym początku chciał wszystko skierować na swoje tory. Szacun dla Sobonia ,że mu nie pozwolił. Coraz bardziej widać jaki on ma żal do Janka i jak Janek go mocno skrzywdził. Do tego Janek jest taki samolubny cały czas chce uwagi Sobonia pomimo tego ,że wyrządził mu taką krzywdę . Nawet taki moment zepsuł Soboniowi może ten by był bardziej odstresowany jakby dotarł do tych łazienek ;) ,a tak Janek ma jeszcze większą krechę. No i co najważniejsze zaś się wpakował w kłopoty. Chociaż jak dlamnie to jednak Travis wpadł w większe :) i tu też się zgodzę z soboniem zdecydowanie Janek sobie poradzi . Co do następnych rozdziałów to bez spiny. Będziemy czekać , na takie teksty zawsze warto :) pozdrawiam w .

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Nie ma cię tutaj już tak długo. Co się dzieje ? Wszystko dobrze? Tęsknię już . Pozdrawiam cieplutko w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie wszystko w porządku, poza tym że miałam straszny odrzut do pisania i nawet tu nie wchodziłam, za co przepraszam. Niemniej żyję i powoli staram się myśleć o powrocie do pisania, więc może za jakiś czas coś z tego będzie. Ale na pewno jeszcze trochę to zajmie.
      Również pozdrawiam i dziękuję <3

      Usuń
  3. Hejeczka,
    kochana czy wszystko u Ciebie w porządku, niepokoi mnie ta cisza...
    wszystkiego dobrego w Nowym Roku
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń