poniedziałek, 4 lipca 2022

Druga szansa: Bonus II Wyjazd zimowy, cz.I

 Umm, hej? Ktoś ma ochotę na trochę zimy w środku lata? Bo jak tak, to przychodzę do Was z idealnym tekstem. A raczej jego częścią, bo jest tego troszkę. No i nie mogę obiecać, że nie zrobi Wam się jednak odrobinę gorąco... Bo to zdecydowanie dodatek 18+. Dla tych którzy byli spragnieni czułości między chłopakami tutaj to będzie. Dlatego czujcie się ostrzeżeni (albo zachęceni)!

Chociaż ostrzec to chcę  Was bardziej przed wszechobecnym puchem (i nie chodzi o śnieg) i fluffem. Będzie słodko, więc jak ktoś potrzebuje trochę ciepła w życiu tooo... myślę, że to Wam go dostarczy, a jak ktoś nie toleruje, to odradzam. Żeby nie było, że nie uprzedzałam! 

Kolejna kwestia, bardzo proszę czytać ten dodatek  po lekturze "Zostań o poranku". Mimo że starałam się za bardzo nie spoilerować, to jednak nawiązuje tu do pewnych wydarzeń, które się tam podziały. 

No i zapraszam też wszystkich stałych bywalców DS do mojego nowego tekstu, który publikuję, bo wiecie, wracam na dzielnie, więc trochę tych moich wypocin się będzie pojawiać w niedługim czasie. Sam ten dodatek będzie miał jeszcze dwie lub trzy części - jeszcze nie wiem, jak go podzielę. 

Czuję też, że zdecydowanie lepiej byłoby to opublikować w zimę, najlepiej w grudniu, ale prawdopodobnie znowu bym przegapiła moment... (bo już trochę ten tekst leży u mnie w szufladzie). Także wstawiam teraz i miłego czytania! 

***

Kilka miesięcy temu Marcel nigdy by nie pomyślał, że znajdzie się w takiej sytuacji i czasami nawet teraz było mu w to trudno uwierzyć. Wylegiwał się właśnie w łóżku, będąc przykrytym aż po brodę puchatą kołdrą, a Kacper leżał przy nim. Zerkał na niego dyskretnie, a oczy mu przy tym lśniły, jak gdyby wpatrzone były w jakieś diamenty, a nie w jego zaspane oblicze.

– Dzień dobry. – Głos miał delikatnie zachrypnięty, jak zawsze z rana.

– Dzień dobry – odpowiedział cichutko, odnajdując pod kołdrą dłoń chłopaka. Przysunął się bliżej gorącego ciała, które bez wahania przygarnęło go do siebie. Marcel mruknął z zadowoleniem i pozwolił sobie oprzeć policzek o silne ramię. Chwilę potem poczuł muśnięcie na włosach i uśmiechnął się rozespany. – Nie możesz chociaż raz pospać dłużej? – zapytał po chwili błogiego lenistwa, wędrując palcami po Kacprowym brzuchu.

– Rozpraszasz mnie – powiedział ciepło z nutą zadowolenia w głosie.

– W spaniu?

– Mhm.

– Chyba we wszystkim.

– Chciałbym móc zaprzeczyć. – Westchnął niby cierpiętniczo, po czym odsunął się odrobinę, by zaraz pocałować uchylone, pełne wargi, które ułożyły się w szerokim uśmiechu.

– I ja mam przez to cierpieć? – Spojrzeniem omiótł twarz Kacpra i zrobiło mu się cieplej na sercu. Chyba nie mógłby go spotkać lepszy widok z rana... Taki pogodny, pełen spokoju; taki który sprawiał, że czuł się na właściwym miejscu.

– Pamiętasz ten twój plan na niszczenie mi życia...? – zapytał Kacper ponownie zmieniając pozycję, ale Marcel nie dał się nabrać. Znał to zagranie na tyle dobrze, że wiedział, co takiego chodziło mu po głowie, dlatego też przykleił się do niego i objął go mocno, by ten nie wywinął się i nie wstał zbyt wcześnie.

– Mhm, mój plan na niszczenie ci życia był naprawdę dobry. Szkoda, że wykorzystujesz go przeciwko mnie – mruknął, zaciskając palce na jasnej koszulce.

– Nie moja wina, że tak długo śpisz – odpowiedział mu tym razem wplątując palce w jego włosy. Bawił się nimi przez chwilę, rozczochrując to znowu gładząc ciemne kosmyki, które skręciły się jeszcze mocniej po nocy. Marcel uwielbiał, kiedy to robił. Miał ochotę przymknąć oczy i odpłynąć całkowicie... A kiedy tak się stało, kiedy jego umysł ponownie znalazł się na granicy snu, a on mimowolnie rozluźnił uścisk, poczuł, jak Kacper odsuwa się i wstaje z łóżka. Mruknął coś niepocieszony, ale nie miał siły otwierać oczu i ponownie zaciągać chłopaka do łóżka.

Przeklęty Wawrzyński, pomyślał z pretensją, a potem wtulił twarz w poduszkę i zasnął.

Obudziły go muśnięcia na policzku. Uśmiechnął się kącikami ust, po czym otworzył oczy już bardziej przytomnie. Nad nim pochylał się Kacper z tym swoim okropnym uśmieszkiem i psotnym spojrzeniem, które doprowadzało go czasem do szału, ale nie teraz. Teraz był w zbyt dobrym nastroju, by odstawiać swoje humorki.

– Wiesz, że już dziesiąta? – usłyszał i skrzywił się na pokaz.

– To straszne. Jak mogłeś tak późno mnie obudzić? – jęknął, wyciągając ręce, które zaraz zostały pochwycone i pocałowane.

– Nie chciałem, żebyś później mi narzekał całe popołudnie... – oznajmił, wywracając oczami.

– Ja nie narzekam.

– Owszem. Robisz to. Zawsze – powiedział z pretensją, chociaż zdradził go ten przeklęty uśmiech, który niemalże topił serce Marcela.

– No i dobra. Kto normalny śpi po pięć godzin?

– A kto normalny śpi po dwanaście? – odgryzł się, wyciągając w końcu swojego chłopaka z łóżka i zamknął go w ramionach. Marcel prychnął mu prosto w szyję, ale zaraz się wyprostował i cmoknął go szybko w usta.

– Dzisiaj to chyba tylko z osiem. Zresztą, mówiłem ci, taki człowiek.

– Mhm. Nie polecam – skończył za niego, rzucając jego standardowym tekstem. Marcel przewrócił na to oczami. Jakkolwiek w jego życiu zmieniło się mnóstwo rzeczy, tak Kacper został tak samo nieznośny.

– Ostatnio mówiłeś co innego – powiedział, wyplątując się niezdarnie z tych sideł, które łapały go za każdym razem i nigdy nie chciały łatwo puścić. Nagimnastykował się więc, żeby jakoś pokonać opór silnych rąk, które były przyjemnie ciepłe i czasami wręcz zawstydzająco nachalne, ale w końcu mu się udało. Dał krok w tył i, nie chcąc, by Kacper znowu go dopadł, szybko go wyminął. Odwrócił się jeszcze za siebie, szczerząc zęby i rejestrując, że Kacper przyglądał mu się ironicznie, kiedy on wymykał się z pokoju do łazienki. Czułości czułościami, ale przecież swoje potrzeby miał! Także po krótkim prysznicu i trochę dłuższym siłowaniu się z włosami, Marcel w końcu opuścił łazienkę i wyszedł na mały korytarzyk, gdzie doszedł go zapach śniadania.

Plusy posiadania gotującego chłopaka? Cóż, te chyba były oczywiste. Minusy? Nie aż tak wielkie, jedynie pięć kilo do przodu na wadze. Marcel był gotowy znieść te niedogodności, przynajmniej dopóki mieścił się w drzwiach. Potem... Potem zacznie się zastanawiać czy może nie zacząć chodzić na siłownie razem z Kacprem, ale to jeszcze nie był ten moment. Może za kolejne pięć, ewentualnie dziesięć kilo...

Wszedł do salonu, gdzie Kacper właśnie rozkładał śniadanie na stole.

– Mmm, nie mogę uwierzyć, że czeka mnie jeszcze pięć poranków podobnych do tego – szepnął, zbliżając się powoli w stronę swojego chłopaka. Złapał jego spojrzenie.

– Tak. To miła namiastka tego, co nas czeka. Chociaż bardziej nazwałbym to przedpołudniami. – Marcel prychnął cicho, siadając przy stole.

– Przestań mnie przez to dyskryminować. Nie moja wina, że mam inny zegar biologiczny niż ty! – bąknął niby obrażony i odwrócił wzrok od Kacpra. Niech ma! Burak jeden.

– Nie, nie twoja – odpowiedział, uśmiechając się delikatnie. Promieniał. I może i był burak... Ale jego burak. – Ale spokojnie, pozwolę ci spać tak długo, jak tylko będziesz miał ochotę. W końcu po tak długim czasie spędzonym razem będę mógł mieć cię trochę dość... – wyznał, czym zasłużył sobie na spojrzenie pełne pretensji. On miałby mieć dość Marcela?! Niedoczekanie! Po tym tygodniu pewnie od razu będzie się dopraszał o kolejne spotkanie i to już na drugi dzień!

– Uważaj na słowa – ostrzegł go, mrużąc gniewnie oczy. Nie będzie mu tutaj taki Kacper wyjeżdżał z tekstami, że ma go dość! Co to, to nie!

– Raczej nie skorzystam z tej rady. Uroczo się złościsz – odparł prześmiewczo, czym spowodował natychmiastowe rumieńce na Marcelowych policzkach. Ze złości, oczywiście!

– Nie wiem, co w tym uroczego – burknął, chwytając w końcu za widelec. Wcześniej chciał oblać Kacpra falami uwielbienia za zrobienie mu naleśników, ale teraz zrezygnował z tego planu. Nie zasłużył sobie na takie czułości!

– Właśnie o tym mówię – powiedział z zadowoleniem Wawrzyński, patrząc na niego miękko, przez co Marcel zmroził go swoim najgroźniejszym wzrokiem. Szybko jednak uległ czarującym błękitnym tęczówkom, w których było to coś i uśmiechnął się pod nosem.

Kacper też bywał uroczy.

Po śniadaniu, kiedy Marcel doszedł do wniosku, że najpewniej przytył kolejny kilogram, zaczęli się w końcu zbierać, bo przecież czekała ich przygoda życia. To znaczy... Marcel tak to właśnie traktował. Był podekscytowany i pełen zapału, kiedy obserwował, jak Kacper dopakowuje do walizki potrzebne mu przybory. On sam był już spakowany od wczoraj i przyszedł ze wszystkim tutaj na noc, żeby wyjechać rano. A raczej „rano". Przecież nie jego wina, że musieli z Wawrzyńskim siedzieć po nocy! On chciał się położyć wcześniej, ale Kacper uparł się na film i...

Marcelowi trudno było sobie przypomnieć chociażby jego tytuł, bo koniec końców, Kacper miał mu do pokazania wiele ciekawszych rzeczy.

– Ja już jestem gotowy. – Głos chłopaka wyrwał go z tych przyjemnych wspomnień i może to i dobrze, bo zaczął czuć od nich dziwne sensacje w okolicy podbrzusza, a przecież nie mieli teraz na to czasu...!

To znaczy pewnie na to zawsze by go trochę znaleźli, ale mieli wyjazd do zrobienia!

– Ja też – odparł, podchodząc do walizki. Wyszczerzył się przy tym do swojego chłopaka, który odesłał mu bardziej naturalny, lżejszy uśmiech i powoli wygrzebali się z mieszkania z tobołami. Niby mieli wyjechać tylko na pięć dni, a zebrali ze sobą rzeczy, jak na cały miesiąc. A pewnie nawet i przez miesiąc by im się nie przydały, ale Ewa zadbała, żeby jej syn miał dosłownie wszystko. Od paczek z jedzeniem (co było niedorzeczne, Kacper nie dałby mu umrzeć z głodu), po suszarkę (nie żeby kiedyś jej używał), kończąc na całej siatce leków i opatrunków (co akurat mogło się przydać).

Do samochodu wsiedli chwilę później, po tym gdy udało im się zapakować walizki do bagażnika, w którym i tak była już upchnięta gitara i kiedy tak siedzieli, Marcel zaczął majstrować przy radiu, chcąc puścić swoją ulubioną stację. Nie żeby gust muzyczny Kacpra był jakiś zły. Nie był jednak aż tak dobry jak Marcela. Przynajmniej... dla Marcela.

– Zajeżdżamy jeszcze do Bartka? – zapytał, kiedy uznał, że jest już usatysfakcjonowany z lecącej w radiu muzyki.

– No tak, a co?

– Nie no, tak pytam, bo właściwie już późno.

– Ciekawe przez kogo... – sarknął Kacper ruszając, a Marcel przewrócił oczami na pokaz.

– Przez ciebie oczywiście. Jakbyś mnie nie męczył w nocy...

– Męczył? – powtórzył za nim Kacper, szczerząc się głupio, tak jak zawsze, kiedy był bardzo zadowolony.

– Oczywiście, że tak.

– Może jeszcze powiesz, że wbrew twojej woli?

– Jak najbardziej! – Kacper rzucił mu spojrzenie pełne zwątpienia. Marcel starał się je dzielnie wytrzymać, ale po kilku sekundach nie dał rady i uśmiechnął się kącikami ust, zdradzając, że wcale nie był taki „umęczony". – No dobra, może nie do końca wbrew mojej woli, ale i tak twoja wina.

– Jak wszystko, co cię w życiu spotkało – zironizował. Marcel przytaknął mu szybciutko.

– Nie, żeby mi to przeszkadzało – zarzekł się, przykładając rękę do piersi, żeby tak wiarygodniej zabrzmieć. – Syndrom sztokholmski – dodał szeptem, że niby nie do Kacpra, chociaż chłopak doskonale to usłyszał i tylko prychnął donośnie.

– No pewnie, że syndrom sztokholmski. Przecież nic innego.

– Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę – przekomarzali się.

– Zdam sobie jeszcze bardziej po tym, jak wywiozę cię już na to zadupie i będę mógł zrobić z tobą wszystko to, na co będę miał ochotę. Po tym to dopiero będzie zajebisty syndrom sztokholmski – powiedział, zerkając na Marcela ironicznie.

– No... – zaczął Rogacki, czując, jak rumieni się po same koniuszki uszu. – Brzmi jak dobra zabawa – wypalił poczerwieniały do granic możliwości, bo właśnie wyobraził sobie, co takiego Kacper mógłby z nim robić... I raczej nie miałby nic przeciwko.

– Taka właśnie będzie – powiedział pewnie, zerkając prosto w oczy Marcela, który gdyby mógł to najchętniej by wyparował. Czasami nie potrafił znieść tych cholernych słów, czując, jak jego ciało pali się z ekscytacji, podczas gdy Kacper dalej zostawał pierdoloną oazą spokoju. I robił to specjalnie. I uwielbiał to robić. I najchętniej robiłby to cały czas, żeby tylko patrzeć, jak Marcel wierci się w cierpieniu i próbuje odnaleźć sens istnienia.

– A tak na poważnie, to...

– Och, ale ja jestem jak najbardziej poważny – przerwał mu, najwyraźniej bardzo dobrze się bawiąc. Dupek. Jak zawsze jego kosztem!

– Biorąc pod uwagę to, że obchodzisz się ze mną jak z jajkiem, to prędzej ty skończysz z tym syndromem – spróbował pociągnąć tę gierkę dalej.

– A to ciekawe – zainteresował się, zerkając na niego kątem oka.

– Mhm, tak myślałem, że cię to zaintryguje.

– Widzisz, jak dobrze mnie znasz. Więc?

– Więc... Co?

– Więc co takiego byś zrobił? – dopytał, ponownie wywołując na twarzy Rogackiego rumieńce. Co by zrobił...?

– Zacząłbym od zakneblowania – bąknął, patrząc spod byka na Kacpra, który roześmiał się i pokręcił głową wyraźnie rozbawiony.

– Trzymam za słowo – odpowiedział, dokładnie w momencie, w którym znaleźli się pod domem Sójki. – Pisz do niego, niech się pospieszy, bo w końcu dojedziemy tam na samą noc – dodał w końcu rezygnując z tej głupiej rozmowy i całe szczęście.

– Już piszę – mruknął, wyciągając telefon. Szybko uporał się z wiadomością i po pięciu minutach już patrzyli, jak Bartek wygrzebuje się z domu. Tak jak Marcel przez te miesiące odżył, tak z Bartkiem było dokładnie na odwrót; Sójka wychudł, a jego skóra poszarzała. Oczy, kiedyś wiecznie roziskrzone, teraz straciły blask i patrzyły na świat z czymś, co przywoływało na myśl smutek. Nie był to widok, który cieszył Marcela, ale jakkolwiek Rogacki się nie starał, nie był w stanie wyrwać przyjaciela z tego dołka. Bartek musiał przejść to sam i mimo że nie było tak jak dawniej, przynajmniej się od niego całkiem nie odciął.

– Elo – przywitał się uroczo, kiedy tylko przystanął przy ich samochodzie. Oparł dłonie na opuszczonym oknie i popatrzył to na jednego to na drugiego. – Widzę związek kwitnie – dodał, uśmiechając się półgębkiem. Mimo to Marcel wyczuł, że ten uśmiech nie był szczery. Czasami miał wrażenie, że Bartek już w ogóle nie potrafił zrobić czegoś szczerze.

– Ty za to wyglądasz tak samo beznadziejnie, jak zawsze – rzucił Kacper, spoglądając na sine worki pod oczami i zapadnięte policzki chłopaka.

– Dzięki, dobrze, że ty promieniejesz. – Przewrócił oczami w ogóle nie zawracając sobie głowy nieprzychylnym komentarzem. – Mam dla was te filmy – dodał od razu, sięgając do kieszeni. Marcel wyciągnął rękę po pendrive'a i chwilę potem go otrzymał.

– Dzięki, Bartek. Jesteś najlepszy.

– Pewnie, że jestem – odpowiedział, odsuwając się. – Bawcie się dobrze. I grzecznie tam!

– Zawsze jesteśmy grzeczni – prychnął Marcel, na co Kacper uśmiechnął się pod nosem kpiąco, tym samym totalnie osłabiając wiarygodność Marcelowych słów.

– Pewnie, pewnie – przytaknął mu Bartek bez krztyny wiary. – Dobra, spadam. Wiem, że przed wami długa droga. – Odsunął się od samochodu.

– Ano, długa. To narka, Bartek.

– Trzymaj się.

– Tylko jedźcie ostrożnie!

Na tym rozmowa się skończyła. Marcel odprężył się w fotelu, a Kacper ruszył znaną mu drogą.

Na miejsce dotarli pod wieczór. Nie żeby robiło im to jakąś wielką różnicę, bo już od dwóch godzin, tak czy inaczej, było ciemno. Marcel z ekscytacją wypatrywał posiadłości, pod którą się zatrzymali, ale była taka ciemnica, że nie mógł dostrzec niczego, co nie zostało objęte przez światła samochodu.

– Trochę tu strasznie – powiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl. Było tak ciemno, że wszystko nabierało groteskowego klimatu. Kacper najwyraźniej się z tym zgadzał, bo mu przytaknął.

– Mówiłem, miejsce idealne do wywożenia takich nieświadomych chłopców... – odparł, robiąc tajemniczą minę. Marcel spojrzał mu głęboko w oczy i poczuł, jak przez kark przebiegają mu dreszcze. Tętno odrobinę mu przyspieszyło... Bynajmniej nie ze strachu. Nieświadomie oblizał usta.

– Właśnie widzę.

– Obiecuję, że piwnica ci się spodoba – zakpił.

– Kacper! – Marcel sapnął na swojego chłopaka, który uśmiechnął się szeroko i przewrócił oczami. – Opanuj fantazje! – Odpiął gwałtownie pas nie czekając na żadną reakcję i wysiadł z auta. Wzdrygnął się, kiedy lodowaty puch wpadł mu do butów i zamoczył skarpetki. Śnieg był wszędzie. Skrzypiał pod nogami, przypominając Marcelowi zimy z dzieciństwa, kiedy to cały świat był zasypany białym puchem, a zaspy często przewyższały jego samego. Teraz było tak samo. Kiedy przyzwyczaił się już do ciemności i rozejrzał się wokoło dostrzegł stosy śniegu, drzewa, które uginały się pod jego naporem oraz krzewy oprószone bielą.

Wszystko to zaparło mu dech w piersi. Zrobił kilka kroków, wsłuchując się w dźwięki, które wydawał, gdy deptał nieubity śnieg. Słuchał wiatru świszczącego między budynkami i nie mógł wyjść z zachwytu.

Poczuł się jak w lodowej krainie niemalże ze snu, podczas gdy wystarczyło tylko przemierzyć pięć godzin na wschód, by się tu znaleźć i poczuć się bardzo rzeczywiście. Wszak mróz dawał popalić! A raczej... Pomrozić!

Zadygotał. Szczękając zębami podszedł do bagażnika i go otworzył. W tym samym momencie Kacper wyszedł z samochodu. Z bagażami uporali się w kilka minut. Marcel niósł swoją walizkę w rękach. Nie było sposobu, by ją toczyć przez wysoki śnieg. Kacper robił to samo, tyle że nie dygotał aż tak bardzo.

Rogacki wyjątkowo nie narzekał na zimno, chociaż był stworzeniem zdecydowanie ciepłolubnym. Urzekła go sceneria i atmosfera tego miejsca, mimo że jeszcze niewiele widział. Nie mógł się już doczekać jutrzejszego poranka, kiedy dane mu będzie zobaczyć wszystko w świetle dnia.

– A więc to tutaj spędzałeś wakacje za dzieciaka – powiedział cieniutko przez mróz, który sprawiał, że nogi mu się trzęsły.

– Mhm, większość. – Kacper odłożył właśnie bagaże na zaśnieżony ganek. Na szczęście Marcel coś widział dzięki niewyłączonym reflektorom w samochodzie, bo inaczej na pewno potknąłby się na tych zdradzieckich, zasypanych śniegiem schodkach i najpewniej tyle by z niego było! Połamałby się albo i gorzej by skończył! Na szczęście Kacper dzielnie przecierał szlaki i zwracał jego uwagę na ewentualne niebezpieczeństwa, a teraz właśnie grzebał w kieszeni, szukając klucza, by mogli wejść do tego osławionego domku, o którym Marcel już nieraz się nasłuchał.

Przekraczając próg nanieśli za sobą śnieg, który przykleił im się do podeszw butów i nogawek, ale żaden z nich się tym nie przejął. Odstawili walizki w holu, Kacper pozapalał światła.

Marcel był zaciekawiony. Nie wiedział dokładnie, czego się spodziewać i chyba trochę się zdziwił. Nie wiedzieć czemu, utożsamiał ten dom z domem Marcina. Oczekiwał chyba tak samo sterylnego i przestronnego holu, dopracowanego w każdym calu; nowoczesnego i utrzymanego w jasnych kolorach.

To co natomiast rzuciło mu się w oczy to ciepłe, puchate futra ozdabiające ściany i tapeta w nieokreślone, fantazyjne wzorki, a nie gładka farba.

Poczuł coś ciepłego w sercu. Coś na kształt wspomnienia, po które nie mógł sięgnąć. Jakby był zbyt mały, żeby pamiętać... Nie potrafił jednak pozbyć się uczucia, że to wszystko jest jakieś dziwnie znajome. Jakby już kiedyś to widział i kojarzyło mu się z ciepłem i szczęściem.

– Co tak zamarłeś? – usłyszał i ocknął się z zamyślenia. – Idź dalej. Strasznie tu ciągnie od drzwi.

– Oglądam – odparł, wzruszając ramionami. Nie chciał wychodzić z korytarza, nie dopóki nie przypomni sobie, z czym mu się kojarzył, ale Kacper depczący mu po piętach nie dał mu większego wyboru.

Poszli dalej zabierając bagaże ze sobą. Walizka ciążyła Rogackiemu w dłoniach, dlatego bez większej zwłoki postanowił podążać za Kacprem, który go wyprzedził i prowadził przez nieznane pomieszczenia aż w końcu doszli do kuchni, gdzie chłopak położył na ogromny stół wszystkie siatki z zakupami. Marcel postawił obok walizkę i wyprostował się. Chciał obejrzeć dokładnie pomieszczenie, ale piętrzące się na stole siatki psuły cały klimat, więc postanowił w pierwszej kolejności zająć się rozpakowywaniem.

– Pójdę rozpalić w piecu. Nie zamarznij do tego czasu, dobrze? – Kacper położył mu dłoń na ramieniu i pochylił się, by pocałować go krótko w usta. Marcel przygryzł psotnie wargę.

– Nie zamierzam. Poza tym liczę, że później będziesz miał większą motywację, by mnie rozgrzać – odpowiedział, zaglądając Kacprowi w oczy. Spodobał mu się błysk, który w nich zobaczył.

– To akurat mogę ci obiecać. Jednak do tej pory nawet się nie rozbieraj. Jest tu zimniej niż na dworze.

– Mhm, z rozbieraniem poczekam na ciebie. – Wyszczerzył się promieniście, czym zasłużył sobie na kolejny, tym razem dłuższy pocałunek. – No już, leć rozpalać w tym piecu. – Oderwał się od niego, czując, jak zimno powoli zaczyna przeszywać całe jego ciało. Nawet nie wiedział, że w domu temperatura może spaść aż tak nisko. Nic dziwnego, wszak całe życie mieszkał w bloku, który był ogrzewany przez cały czas, gdy tylko temperatury za oknem spadały.

Kacper odchrząknął i potaknął mu bez wahania.

– A ja nam wypakuje rzeczy i zrobię herbatę – zaoferował, chwytając za pierwszą z brzegu siatkę. Zziębniętymi dłońmi wykładał produkty na blat, oglądając przy tym, czym będą się żywić przez kolejne dni. Ewa oczywiście nie zostawiłaby go tak z pustymi rękami, więc przygotowała kilka różnych potraw.

Była to chyba namiastka tego, co go będzie czekało, jeżeli uda mu się dostać na studia... O ile da radę zdać maturę na jakimś rozsądnym poziomie.

Skarcił się na samą myśl. Nie po to wyjechał do innego kraju, na jakąś małą wioskę pokrytą śniegiem, żeby jeszcze tutaj myśleć o nadchodzącym egzaminie!

Uśmiechnął się półgębkiem. Od dawna marzył, żeby wyrwać się ze swojego miasta chociaż na chwilę, by zmienić otoczenie i popatrzeć na świat z innej perspektywy, no i w końcu to miał. Był tutaj. Szczęśliwy podłączał lodówkę do prądu, a także odkrył, że nie ma wody – Kacper musiał jeszcze nie odkręcić zaworu – i to wszystko bardzo go ekscytowało.

Dopiero po jakimś czasie, kiedy przysiadł na jednym z krzeseł i oglądał z mieszanymi odczuciami miejsce, w którym Kacper o mało nie spłonął żywcem, usłyszał, jak przez rury zaczęła płynąć woda, więc czym prędzej napełnił czajnik.

Był skostniały. Z ust wylatywały mu obłoczki pary, kolana dygotały, więc gorący napar wydawał mu się spełnieniem marzeń. Specjalnie przygotował im rozgrzewającą, zimową herbatę z goździkami i imbirem, by jak najszybciej pobudzić organizm. W szafkach znalazł piękne duże kubki w sweterkowe wzory, które przepłukał z kurzu.

– Wybacz, że tak długo. Podpałka zamokła i nie było łatwo rozpalić w piecu. – Kacper wychylił się zza progu. W przeciwieństwie do Marcela nie miał na sobie kurtki, jedynie grubą bluzę.

– Uch, jak na ciebie patrzę, to mi zimno – skomentował, widząc odsłonięte nadgarstki i dłonie poczerwieniałe od zimna.

– Minie jeszcze trochę czasu, zanim zrobi się znośnie, więc zapraszam do salonu. Przynajmniej są tam grzejniki. Będzie nam przy nich cieplej, no i rozpalę w kominku.

Marcel chętnie potaknął. Podał Kacprowi jego kubek, zauważając, że chłopak ubrudził sobie dłonie, kiedy próbował rozpalać w piecu.

– Ogrzej sobie ręce, bo będzie trzeba amputować. – Wyszczerzył się, patrząc, jak skostniałe palce chłopaka ledwo się zginają, by objąć kubek.

– Co ty. To dopiero pierwszy stopień odmrożenia – zażartował, wywracając oczami. Mimo to zacisnął dłonie na ciepłym kubku i wskazał Marcelowi drogę do salonu.

Chłopak rozglądał się nieśmiało, wyobrażając sobie młodą wersję Kacpra, która spędzała tu całe dnie wakacji razem z Marcinem i Szymonem. Ta część domu, tak samo jak kuchnia, była odnowiona. Nie czuć było tu takiego samego klimatu, co w korytarzu, gdzie stare tapety zdobiły ściany. Nie było tu też nowocześnie. Ta część mieszkania stanowiła połączenie nowości ze starością. Modne kanapy kontrastowały z obrazami w grubych, drewnianych ramach i puchatym dywanem położonym przed kominkiem.

– Jak ci się podoba eklektyzm? – zapytał Kacper, kiedy zauważył, jak rozbiegany wzrok Marcela śledzi uważnie każdy kąt pomieszczenia.

– Jest to ciekawa odmiana po minimalistycznym mieszkaniu Szymona – przyznał Rogacki, przystając przy jednym z okien udekorowanym wyszywanymi, białymi firankami. – Szkoda, że nie mogliśmy spędzić tutaj sylwestra.

– Może za rok nam się uda.

Marcel skinął wolno głową i odwrócił wzrok od nieprzeniknionej czerni za oknem. Podszedł do kanapy, na którą nakierowane było powietrze z grzejników elektrycznych włączonych chwilę temu przez Kacpra. Usiadł. Ciepłe podmuchy były niczym miód na jego serce – a raczej na zmarznięte ciało. Czerwony nos i szczypiące policzki nie doskwierały już tak bardzo po kilku chwilach spędzonych w cieple.

– Może pomogę ci rozpalić? – zapytał, oglądając spod przymrużonych powiek Kacpra, który właśnie wkładał drwa do środka kominka.

– Jutro rozpalisz, jeżeli będziesz chciał. Dzisiaj lepiej zrobić to szybko.

Marcel prychnął doszukując się przytyku w tych słowach. Bynajmniej nie sprzeciwiał się. Dobrze mu było w cieple i z herbatą w dłoniach. Popijał ją niespiesznie, czując na języku słodycz z nutą goryczy. Ciągle nie mógł się napatrzeć na wszystko, co go otaczało. Czuł w duszy coś ciepłego.

Chociaż od niedawna czuł to cały czas. Nie miało to więc związku z miejscem, w którym się znalazł. Miało za to związek z osobą, która mu towarzyszyła.

Odkąd był z Kacprem jego życie się zmieniło. Nie diametralnie, to nie były zmiany widoczne gołym okiem, musiał jednak przyznać, że było inaczej. On czuł się inaczej. Rano, kiedy wstawał – więc może nie tak rano – budził się z uśmiechem, gotowy przeżyć dzień jak najlepiej. Już nie narzekał i nie psioczył na wszystko i wszystkich, chyba że robił to specjalnie, ot, na złość, by uprzykrzyć Kacprowi trochę życie. I tak wiedział, że chłopak doskonale się wtedy bawił.

Poznał go lepiej. Wiedział, jak się zachowuje i wiedział, że za pozornym spokojem czasami potrafiła stać niepewność czy zdenerwowanie. Wcześniej po prostu nie potrafił rozróżnić tych emocji. Wcześniej własna głowa ciągle go blokowała.

Teraz blokady zniknęły, a wspomnienia specjalnie zatarł w pamięci. Nie było sensu rozpamiętywać przeszłości, nie było sensu czuć się dalej pokrzywdzonym, zwłaszcza że nie tylko on wtedy cierpiał.

Dużo rozmawiali z Kacprem. Chłopakowi z trudem przychodziło wracanie do tamtych czasów, w których szczerze się nienawidził. O rodzicach nie mówił prawie wcale, dlatego Marcel dziwił się, że tak chętnie wracał do tego domu. Może wywoływał w nim dobre wspomnienia? Te zanim wszystko się między nimi popsuło.

Rogacki westchnął cicho, kiedy pierwsze płomyki ognia liznęły drewno w kominku. Kacper faktycznie szybko się z tym uporał i niedługo potem siedział przy nim, popijając już nie aż tak gorącą herbatę.

– Dalej nie mogę uwierzyć, że będziemy mieli dla siebie prawie cały tydzień. – Marcel ułożył się wygodniej, opierając głowę na ramieniu chłopaka. Zrobiło mu się na tyle ciepło, że rozpiął kurtkę.

– Brzmi jak sen.

– Zwłaszcza, kiedy na głowie mamy cały czas moją rozwrzeszczaną siostrę, nadopiekuńczą mamę, zrezygnowanego przyjaciela, twojego jednego rozhisteryzowanego kuzyna i drugiego, który oszalał na punkcie swojej ciężarnej żony, a no i całej gromady twoich znajomych, z Agnieszką na czele, którzy za nic nie chcą nam dać spokoju.

– Teraz to też twoi znajomi – upomniał go. – I nawet o nich nie mów. Chce zapomnieć o tym koszmarze.

Marcel zaśmiał się dźwięcznie.

– Nie mów, że ich ostatnia akcja na lodowisku ci się nie spodobała.

– Marcel, proszę. To miał być miły wyjazd – odparł prosząco. Usta Marcela wywinęły się w uśmiechu. Z zadowoleniem patrzył na mocno zarysowaną, gładką żuchwę. Wyciągnął rękę i ułożył na niej palce, przesuwając opuszkami po jej linii.

– Wybacz – szepnął, skupiając się na wciąż chłodnej, nieogrzanej skórze. Wychylił się, by pocałować go w szyję, tuż przy twarzy.

Podniósł się zaraz, bo było mu niewygodnie. Jedną dłoń oparł luźno na jego ramieniu, drugą objął zmarznięty policzek. Potarł go delikatnie rozgrzanymi od kubka palcami.

Kacper musiał mieć w pamięci złożoną chwilę wcześniej obietnicę i sam równie skutecznie zajął się rozgrzewaniem Marcelowego ciała. Wciągnął go na własne kolana, jedną dłoń ulokował na jego udzie, drugą zaś przytrzymał go za kark, by przyciągnąć go jeszcze bliżej.

Przeżyli już trochę takich momentów. Znali siebie, wiedzieli, co lubili najbardziej. Marcel, ku zdziwieniu własnemu i Kacpra, wcale nie był taki nieśmiały, jeżeli chodziło o zbliżenia. Wystarczyło im kilka dni w związku, a kuszony i nęcony, nie wytrzymał i mimo zapewnień, że mogą zaczekać i że Kacper wcale nie chciał go prowokować, i próśb, żeby się opanował, wcale się nie opanował.

Zrobili to u niego w domu, a chwilę potem Zuzia z Anią wróciły wcześniej z dworu.

Marcel nabawił się urazu, kiedy w pośpiechu zakładał zmiętolone ubrania i przygładzał rozwichrzone włosy, a serce waliło mu jak dzwon, kiedy Ania zmierzyła go oceniającym spojrzeniem. Na szczęście się nie domyśliła. A przynajmniej zignorowała i nie powiedziała nic Ewie. O samym zdarzeniu również nigdy nawet nie pisnęła słówkiem.

Być może faktycznie się nie domyśliła.

Nie zmieniało to jednak faktu, że przez to Marcel nie potrafił się wyluzować. Zawsze miał z tyłu głowy, że ktoś może ich przyłapać; wrócić wcześniej do domu, zaskoczyć ich.

Kacper też był zły. Znając go najpewniej zaplanował im romantyczny wieczór, podczas którego Marcel przeżyłby swój pierwszy raz niemalże jak w bajce... Zamiast tego zrobili to szybko na nierozłożonej kanapie, bez większego przygotowania, a na sam koniec jeszcze niemal ich przyłapano.

Tutaj było inaczej.

Ciało Marcela było rozluźnione, kiedy miał pewność, że są całkowicie sami. Rozkoszował się każdym jednym dotykiem, pocałunkiem na twarzy i szyi, każdym pojedynczym szarpnięciem włosów...

Westchnął głośno, kiedy dłoń Kacpra przesunęła się wyżej wzdłuż jego uda i oderwał się od niego z błyskiem w oczach.

– To jednak nie piwnica? – rzucił, a głos miał urywany od pocałunków.

– Myślę bardziej nad sypialnią.

– Mm, chociaż raz moglibyśmy to zrobić jak należy?

– Dokładnie – odpowiedział pewnie i podniósł go jednym ruchem. Niespodziewający się takiego zagrania Marcel zamarł w jego ramionach, a sekundę później objął go mocno nogami w biodrach. Natura kazała mu warknąć na Kacpra za takie niedozwolone ruchy, ale za bardzo mu się to spodobało, żeby jakkolwiek protestować.

Spojrzał mu w oczy wyzywająco, kiedy ich biodra otarły się o siebie i oblizał nabrzmiałe od pocałunków wargi. Kacper świetnie sobie radził, kiedy niósł go po omacku do własnej sypialni. Radził sobie nawet wtedy, kiedy Marcel zaczął skubać zębami jego szyję, a paznokciami drapał ramiona. Tylko oddychał ciężej. I chyba rozgrzał się porządnie...

Marcelowi uciekł oddech z płuc, kiedy został rzucony mało subtelnie na łóżko. Od razu podsunął się w górę i zrzucił z siebie rozpiętą kurtkę. Dopiero teraz poczuł, jak lodowata była pościel, na której leżał. Wzdrygnął się. Oślepił go błysk nocnej lampki.

Dobrze. Chciał Kacpra widzieć. Chciał chłonąć wzrokiem każdy jeden milimetr jego wyrzeźbionego ciała, chciał widzieć każdą bliznę i pieprzyk.

– Rozbieraj się – zażądał, opierając ramię na wezgłowiu łóżka. Półleżał tak, obserwując dokładnie swojego chłopaka, który zawahał się na sekundy, słysząc jego rozkazujący ton.

Nie myślał jednak długo. Powoli, acz sprawnie, zabrał się za ściąganie szarej, miękkiej bluzy. Wraz z nią podwinął mu się czarny podkoszulek, który zrzucił jednym ruchem. Posłał Marcelowi wyzywające spojrzenie, co bardzo się chłopakowi spodobało, dlatego też uniósł wyżej brodę i gestem dłoni kazał mu kontynuować.

Uśmiechnął się, kiedy brew Kacpra powędrowała do góry, lecz mimo tego drobnego gestu chłopak nijak nie sprzeciwił się woli Rogackiego. Dłońmi zawędrował do spodni, które rozpiął sprawnie. Zsunął je z siebie i, kiedy stał przed łóżkiem całkowicie nagi z wstępującą na ciało gęsią skórką, ponownie wbił spojrzenie w zadowolonego Marcela.

Ten zaś nie szczędził sobie popatrzeć. Z uwagą śledził każde wgłębienie w Kacprowym ciele, każdą jedną krzywiznę, pięknie wyprofilowane mięśnie, twarde i mocne, i jasne włoski, które nastroszyły się z zimna.

– Robisz się coraz odważniejszy.

– Po prostu wiem, czego chcę – odpowiedział, wracając spojrzeniem do błękitnych tęczówek.

– Tak? Więc czego chcesz? – Zbliżył się do krawędzi łóżka.

– Chcę – zaczął cicho i wychylił się do Kacpra. Złapał go za kark. – Żebyś położył się tutaj – szepnął mu prosto do ucha, jedną ręką gładząc miejsce obok siebie.

Odsunął się, patrząc z uwagą, jak Kacper przymyka oczy i oddycha płytko. Podobało mu się to do tego stopnia, że kiedy oglądał, jak chłopak co raz ulega jego słowom, zrobił się już niemal całkowicie twardy. Zresztą z tego co widział, nie on jeden.

Kacper ułożył się na lodowatej pościeli z cichym sykiem, a włoski na jego ciele jeszcze bardziej się nastroszyły. Marcel przejechał lekko dłonią od jego torsu aż po udo, wyczuwając pod palcami gęsią skórkę. Przygryzł wargę. Nie czekał jednak długo. Nie chciał, aby Kacper zamarzł mu tu na śmierć. Musiał go dotknąć, pocałować... Poczuć, jak jego mocne mięśnie pracują przy każdym ruchu i rozluźniają się w chwili wytchnienia.

Ulokował się pomiędzy udami partnera.

– To niecodzienna pozycja. – Kacper odezwał się cienkim głosem. Poruszył się na pościeli, ale Marcel nie dał mu się podnieść. W jednej chwili okrył go własnym ciałem i sięgnął do jego ust, w które od razu wsunął język. Dłońmi przywarł do jego ramion. Sunął po nich, ściskał je. Delikatnie ugniatał, chcąc rozluźnić spięte mięśnie. Pod sobą natomiast czuł, jak brzuch chłopaka również się spina. Jak napinają się uda.

Przez kark przeszły mu drobne dreszcze.

– Niecodzienna – przyznał na bezdechu, kiedy w końcu odsunął się na kilka milimetrów. – Ale bardzo mi się podoba – szepnął i usłyszał, jak Kacper przełyka głośno ślinę.

Czyżby się stresował?

Marcel uśmiechnął się diabelsko, nie mając ochoty kończyć tej zabawy. Dłońmi sunął niżej. Zjechał na boki kochanka. Otarł się o jego męskość, pieszcząc przy tym i własną. Językiem przejechał tuż pod szczęką, pocałował go za uchem, przygryzł je. Wsłuchiwał się w płytki oddech chłopaka. Czuł, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada coraz szybciej, a dłonie w końcu odrywają się od pościeli i lokują na jego łopatkach.

– Nie, Kacper – szepnął mu do ucha, które maltretował zębami. – Nie dotykaj – poprosił, spoglądając na niego kątem oka. Spodobało mu się jaki miał wyraz twarzy, kiedy uświadomił sobie, w jaką grę grał Marcel. Spodobało mu się również, jak z cichym westchnieniem ułożył dłonie z powrotem na pościeli.

Marcel zamruczał z aprobatą. Wilgotnymi pocałunkami przemierzał jego lewy policzek aż dotarł do uchylonych rozkosznie ust. Pocałował go.

Właściwie całował go cały czas, schodząc ustami coraz niżej i niżej. Wiercił się przy tym, ocierając się ciałem o nabrzmiałą dumnie męskość.

Pierwszy raz miał okazję dotykać Kacpra w taki sposób. Do tej pory to raczej chłopak doprowadzał go do szaleństwa swoimi ruchami, pocałunkami i sprawnym językiem. Marcel uczył się zaś pokornie przez te trzy miesiące, znosząc jego słodkie tortury, by teraz samemu wykorzystać je przeciwko niemu.

Tylko że teraz wcale nie musiał się śpieszyć. Mieli cały czas tego świata. I chociaż nie wątpił, że Kacper też będzie chciał go dobrze wykorzystać, by pomęczyć Marcela bez zmartwień, że ktoś im przeszkodzi, najpierw samemu musiał przez to przejść. A znosił to doprawdy cudownie.

Drżał, kiedy Marcel pocałunkami obdarzał jego podbrzusze, biodra i uda. Drżał, jak nigdy, kiedy opuszkami palców Rogacki drażnił nabrzmiałą, wilgotną już męskość. Nie wytrzymywał tak wielu bodźców naraz. Dla niego była to nowa sytuacja, której nie potrafił tak dobrze kontrolować. Nie mógł zapanować nad ruchami bioder, które rwały się do przodu i nad coraz głośniejszymi westchnięciami.

Marcel też tracił opanowanie. Jego ruchy stawały się coraz bardziej chaotyczne. Stojący dumnie członek domagał się atencji, dlatego też coraz częściej ocierał się o Kacpra i o materac. Chciał jednak zrobić to inaczej. W końcu nie musieli się spieszyć. Nie chciał dochodzić we własne spodnie.

Oderwał się od chłopaka w moment, zrywając z siebie górę ubrania. Wyłapał na sobie rozbiegane spojrzenie, które po chwili skupiło się na jego twarzy. Kacper patrzył na niego z nieodgadnioną miną, a Marcel wiele by dał, by odkryć jego myśli. Czyżby obawiał się dokąd to wszystko zmierzało?

Chcąc pomęczyć kochanka trochę dłużej, Marcel, gdy tylko zrzucił z siebie spodnie, pochylił się nad nim i zmysłowym, powolnym ruchem wsunął mu dwa palce między wargi.

Prawie oszalał od samego widoku policzków Kacpra, które zapadały się głębiej, kiedy ten ssał jego palce. A kiedy uniósł wzrok na jego oczy... Niemalże ugiął się pod siłą spojrzenia, które wbijało się w niego jakby z pretensją.

Niezmiernie to wszystko Marcela nakręcało, dlatego przedłużył tę chwilę i wilgotnymi palcami pougniatał lśniące od śliny wargi. Nie mógł jednak zwlekać dłużej. Paliła go potrzeba. Kacper również był już na granicy wytrzymałości.

Uniósł się na kolanach i nie zwlekając wsunął w siebie palce z cichym sykiem. Ulga na twarzy Kacpra wydawała mu się w tym momencie niezwykle zabawna, dlatego też uśmiechnął się do niego diabelsko. Chłopak popatrzył na niego z uznaniem.

– Stworzyłeś potwora, wiesz? – powiedział, a między słowa wdarł mu się jęk, kiedy naparł na siebie mocniej.

– Widzę – odpowiedział słabo Kacper, ponownie wyciągając dłonie do Marcela. Wciągnął go na siebie i już wyglądało, że chce zmienić ich pozycję, kiedy to chłopak zaparł się nogami, nie dając mu się ruszyć.

– Bądź grzeczny – poprosił, patrząc na niego z góry.

Kacper przełknął ślinę. Z trudem skinął głową, a Marcel, czując się już gotowym, wyciągnął z siebie palce. Kierowany instynktem złapał za dłonie Kacpra, które przecież miały leżeć bezwładnie na pościeli i docisnął je za jego głową.

– One nigdzie się stąd nie ruszają – nakazał, lecz wiedząc, że chłopak nie da rady samemu zostać w tej pozycji, przytrzymywał je jedną ręką, drugą zaś chwycił jego nabrzmiałego członka.

Patrząc mu w oczy, nakierował męskość prosto na siebie i wyzywająco zaczął osuwać się na niej coraz niżej i niżej, wydając przy tym bezwstydne dźwięki. Uwielbiał to uczucie, kiedy penis wypełniał go od środka, mimo że czasami sprawiało mu to ból. Tak jak i teraz, kiedy nie poświęcił sobie zbyt dużej uwagi – to zawsze Kacper dbał o jego komfort, ale to nie miało teraz znaczenia. Teraz najważniejszy był komfort Kacpra, który patrzył na niego zamglonymi, spragnionymi oczami.

– Jak ci się podobam... Z tej perspektywy? – wymruczał, oblizując usta. Był zgrzany i spocony, a jego ciało nieprzyzwyczajone do wysiłku na pewno jutro da mu popalić. Nie myślał o tym. Kręcił biodrami, wił się, unosił i opadał, czerpiąc z wszystkiego tyle przyjemności, ile tylko mógł. Dając Kacprowi z siebie tyle, ile mógł. Jego ciche sapnięcia i wyrywanie bioder zresztą były najlepszą odpowiedzią.

Widział, że zmaltretowany wcześniejszymi pieszczotami chłopak nie wytrzyma długo, on sam był na granicy spełnienia, dlatego zaczął się dotykać chaotycznymi ruchami, by chwilę później było już po wszystkim.

Marcel znieruchomiał, łapiąc z trudem oddechy, a Kacper przymknął oczy, rozkoszując się przepływającymi przez ciało falami rozkoszy. Szybko jednak uchylił powieki i wbił w chłopaka uważne spojrzenie. Tak jakby chciał się upewnić, że nie była to tylko senna mara.

Nie była. Marcel opadając na jego ciało, wbił mu niezdarnie łokieć w żebra, a potem przetoczył się na łóżko, niemalże z niego wypadając.

– Dobrze wiedzieć, że mi cię nikt nie podmienił – skomentował to, powodując tym samym szeroki uśmiech na twarzy Rogackiego.

– Wątpiłeś?

– Przez dłuższą chwilę.

– Nie znasz jeszcze moich możliwości – szepnął, wtulając się w rozgrzane ciało kochanka.

– Widzę – odparł i objął go ramieniem. Przeczesał leniwie zmierzwione, ciemne włosy.

– Pewnie wyobrażałeś sobie to inaczej.

Kacper zmieszał się delikatnie.

– Bo nie wiedziałem, że...

– Że stać mnie na takie zachowania? – Uniósł się na łokciu. Spojrzał na twarz Kacpra, który głowił się, jak przekazać to, co miał na myśli, nie obrażając go przy tym na śmierć.

– Że lubisz przejmować kontrolę.

– Sam chyba o sobie tego nie wiedziałem. – Westchnął cicho z powrotem kładąc głowę na poduszce. Dłonią delikatnie zaczął gładzić tors chłopaka. – Ale podobało ci się chyba? – spytał dużo bardziej nieśmiało niż mogłoby wskazywać na to jego wcześniejsze zachowanie i aż się spiął z nerwów.

– Podobało mi się – odparł bez zawahania, parząc mu przy tym w oczy.

To skutecznie poprawiło Marcelowi samopoczucie.

– Rozważam przedłużenie naszego wyjazdu o miesiąc. Albo właściwie, po co się tak ograniczać, od razu na rok, co ty na to?

– Jestem za. Załatwię nam wszystkie potrzebne papiery. – Uśmiechnął się szeroko, topiąc tym samym Marcelowe serce. Za to Rogacki go właśnie uwielbiał. Że nie gasił go, kiedy gadał swoje głupotki i nie wywracał oczami, tylko żartował razem z nim i dodawał mu sił.

– Myślę, że żeby to przeszło musiałbyś załatwić nam akt zgonu. – Kacper przekręcił się na bok, tak że leżeli teraz twarzą w twarz. Wyciągnął dłoń do jego policzka.

– Może jednak zamiast tego przetrwajmy do końca roku szkolnego, a od października wynajmiemy coś razem i... będzie mogło tak być przez cały czas.

Marcel skinął głowa bez większego przekonania. Perspektywa własnego mieszkania w obcym mieście wciąż wydawała mu się abstrakcyjna, zwłaszcza w jego sytuacji majątkowej.

– Więc też idziesz na studia?

– Chyba już najwyższy czas. Wcześniej nie czułem takiej potrzeby, ale skoro ty wyjedziesz... Nie wyobrażam sobie zostać.

Marcel uśmiechnął się do niego z całego serca. Zbliżył się. Dłoń położył na ciepłej dłoni na swoim policzku i pocałował ją lekko.

– Skoro zrobiło się już tak ckliwie... To chyba najlepszy wieczór w moim życiu – szepnął, odsłaniając zęby w uśmiechu. Kacper parsknął.

– Poczekaj na jutrzejszy – ostrzegł go, mrużąc oczy.

– Masz już dla mnie jakieś plany?

– Jeśli ich nie popsujesz. – Spojrzał na niego sugestywnie.

– Wybacz. – Przekręcił oczami. – Więc co zaplanowałeś na jutro?

– Na początek gofry – szepnął, unosząc się na ramieniu. Spojrzał na Marcela z dumą, wiedząc, że chłopak nie będzie w stanie protestować z takim argumentem. – Więc bądź grzeczny, bo nie dostaniesz – zagroził, podnosząc się z łóżka.

– Nie możesz pogrywać sobie ze mną w ten sposób! – sarknął, podnosząc się za nim.

– Dopóki nie nauczysz się gotować chociaż w małym stopniu... Mogę.

Kacper wyprostował się, pokazując się Marcelowi w całej okazałości.

– No i gdzie już cię nosi? – sapnął, kiedy chłopak narzucił na siebie bluzę. Nie było w końcu już tak zimno, zresztą nawet gdyby, to mógł wejść pod kołdrę!

– Pod prysznic. – Zerknął na niego. – I wypakować resztę rzeczy. Ale ty się nie przejmuj, nie musisz wstawać, jeżeli nie chcesz.

Marcel jęknął.

– Ta, żebyś wziął mnie za lenia – fuknął pod nosem, gramoląc się z wymiętolonej pościeli.

Kacper nie skomentował tego choćby słówkiem, chociaż błysk w jego spojrzeniu przekazał Rogackiemu więcej niż jakiekolwiek słowa byłyby w stanie!

Marcel prawie się obraził. Zrezygnował jednak z fochów, kiedy Kacper po kilku chwilach wrócił do niego z szampanem i propozycją wspólnej kąpieli zamiast szybkiego prysznica. Wtedy humor jakoś tak poprawił mu się jeszcze bardziej. I mimo że brzmiało to ckliwie, to naprawdę był to jeden z lepszych wieczorów w jego życiu. 


2 komentarze:

  1. Hej. Takie bonusy to ja lubię :) super poczytać o chłopakach i tym ,że im się dobrze układa . Czekam na następne :) pozdrawiam i bardzo dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że się podobało i również pozdrawiam <3

      Usuń