Po wyjściu Kacpra przez dobrą godzinę leżał w łóżku, wpatrując się w sufit, a jego ciało rozpływało się od nadmiaru wrażeń. Było mu gorąco, a najgorsze było to, że ciepło wcale nie brało się z zewnątrz tylko pulsowało przy sercu, roznosząc się nieznośnymi falami na każdą kończynę aż po palce.
Kacper był niemożliwy. Szantażował go! Wymagał pocałunków. Leżał z nim w łóżku, zachowując przy tym jakby nic go to nie ruszało, podczas gdy brzuch Marcela niemalże skręcał się z jakiejś chorej ekscytacji…
– Kochanie? Dobrze się czujesz? – Ewa stanęła w progu pokoju. – Widziałam w łazience przemoczone rzeczy, chyba nie chcesz mi powiedzieć, że włóczyłeś się po dworze w burzę? – zapytała, zwężając groźnie oczy. Tuż zza niej, niczym duch, wyłoniła się Zuza, która od razu podbiegła do brata i wpakowała mu się na łóżko.
– Patrz, co dostałam od mamy! – krzyknęła, rażąc swoim piskiem wrażliwe uszy domowników. Od razu wyciągnęła łapki w stronę brata, pokazując mu biały flet. Chwilę później przycisnęła instrument do ust i zaczęła dmuchać, przez co wydobyły się z niego przeraźliwe dźwięki.
– Jezu, Zuza, przestań! – sapnął, wychylając się do siostry, żeby zabrać jej narzędzie zbrodni, ta jednak, szybko niczym kobra, zeskoczyła z łóżka i dmuchała dalej. – Zuza!
– Czekam na odpowiedź – syknęła mama, która jakimś cudem wydawała się być odporna na kakofonię okropnych dźwięków.
– Jezu, zmoczyło mnie trochę, nie zdążyłem się schować, ale… Zuzka, przestań natychmiast, bo ci go połamię! – krzyknął, kiedy siostra zaczynała rozkręcać swój koncert. – Naprawdę kupiłaś jej flet? – jęknął, zerkając z niezrozumieniem na rodzicielkę. – Już ci się znudziły kredki? Mogłabyś pójść pomalować ściany w przedpokoju…
– Marcel!
– No co!
– Żadnego malowania ścian – powiedziała ostro Ewa, grożąc córce palcem. Ta jednak nie wydawała się zainteresowana, zamiast tego przez kolejne kilka godzin grała nieustannie.
I nawet jeżeli Marcel wcześniej nie był chory, tak po tym wieczorze choroby się nabawił.
Niemalże rozsadzało mu głowę i to już długo po tym, jak Zuzka poszła spać, a w domu w końcu zrobiło się cicho. Żeby było lepiej, nie tylko głowa mu doskwierała – gardło zaczęło go drapać, a on już wiedział, czym to się skończy. Zawsze zaczynało się tak niewinnie, zwykła niemoc w przełknięciu śliny, a potem… Potem budził się z bólem i nie mógł powiedzieć słowa. Tym razem nie było inaczej.
Budzik zadzwonił o siódmej, drzemka o siódmej piętnaście, Ewa przyszła o siódmej trzydzieści, ale Marcel nawet tego nie pamiętał. Obudził się koło jedenastej. Nie mógł mówić, w uszach mu szumiało, głowa bolała go jak nic innego, a na szafce stała zimna już herbata. Chwycił za nią chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w gardle, ale to nic nie dało. Opadł na poduszki.
Przeklęty Kuba! Przeklęta burza! Przeklęta Zuzka i jej przeklęty flet!
Kacper też był przeklęty!
Chociaż jemu oberwało się już bardziej z reguły niż z jakiejkolwiek winy.
Sapiąc ciężko, chwycił za telefon. Mama musiała być w pracy, a Zuzia w przedszkolu. Najpierw chciał zadzwonić do rodzicielki, ale potem przypomniał sobie, że nie jest w stanie wykrztusić nawet słowa, więc odłożył telefon.
Poczłapał do kuchni, gdzie na stole zastała go karteczka: „Kochanie, nie ma leków, jak tylko skończę pracę, to coś kupię.”
Oczywiście! Przecież jemu to zawsze piach w oczy!
Nie mając co ze sobą zrobić wrócił do pokoju, gdzie odpalił komputer. Grał przez dwie godziny w swojego ulubionego RPG-a, a potem przeniósł się na łóżko i zajrzał na Fejsa. Kusiło go, by odezwać się do Bartka, bo chłopak, odkąd Marcel zadzwonił do niego na imprezie, w ogóle się nie odzywał. Logował się za to w miarę regularnie, więc chociaż to było uspokajające. Nie zmieniało to jednak faktu, że Marcelowi brakowało roześmianej gęby przyjaciela, jego głupiego głosu oraz tego, że mógł mu się zwierzyć. W końcu ostatnio tyle działo się w jego życiu!
Cały ten Kuba, na myśl którego Marcela aż trzęsło, no i Kacper.
Kacper dział się bardzo inwazyjnie. Może nie szybko, bo hej, przez prawie dwa miesiące, przez które go męczył, pozwolił sobie zaledwie na pocałunek w policzek i czoło, ale gestami tymi wywoływał większą reakcję, niż Kuba wpychając mu język do gardła.
Przeklęty Kuba…!
Przez cały dzień Marcel czuł się ze sobą okropnie i już nawet nie chodziło o jego parszywy stan fizyczny, co psychiczny. Cały czas myślał o tym, że może jednak, jakimś cudem, mógł się zarazić…
Były to głupie myśli, bo przecież Kacper nawet nie był przekonany na sto procent, że chłopak faktycznie mógł być nosicielem no i, z tego co czytał, nie można było się zarazić przez pocałunek, jeżeli nie było kontaktu z krwią, tak jak Wawrzyński mówił, ale obawa pozostawała i kołatała się gdzieś z tyłu głowy.
Z zamyślenia i stanu ogólnego rozbicia, wyrwał go dźwięk nadchodzącej wiadomości. Uśmiechnął się lekko przeczuwając, kto mógł się do niego dobijać.
Kacper. Oczywiście.
„Jesteś w szkole?”, przeczytał.
„Nie, oblegam łóżko.”, odpisał, a po chwili, doprawdy nie wiedząc co go podkusiło, dodał: „Sam”.
Czekał na odpowiedź zastanawiając się, jak Wawrzyński zamierza to skomentować, ale zamiast SMS-a jego telefon się rozdzwonił. Marcel jęknął w duchu, nie wiedząc, czy będzie w stanie wypowiedzieć chociażby słowo, ale odebrał.
– To zaproszenie? – usłyszał zadowolony głos i wywrócił oczami, a przez chorobę nawet to sprawiło mu dyskomfort.
– Marzysz, Wawrzyński – wychrypiał, czując, jak w gardło wbija mu się tuzin szpilek. Jego głos był słaby i łamał się, a mówienie, jak nic innego, sprawiało mu ból.
– Nie brzmisz zbyt dobrze… – odparł Kacper po dłuższej chwili. – Naprawdę się rozchorowałeś.
– Chyba umieram, a nie tylko się rozchorowałem – udało mu się wycharczeć.
– Jest aż tak źle? Zresztą może lepiej nie mów… Nie brzmisz najlepiej.
– Dzięki. Zawsze wiesz, co powiedzieć, żeby mnie podbudować. I tak, jest aż tak źle. Gardło mi zaraz odpadnie – mówił głosem pełnym boleści, narzekając jak przystało na prawdziwego faceta. – Chociaż jakby odpadło to byłbym właściwie wdzięczny.
– Cicho już bądź. Słyszę, że nie możesz mówić.
– No jak do mnie dzwonisz!
– Jezu, Rogacki – warknął Kacper, po czym rozłączył się bez słowa.
„Nie wytrzymam z tobą”, napisał od razu po rozłączeniu, na co usta Marcela drgnęły wyraźnie.
„Dobrze to słyszeć, w takim mój plan działa.”
„Jaki plan?”
„Odstraszyć Wawrzyńskiego w cholerę.”
„…”
„:)”
„Nie jesteś nawet blisko. :*”
Marcel prychnął, czego pożałował chwilę potem, kiedy jego gardło zapłonęło żywym ogniem. Złapał się za nie i zaczął kaszleć, a to już był koniec; poczuł się tak, jakby ktoś od środka pocierał mu przełyk papierem ściernym. W oczach stanęły mu świeczki. Z coraz większym bólem spojrzał na godzinę – Ewa miała wrócić z pracy dopiero za cztery godziny. Do tego czasu mógł już leżeć martwy.
„Mogę mieć prośbę?”, odważył się napisać.
„Co jest?”
„Jesteś zajęty?”
„Nie aż tak bardzo.”
„Może mógłbyś wpaść na chwilę? Leki byś mi jakieś przyniósł?”
„Rogacki…”, napisał Kacper, a Marcel wyczuł w tym jednym słowie tyle zwątpienia, że nie mógł się nie uśmiechnąć.
„Nie mam nic w domu, a obawiam się, że zanim wróci mama z dostawą proszków, mogę już być jedną nogą w grobie.”
„Będę za piętnaście minut”, przeczytał z zadowoleniem, wyobrażając sobie poważny wyraz twarzy Wawrzyńskiego kiedy to pisał i przykrył się bardziej kołdrą. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy może nie powinien się przebrać w jakieś bardziej reprezentacyjne ciuchy, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Nie miał na to siły, a Kacper miał sporą praktykę w patrzeniu na jego zmarnowane ciało, więc powinien jakoś to przełknąć.
Na szczęście, tak jak napisał, zjawił się na czas. Marcel z trudem zwlókł się z łóżka, żeby otworzyć mu klatkę i poczekał w przedpokoju aż wespnie się na trzecie piętro, a wspiął się całkiem szybko. Marcel otworzył mu drzwi z ulgą spoglądając na siatkę pełną leków.
– Hej – wychrypiał. Kacper od razu się skrzywił.
– Hej – odparł z rezerwą, patrząc na niego z czymś na kształt litości.
Poszli do kuchni, gdzie chłopak zaczął wypakowywać leki z siatki.
– Chcesz herb…?
– Nic nie mów, Rogacki – przerwał mu Kacper, najwyraźniej nie mogąc go słuchać. – I tak, możesz zrobić. Nastaw więcej wody na leki.– Marcel wywrócił oczami. Tylko przyszedł a już się rządził!
Tak jak zamierzał, nastawił wodę i przysiadł się do stołu, przeglądając w milczeniu skarby, które przyniósł Wawrzyński. Najchętniej wziąłby to wszystko naraz.
– Masz miód? – zapytał Kacper, spoglądając na niego co chwilę. Chyba było mu go szkoda. Marcel się nie dziwił, jemu też było siebie szkoda.
– Mhm. Szafka nad kuchenką – wycharczał, wyłupując poszczególne leki z opakowań. Potem połykał je po kolei, płacząc w duszy nad swoim biednym gardłem.
– Może powinniśmy pójść do lekarza? – zastanawiał się na głos Kacper, nie mogąc oderwać zaniepokojonego spojrzenia od jego bladej twarzy.
– Nie, przejdzie mi… Po lekach na pewno.
– Na pewno – bąknął nieprzekonany.
Potem Marcel zaparzył im herbaty i podsunął kubek Kacprowi niemal pod sam nos, taki był gościnny!
– Dzięki. No już, wlej miód do swojego kubka – nakazał. Kiedy się martwił, naprawdę był nieznośny! – I najlepiej wracaj do łóżka…
Marcel wrócił.
– Obejrzymy coś? – zaproponował, zagrzebując się pod kołdrą.
– Czemu nie.
– To włącz coś.
– Coś konkretnego?
– Twój ulubiony film? – rzucił, obserwując, jak Kacper zamyśla się na chwilę.
– Och, okej. Myślę, że ci się spodoba – odparł entuzjastycznie, na co w głowie Marcela zapaliła się ostrzegawcza lampka.
– Co to za film…?
– Zobaczysz – powiedział z okropnym uśmieszkiem na ustach. Grzebał chwilę w Internecie aż w końcu znalazł to, czego szukał.
– Przekręć monitor – poprosił Marcel. Kacper zrobił to od razu odpalając film, a potem przysiadł na samym brzegu łóżka. – Jak chcesz to…
– Cicho już bądź. – Westchnął, domyślając się co takiego Marcel mógłby mu zaproponować. Posunął się w głąb łóżka, ale wciąż utrzymywał spory dystans. – Oglądaj.
Więc Marcel oglądał.
I czy naprawdę spodziewał się po swoim życiu czegoś więcej?
Cóż, szczerze to tak. Spodziewał się więcej, ale bynajmniej nie był zaskoczony, kiedy z ekranu łypnął na niego, tak, dokładnie – Batman.
– Kacper…
– Nie marudź.
– To może jednak Spider-Man? Albo Deadpoola ostatnio ściągnąłem. Jest bardziej gejowski niż ty, więc może by ci się spodo…
– Marcel, cicho bądź. Oglądaj.
No więc oglądał. Oglądał i z każdą minutą wciągał się coraz bardziej aż nawet, pod koniec filmu, zmienił swoje mniemanie o tym całym, pożal się Boże, Batmanie.
– Ten Joker…
– Jest świetny, nie?
– No. Nie widziałem nigdy tej wersji. Zawsze jak już coś leciało, to było to takie gówno, że nie wiem.
– To jedyny zdatny do obejrzenia film. – Kacper przyznał mu rację.
– No, nienajgorszy – odparł wyniośle, ogłaszając wszem i wobec swój werdykt.
– A twój ulubiony…?
– Włączę! – sapnął, starając się wygramolić spod kołdry. – Siedź i mnie nie oceniaj, ok? – dodał, odpalając jedną z płyt leżących w szafce przy biurku.
– Nie obiecuję – rzucił Kacper, uśmiechając się półgębkiem. Ułożył się wygodniej. Marcel włączył ulubiony film. Usadowił się tuż przy nim, a Kacper spojrzał na niego kpiąco, westchnął i przerzucił ramię przez jego plecy. Rogacki nie skomentował tego, ani się nie odsunął. Poczuł ponownie ciepło w sercu i oparł się o bok chłopaka. Było mu wygodnie i ciepło.
Na dodatek, wystarczyło kilka pierwszych sekund, by na ustach Kacpra wymalował się szeroki uśmiech.
– Serio, Shrek?
– Serio, serio – odparł dokładnie takim tonem jak ogr w jednej części.
Potem zaczęli oglądać w ciszy, a Marcel robił się coraz bardziej senny, aż w końcu zasnął.
Obudził się kilka godzin później. Był zdezorientowany i jeszcze bardziej chory niż wcześniej. Gardło miał wysuszone, całkowicie opuchnięte. Chyba faktycznie niepotrzebnie się tyle odzywał do Kacpra…
Tylko gdzie był Wawrzyński?
Znajdując w sobie ostatnie pokłady energii, wstał. Zakręciło mu się w głowie, ale zignorował to i wyszedł z pokoju. Zobaczył zapalone w salonie światło, a tam, a jakże, Wawrzyńskiego siedzącego razem z Ewą przy niskim stoliku, popijającego niespiesznie coś z kubka.
– Hej. – Ich głowy od razu odwróciły się w jego stronę.
– Boże, Marcel, jak ty mówisz! – Ewa wstała gwałtownie i podeszła do niego, układając dłoń na rozpalonym czole chłopaka. – Musisz mieć straszną gorączkę! – sapnęła, po czym odwróciła się i zniknęła na chwilę w kuchni. Marcel w tym czasie spojrzał pytająco na Kacpra. Podszedł do niego i usiadł ciężko na kanapie. Zaraz poczuł chłodną dłoń na czole. Westchnął, wbijając umęczone spojrzenie prosto w niebieskie oczy.
– Masz termometr – rzuciła Ewa, wpadając do salonu. Kacper od razu opuścił dłoń.
Kobieta podała synowi ustrojstwo, które ten włożył pod pachę.
– Co robic…? – zaczął, na co zarówno mama jak i Kacper skrzywili się dosadnie.
– Nie mów, kochanie – szepnęła, przeczesując zmierzwione od snu włosy chłopaka. – Kacper był na tyle miły, że pomógł mi zakupami, kiedy ty spałeś.
Ten to wiedział jak zdobyć sympatię kobiet w rodzinie. Nieszczęśliwie, sympatię jedynego faceta też powoli zdobywał. Cholerny farciarz.
– A Zuz…?
– U Ani – przerwała mu szybko, a on pokiwał tylko głową. – No, pokaż ten termometr. Trzydzieści dziewięć i siedem! Marcel! Do łóżka, natychmiast – zagrzmiała, wstając pośpiesznie z kanapy. – Zrobię ci zimny okład. – Rogaci powiódł za nią umęczonym spojrzeniem.
– Chodź… – usłyszał z drugiej strony, więc niespiesznie odwrócił głowę. Nie kontaktował tak bardzo, jakby chciał. Miał wrażenie, że wszystko dochodzi do niego z opóźnieniem, a całe jego ciało jest obolałe. – Słyszysz? – dodał cicho, pomagając mu się podnieść. Potem poszedł z nim do pokoju i usadził go na łóżku. – Nie wstawaj – nakazał, kiedy Marcel, z niewyjaśnionych przyczyn, zaczął podnosić się z łóżka. – Moje plany co do soboty właśnie legły w gruzach.
Marcel zmarszczył brwi. Jakie plany…?
– Trzymaj, kochanie. – Ewa wpadła do pokoju i podeszła do łóżka. Ułożyła mokrą, lodowatą ścierkę na jego czole, na co się wzdrygnął. Okropne uczucie. – Trzeba zbić gorączkę. A ty najlepiej śpij.
– Nie chcę – wychrypiał. W końcu przespał i tak większość dnia.
– To leż tak, a ja przyniosę leki – poderwała się, a Marcel odprowadził ją nieprzytomnym spojrzeniem.
– Zostaniesz jeszcze? – spytał Kacpra, który znowu siedział dalej niżby Marcel sobie tego życzył.
– Dopóki twoja mama mnie nie wygoni – zapewnił, uśmiechając się słabo.
Ewa go nie wygoniła, chociaż od dłuższego czasu Marcel leżał sam, a oni rozmawiali cicho w kuchni. Gorączka nie schodziła, mimo że kobieta starała się zbić ją z całych sił. Marcel wypił już wszystko, co mógł – rozpuszczone leki, mleko z miodem i zioła, które ponoć miały pomóc na gardło, ale nie pomogły. Nawet oddychanie sprawiało mu ból, nie mówiąc już o jakimkolwiek wydawaniu dźwięków.
Leżał sam przez kilka minut, ale potem do niego wrócili. Ewa znowu podała mu termometr.
– Zmierz jeszcze raz – poprosiła, przystając nad nim. Kacper usiadł na krześle przy biurku. – Gorączka rośnie – zaniepokoiła się. – Pojedziemy na izbę przyjęć, zadzwonię po taksówkę…
– Nie ma potrzeby. Zawiozę was – odparł od razu Kacper. – Tylko pójdę po samochód i za dziesięć minut jestem z powrotem. – Wstał szybko.
– Poradzimy sobie, nie będziemy ci zawracać głowy.
– To naprawdę żaden problem – zapewnił, wychodząc z pokoju i tyle go było. Ewa westchnęła cichutko, patrząc smutno na syna i pomogła mu się wygrzebać z łóżka. Musiał się w końcu ubrać, by wyjść.
– Dobrze widzieć, że na świecie są jeszcze dobrzy ludzie – skomentowała Kacpra, a Marcel, gdyby miał siłę, uśmiechnąłby się pewnie ironicznie, mimo że ostatnio mógłby powiedzieć o Wawrzyńskim dokładnie to samo.
Po kilkunastu minutach, już wyszykowani, zeszli na dół i wpakowali się do auta Kacpra. Na izbie przyjęć, jak to często bywało, zastała ich ogromna kolejka, wiec Marcel wszedł do lekarza dopiero po godzinie cierpień. Ewa przez ten czas kilka razy zdążyła podziękować Wawrzyńskiemu, a chłopak odpowiadał, że naprawdę nie ma za co.
Marcel był mu wdzięczny.
Nie kontaktował na wizycie. Kiedy doktor go badał był ledwo przytomny, a potem nie pamiętał już niczego.
Obudził się na drugi dzień w łóżku, w trochę lepszym stanie. Nadal miał opuchnięte gardło i w dalszym ciągu czuł się gównianie, ale jakoś udało mu się wstać. W kuchni siedziała mama. Popijała czarną, mocną kawę, włosy miała związane w niechlujny kucyk, a ręce lekko jej drżały od nadmiaru kofeiny.
– Hej – wycharczał z progu, posyłając jej niemrawy uśmiech.
– Hej, kochanie – odpowiedziała, wstając. Podeszła do lodówki i od razu zaczęła przygotowywać mu śniadanie.
– Nie chce jeść…
– Musisz, żeby wziąć antybiotyk – odparła, więc Marcel wmusił w siebie jedną kanapkę, na pozór wyglądającą całkiem, całkiem, ale, jak się okazało, pod zachęcająco wyglądającym serem znajdował się czosnek, od którego aż się skrzywił. Mimo to zjadł troszeczkę, by móc wziąć leki.
Tak upłynęła mu sobota i niedziela. W poniedziałek, tak jak i w piątek, nie poszedł do szkoły, chociaż czuł się już lepiej. Czasami Kacper się do niego odzywał, ale Marcel nie miał siły nawet z nim pisać. Ich plan zrobienia badań również został pokrzyżowany. Na szczęście Marcel był już trochę uspokojony. Właściwie to nawet bardziej niż trochę. Prawie na sto procent był przekonany, że żadnym wirusem się nie zaraził! Nie zmieniało to faktu, że testy i tak postanowił wykonać. Te jednak nie uciekną, prawda?
We wtorek poszedł do szkoły, gdzie jak się okazało miał spore zaległości. Musiał wszystko nadrobić, więc całe popołudnie spędził na przepisywaniu notatek i nauce matmy, z której miała być jutro kartkówka.
Zuzia w końcu również wróciła do domu i wszystko wydawało się wracać do porządku dziennego.
– Kiedy będziesz widział się z Kacprem? – zapytała Ewa, wchodząc do jego pokoju. W rękach trzymała pudełko, sądząc po opakowaniu, dość drogich słodyczy. – Pomyślałam, że powinniśmy mu podziękować. – Marcel odebrał czekoladki, przypominając sobie, że Wawrzyński raczej nie był ich fanem.
– Nie wiem, ale przekażę – zapewnił i zamyślił się na dłuższą chwilę.
Powinien do niego napisać…? Chciał tego. Naprawdę go kusiło, żeby to zrobić, ale tak mocno jak go kusiło, tak samo go to przerażało. Nigdy by się nie spodziewał, że kiedykolwiek poczuje do Wawrzyńskiego cokolwiek poza nienawiścią, a jednak czuł i to całkiem sporo; wdzięczność, dziwne zafascynowanie i ciekawość tego, czego chłopak jeszcze mu nie pokazał.
Inaczej patrzył też na to, jak wyglądał. Tam gdzie kiedyś widział same mięśnie, teraz dostrzegał opiekuńczość ramion, a w spojrzeniu, kiedyś ostrym i nieprzychylnym, widniało uczucie, którego bał się nazwać, ale było tam nieustannie, kiedy tylko Kacper na niego spoglądał.
Nie będzie to miało jednak znaczenia, kiedy miesiąc dobiegnie końca, a oni rozejdą się w swoje strony. Nie będzie to więc trwało długo, zaledwie niecały tydzień…
Nie wiedzieć czemu, myśl ta sprawiła, że posmutniał i w końcu odważył się napisać do Kacpra.
„Halo, halo, stało się coś, że się do mnie nie odzywasz? Odstraszyłem cię swoją parszywą, schorowaną mordą? ;)”
„Rogacki…”, przeczytał, uśmiechając się półgębkiem. Kacper chyba lubił używać jego nazwiska, by wyrazić politowanie.
„No co?”
„Wyzdrowiałeś już?”
„Jeszcze się mnie trochę trzyma, ale byłem już w szkole. Antybiotyk mi pomógł.”
„I dobrze, nie chcę więcej oglądać cię w szpitalu, kiedy totalnie nie kontaktujesz.”
„Tym razem chociaż mogłeś mnie potrzymać za rękę bez obaw, że wydrapię ci oczy…”, napisał, uśmiechając się złośliwie.
„Czyżby?”, odpisał, a zaraz dodał: „Dobrze to wiedzieć. Zaraz to nadrobimy.”
„Teraz już przepadło!”
„Zobaczymy.”
„Lepiej byś mi z matmy pomógł, a nie, jakieś głupie myśli chodzą ci po głowie.”
„Pomogę, jak przyjdziesz.”
„Przyjdę”, odpisał po chwili dłuższego zastanowienia. W końcu nie mógł zawalić tej kartkówki, co nie?
…Wymówki.
Zebrał się w piętnaście minut, po czym wyleciał z mieszkania. Na dworze było już chłodniej, drzewa powoli zaczynały gubić pierwsze liście, chociaż jesień jeszcze była daleko; przynajmniej ta brzydka i deszczowa, za którą Marcel nie bardzo przepadał.
Na miejsce dotarł w mniej niż dziesięć minut, jakoś tak było mu spieszno. W jednej ręce trzymał książkę z zeszytem, w drugiej paczuszkę słodyczy. Stał właśnie pod drzwiami, a na jego twarzy malował się lekki uśmiech, który zamarł mu na ustach, kiedy drzwi otworzył mu Szymon.
Marcel spojrzał na niego w szoku, zapomniawszy w ogóle o jego istnieniu. Mężczyzna był ubrany w białą koszulę i grafitowe, eleganckie spodnie, i spoglądał na Marcela z podobnym do Kacprowego uśmieszkiem.
– Ja… Przyszedłem na korki – wypalił słabo, nie mogąc znieść tego oceniającego spojrzenia. Szymon przepuścił go w drzwiach.
– Kacper jest u siebie w pokoju – odpowiedział, zamykając za nim drzwi. Marcel rzucił mu spojrzenie przez ramię, ale nie miał zamiaru spędzać z nim więcej czasu, niż to było absolutnie konieczne, więc w niemałym pośpiechu przeszedł przez korytarzyk.
Zapukał.
– Wejdź.
Wszedł i spojrzał na siedzącego przy biurku Kacpra, zaczytanego w jakiejś książce.
– Przeszkadzam? – Podszedł wolno w jego stronę.
– Nie, właśnie skończyłem – odpowiedział, zaszczycając go spojrzeniem. Marcel z niechęcią uświadomił sobie, że dzisiaj wyglądał wyjątkowo dobrze. Miał na sobie pomarańczową koszulkę, która w dziwny sposób podbijała kolor jego oczu. A może to przez światło…? W każdym razie tęczówki Kacpra zdawały się być bardziej niebieskie niż zwykle, usta wydawały się pełniejsze i bardziej malinowe, a kolor skóry jakiś taki zdrowszy. Albo to Marcelowi już po prostu odbijało?
Zapatrzył się o kilka sekund za długo na powoli pojawiający się uśmiech, po czym zamrugał i ocknął się. Odłożył książkę i zeszyt na biurko, a w dłoniach ścisnął mały prezent.
– To od mamy, kazała ci podziękować – bąknął, czując, że robi mu się cieplej na twarzy. – Wiem, że nie przepadasz za słodyczami, ale… – Podał Kacprowi pudełeczko.
– To bardzo miło z jej strony – przerwał mu wyraźnie zadowolony. – Twoja mama jest naprawdę świetna. – Odebrał upominek.
– Też cię polubiła.
– I bardzo dobrze… – Spojrzał na niego tymi roziskrzonymi, niebieskimi oczami. Marcel speszył się za to odrobinkę i usiadł na krześle obok.
Kacper zdecydowanie rozgościł się w jego życiu i czuł się w nim bardzo swobodnie…
On natomiast rozgościł się w jego pokoju na kilka godzin. Na początku myślał, że Kacper sobie odpuści i nie będzie go tak męczył, ale nie – jeżeli Marcel powiedział, że przyszedł tu uczyć się matmy, to uczyli się matmy. Wawrzyński w dalszym ciągu był dobrym nauczycielem, całkowicie skupionym i rzeczowym. Wiedział, jak mu wytłumaczyć wszystko tak, by zrozumiał. Marcel naprawdę czuł się dzięki temu mądrzejszy, chociaż, co zauważył nieśmiało, on nie był aż taki skupiony. Co chwilę zerkał na siedzącego obok chłopaka, a jego ciało zaczynało mrowić.
Nie wiedział, co się z nim działo, ale działo się. Nie miał co tego ukrywać.
– No, to już wszystko wiem – stwierdził po dwóch godzinnych wypełnionych równaniami, wzorami i innymi, również nieprzyjemnymi działaniami.
– Nie wiem, czy tak wszystko.
– Nawet jeżeli nie, to i tak już nic mi nie wejdzie do głowy.
– To teraz czas na moją zapłatę – powiedział z zadowoleniem, na co Marcel zmieszał się wyraźnie.
– Nie wziąłem żadnych pieniędzy.
– Och, nie chodzi mi o pieniądze! – odparł od razu Wawrzyński, odsuwając się na krześle. Spojrzał na niego sugestywnie. Serce Marcela zabiło szybciej. – Nie mów, że nie wiesz, co mam na myśli – dodał, pochylając się do przodu. Oparł dłonie na kolanach i czekał, jakby Marcel zaraz miał pochylić się nad nim i go pocałować! Bo przecież o tym mówił, Marcel wiedział dokładnie. Wciąż doskonale pamiętał ich rozmowę sprzed kilku dni!
– Nawet sobie nie myśl! – Skrzyżował ręce na piersiach.
– Wystarczyłby mi jeden, serio. Taka promocja – mruczał całkowicie opanowany, podczas gdy Marcel czuł, jak zaczyna się pocić.
– Szymon jest w domu! – rzucił, chwytając się pierwszej lepszej wymówki. Kacper prychnął.
– Nie wiem za kogo masz mojego kuzyna, ale obiecuję ci, że nie ma mocny widzenia przez ściany – zakpił.
Marcel zagryzł wargę. Chyba najgorsze było to, że naprawdę chciał… Chciał i hamowało go to bardziej niż gdyby kompletnie nie miał na to ochoty.
– Kacper, to nie ma sensu – uciął, wstając z krzesła. Spojrzał na powoli tężejąca twarz i wykrzywione w grymasie usta.
– Jasne. Pewnie, nie ma sensu – warknął, samemu wstając. Był wkurzony, Marcel widział to jak na dłoni, przez co poczuł się wyjątkowo niezręcznie.
– Kacper… – zaczął, wciskając dłonie do kieszeni. Zgarbił się i niepewnie spoglądał w chmurne oczy.
– Myślę, że powinieneś już iść – uciął chłodno. Marcel cofnął się o krok, wbijając w niego zdumione spojrzenie.
– Hej, nie bądź taki…
– Odprowadzę cię do drzwi – powiedział, podając mu jego rzeczy. Marcel wziął je niechętnie i poszedł za chłopakiem, chociaż każdy krok przychodził mu z trudem.
Naprawdę przez coś takiego będą się zachowywać w ten sposób?!
– Do widzenia, Rogacki – padło, kiedy Marcel przystanął przy drzwiach z miną zbitego psa.
Jakoś bardziej niż zazwyczaj było mu przykro, że było „do widzenia, Rogacki”, a nie „do widzenia, Marcel”.
Aktualizacja: 09.11.2020 | 08.02.2021
Przeczytała i jakoś nie dowierzam, ze to już prawie koniec. Za wcześnie, tak. Tu się dopiero zaczyna coś dziać miedzy nimi a Ty tak chcesz zakończyć. I to zachowanie Kacpra na koniec - nosz cham jeden. Nie dostał tego czego chciał i spadaj.Nie lubię gości, którzy tak postępują - egoiści! Po dzisiejszej części mam mieszane uczucia co to Kacpra a przecież przez cały czas byłam za nim. Mam jednak nadzieję, że sie im ułoży.
OdpowiedzUsuńSzymonowy uśmieszek, to jest to. Tak wyobrażałam sobie ten rozdział ;)A wyszło smętnie.
Pozdrawiam Krysia
W końcu ktoś zjechał Kacpra... ;) Nie powiem, że mu się nie należało, ale z drugiej strony ten człowiek i tak miał anielską cierpliwość do Marcela i był właściwie na każde jego zawołanie, chociażby z tym lekarzem, więc może... Też by mu się należało coś od życia? ;>
UsuńSzymonowy uśmieszek był zamierzony. On chyba czerpie jakąś niezdrową satysfakcje z tego poddenerwowania Marcela jego osobą. Dobrali się z Kacprem :D
Również pozdrawiam!
STOP NIE ZGADZAM SIĘ HALO POLICJA PROSZĘ PRZYJECHAĆ NA BLOGSPOTA
OdpowiedzUsuńJa tu czułam, że historia się dopiero rozkręca, a Ty już kończysz? ;—-; Co z Marcinem? Bartkiem? Kubą? O nie nie, kochana. Jeśli nie zrobisz drugiej części, autentycznie się obrażę ;-; Nawet jeśli będzie happy end (A MUSI BYĆ) to liczyłam na więcej scen z nimi ;-; Rozumiem, że może Twoim zamysłem było takie bardziej soft opowiadanie i w sumie całkiem to tutaj pasuje, ale i tak jakieś pocałunki, randeczki, kłótnie małżeńskie myślałam, że będą...:(((
No nic! Czekam dalej!
A co do Kacpra, to ja mu się nie dziwię, że już nie wytrzymał, bo kurczę... Z jednej strony rozumiem Marcela, który może się bać przez złe wspomnienia, wcześniejsze średnie doświadczenia z chłopakami i ogólnie nowa sytuacją ALE! Kacper Mega się stara od dłuższego czasu, znosi wszystko co robi Marcel, a ten mu cały czas podkłada kłody pod nogi. Trzeba pamiętać, że Kacper to wciąż tylko człowiek i może złapać dołek, czy po prostu się zdenerwować, kiedy jego starania są cały czas negowane:(
Obyśmy nie musieli długo czekać! Życzę weny! ^^
Theofeel
Halo, jeszcze przyjadą i mnie wsadzą do paki! I kto wtedy wstawi ostatni rozdział? :v
UsuńMogę tylko powiedzieć, że Bartek jeszcze się pojawi... Nie chciałabym kończyć opowiadania zostawiając tak bez słowa tego blondasa, zwłaszcza że od jakiegoś czasu praktycznie wcale się nie pojawiał, a to jedna z moich ulubionych postaci, więc chociaż o niego możesz być spokojna :D
Pocałunki, randeczki i kłótnie małżeńskie to by było to! <3 Tylko że chyba bym musiała napisać drugie tyle, żeby to wszystko tu zmieścić, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje powolne tempo rozkręcania akcji :D
Przeczytałam też Twoje wcześniejsze komentarze i mega mi miło, że chciało Ci się je napisać, bo od razu tak cieplej się na serduszku robi! I wena wraca. <3
Także bardzo się ciesze, że opowiadanie Ci się podoba i pozdrawiam serdecznie!:3
Hem... Skoro już się przyznałaś, że część druga jest w planach, to mam trzy możliwe scenariusze:
OdpowiedzUsuń1. Marcel się przemoże i wróci do Kacpra 'zapłacić' xD Czyli happy end.
2.1. Kacper uzna, że przesadził i za mocno przycisnął Marcela, więc sam podkuli ogon by znów wrócić do podchodów. Że to taka chwila słabości.
2.2. Ewentualnie jest to świadome zagranie i Kacper chce w ten sposób sprowokować Marcela do działania, żeby się jakoś określił, a nie tylko pozwalał się adorować i tylko brać.
Czyli obie opcje jako wstęp do kontynuacji ;)
3. Kacper miał na myśli to co powiedział, a Marcel będzie dalej bojącą się dupą i nic z tego nie wyjdzie. Czyli brak happy endu i punkt wyjścia do intrygi w następnej części, albo całego przeskoku fabularnego.
BTW, będę bronić Kacpra! I Marcela też ;) Rozumiem, że Kacper już nie wytrzymał, ale skoro obiecał Marcelowi, że poczeka, to nie powinien naciskać. Więc trudno się dziwić Marcelowi, że spanikował, chociaż mam wrażenie, że gdyby Kacper nie stracił opanowania, to miałby to co chciał. Jeszcze jedno niedopowiedzenie, uśmieszek, lekkie popchnięcie, małe odpuszczenie pola, albo zamiana wszystkiego w żart, a Marcel poczułby się głupio i z przekory pokazał, że może a nawet CHCE!
No ale jako że nie wierzę za bardzo w Marcela, to obstawiam, że Kacper się zreflektuje i sobie nie odpuści, skoro już tak wiele osiągnął i był bliski zgarnięcia głównej wygranej xD. Albo w ogóle weźnie go na wyrzuty sumienia ;D
Żeby nie sugerować to nawet nie powiem, czy któraś z tych opcji jest prawidłowa, zobaczycie niedługo :D
UsuńA z tym bronieniem Kacpra to się zgodzę, zwłaszcza że myślę, że uderzyło go bardziej zdanie "to nie ma sensu" jako sprzeciw, niż sam brak tego pocałunku.
Dzięki za wsparcie! <3
Czytałam ten rozdział kilka razy: co za uparty osioł z tego Marcela
OdpowiedzUsuńTotalnie się zgadzam!
UsuńW tym to cały jest ambaras aby dwoje chciało na raz. A do tego czasu uschnę czekając na 2 tom
OdpowiedzUsuńW tym to cały jest ambaras aby dwoje chciało na raz. Uschę czekając na 2 tom
OdpowiedzUsuńW oczekiwaniu na kolejny tom, przyjdę do Was z czymś innym, więc może nie uschniesz ;)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńno i nam się Marcel rozchorował poważnie, ale od czego mamy Kacpra który opiekuńczo się nim zajął... ale aż przykro jak się później wszystko potoczyło, tak smutno już Kscper ech...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no i Marcel nam się rozchorował poważnie, ale Kscper opiekuńczo się nim zajął, ale aż przykro jak później się wszystko potoczyło, tak smutno już Kacper ech...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Krok do przodu, dwa do tyłu. Kurcze Kacprowi skończyła się cierpliwość, nie dziwię się.
OdpowiedzUsuń