Został popchnięty, gdy schodził z klatki schodowej w kamienicy i prawie potknął się o własne nogi. Czuł, że traci grunt. Widział, jak powierzchnia schodów zbliża się nieubłaganie. Na domiar złego ciężka torba na ramieniu ciągnęła go w dół. Na szczęście wciąż był w formie, dlatego w ostatnim momencie złapał się poręczy i uratował kolana przed zdarciem, a twarz od sińców.
Kroki na klatce ucichły. Cisza stała się przytłaczająca, a Janek czuł, że dwie pary oczu wbite są prosto w jego plecy.
Wpatrywali się w niego, gdy zaczął mozolnie podciągać się na poręczy aż nie stanął na równe nogi i jak gdyby nigdy nic poprawił torbę na ramieniu. Bez słowa przemierzył półpiętro, nie patrząc na dwójkę oprawców.
Gdyby spojrzał ujrzałby wymalowane na twarzy Alicji zadowolenie. To ona go popchnęła. Oczy miała zmrużone jak kot, który łapami ściskał mysz w garści i ciągnął ją za ogon dla zabawy. Sprawiało jej to radość. Cezary to zauważył i zerknął na nią nieprzychylnie. W pierwszym odruchu wyciągnął dłoń, aby chwycić za kurtkę lecącego chłopaka, jednak tak szybko, jak tylko ręka mu drgnęła od razu odpuścił. Zacisnął szczękę. Janek zasłużył na coś znacznie gorszego i jeszcze tego doświadczy, Cezary był tego pewien, w końcu planował dać mu nauczkę od dawna. Nie chciał jednak, by Alicja chociaż tknęła go palcem.
Janek zatrzymał się przed drzwiami wyjściowymi. Przez głowę przeszła mu myśl, że jeszcze mógłby uciec. Z rozpędu otworzyć drzwi i rzucić się biegiem na dwór, potem skręcić za najbliższy zakręt, zgubić ich jakoś… Wtargnąć do czyjegoś mieszkania forsując zamek, schować się i przeczekać albo biec jak najdalej, żeby ich zmylić. Poszukać jakiegoś miejsca, po raz kolejny zacząć życie na nowo... Otrzeźwiła go myśl, że piętro wyżej siedział jego przyjaciel. Jego zagubiony, zraniony przyjaciel, który nie mógł zmienić tożsamości, ani mieszkania jak rękawiczek. Był łatwym celem.
Przeklinał gorączkowo w myślach, myśląc o Jerzym. Cokolwiek by nie zrobił, zawsze mogło się to odbić na Gosie. A to oznaczało, że był skazany na łaskę Cezarego.
Przez plecy przeszły mu ciarki. Sytuacja jeszcze nigdy w całym jego życiu nie była tak beznadziejna, ale też nigdy nie martwił się o czyjeś życie na równi z własnym. To było nowe. Każdego innego zostawiłby na pastwę losu, na pastwę jego własnych błędów i złych decyzji, byleby tylko uratować skórę. Tym razem nie mógł. Czuł w środku wewnętrzną potrzebę, by obronić Gosa nawet kosztem swojego bezpieczeństwa.
Spuścił głowę. Nawet nie drgnął. Poczekał aż Soboń otworzy drzwi, a kiedy to zrobił przepuścił w nich Alicję. Potem czekał na Janka, lecz zanim chłopak przez nie przeszedł, złapał go za nadgarstek z taką siłą, jakby spodziewał się, że zaraz się mu wyrwie i ucieknie. Janek jednak nawet się nie poruszył, co odbiło się ledwo zauważalnym zdziwieniem na twarzy mężczyzny. Rozluźnił uścisk.
Przed kamienicą stały dwa samochody. Jeden był Jankowi znany, Alicja zawsze wygrywała nim wyścigi, drugi musiał należeć do mężczyzny. Przyciągał uwagę. Było to czarne Porsche. Mężczyzna pociągnął Czyżewskiego mało elegancko prosto w jego stronę. Alicja ruszyła równo z nimi.
– Rozumiem, że tutaj się żegnamy? – zagadnęła i oparła się finezyjnie o własne auto. Każdy jej gest aż krzyczał wyrafinowaniem.
– Na to wychodzi. – Cezary otworzył tylne drzwi i wepchnął do środka chłopaka. Janek zacisnął szczękę. Nienawidził być popychanym. Cieszył się jednak, że drzwi nie zostały od razu zamknięte. Chciał słyszeć, o czym będzie rozmawiać ta dwójka, by kiedyś móc to ewentualnie wykorzystać. Zakładając, że dowie się czegoś ciekawego. – Wypada mi podziękować. Do samego końca nie wierzyłem, że uda nam się go złapać. Za każdym razem wymykał się jak szczur – rzucił z pogardą, zerkając na Janka, który utknął z wielką torbą na kolanach. Czuł się żałośnie.
– Jest sprytny, to fakt – przyznała kobieta, nakręcając ciemne włosy na palec. Widać dobrze się bawiła, oczy jej błyszczały. – Lubił kręcić się przy moim bracie – dodała, odchylając głowę do tyłu. Zapatrzyła się w niebo. Było przejrzyste, a noc była zimna. – Jego też moglibyśmy załatwić, pomyśl tylko. Od jakiegoś czasu za bardzo się panoszy.
– Nie mieszam się w sprawy Dębskiego. – Cezary uciął szybko. Kobieta zacisnęła wargi. – Zresztą męczą mnie dramaty rodzinne – dodał już lżejszym tonem i niespodziewanie zamknął drzwi od samochodu. Janek drgnął wyraźnie. W jednej chwili przysunął się bliżej szyby. Desperacko chciał podsłuchać dalszy ciąg rozmowy, niestety nie słyszał już ani słowa. Jedynie patrzył jak perfekcyjnie wykrojone usta Alicji poruszają się, a kobieta dalej wykonuje te swoje wyszukane mikrogesty. Było mu od tego niedobrze. I pomyśleć, że kiedyś robiła na nim wrażenie.
Zaczął gorączkowo rozglądać się po całym samochodzie. Musiał wszystko dokładnie zapamiętać. Przyjrzał się klamce, wyjrzał za siedzenie. Chciał zobaczyć, co Soboń trzymał w półkach po bokach samochodu, ale nie dopatrzył niczego. O zajrzeniu do schowka nawet nie marzył.
Odchylił się do tyłu tak szybko, jak tylko dostrzegł ruch. Cezary okrążył samochód i usiadł na miejscu kierowcy. Spojrzał na niego w lusterku. Z zielonych oczu bił chłód. Janek odwrócił wzrok w stronę szyby, na skórze miał gęsią skórę. Nie było mu jednak zimno.
Czekał na pierwsze słowa, ale te nie padły. Mężczyzna odpalił samochód, zapiął pas. Porsche zamruczało cicho. Przez ciało Janka przeszły dreszcze. On nie zdobył się na to, by sięgnąć za siebie i zapiąć pas. Podejrzewał zresztą, że wypadek samochodowy to i tak najlepsze, co mogłoby go teraz spotkać. Ruszyli spokojnie, Cezary patrzył na drogę. Jedynie od czasu do czasu zerkał w lusterko, jakby chciał się upewnić, że Janek magicznym sposobem nie zniknął z siedzenia.
Cisza między nimi zaczynała być coraz bardziej przytłaczająca. Wbijała się w każdy atom ciała chłopaka, sprawiała, że włosy stanęły mu na ciele nastroszone. Wolałby już zacząć rozmowę. Słowną batalię, której nie odpuściłby tak łatwo, chcąc wygrać za wszelką cenę, mimo że był na przegranej pozycji. Nie chciał mu ulegać, chciał się kłócić i warczeć, pokazać, że wcale się go nie bał.
Ale Soboń milczał, a on nie czuł się na siłach rozpoczynać starcia. To było jak czekanie w kącie klatki na atak lwa, który okrążał go powoli, prowokując do ucieczki…
Nie miał gdzie uciekać.
Jego ciało chciało się skulić. Była to wyćwiczona przez lata reakcja, którą praktykował w prawie każdym możliwym momencie. Robił to świadomie i na zawołanie. Tym razem jednak wcale tego nie chciał. Nie przyniosłoby mu to żadnych korzyści. A jednak głowę prawie schował w ramionach, a dłonie zacisnął na torbie. Szybko się wyprostował. Oddech miał płytki. Soboń zerknął na niego w lusterku ponownie. Tym razem jego wzrok spoczął na nim na dłużej.
Na czoło Janka wstąpił pot. Czuł, jak małe kropelki zaczynają mu spływać po twarzy i przeklął się w myślach. Dłonie mu drżały.
Nakazał sobie w myślach spokój, ani myśląc drgnąć. Gdyby uniósł rękę by otrzeć twarz, Cezary od razu by to zauważył. Wtedy Janek nawet nie miałby jak się stawiać, jedynie pokazałby jak bardzo jest przytłoczony. W samochodzie było ciemno, w końcu była noc, istniała więc możliwość, że mężczyzna niewiele widział. Ta myśl go uspokoiła, co pozwoliło mu bardziej kontrolować własne reakcje. Wyrównał oddech. Głowę przekręcił w bok i spojrzał za okno, tak jakby ta sytuacja wcale go nie obeszła.
Patrzył, jak przemierzają Warszawę. Wystarczyło kilka minut, aby wiedział, dokąd jadą. Poczuł jak przez jego kark przechodzi gorący prąd. Zacisnął powieki.
Nie mógł zapanować nad strachem, a przecież zawsze to potrafił… Grał tą emocją jak najlepszy skrzypek, wykorzystywał ją na swoją korzyść, niemal się z nią zaprzyjaźnił, a jednak teraz bardziej przypominała wroga niż sojusznika. Tym razem nie pomagała w zdobyciu celu, była jedynie przeszkodą.
Starając się z nią walczyć, zastanawiał się, co czuł Soboń? Był zadowolony? Lata poszukiwań w końcu zakończyły się sukcesem. Czy rozkoszował się swoją wygraną? Dlatego tak bardzo przeciągnął tę podróż, jadąc tak wolno? A może zbierał myśli, szykował w głowie plan, co miał zrobić dalej z chłopakiem, który zrujnował mu życie?
Prawdopodobnie już wszystko miał dokładnie zaplanowane.
Janek wiedział, że nie ominie go jego zemsta. Myślał o niej. Jak dużo będzie w stanie wytrzymać? Co dokładnie będzie musiał wytrzymać? Czy Soboń ograniczy się do pobicia go do nieprzytomności, czy wyciągnie pistolet z kabury i zakończy jego krótkie życie w jedną chwilę?
Samochód w końcu się zatrzymał. Nie zwiastowało to dla Janka niczego dobrego. Popatrzył na znajome okolice, zza szyby spojrzał na ostatnie piętro wieżowca. Mieszkał w nim ponad dwa lata, od trzech unikał go jak ognia.
Nie zmieniło się tu wiele. Poszerzono parking, naprzeciwko otworzono nowy sklep. Pojawiło się kilka nowych Żabek. Zwracał na to uwagę tylko dlatego, aby rozproszyć czymś coraz czarniejsze myśli. Cezary się nie rozglądał. Bez słowa zgasił samochód i wyszedł. Otworzył drzwi od strony pasażera. Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. Doświadczenie tego po latach było jak smagnięcie biczem. Mężczyzna wyprostował się. Każdym gestem chciał pokazać, że to on miał przewagę, natomiast chłopak, gdyby grał Janka, którego znał, pewnie spuściłby głowę. Tylko że nie miał po co dłużej go grać, dlatego uniósł wysoko brodę i starał się nie okazywać, jak bardzo wszystko go przerażało.
– Wysiadaj.
Zacisnął dłoń na torbie. Ją pierwszą wysunął z samochodu, jak gdyby miała go jakoś ochronić, przyjąć pierwszy cios.
To było niedorzeczne. I tak dobrze wiedział, że wszystko, co miało się wydarzyć, wydarzy się w mieszkaniu, z dala od wzroku ludzi i zasięgu kamer. Może powinien się cieszyć? Chyba byłoby gorzej, gdyby Soboń wywiózł go do lasu albo nad brzeg Wisły. Wtedy byłoby wiadomo, jak to się skończy. Szybka kulka prosto w głowę, wykopany dół albo ciężarek przywieszony do nóg i tyle. Koniec.
– Pośpiesz się – warknął, patrząc, jak chłopak mozolnie wychodzi. Chciał przedłużyć tę chwilę najbardziej jak tylko mógł, przez co mężczyzna tracił cierpliwość. Soboń zamaszystym gestem zabrał mu ciężką torbę. Już nie miał czym się osłonić. – Drogę znasz.
Znał aż za dobrze. Przełknął ślinę. Co się z nim działo? Stary on pewnym krokiem ruszyłby przed siebie, tymczasem obecny miał problem, aby przesunąć się o milimetr.
Po raz kolejny tego wieczoru został popchnięty i powoli zaczynał mieć tego dość. Okazało się, że nogi miał jak z waty. Na szczęście nie przewrócił się, a nawet kontynuował marsz wyprostowany. Poczuł na ramieniu ciężar dłoni. Chciał warknąć. Nie zrobił tego.
Weszli do klatki. Odźwierny skinął głową Soboniowi. Mężczyzna odwzajemnił gest, nie zatrzymał się. Wprowadził Janka do windy, a gdy ta się zamknęła, Czyżewskiemu oczy zaszły mgłą. Ledwo złapał się poręczy, prawie zasłabł. Cezary nie wykonał żadnego gestu, aby go złapać.
– Mój nieustraszony chłopak traci grunt pod nogami. Zadziwiające – zaśmiał się bez wesołości. W jego głosie nie było jednak nawet krztyny ciepła. Jankowi natomiast jego słowa odbiły się w głowie echem.
Mój chłopak, powtórzył w myślach. Gorące dreszcze przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Teoretycznie nigdy ze sobą nie zerwali. W praktyce obaj wiedzieli, że wszystko, co ich łączyło już dawno minęło. Wiedzieli, prawda? Janek był o tym święcie przekonany. Ani przez chwilę nie przeszłoby mu przez głowę, aby nazwać się jego. Należał tylko do siebie.
Jeżeli Cezary spodziewał się, że dostanie jakąkolwiek odpowiedź, to musiał się rozczarować, chłopak bowiem jedynie podążył za nim do apartamentu na końcu korytarza. Milczał.
Gdy przechodził przez próg, czuł, jak pewien wyjątkowy etap w jego życiu dobiega końca. Rozstrajało go to, nienawidził niewiedzy. Kiedyś wszystko dokładnie planował, potem uległo to zmianie, ale wciąż zawsze miał w głowie plan awaryjny. Taką małą furtkę na tyle podwórka, którą w razie kłopotów mógłby uciec niezauważony. Tym razem taka furtka nie istniała. Drzwi były jedne i właśnie się zamknęły. Zamek kliknął.
Zostali tylko oni i cisza pomiędzy. Liczyły się wszystkie gesty. Drobne drgnięcia mięśni na twarzy. Skurcze dłoni, bystry, oceniający wzrok...
– Nie masz mi nic do powiedzenia? – Cezary przerwał przytłaczającą ciszę. Torbę odłożył spokojnie pod nogi, a kiedy się prostował marynarka podwinęła mu się, odsłaniając kaburę z bronią.
– Nie, właściwie, to nie. – Uniósł głowę. Serce zabiło mu w piersi mocniej. Ciężko zniósł oceniający wzrok mężczyzny, który po raz kolejny prześledził całą jego sylwetkę z czymś na kształt pogardy.
– Trzy lata poszukiwań, wszystko, żeby cię poznać, a ty nie masz nic do powiedzenia? Co za rozczarowanie – zakpił, zbliżając się powoli w jego stronę. Dłonie trzymał luźno wzdłuż ciała, twarz przechylił na bok. Zbliżał się wolno, podsycając tym samym strach w chłopaku, który nie miał się gdzie cofnąć. – Aleksy Lis, zwykły tchórzliwy gnojek…
– Nie nazywaj mnie tak – przerwał mu potrząsając głową. Jasne włosy opadły mu na czoło. Niebieskie oczy otwarły się szeroko, koniuszki palców wcisnęły się w ścianę, szukając w niej oparcia. Cezary zmrużył oczy. Przystanął tuż przy nim.
– Jak? Twoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem? – syknął, chwytając go za przód kurtki. Janek odważył się spojrzeć mu w oczy. – Gdybym był takim skurwielem też nie mógłbym znieść brzmienia własnego imienia w czyichś ustach.
– Po prostu mnie tak nie nazywaj – powiedział przez zaciśnięte zęby, walcząc z powracającymi wspomnieniami. Mężczyzna przycisnął go do drzwi jak lalkę, zaśmiał się sucho, a śmiech ten spowodował ciarki na karku chłopaka. Dzieliły ich centymetry wypełnione oczekiwaniem. Atmosfera była ciężka, niemal dusząca. Oddech Janka robił się coraz płytszy, strach ponownie zawładnął jego ciałem. Odebrał siłę w rękach. Czyżewski miał wrażenie, że nie ma w nich władzy, aby odepchnąć oprawcę. Nie miał zresztą po co go odpychać. Czegokolwiek by nie zrobił, Soboń miał nad nim przewagę. Nieważne, czy by go kopnął, czy uderzył, drzwi były zamknięte, a mężczyzna sięgnąłby po broń w kilka sekund. Czas zabawy w kotka i myszkę minął, teraz myszka została schwytana i zagoniona w kozi róg.
– Słuchaj uważnie, bo powiem to tylko raz. Nie masz tu prawa głosu. – Janek odchylił głowę, kiedy Soboń pochylił się nad nim mówiąc to. Wcisnął się całym ciałem w powierzchnię za sobą, głowę wykręcił na bok, żeby nie musieć patrzeć mu prosto w oczy. W niebieskich tęczówkach jak w tafli wody widać było wzburzenie, które Soboń doskonale odczytał. Może sprawiło mu to przyjemność, jeśli tak nie dał tego po sobie poznać. Jedynie się wyprostował i odstąpił do tyłu. Wyszukanym gestem poprawił marynarkę. – O innych prawach również możesz zapomnieć, Aleksy – zaakcentował. – A teraz idź.
Janek zagryzł zęby. Nogi miał jak z waty, ale nie pozwolił, by te się pod nim ugięły, kiedy robił pierwszy krok. W głowie mu szumiało, nie potrafił się wyciszyć. Brzmienie własnego imienia wywoływało w nim dziwne emocje. Przywoływało wspomnienia, których nie chciał rozpamiętywać. Brzmiało obco, jakby nie należało do niego. Zdecydowanie już go nie określało.
Aleksy był bowiem kimś innym. Kimś do kogo Janek nie chciał wracać przez ostatnie lata i nie chciał nawet teraz. Wiedział jednak, że Lis lepiej by się odnalazł w tej sytuacji. Nie bałby się tak i nie trząsł jak galareta. Być może wykombinował by coś nawet, zdołałby wyjść z tej sytuacji obronną ręką, wymyśliłby coś jak zawsze… Sprytu mu nie brakowało.
Zabrakło mu jednak odwagi, kiedy poczuł ciężką rękę na własnym ramieniu i wszystkie myśli uleciały mu z głowy. Nie potrzebował przewodnika, zbyt dobrze pamiętał jak poruszać się po tym wielkim apartamencie, a mimo to Soboń prowadził go jak psa. Janek spuścił głowę. Włosy opadły mu na oczy.
Przemierzyli hol w ciszy, która gęstniała z każdą sekundą. Janek wpatrywał się w drewnianą podłogę, zerkał na ściany. Nie pozwalał panice przejąć kontroli, chociaż serce miał w gardle. Wiedział, że to jeszcze nie koniec konfrontacji. Nie, to by było zbyt łagodne. Dłoń na ramieniu natomiast łagodna nie była. Stanowiła zapowiedź tego, co miało wkrótce nadejść. Być może były to ciosy. Być może było to coś, o czym Janek nie chciał nawet myśleć, bo na samo wyobrażenie robiło mu się na zmianę gorąco i zimno z nerwów.
Wyobrażenie to jednak zaczynało być coraz bardziej realne, kiedy z sekundy na sekundę zbliżali się do jego starej sypialni. Minęli salon, minęli kuchnie, minęli pokój Sobonia i zatrzymali się tuż przed drzwiami, które kiedyś mógł nazwać swoimi. Stanął, mimo że dalej czuł nacisk na ramieniu. Nie chciał iść dalej nawet o centymetr.
– Czego ode mnie chcesz? – zdołał wydusić, odwracając się w stronę milczącego mężczyzny, który ciągle patrzył na niego oceniająco. Lustrował skrzyżowane ręce na piersi i blade policzki. Patrzył na jasne rzęsy, które w mocnym świetle żarówki rzucały długie cienie po twarzy chłopaka
– Wielu rzeczy. – Popchnął go w stronę drzwi, na których Janek się zaparł i od razu wyprostował. Nie chciał wyglądać żałośnie, a jednak wiedział, że tak się właśnie prezentował. Dlatego na przekór reakcjom własnego ciała uniósł brodę i spojrzał prosto w zielone oczy. Chwilę później, gdy zobaczył w nich narastające wzburzenie, wiedział, że to był błąd. Było jednak już za późno na spuszczoną głowę i oczy wbite w podłogę. Wolał mieć Sobonia przed oczami, zwłaszcza kiedy ten wyciągnął w jego stronę rękę. – Najpierw chcę twoją kurtkę – padło bez większych emocji. Janek wlepił w niego pusty wzrok. Zawiesił się. – Więc ściągaj ją. – nakazał, kiedy nie uzyskał żadnej reakcji. Janek ręce miał jak z ołowiu, kiedy zsuwał z ramion czarną, skórzaną kurtkę, odsłaniając tym samym głupi nadruk na koszulce, na którym Soboń zawiesił wzrok odrobinę zbyt długo. Bynajmniej, nie wydawał się rozbawiony podobizną zjaranego renifera. Janek przeklął siebie w myślach. Gdyby wiedział, że znajdzie się w takiej sytuacji, nigdy by się tak nie ubrał. Gdyby wiedział… nigdy by do tego nie doszło.
Kiedy kurtka znalazła się w rękach mężczyzny, zalała go fala gorąca, na nagich rękach zaś pojawiła mu się gęsia skórka tak wyraźna, że widać by ją było z końca korytarza.
– A teraz telefon.
Kolejny władczy rozkaz ze strony mężczyzny tym razem łatwiej przyszło mu spełnić, mimo że wiedział, że najpewniej nie zobaczy telefonu przez długi czas albo i wcale. Soboń zacisnął na nim palce, po czym płynnym ruchem wsunął smartfona do kieszeni spodni. Wzrok wbił w drzwi, które chwilę potem otworzył, zmuszając tym samym Janka, aby przekroczył próg.
– Wciąż nie powiedziałeś mi, czego… – zaczął, lecz urwał, kiedy jego oczom ukazała się rozświetlona sypialnia. Oddech mu przyśpieszył. – Co to ma być? – syknął i odwrócił się gwałtownie, gotowy rzucić się do ucieczki.
– To? – Soboń rozejrzał się po pomieszczeniu. – Twoja sypialnia – sarknął i popchnął go o jeden raz za dużo tego wieczora. Janek nastroszył się i z równą siłą odepchnął go od siebie. Cezary cofnął się o krok zaskoczony, nie spodziewał się jakiejkolwiek walki.
– Trzymaj łapy przy sobie. – Janek warknął cały w nerwach, gotowy rzucić się biegiem do ucieczki, mimo że jeszcze kilka minut temu cały czas rozmyślał nad tym jak bardzo był to zły pomysł, skazany na całkowitą porażkę. Teraz gdy widział miejsce, które kiedyś zwykł nazywać swoim, nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy, zwłaszcza że miejsce to nie zmieniło się ani odrobinę.
Soboń zauważył jego gorączkowe spojrzenie na drzwi i przysłonił je własnym ciałem. Na jego twarzy wciąż nie dało się zobaczyć satysfakcji, jedynie coraz większą irytację.
– Masz tupet – wycisnął przez zaciśniętą szczękę i poprawił marynarkę. – Powiedzmy, że przymknę na to oko w ramach wyjątku, ponieważ kompletnie puściły ci emocje. A teraz cofnij się – rozkazał robiąc krok w przód. Janek stał jak zaczarowany patrząc na niego gorączkowo. Cofnął się dopiero, kiedy Soboń wyciągnął ręce i cofał się tak, ze świadomością w którą stronę jest prowadzony ze ściśniętym żołądkiem. W końcu poczuł opór na nogach. Usiadł na skraju materaca.
– Jak myślisz, co teraz?
– Pobijesz mnie? – rzucił wyzywająco, patrząc na niego z dołu. Wystarczyło mu spojrzeć na jego wyraz twarzy, by wiedzieć, że mężczyzna nie miał tego w planach. Zbytkiem łaski z jego strony byłoby prowadzenie go w tym celu na materac, żeby było mu wygodnie w trakcie przyjmowania ciosów.
Uświadomienie sobie, co go czekało, było jak strzelenie prosto z bicza w system nerwowy… Zamroczyło go na kilka sekund, na czoło wystąpił mu pot.
Gdyby teraz wiedział, jakie skutki przyniesie decyzja, jaką podjął kilka lat temu nigdy by się na to nie zgodził. Zaproponowałby inne wyjście. Zdobyłby pieniądze w jakikolwiek inny sposób, okradając sklepy i ludzi, bijąc lub wyłudzając, robiąc cokolwiek, byleby tylko nie wchodzić w drogę temu facetowi.
Teraz mógł jedynie o tym marzyć, gdy widział pusty wzrok mężczyzny, któremu zniszczył życie. Oko za oko, ząb za ząb… On zadał cierpienie jemu, teraz przyszła kolej na niego, by cierpieć.
– Pobiję cię…? – powtórzył za nim w zastanowieniu, dłonią odgarnął włosy z czoła w nerwowym ruchu. – Myślisz, że to załatwi sprawę? – Pytanie zawisło między nimi w powietrzu. Janek zacisnął wargi. Wzrok wbił w zielone oczy, samemu nie wiedząc, czego w nich szukał. Dawnego przebłysku sympatii, którą kiedyś w nich widział? Odrobiny litości?
…Pożądania?
Niczego takiego nie znalazł.
– Nie widzę żadnego wyjścia, które mogłoby rozwiązać sprawę. Może po prostu należy zostawić ją nierozwiązaną – odpowiedział chmurnie, powodując tym samym suchy śmiech ze strony mężczyzny.
– Długo się o to starałeś, odwlekając jedynie nieuniknione – uciął i przystanął tuż nad materacem, zaraz przy nogach Janka. – A teraz właź na łóżko. Chyba że mam ci pomóc? – Uniósł brew, patrząc, jak Janek z zaciśniętą szczęką powoli wsuwa się głębiej na materac.
– Mam się położyć? – warknął gniewnie, zaciskając ręce na pościeli. Soboń milczał o kilka chwil za długo.
– Tak. – Z Janka zeszło całe powietrze, czas dla niego na chwilę się zatrzymał. Serce stanęło, myśli uleciały, czerń przed oczami stała się wyraźniejsza niż kiedykolwiek. Była to prawdziwa cisza przed burzą, która nadeszła objawiając się szaleńczym biciem serca, spięciem wszystkich mięśni, rojem myśli w głowie i zaciśniętymi panicznie powiekami.
Jasne włosy osypały się na czarnej pościeli tworząc wokół jego głowy złoto-niebieską aureolę, ręce opadły wzdłuż tułowia. Ciszę przerywały jedynie kroki, ciche stuknięcia, których słuchał w napięciu. Potem poczuł jak materac się zapada. Sprężyny skrzypnęły. Na nadgarstku poczuł dotyk. Palce Sobonia były zimne jak zawsze, mimo to paliły. Janek zdążył już zapomnieć, jak to było czuć je na nagiej skórze i chciałby, aby tak zostało. Zacisnął mocniej szczękę, co doskonale odbiło się na jego twarzy, która cały czas była pod ścisłą obserwacją.
Janek nie walczył, kiedy mężczyzna uniósł jego dłoń nad głowę. Nie otwierał oczu. Z przerażeniem odnotował zimno metalu zaciskające się na nadgarstku. Ciche kliknięcie odbiło się w jego głowie niczym huk gromu.
Myśl, że był przykuty, bez szansy na jakąkolwiek ucieczkę, sprawiła, że jego klatka piersiowa zaczęła szybko unosić się i opadać w płytkich oddechach. Był bezbronny. Mógł się szarpać i rwać, mógł się wyrywać i kopać, ale nie mógł uciec. Cokolwiek Soboń dla niego zaplanował, nie miał szansy mu się przeciwstawić.
Kiedy materac znowu skrzypnął, czekał, starając się nie myśleć o niczym. Nie było to wykonalne. Myśli same gnały do przodu, kiedy poczuł, jak mężczyzna wstaje z łóżka. Co robił? Po co szedł? Otworzenie oczu wydawało się jedyną rozsądną decyzją w tej sytuacji, jednak przyszło mu to z ogromnym trudem.
Niebieskie spojrzenie odnalazło Sobonia tuż przy drzwiach. Mężczyzna patrzył na niego z trudną do odczytania emocją. Janek ze strachem zerknął mu w oczy. Serce waliło mu w piersi tak mocno, że czuł je aż w gardle.
– Pytałeś, czego od ciebie chcę – powiedział chłodno, chwytając za klamkę. Janek podniósł się na łokciach. Oczy miał wielkie jak łania. – Chcę, żebyś cierpiał. I wiesz, do jakiego wniosku doszedłem? Nic, żadna praca, żadna kara, nie dotknie cię tak, co utrata wolności – skończył szeptem i odwrócił się. Janek szarpnął uwięzioną ręką, oddech mu przyspieszył. Soboń zatrzymał się w progu. – I jakie to uczucie? – zastanowił się na głos. – Skończyłeś zupełnie tak samo jak twój ojciec… Zamknięty w celi – powiedział zimno, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. Janek panicznie obrzucił wzrokiem tył jego sylwetki, potem swoją własną rękę ciasno skutą kajdankami. Soboń wyszedł.
Światło zgasło.
Nie krył podekscytowania, kiedy jechali razem windą na dwunaste piętro. Nie musiał. Janek z pewnością mógłby czuć się podekscytowany wizją nocy spędzonej w luksusowym apartamencie, a nie na ławce w parku. Uśmiechał się co chwilę, kiedy tylko czuł na sobie spojrzenie faceta w dużym lustrze. Czasami również mu się przyglądał, chcąc zapamiętać wszystkie szczegóły jego ciała. Miał atletyczną sylwetkę, szerokie, silne uda. Gdyby z jakiegoś powodu miałby go gonić mogłoby mu się udać go złapać. Musiał wziąć to pod uwagę. Ramiona nie były już takie umięśnione. Cezary nie chodził na siłownię. Całą jego sylwetkę ukształtowały biegi, to przynajmniej udało mu się zauważyć po dwóch tygodniach obserwacji. Twarz miał chyba atrakcyjną. Aleksy nie mógł, a nawet nie chciał, o tym decydować. Z udawaną nieśmiałością raz odważył mu się zerknąć w oczy. Były zielone i w przeciwieństwie do jego, nie były takie wąskie. Wyglądały poniekąd może nawet łagodnie. Nos i usta były zwyczajnie, nie było w nich nic ciekawego. Tak samo jak w krótko ostrzyżonych, kasztanowych włosach.
Cezary musiał zauważyć z jaką ciekawością mu się przyglądał, co właściwie było mu na rękę, w końcu patrzenie na kogoś było oznaką zainteresowania, a on miał mu subtelnie dać znać, że był zainteresowany. Poniekąd właśnie tego chciał. Chciał też to zrobić naprawdę bardzo subtelnie, aby facet nie miał żadnej pewności. Dlatego odwrócił od niego wzrok i utkwił go we własnym odbiciu.
Nie mógł się przyzwyczaić do swoich nowych jaśniejszych włosów. Farba nie zadziałała tak dobrze, jakby tego sobie życzył, ale jak mogła, skoro nie miał pojęcia, jak nałożyć ją poprawie, a na fryzjera nie było go stać. Nie pokryła do końca brązu, ale rozjaśniła go znacznie. Gdzieniegdzie tylko przebijały się złotawe refleksy. Mimo wszystko wyglądał inaczej. Ten kolor zdecydowanie łagodził jego mocne rysy.
Zastanawiał się długo nad tym, aby założyć soczewki. Doszedł jednak do wniosku, że zakładanie ich tak, aby nikt nie zauważył byłoby zbyt kłopotliwe.
W końcu dojechali na ostatnie piętro. Cezary dłonią pokazał mu, aby szedł pierwszy, co też uczynił. Rozejrzał się po korytarzu. Był już tutaj raz w tamtym tygodniu, kiedy miał pewność, że Soboń wyszedł i zorientował się jak wyglądał rozkład budynku. Ominięcie odźwiernego okazało się banalnie łatwe.
Kiedy szedł odwracał się co kilka sekund. W końcu “nie wiedział”, przy których drzwiach miałby przystanąć.
– Jeszcze kawałek. To ostatnie po prawo. – Mężczyzna zauważył jego dezorientację. Cały czas był zamyślony. Czy myślał o tym, jak łatwo jakiś dzieciak zwalił mu się na głowę? A może… Może myślał, że to okazja? Że tak jak z innymi gówniarzami ta noc zakończy się szybkim, niezobowiązującym seksem?
Aleksy uśmiechnął się podle, korzystając z chwili, kiedy facet nie widział jego twarzy. Jeżeli takie miał plany, on z chęcią je zmieni.
Dotarli pod drzwi. Soboń wyminął go i otworzył, tym samym wprowadzając go do swojego życia.
– Proszę, wchodź – zachęcił, widząc wahanie chłopaka. Aleksy przeszedł przez próg. Obrócił się dookoła własnej osi.
– Mam nadzieję, że nie sprawiam panu tym większego kłopotu – odezwał się, ale zaraz pożałował swoich słów. Nie chciał brzmieć aż tak słabo, zwłaszcza że wcześniej zrobił z siebie kompletną sierotę. Musiał znaleźć idealny balans pomiędzy Jankiem a Aleksym, tylko wtedy uda mu się być wiarygodnym i interesującym. Branie na litość może i miało swoje zalety, ale szybko okazywało się nudne i męczące. Potarł ramiona. Będzie musiał lepiej przemyśleć swoje zachowania.
– Nie miałem niczego w planach – odpowiedział rzeczowo. Zdjęli buty. Chłopak posłał mu łagodny uśmiech. Nie odezwał się już. Poszedł za mężczyzną, który poprowadził go korytarzem do salonu połączonego z jadalnią. Wskazał mu miejsce przy stole.
– Napijesz się czegoś? Nie mam zbyt dużego wyboru, zazwyczaj piję tylko kawę, ale na pewno coś znajdę...
– Herbatę? – zasugerował, patrząc, jak mężczyzna zastanawia się, po czym przytakuje niezbyt pewnie. Wyszedł do kuchni.
Aleksy w jednej chwili zaczął rozglądać się gorączkowo po salonie. Z szokiem odnotował szare, betonowe ściany. Czy faktycznie był to beton? Na pewno miał go imitować, ale miał bardziej intensywny kolor i był lśniący. Absorbował uwagę, poniekąd może nawet przytłaczał. Pod jedną ze ścian na podłodze leżały szare futra, a przy nich stał samotny fotel, nad którym znajdowała się metalowa półka na książki. Nie widział tytułów, ale odnotował, że były stare i opasłe. Z najwyższej półki zwisała zielona, żywa paprotka, a obok stała ogromna świeca solna. Było coś bardzo męskiego w tym wystroju.
Aleksy przyjrzał się każdej jednej drewnianej półce, przeszklonej komodzie, wielkiemu telewizorowi i równie wielkiemu obrazowi wiszącemu na ścianie. Był abstrakcyjny. Gdy Aleksy się przyjrzał rozpoznał na nim zarys męskiej sylwetki, niestety był tak ochlapany czarną farbą, tworząc zwykłe mazaje, że psuło mu to cały odbiór. Nigdy nie mógł pojąć fenomenu tej sztuki. Przecież samemu mógłby zrobić to podobnie, a przy tym nie śmiałby się nazwać wielkim artystą. Obraz zostawił jednak w spokoju. Zauważył, że niektóre szafki były zamykane na kluczyk. Od razu miał ochotę przyjrzeć się im uważniej. Na to przyjdzie jednak czas kiedy indziej.
Z kuchni nie dochodziło go wiele hałasów. Nie wiedział więc, ile dokładnie ma czasu zanim wróci mężczyzna. Zerknął na swoje dłonie. Był zadowolony, jak gładko na razie wszystko szło. Był to jednak dopiero początek, nie miał więc się z czego cieszyć. Realizacja planu mogła potrwać całe tygodnie, podczas których będzie musiał grać perfekcyjnie. Może więc miał w sobie coś z artysty – aktora.
Soboń wrócił po kilku minutach, niosąc duży, ceglasty kubek. Postawił go przed Jankiem.
– Znalazłem tylko białą – powiedział, wskazując brodą na herbatę. Chłopak przyjrzał się brązowawej tafli naparu. Nie widział większej różnicy w rodzaju herbat, więc wzruszył ramionami.
– Może być biała. – Chociaż na jego oko zdecydowanie bliżej było jej do brązu. – Dziękuję. – O dobrych manierach przypomniał sobie dopiero po sekundzie.
Cezary westchnął ciężko. Świadomość, że wziął sobie do mieszkania przybłędę musiała uderzyć w niego z pełną mocą, kiedy został na chwilę sam.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo, przemknęło Aleksemu przez myśl. Czuł satysfakcję, patrząc, jak facet się wycofuje. Żałował, że nie zechciał napić się z nim czegoś razem, w końcu musieli jakoś zacisnąć więzi, ale może na to było jeszcze za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie.
– Pójdę wziąć prysznic – oznajmił. Jeżeli czuł się zobowiązany spowiadać się z każdej swojej czynności, Aleksemu było to na rękę. Chłopak przytaknął. Jeszcze raz obrzucił spojrzeniem całe ciało faceta ubranego w strój do biegania. Nie zostawiał on wiele dla wyobraźni; nie żeby chciał sobie cokolwiek wyobrażać.
– Będę czekał – odparł i spuścił głowę, jakby powiedział coś nieodpowiedniego. Palce zacisnął na kubku.
Mężczyzna skinął głową. Chciał go rozgryźć? Powodzenia z tym, Aleksy zaśmiał się w myślach. Potem Soboń krążył przez chwilę po apartamencie, a kiedy drzwi od łazienki się za nim zamknęły, a zamek kliknął, chłopak od razu zerwał się na równe nogi. Podszedł do szafek. Otworzył każdą starając się nie narobić żadnego hałasu. Szum wody było słychać aż z salonu, był więc spokojny. Niestety nie znalazł wiele. Nie, żeby spodziewał się czegoś innego. Ciekawe rzeczy na pewno były ukryte w tych zamkniętych na zamek albo w sypialni. Do niej na razie wolał się nie wybierać. Ledwie zdążył obejrzeć salon, gdy woda przestała lecieć. Wtedy wrócił szybko do stołu na poprzednie miejsce. Upewnił się jeszcze, że wszystko zostawił w nienaruszonym stanie i na raz wypił sporą część herbaty. Zdziwił się jak łagodny miała smak.
Kilka minut później Cezary był już z powrotem. Z mokrymi włosami i w luźnych dresach wyglądał zaskakująco normalnie, jak zwykły, przeciętny człowiek. Nie wydawał być się też wyniosły ani próżny. Aleksy jednak wiedział, że były to tylko pozory i tak naprawdę igrał z ogniem. Być może nawet z mordercą, biorąc pod uwagę podejrzane zniknięcie poprzedniego właściciela stacji benzynowych, nad którymi przejął pieczę.
– Przepraszam, ale nie poznałem jeszcze pana imienia – odezwał się, chcąc zacząć mniej niezręczną rozmowę, niż do tej pory. Mężczyzna podszedł do stołu. Usiadł naprzeciwko.
– Cezary – przedstawił się, po czym podał mu rękę. Chłopak uścisnął ją, nie spodziewając się takiego gestu, a kiedy wciąż ją trzymał, postanowił zaryzykować.
– Czarek! – wyszczerzył się i zerknął na niego szybko. Dostrzegł przebiegającą przez twarz mężczyzny emocję, której nie potrafił odczytać i zmrużył zabawnie oczy. Jeżeli mężczyzna chciał zaprotestować, nie dał mu na to szansy, kontynuował: – Ratuje mi pan życie, nie wiem, co bym zrobił w tym parku. Pewnie umarłbym ze strachu! – zaśmiał się trochę nerwowo. Z przyjemnością obserwował twarz mężczyzny, który chyba wydawał się zadowolony z tej małej gatki. Może lubił gaduły? – Albo z jakichś innych powodów. Warszawa jest totalnie… – zabrakło mu słów, zawahał się – dziwna. – Na jego twarzy pojawił się grymas. Nie przywykł do wyrażania się o swoim mieście w taki sposób. – Mam na myśl ogromna, wie pan – paplał.
– Proszę, skoro już znasz moje imię, używaj go zamiast tego pana. – Głos Cezarego brzmiał przyjaźnie. Czyli zdecydowanie lubi gaduły. Chłopak posłał mu uśmiech i skinął głową. – Więc, masz już jakiś plan? – zapytał, angażując się w rozmowę.
Nawet nie wiesz jaki, zaśmiał się w myślach.
– Nie dać się złapać – odparł najbardziej nieśmiało jak tylko potrafił. – I nie wracać. Warszawa jest ogromna… A co za tym idzie ma do zaoferowania ogrom możliwości. Jutro… – zaciął się.– Jutro poszukam jakiejś niezobowiązującej pracy. Może poroznoszę ulotki, żeby zarobić na nocleg – szepnął, udając, że jest pogrążony w myślach. Soboń patrzył na niego w skupieniu.
– Brzmi rozsądnie.
– Jestem rozsądny – uniósł dumnie głowę. Mężczyzna uniósł brew. Dzieciak uciekający z domu musiał być dla niego uosobieniem rozsądku.
– W takim razie na pewno coś znajdziesz.
– Tak – zmrużył oczy, traktując słowa mężczyzny jak wyzwanie. – Byłbym w stanie nawet się o to założyć!
– Nie musisz. Dobrze ci życzę.
Aleksy skinął głową. Postać Janka coraz bardziej zaczynała mu się kształtować w głowie.
– Dziękuję. Jest pan bardzo miły – powiedział, a potem prawie palnął się w głowę. – To znaczy… Jesteś bardzo miły. Przepraszam – odchrząknął.
Cezary się nie gniewał, ale nie kontynuował rozmowy. Zaproponował mu na kolacje rogaliki. Aleksy nie zamierzał odmawiać. Był głodny jak wilk. Ostatnimi dniami nie miał sposobności najeść się do syta i teraz postanowił wykorzystać okazję. Podczas jedzenia znowu został sam. Cezary poszedł przygotować mu pokój, a kiedy wrócił, Aleksy był już gotowy, by udać się do łóżka. Miał tylko nadzieję, że całą noc spędzi w nim sam. Nie chciałby się obudzić z facetem dobierającym się do niego, kiedy bezbronnie spał.
Ta myśl nie pozwoliła mu tamtej nocy zasnąć. Czuwał przez cały czas, gdy tylko światło zgasło.
___
No i mamy pierwszy rozdział. Sytuacja u Janka jest... trochę hardcorowa ^^' Ale wiecie, pisałam już o prześladowaniach w szkole i w pracy, nielegalnych wyścigach, alkoholizmie, a nawet terapii konwersyjnej, więc hej, u mnie w tekstach jest albo grubo albo wcale. XD Przetrzymywanie bohatera i oszustwa jakoś wkomponują się w całokształt.
No ale nie żebym sobie śmieszkowała, bo raczej będzie dość poważnie. W końcu Janek trochę zasłużył, nie? Jeszcze może nie wiecie zbyt dużo, w końcu to dopiero początek, ale już po prologu i tym rozdziale można stwierdzić, że ma sporo za uszami. Żeby to pokazać w rozdziałach będzie pojawiała się retrospekcja, dzięki czemu dowiemy się dlaczego wszystko się tak posypało.
Poznajemy też Cezarego - wytrwałego tropiciela, pogromcę Lisów... Chociaż na razie pewnie wydaje się dość enigmatyczny i niedostępny, to będzie go dużo w następnych rozdziałach, wiec będzie okazja, żeby lepiej go poznać.
Alicja powraca, chociaż za nią to akurat chyba nikt nie tęsknił? Jurek siedzi załamany w swojej kamienicy. Dęba też gdzieś się tam przewinął i najwyraźniej szykują mu się kłopoty ze strony siostry... Także zapowiada się dużo akcji. Serio.
To chyba tyle, życzę wam miłej niedzieli. Buziaki!
Hej. Nie chciałabym być na miejscu Janka . Coś czuje ,że ten cały Cezary ma już bardzo chytry plan na naszego chytruska. Osobiście lubię zaglądać na bloga ,jak dla mnie ma klimat ;)chociaż na wattpadzie też jestem ,ale jakoś hmmm ... Retrospekcja bardzo tu pasuje jestem jak najbardziej na tak :) pozdrawiam w.
OdpowiedzUsuńW takim razie bardzo się cieszę, że wolisz bloga, dzięki czemu nie wieje tu taką pustką <3 No i cóż, chytrusek trafił na wprawnego myśliwego, ale trzeba pamiętać, że też ma ostre pazurki i potrafi się bronić ;>>
UsuńHejka,
OdpowiedzUsuńkochana gdzieś ty była jak Cię nie było... cieszy mnie Twój powrót... ale liczę też że powrócą rozdziały na tym drugim blogu (ostatnio jak zaglądałam to ich nie było...) a mam chrapkę na ponowne przeczytanie tamtej historii... a co do tutejszych no cóż mam większą mobilizację do czytania... bo przyznam się bez bicia "zostań o poranku" to tak w kratkę przeczytałam... dokładniej mówiąc do 29 przeczytane potem dopiero 33 przeczytany rozdział... ale jak mówiłam mam mobilizację aby nadrobić te braki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
O jacie, no z tym drugim blogiem jest trochę problem, bo nie planuje jakoś z powrotem wracać do tamtych rozdziałów... Nawet nie chcę obiecywać, bo na razie się za to nie wezmę :C
Usuń