piątek, 2 listopada 2018

Rozdział 30

Trzęsąc się jak osika, patrzył w stalowe oczy nieugięcie. Z niejakim przerażeniem, tak dobrze znanym mu z dawnych lat, wpatrywał się w napiętą, wykrzywioną w grymasie twarz. To był dokładnie ten sam Wawrzyński, co w liceum. Najbardziej widać to było po oczach, w których poza wściekłością nie było niczego innego.

– Odsuń się od niego – warknął na Marcela, przerzucając wzrok na coraz bardziej zmieszanego Kubę.

– Co ci do tego! – sapnął, walcząc z rosnącym przerażeniem. Kacper nie był już taki, niczego im nie zrobi, przekonywał się w myślach.

– Och, nic mi do tego – zironizował gniewnie, podchodząc do Kuby. Ten cofnął się. – Po prostu nie mogę nadziwić się twojej głupocie – syknął do Marcela.

– Hej, uspokój się – rzucił znowu Kuba, starając się o lekki uśmiech, ale był on zbyt nerwowy, by uznać go za prawdziwy.

– Wypierdalaj stąd, chyba powiedziałem?! – wzburzył się Wawrzyński, zaciskając ręce w pięści. Najwyraźniej uśmiech ten nie podziałał na niego najlepiej.

– Nie mów tak do niego! – krzyknął Marcel, zastępując mu drogę. Uniósł dłonie i zatrzymał je na jego klatce piersiowej, nie pozwalając mu przejść ani kroku dalej.

– Zejdź mi z drogi. – Kacper obdarzył go lodowatym spojrzeniem. – Odsuń się, Rogacki.

Marcel nie przesunął się ani o milimetr. Nie miał zamiaru ustąpić.

– Dobra, Marcel, to nie jest tego warte – zaczął Kuba, unosząc dłonie w obronnym geście. – Pójdę i tyle. – Cofał się krok za krokiem. Marcel też by się cofał – za nic nie chciałby znaleźć się na celowniku rozwścieczonego Kacpra. – Napiszę później czy coś – rzucił, na co pięści Wawrzyńskiego drgnęły. Kuba zauważył to i, posyłając Marcelowi przepraszające spojrzenie, oddalił się w pośpiechu.

– Ogłupiałeś?! – krzyknął Wawrzyński, łapiąc Marcela za ramiona. Potrząsnął nim na szczęście niemocno i z przejęciem zaczął lustrować jego twarz.

– Chyba ty! Puść mnie! Co to w ogóle ma znaczyć?! Znalazłeś sobie kolejnego chłopaka, którego dręczysz?! – wyrzucił z żalem, popychając Kacpra. Normalnie w nim buzowało!

Jemu się wydawało, że Wawrzyński tak się zmienił!? Ha! Dobre sobie! W końcu wyszło szydło z worka i nie trzeba było zaraz aż tak dużo, by tak się stało.

– Ogłupiałeś – powtórzył już ciszej. – Dlatego przestałeś się odzywać? Bo byłeś z nim? – zapytał już bardziej opanowany. Marcela zdezorientował ten spokój.

– To nie twoja sprawa – warknął defensywnie, odwracając spojrzenie.

Poczuł się jakby został przyłapany co najmniej na zdradzie, a przecież to nie była żadna zdrada! Kacper nie miał do niego żadnych praw, o czym, zdaje się, zapomniał. Do tego jeszcze prychnął i odwrócił głowę! Chyba starał się jeszcze bardziej uspokoić. Marcel natomiast drżał cały czy to z nerwów, czy z zimna, nie wiedział, ale daleko mu było do bycia opanowanym.

– Porozmawiajmy na spokojnie – poprosił Wawrzyński zwyczajowym tonem, ale mimo że wydawał się już uspokoić, to patrzył na Marcela krzywo, z zawodem, przez co chłopaka zakuło w piersi.

Może faktycznie wypadało im porozmawiać.

Oddychając drżąco, wygrzebał klucze z przemoczonych spodni i jakoś otworzył drzwi. Łatwo przyszło mu zaproszenie Wawrzyńskiego do domu, kiedy wiedział, że zarówno mamy, jak i siostry nie będzie, a oni… Porozmawiają. Marcel powie Kacprowi, że nie chce mieć z nim już nic wspólnego i będzie się modlić o to, by nie został zatłuczony na śmierć we własnym mieszkaniu.

Kiedy wszedł do środka od razu wskazał Wawrzyńskiemu swój pokój. Sam też tam poszedł, ale tylko po ciuchy – potem zamknął się na dłuższą chwilę w łazience i ubrał suche rzeczy. W dłoni trzymał ręcznik, którym miał zamiar osuszyć włosy, ale postanowił zrobić to już w pokoju, żeby Kacper nie czekał tak długo.

Kiedy tam wszedł, zastał Wawrzyńskiego opierającego czoło na dłoni. Nie wyglądał dobrze, był blady i wydawał się zmartwiony. Marcel przysiadł na kanapie.

– Wszystko w porządku? – zapytał, nie mogąc się napatrzeć na taki obraz Kacpra. Chłopak w końcu na niego spojrzał. Zlustrował dokładnie każdy skrawek jego twarzy, wyłapał najmniejszą kroplę wody, która spłynęła z jego włosów, po czym odsunął się i wyprostował.

– Nie jest w porządku.

– Jeżeli chodzi o to, że nie odpisywałem… – Kacper wlepił w niego wyczekujące spojrzenie. – Chodzi o to… Chodzi o to, że… – zaciął się, czując, jak oddech uchodzi mu z ust.

– To nie ma znaczenia – mruknął Kacper, przerywając te beznadziejne próby jakiegokolwiek wytłumaczenia. Wyglądał jakby był zrezygnowany. – Powiedz, że z nim nie spałeś – rzucił beznamiętnie, kompletnie od czapy, na co Marcel wybałuszył oczy i zachłysnął się powietrzem.

– Oczywiście, że nie! A nawet jeśli, to nic cię to nie powinno obchodzić! – odparł wzburzony, buzując niczym gejzer. Rękami zrobił jakiś nieokreślony ruch, policzki zaczęły go palić. Spojrzał gniewnie na Wawrzyńskiego, który westchnął ciężko. A potem… Potem chwycił w palce jego brodę i najdelikatniej na świecie ją przytrzymał.

– Twój pech nie przyniesie ci niczego dobrego – szepnął, patrząc mu w oczy. Palcami pogłaskał go po skórze.

– Kacper? – wykrztusił pytająco. W głowie zaczynało mu się mieszać i albo słowa te nie miały sensu, albo z Wawrzyńskim coś było nie tak. Biorąc pod uwagę to, że go dotykał, absolutnie coś musiało być z nim nie tak.

– Nie słyszałeś, co mówią o Kubie? – Puścił go. Marcel odetchnął z ulgą. Nie nacieszył się jednak tą chwilą spokoju długo, gdyż chwilę potem ręce Kacpra chwyciły za ręcznik, a on wstał niespiesznie, po czym, jakby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie, zaczął osuszać mu włosy.

– Co miałbym słyszeć? – zapytał, coraz bardziej zdezorientowany. O co chodziło z tym Kubą? – Skąd go znasz?

– Marcel, to nie Warszawa, nawet nie Lublin… Nie ma nas tu dużo, wiesz? – zakpił, ale praktycznie od razu spoważniał. – Natknąłem się na niego kilka razy. Uwierz mi mało jest osób, które się na niego nie natknęły.

– Ale o czym ty w ogóle mówisz! – pośpieszył go Marcel, spoglądając w górę. Przez temat rozmowy nawet nie był tak bardzo przejęty tym, co wyczyniał Kacper. Nie skupiał się aż tak na powolnych, kolistych ruchach dłoni oraz na tym, jak miękki ręcznik łaskotał go w kark.

– O tym, że jest puszczalską dziwką – sarknął, marszcząc brwi. – I że ponoć roznosi niezbyt przyjemne choroby – dodał, czym przyczynił się do natychmiastowego zmarszczenia brwi na Marcelowym czole.

– Powiedz, że sobie ze mnie teraz żartujesz – poprosił przestraszony, chwytając Wawrzyńskiego za nadgarstki i odciągając je od swojej głowy, by spojrzeć na niego dokładniej.

– Nie jestem w humorze do żartów – odparł, a małe serduszko Marcela załomotało w piersi z protestu. – Wszyscy moi znajomi unikają go jak ognia. Zresztą chodzi plotka, że jeździ stopem, by się pieprzyć z pierwszym lepszym, ale skoro z nim nie spałeś… – mówił, podczas gdy ręce Marcela zaciskały się na jego nadgarstkach coraz mocniej. – No i może to po prostu wszystko bujda… – Nijak nie uspokoiło to Rogackiego. – A ten cały Kuba nie jest taki najgorszy, skoro tak dobrze spędzało ci się z nim czas.

– On mnie pocałował! – przerwał mu przerażony, czym zasłużył sobie na długie, oceniające spojrzenie. – O Boże, o Matko, o Jezu – gadał, czując, jak całe jego ciało spina się ze strachu. Nagle wydawało mu się, że wszystko, co mówił Kacper było prawdą. W końcu autostop by się zgadzał. No i kto normalny zachowywałby się tak jak Kuba? Przecież on załatwił im randkę na łódce, był czarujący, rozgadany, wiedział, co powiedzieć, żeby przekonać do siebie drugiego człowieka, niczym jakiś pieprzony książę z bajki, no i zdecydowanie był nachalny!

– Pocałunkami się nie zaraża – odpowiedział Kacper, patrząc na niego z rezerwą.

Marcel dopiero teraz się ocknął. Przed oczami mu pociemniało, ręce mu się trzęsły.

– Na pewno?!

– Z tego co wiem, na pewno – odparł, patrząc na tę zdenerwowaną kupkę nieszczęść. Nie wydawał się być zły, ale widać było jak na dłoni, że patrzył na niego z dystansem.

– Jedliśmy też razem! – przypomniał sobie z paniką, chodząc nerwowo po pokoju. – W ogóle jak on mógł mi nie powiedzieć?! – jęknął płaczliwie, obejmując się ramionami.

A jeżeli i on się zaraził? Zaraził… Czym? Umrze? Zachoruje na AIDS? Boże, co to niby oznaczało? Marcel nie mógł sobie przypomnieć. Pluł sobie w brodę za to, że nie uważał na biologii, kiedy było o tym mówione. I te wszystkie kampanie o HIV, w których nie brał udziału, a powinien, cholera!

Był tak roztrzęsiony, że ledwo co trafiał w klawisze na klawiaturze. Miał zamiar przewertować cały Internet, bo w końcu Kacper mógł się przecież mylić, prawda?

– Hej, spokojnie – doszło do niego, kiedy on za wszelką cenę starał się wpisać w Google: „jak można zarazić się wirusem HIV”. – Marcel – padło mocniej, ale i to nie zadziałało. Dopiero kiedy silne ręce objęły go w ramionach i odciągnęły od komputera, a następnie usadziły na wersalce, Rogacki był w stanie spojrzeć na Kacpra. – Nie zaraża się przez ślinę, rozumiesz? Więc zarówno to, że z nim jadłeś i że się całowałeś – powiedział, krzywiąc się wyraźnie – nic nie znaczy. Na pewno nie jesteś zarażony – zapewnił, patrząc mu prosto w oczy.

– Na pewno? – Kacper przytaknął od razu.

– Przecież nawet nie wiemy, czy to prawda…

– Może prawda – odparł, blady jak ściana. Czuł się beznadziejnie. Do tego ta nieznośna myśl, że mógłby coś złapać… On nie był taki! Nie rżnął się z pierwszym lepszym w jakimś klubie, żeby zaraz mieć jakieś choroby! Zresztą jakby to wyglądało?! Jak powiedziałby o tym mamie?

– Oby nie, a nawet jeśli, to i tak musiałby być jakiś kontakt z krwią, żebyś się zaraził – mówił Kacper spokojnie, łapiąc za nadgarstki Marcela, który znowu chciał się wyrwać do klawiatury.

– Nie było żadnej krwi – chlipnął pod nosem, starając się odgrzebać w pamięci każdą jedną sekundę spędzoną z Kubą. Czuł się beznadziejnie. Jakby dostał obuchem w twarz. Chyba było to po nim widać, bo Kacper bardzo starał się go uspokoić, mimo że przecież powinien być na niego cholernie wkurwiony. Dlatego Marcel doceniał, że siedział z nim teraz i pocieszał go, a przede wszystkim był wdzięczny, że odpędził Kubę w cholerę. Gdyby go tu nie było, a Marcel spotkałby się z nim jeszcze kilka razy, wtedy… Wtedy naprawdę mogłoby się to skończyć źle. – Skoro nie można zarazić się przez ślinę, to na pewno się nie zaraziłem – dodał bardziej trzeźwo. – Nie rozumiem tylko, jak on mógł?! Dzisiaj prawie że... – urwał i spojrzał spłoszony na Kacpra, którego brew uniosła się, a wyraz twarzy sposępniał. – Ale nic się nie stało! On chciał, ale ja nie chciałem – paplał, w dalszym ciągu będąc przerażonym.

– Różni są ludzie. – Westchnął. – Jedni zaciągają cię na seks, a drudzy przestają się odzywać z dnia na dzień. – Wstał z wersalki. Spojrzał na Marcela z rezerwą, na co chłopak skrzywił się i zawstydził w duchu.

– To… To…

– Martwiłem się. Najwyraźniej całkiem słusznie – burknął pod nosem. – Na przyszłość radzę lepiej dobierać partnerów – zakpił, wycofując się z pomieszczenia. Chciał wyjść…?

Marcel dopadł do niego w niespełna trzy sekundy i złapał go za nadgarstek. Nie chciał, żeby Kacper sobie poszedł, nie kiedy czuł się tak gównianie, że gorzej już się nie dało.

– Przepraszam. Przestraszyłem się.

Chłopak odwrócił się w jego stronę.

– Pocałunku w policzek?

– Tego, że mi się spodobał – odparł zarumieniony po czubki uszu. Obserwował, jak Kacper rozszerza powieki zaskoczony i skurczył się w sobie. Nie powinien mu tego mówić! Nie chciał nawet o tym myśleć! – Dlatego przestraszyłem się i przestałem odpisywać. – Ulokował spojrzenie w podłodze.

– Jesteś beznadziejny, Rogacki – stwierdził Wawrzyński, podchodząc do niego. Objął go niespiesznie, na co Marcel spiął się odrobinę, ale po chwili samemu uniósł dłonie i położył je na łopatkach chłopaka. Głowę oparł o jego ramię, czując, jak emocje zaczynają powoli z niego uchodzić. Nadal był przestraszony, obawa siedziała gdzieś tam z tyłu głowy, ale teraz nie wydawało mu się to aż tak straszne, jak jeszcze chwilę temu.

– Czasami – przyznał mu rację.

– Czasami często.

– Mówiłem, że taki człowiek. Nie polecam – szepnął, zaciskając powieki. Odchylił głowę, a Kacper dał mu się uwolnić z ramion. – I dzięki. Za to wszystko – bąknął, czując, że zaraz chyba zacznie płonąć ze wstydu.

– Kryzys zażegnany?

– Chyba tak. Tylko sobie nie myśl, że teraz nagle my… – zaczął, wskazując na nich dłonią z niepewną miną.

– Jakie my, Rogacki? – prychnął, chociaż na jego ustach wymalował się zadowolony uśmieszek. Marcel wywrócił tylko oczami. Przecież i tak doskonale wiedział, że Kacper by chciał… Nie mogło być inaczej, zwłaszcza że został u niego bez słowa skargi i patrzył na niego tak, że aż kręciło się w głowie. No i gdy tylko Marcel łapał fazy paniki od razu starał się je odgonić i to w dość racjonalny sposób. W końcu powiedział nawet, że mogliby zrobić badania, skoro Rogacki nie czuł się pewnie i że jakoś to będzie.

– Dobrze się czujesz? – zapytał po chwili, patrząc na Marcelową twarz.

– Nie. Boję się badań – przyznał, przewracając oczami. Nagle jego życie bardzo się pokomplikowało.

– Nie o tym mówię. – Położył dłoń na czole Marcela. – Masz wypieki.

– To pewnie przez tę burzę – mruknął, czym zasłużył sobie na kolejne już tego dnia spojrzenie pełne zwątpienia. Pociągnął nosem. – Nagle zrobiło się zimno jak cholera. I jeszcze ten wiatr. – Zerknął na okno, gdzie słońce zdążyło się już rozgościć na dobre i prychnął. Teraz to ciepło!

– Jesteś okropny. I będziesz chory. – Kacper, jak gdyby nigdy nic, zaczął rozkładać wersalkę.

– Hej! Nie trzeba, ja to zrobię – rzucił, ale morderczy wzrok Kacpra sprawił, że został na miejscu.

– Kładź się – padło, kiedy Wawrzyński po kilku minutach ogarnął łóżko. – No już – ponaglił, widząc, że Marcel nie był zbyt chętny. Wstał mimo to i usiadł na wskazane miejsce, by po chwili wsunąć nogi pod kołdrę i rozłożyć się wygodnie. – Czasami mam wrażenie, że jesteś gorszy niż dziecko – mruknął, zakrywając go bardziej kołdrą.

– Chciałbym powiedzieć, że to tylko wrażenie, ale…

– Przesuń się.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – bąknął, ale mimo to przesunął się bliżej ściany.

– Bardzo dobry – odparł ironicznie, wsuwając się pod kołdrę tuż koło niego.

– Nie wiem… – zaczął znowu, ale umilkł, kiedy Kacper położył się do niego bokiem i niespiesznie zaczął przeczesywać jego włosy. Skubany, nabrał odwagi od ich ostatniego spotkania, co wyjątkowo speszyło Marcela.

– I jak się czujesz?

– Z tym, że koło mnie leżysz? – sapnął, łypiąc groźnie na inwazyjną dłoń.

– Nie, z tym to przecież wiem, że cudownie – odpowiedział słodko, na co Marcel skrzywił się jeszcze bardziej. Pieprzony drań! Chyba odbijał sobie ten czas, podczas którego Marcel całkowicie go ignorował.

– Ach, no to tak ogólnie, poza tym, że z tobą mi cudownie, czuję się parszywie – mruknął, spoglądając z niesmakiem na coraz to większy uśmieszek. – Jezu, nie szczerz się tak! Żartowałem z tym cudownie, sarkazmu nie wyczuwasz?! – jęknął, wywijając śmiesznie wargi. Taki był poszkodowany!

– Jesteś niemożliwy – szepnął, przesuwając dłoń z włosów na policzek Marcela. – Mam nadzieję, że nie będziesz chory. – Nie przestawał go dotykać, co powoli zaczynało go uspokajać.

– Też mam taką nadzieję. W obu przypadkach.

– Na pewno.

Przez dłuższą chwilę trwali w ciszy, podczas której Marcel pozwolił sobie odrobinę zbliżyć się do ciepłego ciała.

– Nie cierpię czuć się tak, jak teraz – wyznał po chwili, nie otwierając oczu.

– A konkretniej...?

– Łeb mnie boli – syknął, po czym usłyszał ciche parsknięcie. – To nie jest zabawne. Mam słabą odporność – narzekał, czując, jak dłoń Kacpra z powrotem mości się na jego włosach.

– Wiem. Myślisz, że nie pamiętam?

– Hm?

– Pamiętam aż za dobrze.

– O czym ty mówisz? – zapytał ze zdziwieniem, w końcu otwierając oczy. Napotkał spojrzeniem niebieskie tęczówki i zmarszczył brwi.

– O grudniu, trzy lata temu – padło grobowo. Kacper zasępił się i wbił w niego to swoje głębokie spojrzenie. Marcel uśmiechnął się blado.

– To dlatego zmieniłeś szkołę? – zapytał, a kiedy tak na niego patrzył, doszedł do wniosku, że Kacper ma ładne, długie rzęsy.

– Tak.

– Bo wylądowałem w szpitalu?

– Bo wylądowałeś w szpitalu – powtórzył, wzdychając ciężko. – Pamiętam jaki byłem zadowolony tego dnia, kiedy zabrałem ci kurtkę. Siedziałem z tą bandą debili, śmialiśmy się do rozpuku. Twoja kurtka leżała u mnie w plecaku, a ja siedziałem z nimi naprzeciwko twojej szatni. Nie mogłem się doczekać aż skończysz lekcje – prychnął, zsuwając dłoń z jego włosów. Teraz ułożył ją wzdłuż swojego ciała. – Kiedy je skończyłeś, szybko wleciałeś do szatni. Musiałeś mnie zauważyć, więc bardzo się śpieszyłeś. Pamiętam, jak się śmiałem z twojej głupiej, przerażonej miny… W końcu kradzież kurtki w grudniu to był taki zabawny pomysł – sarknął ironicznie, zły na samego siebie. – Nie spodziewałem się, że tak to się skończy, już wtedy wiedziałem, że mieszkasz dość blisko szkoły. Wydawało mi się to świetnym pomysłem byś wracał w ten śnieg do domu… Na drugi dzień nie przyszedłeś do szkoły. Tak samo następnego dnia. Niecierpliwiłem się. Byłem chory na samą myśl, że nie ma cię w szkole i że prawdopodobnie nie będzie cię dłużej. Po tygodniu cały chodziłem. Wkurwiało mnie wszystko i wszyscy. Praktycznie co godzinę, na każdej przerwie, chodziłem pod drzwi twojej klasy, by sprawdzić czy przypadkiem cię w niej nie ma, ale, oczywiście, nie było. Wtedy… Wtedy po raz pierwszy gniew, który czułem zaczął zmieniać się w coś innego. Przestraszyłem się. Kolejnego dnia odważyłem się pójść do twojego wychowawcy i spytałem, czemu nie ma cię w szkole. Pamiętam jego ucieszoną twarz, kiedy pomyślał, że jakiś miły kolega martwi się o stan takiego uroczego dzieciaka, jakim byłeś ty. Powiedział mi od razu, że „Marcel jest bardzo chory. Ma zapalenie płuc i leży w szpitalu.” Tyle mi wystarczyło. Kolejne dwa dni wyczekiwałem aż wrócisz, niemalże czatując przy szatni. Zapalenie płuc, myślałem, niby z czym taki problem? Ludzie chorują i zdrowieją, niedługo i ty wyzdrowiejesz, tak sobie mówiłem. Ty jednak nie wracałeś. Następnego dnia nie wytrzymałem. Prosto po lekcjach poszedłem do szpitala. Tam zapytałem o ciebie recepcjonistkę, która wskazała mi salę bez najmniejszego problemu. Poszedłem tam z mieszanymi uczuciami – przyznał, uśmiechając się niemrawo do Rogackiego, który wsłuchiwał się uważnie w każde słowo. On również to sobie przypominał; pamiętał zapach szpitalnej sali oraz swój niebotyczny kaszel, od którego myślał, że płuca mu odpadną i wylecą ustami... – Bałem się otworzyć drzwi, nie wiedząc, co mógłbym zrobić, kiedy już mnie zobaczysz. W rękach trzymałem twoją kurtkę i był to jedyny pretekst, który miałem. Wszedłem do środka. Leżałeś sam na małej sali, byłeś podłączony do kroplówki czy jakiejś… aparatury, nie wiem. Podszedłem do ciebie, nie mogąc znieść twojego widoku. I po raz pierwszy nie mogłem go znieść dlatego, że wyglądałeś jak cień samego siebie, a nie dlatego, że odbijało mi na sam twój widok. Oddychałeś ciężko, wychudłeś na twarzy. Byłeś blady jak ściana, przykryty białą kołdrą. Stałem tak nad tobą dobre dwadzieścia minut, jedynie patrząc… a ty potem się obudziłeś, pamiętasz? – mruknął, spoglądając pytająco w zielone oczy.

– Nie – zmarszczył brwi, myśląc intensywnie.

– Nic dziwnego – westchnął. – Złapałeś mnie za rękę – rzucił, na co Marcel spojrzał na niego jak na kosmitę. – Spokojnie, nawet mnie nie poznałeś, tak mi się wydaję. Ja za to myślałem, że dostanę zawału, kiedy twoja drobna dłoń chwyciła mnie za nadgarstek.

– Powiedziałem coś?

– Mhm. Powiedziałeś, że chcesz coś przeciwbólowego, mając przy tym taki wyraz twarzy… – mówił, oddychając drżąco. Chyba ciężko mu było wracać do tego myślami. – Wyglądałeś okropnie. Potem rozkasłałeś się na dobre, łzy zaczęły ci cieknąć po policzkach, a ja zastanawiałem się, co ja, kurwa, najlepszego zrobiłem. Uciekłem stamtąd zostawiając cię samego.

– I postanowiłeś zrezygnować ze szkoły.

– Odwiedziłem cię jeszcze raz, a potem tak, postanowiłem zmienić szkołę. Dopiero kiedy cię zobaczyłem na tej szpitalnej sali, a ty poprosiłeś mnie… Mnie ze wszystkich ludzi, żebym przyniósł ci jakieś proszki, bo już nie możesz wytrzymać, dopiero wtedy zrozumiałem, co takiego zrobiłem.

– Po co przyszedłeś drugi raz?

– Bo chciałem cię zobaczyć. – Poruszył się niespokojnie.

– I co?

– I dalej wyglądałeś parszywie – przyznał, czym zasłużył sobie na lekkie uderzenie w ramię. Kacper złapał go za dłoń, nim Marcel zdążył ją cofnąć i splótł z nią palce, zerkając z zadowoleniem na zarumienioną twarz. – Też cię tak chwyciłem za rękę – przyznał trochę nieśmiało. – A ty zacisnąłeś na niej palce.

– Musiałem mieć gorączkę. Zupełnie tak jak teraz – powiedział na swoje wytłumaczenie, nie wyrywając dłoni.

– Teraz nie masz gorączki, a wtedy byłeś ledwo przytomny. Właściwie to chyba pomyliłeś mnie z ojcem…

– Całkiem prawdopodobne – szepnął, przypominając sobie, jak bardzo przeżywał wtedy stratę rodzica. Często mu się śnił, jak zawsze uśmiechnięty z burzą brązowych włosów i z wiecznie rozmarzonym wyrazem twarzy, a kiedy przychodził poranek… Wtedy pamiętał go ułożonego w trumnie z powagą wypisaną na twarzy i w garniturze, w którym za życia nigdy nie chodził.

– Powiedziałeś, że nie chcesz, żebym odchodził – dodał Kacper, zaczynając gładzić kciukiem jego dłoń. – Więc na pewno nie mogłeś mówić o mnie.

– Na pewno nie – przytaknął, uśmiechając się złośliwie. – Nie wiem, jak mogłem cię pomylić, chociaż może to i dobrze, bo nie dostałem zawału i przynajmniej wyszedłem z tego szpitala. – Wywrócił oczami. – A tak w ogóle to co, siedziałeś tam ze mną i trzymałeś mnie za rękę…? Urocze – skomentował ironicznie, wyswobadzając w końcu dłoń z lekkiego uścisku. Już i tak było mu niezręcznie.

– Prawda? – odparł słodko, najwyraźniej wcale nie przejmując się złośliwym tonem. – Przynajmniej dopóki nie przyszła twoja mama.

– Moja mama nas widziała?!

– Tak.

– Jak trzymałeś mnie za rękę?!

– Cóż, tego nie wiem. Wyrwałem się tak szybko, że chyba nie zauważyła, zresztą… Płakała – powiedział, marszcząc brwi. Spojrzał uważniej na twarz Marcela, który nie zareagował wielkim szokiem. – To chyba przez nią tak naprawdę postanowiłem, że muszę z tym skończyć. Wiesz, to było straszne uczucie, patrzeć na płaczącą matkę dzieciaka, którego sam tak urządziłem.

– Nie dlatego płakała – naprostował Marcel z wolna. – Przynajmniej nie tylko dlatego. W tamtym czasie ogólnie płakała praktycznie cały czas.

– Dlaczego? – zapytał Kacper po dłuższej chwili.

– Przez tatę. – Przez jakiś czas znowu panowała cisza, której Kacper chyba nie chciał przerywać. Może przeczuwał, że temat nie był łatwy, a może wiedział? – Zmarł kilka miesięcy wcześniej, w czerwcu – powiedział w końcu, starając się to przekazać najbardziej obojętnym tonem na jaki było go stać. Uchylił z wolna powieki i spojrzał prosto w stalowe oczy, które rozszerzyły się w szoku. – Nie wiedziałeś?

Kacper zbladł, zmieszał się. Jego ciało zesztywniało, wzrok uciekł w dół, a brwi zmarszczyły się w zamyśleniu.

– Nie – mruknął tak cicho, że Marcel rozszyfrował to słowo chyba jedynie po ruchach jego ust.

– Zginął w wypadku samochodowym – mówił, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnio o tym myślał. – Jakiś pijany kierowca w niego wjechał, a jego nie zdążyli odratować – wyznał ponuro, odrzucając z siebie kołdrę. Zrobiło mu się cieplej. Przed oczami jak żywy stanął mu obraz jego i ojca siedzących razem w kuchni, zerkających na siebie nerwowo, kiedy to Ewa stała nad nimi niczym kat i wrzeszczała, że nie wsadzili ciasta do lodówki i cała galaretka rozpłynęła się po podłodze. – Był tak samo roztrzepany jak ja, jak nie bardziej – szepnął, uśmiechając się półgębkiem. – Może gdyby nie był, nie skończyłby pod czyimiś kołami.

– Chcesz mi o nim opowiedzieć? – zapytał Kacper, podsuwając się wyżej na poduszkach.

– A chcesz słuchać smutnych smętów?

– Jeżeli tylko chcesz mówić – padło bez zawahania, na co Marcel westchnął. Chyba… Chyba chciał.

– Był zegarmistrzem. Miał nieźle poprzewracane w głowie na punkcie zegarków, chociaż nie tylko ich. Uwielbiał wszystko rozkręcać i skręcać, najczęściej zaśmiecając tym całą podłogę. Jak już się za coś zabierał, to zawsze robił to do końca, ale nie dlatego, że lubił tak siedzieć, a dlatego, że jak coś zostawiał chociażby na chwilę zaraz to gubił. Potem mama znajdowała to najczęściej pod szafkami albo już w odkurzaczu. Pamiętam, że zawsze się z niego śmiała, a on krzywił się wtedy, mamrocząc pod nosem, że „on to tylko tam schował na później”. Był trochę… Jakby z innej epoki. Nie za bardzo nadążał za zmieniającym się światem, był zaczytany w książkach, taki typ trochę starej daty. Pamiętam, że uwielbiał ze mną oglądać bajki i czytał mi na dobranoc. Czasami zapomniał mnie nakarmić albo zdjąć z łóżeczka, tak przynajmniej mówiła mama. Był zakręconym człowiekiem, zapominalskim. Nigdy nie podnosił głosu – szepnął, unosząc w końcu wzrok na lekko uśmiechniętego Kacpra.

– Mów dalej.

– Zazwyczaj jak już ktoś krzyczał, to była to właśnie mama. Nie zabraniał mi próbować głupich rzeczy. To znaczy nie takich w stylu branie narkotyków czy coś, na to najpewniej by mi nie pozwolił, ale wiesz… Raz wsadziłem jajko do mikrofalówki z czystej ciekawości. On też był ciekawy…

– I co?

– I musieliśmy wymienić mikrofalówkę. Mama była wściekła. – Zaśmiał się, przypominając sobie wyraz twarzy ojca, kiedy jajko eksplodowało. Spojrzeli wtedy po sobie, nie odzywając się nawet słowem, po czym od razu doskoczyli do urządzenia, by wszystko posprzątać, żeby Ewa się nie zorientowała. Zorientowała się.

– Brzmi jak dobra zabawa.

– Nie nudziliśmy się – przyznał w dużo lepszym humorze. Pozwolił sobie na szeroki uśmiech, na który Kacper zapatrzył się przez chwilę, a potem, chyba całkowicie spontanicznie, znowu odrobinę się zsunął i zaczął wędrować dłonią po jego odkrytym ramieniu. – Masz dzisiaj jakiś problem z dotykaniem?! – Marcel zareagował na to gwałtownie, wbijając gniewne spojrzenie w radosną twarz.

– Chyba raczej nie mam problemu – odparł spokojnie, sunąc paznokciami po skórze Marcela od nadgarstka do ramienia i z powrotem.

– Jesteś nieznośny! – sapnął, czując przyjemne mrowienie w całej ręce. – Absolutnie nieznośny – warknął, odwracając obrażony głowę. To był zły pomysł, bo na chwilę stracił Kacpra z oczu, a ten korzystając z okazji pozwolił sobie na jeszcze więcej. Przysunął się do niego tak blisko, że teraz niemalże całe ciało Marcela stykało się z tym jego. – Co ty wyprawiasz?! – warknął, czym prędzej odwracając głowę i znowu był to zły ruch. Nagle znalazł się twarzą w twarz z Wawrzyńskim; twarzą w twarz, oczy w oczy, usta w usta...

– Nie wydajesz się mieć nic przeciwko – szepnął zadowolony, wznawiając wędrówkę dłoni po jego ręce, tym razem jednak zahaczał paznokciami o skórę z wewnętrznej strony, co było jeszcze bardziej nie do zniesienia.

– Mam – sapnął, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. Czuł, że całe jego ciało zaczyna zdradziecko reagować na te pieszczoty i bliskość, i…

– Pocałuj mnie.

– Oszalałeś?! – krzyknął, odsuwając gwałtownie głowę. Nie spodziewał się tylko tego, że tuż za nim znajduje się ściana. Ściana, w którą grzmotnął porządnie, przegryzając sobie przy tym język. Zamroczyło go. – Widzisz co zrobiłeś?!

– Ja zrobiłem?

– Tak ty!

– Boże, Rogacki…! – skarcił go Kacper, przenosząc dłoń na tył jego głowy. Zaczął ją delikatnie masować. – Nie możesz chociaż przez dłuższy czas nie zrobić sobie żadnej krzywdy?

– Ja sobie?! Chyba ty mnie – mówił panicznie, nie mając dokąd się wycofać. A najgorsze było to, że jego ciało wcale nie miało nic przeciwko!

– Nie, ostatnio to po prostu ty i twoje głupie pomysły.

– No nie wiem, to ty chcesz mnie całować! – sapnął, obrzucając go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.

– Nie, chcę żebyś ty pocałował mnie. Przecież mówiłem, że sam nie zrobię niczego, czego byś nie chciał – odparł zadowolony, a Marcel jęknął.

– Dlatego wpakowałeś mi się do łóżka? Myślę, że moglibyśmy to podpiąć pod „robienie czegoś, czego nie chcę” – paplał panicznie, nie wiedząc jak się wybronić z tej sytuacji.

– Pocałuj mnie – padło znowu, tak jakby Marcel przed chwilą nie powiedział czegoś wartego odpowiedzi! A przecież powiedział!

– Nie ma mowy.

– Po prostu to zrób.

– Mogę być zarażony!

– Na pewno nie.

– Skąd możesz niby wiedzieć?!

– Bo wiem, przez pocałunek się nie zaraża…

– Nie ma mowy.

– Nie umiera zresztą też – dodał Kacper, w dalszym ciągu szczerząc się jak głupi. Idiota, musiał się świetnie bawić! Jego kosztem jak zawsze!

– Chyba że na zawał!

– Jedyny zawał jaki ci grozi, to zawał z wrażenia, po tym jak już to zrobisz – powiedział, na co Marcel jęknął już głośno, całkowicie nie mogąc się pozbierać. Znieruchomiał, zarumienił się po uszy i spojrzał przelotnie na wargi Kacpra.

Przeraził się.

– Nie mogę, jestem chory. Zaczyna mnie boleć głowa i… I gardło! I nie czuję się najlepiej – mówił, cały czas wpatrując się w pełne, malinowe usta.

Niech go piekło pochłonie, ale nie ulegnie! Nie da się tej prowokacji, wytrzyma ją dzielnie z wysoko uniesioną głową. Bo wcale się przecież nie kulił, nie zaciskał nerwowo rąk, a jego oddech nie był przyśpieszony z podnie… Z przerażenia!

Oczywiście, że z przerażenia.

Kacper natomiast westchnął ciężko, spojrzał na niego z ukosa. Co prawda dalej nie zabrał ręki z jego włosów, ale odsunął się bezpieczniejszy dystans.

– Niech ci będzie, Rogacki. Ale nie myśl, że cię to ominie – dodał już ze standardowym uśmieszkiem. Puścił go w końcu i chyba zamierzał wstać z łóżka, bo zrzucił z siebie całą kołdrę i zaczął się podnosić.

– A ty niby gdzie?! – warknął na niego, podsuwając się do przodu.

– Nie będę przeszkadzał choremu – zakpił akurat w momencie, kiedy jego stopy zetknęły się z podłogą. – Musisz wypoczywać przed weekendem.

– Ach, tak? A to niby czemu?

– Bo tak się składa, Rogacki, że weekend spędzisz ze mną. Więc lepiej, żebyś do jutra się wyleczył, a w sobotę się widzimy – rzucił niby groźnie.

– A jak nie, to co?

– Jak nie… – zaczął powoli, odwracając się z powrotem w jego stronę. Marcel wbił w niego natarczywe spojrzenie. Podniósł się na łokciach. Ze spokojem starał się obserwować, jak Kacper się nad nim nachyla, jak chwyta go za brodę. O spokój jednak było trudno. – Jak nie, to mógłbym zrobić coś, czego nie chcesz – szepnął, pochylając się nad jego twarzą tak bardzo, że zetknęli się nosami.

Marcel zacisnął mocno oczy, serce biło w piersi jak dzwon.

Jednak mnie pocałuje, pomyślał, a coś w jego żołądku zatrzepotało radośnie.

Kacper, owszem – pocałował go. Z uczuciem przechylił jego głowę w dół, a potem… Potem złożył najdelikatniejszy i najsłodszy pocałunek na jego czole.

Marcel uchylił powieki.

– Zostań w łóżku. Nabawiłeś się strasznych rumieńców, obawiam się, że może faktycznie to ta choroba zaczyna cię rozkładać – powiedział z psotnymi iskierkami w oczach.

– Mówiłem przecież – odparł słabo, czując, że serce chyba zaraz mu wyskoczy z piersi.

– Dajmy na to, że ci wierzę – odrzekł Wawrzyński, chociaż Marcel doskonale wiedział, że nie wierzył.

Sam sobie już nie wierzył.

 

Aktualizacja: 09.11.2020 | 08.02.2021

 

 

13 komentarzy:

  1. Kacper Ty głupcze, jeszcze trochę i by Cię pocałował! Ehh

    Rozdział wporzo, chociaż wolałabym by inaczej potoczyła sie sprawa z Kubą, szkoda mi go, że zrobiłaś z niego dziwkę. Bo, to fajny chłopak był :(

    I wciąż nie wierzą, że Marcel się powstrzymał i nie pocałował Kubę, gdy ten tak go zachęcał ;)

    Pozdrawiam Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie pomyślałam, że niektórym pewnie nie będzie odpowiadać ta akcja z Kubą, ale tak szczerze to nawet nie wiadomo czy Kacper mówił prawdę :o W sensie myślę że Kacper byłby w stanie zrobić dużo i reagować dość gwałtownie na rzeczy związane z Marcelem, a że gdzieś się napatoczył na tego Kubę i nasłuchał plotek... No i tak wyszło. Zresztą... całkiem możliwe że jednak ma rację.
      Ja też trochę w to nie wierzę; Marcel bywa czasami nieznośnie uparty.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Oj ty zła :P Jeśli Kacper naciągał prawdę, to mam nadzieję, że dostanie porządnego kopa od Marcela :D

      Usuń
    3. Myślisz, że Marcel byłby w ogóle w stanie sprzedać porządnego kopa Kacprowi? :P

      Usuń
  2. Rozdziały z imprezą nadal zostaną moimi ulubionymi, ale panika 'O nie! Całowałem się! Zaraziłem się!' make my day :D

    A Kacper powinien dostać nobla. Tylko nie wiem czy za makiawelizm, czy cierpliwość ;D

    PS: Jak to dobrze, że czytam opowiadania będąc samą w domu... Bo już by mnie w pokoju bez klamek zamknęli :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieskromnie powiem, że rozdziały z imprezą całkiem zasługują na bycie ulubionymi :D
      A Kacper powinien dostać nobla za ogólną fajność i tyle!
      Natomiast ten pokój bez klamek się nie godzi; kto by mnie wtedy motywował, hm?

      Usuń
  3. Rozdział super. Kuba źle się prowadzi, cóż każdy szuka miłości. Dobrze że Kacper opanował się, widać że zależy mu na Marcelu. A wymiata pocałuj mnie. Ciekawi mnie ile odcinków Kacperbędzie tego unikał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, racja. Kuba źle się prowadzi, ale właściwie to nie wiem, czy akurat na miłości zależy mu najbardziej ;)
      A z tym unikaniem to powiem, że samych rozdziałów do końca opowiadania zostało dwa, więc... Albo się stanie, albo nie.

      Usuń
  4. Ajajaj tak blisko, a tak daleko! :D Upragnionego pocałunku jeszcze nie było, ale i tak czuję się po części usatysfakcjonowana;) (ps. Pocałunki w czoło to mój największy fetysz omg umieram)
    W ogóle cały czas mam tak - z jednej strony chcę, żeby byli ze sobą jak najszybciej, wzięli ślub i mieli 3 dzieci, a z drugiej kocham to, jak akcja się tu wolno i naturalnie rozwija <3 No nie dogodzisz po prostu :D
    Jestem smutna, bo już skończyły mi się rozdziały do nadrabiania, a tak się cieszyłam, że w końcu mam coś fajnego do poczytania:( Także dużo weny życzę, bo nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekająca niecierpliwie <3
    Theofeel
    (Podpis się uciął, meh >.<)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    fantastycznie, och tak Kacper taki wkurzony, w pewien sposób żal mi Kuby że tak się potoczyło, ale no cóż... och Marcel uciekł bo bardzo mu się ten pocałunek spodobał i jeszcze to wspomnienie jak byli jeszcze w szkole i ta wielka zmiana u Kacpra, że właśnie bardzo nartwił się o Marcela, że tego nie ma w szkole, i każdą przerwę spędzał pod jego klasą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    fantastycznie, och jak Kacper wkurzony...w pewien sposób żal mi Kuby, że tak to się potoczyło ale cóż... ha Marcel uciekł bo spodobał mu się ten pocałunek, i mamy to wspomnienie z czasów jak byli jeszce w szkole i moment kiedy zaszła tak wielka zmiana u Kacpra, dobrze że właśnie bardzo się przejmował, że Marcela nie ma w szkole, że każdą przerwę spędzał pod jego klasą cudownie po prostu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  8. Kacper ma naprawdę dużo cierpliwości. Jaki on jest czuły do osoby Marcela. Rozkłada kanape, przytula. Haha. Szkoda, że Kuba otrzymał łatkę.

    OdpowiedzUsuń