niedziela, 3 lipca 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 2

Rozdział 2

Miał całą długą noc, aby rozmyślać nad wszystkim, co do tej pory zrobił i co jeszcze go czekało. Te myśli nie napawały go optymizmem. Musiał przed sobą przyznać, że się bał. Jeszcze nigdy nie znalazł się w takim niebezpieczeństwie. Zawsze ze wszystkiego wychodził obronną ręką. W końcu jednak musiał się sparzyć. Igranie z ogniem tym właśnie się kończyło, był tego świadomy, wcześniej tylko nie przyjmował tego do wiadomości. Wypierał to. Wydawało mu się, że jest w tym lepszy, w końcu tyle razy wymigiwał się z każdych kłopotów, okazało się jednak, że to Cezary wyszedł na prowadzenie. Wszystko przez tę pieprzoną Alicję… 

Gdyby nie ona mógłby tę pierwszą noc nowego roku spędzić z Jerzym. Siedziałby w jego żółtym fotelu, rozkoszując się gorącą herbatą i rozmawiałby z nim godzinami. Uwielbiał z nim żartować i droczyć się. Kiedy go poznawał nigdy nie pomyślałby, że mógłby poczuć do niego chociaż nić sympatii. Teraz ta nić przypominała gruby sznur, który pękł i strzelił boleśnie w nich obu. Chociaż Janek podejrzewał, że w Gosa uderzył mocniej. 

Miał wyrzuty sumienia, jakich nigdy nie doświadczył. W głowie rozważał inne opcje, jak mogłaby się potoczyć całą ta sytuacja, gdyby nie kłamał. Może gdyby powiedział Jurkowi prawdę, ten nie tylko by mu wybaczył, ale nawet pomógł? 


Teraz wszystko było stracone. Nie miał możliwości tego naprawić, zresztą nigdy nie był  w tym dobry. Psucie za to szło mu perfekcyjnie. Tyczyło się to zwłaszcza cudzych żyć.

Pociągnął uwięzioną rękę. Próbował tego już kilka razy, jednak nie zadziałało za żadnym. Na co liczył? Że zamek łaskawie się dla niego otworzy? Jego urok nie sięgał tak daleko, żeby oczarować martwe przedmioty.  Jedyne co tym zyskał, to zdartą skórę na nadgarstku, która robiła się coraz bardziej sina i poobdzierana z każdą godziną.

Wciąż myślał o Jerzym. Wolał skupiać się na dobrych chwilach z nim, niż na tym, co czekało go za ścianą. Wspominał ich wspólne spacery i długie wieczory. Żałował, że w ogóle wciągnął go z jego bezpiecznego świata. Dlaczego uznał, że zaprowadzenie go na nielegalne wyścigi było dobrym pomysłem? Musiał wtedy całkiem postradać rozum. Gdyby nie to, wszystko nie spieprzyłoby się tak sakramencko. Dalej mogliby… być przyjaciółmi? 

To było dla Janka nowe. Kiedy zauważył, że Jerzy niczego od niego nie chciał, jedynie jego czasu i zaangażowania, pierwszy raz w życiu poczuł, że znalazł się w odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą. To on był tym, który bliski był to zniszczyć. Przypomniał sobie, jak chciał go uwieść, tylko po to, by ten nie jechał z Dębskim, bo mężczyzna mógłby zbyt wiele mu powiedzieć. Ciarki wstydu przeszły mu przez plecy. Jerzy nie zasługiwał na takie zachowanie. 

Janek miał nadzieję, że cokolwiek teraz robił, trzymał się dobrze. I pozbiera się szybko, po tym co on mu zgotował. I… że mu wybaczy.  Pragnął jego wybaczenia. 

Zaschło mu w gardle. Gdy tylko się stąd wyrwie pierwsze co zrobi, to wróci do Jurka. Przeprosi go. I będzie przepraszał tak długo, aż ten mu w końcu nie wybaczy. Albo przynajmniej nie wysłucha. 

Wyobrażał sobie milion scenariuszy, jak mogłoby wyglądać ich spotkanie. Być może wpadłby na niego w kawiarni, gdy ten piłby swoją czarną kawę albo zaskoczyłby go w drodze do sklepu. Nie wiedział, czy miałby śmiałość nachodzić go w jego kamienicy albo w pracy, chociaż gdy o tym myślał, miał nadzieję, że Gos przyjąłby go z otwartymi ramionami. Przecież wcale nie chciał go tak wyrzucić, na pewno będzie mu ciężko z myślą, że nie dał mu się nawet wytłumaczyć… 

Takie myśli pozwoliły przeżyć mu tę noc względnie spokojnie. Cisza w mieszkaniu koiła. Czułby się gorzej, gdyby słyszał jakieś odgłosy z sypialni Sobonia albo, co gorsze, kroki w korytarzu. Wtedy czekałby w napięciu aż w końcu jego drzwi zaskrzypią i otworzą się, ukazując mu zacienioną sylwetkę. Kiedy niczego nie słyszał, wiedział, że był bezpieczny przez kolejne minuty. 

Ranek nie mógł mu tego zagwarantować, dlatego z lękiem spoglądał na szarzejące niebo. Oczy miał podkrążone. Okoliczności mu nie sprzyjały i chociaż nie mógł narzekać na sylwestra, tak musiał przyznać przed sobą, że mógł przespać dłużej niż ledwie kilka godzin. Teraz przydałaby mu się energia, której zapasy kurczyły mu się z każdą godziną. Nie oszukiwał się. Wiedział, że w następnych dniach wcale nie będzie lepiej. 

Trwał w stanie otumanienia, od czasu do czasu poruszając zdrętwiałą ręką. Przez całą noc prawie wcale się nie ruszył. Nawet nie przeszło mu przez głowę, aby okryć się kołdrą, mimo że cały był zmarznięty. Nie, to nie było na miejscu. Byłoby jak godzenie się z losem, który zgotował mu Soboń, a nawet przyklaśnięciem jego chorego pomysłu, poddaniem się mu, wróceniem do tej sypialni, jakby nic się nie zmieniło, jakby wciąż do niego należała, gotowa, żeby go przyjąć. Albo tak jakby on należał do niej. On, stały element wystroju, który jedynie zgubił się na kilka lat, ale już był na miejscu. Wszystko wróciło do normy. 

Tylko że to nie było normalne! Chciało mu się wrzeszczeć. Chciał kopać i szarpać się, byleby tylko się stąd wyrwać, a jednak nawet nie drgnął. Oddechy brał płytkie, na ciało wstąpił mu pot. Klatka piersiowa unosiła się szybko i opadała gwałtownie. Im bardziej robiło się jasno, tym wszystkie te reakcje wzmagały się, a kiedy na twarz spłynął mu pierwszy promień słońca niemal zaczął drżeć ze stresu. 

Wydawało mu się, że czekał wieczność zanim usłyszał dźwięk otwieranych w mieszkaniu drzwi. Nie jego, innych, ale to wystarczyło, by serce zaczęło mu bić w szaleńczym tempie. Dłonie spociły mu się, były śliskie i lepkie. Po raz kolejny postanowił spróbować wyszarpać uwięzioną rękę, starając się maksymalnie ścisnąć kości dłoni. Nic tym nie wskórał. Jedynie zatarł się boleśnie. Syknął. Ze zrezygnowaniem spojrzał na metal otaczający szczelnie jego chudą dłoń. 

Mogło być gorzej, powtarzał w myślach, znacznie, znacznie gorzej. 

Wsłuchiwał się w odgłosy krzątaniny, która ledwo dochodziła do jego uszu. Apartament był wyposażony w szczelne drzwi i grube ściany. Aby coś usłyszeć, trzeba było się nieźle skupić. Zmysły Janka jednak wskoczyły na wyższy poziom. Zdawało mu się, że jest w stanie usłyszeć każdy jeden krok dobiegający z salonu, co było jedynie złudzeniem. Omamem wysnutym przez ogarnięty paniką umysł. 

Tak naprawdę jedynie wyobrażał sobie mężczyznę, który kręcił się po mieszkaniu, szykując się, aby złożyć mu wizytę. Wyobrażał sobie moment, w którym otwiera jego drzwi… 

Lecz w końcu naprawdę usłyszał jego kroki. Niedaleko. Na korytarzu. Tuż przy nim. Spiął się cały, twarz miał białą jak mleko. Jedynie fioletowe sińce odznaczył się pod wąskimi oczami. Włosy przykleiły mu się do czoła, skóra lśniła od wilgoci. 

Jednak kroki minęły jego sypialnie, oddaliły się i ucichły. Potem doszedł go ledwo słyszalny dźwięk zamykanych drzwi wejściowych.

Został sam? 

Przez kilka kolejnych minut czekał w gotowości. Ciało miał spięte; było niczym kamień, gotowe przyjąć każdy cios minimalizując przy tym potencjalne obrażenia. Tyle że żadne ciosy nie spadły na niego przez kolejne pół godziny, a Janek pocił się i męczył, czekając na atak, który nie nadchodził. Był wyczerpany. Słońce zaczynało grzać coraz mocniej. Mimo że był drugi stycznia, miał wrażenie, że pali mu twarz jakby było lato. W pokoju było duszno. Czuł bijący od siebie zapach zaschniętego potu. 

Chciałby wziąć prysznic. I bardzo, bardzo chciał pójść do łazienki.

Nie. Nie mógł o tym myśleć. Myśl ta jednak, odkąd się tylko pojawiła, nie opuszczała go ani na moment. Czuł coraz większy ucisk na pęcherzu, z każdą minutą coraz bardziej bolesny i upokarzający. To będzie musiał przeżywać? Miał zostać upokorzony w taki sposób? Zmuszony, by sikać we własne spodnie?

Nie, warknął przez zaciśnięte zęby. Resztki swoich sił przeznaczył na zaciskanie szczęki i wstrzymywanie potrzeby. Nie da mu satysfakcji. Wytrzyma jakoś do czasu, aż Soboń nie zjawi się z powrotem. 

I chociaż wcześniej błagał w myślach los, aby ten najlepiej nigdy tu nie przychodził, tak teraz modlił się o jego szybki powrót i odrobinę litości. Wszystko, byle tylko nie stracić swojej dumy. 

Czas zlewał mu się w dziwną, nieokreśloną masę wypełnioną najróżniejszymi myślami, prośbami i przekleństwami. Był zlepkiem bólu głowy i całego, naprężonego ciała. Zlepkiem stresu i bezsilności. Był słońcem przesuwającym się mozolnie po białawym niebie, a także każdy nerwowym wdechem i kropelkami potu spływającymi mu po czole. Zaskakujące, na jak wiele sposobów dało się go policzyć nie mając zegarka. 

W końcu jednak czas przyspieszył. To dźwięk otwieranych drzwi sprawił, że nagle wszystko nabrało tempa. Nie wejściowych. Janek był zbyt zmęczony, by wytężać słuch, nie usłyszał nawet kroków. To drzwi do jego sypialni stanęły otworem, a on nawet nie usłyszał! 

Nie był sobą… Nie, nie był. On wytrzymałby coś takiego bez mrugnięcia okiem, przyjąłby to ze spokojem i siłą, nie drżałyby i nie pociłby się tak... Co się z nim do cholery działo? 

Zmrużył zaczerwienione oczy. W progu stał Cezary. Milczący i wyprostowany, nie odrywał od niego spojrzenia. Przez ułamek sekundy na jego twarzy odbiło się zaskoczenie, jak gdyby dalej nie mógł uwierzyć, że Janek jest tutaj. Schwytany niczym zdobycz w sidła, niezdolny do obrony. 

– Przyjemnie ci się spało? – zapytał, podchodząc do łóżka. Jego ton był zimny i Janek domyślił się, że pytanie nie ma nic wspólnego z życzliwością. 

Chłopak uniósł się na łokciach. Miał dwie opcje. Mógł ukorzyć się przed nim, poddać się i starać się nie pogarszać sytuacji. Mógł potulnie milczeć i odpowiadać na jego pytania, tak żeby go nie denerwować. Mógł udawać skrzywdzonego, prosić, a nawet błagać… Czy wtedy Soboń by się zlitował?

Janek szczerze w to wątpił. Cezary nie był głupi. Jak mógłby nabrać się drugi raz na tę samą szopkę? Nie uwierzyłby w pokrzywdzonego chłopaka, który boi się chociażby na niego zerknąć i drży ze strachu tak jak wtedy w parku, gdy się poznali, mimo że tym razem zachowania te nie były udawane. Co byłoby więc lepsze? Uległość i strach zostaną wzięte za kolejną grę, zwyczajną nieszczerość i to chyba było gorsze niż jego zwyczajowe zachowanie. 

– Tak, dziękuję. Zapomniałem już, że ten materac jest taki wygodny – zmusił się do swobodnej odpowiedzi, pokracznie podnosząc się do siadu. Kiedy się poruszył, przypomniał sobie, dlaczego od kilku godzin starał się nie wykonywać żadnych ruchów. Pęcherz go palił. 

Soboń zbliżył się.

– Mimo wygodnego materaca, cienie pod oczami masz raczej wyraźne – zauważył, kładąc na szafkę butelkę wody.  

– Zrobiły mi się takie z wiekiem – odparł na wydechu.

– W takim razie od wczoraj bardzo się postarzałeś – powiedział i przysiadł na brzegu materaca, obserwując, jak chłopak zaciska wargi, gryząc się w język. Spojrzał wymownie na mężczyznę, który oddał mu spojrzenie. Wciąż lekko niedowierzające, czujne spojrzenie. – Nadgarstek też zdarłeś, bo było ci tak wygodnie? – zapytał, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Zerknął na niego szybko, bez większego zaangażowania i wrócił spojrzeniem do Janka. 

– Nie. Dlatego, że chciałem wstać do łazienki. 

– Mhm. Nie dlatego, że chciałeś uciec. 

– To też, ale bardziej jednak chciałem się odlać. – Soboń pokręcił głową. – Więc skoro jesteś już taki miły i dbasz o mój komfort, to rozkuj mnie w końcu, a ja pójdę do łazienki. 

– Brzmi jak świetna propozycja, ale nie. 

– No tak, w końcu chcesz, żebym cierpiał – syknął, podkreślając wyraźnie wczorajsze słowa Cezarego. 

– Nie bądź niemądry. Zależy mi na innym rodzaju cierpienia, nie bronię ci się odlać. Ani wygodnie wyspać – dodał po chwili milczenia, podczas której mina Jankowi zrzedła. 

– Na moje wygląda, jakbyś jednak bronił – warknął, sugestywnie unosząc rękę przykutą do ramy łóżka. 

– To tylko chwilowe – odparł i ponownie uniósł telefon. Odblokował go odciskiem palca po czym od niechcenia wycelował aparat prosto w Janka. Chłopak nie zdążył się nawet skrzywić, kiedy usłyszał dźwięk robionego zdjęcia. 

– Co to ma, kurwa, znaczyć?!  – sapnął i szarpnął się do przodu, chcąc wyrwać mężczyźnie telefon z ręki. Soboń odchylił się, zabierając Jankowi smartfona sprzed nosa. Z powagą oglądał jego marne próby dosięgnięcia urządzenia, które trzymał zaledwie kilka centymetrów od jego palców i obserwował, jak chłopak siłuje się z kajdankami, zdzierając sobie przy tym bardziej naskórek.  – Co, tak bardzo za mną tęsknisz, że potrzebujesz na mnie patrzeć nawet kiedy nie ma mnie w pobliżu?! – podniósł głos. Zdenerwowanie uderzyło w niego z podwójną mocą. 

– To ciekawa teoria, ale zdjęcie nie jest dla mnie – sprostował Soboń. Z zadowoleniem schował telefon do kieszeni. 

– Jasne. Nikt inny raczej nie posiada chorej obsesji na moim punkcie. 

– Uważasz, że mam na twoim punkcie obsesję? 

– Chorą – sprecyzował dosadnie, unosząc głowę. Soboń nie wydawał się poruszony. 

– Nawet jeśli miałem, już mi przeszła – odparł lekkim, trywialnym tonem. Rozmawiał z nim tak, jakby jego obecność wcale go nie bolała. Jakby pogodził się z tym, co zrobił mu Janek. – Nie, to dla twojego ojca – powiedział tym samym tonem, przez co chłopak przez dłuższy moment nie załapał jego intencji. 

– Co?! – wykrzyknął, ponownie się szarpiąc. Włosy opadły mu na czoło. Sińce pod oczami przesłoniła czerwień na policzkach. 

– Jak myślisz, co powie, kiedy zobaczy cię przykutego do mojego łóżka? – zapytał lekko, wstając z materaca. Wyprostował się, po czym wygładził materiał garnituru, jakby robienie tego było ciekawszym zajęciem niż spojrzenie na rozwścieczonego chłopaka. Janek ledwo pohamował przekleństwa cisnące mu się na usta.

– Myślę, że będzie bardzo niezadowolony. 

– Serio? Jak tak teraz o tym myślę, to sam cię do niego wysłał, więc może mu się spodoba. Dawno cię nie widział, więc może jeszcze mi podziękuję za aktualne zdjęcie. No nic, sprawdzę to. 

– Kurwa, no nie – sapnął, lecz mężczyzna nijak zareagował na ten protest. – Cezary, cholera, nie rób tego. Dogadajmy się jakoś. – Soboń zaśmiał się sucho. 

– Chcesz się dogadać? A niby co możesz mi zaproponować? 

– Nie wiem, cokolwiek. Słuchaj… – spiął się cały, myśląc gorączkowo, co takiego mógłby powiedzieć. 

– Pieniądze?

– Co? 

– Masz pieniądze? Te z których mnie okradłeś i te, które zrekompensują mi lata zszarganych nerwów? 

– Nie. 

– Hmm. – Soboń zmarszczył brwi. – Skoro nie masz pieniędzy, to może udostępnisz mi mieszkanie? Przyda mi się dodatkowa przestrzeń – powiedział, po czym spojrzał na Janka jak na robaka. Chłopak zacisnął zęby. – Ach tak, zapomniałem. Nie masz żadnego. 

– Mógłbym… 

– Skoro nie masz pieniędzy, ani domu, nie masz samochodu ani nie masz wykształcenia, to co potencjalnie mógłbyś mi dać? 

– Od kiedy zrobił się z ciebie taki materialista?! – sapnął gorączkowo. 

– Ponawiam pytanie. Co możesz mi dać? – zapytał lodowato wbijając w niego przerażające spojrzenie. Janek podsunął się pod ramę łóżka. Chwilowo zapomniał o tym, jak bardzo chciało mu się sikać, myślał jedynie o tym jak bardzo jest wkurwiony. Gdyby nie był przykuty, rozwaliłby Soboniowi twarz. Otworzył usta, po czym zamknął je i zacisnął szczękę. 

– Gdybym miał na twoim punkcie chorą obsesję być może mógłbyś mi zapłacić inaczej. Ta waluta jednak już dawno straciła na wartości. 

– Nie zrobiłbym tego – wycisnął przez zaciśnięte zęby. 

– Nie? Gdybym teraz ci zaproponował wolność w zamian za seks, nie zgodziłbyś się? – zapytał szczerze zainteresowany. Janek pozieleniał. 

– Pierdol się, Soboń. 

– To dość niejednoznaczna odpowiedź. Sprecyzujesz? 

– Po prostu się pierdol. I rozkuj mnie wreszcie – syknął odwracając wzrok od mężczyzny. Niedobrze mu się robiło, kiedy widział zadowolenie wypisane na jego twarzy. Czuł się jeszcze gorzej, kiedy uświadomił sobie swoją niemoc. Był w tej sytuacji kompletnie bezradny.

Nie miał niczego, co mógłby mu zaproponować w zamian. Wciskanie kłamstw i wymyślanie historyjek już by nie przeszło, nieważne co by obiecał. Soboń na własnej skórze przekonał się, jak perfekcyjnie potrafił wciskać kit  i nie zamierzał dać się wrobić w ten sposób kolejny raz. Janek musiał pogodzić się z  myślą, że jego ojciec zobaczy go przykutego do łóżka, a co za tym szło, kompletnie upokorzonego i słabego. 

Na samą myśl pociemniało mu przed oczami i nie poprawiło się nawet kiedy Cezary  go rozkuł. Przeciwnie, świadomość, że mógłby się teraz na niego rzucić a przy tym niczego nie wskórać, tylko pogorszyła sytuację. Nieważne, że byłby w stanie rozwalić mu twarz, facet by się obronił, a potem przykuł go z powrotem i z jeszcze większą chęcią pochwaliłby się nim ojcu. Już teraz na pewno będzie się chełpił, chwalił się nim niczym trofeum – zdobyczą schwytaną w sidła, na którą tak długo polował. 

W jakiej sytuacji postawi to ojca? Soboń zrobi z niego kompletnego głupca, zagra na jego emocjach, prowokując go do odsłonięcia się. Janek nie mógł na to pozwolić. 

Przełykając ślinę, roztarł obolały nadgarstek zdając sobie sprawę z tego, że Soboń wpatruję się w jego twarz, tak jakby widział wszystkie rozterki w jego wnętrzu. To było niedorzeczne. Na jego twarzy nie odbiła się żadna emocja, która nie była wkurwieniem, a jednak Cezary sprawiał wrażenie, jakby wiedział wszystko. 

Janek powoli wstał z materaca. Z obojętną miną znosił czujne spojrzenie, mimo że w środku się gotował i myślał gorączkowo, jak wyplątać się z tego wszystkiego. Zawsze był dumny. Ciężko znosił upokorzenie, chyba że grał nim w najlepsze, manipulując ludźmi wokół dla własnej korzyści. Teraz jednak nic z tego, co się działo nie było jego planem, nie mogło mu przynieść żadnych korzyści, jedynie wstyd i poczucie winy. Ze wszystkich ludzi na całym świecie ojciec był ostatnią osobą, której chciałby się pokazać w takim wydaniu. 

Kiedy myślał o jego zawodzie, może nawet obrzydzeniu, przez całe ciało przechodziły mu gorące dreszcze. 

Podłoga skrzypnęła cicho, kiedy postawił stopy na panelach. Zakręciło mu się w głowie. To była długa noc, noc, która pomogła mu przetrawić pewne rzeczy, ale przede wszystkim sprawiła, że czuł się wyczerpany i obolały. Nie był aż taki czujny, jak mógłby być i był mniej spostrzegawczy. Swój stan mógłby opisać tak, jakby znajdował się pod wodą. Wciąż widział, ale niewyraźnie. Słyszał, ale słowa dochodziły do niego z opóźnieniem, przypominały bełkot. 

Gniew wcale nie pomagał, był jedynie powierzchowną przykrywką dla strachu, który objawił się,  gdy tylko Cezary go dotknął. Ciało Janka zareagowało szybciej niż głowa zdążyła przeanalizować sytuację, przez co chłopak odskoczył na bok, nie kryjąc spłoszonego spojrzenia. 

Dopiero po chwili myśli w jego głowie stały się klarowne, a wzrok ostrzejszy, przez co dostrzegł jak brwi Sobonia zmarszczyły się, a usta wykrzywiły w dziwnym grymasie. 

 – Naprawdę nie ma potrzeby mnie prowadzić. Doskonale pamiętam drogę do łazienki – wycedził przez zęby, zły na samego siebie.

– Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć, chciałem jedynie pomóc.  

Janek parsknął. 

– Jasne – kiwnął głową, nie mogąc uwierzyć w to jak dziwnie toczy się między nimi sytuacja. – Zaczynasz bawić się w udawanie? Myślałem, że to moja działka – warknął, prąc do przodu przez pokój. Cezary ruszył za nim. 

– A ty zamierzasz długo jeszcze udawać ofiarę? Myślisz, że wzbudzisz tym we mnie wyrzuty sumienia? 

– Nic nie udaję.

Cezary uśmiechnął się cynicznie. Nie uwierzył mu.

– Jesteś żałosny, jeżeli myślisz, że uda ci się mnie oszukać po raz drugi… – mówił, a jego głos wciąż dochodził do Janka jak z oddali. Słowo żałosny za to utkwiło mu w głowie na dłużej i sprawiało mu niemal fizyczny ból. 

Już on mu pokaże jaki był żałosny. Zacznie od czegoś delikatnego, a kiedy skończy Soboń pożałuje, że w ogóle miał czelność sprowadzać go tu z powrotem. 

Soboń wciąż mówił, ale nie trafiało to do Janka, co zresztą mężczyzna zdawał się widzieć, ponieważ z każdą chwilą jego ton stawał się coraz zimniejszy i naglący. Jakby czegoś od chłopaka wymagał. Tyle że Janek miał w dupie jego wymagania i założenia. Musiał zrobić coś, co da mu poczucie jakiejkolwiek siły. Dlatego też pchnięty niezrozumiałym, ale bardzo silnym impulsem, którego nie chciał hamować, zachwiał się. Nogi zaplątały mu się o siebie, ciało poleciało do przodu, a on starał się utrzymać zdumiony wyraz twarzy. 

Jakby wcale się nie spodziewał, że nie będzie w stanie utrzymać się w pionie. Jakby jego słabość ciała go przerażała, a nie była dokładnie zaplanowanym działaniem. Czy Soboń w to uwierzył? 

Biorąc pod uwagę, że w jeden moment wsunął się między niego a ścianę i chwycił go za ramiona, zanim ten zdążyłby obić sobie czaszkę o tynk, patrząc przy tym na niego dziwacznie, chyba uwierzył w wiarygodność sytuacji. 

Zresztą Janek wcale się nie hamował i w obojczyk faceta uderzył bardzo mocno. Tak że zabolało to również jego, czego nie omieszkał oświadczyć głuchym jękiem, jak i Sobonia. I kiedy mężczyznę zakuło w klatce piersiowej, a na jednym swoim boku poczuł boleśnie wbijające się w niego palce, nawet nie poczuł, kiedy chłopak zręcznym ruchem wyjął mu z kieszeni telefon i błyskawicznie wsunął go do własnych spodni. 

Taki był żałosny, że potrafił okraść faceta w dwie sekundy. Też coś, Soboń pożałuje swoich słów.

– Auć – jęknął, odsuwając się gwałtownie. Mimo planu, który uknuł ciężko było mu znieść wzrok faceta, który krzywił się wyraźnie i wahał się. Janek nie wiedział między czym a czym, potrafił jednak rozpoznać ten stan. Poważny wyraz twarzy utrzymujący się przez dłuższą chwilę był oznaką szczegółowych kalkulacji, które zachodziły w myślach mężczyzny. – Ja… Zachwiałem się – powiedział zdziwiony, starając się grać tak perfekcyjnie jak tylko potrafił. 

– Raczej bezwładnie upadłeś – odpowiedział Cezary przez zaciśnięte usta. Jego głos dalej dochodził do Janka jak spod wody. – Jesteś chory? – zapytał po chwili poważnie, nie zdradzając głębszych emocji. Przyjrzał się tylko jeszcze raz bladej twarzy i fioletowym cieniem i na jego twarz wstąpił grymas gniewu.  Nie podobał mu się fakt, że chłopak nie był w  pełni sił.

Janek roześmiał się w miarę swobodnie. 

– Ty byś się nie pochorował, gdyby ktoś cię zakuł w kajdanki? 

– Nie jesteś ofiarą. 

– Z tym bym polemizował… – zaprzeczył cicho, ruszając dalej. Jak cień Soboń przesuwał się za nim wiernie aż dotarli do łazienki. Janek odwrócił się, żeby spojrzeć mężczyźnie w twarz. 

– Masz dziesięć minut. Jak sam nie wyjdziesz, to ja po ciebie wejdę, rozumiesz?

Janek postanowił, że postawi wszystko na jedną kartę.  

– No to życz mi powodzenia w odmierzaniu czasu, skoro nie mam zegarka! – zironizował, w duszy walcząc ze mściwym uśmieszkiem, który chciał wejść mu na usta. 

– Po prostu się streszczaj – powiedział lodowato, odsuwając się. Janek wszedł do środka. Czym prędzej zamknął za sobą drzwi. Ze zdziwieniem odkrył, że nie było w nich zamka, jedynie pusta dziura. Przełknął ślinę. Soboń się przygotował. 

Nie myślał o tym długo. Potrzeba była zbyt paląca, aby wstrzymywać ją chociaż chwilę dłużej. W kilku krokach pokonał odległość dzielącą go od toalety, a kiedy opróżnił pęcherz  odetchnął głęboko. Poczuł jak ból powoli się zmniejsza.

Wtedy rozejrzał się po łazience w wielkim pośpiechu. Telefon ciążył mu w kieszeni, niemal parzył. Musiał szybko wykombinować, co z nim zrobić. Na początku chciał spuścić go w kiblu. Zrobiłby to z wielką przyjemnością, kiedy jednak zaczął się do tego przymierzać zmienił zdanie. Smartfon był mały, odblokowywany na odcisk palca. Gdyby potrafił go odblokować zrobiłby z niego lepszy pożytek. Pozbywanie się go nie wydawało się najlepszą opcją. Być może mógłby mu się jeszcze przydać, dlatego lepiej byłoby go ukryć. 

Zaczął przeszukiwać pomieszczenie, szukając czegoś co idealnie nadałoby się na kryjówkę. Przeszukał szafki. Jego wzrok przeskakiwał szybko od jednej rzeczy do drugiej. Nic nie przykuło jego uwagi, nie było nawet maszynek do golenia - Soboń musiał pomyśleć i o tym. Chłopak stłumił przekleństwo w ustach i dopadł do prysznica. Kucnął przy podłodze, szukając luźnej płytki, która odkryłaby wnękę, ale wszystkie były dokładnie przymocowane. 

Nie poddawał się. Z zawziętą miną  zerknął na kratkę wentylacyjną. Znajdowała się tuż nad sufitem, przy drzwiach. I jakkolwiek pomysł wydawał mu się dobry, tak nie miał możliwości go wykonać. Gdyby było tu jakieś krzesło albo stolik nie stanowiłoby to większego problemu. Niestety, mimo że był wysoki nie dosięgnąłby kratki. Nie dosięgnąłby nawet stając  na muszli klozetowej. Znajdowała się zbyt daleko. 

Czując, że marnuje cenny czas po raz kolejny rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kryjówki i nagle go olśniło. Podszedł do półek przymocowanych do ściany, w których stały zielone, zwisające kwiaty  i obmacał ich podłoże. Nie były sztuczne. 

Czując, że to jego jedyna szansa, rzucił się do szafki nad zlewem, w której przed chwilą widział nieotwarte kosmetyki. Odkręcił kran, woda szumiała kojąco, kiedy on ściągał folię z produktów. Ręka nawet mu nie drgnęła. Był skupiony na zadaniu. Wiedział, że czas mu się kończy, dlatego działał szybko. Zawinął telefon w plastik najszczelniej jak potrafił, nadstawiając uszu. Nie słyszał nic zza drzwi, co go uspokajało. Najtrudniejsza praca wciąż jednak czekała przed nim. Zdjął kwiatek z półki i postawił go na zlewie. W skupieniu palcami jednej ręki zaczął kopać w ziemi dołek, czując, jak grudki wchodzą mu pod paznokcie. Przeszkadzały mu korzenie, nie pozwalając mu działać tak szybko, jakby chciał. Okazało się to trudniejsze niż myślał, bo podłoże szczelnie wypełniały kłącza. Zaczął rwać je, starając się przy tym nie robić większego bałaganu, mimo to zlew już był brudny. Mozolnie miejsca w doniczce robiło się coraz więcej, aż w końcu Janek miał miejsce wepchnąć smartfon do środka. Przeliczył się jednak we własnych obliczeniach. Telefon wciąż wystawał zza kwiatka, dlatego, nie mając już czasu na nic innego, zaczął go wpychać na siłę, słuchając przy tym jak korzenie pękają głucho, kiedy on wsuwał telefon coraz niżej, aż w końcu nie wystawał zza podłoża. 

Kiedy mu się udało odetchnął z ulgą i przysypał roślinę ziemią, którą wykopał. Błyskawicznie odłożył ją na półkę, upewniając się, że stała dokładnie tak samo,  po czym zaczął czyścić zlew. Palce ślizgały się po powierzchni, ciepła woda zmywała również z nich pozostałości brudu, kiedy do drzwi doszło go donośne pukanie. 

– Wychodzę! – Krzyknął, patrząc czy nie zostawił żadnych śladów. Z przerażeniem zerknął na własne paznokcie, pod którymi odznaczały się grube, czarne krechy i przystanął w pół kroku. Pukanie ponowiło się. – Idę przecież! – Warknął, chowając brudną dłoń do kieszeni. Otworzył zamaszyście drzwi, wlepiając niebieskie spojrzenie prosto w oczy mężczyzny. 

– Co ty wyprawiasz? – warknął na niego, a Jankowi serce zabiło szybciej. Jakim sposobem się zdradził? 

– Co? Nie spełniam jakiś niewypowiedzianych zaleceń? – Mimo to postanowił brnąć dalej i nie dawać niczego po sobie poznać. Skoro Soboń do tej pory nie zorientował się, że nie ma telefonu to być może… 

– Weź prysznic do cholery – warknął mężczyzna i w jednej chwili zatrzasnął za sobą drzwi.  

Chłopak odsunął się o krok. Zamrugał, po czym uśmiechnął się z ulgą. 

– Nie mam czasu! – wrzasnął, wyobrażając sobie, jak Soboń przystaje i łapie oddech, żeby się uspokoić. Nie wiedział, czy faktycznie to zrobił, ale sama myśl o tym wystarczała. Janek w kilku krokach dopadł do umywalki i zaczął czyścić brudne paznokcie. Z ust nie schodził mu zadowolony uśmieszek. Z takim wyrazem twarzy spojrzał sobie w twarz w dużym, prostym lustrze wiszącym nad zlewem. Nie wyglądał tak źle, jak myślał, że wygląda. Kiwnął sobie głową. Musiał wziąć się w garść. Skoro Soboń nie chciał go zapierdolić, miał wystarczającą ilość czasu, żeby coś wymyślić - o ile ten oczywiście nie zmieni zdania. Jeżeli zaś cały czas będzie go trzymał pod kluczem, będzie miał wystarczającą ilość czasu, aby uśpić jego czujność, skorzystać z telefonu i jakoś uciec.

A co do Sobonia… Wciąż nie wiedział, co miał o nim myśleć. Co on miał w głowie, kiedy wpadł na pomysł, aby mścić się na nim w taki sposób? Co musiał czuć? Na pewno nie wściekłość. Gniew działał inaczej. Był gwałtowny i nieobliczalny. W jednej chwili zaślepiłby mu oczy i kazał uderzać gdzie popadanie, tłuc, aż cała wściekłość nie ucieknie wraz z uciekającą krwią ofiary. Jego krwią. 

Być może minęło zbyt wiele czasu, aby gniew wciąż trzymał go w gotowości. Może uleciał wraz z mijającym czasem. Chęć zemsty jednak pozostała i czuć ją było w jego wzroku. Poza tym mężczyzna czuł żal. 

Janek nie dość dobrze znał się na tym uczuciu, ale mógł przecież grać i nim. Czując suchość w ustach, zwilżył je wodą, po czym spojrzał sobie w oczy. Miał je po ojcu. Oczy ulicznego skurwysyna, już nie raz to słyszał, lecz kiedy teraz na siebie patrzył, nie widział tego zaciętego błysku, który kiedyś przyozdabiał je codziennie. Miękka skóra Janka przylgnęła do niego niczym własna, nie chciała tak łatwo się oderwać. Była wygodna. Bezpieczna. Leżała na nim jak ulał, przyzwyczaił się już do niej. Przyzwyczaił się do jasnych, blond włosów, ciepłych bluz, pastelowy kolorów i miękkich skarpetek. Przyzwyczaił się do wygodnych kanap, dobrego jedzenia i błogiego lenistwa. 

Przyzwyczaił się nawet do tego imienia, z którym tak bardzo nie chciał się rozstawać. Myślał tak o sobie. A przecież… to nie był on. Janek był zaledwie przebraniem. Takim, które wkłada się na bal maskowy, po czym zdejmuje następnego dnia. On nie zdjął maski przez pięć lat, a teraz za mocno wsiąkła mu w skórę. 

Wadziła mu. Musiał się jej w końcu pozbyć, inaczej nie zniesie kolejnej takiej nocy. Zbyt wiele nerwów go to kosztowało. Niepotrzebnych nerwów, których oszczędziłby sobie, gdyby nie przyzwyczaiłby się do tego bezpieczeństwa i wygody. Gdyby był sobą. 

– Weź się w garść… Aleksy. – Imię nawet w jego ustach brzmiało obco. Przełknął ślinę. 

Strach nie towarzyszyłby Aleksemu w takiej chwili, a jednak się bał. Okazywało się bowiem, że nie tylko nie miał kontroli nad swoim życiem. Nie miał jej nawet nad samym sobą, jak więc miał oszukać Sobonia? Co miał zrobić? Kim być? Jak się zachowywać? 

Potrząsnął głową. Za dużo myśli kłębiło mu się  w głowie, a teraz przede wszystkim… Musiał wziąć prysznic. Małe kroki pozwolą mu nabrać z czasem szerszej perspektywy i wtedy być może będzie wiedział, co robić. Będzie testował granice mężczyzny. Nikt przecież nie mówił, że będzie musiał znosić wszystko to, co Soboń mu zaplanuje ze spokojem i niejaką zgodą. On również mógł uczynić jego życie cięższym. Z tą myślą zaczął się rozbierać. Wciąż na siebie patrzył, kiedy w lustrze odbijało się nagie ciało. Ciało inne niż to sprzed kilku lat. Już nie tak przeraźliwie chude. Żebra nie odznaczały się na skórze tak wyraźnie, tak samo jak kręgi kręgosłupa. Blond kosmyki były jasne, farba dobrze się na ich trzymała, a niebieskie końcówki były… Sam nie wiedział czym. Na pewno nie żadnym manifestem, po prostu mu się podobały. Tak samo jak to, że przykuwały uwagę. Nie chciał być kolejnym szarym człowiekiem  w wielkiej masie ludzi. Lubił się wyróżniać. W przeciwieństwie do Aleksego, który uwielbiał znikać w tłumie. Wtedy był najbardziej efektywny. Janek działał inaczej. Był głośny, nachalny, otwarty… Zawsze w centrum. A mimo to potrafił zdobyć wszystko to, na czym mu zależało. 

Dwa różne sposoby i niemal dwie różne osoby, ale efekt był ten sam. Może chłopak po prostu miał to we krwi. 

Ruszył pod prysznic. Dopiero teraz zwrócił uwagę na złożone w kostkę  ubrania, które leżały na szafce przy prysznicu. Były to jego własne rzeczy z torby. Szare dresy i sprana, niebieska koszulka, w których często chodził u Jerzego dobrze mu się kojarzyły. Nie chciał tego niszczyć. Wolałby założyć coś czarnego, nie miał jednak wyboru. Czas podejrzewał też miał ograniczony, dlatego rozsunął drzwi prysznicowe i zamknął się szczelnie w środku kabiny. 

Mył się gorącą wodą, pozwalając by rozluźniała jego spięte ciało. Chciał móc się zrelaksować i dać sobie odpocząć zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie udało mu się to.

Nie wiedział, ile stał pod prysznicem, ale wydawało mu się, że mogło to trwać kilka minut. W tym czasie ani razu nie usłyszał pukania do drzwi. W końcu jednak samemu miał dość gorąca i ponownego nawrotu niepokojących myśli, dlatego zakręcił wodę i wyszedł. Dopiero wtedy uderzyło w niego zimno. Nawet ubranie się w dresy i koszulkę nie pomogło. 

Strasznie przez noc przemarzł, a w mieszkaniu nie było ciepło. Nigdy nie było ciepło, Cezary od zawsze preferował umiarkowany chłód, od którego on odzwyczaił się już dawno. 

Drżąc, potarł nagie ramiona. Zęby zaczęły mu szczękać. Być może stracił zbyt wiele sił podczas tej nocy, a jego przemęczony organizm reagował w ten sposób. Ale nie mógł przecież faktycznie być chory! Nie teraz. Nie w najbliższym czasie. Mimo to czuł, że coś było z nim nie w porządku. Już w nocy, kiedy pocił się jak szczur i bolało go ciało. Wcześniej myślał, że to tylko i wyłącznie ze stresu. Teraz zaczął się zastanawiać, czy długi spacer z Jerzym w cienkiej kurtce nie przyczynił się do tego stanu. 

Westchnął. Zrezygnowanym spojrzeniem obrzucił dwa identyczne czarne szlafroki. Podszedł do nich i sprawdził kieszenie. Nie było w nich nic oprócz paczki chusteczek, które i tak postanowił wsunąć pod bokserki. Na wszelki wypadek. Jakby w nocy miał katar… 

Przeszło mu przez głowę aby zabrać jeden ze szlafroków, ale się powstrzymał. Zamiast tego jeszcze raz potarł ramiona i skierował kroki do drzwi. Zabieranie tego szlafroka byłoby jak przykrycie się kołdrą. Wcale tego nie chciał. Nie należał do tego domu i lepiej było, żeby drżał z zimna niż brał cokolwiek, co należało do Sobonia. Tej granicy nie chciał testować. Jeszcze nie. 

Zresztą to nie był jego szlafrok. Jego był granatowy i już tu nie wisiał. Janek wysunął się przez drzwi od razu natykając się na Sobonia, który opierał się o ścianę i czytał. Czytał! Każdy inny człowiek siedziałby z nosem w telefonie, ale nie Cezary. Pewnie tylko dzięki temu mężczyzna wciąż się nie zorientował, że nie miał smartfona. Janek uśmiechnął się półgębkiem, patrząc, jak wzrok mężczyzny śledzi tekst w książce aż do końca akapitu. Potem zielone oczy skierowały się w jego stronę, a mężczyzna z cichym westchnieniem zamknął tom. 

– Przyjemna lektura? – zapytał chłopak, trzymając prawą dłoń na lewym przedramieniu. Miał nadzieję, że niedługo się rozgrzeje, ale na razie wciąż mu było zimno. Obojętnie zerknął na tytuł książki. – Wciąż czytasz Orwella? Myślałem, że przerobiłeś już dosłownie wszystko. – Uniósł brew, Soboń natomiast spojrzał na niego dziwnie i zerknął na książkę przelotnie. 

– Kto  by pomyślał, że pamiętasz takie rzeczy.

– Musiałbym chyba mieć amnezję, skoro wracałeś do nich tyle razy. – Janek nie doczekał się odpowiedzi, ale zauważył jak pięść mężczyzny na chwilę się zaciska. Wyglądało to tak, jakby ich wspólna przeszłość wciąż była drażliwym tematem. Janek otworzył usta, po czym je zamknął i zrobił kilka kroków naprzód. Soboń oczywiście podążył za nim, nie sprzeciwiając się kierunkowi, który obrał chłopak. Był jak cień, który podążał tuż za nim. Milczący i nachmurzony. 

Janek zastanawiał się, czy wciąż miał pod ubraniem pistolet. Podejrzewał, że tak, inaczej nie pozwoliły mu poruszać się tak swobodnie. Czy by do niego strzelił? Chłopak myślał, że nie miałby problemu, żeby przestrzelić mu nogę, ale czy zdobyłby się na coś więcej? Wątpił w to. 

– Strzeliłbyś do mnie? – Wypalił w pewnym momencie, kiedy dotarli do kuchni. Soboń odłożył książkę na stolik. 

– Zrobiłeś się strasznie rozmowny – zauważył. Nie wydawał się zadowolony. 

– Ciepły prysznic sprawia, że jestem gadatliwy. 

– W takim razie następnym razie zakręcę ciepłą wodę – odpowiedział, a Janek zaśmiał się sucho. 

– Po zimnej robię się napalony. Wybierz, co wolisz – rzucił, podchodząc do lodówki. Cezary wydawał się całkowicie zdezorientowany. Jeżeli nie rozumiał zachowań Janka, to nie był w tym sam. Chłopak sam nie wiedział, jak miał się niby zachowywać i jeżeli tak miało wyglądać testowanie granic, to nie zdziwiłby się gdyby Soboń zamiast w pokoju zamknął go w psychiatryku. 

– Wow, pochowałeś noże. Wcale mnie to nie dziwi. Po zmroku mógłbym wbić ci jakiś w plecy…

– Jest poranek. 

– Dlatego miłoby było gdybym mógł normalnie pokroić chleb… – Odpowiedział i odwrócił się, gdy tylko poczuł za sobą ruch. 

– Co ty wyprawiasz? – Zapytał mężczyzna, unieruchamiając mu nadgarstek, w którym trzymał nóż do masła. 

– Chcę zrobić kanapki – odpowiedział niezadowolony z bliskości Sobonia. – A tym średnio się cokolwiek kroi – szepnął ciszej, niepewny czy dobrze to rozegrał. 

– Wystarczyło dać ci w spokoju wziąć prysznic, a ty już myślisz, że wszystko ci wolno? – Mężczyzna pochylił się nad nim. Ich twarze znalazły się kilka centymetrów od siebie. Chłopak spojrzał mu w oczy.

– Sprawdzam, jak zareagujesz –odparł szczerze. 

– Stąd pytanie o strzelanie?

– Na przykład.  To strzeliłbyś?  – szepnął, odchylając się. Mężczyzna wypuścił powietrze z płuc. 

– Przestań się tak zachowywać. 

 – Jak?

– Jakby nic się nie stało! Wiem, kim jesteś. 

Chłopak mógłby mu pogratulować. Sam nie miał pojęcia, kim jest. 

–  Słuchaj. To ty wpadłeś na genialny pomysł, żeby mnie tu trzymać. Na dodatek mówisz że nie bronisz mi spędzać tego czasu “komfortowo”, chociaż trochę mi się to gryzie z tym cierpieniem, o którym wspomniałeś wcześniej. Nie wiem więc, jaki masz plan. Na pewno jakiś sprytny, ale dopóki nie używasz pięści, żeby mnie wystraszyć ani tym bardziej spluwy, to nie mam zamiaru trząść się przed tobą ze strachu… – mówił, a im dłużej gadał, tym większy pojawiał się uśmiech na ustach Cezarego.  Chłopak widząc to stracił wątek, a tym bardziej pewność wcześniejszej wypowiedzi. – Czemu się uśmiechasz? – zapytał podejrzliwie, a w jego głosie wybrzmiała nuta niepewności. Mężczyzna pokręcił lekko głową. 

– Bez znaczenia… Zrób sobie kanapki – odpowiedział w lepszym nastroju. Jankowi zadrżały dłonie. Tym razem to on nie rozumiał tej reakcji. Chciał wkurzyć Sobonia, tymczasem uzyskał dokładnie odwrotną reakcję. Otworzył usta, ale  Cezary go uprzedził. – W lodówce w szufladzie masz dżem truskawkowy, a w szafce pod mikrofalą chleb tostowy. Więc to na razie nie będzie ci potrzebne – dodał, wysuwając z dłoni chłopaka nóż. Odłożył go na blat przy dłoni Janka,  po czym cofnął się do miejsca, w którym zostawił książkę i usiadł na krześle. Jego wzrok znowu zaczął leniwie przesuwać się po tekście, jakby chłopak nie istniał. Czyżewski otworzył lodówkę i wyjął dżem. 

On pamiętał, że Soboń uwielbiał Orwella. Cezary pamiętał, że on uwielbiał tosty z dżemem truskawkowym. Wychodziło na to, że nie tak łatwo zapomnieć. 

Janek mechanicznie przygotował sobie śniadanie i z westchnieniem przysiadł się do mężczyzny, który obrzucił go leniwym spojrzeniem. 

– Nie będziesz życzył mi smacznego? – zakpił chcąc go sprowokować do kontynuowania rozmowy. 

– Smacznego – mruknął mężczyzna, wracając do tekstu. 

Najwyraźniej Soboń nie był chętny wdawać się w dyskusję, a Janek zrezygnował z dalszych prób. Chleb stanął mu w gardle, kiedy myślał o tym, co dokładnie Soboń planował, więc zjedzenie posiłku zajęło mu dłużej niż zazwyczaj, ale mężczyzna go nie pośpieszał. Uniósł głowę dopiero, gdy w pomieszczeniu zapanowała całkowita cisza.

Spojrzeli na siebie. Janek był w wyjątkowo podłym nastroju. 

– Zawsze przyjemnie się tu siedzi, prawda? – zagadnął mężczyzna, nie czekał jednak na odpowiedź. – Niestety mój wolny czas się kończy, więc ty wracasz do sypialni. 

– Nie musisz silić się na grzeczność. Wyraźnie wczoraj mówiłeś o celi, a dzisiaj proszę, już sypialnia… 

– Nie zaprzątaj sobie głowy semantyką – odpowiedział, wstając. Janek niechętnie zrobił to samo. Został odprowadzony pod drzwi, a tuż przed nimi Soboń znowu się odezwał. – Chcę zobaczyć zawartość twoich kieszeni. 

– Myślisz, że zabrałem ze sobą ten tępy nóż? 

– Być może. 

– Nawet bym się nim nie zabił, nie mówiąc o tobie. 

– Zabił? – powtórzył zdziwiony. – Jakbyś chciał to do tego masz okno. Nóż jednak mógłby się przydać do czegoś innego. 

– Jasne… – warknął, wywlekając kieszenie na drugą stronę.  – Jak widzisz zero noży. 

– Świetnie – odparł, po czym ruchem głowy nakazał mu wejść do środka, po czym zamknął za nim na zamek drzwi. 

Janek zaklął bezgłośnie, wyzywając go od skurwysynów. Zaczął krążyć po pokoju, nasłuchując. Soboń musiał zbierać się do pracy albo w inne ważne miejsce. Jeżeli chciał iść do jego ojca… Skurwiel się zdziwi, kiedy odkryje, że nie ma telefonu. Janek zastanawiał się tylko czy zorientuje się po tym, jak wyjdzie, czy za chwilę, kiedy będzie chciał coś sprawdzić w telefonie.  

Postanowił poczekać na to siedząc na łóżku. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, ale nie minęło go wiele, nim Cezary wpadł do jego sypialni. Janek postarał się o lekki uśmiech, kiedy Soboń wlepił w niego morderczy wzrok. 

– Szybko udało ci się załatwić swoje sprawy… 

– Milcz i oddawaj mój telefon. 

– Sam widziałeś, że kieszenie mam puste – uniósł niewinnie dłonie. 

– Nie zmuszaj mnie, żebym przetrząsnąłem ten pokój od góry do dołu. 

– Och, ale nie będzie takiej potrzeby – odparł niewinnie Janek i wstał, kiedy Soboń się do niego zbliżył. 

– Nie pogarszaj sytuacji.

– A co, jednak byś mnie postrzelił? – zaczął znowu, czym chyba przegiął, bo Soboń doskoczył do niego w jednej chwili i złapał go za włosy. – Wracamy do naszych starych zabaw? – zaśmiał się chrapliwie, a Cezary niemal urwał mu głowę. – Auć. – Janek wyciągnął ręce, żeby go odepchnąć, ale  Soboń szybko je unieruchomił wolną dłonią. – Mógłbym ci teraz sprzedać takiego kopa, żebyś się poskładał jak wachlarz. 

– Zapytam jeszcze tylko raz, Aleksy. I lepiej dobrze się zastanów nad odpowiedzią zanim poważnie się zdenerwuje. 

Janek wypuścił z płuc powietrze, czując ból w karku. 

– I tak będziesz zdenerwowany. A telefonu możesz szukać w rurach kanalizacyjnych. Kilka pięter niżej może? Będziesz miał szansę odwiedzić sąsiadów. Ale nie wróżył bym mu za dobrze. Telefony słabo znoszą wilgoć…  – powiedziawszy to Soboń odepchnął go od siebie, tak że chłopak upadł na łóżko. Rozmasował obolały kark. 

– Auć – powtórzył. A mężczyzna ze złością podszedł do pierwszej z brzegu szafki. – Serio? – zapytał Czyżewski, patrząc, jak mężczyzna otwiera ją zamaszyście. – Przemyśl to lepiej. 

– Jeżeli myślisz, że ci teraz uwierzę to masz mnie za idiotę. 

– Dobrze, to pozwól, że przedstawię ci moją perspektywę. Wkurwiłeś mnie. Ja wiem,  jestem nerwowy, działam szybciej niż myślę, ale tamto zdjęcie naprawdę mi się nie spodobało… Więc co robię? Ano okradam cię z twojej własności pozorując upadek, bo spodziewam się, że mnie złapiesz. Swoją drogą, byłeś całkiem przewidywalny. No i wyjmuję ci telefon z kieszeni i wchodzę do łazienki obsrany, że zorientujesz się w przeciągu chwili. Każdy inny człowiek by się zorientował, ale nie, ty wolisz czytać książki. W każdym razie… – Kontynuował patrząc na Sobonia, który odwrócił się w jego stronę. – W każdym razie myślałem, że wparujesz tam w przeciągu sekund więc pierwsze, co zrobiłem, to wrzuciłem telefon do kibla i spłukałem. Bałem się, że się nie zmieści w rurze, ale dał radę. 

– I myślisz, że cokolwiek na tym ugrasz?

– Może chciałem ci tylko pokazać, jaki żałosny jestem – syknął, podnosząc się do siadu. Kark dalej go bolał, ale chciał unieść podbródek kiedy to mówił.  

Soboń pokiwał głową. 

– Zdecydowanie pokazałeś – powiedział, po czym wyszedł. Janek wstał po chwili, lecz nie zdążył wyjść z pokoju. Cezary zaszedł mu drogę.

– Na łóżko – warknął, po czym popchnął go w głąb sypialni. 

 – Nie mam ochoty leżeć… – powiedział, cofając się. Najwyraźniej jednak zrobił to za wolno, bo Cezary złapał go za rękę i pociągnął go na materac. Wykręcił mu nadgarstek, po czym z  powrotem przykuł go do łóżka. 

– To wszystko mogło skończyć się inaczej. Pamiętaj o tym, gdy będziesz chciał mnie za cokolwiek winić, a potem uświadom sobie, że winić powinieneś tylko siebie – warknął i puścił go. Janek od razu się  podniósł. Wbił w mężczyznę rozwścieczony wzrok. 

– Chyba nie masz zamiaru przykuwać mnie ciągle? – syknął i szarpnął się tak mocno, że całkiem zdarł skórę. Kilka kropel krwi pociekło mu po ręce. 

Soboń uniósł brew. 

– Nie mam? – powtórzył za nim. – Może. A może mam. W przeciwieństwie do ciebie, mogę robić cokolwiek tylko będę chciał, więc dotknij czegoś bez pozwolenia jeszcze raz, to spędzisz w tej pozycji znacznie więcej niż jedną noc – warknął, po czym ruszył do wyjścia. –  Wtedy zobaczymy, jak sobie poradzisz sam ze swoimi myślami. Może przyjdzie ci coś mądrego do głowy, chociaż wątpię – rzucił, zanim zamknął za sobą drzwi. 

Janek szarpnął się. Nie wiedział, co miał zrobić. Nic nie mógł zrobić. Mógł tylko siedzieć bądź leżeć. I miał całe godziny, aby zdecydować, czy na pewno chciał przykryć się kołdrą, bo dalej było mu zimno.

Miał całe godziny, by zorientować się, że wciąż myśli o sobie nie swoim imieniem. 


Pierwsza noc w nowym pokoju nie należała do najbardziej udanych, ale i tak nie spodziewał się, że prześpi ją całą. Wstał rankiem, gdy pierwsze promienie słońca spały mu na twarz. Podobał mu się zapach, który roztaczał się w sypialni. Był świeży i leśny. Wypatrzył w gniazdku odświeżacz i zerknął na zieloną etykietę. Miał rację. Ponoć był to zapach sosny. 

Przeciągnął się, czując na twarzy ciepłe promyki. Wydawało mu się, że na dwunastym piętrze te grzały mocniej, niż gdy dochodziły na parter, na którym mieszkał, ale być może było to złudne wrażenie. W końcu tu wszystko wydawało mu się inne, nowe. 

On również był nowy, stąd może te odczucia. 

Spojrzał na swoje gołe nogi. Wczoraj dostał jedynie koszulkę, która sięgała mu aż za tyłek i postanowił, że nie miał powodu spać w starych, brudnych ubraniach, skoro dostał nowe. A teraz myśl, że już miałby się w nie przebierać jakoś go odpychała. Może lepiej było się pokazać Soboniowi  w takim wydaniu?

Uśmiechnął się chytrze na tę myśl i wymknął się z pokoju. W mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza, ale Aleksy wolał nie ryzykować. Wiedział, że mężczyzna często bardzo wcześnie rano wychodził już z mieszkania, więc pewnie nie spał. Nie byłoby dobrze, gdyby zastał go rozglądającego się po mieszkaniu… 

A jak miało być dobrze?

Może gdyby zobaczył go w kuchni przygotowującego śniadanie? Czy poleciałby na coś takiego? Mógłby im stworzyć scenę jak z jakiegoś pieprzonego filmu romantycznego, których tak nie cierpiał oglądać, a mimo wszystko doskonale znał ich scenariusz.  Takie były oklepane.

Laska w białej, męskiej koszuli sięgającej jej ledwo za tyłek, smażyła naleśniki z łagodnym, rozmarzonym uśmiechem do momentu aż nie przychodziła potencjalna ofiara i bum! Facet jeszcze nawet się nie zorientował, a już przeglądał strony z pierścionkami zaręczynowymi. 

Tak się składało, że Aleksy nawet by nie pogardził takim pierścionkiem. Zwłaszcza jeżeli mógłby go opchnąć za całkiem niezłą kasę.

Poza tym, oprócz tego, że nie był laską, co w przypadku Cezarego i tak wychodziło na plus, to wszystko się zgadzało. Miał jego pieprzoną, białą koszulkę, która odkrywała na tyle dużo, by było na czym zawiesić wzrok, a przy tym zakrywała najbardziej strategiczne miejsca. Na dodatek kuchnia wciąż była wolna. 

Musiał wykorzystać tę okazję. 

Dzierżąc w dłoni telefon, odpalił pierwszą lepszą stronę z przepisem na naleśniki, po czym najciszej jak się dało zaczął szukać składników po szafkach. Na szczęście znalazł wszystko, w tym udało mu się wyciągnąć patelnie spod całej masy garnków i nie narobić przy tym hałasu, co już samo było ogromnym sukcesem i dobrym znakiem. 

Szkoda, że potem nie poszło mu tak dobrze. Nie wiedział, jak w założeniu z  uwodzicielskiego gotowania, wszystko zamieniło się w kompletną katastrofę. Przecież miało być tak łatwo. Miał stać tam ponętnie w nieskazitelnie czystej kuchni i przewracać naleśniki w locie…. I stał tylko, że wszędzie wokół zrobił się bałagan, a naleśnik przykleił się do patelni z niewiadomego powodu, ani myśląc odkleić się od powierzchni, a chwilę potem dymił i śmierdział spalenizną.

Nad patelnią zaczął unosić się czarny dymek, gdy Aleksy drastycznie skrobał metalowym widelcem po dnie, by jakoś odkleić tę mączną masę, ale jedynie co tym wskórał, to zdecydowanie szybsze wyjście Cezarego z sypialni. 

Cholera, mógł tak głośno nie skrobać.

– Co się dzieje? – Soboń w pełni ubrany w ciemne dżinsy i czarną koszulę podszedł do niego i przystanął obok, patrząc na palące się, grudkowate ciasto. 

– Hmm, chciałem zrobić naleśniki. – Aleksy spojrzał na niego szybko, chcąc wyczytać coś z jego twarzy. 

– Ach. To co chciałeś, a to co zrobiłeś, to zdecydowanie dwie różne rzeczy – posłał mu rozbawiony uśmiech. 

Chłopak miał ochotę zmrużyć oczy i warknąć coś w odpowiedzi. Zamiast tego Janek westchnął zrezygnowany i przygryzł wargę. 

– Przepraszam – bąknął, odsuwając się od kuchenki. Mężczyzna zajął jego wcześniejsze miejsce. – Po prostu chciałem się jakoś odwdzięczyć za nocleg…

– Lubię w ramach podziękowania szorować rano spaloną patelnie – odpowiedział mu już wyraźnie nie kryjąc rozbawienia. To zdecydowanie coś nowego. 

Chłopak założył ręce na piersi. 

– Cieszę się, że przyczyniłem się do czegoś, co sprawia ci przyjemność – odpowiedział, pozwalając sobie na odrobinę przekąsu. Cezary spojrzał na niego z błyskiem w oku. 

Wzrokiem nawet przez chwilę nie zjechał niżej niż na jego twarz. Motyw z koszulą musiał być zdecydowanie przereklamowany. Dokładnie tak samo, jak to przeklęte gotowanie. 

Dlaczego w ogóle wpadł na tak okropny pomysł? 

– Ale jestem beznadziejny – dodał szybko, widząc, że mężczyzna chciał coś powiedzieć. Aleksy wolał jednak tego nie słuchać, zwłaszcza jeżeli miało to dotyczyć jakiegokolwiek sprawiania przyjemności, a ten błysk w oku mógł na to wskazywać. – Totalnie, najgorszy – kontynuował mamrotanie, wyczuwając na sobie zaintrygowane spojrzenie. – Nie wiem, jak mam przeprosić, normalnie wstyd…

– Dobra, hej, mogło być gorzej wiesz? Mogłeś spalić mieszkanie.

– Faktycznie, no to teraz czuję się już totalnie usprawiedliwiony – uśmiechnął się nieśmiało i spojrzał spod rzęs na mężczyznę.

– Zdecydowanie jesteś. A teraz… Poczekaj w salonie, co? W ramach wdzięczności za oszczędzenie mojego mieszkania, zrobię te naleśniki – powiedział, odkładając patelnie prosto do zlewu. Potem podszedł do miski, w której znajdowała się reszta ciasta. – Ale nie z tego. Zdecydowanie nie z tego… – szepnął już bardziej do siebie, po czym chwycił naczynie i  skierował kroki do kosza. Ostentacyjnie przechylił miskę, patrząc, jak mączna masa odkleja się od naczynia niczym ciasto na pierogi i spada prosto do śmieci. 

Chłopak cicho parsknął pod nosem. Nikt mu nigdy nie robił naleśników, to skąd miał wiedzieć, czy zrobił dobre ciasto…? 

– Na pewno mam sobie iść? – zapytał, kiedy już odrobinę się wycofał. Patrzył przy tym, jak mężczyzna zaczyna powtarzać kroki, które on robił wcześniej. Wyjmuje te same składniki, wykonuje te same czynności… Jeżeli wyjdzie mu z tego coś innego, to Aleksy porządnie się zdenerwuje. 

– Nie lubię, kiedy ktoś patrzy mi na ręce.

– Gdybym popatrzył mógłbym się czegoś nauczyć – zauważył trafnie. Soboń przez chwilę analizował to w głowie. Westchnął. 

– Jeżeli chcesz – odpowiedział, zerkając na niego zza ramienia. Chłopak uśmiechnął się promiennie i przytaknął energicznie, gdy ten wciąż na niego patrzył. 

Potem obserwował jak facet, co prawda porządnie ubrany i bez rozmarzonego uśmiechu, przygotowywał naleśniki z tych samych składników, które przed chwilą wykorzystywał on, a jednak jego ciasto wychodziło gęste i lejące. W ogóle nie przypominało tego, co przed chwilą popełnił Aleksy, na dodatek było smaczne i słodkie. Przekonał się o tym, kiedy jedli razem w salonie, a on dochodził do wniosku, że filmy romantyczne zdecydowanie były przereklamowane. 


___

Hej, no i postanowione: niedziela stała się oficjalnym dniem Lisa! Mam nadzieję, że nie będzie protestów i znajdziecie czas wieczorami na krótką lekturę... 

Chociaż krótka to ona nie jest, za nami dość potężny rozdział. Płakałam, jak sprawdzałam, serio. Nie, żeby była to jakaś ciężka robota - po prostu jestem strasznie rozproszona. Wiecie. Mam obronę we wtorek i nie bardzo mogę się na czymś skupić. Dlatego wybaczcie, jak znajdziecie sporo powtórzeń albo jakichś błędów - czytałam ten rozdział i właściwie nie wiedziałam, co czytam, myśląc o tym, że powinnam się przygotowywać na studia. A jak zawsze zwlekam na ostatnią chwilę. Standard XD

W każdym razie jeżeli baliście się o Janka i było ostatnio dla Was trochę zbyt intensywnie, no to chyba możecie odetchnąć z  ulgą, bo Lis zdecydowanie nie podda się bez walki, a z kieszeni nawet w tak patowej sytuacji potrafi wyjąć kilka asów... Albo cudzych telefonów. W każdym razie sprytny z niego chłopak. Tylko w kuchni idzie mu dość średnio. ^^' Plan uwiedzenia Sobonia też trochę taki 2/10, ale skoro znamy już przyszłość, to wiemy, że kiedyś mu wyjdzie :'))

Okej, znowu się rozgaduję. Kto by pomyślał, skoro muszę spadać się uczyć...? Także ten. Wybaczcie, jak nie uda mi się odpisać na jakieś komentarze - chociaż się postaram- a jak nie teraz, to nadrobię po obronie. Jak możecie to trzymajcie za mnie kciuki we wtorek, no i do następnej niedzieli! 



2 komentarze:

  1. Uwielbiam takie długie rozdziały . Ogólnie pochlonelabym już całość jakbyś tylko udostępniła :) ,ale tak też jest dobrze ,patrząc na to ,że najczęściej zarywam noce na czytanie,a potem marudzę ,że nie mam co czytać. Eh człowiekowi się nie dogodzi ;) opowiadanie jest rewelacyjnie Janek świetnie sobie radzi, chociaż nie dosyć ,że musi sobie radzić ze swoim oprawca to tak naprawdę jeszcze sam ze sobą . Jego prawdziwe imię też wogole do niego nie pasuje ,ciekawe czy jak będzie przekonywał siebie do niego to i mnie przekonać. Sobon na początku wydawał się trochę przerażający ,ale chyba po tej nocy to trochę zmiękł i zmodyfikował swój plan. Chociaż myślałam ,że pójdziesz w ostrzejsze sceny ,ale tak jest rewelacyjnie. Kradzież telefonu to już naprawdę wyższy poziom .
    Będzie trzymała kciuki za Ciebie , dasz radę . Najgorsze jest czekanie ,a potem to już z górki .
    Pozdrawiam w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, w długie rozdziały fajnie się wgryźć. Chociaż tyle mogę zrobić zamiast wstawiania na raz całości ;) Ale wiesz, gdybym tak zrobiła, to potem byłoby tyyyle czekania, że pewnie byście pozapominali co tam się u chłopaków działo ^^'
      Soboń faktycznie zachowuje się inaczej, ale można powiedzieć, że pierwszego dnia nie wiedział, co ma myśleć i było to dla niego nowe. Przez noc trochę się oswoił z sytuacją i dalej bada grunt, jak Janek będzie się zachowywał.
      Myślę, że ostrzejsze sceny jeszcze nie raz się tutaj pojawią, także będzie i to.
      Dziękuję bardzo i również pozdrawiam!

      Usuń