Hej, cześć! Witam wszystkich, którzy postanowili tu zajrzeć. Długo nie przychodziłam z niczym nowym, hm? Cóż, to nawet nie powinno być pytanie. Przepraszam, że tyle musieliście czekać na kontynuację losów bohaterów, których znacie i (o ile mnie pamięć nie myli) lubicie. Jak być może zauważyliście z opisu, chodzi o Janka, najlepszego przyjaciela Jurka. Ciągle dostaję od Was komentarze na jego temat i wciąż na mnie krzyczycie, że jak tak mogłam urwać jego wątek bez słowa wyjaśnienia... Cóż, no wiecie... W planach miałam, że dostanie swój tekst, w którym wszystko się wyjaśni. I raczej nie będzie to krótkie opowiadanie, od razu ostrzegam (tudzież zachęcam).
Ale ten moment to tyle, zostawiam Was z tekstem i... miłego!
___
Śledził uważnym wzrokiem mężczyznę, który biegł przez park miarowym tempem. Z błyskiem w oku, zdradzającym rodzącą się fascynację, zauważał wiele szczegółów. Kroki mężczyzny były sprężyste, wyważone. Wybijał się na palcach, lądował miękko na piętach, a jego ciało było jak struna. Naprężone i silne, w formie, o której każdy amator lekkoatletyki mógłby jedynie pomarzyć. Mięśnie, które pracowały ciężko już od godziny pewnie bez większego wysiłku mogłyby znieść powtórkę tej trasy, a może nawet maraton. Zdawało się bowiem, że jedyną reakcją na tak duży wysiłek był pojawiający się na jego czole pot. W mocnym świetle żółtego światła latarni wyraźnie było widać, jak kropelki gubiły się w brwiach mężczyzny i spływały po skroniach, przez policzki, dolatując niemal na wysokość ust. Zanim jednak warg dotknął słonawy posmak, ręka szybkim ruchem ocierała wilgoć z twarzy. Nogi pracowały dalej w idealnym rytmie, gotowe biec, aż nie dotarłyby do domu.
Tyle że plan był inny.
Na dworze było ciemno, po parku kręciło się już tylko kilkanaście osób. Gdyby to był weekend pewnie ludzi byłoby więcej. Młodzież popijałaby w ukryciu browary, a rodzice wychodziliby ze swoimi pociechami na długie, nocne spacery, ale była środa i nie było już prawie nikogo.
Słychać było miarowe uderzanie butów o ubitą ziemię i szum samochodów z oddali, dźwięki te jednak ledwo przebijały się przez dudniące w piersi serce chłopaka.
Mężczyzna przemknął mu przed oczami. Nie rozejrzał się, czy przypadkiem nikt nie patrzył się na niego zza krzaków. Po co miałby? Pobiegł dalej, zerkając na smartwatcha. Być może sprawdzał tętno, być może dostał jakąś wiadomość. Ważne, że się nie zatrzymał. Zgodnie z planem miał przebiec ostatnie kółko po parku. Potem wracał do domu. Tylko że tym razem miał nie wrócić do domu sam.
Facet skręcił, więc chłopak stracił go z oczu. Nie słyszał rytmicznych stąpnięć. Został już tylko niewyraźny szum i łomot serca, i szelest trawy, kiedy wychodził na ścieżkę. Odczekał w napięciu dwie minuty, wiedział, że tyle wystarczy, aby facet zniknął za kolejnym zakrętem. Potem zostanie mu ich tylko pięć.
To dużo, biorąc pod uwagę dwa tygodnie, przez które przygotowywał się do tej sytuacji. Wszystko miał wykalkulowane. Każde jedno słowo, każdy jeden gest obmyślił dokładnie po kilkanaście razy. Rozpisał w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Pozostało mu już tylko czekać, więc czekał, patrząc na wyświechtane, białe trampki. Dłonie kulił z zimna. Miał na sobie jedynie wygnieciony, poplamiony podkoszulek i długie niemodne spodnie. Chodził w tę i z powrotem skulony, co jakiś czas zerkając nerwowo na otaczający go park. Już teraz musiał wejść w rolę, która miała do niego przylgnąć na kolejne miesiące.
Nasłuchiwał. Jego zdenerwowanie mieszało się z ekscytacją. Był podniecony, nakręcała go myśl tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Nie było mowy o porażce, nie mógł sobie na nią pozwolić, sukces natomiast oznaczał przewrócenie dotychczasowego życia do góry nogami. Niepewność jutra, ciągłe udawanie, kłamstwa i spiski na każdym kroku staną się jego nową rzeczywistością.
Zatarł ręce. Miał wrażenie, że czekał na taką akcję całe życie.
W końcu usłyszał szelest. Tętno mu przyspieszyło. Zza zakrętu nie było niczego widać, co działało na jego korzyść. Zerknął szybko na zegarek. Czas się zgadzał. To musiał być on.
Usłyszał rytmiczne dźwięki. Przez chwilę nie potrafił pohamować uśmieszku, ale szybko się go pozbył. Nie mógł pozwolić, by zdradziło go coś takiego. Zamiast niego przywołał na twarz przestraszoną minę. Postarał się zrobić duże oczy. Było mu tak zimno... A park był taki obcy...
Przemierzał go powoli, rozglądając się na boki. Dłońmi objął ramiona. Na szczęście dostał już gęsiej skórki. Szedł najszerszą alejką. Rozglądał się, jakby zza drzew czyhało na niego niebezpieczeństwo. Był tak pogrążony w myślach, że nie słyszał coraz głośniejszych kroków i nagle, całkowicie niespodziewanie, wpadł na obcego człowieka!
Wystraszył się. Z ust wyrwał mu się stłumiony okrzyk. Siła uderzenia zaskoczyła go, nie spodziewał się, że zderzenie będzie tak mocne. Było mu to na rękę. Z chęcią pomógł przeznaczeniu i specjalnie wywrócił się prosto na tyłek. Wielkimi oczami spojrzał na mężczyznę, który zatrzymał się nagle jak wryty. Z uszu wyjął bezprzewodowe słuchawki. Przez chwilę wydawał się całkowicie zaskoczony, potem bez zastanowienia podał mu rękę.
– Żyjesz?
– Chy-chyba – odparł zdezorientowany. Niepewnie chwycił pomocną dłoń i podniósł się na tyle niezdarnie, na ile potrafił. – Przepraszam, nie zauważyłem pana... – bąknął, pochylając głowę. Blond włosy opadły mu na czoło i zasłoniły część twarzy.
Nie musiał patrzeć na faceta, żeby wiedzieć, jak ten ocenia jego gołe ramiona i spłoszoną postawę. Jak waży w myślach kolejne słowa i zastanawia się nad całą sytuacją.
– To moja wina. Czasami zapominam, że ten park nie należy do mnie i nawet nie patrzę przed siebie. – Odsunął się o krok. Dłonią przetarł zroszone potem czoło. Z namysłem jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi i zmarszczył brwi. – Jesteś pewien, że wszystko w porządku? Bardzo się potłukłeś?
– To nic takiego. – Skrzyżował dłonie na piersi. – Nawet nie poczułem, naprawdę – zapewnił, chociaż całą swoją postawą starał się pokazać, jak bardzo jest przestraszony, zdenerwowany i zdezorientowany.
Jakie to żałosne, pomyślał, przystępując z nogi na nogę.
Facet przytaknął z wolna. Wyraźnie nie wiedział, co miał zrobić dalej, więc posłał mu krzywy uśmiech, jakby miało mu to cokolwiek zrekompensować i kiwnął głową. On również kiwnął, pozwalając by mężczyzna przesunął się na bok. Wyglądało na to, że chciał go wyminąć i pobiec dalej.
– W takim razie uważaj na siebie i najlepiej wracaj do domu. O tej godzinie nie jest tu najbezpieczniej – powiedział i ruszył dalej dość wolnym jak na siebie tempem.
Zostawił go za sobą. Nie na długo.
– Przepraszam! – Mężczyzna odwrócił się i zerknął prosto na przestraszonego, trzęsącego się chłopaka, który podszedł niepewnie kilka kroków w jego stronę. – Jak to nie jest tu bezpiecznie? – Wytrzeszczył oczy. Rozmowa potoczyła się inaczej niż zakładał, ale to wcale nie oznaczało, że szła gorzej. Przeciwnie, to że facet okazał się uprzejmy dla takich pokrzywdzonych sierot wiele ułatwiała. – Ma pan na myśli, że kręcą się tu jacyś podejrzani ludzie...? – wydukał, pocierając prawe ramię lewą dłonią.
– Cóż... – westchnął, rozglądając się po parku. – Czasami takich widuję.
Chłopak pobladł. Udało mu się głośno przełknąć ślinę.
– N-nie wiedziałem, wydawało się być tu spokojnie – zająknął się. – Proszę mi wybaczyć, ale czy mógłby pan powiedzieć, gdzie byłoby bezpieczniej? – szepnął zawstydzony. Dopiero na sam koniec odważył się zerknąć na tężejącą twarz mężczyzny.
– Masz na myśli jakiś hotel?
– N-nie do końca – odchrząknął. Zrównał się z nim krokiem, ale nie zatrzymał się, zmuszając go aby szedł z nim. – Bo widzi pan ja nie jestem stąd, ale nie stać mnie też na hotel.
– Znam sporo tańszych miejsc – odparł rzeczowo, patrząc, jak chłopak zagryza wargę.
– Chodzi o to, że ja nie mam pieniędzy – bąknął i wyciągnął z kieszeni marne dwadzieścia złotych, aby udowodnić mężczyźnie swoje słowa. Dłonie lekko mu drżały. – To wszystko, co wziąłem. Bo widzi pan... Uciekłem z domu – przyznał, starając się brzmieć na zażenowanego. – Tylko że nie przemyślałem tego za bardzo i teraz... Nie wiem, co mam robić – szepnął, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń. Pociągnął nosem, co chyba dostatecznie wystraszyło faceta.
– Okej, poczekaj, coś wymyślimy, tylko się nie rozklejaj – powiedział szybko, pokazując mu otwarte dłonie, jakby chciał go zapewnić, że wszystko jakoś się ułoży. – W końcu kto z nas nie uciekał nigdy z domu, hm? – dodał przyjaźniejszym tonem i wyraźnie o czymś pomyślał, bo pokręcił zaraz głową. – Jak się nazywasz? – zapytał najpewniej chcąc, aby chłopak poczuł się lepiej z myślą, że ktoś się nim interesuje.
– Janek... Jestem Janek – uśmiechnął się nieśmiało, tak jak uśmiechnęłaby się najbardziej dobrotliwa z dusz i kiwnął lekko głową.
Poszło gładko.
Siedział naprzeciwko ojca, patrząc na jego ciemne worki pod oczami i poszarzałą cerę. Spojrzenie mężczyzny jak zawsze było przepełnione dumą, można by się w nim doszukać nawet odrobiny ciepłych uczuć, których ten mu jednak nie okazywał. Aleksy nie oczekiwał tego od niego. Samemu opierał się niechlujnie o niewygodnie krzesło i słuchał, zerkając co raz na strażników stojących w przejściu.
– Potrzebuję więcej. – Słowa te wyrwały go z zamyślenia.
– Jeszcze więcej? – syknął, ciągle utrzymując tę samą nonszalancką pozę. – Ledwo zdobyłem ostatniego kafla.
– Słuchaj, teraz jak nigdy potrzebne mi są pieniądze. Szykuje się... coś poważnego. – Aleksy wysłuchał go w skupieniu, starając się nie okazywać niezadowolenia. Trzy lata temu, kiedy ojciec trafił za kratki, przysiągł sobie i jemu, że zrobi wszystko, aby uczynić jego życie jak najlżejszym. Od tego czasu robił to bezustannie. Umiał kraść, w końcu uczył się od najlepszych, ale to nie zmieniało faktu, że coraz bardziej ryzykował. Okradał ludzi, okradał sklepy. Już nie raz gonili go zaciekle, kilka razy uciekał przed policją i bał się, że w końcu poślizgnie mu się noga. Ale strachu okazywać nie chciał, dlatego wyprostował się i pochylił.
– Czego ode mnie oczekujesz? Że zacznę okradać banki? – szepnął i pokręcił zaraz głową. Sam pomysł wydawał mu się niedorzeczny. – Już wywieszają kartki z moją podobizną w sklepach. Myślisz, że jak dużo minie czasu, zanim zainteresuje się mną policja i wsadzą mnie do poprawczaka? Kto ci wtedy będzie zarabiał kasę?
Ojciec wysłuchał go milcząc. Twarz mu spoważniała, nie krył niezadowolenia słowami syna. Nie odzywał się dłuższą chwilę. Być może nie chciał kontynuować tematu, być może po prostu się namyślał.
– Cezary Soboń – zaczął po czasie chłodnym tonem, gdy cisza zaczynała ciążyć między nimi coraz bardziej. Aleks zmrużył oczy. To chyba nie była odpowiedź na jego pytanie?
– Kto to? – warknął, zły na samego siebie, że wcześniej tak przedstawił sytuację. Nie chciał, aby ojciec uznał go za słabeusza, który bał się zaryzykować. Nie bał się ryzyka, ale to z każdym kolejnym rokiem narastało coraz bardziej. Pęczniało, jak dmuchany balon i tak jak on, będzie musiało kiedyś pęknąć, zwracając na niego całą uwagę. Wolał tego uniknąć. Wiedział, że kiedyś trzeba było się wycofać, czuł, że był to ten czas, jednak wymagania ojca nie malały, a on nie mógł tak po prostu mu odmówić.
– Gruba ryba. Właściciel kilku stacji benzynowych w Warszawie. Co ciekawe poprzedni zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach – wytłumaczył od niechcenia, zerkając na stojących w przejściu strażników. Aleksy do tej pory nie wiedział, czy miał z nimi jakiegoś rodzaju układ.
– Mam go okraść? – Pochylił się jeszcze bliżej mężczyzny, który zamyślił się na dłuższą chwilę. Oceniająco przyjrzał się twarzy syna. Zlustrował jego proste, kasztanowe włosy, wąskie oczy i pełne usta. Potem przesunął wzrok na jego ręce.
– Tak. W pewnym sensie tak – szepnął. Przez chwilę na jego twarzy odbiła się dziwna, niespotykana emocja. Jak gdyby żal, może rozgoryczenie?
Aleksy zamrugał.
– Co znaczy... w pewnym sensie? – warknął, zyskując tym samym pełną atencję ojca. Atmosfera między nimi zgęstniała.
– Przez to nagłe wskoczenie na stanowisko facet dorobił się wrogów, z kilkoma miałem okazję porozmawiać osobiście... – mówił, odwracając wzrok od syna. – Krążą plotki, nie, coś więcej niż plotki – potrząsnął głową – że facet ma słabość do młodych chłopaków.
Słowa te zawisły między nimi. Ojciec już na niego nie patrzył, Aleksy za to parsknął.
– Ja wiem, że w więzieniu nie macie zbyt dużego wyboru i w ogóle, ale nie myślałem, że przyjdzie ci gadać o takich rzeczach poza celą – warknął, chcąc powiedzieć cokolwiek, co skłoniłoby ojca do wyjaśnień. W zamian został obdarzony jedynie pustym spojrzeniem. Pokręcił głową.
– Nie jestem gejem – dźgnął go palcem prosto w klatkę piersiową. Ojciec odchrząknął. Strażnicy spojrzeli na nich, wyprostowali się. Chcieli dać znać, że ich widzieli. Aleksy odchylił się na oparcie krzesła. – Nie jestem – syknał, mrużąc wąskie, niebieskie oczy. Okalały je jasne rzęsy. Spojrzenie natomiast ciskało piorunami.
– Nie mówię, że masz mu wskoczyć do łóżka – odpowiedział najbardziej stoickim tonem na świecie. Aleksemu drgnęła powieka. – Owiń go sobie wokół palca. Jesteś niepełnoletni, nie tknie cię, a ty będziesz mógł na tym dobrze zarobić.
Chłopak zacisnął wargi. Jakaś część niego protestowała żarliwie, inna zaczęła rozważać potencjalne korzyści. Mógłby urobić faceta. Był w tym dobry. Już nie raz mamił innych, przychodziło mu to łatwo. Byli to jednak tylko sprzedawcy, ludzie, którzy nie liczyli się na scenie przestępczej. Ludzie, którzy nie mieli wrogów. Bo ci, którzy ich mieli, mieli też i sojuszników. A to komplikowało sprawę. Plus jednak był taki, że mógłby się wycofać. Nie musiałby okradać sklepów, zniknąłby z oczu ludziom, u których narobił sobie kłopotów i cała sprawa ucichłaby na przestrzeni kilku miesięcy.
– Widzę, że rozważasz sprawę. Dobrze. Wiedziałem, że będę mógł na ciebie liczyć.
– Zaraz. Chwila – odparł szybko, unosząc wzrok. Gdyby to nie był jego ojciec najpewniej rozmawiałby z nim inaczej. Gdyby to nie był jego ojciec, najpewniej skończyłby z pięścią wbitą w twarz za samą sugestię. – Potrzebuję informacji, planu... Przecież nie pójdę do faceta, robiąc do niego maślane oczka i opowiadając mu ckliwą historyjkę o martwej matce i ojcu zamkniętym w pudle, licząc na to, że łaskawie się zlituje.
– Nie, nie pójdziesz. – Ojciec posłał mu zadowolony uśmieszek. Pochylił się. Wzrokiem pokazał mu, aby również to zrobił. Podał mu coś pod stołem.
Chłopak zerknął ukradkiem na trzymany przedmiot. Ukrył szok za znudzoną miną. Patrzył na lewe dokumenty, które jednym szybkim ruchem schował pod spodnie. Strażnicy nawet na nich nie zerknęli.
– Wszystko to zaplanowałeś już wcześniej – powiedział, nie wiedząc, co ma myśleć.
– Oczywiście, że zaplanowałem. Za kogo mnie masz? Nie zleciłbym ci tego, żeby facet od razu cię odkrył i wysłał prosto do celi obok mojej.
Aleksy przytaknął.
– Skąd w ogóle to masz? – zapytał, chociaż i tak wiedział, że ojciec nie udzieli mu dokładniej odpowiedzi.
– Mówiłem ci. Szykuje się coś dużego. Wszyscy szukają sojuszników gdzie się da. – Zbył go wymijającą odpowiedzią, po czym spojrzał na zegarek. Czas widzenia się już kończył.
– Więc... Janusz Czyżewski – szepnął. Oczy mu błysnęły. Zdał sobie sprawę, że nowe imię oznaczało nowe, niezliczone możliwości. Był podekscytowany.
– Janek. Zdecydowanie bardziej ci pasuje. – Ojciec wstał, opierając się dłońmi o stół. Aleksy... Nie, Janek, zwinnym ruchem uczynił to samo. Uśmiechnął się. Był zły na myśl, w co ojciec chciał, aby się zaangażował, z drugiej strony złość blakła, gdy myślał o fałszywym dowodzie. Ojciec naprawdę się postarał, aby mu to załatwić. – I pamiętaj... Cel uświęca środki.
Pamiętał. Sentencja ta była tym, czym kierował się przez całe życie.
– Przepraszam, skończyły mi się już pomysły. – Cezary spojrzał na Janka. W jego spojrzeniu można było dostrzec niezdecydowanie. – Ale możesz przenocować u mnie, a jutro rano pomyślisz, co dalej. Może wrócisz z powrotem do rodziców...? – zasugerował, na co chłopak aż przystanął. Musiał wyglądać wiarygodnie.
– Bardzo nie chciałbym wracać – wyznał i tak szybko jak się zatrzymał, tak szybko ruszył dalej. – Będę bardzo wdzięczny, jeżeli mógłbym spędzić u pana noc. Obiecuję, że nie będę sprawiał żadnych problemów. Nawet mnie pan nie zauważy – trajkotał nieśmiało, wczuwając się w swoją nową rolę.
Cezary popatrzył na niego niepewnie, a chłopak specjalnie potarł dłońmi nagie ramiona. W końcu było mu tak zimno... Mężczyzna odwrócił wzrok.
– Dobrze. Niech będzie – odchrząknął. Chłopak uśmiechnął się szeroko, bo było to coś, co Janek najpewniej by uczynił w takiej sytuacji.
– Dziękuję! Ratuje mi pan życie – powiedział radośnie, tak jak dzieciak w jego wieku powinien mówić, po czym spojrzał w górę na wieżowiec, pod który automatycznie dotarli.
To było łatwiejsze, niż się spodziewał.
___
Przyznam, że odrobinę się stresuję - jak zawsze, kiedy przychodzę z nowym tekstem i nowym pomysłem, ale mam szczerą nadzieję, że udało mi się Was zaciekawić. Nie jestem też pewna, czy nawet pamiętacie o co dokładnie chodziło w "Zostań o poranku", ale jeśli nie, to z chęcią przypomnę w skrócie fabułę, a zwłaszcza rolę jaką odegrał tam Janek. Nie jestem nawet pewna czy ktoś wpadnie jeszcze odwiedzić tego bloga, ale dla tych nielicznych dusz wrzucam tekst również tutaj.
Mogę też powiedzieć, że na ten moment mam dość spory zapas rozdziałów, więc jeżeli boicie się czytać ledwo zaczęte teksty, (co jest zrozumiałe) to przynajmniej mogę Wam zagwarantować ciągłość przez jakieś... dwa miesiące xD No i pierwszy rozdział, już dłuższy, postaram się wrzucić pod koniec tygodnia, żebyście nie musieli czekać długo.
Powiem jeszcze tylko, że tęskniłam za pisaniem, wymyślaniem historii i tworzeniem bohaterów, a także publikowaniem tego, co napisałam i źle mi było z tym, że nie mogłam skleić ze sobą nawet kilku zdań, a teraz w końcu czuję jakbym odzyskała jakiś kawałek siebie. Liczę na to, że tak zostanie, bo w tym momencie, w którym jestem na powrót jaram się strasznie historiami i postaciami, które stworzyłam, a które wciąż czekają na swoją kolej, żeby opowiedzieć ich dalsze losy. Także trzymajcie kciuki, czy coś. ^^
I to chyba tyle na razie, mam nadzieję, że do zobaczenia w następnych rozdziałach! <3
Ale ten moment to tyle, zostawiam Was z tekstem i... miłego!
___
Śledził uważnym wzrokiem mężczyznę, który biegł przez park miarowym tempem. Z błyskiem w oku, zdradzającym rodzącą się fascynację, zauważał wiele szczegółów. Kroki mężczyzny były sprężyste, wyważone. Wybijał się na palcach, lądował miękko na piętach, a jego ciało było jak struna. Naprężone i silne, w formie, o której każdy amator lekkoatletyki mógłby jedynie pomarzyć. Mięśnie, które pracowały ciężko już od godziny pewnie bez większego wysiłku mogłyby znieść powtórkę tej trasy, a może nawet maraton. Zdawało się bowiem, że jedyną reakcją na tak duży wysiłek był pojawiający się na jego czole pot. W mocnym świetle żółtego światła latarni wyraźnie było widać, jak kropelki gubiły się w brwiach mężczyzny i spływały po skroniach, przez policzki, dolatując niemal na wysokość ust. Zanim jednak warg dotknął słonawy posmak, ręka szybkim ruchem ocierała wilgoć z twarzy. Nogi pracowały dalej w idealnym rytmie, gotowe biec, aż nie dotarłyby do domu.
Tyle że plan był inny.
Na dworze było ciemno, po parku kręciło się już tylko kilkanaście osób. Gdyby to był weekend pewnie ludzi byłoby więcej. Młodzież popijałaby w ukryciu browary, a rodzice wychodziliby ze swoimi pociechami na długie, nocne spacery, ale była środa i nie było już prawie nikogo.
Słychać było miarowe uderzanie butów o ubitą ziemię i szum samochodów z oddali, dźwięki te jednak ledwo przebijały się przez dudniące w piersi serce chłopaka.
Mężczyzna przemknął mu przed oczami. Nie rozejrzał się, czy przypadkiem nikt nie patrzył się na niego zza krzaków. Po co miałby? Pobiegł dalej, zerkając na smartwatcha. Być może sprawdzał tętno, być może dostał jakąś wiadomość. Ważne, że się nie zatrzymał. Zgodnie z planem miał przebiec ostatnie kółko po parku. Potem wracał do domu. Tylko że tym razem miał nie wrócić do domu sam.
Facet skręcił, więc chłopak stracił go z oczu. Nie słyszał rytmicznych stąpnięć. Został już tylko niewyraźny szum i łomot serca, i szelest trawy, kiedy wychodził na ścieżkę. Odczekał w napięciu dwie minuty, wiedział, że tyle wystarczy, aby facet zniknął za kolejnym zakrętem. Potem zostanie mu ich tylko pięć.
To dużo, biorąc pod uwagę dwa tygodnie, przez które przygotowywał się do tej sytuacji. Wszystko miał wykalkulowane. Każde jedno słowo, każdy jeden gest obmyślił dokładnie po kilkanaście razy. Rozpisał w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Pozostało mu już tylko czekać, więc czekał, patrząc na wyświechtane, białe trampki. Dłonie kulił z zimna. Miał na sobie jedynie wygnieciony, poplamiony podkoszulek i długie niemodne spodnie. Chodził w tę i z powrotem skulony, co jakiś czas zerkając nerwowo na otaczający go park. Już teraz musiał wejść w rolę, która miała do niego przylgnąć na kolejne miesiące.
Nasłuchiwał. Jego zdenerwowanie mieszało się z ekscytacją. Był podniecony, nakręcała go myśl tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Nie było mowy o porażce, nie mógł sobie na nią pozwolić, sukces natomiast oznaczał przewrócenie dotychczasowego życia do góry nogami. Niepewność jutra, ciągłe udawanie, kłamstwa i spiski na każdym kroku staną się jego nową rzeczywistością.
Zatarł ręce. Miał wrażenie, że czekał na taką akcję całe życie.
W końcu usłyszał szelest. Tętno mu przyspieszyło. Zza zakrętu nie było niczego widać, co działało na jego korzyść. Zerknął szybko na zegarek. Czas się zgadzał. To musiał być on.
Usłyszał rytmiczne dźwięki. Przez chwilę nie potrafił pohamować uśmieszku, ale szybko się go pozbył. Nie mógł pozwolić, by zdradziło go coś takiego. Zamiast niego przywołał na twarz przestraszoną minę. Postarał się zrobić duże oczy. Było mu tak zimno... A park był taki obcy...
Przemierzał go powoli, rozglądając się na boki. Dłońmi objął ramiona. Na szczęście dostał już gęsiej skórki. Szedł najszerszą alejką. Rozglądał się, jakby zza drzew czyhało na niego niebezpieczeństwo. Był tak pogrążony w myślach, że nie słyszał coraz głośniejszych kroków i nagle, całkowicie niespodziewanie, wpadł na obcego człowieka!
Wystraszył się. Z ust wyrwał mu się stłumiony okrzyk. Siła uderzenia zaskoczyła go, nie spodziewał się, że zderzenie będzie tak mocne. Było mu to na rękę. Z chęcią pomógł przeznaczeniu i specjalnie wywrócił się prosto na tyłek. Wielkimi oczami spojrzał na mężczyznę, który zatrzymał się nagle jak wryty. Z uszu wyjął bezprzewodowe słuchawki. Przez chwilę wydawał się całkowicie zaskoczony, potem bez zastanowienia podał mu rękę.
– Żyjesz?
– Chy-chyba – odparł zdezorientowany. Niepewnie chwycił pomocną dłoń i podniósł się na tyle niezdarnie, na ile potrafił. – Przepraszam, nie zauważyłem pana... – bąknął, pochylając głowę. Blond włosy opadły mu na czoło i zasłoniły część twarzy.
Nie musiał patrzeć na faceta, żeby wiedzieć, jak ten ocenia jego gołe ramiona i spłoszoną postawę. Jak waży w myślach kolejne słowa i zastanawia się nad całą sytuacją.
– To moja wina. Czasami zapominam, że ten park nie należy do mnie i nawet nie patrzę przed siebie. – Odsunął się o krok. Dłonią przetarł zroszone potem czoło. Z namysłem jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi i zmarszczył brwi. – Jesteś pewien, że wszystko w porządku? Bardzo się potłukłeś?
– To nic takiego. – Skrzyżował dłonie na piersi. – Nawet nie poczułem, naprawdę – zapewnił, chociaż całą swoją postawą starał się pokazać, jak bardzo jest przestraszony, zdenerwowany i zdezorientowany.
Jakie to żałosne, pomyślał, przystępując z nogi na nogę.
Facet przytaknął z wolna. Wyraźnie nie wiedział, co miał zrobić dalej, więc posłał mu krzywy uśmiech, jakby miało mu to cokolwiek zrekompensować i kiwnął głową. On również kiwnął, pozwalając by mężczyzna przesunął się na bok. Wyglądało na to, że chciał go wyminąć i pobiec dalej.
– W takim razie uważaj na siebie i najlepiej wracaj do domu. O tej godzinie nie jest tu najbezpieczniej – powiedział i ruszył dalej dość wolnym jak na siebie tempem.
Zostawił go za sobą. Nie na długo.
– Przepraszam! – Mężczyzna odwrócił się i zerknął prosto na przestraszonego, trzęsącego się chłopaka, który podszedł niepewnie kilka kroków w jego stronę. – Jak to nie jest tu bezpiecznie? – Wytrzeszczył oczy. Rozmowa potoczyła się inaczej niż zakładał, ale to wcale nie oznaczało, że szła gorzej. Przeciwnie, to że facet okazał się uprzejmy dla takich pokrzywdzonych sierot wiele ułatwiała. – Ma pan na myśli, że kręcą się tu jacyś podejrzani ludzie...? – wydukał, pocierając prawe ramię lewą dłonią.
– Cóż... – westchnął, rozglądając się po parku. – Czasami takich widuję.
Chłopak pobladł. Udało mu się głośno przełknąć ślinę.
– N-nie wiedziałem, wydawało się być tu spokojnie – zająknął się. – Proszę mi wybaczyć, ale czy mógłby pan powiedzieć, gdzie byłoby bezpieczniej? – szepnął zawstydzony. Dopiero na sam koniec odważył się zerknąć na tężejącą twarz mężczyzny.
– Masz na myśli jakiś hotel?
– N-nie do końca – odchrząknął. Zrównał się z nim krokiem, ale nie zatrzymał się, zmuszając go aby szedł z nim. – Bo widzi pan ja nie jestem stąd, ale nie stać mnie też na hotel.
– Znam sporo tańszych miejsc – odparł rzeczowo, patrząc, jak chłopak zagryza wargę.
– Chodzi o to, że ja nie mam pieniędzy – bąknął i wyciągnął z kieszeni marne dwadzieścia złotych, aby udowodnić mężczyźnie swoje słowa. Dłonie lekko mu drżały. – To wszystko, co wziąłem. Bo widzi pan... Uciekłem z domu – przyznał, starając się brzmieć na zażenowanego. – Tylko że nie przemyślałem tego za bardzo i teraz... Nie wiem, co mam robić – szepnął, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń. Pociągnął nosem, co chyba dostatecznie wystraszyło faceta.
– Okej, poczekaj, coś wymyślimy, tylko się nie rozklejaj – powiedział szybko, pokazując mu otwarte dłonie, jakby chciał go zapewnić, że wszystko jakoś się ułoży. – W końcu kto z nas nie uciekał nigdy z domu, hm? – dodał przyjaźniejszym tonem i wyraźnie o czymś pomyślał, bo pokręcił zaraz głową. – Jak się nazywasz? – zapytał najpewniej chcąc, aby chłopak poczuł się lepiej z myślą, że ktoś się nim interesuje.
– Janek... Jestem Janek – uśmiechnął się nieśmiało, tak jak uśmiechnęłaby się najbardziej dobrotliwa z dusz i kiwnął lekko głową.
Poszło gładko.
Siedział naprzeciwko ojca, patrząc na jego ciemne worki pod oczami i poszarzałą cerę. Spojrzenie mężczyzny jak zawsze było przepełnione dumą, można by się w nim doszukać nawet odrobiny ciepłych uczuć, których ten mu jednak nie okazywał. Aleksy nie oczekiwał tego od niego. Samemu opierał się niechlujnie o niewygodnie krzesło i słuchał, zerkając co raz na strażników stojących w przejściu.
– Potrzebuję więcej. – Słowa te wyrwały go z zamyślenia.
– Jeszcze więcej? – syknął, ciągle utrzymując tę samą nonszalancką pozę. – Ledwo zdobyłem ostatniego kafla.
– Słuchaj, teraz jak nigdy potrzebne mi są pieniądze. Szykuje się... coś poważnego. – Aleksy wysłuchał go w skupieniu, starając się nie okazywać niezadowolenia. Trzy lata temu, kiedy ojciec trafił za kratki, przysiągł sobie i jemu, że zrobi wszystko, aby uczynić jego życie jak najlżejszym. Od tego czasu robił to bezustannie. Umiał kraść, w końcu uczył się od najlepszych, ale to nie zmieniało faktu, że coraz bardziej ryzykował. Okradał ludzi, okradał sklepy. Już nie raz gonili go zaciekle, kilka razy uciekał przed policją i bał się, że w końcu poślizgnie mu się noga. Ale strachu okazywać nie chciał, dlatego wyprostował się i pochylił.
– Czego ode mnie oczekujesz? Że zacznę okradać banki? – szepnął i pokręcił zaraz głową. Sam pomysł wydawał mu się niedorzeczny. – Już wywieszają kartki z moją podobizną w sklepach. Myślisz, że jak dużo minie czasu, zanim zainteresuje się mną policja i wsadzą mnie do poprawczaka? Kto ci wtedy będzie zarabiał kasę?
Ojciec wysłuchał go milcząc. Twarz mu spoważniała, nie krył niezadowolenia słowami syna. Nie odzywał się dłuższą chwilę. Być może nie chciał kontynuować tematu, być może po prostu się namyślał.
– Cezary Soboń – zaczął po czasie chłodnym tonem, gdy cisza zaczynała ciążyć między nimi coraz bardziej. Aleks zmrużył oczy. To chyba nie była odpowiedź na jego pytanie?
– Kto to? – warknął, zły na samego siebie, że wcześniej tak przedstawił sytuację. Nie chciał, aby ojciec uznał go za słabeusza, który bał się zaryzykować. Nie bał się ryzyka, ale to z każdym kolejnym rokiem narastało coraz bardziej. Pęczniało, jak dmuchany balon i tak jak on, będzie musiało kiedyś pęknąć, zwracając na niego całą uwagę. Wolał tego uniknąć. Wiedział, że kiedyś trzeba było się wycofać, czuł, że był to ten czas, jednak wymagania ojca nie malały, a on nie mógł tak po prostu mu odmówić.
– Gruba ryba. Właściciel kilku stacji benzynowych w Warszawie. Co ciekawe poprzedni zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach – wytłumaczył od niechcenia, zerkając na stojących w przejściu strażników. Aleksy do tej pory nie wiedział, czy miał z nimi jakiegoś rodzaju układ.
– Mam go okraść? – Pochylił się jeszcze bliżej mężczyzny, który zamyślił się na dłuższą chwilę. Oceniająco przyjrzał się twarzy syna. Zlustrował jego proste, kasztanowe włosy, wąskie oczy i pełne usta. Potem przesunął wzrok na jego ręce.
– Tak. W pewnym sensie tak – szepnął. Przez chwilę na jego twarzy odbiła się dziwna, niespotykana emocja. Jak gdyby żal, może rozgoryczenie?
Aleksy zamrugał.
– Co znaczy... w pewnym sensie? – warknął, zyskując tym samym pełną atencję ojca. Atmosfera między nimi zgęstniała.
– Przez to nagłe wskoczenie na stanowisko facet dorobił się wrogów, z kilkoma miałem okazję porozmawiać osobiście... – mówił, odwracając wzrok od syna. – Krążą plotki, nie, coś więcej niż plotki – potrząsnął głową – że facet ma słabość do młodych chłopaków.
Słowa te zawisły między nimi. Ojciec już na niego nie patrzył, Aleksy za to parsknął.
– Ja wiem, że w więzieniu nie macie zbyt dużego wyboru i w ogóle, ale nie myślałem, że przyjdzie ci gadać o takich rzeczach poza celą – warknął, chcąc powiedzieć cokolwiek, co skłoniłoby ojca do wyjaśnień. W zamian został obdarzony jedynie pustym spojrzeniem. Pokręcił głową.
– Nie jestem gejem – dźgnął go palcem prosto w klatkę piersiową. Ojciec odchrząknął. Strażnicy spojrzeli na nich, wyprostowali się. Chcieli dać znać, że ich widzieli. Aleksy odchylił się na oparcie krzesła. – Nie jestem – syknał, mrużąc wąskie, niebieskie oczy. Okalały je jasne rzęsy. Spojrzenie natomiast ciskało piorunami.
– Nie mówię, że masz mu wskoczyć do łóżka – odpowiedział najbardziej stoickim tonem na świecie. Aleksemu drgnęła powieka. – Owiń go sobie wokół palca. Jesteś niepełnoletni, nie tknie cię, a ty będziesz mógł na tym dobrze zarobić.
Chłopak zacisnął wargi. Jakaś część niego protestowała żarliwie, inna zaczęła rozważać potencjalne korzyści. Mógłby urobić faceta. Był w tym dobry. Już nie raz mamił innych, przychodziło mu to łatwo. Byli to jednak tylko sprzedawcy, ludzie, którzy nie liczyli się na scenie przestępczej. Ludzie, którzy nie mieli wrogów. Bo ci, którzy ich mieli, mieli też i sojuszników. A to komplikowało sprawę. Plus jednak był taki, że mógłby się wycofać. Nie musiałby okradać sklepów, zniknąłby z oczu ludziom, u których narobił sobie kłopotów i cała sprawa ucichłaby na przestrzeni kilku miesięcy.
– Widzę, że rozważasz sprawę. Dobrze. Wiedziałem, że będę mógł na ciebie liczyć.
– Zaraz. Chwila – odparł szybko, unosząc wzrok. Gdyby to nie był jego ojciec najpewniej rozmawiałby z nim inaczej. Gdyby to nie był jego ojciec, najpewniej skończyłby z pięścią wbitą w twarz za samą sugestię. – Potrzebuję informacji, planu... Przecież nie pójdę do faceta, robiąc do niego maślane oczka i opowiadając mu ckliwą historyjkę o martwej matce i ojcu zamkniętym w pudle, licząc na to, że łaskawie się zlituje.
– Nie, nie pójdziesz. – Ojciec posłał mu zadowolony uśmieszek. Pochylił się. Wzrokiem pokazał mu, aby również to zrobił. Podał mu coś pod stołem.
Chłopak zerknął ukradkiem na trzymany przedmiot. Ukrył szok za znudzoną miną. Patrzył na lewe dokumenty, które jednym szybkim ruchem schował pod spodnie. Strażnicy nawet na nich nie zerknęli.
– Wszystko to zaplanowałeś już wcześniej – powiedział, nie wiedząc, co ma myśleć.
– Oczywiście, że zaplanowałem. Za kogo mnie masz? Nie zleciłbym ci tego, żeby facet od razu cię odkrył i wysłał prosto do celi obok mojej.
Aleksy przytaknął.
– Skąd w ogóle to masz? – zapytał, chociaż i tak wiedział, że ojciec nie udzieli mu dokładniej odpowiedzi.
– Mówiłem ci. Szykuje się coś dużego. Wszyscy szukają sojuszników gdzie się da. – Zbył go wymijającą odpowiedzią, po czym spojrzał na zegarek. Czas widzenia się już kończył.
– Więc... Janusz Czyżewski – szepnął. Oczy mu błysnęły. Zdał sobie sprawę, że nowe imię oznaczało nowe, niezliczone możliwości. Był podekscytowany.
– Janek. Zdecydowanie bardziej ci pasuje. – Ojciec wstał, opierając się dłońmi o stół. Aleksy... Nie, Janek, zwinnym ruchem uczynił to samo. Uśmiechnął się. Był zły na myśl, w co ojciec chciał, aby się zaangażował, z drugiej strony złość blakła, gdy myślał o fałszywym dowodzie. Ojciec naprawdę się postarał, aby mu to załatwić. – I pamiętaj... Cel uświęca środki.
Pamiętał. Sentencja ta była tym, czym kierował się przez całe życie.
– Przepraszam, skończyły mi się już pomysły. – Cezary spojrzał na Janka. W jego spojrzeniu można było dostrzec niezdecydowanie. – Ale możesz przenocować u mnie, a jutro rano pomyślisz, co dalej. Może wrócisz z powrotem do rodziców...? – zasugerował, na co chłopak aż przystanął. Musiał wyglądać wiarygodnie.
– Bardzo nie chciałbym wracać – wyznał i tak szybko jak się zatrzymał, tak szybko ruszył dalej. – Będę bardzo wdzięczny, jeżeli mógłbym spędzić u pana noc. Obiecuję, że nie będę sprawiał żadnych problemów. Nawet mnie pan nie zauważy – trajkotał nieśmiało, wczuwając się w swoją nową rolę.
Cezary popatrzył na niego niepewnie, a chłopak specjalnie potarł dłońmi nagie ramiona. W końcu było mu tak zimno... Mężczyzna odwrócił wzrok.
– Dobrze. Niech będzie – odchrząknął. Chłopak uśmiechnął się szeroko, bo było to coś, co Janek najpewniej by uczynił w takiej sytuacji.
– Dziękuję! Ratuje mi pan życie – powiedział radośnie, tak jak dzieciak w jego wieku powinien mówić, po czym spojrzał w górę na wieżowiec, pod który automatycznie dotarli.
To było łatwiejsze, niż się spodziewał.
___
Przyznam, że odrobinę się stresuję - jak zawsze, kiedy przychodzę z nowym tekstem i nowym pomysłem, ale mam szczerą nadzieję, że udało mi się Was zaciekawić. Nie jestem też pewna, czy nawet pamiętacie o co dokładnie chodziło w "Zostań o poranku", ale jeśli nie, to z chęcią przypomnę w skrócie fabułę, a zwłaszcza rolę jaką odegrał tam Janek. Nie jestem nawet pewna czy ktoś wpadnie jeszcze odwiedzić tego bloga, ale dla tych nielicznych dusz wrzucam tekst również tutaj.
Mogę też powiedzieć, że na ten moment mam dość spory zapas rozdziałów, więc jeżeli boicie się czytać ledwo zaczęte teksty, (co jest zrozumiałe) to przynajmniej mogę Wam zagwarantować ciągłość przez jakieś... dwa miesiące xD No i pierwszy rozdział, już dłuższy, postaram się wrzucić pod koniec tygodnia, żebyście nie musieli czekać długo.
Powiem jeszcze tylko, że tęskniłam za pisaniem, wymyślaniem historii i tworzeniem bohaterów, a także publikowaniem tego, co napisałam i źle mi było z tym, że nie mogłam skleić ze sobą nawet kilku zdań, a teraz w końcu czuję jakbym odzyskała jakiś kawałek siebie. Liczę na to, że tak zostanie, bo w tym momencie, w którym jestem na powrót jaram się strasznie historiami i postaciami, które stworzyłam, a które wciąż czekają na swoją kolej, żeby opowiedzieć ich dalsze losy. Także trzymajcie kciuki, czy coś. ^^
I to chyba tyle na razie, mam nadzieję, że do zobaczenia w następnych rozdziałach! <3
Hej. Och pamiętam Janka . Nie mogę uwierzyć ,że wróciłaś i to z taka historia. Rozdział rewelacja,czytałam na jednym wdechu .już nie mogę doczekać się co dalej. Uwielbiam długie historię . Trzyma kciuki ,za ten stan ,w który m idzie ci tak świetnie i masz radość z pisania.
OdpowiedzUsuńHej, hej! Bardzo się cieszę, że pamiętasz Janka, bo trochę go tu będzie ^^ Też trochę nie dowierzam, że wróciłam do publikowania, bo już zapomniałam, jak to lubiłam :D Bardzo dziękuję za komentarz!
Usuń