niedziela, 10 lipca 2022

Lis w owczej skórze: Rozdział 3

 Czuł się odsłonięty, kiedy patrzył na swoje gołe nogi pokryte jasnymi włosami. Całe szczęście, że były jasne. Gdyby były ciemniejsze to mogłoby mu przejść przez głowę, aby je wydepilować. I to po co? Dla jakiegoś faceta, który jadł z nim śniadanie, wpatrując się mu w twarz z nieodgadnioną miną. Oczywiście, że w twarz, a nie na jego odkryte ciało. Czego on się spodziewał? Że będzie posyłał mu obleśne spojrzenia i mierzył go wzrokiem od tyłka w dół?

Cóż, nie wykluczał tego. Nie znał go, a skoro wieści o jego orientacji rozniosły się już w świat, to coś musiało być na rzeczy. Na razie jednak facet albo dobrze się maskował albo po prostu nie był oblechem, który leciał na wszystko, co znalazło się w zasięgu jego dłoni. A nawet jeżeli leciał – Aleksy właściwie chciałby to wiedzieć – to był w tym bardzo subtelny.

Miało to swoje plusy i minusy. Dzięki temu przynajmniej czuł się bezpieczniej. Mógł w spokoju cieszyć się nieprzypalonymi naleśnikami i podziwiać salon, wsłuchując się w wiadomości lecące z telewizora, nie martwiąc się, że w pewnym momencie Cezary wstanie od stołu i z nieczytelną miną po prostu się do niego przystawi. Nie mógł za to go rozgryźć i to już nie było mu na rękę.

Czy facet naprawdę “pomógł” mu z dobrej woli? Miał aż taką słabość do młodych chłopaków, że bezinteresownie zaproponował mu nocleg? Facet, który w niewyjaśnionych okolicznościach przejął pieczę nad szeregiem stacji benzynowych, których właściciel zaginął i najpewniej już się nie odnajdzie? Aleksy spojrzał na niego zamyślony. Po raz kolejny zlustrował jego twarz, głównie oczy. Ponoć oczy były odbiciem duszy, a te Cezarego wyglądały całkiem łagodnie.

Wcześniej nie myślał wiele o powodach, dla których to właśnie on został wybrany, aby stać się ofiarą planów jego ojca. Czy po prostu nadarzyła się okazja? Dogodne informacje wypłynęły i tyle – droga wolna? Czy jednak stało za tym coś więcej? Nawet jeżeli tak, nie chciał się nad tym zastanawiać zbyt długo. Facet był mu potrzebny aby osiągnąć zamierzony cel, nie chciał się nad tym rozwodzić. Nie chciał w nim widzieć człowieka.

– Czy coś się stało? – Zaintrygowany głos wyrwał go z zamyślenia. Zamrugał. – Zamyśliłeś się.

Chłopak przytaknął z wolna.

– Tak, cóż – pogrzebał widelcem w talerzu – cały czas się zastanawiam, jak to wszystko się potoczy – bąknął cicho, starając się wyglądać niepewnie. Po chwili odłożył sztućce na stół. Zerknął na faceta spod jasnych rzęs. Cezary podtrzymał jego spojrzenie. – Trochę się boję – przyznał niechętnie, po czym dodał: – Wspominałeś, że ty też uciekłeś z domu?

– Byłem jeszcze młodszy niż ty.

– I co zrobiłeś? – zapytał, przechylając delikatnie głowę. Musiał nauczyć się tych wszystkich gestów. Miał tylko nadzieję, że wypadła wiarygodnie, a nie karykaturalnie.

– Cóż. Już nigdy nie wróciłem do domu, jeżeli o to pytasz.

Chłopak otworzył szerzej oczy, po czym odwrócił wzrok.

– Ja też nie wrócę… – bąknął i przeczesał palcami włosy.

Facet nie spytał się go dlaczego uciekł, a Aleksy postanowił, że nie jest to dobry moment, aby się uzewnętrzniać. W końcu będą mieli jeszcze na to czas.

– To nie będzie łatwe życie – powiedział mu, odchylając się na krześle. Chłopak zacisnął wargi.

– Łatwiejsze niż tam. – Gorycz wybrzmiała w jego głosie. W nerwowym geście zaczął bawić się palcami.

Janek to porządny chłopak. Na pewno musiałby czuć się niepewnie w takiej sytuacji. Nawet jeżeli wyglądało to żałośnie, a na plecy wstępowały mu ciarki żenady, musiał być spójny z tym, jak zachowywał się wczoraj.

– Ale dam radę – uniósł głowę. – Nie musi się pa… nie musisz się martwić. – Najpewniej się nie martwił, ale z niewiadomych względów Aleksy uznał, że naiwność, że przez noc mężczyzna zaangażuje się w jego sprawę, pasowała do Janka. – Myślałem o tym trochę w nocy i szukałem w internecie różnych miejsc… Znalazłem kilka, gdzie mógłbym się zgłosić i zrobię to w pierwszej kolejności.

Cezary przytaknął mu. Od niechcenia zerknął na zegarek i westchnął. Robiło się późno.

– W takim razie będziesz miał do tego okazję, bo musimy wychodzić.

– Już? – Wyprostował się gwałtownie, patrząc, jak mężczyzna kiwa głową. – Ale ja jestem jeszcze nie ubrany! Boże! – Wstał, szurając głośno krzesłem. – Przepraszam! Naprawdę, same kłopoty ze mną – gadał szybko i ruszył do sypialni, w której zostawił ubrania. Cezary odprowadził go trudnym do odgadnięcia spojrzeniem i zamrugał. Biedny, zdecydowanie nie rozumiał, w jakiej sytuacji się znalazł, ale Aleksy całkiem się z tego cieszył. Był zadowolony z przebiegu spotkania. A to, że Sobonia też jeszcze nie do końca mógł rozgryźć, to nawet lepiej. Czuł, że miał przed sobą wyzwanie.

Właśnie wsuwał spodnie na tyłek, gdy facet zajrzał do pokoju i powiedział, że naprawdę nie mają czasu. Wtedy, na jego oczach, zrzucił białą koszulę i odwrócił się po własną, odsłaniając posiniaczone plecy. Chcąc nie chcąc mężczyzna musiał to zauważyć. Spojrzał na to z dziwnym wyrazem twarzy i zacisnął wargi. Po raz kolejny nic nie powiedział. Jedynie odwrócił wzrok, a Aleksy podszedł do niego w kilku krokach. Uśmiechnął się pogodnie. Jak ofiara, która wie, że koszmar już jest skończony i teraz będzie mogła żyć w spokoju.

– Jeszcze raz dziękuję za gościnę. To chyba najmilsza rzecz jaką doświadczyłem w całym życiu – szepnął, kiedy wkładał na siebie znoszone buty. Mężczyzna ubierał się z nim w jednym tempie. Skinął w zamyśleniu głową, podczas gdy chłopak zastanawiał się, dlaczego się tak zachowywał. Dopiero później miał się dowiedzieć, że widział w nim samego siebie z młodości. Siebie, który również uciekał. Który cały chodził posiniaczony.

Nim jednak zaopiekowała się ulica. Jankiem zaopiekuje się on sam.

– Tutaj chyba musimy się rozejść. – Chłopak odwrócił się na pięcie i posłał mężczyźnie wdzięczny uśmiech. – Chcę tylko panu życzyć… To znaczy tobie… wszystkiego dobrego. Za wszystko! Za nocleg i śniadanie… I znowu gadam, a już późno – skrzyżował ręce na piersi, przygryzł wargę. – Mam nadzieję, że nie wyrzucą cię – zawahał się, znowu chciał powiedzieć pan – przez to z pracy. – W końcu nie mógł wiedzieć, że facet sam jest sobie szefem.

Cezary natomiast patrzył na niego jakby podawał w wątpliwość jakiekolwiek jego szanse na przeżycie w wielkim mieście i pokiwał w zamyśleniu głową.

– To nie o mnie się martw – odparł. – Tylko o siebie. I omijaj puste parki, to naprawdę beznadziejne miejscówki – posłał mu elegancki uśmiech. Chłopak odwzajemnił to nieśmiało.

– Nie będzie dzisiaj żadnych parków! Zarobię pieniądze i będzie mnie stać na nocleg – uniósł dumnie głowę.

– W takim razie pozostaje mi życzyć ci powodzenia.

Chłopak kiwnął energicznie.

– A mi tobie miłego dnia!

Tak się rozstali. Tak wypadało pożegnać się nieznajomym na drugi dzień. Każdy poszedł w swoją stronę, we własnych celach. Soboń odwrócił się za nim, jakby chciał zmienić zdanie, zaproponować mu coś, jednak tylko potrząsnął głową. Tak wypadało zrobić nieznajomym - minąć się.

Aleksy ruszył do przodu. Na początku jego kroki były pewne, potem z sekundy na sekundę, gubiły rytm. Chłopak nie wiedział, czy mężczyzna go obserwował i nie chciał się odwracać, żeby to sprawdzić, chciał jednak wyglądać wiarygodnie. Byłoby dziwne gdyby od razu z taką wielką pewnością ruszył na przystanek. Dlatego odjął sobie trochę tej pewności i rozejrzał się, po czym wyciągnął telefon, udając, że sprawdza mapę.

Potem ruszył przed siebie z czystym sercem. Odwalił kawał dobrej roboty. Był to jednak dopiero początek. Za to całkiem obiecujący początek. A plan na kontynuację już miał opracowany. Musiał jednak poczekać do nocy, zanim wdroży go w życie.

Janek w założeniu miał iść szukać pracy, w praktyce na kolejne kilka godzin przestał istnieć. Został tylko Aleksy, który z zadowolonym uśmieszkiem ukradł w metrze portfel jakiemuś studenciakowi. Chłopak sam się o to prosił, trzymając go w tylnej kieszeni, z której znaczna część wystawa poza spodnie. Było to banalnie łatwe, aż śmieszne. A Aleksemu nawet przez chwilę nie zrobiło się szkoda, gdy kilka minut później student zaczął z przejęciem sprawdzać wszystkie kieszenie. Oczywiście nie znalazł tego, czego szukał.

Aleksy znalazł za to w portfelu prawie dwie stówy i kilka dokumentów, w tym nawet kartę płatniczą. Zostawił ją, wziął tylko gotówkę, a sam portfel z resztą zawartości położył na ławce. Ktoś na pewno go znajdzie, a potem wstawi post na Facebooku albo odniesie prosto na komisariat. Być może w ten sposób głupi studenciak się nauczy, jak powinno się zabezpieczać wartościowe rzeczy i nie będzie trzymał ich na widoku.

Chociaż jeśli nie, dla Aleksego tylko lepiej. Być może kiedyś w przyszłości znowu trafi mu się łatwa kasa jego kosztem.

W drodze do mieszkania zaszedł na lody, mimo że było mu względnie zimno. Zasłużył! Na rękach miał gęsią skórkę, nic zresztą dziwnego, wiosna jeszcze nie zdążyła rozgościć się na dobre i rozgrzać porządnie ziemi po zimie, ale w dłoni z lubością dzierżył truskawkowy rożek. Najpierw zgryzł z niego czekoladę, potem zaczął oblizywać rozpuszczającą się śmietankę. Z przyjemności przymrużył oczy i skierował twarz w stronę słońca. Słyszał za sobą jakieś hałasy, dzieciaki bawiły się na osiedlu, w które on z każdą chwilą się zagłębiał.

Zerknął na nie. Teraz dzieciarnia już nie była taka sama, jak kiedyś. Wymuskane ubranka i ułożone fryzury, zmartwione matki skaczące koło nich jak nad niepełnosprawnymi i place zabaw wyłożone miękką gąbką było pierwszym, co rzucało mu się w oczy. Co to były za czasy, kiedy nawet nie dało sobie zedrzeć kolan, ani porządnie się spocić, łażąc po dachach śmietników? Aleksy niemal im współczuł.

O zazdrości nie myślał – nad nim nie miał kto tak skakać, ale za to miał zajebiste wspomnienia.

Gdy skończył loda, wyrzucił papierek do pobliskiego kosza. Chwilę później już wchodził do klatki niskiego bloku. Budynek reprezentował sobą żałosny widok. Nie był odremontowany, niemal sypał się w oczach. Mieszkania w środku były mieszkaniami socjalnymi. Aleksy nie cierpiał tu żyć, ale lepszy był własny kąt niż włóczenie się od jednych znajomych ojca do drugich. Kiedy Wojciech pobierał się drugi raz dokładnie wytłumaczył mu, dlaczego to robi.

– Wszystko dla twojego dobra – warknął na niego wtedy, a Aleksy ostentacyjnie dał znać, jak bardzo nie podobała mu się wizja posiadania macochy. – Kto się tobą zajmie, jak pójdę do pierdla? – Wtedy jeszcze nie wiedział, że przepowiedział sobie przyszłość.

– Sam się sobą zajmę – odparł w gniewie i wypadł na dwór jak huragan.

Teraz był wdzięczy, że ojciec podjął taką decyzje. Nie wiedział, coby się z nim stało, gdyby nie miał nad sobą opieki prawnej, ale podejrzewał, że nic dobrego. Tak przynajmniej mógł żyć w spokoju, jak chciał, a do macochy się przyzwyczaił, mimo że ta zdecydowanie miała coś z głową. Nigdy jednak nie robiła mu problemów, nie przyszło jej też ani razu go uderzyć nawet w pijackim ciągu. Jedyne, czego chciała, to by od czasu do czasu zrobił zakupy, ale i tak dopiero, gdy skończył piętnaście lat.

Z charakteru natomiast nie dało się jej lubić. Prawie nigdy się nie odzywała. Siedziała tylko w swoim fotelu, z którego wychodziła żółta gąbka i całymi dniami wpatrywała się w ściany, bądź w telewizor. Czasami znajdował ją tam w środku nocy. Pierwsze razy, kiedy to zobaczył, były przerażające. Potem się przyzwyczaił.

Teraz było tak samo. Wszedł do mieszkania, drzwi nie były zamknięte. Z mikroskopijnego holu od razu wyjrzał do pokoju. Nawet nie chciał myśleć o kontraście między jego salonem a salonem Sobonia. Odechciewało mu się patrzeć na peerelowskie meble i czerwone dywany. Na dodatek w domu śmierdziało spróchniałym drewnem.

Alina, bo tak nazywała się jego macocha, kołysała się lekko w fotelu. Na ekranie oglądała jakiś program przyrodniczy, ale kiedy usłyszała pasierba, spojrzała na niego brązowymi oczami. Cienkie, połamane włosy odgarnęła za uszy i kiwnęła mu głową.

Aleksy położył skradzioną stówę na meblościance, żeby to widziała. Resztę zachował dla siebie i przeszedł całą długość pomieszczenia, do kolejnych drzwi. Za nimi znajdowało się coś, co mógł nazwać swoim pokojem. Chociaż wymiarowo pomieszczenie bardziej przypominało schowek albo niezbyt dużą garderobę.

Nie obchodziło go to. Kiedy zamknął za sobą drzwi, ledwo się mieścił na skrawku podłogi, który mu został. Zrzucił z siebie ubrania, przeklinając bałagan. Nad łóżkiem miał tylko dwie szafki w których trzymał rzeczy. W środku ciuchy, na wierzchu sprzęt – przynajmniej on był wartościowy w całym tym syfie. Od niechcenia sięgnął po ładowarkę. Musiał naładować telefon, a kiedy podpiął go do prądu w końcu położył się na tapczan obity czerwonym materiałem z okrągłymi, płaskimi guzikami. Przykrył się kocem i zamknął niebieskie oczy. Rzęsy położyły mu się na policzkach, a on po chwili zasnął płytkim snem.

Obudził się kilka godzin później, kiedy słońce stało wysoko, co zobaczył dopiero, gdy wszedł do salonu. W jego klitce nie było okna, o telefonie chwilowo zapomniał. Na policzku miał odbity ślad po guziku. Ziewnął szeroko.

Macochy nie było w mieszkaniu, dzięki czemu od razu się rozluźnił. Był wypoczęty, chociaż żałował odrobinę przespanych godzin. Uciekały mu ostatnie dni swobody – tak przynajmniej zakładał.

Przeciągnął się, włączając telewizor. Nie oglądał go długo. Zamiast tego ubrał się w dresy i jeszcze nie do końca obudzony wyszedł z mieszkania, które składało się jedynie z dwóch pokoi. O łazience w środku mógł pomarzyć i musiał zadowolić się tą wspólną, znajdującą się na korytarzu – resztą tak samo jak kuchnią.

Ubrany w same dresy i czarne kapcie najpierw poszedł do łazienki, potem do kuchni, gdzie zaczął przygotowywać sobie szybki obiad, który składał się z kilku kanapek. Właśnie kroił ogórki, kiedy usłyszał za sobą kroki. Przymknął oczy. Wcale by nie pogardził chwilą spokoju. Po samym chodzie rozpoznał, kto do niego dołączył. Odwrócił się.

Do pomieszczenia wszedł Buka. Rosły chłopak, również ubrany w dres – sprawca siniaków na jego plecach. Buka spojrzał na niego zamglonym spojrzeniem. Zamrugał. Zbliżył się bardziej i zmarszczył brwi. Przez moment sam nie rozumiał, o co mu chodzi, po chwili jednak trybiki w jego głowie zaskoczyły.

– Aleks, kurwa, co ty masz z włosami? – zapytał, chwytając w palce rozjaśnione kosmyki. Zmrużył ciemne oczy.

– Nic nie mam. – Ni to warknął, ni to westchnął. Odwrócił się z powrotem do talerza. Buka jednak nie chciał odpuścić.

– Co ty, kurwa, pedał jesteś? – zaśmiał się chrapliwie, łapiąc go za ramię. Odwrócił go i spojrzał na niego głupkowato. Jeżeli oczy były odbiciem duszy, to on musiał być debilem.

Aleks zmrużył powieki. Ze spokojem odłożył nóż na blat i sięgnął po talerz. Wpatrując się świdrująco w kolegę, wpakował kanapkę do ust. Buka zamrugał. Aleksy wysunął talerz w jego stronę. Tamten ze wzruszeniem ramion poczęstował się jedzeniem.

– Siadamy? – zapytał Aleksy, wskazując brodą kwadratowy stół. Wyglądał jak z obskurnej jadłodajni. Nogi miał chwiejne, metalowe, na wierzchu pokryty był ceratą w zielone grochy. Na środku wazon pełnił funkcję popielniczki.

Usiedli. Buka wyciągnął łapy po kolejną kanapkę, a Aleksy jedynie wywrócił oczami. Potem zaczęli palić fajki, jedna za drugą, aż w końcu im się znudziło. Wazon był przepełniony petami.

– Ej, Buka, zniknę na jakiś czas. – Aleksy zmienił temat rozmowy. Spojrzał przelotnie w ciemne oczy.

– Na jak długo?

– Nie mam pojęcia. Być może na długo. – Wzruszył ramionami.

– I z kim będę trenował niby?

– Znajdziesz kogoś do trzepania skóry, o to bym się nie martwił.

– Zwłaszcza, że ty taki delikatniutki – zaśmiał się i znowu go zaczepił. Aleksy czasami miał wrażenie, że koleś był jedynie wyrośniętym dzieckiem, który w głowie miał tylko bójki.

Parsknął. Miał twardą skórę, mimo że często odbijały się na niej siniaki, których Buka prawie nigdy nie miał, chociaż dostawał równie mocno. Nie wiedział od czego to zależało. Chyba od indywidualnej budowy ciała.

– Żebyś znalazł drugiego takiego delikatnego. – Buka się skrzywił. Chyba dotarło do niego, że o godnego przeciwnika nie będzie tak łatwo.

Aleksy westchnął. Zerknął na telefon i wstał.

– Zeżarłeś, to ty sprzątasz – rzucił za sobą, kiedy już wychodził z kuchni. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy wyobraził sobie minę kolegi, potem jednak zmarszczył brwi i przystanął. – Słuchaj, Buka… Zajrzyj czasami do starej, dobra? Jakby czegoś potrzebowała…

– Skończ, dbamy o siebie jeszcze zanim tu zamieszkałeś – uciął chłopak, a Aleksy skinął mu głową i opuścił kuchnię z lżejszą głową.

Pół godziny później opuścił mieszkanie z zamiarem, by nie wracać tam w najbliższym czasie. Ubrany był w to, co wczoraj. Przy sobie miał tylko telefon i resztę pieniędzy, które ukradł. Był wczesny wieczór. Warszawa tętniła życiem. Obserwował to czujnie, jak zawsze. Śledził wzrokiem ludzi jak rasowy drapieżnik. Nie miał w tym żadnego konkretnego celu. Lubił widzieć rzeczy, na które inni nie zwracali uwagi. Zawsze musiał być zorientowany w sytuacji. Nie wyobrażał sobie, by iść przed siebie wpatrując się w chodnik, mimo że wiele ludzi tak właśnie czyniło. Prawie nigdy nie zakładał słuchawek, by słuchać muzyki. Zaburzały odbiór, rozleniwiły. Wolał widzieć i słyszeć.

Nie wiedział, ile razy dzięki temu dowiedział się czegoś przydatnego.

Włóczył się, patrząc, jak niebo się chmurzy i zaklął. Miał nadzieję, że nie będzie padać. Nie chodziło mu bynajmniej o to, że zmoknie. Nie. Bardziej martwił się tym, czy Cezary wyszedłby biegać w deszcz? Cholera przez ostatnie dwa tygodnie nie padało, nie miał więc sposobności się tego dowiedzieć.

Pół godziny później zaczęły z nieba spadać pierwsze krople. Zrobiło się ciemniej. Wiatr hulał między budynkami. Aleksy potarł ramiona i zaklął. O parasolce mógł pomarzyć, dlatego wstąpił do sklepu. Chodził po nim długo, aż sprzedawca zaczął mu się dziwnie przyglądać, dlatego w końcu chwycił colę i poszedł do kasy.

Coraz bardziej zaczął się martwić o powodzenie dzisiejszego planu. Na dworze zacinało, a on właśnie wyszedł na deszcz. Postanowił się streszczać. Musiał dotrzeć do domu Cezarego i wyglądało na to, że czekała go ciężka przeprawa.

Skorzystał z komunikacji miejskiej, aby przejechać trasę, która mu została. Było wpół do dziewiątej, a to oznaczało, że Soboń powinien biegać już pół godziny. Aleksy nie wiedział, czy tak faktycznie było, dlatego kiedy przyszedł pod jego klatkę zadzwonił domofonem. Gdyby facet odebrał, miałby pewność, że był w domu i nie marzłby głupio, dałby radę załatwić to też przez domofon, chociaż na żywo pewnie wypadłby wiarygodniej, ale nikt mu nie odpowiedział.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym odwrócił się i rozejrzał. Na horyzoncie zobaczył tylko dwie uciekające w popłochu młode kobiety. Usiadł przy ścianie klatki. Dłońmi objął kolana. Spuścił głowę.

Czekał, wsłuchując się w szum deszczu. Na ciało wstąpiła mu gęsia skórka, z włosów skapywały mu kropelki wody. Objął się ciaśniej dłońmi. Co jakiś czas jednak podnosił głowę, by rozejrzeć się po okolicy.

Kolejnym razem niebieskie oczy napotkały przed sobą zwalniającą, męską sylwetkę. Rozpoznał ją od razu. Skulił się jeszcze mocniej, kiedy Soboń kroczył w deszczu zwalniając z każdym krokiem, kiedy go widział. Przeszywał go wzrokiem. Zdecydowanie skrócił dzisiejszy trening, ale to i tak było Aleksowi… Nie, Jankowi, na rękę. Musiał nauczyć się myśleć o sobie w ten sposób.

Mężczyzna wszedł pod daszek. Westchnął, z twarzy ściekały mu krople deszczu. Chłopak spojrzał na niego wielkimi oczami, po czym odwrócił zażenowany wzrok.

– Przepraszam – szepnął. – Nie udało mi się zarobić pieniędzy na nocleg – powiedział zawstydzony, po czym uniósł głowę. Cezary wyciągnął w jego stronę rękę. Chwycił ją z wahaniem i poczuł, jak facet podciąga go bez problemu. Niemal na niego poleciał, ale w ostatniej chwili Soboń podtrzymał go za łokieć. Szkoda, planował wpaść mu prosto w ramiona, ale być może to też byłoby przereklamowane.

Skulił się. Nawet nie zdawał sobie sprawy jak jego aparycja pasuje do roli, którą sobie wybrał. Wyglądał jak spłoszony, nastroszony lisek. Soboń pokręcił głową, zerkając na jego gołe ramiona i przemoczone ubrania.

– Tak się składa, że ciągle mam jedną wolną sypialnię.

Wpatrywał się w sufit przez długi czas, potem przeniósł wzrok na ściany. Jedna, ta od drzwi, była zrobiona z cegły. Kiedyś bardzo ją lubił, nadawała cały klimat i pasowała nie tylko do pokoju ale i całego mieszkania. Znał to wszystko na pamięć. Jego łóżko wyłożone najczęściej ciemną pościelą z poduszkami obszytymi szaro-czarnymi poszewkami, stało na czarnych, metalowych nóżkach. Nie widział ich, ale wiedział, że dalej tam są, śmiesznie wywinięte. Pod oknem stało mahoniowe biurko z czarnym, metalowym wykończeniem. Kiedyś trzymał na nim laptopa, teraz niczego na nim nie było. Nad biurkiem zawieszona była półka, na której kiedyś leżały książki. Większość była szkolna. Uczył się z nich, a właściwie Soboń kazał mu się z nich uczyć, skoro nie chodził do szkoły. Wymigiwał się od tego jak mógł.

Do szkoły jeszcze zanim zamieszkał u Cezarego chodził bardzo rzadko. Dyrektor nie robił mu z tego powodu większych problemów, zbyt dobrze znał jego ojca, a jego ojciec zdecydowanie pilnował, aby o tym pamiętał.

Janek wrócił wzrokiem do kajdanek. Przyjrzał się zamkowi. Nie miał szansy otworzyć ich bez klucza. Kolejną godzinę bił się z myślami. Wspominał ich wspólne początki – najlepszy czas jaki mieli. Zaskakujące, jak rzadko o tym myślał. Prawie wyparł to z pamięci. Nawet się sobie nie dziwił. Po latach łatwiej było mu dostrzec to, czego kiedyś nie widział. Kiedyś nie patrzył na Sobonia jak na człowieka. Był jego celem. Zwykłym targetem, robotą do wykonania... Robotą, która z każdym miesiącem stawała się coraz trudniejsza. W końcu coś, co było jedynie zadaniem, stało się codziennością. Ich wspólną codziennością.

Codzienność zmieniła się w plany na przyszłość, które Janek pozwalał budować mu w głowie. Było mu to na rękę. Wiódł wygodne życie, nie brakowało mu pieniędzy, ojciec był zadowolony. Wymykał się pod przykrywką brania lekcji, wychodził ze znajomymi i chodził na imprezy. Cezary był opiekuńczy, ale nie przesadnie. Nie zamykał go w domu, ufał mu. Teraz odbiciem zaufania był metal zaciśnięty na jego nadgarstku.

Skulił się. Siedział, nogi miał przykryte kołdrą. Był głodny. I znowu chciało mu się iść do łazienki. W mieszkaniu było cicho. Denerwowało go to, jak mało było słychać zza ścian i drzwi. Cezary czasami gdzieś wychodził, potem wracał. Janek analizował to cały czas. Głowa wciąż go bolała, czuł się słabo.

Myślał o latach, podczas których ukrywał się przed Soboniem. Zmieniał mieszkania co kilka miesięcy, nie wychodził do centrum, trzymał się na uboczu. Ojca odwiedził raz na samym początku, później nie – był spalony. Cezary musiał się dowiedzieć, jaka była jego prawdziwa tożsamość, nie odpuściłby. I dowiedział się. Więc Janek przez te wszystkie lata nie wrócił do domu macochy. Nie odwiedził Buki. Przez pierwsze miesiące czuł na karku niemal lodowaty oddech dawnego kochanka. Raz był tak blisko, że Janek go zobaczył. Widział jego twarz, zacięcie na niej. I czystą nienawiść. Ale to było lata temu. Potem poznał Dębe, wkręcił się w jego towarzystwo, wmieszał się w tłum. Dębski rozgryzł go od razu. Wystarczyło, że na niego spojrzał.

– Myślisz, że nie rozpoznam lisa we własnym kurniku? – warknął na niego wtedy, mierząc go burzowym spojrzeniem. Wystarczyło to jedno zdanie, aby wiedział, że facet znał jego prawdziwą tożsamość. Spanikował, nie wiedział, co zrobić z dłońmi. Nie miał jednak wielkiego wyboru. Dębski był jego ostatnią szansą. Gwarancją jakiegokolwiek bezpieczeństwa.

– Posłuchaj… – zaczął szybko Jankowym tonem. Wyzbył się całej buty, wiedział, że w tej sytuacji na nic by mu się nie zdała, na dodatek facet go nie znał, nie z charakteru, mógł więc zbudować sobie nowy. Podrasowany. – Wiem, kim jesteś, ty wiesz, kim jestem ja. Możemy sobie nawzajem pomóc…

– Niby w jaki sposób? – zakpił.

– Dużo wiem. A ty zbierasz informacje – powiedział z nadzieją. Dęba zastanawiał się, mierzył go chłodnym spojrzeniem, jakby ważył w głowie, ile jest warty. Czy jest warty takich kłopotów.

– Przyjdź tu za tydzień w środę. Zobaczymy, czy się przyjmiesz – powiedział wtedy, po czym spojrzał na niego wymownie. Janek cały czas wlepiał w niego spojrzenie. – A teraz wypierdalaj, na co czekasz, na lizaka? – zirytował się, unosząc dłonie do góry, jakby miał wszystkiego dość.

Chłopak umknął mu z oczu zaledwie w kilka sekund. Jak się okazało tydzień później, podrasowana wersja Janka zdecydowanie się przyjęła, a on zyskał kilka nowych, wartościowych znajomości. Dęba jednak do końca patrzył na niego z dystansem, a nawet z niezbyt krytą antypatią. Nie obchodziło go to aż tak, nie kiedy Cezary znalazł się dwa kroki za nim. Już nie deptał mu po piętach. Nie czuł jego oddechu na karku. Był bezpieczny na kilka kolejnych miesięcy i to sprawiło, że stracił czujność.

Teraz też ją tracił, kiedy mijała już dwunasta godzina, a on siedział zamknięty w dusznym pokoju, bez dostępu do wody i jedzenia. Tylko on i jego myśli, dokładnie tak jak chciał Soboń. Janek zaczynał rozumieć z mijającym czasem, że była to wyrafinowana forma tortury, którą ciężko znosił. Cisza wprawiała go w drżenie, potęgowała stres. Cały czas na coś czekał. Nie wiedział tylko, czego miał się spodziewać.

Mógł nie brać tego telefonu, przeszło mu przez głowę. Objął kolana jedną ręką. Czoło położył sobie na ramieniu i trwał w pustce. Wydawało mu się, że ma gorączkę.

Zaletą nie spożywania żadnych płynów ani jedzenia miało swoje plusy. Przynajmniej nie musiał tak desperacko iść do łazienki.

Bolała go głowa. Bolała go ręka.

Zwłaszcza że ty taki delikatniutki.

Parsknął. Bolała go ręka, normalnie koniec świata. Zaśmiał się, spojrzał na lekko nabrzmiałą, czerwoną dłoń. Poruszył palcami. Miał ochotę się wyżalić. Co się z nim, kurwa, stało?


– Jurek, nie uwierzysz! Boże, patrz! Rana! Ja krwawię! Czy ty to widzisz?!

– Ledwo to widzę.

– Ledwo?! Toż to prawie zagraża mojemu życiu!

– Wygląda jak rozcięcie od kartki papieru.

– O nie, nie, Jurek. To coś znacznie poważniejszego! Krew mi leci!

– Ledwo wypływa…

– Ale jednak! Boże, Jurek, chyba zaraz zemdleję…

– Chcesz wodę utlenioną?

– No. I jakiś bandaż… Dzięki, jesteś nieoceniony. Zajmiesz się tym…?

– Nie przesadzasz?

– Nie przesadzam!


Przesadzał, cholera, jak on przesadzał. Odgrywał teatrzyk w najlepsze, a co było najgorsze całkiem lubił w nim grać. Teraz też mógłby dramatyzować, aby dostać odrobinę atencji. Zaśmiał się bez radości po raz kolejny, kręcąc głową. Miał wrażenie, że Janek przejął nad nim całkowitą kontrolę. Tak jakby to on narzucił mu swoją osobowość, a nie na odwrót. A teraz jego smutek wtaczał mu się prosto do krwiobiegu. Żałował, że nie ma tu Gosa, który rzuciłby się, żeby mu pomóc. Żałował, że nie miał okazji z nim porozmawiać…

– Co cię tak śmieszy? – Uniósł gwałtownie głowę. Jasne włosy opadły mu na czoło. Spojrzał na Sobonia zdezorientowany. Miał lekko zamglony wzrok. Nie wiedział, jak mężczyzna go usłyszał. Czy przechodził akurat korytarzem? Czy może był tu gdzieś ukryty podsłuch?

Zerknął sugestywnie na kajdanki.

– Żelastwo ma zdecydowanie za dobre poczucie humoru – powiedział, obserwując chwilową dezorientację mężczyzny. Oglądał jak marszczy brwi, chyba w wyrazie gniewu.

Nie powinien się odzywać.

Nie powinien się odzywać, powtórzył w myślach, kiedy mężczyzna bez słowa opuścił pokój. Schował głowę w kolanach. Wziął drżący oddech. Na rękach miał gęsią skórkę.

Tym razem jednak usłyszał kroki, więc się wyprostował. Cezary trzymał w dłoni szklankę wody, którą postawił mu na szafce przy łóżku.

Zaskakujące było, jak mało się odzywał. Po prostu się odsunął i wyszedł ponownie. Tym razem jednak zostawił drzwi szeroko otwarte. Janek więc wiedział, że to nie koniec wizyt.

Wolną ręką wziął szklankę do ręki i zwilżył usta. Gardło miał wyschnięte na wiór. Wypił duszkiem prawie całą wodę, powstrzymując się dopiero na samym końcu. Skąd mógł wiedzieć, kiedy Sobonia znowu najdzie na odrobinę litości? Odstawił szklankę z powrotem na szafkę i czekał. Tym razem był pilniejszy. Uważnym wzrokiem prześledził mężczyznę ubranego w czarny dres, gdy ten przeszedł przez próg, trzymając w dłoni talerz z jedzeniem. Spojrzał na niego z niechęcią i odłożył talerz obok. Janek wpatrywał się w niego bez wyrazu. Jeżeli liczył na jakieś słowa to się przeliczył, Cezary bowiem jedynie zabrał szklankę i wyszedł. Znowu nie zamknął drzwi, więc chłopak liczył na to, że wróci z jego wodą i tak też się stało. Cezary jednak przyniósł mu plastikową butelkę, zamiast szklanki i jakąś miskę.

– Co to ma być? – Janek odkaszlnął kiedy usłyszał swój własny zachrypnięty głos.

– Twoja toaleta – odpowiedział Soboń, rzucając mu miskę na poduszkę.

– Żartujesz sobie?

– Nie jestem w nastroju do żartów.

– Cezary, nie bądź taki… Wypuść mnie.

– Może kiedyś – odpowiedział zwięźle i wyszedł tym razem zamykając drzwi za sobą. Janek już nie starał się hamować przekleństw. Ze złością spojrzał na posiłek, uznając to za jeszcze większą formę tortury niż te dotychczas. Postanowił, że nic nie tknie i żeby go nie kusiło chwycił talerz ze złością. Z narastającym wkurwieniem stwierdził, że był papierowy. Soboń o wszystkim pomyślał, nawet o tym, że szkłem mógłby już mieć jak się bronić, dlatego dał mu to i wyniósł tę pieprzoną szklankę.

– Skurwysyn! – wrzasnął, nie mając pewności, czy Soboń to usłyszy, po czym cisnął posiłkiem w drzwi. Ten uderzył w nie z żałosnym plaśnięciem. Ledwo było to słychać, co wyjątkowo Jankowi nie pasowało.

Chciał swój teatrzyk, a Cezary nawet to mu odebrał.

Żeby się uspokoić zaczął łapać głębokie oddechy. W głowie jak mantrę powtarzał, że kiedyś to się skończy. Uwolni się i znajdzie się w sytuacji, gdzie będą z Soboniem na równi i wtedy załatwią sprawy między sobą, tak jak powinni. Za pośrednictwem przemocy. Janek dokładnie wyobrażał sobie w jaki sposób jego pięść docisnęłaby się do szczęki faceta, a potem mógłby uderzać już na oślep, dopóki Soboń nie znieruchomiałby na podłodze. Bez swojego gnata nie byłby już taki mocny. A gdyby ten przypadkiem trafił w ręce Janka…

Chłopak zmarszczył brwi. Jego głowa wypełniła się pustką. Co by się stało, gdyby trzymał palce na spuście?

Mimo tych myśli wizja nie ruszyła dalej w żadną stronę przez długi czas, podczas którego chłopak nieświadomie odpłynął. Zsunął się niżej na materac, wciąż zmarznięty, nieprzykryty kołdrą, śnił niespokojnie o tym, o czym tak długo rozmyślał.

W śnie znajdował się w obskurnym pomieszczeniu, które wydawało mu się dziwnie znajome. Było ciasne, niemal klaustrofobiczne i białe. Całe białe, mimo że wszędzie był bałagan. Wyglądało tak jakby ktoś wyssał z niego wszystkie kolory. Pomalował farbą albo narzucił płótno. Janek nie wiedział, czemu tam się znalazł, ale czuł, że serce mu wali, a dłonie i nogi drżą. Był rozdygotany. Wcześniej biegł, chyba uciekał.

Teraz jednak droga się przed nim zamknęła, a on stał pośród bieli, która wydawała mu się bezpieczna. Wszystko się uspokoiło, oddech mu się wyrównał, a przed nim pojawiło się lustro. Spojrzał w nie zaciekawiony, nie zobaczył jednak swojego odbicia. Przed nim stał ktoś inny, mimo to doskonale znajomy. Różnili się kolorem włosów, ubraniami i postawą. Odbicie uśmiechało się leniwie, z arogancją. Skinęło mu głową, oczy mu lśniły…

Janek spoglądał na Aleksego z ciekawością, gdy ten pokazał mu coś ruchem ręki. Podążył wzrokiem za jego gestem, spojrzał na własne dłonie. Chciał być zdziwiony, ale nie był. Doskonale wiedział, co trzymał przez cały ten czas.

Spojrzał w górę w niebieskie oczy. Za sobą usłyszał huk otwieranych drzwi, ale się nie odwracał. Wpatrywał się w arogancko wywinięte usta i wyzywające spojrzenie. Przez plecy przeszły mu dreszcze, kiedy odbicie pochyliło się w jego stronę i spytało:

– Strzeliłbyś

___

Hejo! Dzisiaj wspominki zdominowały rozdział, dzięki czemu mieliśmy okazję trochę lepiej poznać Aleksego i jego sytuację rodziną. No i nie wygląda to najlepiej. Nie wiem, kogo by nie przerażała taka nawiedzona macocha... Ale za to kolegę ma całkiem fajnego. Buka spoko ziomek, tylko może trochę nie najmądrzejszy. :')

No ale dzisiaj się nie rozgaduję! Chciałam tylko jeszcze Wam pokazać cudowną pracę, którą wykonała Neoli  za co jeszcze raz bardzo dziękuję, dalej się rozpływam <3

Zakochałam się w niej, jak tylko ją zobaczyłam i wciąż nie mogę napatrzeć się na Janka. Zwłaszcza że klimat całego rysunku jest totalnie w puuunkt. No i sami przyznajcie, że pasuje idealnie do snu, który był opisany w tym rozdziale. 

A oto Janek:

Jak myślicie, strzeliłby?

Jak myślicie, strzeliłby?

2 komentarze:

  1. Hej. Rozdział cudny. Lubię te Jankowe wspomnienia. Coraz więcej można się dowiedzieć ,jak z Soboniem się poznali i to jak Janek żył zanim stał się Jankiem. Szczerze , współczuję mu ,. Co do siedzącej macochy w fotelu ,to podejrzewam ,że każdy by się bal :). Jeżeli chodzi o sen to myślę ,że Janek by wymiekl i nie strzeliłby ,zawsze starał się wszystko łagodzić i jakoś wykręcał się od większych akcji,zaś Aleksy to myślę ,że pociągnął by za spust i jeszcze by się przy tym głupio uśmiechał. Mam wrażenie ,żew Janku walczy dobro i zło i ciekawe kto zwycięży? Praca przedstawiająca Janka jest rewelacyjna i faktycznie przypasował do dzisiejszego rozdziału. Pozdrawiam życzę dużo weny w

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i od razu przepraszam, że tak długo nie odpisywałam! Cieszę się, że podobają Ci się wspomnienia - właściwie to pierwsza moja praca, w której odgrywają aż tak dużą rolę i dobrze wiedzieć, że nie wypadają gorzej od teraźniejszości :3
      Taka macocha to obrazek jak z koszmarów, nic więc dziwnego, że Janek ma trochę zrytą psychikę ^^'
      Co do przemyśleń na temat strzału, to są bardzo ciekawe. I właściwie już drugi raz czytam coś bardzo podobnego: Janek by nie strzelił, a Aleksy już tak. To mega mnie intryguje, bo jednak jakby nie patrzeć to wciąż jedna osoba. Niemniej, jest w tym na pewno ziarenko prawdy i te dwie strony w chłopaku mogłyby ze sobą walczyć, gdyby przyszło do podejmowania decyzji.
      Również pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję!

      Usuń