Rozmowa z Bartkiem wiele mu dała. Czuł się lepiej psychicznie, wiedząc, że ma takie wsparcie, chociaż nie zaradziła ona wszystkim jego problemom.
Kacper wciąż go prześladował. Nie dosłownie, ale cały czas pojawiał się w jego myślach, nawet śnił mu się po nocach; nigdy jednak nie były to przyjemne sny, zawsze czuł się w nich zaszczuty, jakby w niebezpieczeństwie. Budził się mokry od potu i z mocno bijącym sercem. Mimo to uparcie starał się zapomnieć o Wawrzyńskim. Już raz mu się przecież udało, prawda? A oprócz kilku telefonów i SMS-ów Kacper już go nie męczył. Marcin również przestał do niego wypisywać, co przyniosło ulgę. Rogacki krok po kroku odrzucał od siebie uczucia, którymi obdarzył mężczyznę, przekonując się, że tak być powinno. Co więcej z każdym dniem uświadamiał sobie, że chyba było to jedynie zauroczenie. Chwilowo bardzo silne, w niektórych momentach wręcz obezwładniające, jednak gasnące z każdą kolejną chwilą.
Wreszcie poczuł jakąś stabilizację.
Teraz, kiedy chodził do tej samej pracy, robił te same rzeczy, spotykał się regularnie z Bartkiem… Wreszcie zwolnił. Miał czas, który mógł przeznaczyć na odpoczynek. Więcej chwil spędzał w domu z Zuzą i mamą. Wychodził z nimi też wieczorami na długie spacery i bawił się z małą i Anią na placach zabaw. Raz nawet spotkał się z Agą i było to naprawdę udane spotkanie. Siedzieli we dwoje przy lemoniadzie w ulubionym barze dziewczyny i gadali o głupotach. Agnieszka nie wydawała się być zła o to, że Marcel odszedł, ale napomknęła, że wzburzyło to atmosferę w pracy. Ponoć każdy się o niego pytał i trochę obwiniał o taką nagłą ucieczkę. Mimo tego Marcel był zadowolony. Wiedział, że kontakt z Agą raczej mu się nie urwie, jednak wolał nie spotykać się z nią w większej grupie. Miał w końcu świadomość, że Kacper również był częścią ich paczki, a to oznaczało, że on wcale tam nie pasował.
Albo też i nie chciał pasować.
Już cztery dni pracował w małym sklepie na obrzeżach miasta. Był to sklep ogrodniczy ze wszystkimi potrzebnymi przyborami, a na zewnątrz stały kwiaty i małe drzewka, które Marcel musiał czasami przenosić do bagażników klientów. Tak samo zresztą było z workami ziemi czy cementu, co był sporym wyzwaniem jak na jego wątłe ciało. Nie narzekał jednak.
Po powrocie do domu był wymęczony, ale był to pozytywny wysiłek.
Właściciel sklepiku okazał się bardzo ugodowym, starszym panem. Atmosfera między nimi była miła, czasami nawet, kiedy nikogo nie było, grali sobie w karty.
Te cztery dni pełne spokoju były niczym miód na jego stłamszone serce. Miał czas, by regularnie jeść i chodzić spać. Dodatkowym plusem było też to, że w końcu przestawił się na szkolny tryb życia i nie będzie chodził niczym zombie na lekcjach, a te zbliżały się wielkimi krokami.
Środowe popołudnie było przyjemnie chłodne. Dni nie dawały już tak w kość jak na początku miesiąca. Temperatura utrzymywała się na poziomie dwudziestu pięciu do dwudziestu siedmiu stopni, co było Marcelowi bardzo na rękę. Był to również najlepszy dzień na zrobienie szkolnych zakupów.
Po skończonej pracy Marcel razem z mamą i siostrą wybrał się na miasto, by pokupować książki. Chodzili po straganach z używanymi książkami i, w większości przypadków, udawało im się kupić wszystko po niższej cenie. Marcel właściwie nawet się cieszył, że dostał już uzupełnione maturalne karty pracy… Zawsze to mniej roboty, a ołówek tak czy inaczej zawsze mógł zetrzeć. Trafiło się jednak kilka takich książek, które nie były już dostępne na straganach, więc musieli wybrać się do księgarni.
Kupili pozostałe trzy książki za niecałe dwieście złotych, co jak dla Marcela było nad wyraz wygórowaną ceną, ale przecież nic nie mógł na to poradzić. Nawet nie chciał liczyć, ile jeszcze zapłacą za zeszyty i jakieś przybory dla Zuzy, które zdążyły się już jej skończyć.
– Jakieś plany na dzisiaj? – zapytała Marcela mama w trakcie powrotu do domu.
– Mhm – potaknął, rozglądając się po osiedlu. Zżółknięte od słońca trawniki i asfalt, w którym dzieciaki odbijały swoje stopy, rzucały się w oczy na tle dopiero co odmalowanych bloków. – Mam w końcu spotkać się z Bartkiem i Mandy.
– O proszę! Dawno u nas nie byli…
– Na mieście, mamo. Chyba pójdziemy do jakiegoś baru.
– To szkoda – mruknęła, a Marcel potaknął jej tylko. Spojrzał zaraz na Zuzię, która szarpnęła jego ręką i gestami pokazała, żeby się do niej schylił.
– Mama ma dzisiaj randkę – wyszeptała. Oczy Marcela rozszerzyły się automatycznie.
– Naprawdę masz dzisiaj randkę? – zapytał od razu, gdy się wyprostował. Spojrzał na Ewę pytająco, a widząc jej powoli narastający uśmiech, sam również się wyszczerzył. – Jezu, naprawdę? To ekstra! Totalnie super! Czyli wychodzisz, tak?
– Tak, wychodzę. – Jej twarz pojaśniała.
– Ale to jak to było…? Skąd poznałaś gościa? – zapytał bardzo podekscytowany. Jego mama zasługiwała na kogoś. Zbyt długo pogrążała się w smutku po śmierci męża. To już był czas, w którym powinna ułożyć sobie życie na nowo.
– Przychodził do mnie do sklepu… Chyba od razu wpadłam mu w oko, bo już od jakiegoś czasu przychodził i zawsze mnie zagadywał – zaśmiała się, a serce Marcela rozpłynęło się na widok jej szczerego, delikatnego uśmiechu. – I w końcu zaprosił mnie dzisiaj. Idziemy na kawę i ciastko. Więc trzymaj kciuki – dodała radośnie, zerkając jeszcze na małą. Ta również się do niej szczerzyła.
– Przystojny? – zapytał zaraz Marcel, zmniejszając odległość między nim a rodzicielką.
– Marcel! – skarciła go mama, ale był to wyrzut jedynie na pokaz. – Przystojny – stwierdziła zaraz, przygryzając wargę.
– No, to elegancko. Będę trzymał kciuki – obiecał, chcąc dodać kobiecie wsparcia. Niech wie, że stał za nią murem i uważał, że dobrze robi.
– Ja też!
– Będzie trzeba cię zrobić na bóstwo! – dodał od razu chłopak, zauważając, że jego mama ma na sobie szczątkowy makijaż. – Pomalujesz sobie ładnie oczy i ubierzesz się w tę nową bluzkę – planował dalej, a Ewa jedynie pokręciła głową.
– Ernest widział mnie już w gorszym stanie, uwierz mi.
– Ale to randka! Musisz, no wiesz, wyglądać super – odparł i odkrywając w sobie jeszcze większe pokłady energii, przytulił ją do siebie.
– Dobra, będę wyglądała super – szepnęła do niego i odwzajemniła uścisk.
Widać było, że w końcu, po tylu latach, miała szansę na szczęście i chciała z niej skorzystać.
Przez resztę dnia Marcel chodził z wielkim uśmiechem na ustach i chyba nic nie zdołałoby popsuć jego wspaniałego humoru. Siedział w domu przez następną godzinę, nie dając mamie spokoju, a kiedy ta, wyraźnie zirytowana jego zachowaniem, zamknęła się w łazience, poszedł dokuczać Zuzi. W końcu jednak nadeszła osiemnasta i chłopak sam musiał się zbierać. Zajrzał jeszcze do mamy i aż się wzruszył, kiedy zobaczył jak ładnie, promieniście wyglądała.
– To ja będę wychodził. Podrzuć mi Zuzkę, posiedzimy z nią, a ty będziesz mogła randkować w spokoju.
– Jesteś nieoceniony – skomplementowała go, podchodząc z nim do drzwi. – Baw się dobrze, ale bez żadnych szaleństw, okej? – powiedziała, a chłopak jedynie przytaknął jej głową.
Cóż, nie chciał niczego obiecywać, ale z Zuzią raczej i tak nie zaszaleje…
Umówili się z Bartkiem i Olą pod jednym z większych barów w mieście cieszącym się dobrą opinią. Bywali tam często w pierwszej połowie wakacji i Marcel trochę zdążył już zatęsknić za tym miejscem, więc z wielką chęcią znowu odwiedził znajome ściany, zwłaszcza że wygląd lokalu nieziemsko mu się podobał. Była tam scena, na której czasami grały jakieś zespoły, odrobinę miejsca do tańczenia i kilkanaście stolików obłożonych czerwonymi kanapami. Samo pomieszczenie było urządzone na jasnoszary kolor, ale miało w sobie jakiś pazur. Na ścianach wisiały gitary elektryczne i czuć było rockową duszę tego miejsca, ale przy tym nie traciło ono na jakości; zwięźle mówiąc, nie była to speluna, tylko miejsce gdzie można było równie dobrze popołudniami przyjść na kawę i fajnie się odprężyć.
Tym razem jednak nie mieli zamiaru pić kawy…
– No Marcel! Kopę lat! – usłyszał, gdy tylko pojawił się pod lokalem. Od razu zauważył idącą w jego kierunku dwójkę i wyszczerzył się jak głupi. Bartka co prawda wydział zaledwie przedwczoraj, ale Mandy…
– Mandy, wyglądasz nieziemsko – skomentował, gdy tylko dziewczyna się zbliżyła i pocałowała go w policzek. – Zrobiłaś coś z włosami…? – zapytał od razu, a Ola zaśmiała się serdecznie.
– Tak. Brawo ty, Bartek nawet nie zauważył – odparła, patrząc na swojego chłopaka z przekorą, a ten uśmiechnął się do niej przepraszająco.
– Bartek nigdy nie był najlepszy w tych sprawach – odparł Marcel, nie mogąc oderwać od Oli wzroku. Miał wrażenie, że naprawdę wyładniała. Miała wyprostowane włosy, które sięgały jej za piersi i odrobinę przyciemniła swój naturalny kolor. Teraz były w odcieniu ciemnego blondu, niemalże przechodziły już w ciepły brąz. Chyba też inaczej malowała oczy, bo nie przesłaniała ich już gruba, czarna kreska.
– Bartek dalej tu stoi, tak tylko przypominam – rzucił przyjaciel i samemu podał rękę Marcelowi. On za to nic się nie zmienił, był dokładnie takim samym chochlikiem jak zawsze. Rogacki nawet nieśmiało zauważył, że wyglądał odrobinę zbyt chłopięco przy Oli, która jakby wydoroślała. – No i gdzie ta Zuza, co?
– Mama ją podrzuci za jakąś godzinę – wytłumaczył i zerknął na wchodzących do baru ludzi. Miał nadzieję, że znajdą tam dla siebie jakieś miejsce o tej porze… Z drugiej strony była środa, więc chyba nie powinien to być aż taki problem. – Idziemy? – zaproponował i wszedł do pomieszczenia razem z przyjaciółmi.
– Dobra, ja zamówię, a wy zajmijcie jakiś stolik – zaproponował Bartek, na co Marcel zgodził się skinieniem głowy. Zrównał się z Olą krokiem i po raz pierwszy przez myśl mu przeszło, że całował się z jej chłopakiem. A kiedy już o tym pomyślał, niemalże się zakrztusił i zarumienił od razu.
Pocałunek z Bartkiem to nie było coś, co często wspominał, a jak już to robił, to towarzyszył mu przy tym wstyd i zażenowanie. Teraz jeszcze doszło do tego poczucie winy, bo trochę chamsko to zrobili i Marcel, dopiero kiedy spotkał się twarzą w twarz z Mandy, zrozumiał to dosadniej.
– Ten będzie w porządku? – rzuciła dziewczyna, wskazując na mały stolik przy oknie.
– Jasne, może być – odpowiedział podniesionym głosem, bo w lokalu utrzymywał się dość spory hałas. Było dużo ludzi, jedynie kilka stolików było wolnych. Towarzystwo, mimo że nie było aż tak późno, było podchmielone i skore do zabawy.
– No i jak tam? Przygotowałeś się już mentalnie, że niedługo początek roku szkolnego? – zapytała dziewczyna w trakcie zdejmowania z siebie cienkiego sweterka. Zerknęła na niego przelotnie w międzyczasie, po czym usadowiła się wygodniej.
– Chyba jeszcze to do mnie nie dociera – odpowiedział szczerze. – Ty nie masz takich problemów, co?
– Ano, rodzice dali mi spokój jeszcze przez miesiąc, a później idę do pracy.
– Czyli jednak czekasz na Bartka ze studiami? – zapytał zainteresowany. Ostatnio, z tego co wiedział, dziewczyna się wahała nad swoją decyzją. Chciała wyjechać do Krakowa na wymarzony kierunek, ale z drugiej strony nie mogła się pogodzić z opuszczeniem Bartka.
– Tak – odparła z uśmiechem, przyglądając się następnie twarzy Marcela. Na jej usta wpłynął nikły, złowieszczy uśmiech. – Wyluzuj stary, okej? – Marcel spojrzał na nią pytająco. – Przecież widzę ten twój wyraz twarzy. “Omg, całowałem się z Bartkiem, a teraz ukrywam to przed jego dziewczyną” – sparodiowała, robiąc zbolałą minę. Marcel wywrócił oczami. Mandy zawsze była… Taka właśnie.
– Czyli ci powiedział…? – zapytał, czując, jak się rumieni.
– Oczywiście, że mi powiedział! – zaśmiała się i spojrzała na Rogackiego wyluzowana. – Więc spokojnie. Nie mam zamiaru cię zabić czy coś.
– Jezu, dobra. Właściwie, to mi ulżyło.
– Czemu ci ulżyło? – zapytał Bartek, który właśnie dotarł do stolika.
– Bo dowiedział się, że na niego nakablowałeś i od razu się wygadałeś z tego, że cię pocałował – odpowiedziała uroczo Mandy, robiąc koło siebie miejsce, by chłopak miał gdzie usiąść.
– Aaa… To. – Podrapał się po policzku i uśmiechnął przepraszająco w stronę Rogackiego. – Sorry, nie miałem innego wyjścia – dodał i objął Olę w pasie.
Marcel wcale nie zamierzał się gniewać, przeciwnie, cieszył się z tego, bo mógł w końcu spojrzeć na Mandy bez większego poczucia winy. Dziewczyna, zresztą tak jak przewidywali, nie zareagowała źle. Na pewno miała świadomość, że był to tylko głupi eksperyment. Marcel też to wiedział, bo w najmniejszym stopniu nie był Sójką zainteresowany. A Bartek? Nawet po sześciu latach związku z Olą nie wyobrażał sobie bez niej przeżyć tygodnia.
– Państwa zamówienie. – Do stolika podszedł kelner, niosąc trzy kufle piwa. Marcel spiął się odrobinę, jak zawsze kiedy miał wypić alkohol w lokalu. Na szczęście nikt go jeszcze nigdy nie zapytał o dowód, więc odbywało się to bez przypału, a dreszczyk ekscytacji był bardzo przyjemny.
– Dzięki – rzuciła Ola i zgarnęła dla siebie piwo z sokiem. Bartek wziął Książęce ciemne, a Marcelowi jakieś jasne, najpewniej Perłę.
Rogacki upił od razu łyk zimnego piwa, czując, że piana osiada mu na ustach.
– W ogóle byliśmy w tym teatrze, wspominałem ci… – zaczął Bartek, zerkając na przyjaciela. Później mówił długo, opowiadając każdy szczegół spektaklu, a Ola co raz wtrącała swoje trzy grosze. Z teatru temat zszedł na kino, z kina na najnowsze produkcje Marvela, a z Marvela na poszczególne postacie z uniwersum, którym jarali się wszyscy troje.
Czas mijał im szybko, zresztą tak jak zawsze, gdy spędzali go razem. Atmosfera w lokalu była luźna, co chwilę było słychać wybuchy śmiechów i głośne rozmowy.
– Twoja mama idzie! – zawołał Bartek, kiedy tylko kobieta przekroczyła próg. – Z Zuzką – doprecyzował. Marcel odwrócił się, by je wypatrzeć. Znalazł je bez większego problemu, jednak dziewczyny zdecydowanie nie miały tak łatwo z nimi, najpierw bowiem skupiły wzrok na drugiej części sali. Marcel już chciał do nich wstać, kiedy Zuza nagle z wielkim entuzjazmem i uśmiechem od ucha do ucha zaczęła machać komuś, kogo wypatrzyła. Marcel bez problemu podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i, dostając niemalże zawału, zauważył odmachującego jej Kacpra. Następnie jego wzrok spoczął na Marcinie, a wędrówkę tę zakończył na Szymonie.
Później, jak najszybciej tylko potrafił, odkręcił głowę i z przerażeniem spojrzał na Bartka.
– Wawrzyński – rzucił słabo, a przyjaciel odciągnął spojrzenie od mamy Marcela i spojrzał na Rogackiego.
– Co?
– Kacper. Zuza mu machała – odpowiedział, czując, że zaczynają mu się trząść ręce.
– Ten blondyn? Myślałem, że wygląda totalnie inaczej – zamyślił się, a Marcel spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– To cię teraz obchodzi?! – zagrzmiał, pochylając się nad stolikiem.
– To znaczy… – zaczął Sójka, patrząc w tamtą stronę. – Po prostu tyle razy się nasłuchałem o jego krzywej mordzie, że faktycznie myślałem, że coś jest z nim nie tak – mruknął, a widząc przerażenie w oczach przyjaciela, odchrząknął i położył mu rękę na ramieniu. Mandy w tym czasie przypatrywała im się w milczeniu. Marcel nie do końca wiedział, czy zdawała sobie sprawę, kim był Wawrzyński i czy Bartek cokolwiek jej powiedział na jego temat. – Marcel, wdech i wydech, jesteśmy tu razem, okej? – mruknął spokojnie, spoglądając na przerażonego przyjaciela. – Uśmiechnij się, twoja mama tu idzie – dodał, odsuwając się i patrząc na niego sugestywnie.
– Patrzy tu? – zapytał szeptem Rogacki, ignorując słowa Bartka, i również odchylił się do tyłu.
– Mhm – przytaknął Sójka, zerkając dyskretnie na Kacpra. – Jak tak pomyślę, to chyba patrzył już wcześniej.
– Cudownie – jęknął Rogacki, akurat w momencie, kiedy mama z Zuzią podeszły do ich stolika.
– Tu jesteście! – zawołała kobieta i pochyliła się nad synem, by złożyć na jego policzku szybki pocałunek, który wywołał na jego twarzy wyraz niezadowolenia.
– Wow, wygląda pani nieziemsko! – skomentował od razu Sójka, nie czując się skrępowanym obecną sytuacją. Ewa ubrana była w swoją nową, granatową bluzkę z lejącego się, lśniącego materiału i czarne rurki. Długie, brązowe włosy polokowała, więc spływały jej falami na ramiona i okalały powoli rumieniącą się twarz.
– Bartek! – skarciła chłopaka, ale mimo tego Marcel widział jak na dłoni, że zrobiło jej się miło. Szkoda tylko, że jemu tak miło nie było… Przeciwnie wręcz, czuł na sobie spojrzenia przeklętej rodzinki i niemalże się trząsł z nerwów. Dlaczego zawsze musiało go to spotkać? Czym sobie zasłużył? Zabił kogoś w poprzednim życiu, że spotykały go same takie nieszczęścia?
– Ma rację! I jeszcze ten makijaż! – potwierdziła Mandy, odgarniając długie włosy za ucho.
– Jesteście niemożliwi – westchnęła kobieta, po czym spojrzała na córkę. – Będziesz się zachowywać?
– Się pani nie martwi, damy sobie radę – powiedziała od razu Ola, uśmiechając się łagodnie.
– Wiem, wiem. Kochane z was dzieciaki – odparła i, zanim się pożegnała i wyszła, pogłaskała jeszcze córkę po włosach.
Marcel nie za bardzo zwracał na to wszystko uwagę, bo burza, która szalała w jego głowie, odpędzała wszystkie racjonalne myśli i zachowania. Chwilę później nawet Bartek kopnął go pod stołem, ale wytrąciło go to z tego specyficznego stanu tylko na chwilę.
– Marcel – syknął zaraz Sójka. Mandy znowu zaczęła śledzić ich uważnie wzrokiem.
– O co chodzi? – dopytała, najwyraźniej nie mając o niczym pojęcia.
– No właśnie, o co chodzi? – spytała głośno, w ogóle niedyskretnie Zuza, przyprawiając tym samym Marcela o lekki atak paniki.
– Cicho! – sapnął, poruszając się niespokojnie. – O nic nie chodzi – rzucił do siostry, po czym wymienił przeciągłe spojrzenie z Bartkiem. – Dalej się patrzą? – dopytał przyjaciela, modląc się w duchu, by stąd wyparować.
– Zerkają.
– Wychodzimy! – zadecydował szybko Marcel i wstał już niemalże, kiedy to Bartek szybko położył mu dłoń na przedramieniu i nie pozwolił się ruszyć.
– Nigdzie nie idziemy – nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Nie będziemy im dawać takiej satysfakcji. – Zerknął krótko na swoją dziewczynę. – Wyjaśnię ci to później. – Ola przytaknęła. Chyba się domyśliła, że ze względu na Zuzę nie będą mogli spokojnie pogadać.
– Pójdziemy do Kacpra? – zapytała zaraz dziewczynka, będąc zdezorientowaną rozmową chłopców. Później, w ogóle się nie krępując, odwróciła głowę i spojrzała na Wawrzyńskiego.
– Boże, Zuza – sapnął Marcel, czując, że nie może się nawet poruszyć, taki był przerażony. – Nigdzie nie pójdziemy, nie patrz tam!
– Skąd w ogóle znasz Kacpra? – zapytał dziewczynkę Bartek, najwyraźniej chcąc odciągnąć ją od gapienia się na Wawrzyńskiego.
– Był u nas! – oznajmiła z uśmiechem, spoglądając na Bartka. – Jest bardzo fajny – dodała, wiercąc się na kanapie. – Dlaczego do niego nie pójdziemy? – zapytała, najwyraźniej mając wielką ochotę na spotkanie z Wawrzyńskim. Przez ostatni tydzień, tak jak Marcel zresztą przewidywał, często o niego pytała, doprowadzając go tym niemalże do szewskiej pasji.
– Bo jest zajęty. Nie widzisz, że z kimś siedzi? – odpowiedział zdenerwowany. Czuł się tutaj niemalże uwięziony i zdecydowanie nie zgadzał się z decyzją przyjaciela. Chciał stąd jak najszybciej wyjść, byle dalej od tych trzech. Fakt, że siedział do nich tyłem, również niczego nie ułatwiał. Był zestresowany tym, co robią. Sama obecność Kacpra sprawiała, że trząsł się z nerwów, ale oprócz tego było jeszcze coś innego, jakby zażenowanie; myśl, którą odrzucał od siebie tak pieczołowicie, znowu pojawiła się w jego głowie.
Ten dupek na niego leciał.
Co gorsza, wzbudzało w nim to tyle odrazy, ile ciekawości. I chociaż wolał o tym nie myśleć wcale, w końcu miał wrażenie, że w jakimś stopniu to on jest tutaj górą. Znał już ten wielki sekret Kacpra, znał przyczynę dręczenia go i ona wcale nie stawiała go w pozycji przegranego. Wawrzyńskiemu też pewnie nie było najlepiej ze świadomością, że wiedział.
– Koleś, który siedzi obok, cały czas coś do niego gada – poinformował Bartek.
– Marcin – rzucił Marcel na wydechu.
– Serio? – sapnął Bartek i przyjrzał im się jeszcze dokładniej. – A ten trzeci to jego chł… – zaczął, ale Marcel szybko kopnął go pod stolikiem. – Au!
– To brat Marcina, kuzyn Kacpra – wszedł mu w słowo, patrząc na niego z przestrogą. Boże, takie rzeczy przy jego siostrze! Nie do uwierzenia!
– O czym wy gadacie?! – sapnęła zirytowana Zuzka, najwyraźniej bardzo niepocieszona tą niezrozumiałą rozmową.
– Popycha go! – rzucił na wydechu Sójka. – Marcel… Przygotuj się mentalnie, okej? – Rogacki pobladł.
Serce zaczęło mu bić niemożliwie szybko, zrobiło mu się gorąco.
To się nie dzieje naprawdę, pomyślał przerażony, widząc niemalże jak w zwolnionym tempie, jak Zuza powoli odwraca głowę.
– Kacper! – pisnęła radośnie. Marcel wziął głęboki, drżący oddech.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na przystającego przy nich chłopaka. Marcel patrzył na niego z ogromną obawą, Bartek z wrogością, Mandy z ciekawością, a Zuzia, gdyby była bardziej odważna, najpewniej by się na niego rzuciła. Naprawdę, Rogacki nie rozumiał, dlaczego jego siostra tak bardzo polubiła Wawrzyńskiego zaledwie po kilkunastu minutach, które razem spędzili.
– Cześć – przywitał się od razu Kacper, ale coś w jego głosie się zmieniło; był miększy, bardziej niepewny.
– Hej! – rzuciła Zuza, ale nikt poza nią się nie odezwał.
Atmosfera zrobiła się napięta. Mandy przybrała swoją ulubioną minę i patrzyła na Kacpra jak na robaka, a Bartek lustrował go oceniająco, zaciskając wargi w wąską linię. Tylko Zuzia odwróciła się i spojrzała na wszystkich ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, dlaczego nikt nie odpowiada.
– Możemy porozmawiać? – zapytał Wawrzyński, patrząc prosto na Marcela. Nie odrywał od niego tego swojego przeklętego, głębokiego spojrzenia, od którego Rogackiego aż przechodziły ciarki. Marcel nie odpowiedział od razu. Najpierw przyjrzał mu się uważnie. Zauważył lekko zmierzwione włosy i delikatnie zarumienione policzki, najwyraźniej od alkoholu, bo wątpił, żeby cokolwiek innego było w stanie wywołać rumieńce na skórze Kacpra.
– Nie możemy – odpowiedział chłodno, zaciskając pod stołem dłonie w pięści. Miał ochotę spojrzeć na Bartka i poszukać w nim wsparcia, ale nie chciał dać Wawrzyńskiemu satysfakcji. Wytrzyma to jego cholerne spojrzenie!
– Nie bądźmy dziećmi – odpowiedział szybko Kacper, najwyraźniej nie chcąc się poddawać na starcie.
– Dlaczego nie możecie porozmawiać? – zapytała Zuzia, patrząc ze smutkiem na brata. Zacisnęła rękę na materiale jego koszulki i patrzyła z niezrozumieniem, przez co Rogacki poczuł się jeszcze gorzej.
– Bo nie mamy o czym – mruknął, lokując spojrzenie gdzieś na wysokości swoich rąk.
– Wydaję mi się, że jest wręcz przeciwnie – nalegał Warzyński i już za to należałby mu się ostry wpierdol.
– Źle ci się wydaje – sapnął, zaciskając dłonie na stoliku.
– Też mi się wydaje, że to dobry pomysł – wtrącił się Bartek, przez co Marcel spojrzał na niego w niedowierzaniem. Ze wszystkich ludzi to właśnie on był przeciwko niemu?! – Wyjaśnijcie, co macie wyjaśnić, i tyle. My będziemy obok – mówił dalej, patrząc prosto w oczy Marcela. Chyba chciał mu przekazać, że w dalszym ciągu nic mu nie groziło, ale cholera! Kogo to teraz obchodziło?!
Marcel niemalże zatrząsł się z gniewu i niczym dziecko odwrócił głowę w drugą stronę. Naprawdę miał z nim rozmawiać? Nie chciał tego, do diabła! Nie wyobrażał sobie, żeby mógł wykrztusić z siebie chociażby słowo…
– Dobra – mruknął, biorąc głęboki oddech. – Porozmawiamy – oświadczył, wstając, na co Kacper chyba odetchnął z ulgą. Szkoda, że Marcel nie mógł powiedzieć tego o sobie. Stresując się jak jeszcze nigdy w życiu, schował drżące ręce do kieszeni i rzucił do siostry, która już się z nimi zbierała, żeby została z Bartkiem i Olą.
Potem wyszli z lokalu.
Marcel nawet się za siebie nie oglądał, wiedział, że Kacper na pewno za nim poszedł, a Marcin uważnie im się przypatrywał ze swojego stolika. Nie chciał tych spojrzeń, nie chciał żadnej afery.
Miał zamiar zakończyć to raz na zawsze.
Kiedy wyszedł z lokalu, w końcu się odwrócił i zerknął na Wawrzyńskiego. Założył ręce na piersi, przybierając najbardziej wojowniczą postawę, na jaką było go stać. Nie zrobi z siebie znowu ofiary, obiecywał sobie. Nie będzie się płaszczył przed Kacprem, nawet się nie zająknie, gdy będzie mówił…!
– Więc? – zapytał, starając się ignorować rozbiegany wzrok, który wędrował po jego twarzy. – Co mi chciałeś powiedzieć? – dodał wojowniczo, lecz, gdy tylko Kacper postąpił krok do przodu, od razu cofnął się spłoszony.
Wawrzyński uśmiechnął się na to kwaśno, po czym odwrócił wzrok od Marcela.
– Przejdziemy się? – zapytał, patrząc od niechcenia na kręcących się przy wejściu ludzi.
– No… – zaczął, mając zamiar się nie zgodzić, ale w tym właśnie momencie Kacper spojrzał mu prosto w oczy, a on zapowietrzył się od intensywności tego spojrzenia i jedynie przytaknął głową.
Nie zdążyli jednak zajść za daleko, udało im się zrobić jedynie kilka kroków, nim Marcel jakby oprzytomniał i stanął w miejscu jak wryty. Co on do cholery robił…? Nie chciał z nim nigdzie iść! Jedyne czego chciał, to wyjaśnień, a nie tej przeklętej ciszy!
– Ja nie mogę. Jak chcesz mi coś powiedzieć, to zrób to teraz – powiedział na wydechu – a jak nie, to wracam do środka.
Atmosfera pomiędzy nimi zgęstniała. Marcel oddychał z trudem, a Kacper patrzył na niego z tym dziwnym wyrazem twarzy. Było tak bardzo niezręcznie, że Rogacki czuł się chory.
Odwrócił się na pięcie i już miał zamiar odmaszerować do środka, ale w tym samym momencie Kacper złapał go za nadgarstek.
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnął, a kilkoro ludzi kręcących się w pobliżu spojrzało na nich z ciekawością. – Nie chcę tego! Nie chcę cię widzieć, jeszcze tego nie zrozumiałeś?! – warknął, mrużąc oczy. Jego głos był podniesiony i drżał, tak samo jak reszta jego ciała. Policzki mu się zarumieniły, na rękach pojawiła się gęsia skórka.
– Nie mogę, nie rozumiesz?! – odpowiedział tym samym tonem Kacper. Już nie był taki opanowany i choć może nie było tego tak po nim widać, to zdradzały go drżące ręce. – Nie mogę! – powtórzył ciszej, zbliżając się jeszcze do Rogackiego.
– Co mnie to obchodzi?!
– Nie mogę jeść. Nie mogę spać – warczał Kacper, patrząc prosto w zielone tęczówki. – Nie mogę się na niczym skupić, bo jedyne co mam w głowie, to ty – kontynuował gniewnie, oddychając ciężko.
– I co, ma być mi przykro z tego powodu?! – zagrzmiał, cofając się o kolejny krok. Był przerażony. – Wiesz co? Ja też nie mogłem jeść, nie mogłem spać, nie mogłem się skupić…. Bo jedyne o czym, kurwa, myślałem, to czy może nie zajebiesz mnie na następnej przerwie! – skończył, unosząc wysoko głowę. – Raz byłeś nawet blisko, co? – zakpił, a Kacper zmieszał się wyraźnie.
– Nawet nie wiesz, jak tego żałuję – odpowiedział przez zaciśnięte zęby. – Od początku tego miesiąca nie ma dnia, żebym o tym nie myślał – mówił dalej, nie ustępując. – Rzadko też zdarzał się miesiąc, w którym bym o tym zapomniał.
– Żałujesz? – prychnął Marcel. Tym razem to on postawił krok do przodu. Po raz pierwszy czuł się w obecności Kacpra tak jak teraz; pewny swojego, tego, co wycierpiał. Chciał mu to wykrzyczeć w twarz i patrzeć, jak z każdym zdaniem Wawrzyński miesza się jeszcze bardziej, jak zapada się w sobie, tak jak on to robił przez cały ten czas. Jak cierpi i nie ma pojęcia na jakim gruncie stoi.
– Żałuję – powtórzył tym razem spokojniej.
– Nie wierzę.
– Więc daj mi to udowodnić – rzucił od razu Kacper, lustrując go przeszywającym spojrzeniem.
Marcel zaśmiał się sucho.
– No dobra. To klękaj i wykrzycz to światu, może będziesz wtedy wystarczająco wiarygodny! – warknął, ponownie się odsuwając.
Kacper za to spojrzał na niego inaczej, jakby trochę z ukosa. Przez dłuższy czas stał tak w bezruchu, a kiedy chwila ta się przedłużała, powoli na Marcelowe usta wpływał uśmiech – pełen złośliwości, ironii, ale i zwycięstwa.
– Jeżeli tak, to uważam, że nasza rozmowa jest skończona – oznajmił poważnie, czując, że wygrał. Poczuł, że robi się lekki w środku, miał ochotę się zaśmiać. To uczucie było takie wyzwalające…! Tak jakby to on trzymał rękę na pulsie i miał nad wszystkim kontrolę, całkowitą władzę.
Już miał się odwrócić i udać się z powrotem do przyjaciół, gdy Kacper ponownie się odezwał.
– Poczekaj.
Więc Marcel poczekał.
Już nawet się tak nie bał, czuł, że on tu teraz dyktuje warunki. Przynajmniej do czasu, w którym Kacper powoli nie zaczął klękać. Marcel widział to jak w zwolnionym tempie, serce za to zabiło mu szybciej. Uśmiech stopniowo spływał mu z twarzy.
– Co ty robisz?! Wstawaj! – nakazał, czując, że blednie. – Nie chcę tego – powiedział panicznie, zerkając po ludziach znajdujących się wokół. Nie było ich dużo, możliwe nawet, że w ogóle nie zwracali na nich uwagi, ale Marcel poczuł się, jakby nagle cały świat na niego patrzył. Co dokładnie Wawrzyński miał zamiar mu powiedzieć…?
– Jestem w stanie cię nawet błagać na tych kolanach, jeżeli to by miało przynieść skutek – odparł Kacper. Wydawał się przy tym tak przerażająco spokojny, że Marcel aż zadrżał z nerwów.
Powoli tracił kontrolę.
– Nie rób tego… – powtórzył słabo. – Wstawaj! – nakazał, ale Kacper nie słuchał. Wydawał się przyrosnąć do podłoża. On, wielki i dumny, kiedyś taki rozwydrzony, uważający się za pępek świata, znalazł się u jego stóp.
– Wstanę, jeżeli dasz mi szansę.
– Miałeś już swoją szansę, wtedy w liceum! Mogłeś zostawić mnie w spokoju, a nie urządzać mi z życia piekło! – odarł Marcel, czując, że nogi zaraz się nad nim ugną z nerwów.
– Więc daj mi drugą – odpowiedział Kacper spokojnie, odchylając się odrobinę do tyłu.
Okropnie się na to Marcelowi patrzyło. Usłyszał za sobą czyjeś głosy, jakieś zamieszanie i już wiedział, że chodziło o nich. Przez jego ciało przeszły dreszcze upokorzenia.
– Spotkaj się ze mną kilka razy, bez żadnych obietnic, bez żadnego przymusu…
– Chyba śnisz!
– Albo wykrzyczę wszystko to, co mam ci do powiedzenia tutaj. Zastanów się, którą opcję wolisz – mówił tak samo spokojnie. – Skoro ma to być dowód, to musi być wiarygodny, prawda…?
Jak mógł do tego dopuścić? Jak chociaż przez chwilę mógł sądzić, że w jakimś stopniu jest górą nad Wawrzyńskim?! Przecież to było niemożliwe i teraz, po raz kolejny, Kacper udowodnił to z pełną mocą, wykorzystując głupotę, małą chwilę uniesienia Marcela na swoją korzyść. Gdyby tylko się nie odzywał… Nie zaczął się pławić w tym swoim zwycięstwie, wcale by do tej sytuacji nie doszło.
Zadrżał. Poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Był na siebie tak cholernie zły, a na dodatek czuł się upokorzony jak jeszcze nigdy w życiu. Miał wrażenie, że wszyscy na nich patrzą, może ktoś to nawet nagrywał? Nie chciał znaleźć się w Internecie. Zwłaszcza jeżeli Kacper miałby wspomnieć, jak wielką ofiarą losu był, czego takiego nie przeżył i jak dawał się traktować.
Zrobiło mu się niedobrze.
– Dobra, cokolwiek, po prostu wstań – powiedział słabo, błądząc rozbieganym wzrokiem po sylwetce chłopaka.
– Wstanę, jak tylko się zgodzisz – odpowiedział, nie uginając się. Ale czy Marcel mógł spodziewać się czegokolwiek innego?
– Okej, zgadzam się! – syknął, robiąc krok do tyłu. Tak bardzo siebie nienawidził w tym momencie… Czuł, że jeżeli potrwa to dłużej, łzy potoczą się po jego policzkach, a on stanie się pośmiewiskiem na całe miasto. Nerwowo rozejrzał się na boki. Jedna grupka patrzyła na nich nieprzychylnie, druga zerkała ciekawsko… Miał tylko nadzieję, że przez okna nic nie było widać, w końcu nie oświetlało ich żadne światło, bo inaczej chyba nic by go nie zatrzymało, by rzucić się dzisiaj z balkonu.
Na szczęście, ku wielkiej uldze Rogackiego, Kacper w końcu wstał. Patrzył na niego przez cały ten czas. Marcel spodziewał się przeklętego uśmiechu, który tak dosadnie by mu udowodnił, że przegrał. Tak jak wtedy w restauracji, kiedy Wawrzyński całkowicie go sobie podporządkował.
– Nie jestem dumny z tego zagrania – padło zamiast tego, a Marcel odwrócił wzrok. Miał ochotę zacisnąć oczy i przestać istnieć. Nic dobrego i tak go już w tym życiu nie spotka… Przekonywał się o tym raz za razem.
– Mhm – mruknął, nie ufając swojemu głosowi.
– Hej… – zaczął znowu Kacper, wyraźnie nie wiedząc, jak się zachować. Marcel w końcu odważył mu się spojrzeć prosto w oczy, a Wawrzyńskiego jakby zamurowało, kiedy zobaczył stojące w nich świeczki. – Ja… – Uniósł rękę, jakby chciał go jakoś złapać, ale chłopak od razu się odsunął. – Przepraszam – szepnął. – Już za kolejną rzecz. Ale gdyby nie to, nigdy byś się nie zgodził – mówił dalej, a jego głos był pełen skruchy. – A zależało mi na tym jak jeszcze na niczym.
Marcel przełknął łzy.
Nie wiedział, na co się godził. Nie wiedział, co go czeka w następnych dniach i to było tak przerażające, że nie mógł nawet odetchnąć.
Czuł, że sytuacja z gimnazjum właśnie zatoczyła koło, a on znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, w którym był trzy lata temu.
– Masz, co chciałeś, a teraz zostaw mnie w spokoju – odważył się odpowiedzieć. Wyciągnął drżącymi palcami telefon, po czym napisał do Bartka, że wraca do domu i żeby Zuza wyszła przed lokal. Wiedział, że chyba nie powinien, ale był zły na przyjaciela. To on go nakłonił do tej rozmowy, on ze wszystkich ludzi! Jako jedyny wiedział, jaki jest Kacper, a mimo to w ogóle go nie poparł.
To było tak cholernie niesprawiedliwe.
– Powiedziałem, żebyś mnie zostawił! – warknął zaraz, widząc, że Wawrzyński nie ruszył się nawet o milimetr. – Spoko, nie musisz tak patrzeć, nie podetnę sobie żył albo nie nałykam się tabletek, jeżeli to cię martwi – warknął gorzko, a Kacper najwyraźniej poczuł się jeszcze bardziej niepewnie, co zresztą było celowym działaniem.
– Marcel… – zaczął, a chłopak aż drgnął. Wawrzyński nie zwykł mówić do niego po imieniu.
– Marcel…! – Krzyk Bartka przerwał wszystko to, co miał zamiar powiedzieć Kacper. Przyjaciel szybko do nich podszedł, trzymając Zuzię za rękę. Od razu spojrzał w twarz Rogackiego, a widząc, jak ten odwraca wzrok, wyczuł, że coś jest nie w porządku.
– Zuza, idziemy do domu – zarządził Marcel, na nikogo nie patrząc. Szybko złapał siostrę za rękę i pociągnął ją mocno.
– Ała! – sapnęła dziewczynka, odwracając się za siebie na stojących za nimi w osłupieniu chłopaków. Marcel jednak nie dał jej się tak przyglądać w nieskończoność, nawet na chwilę nie zwalniając kroku i ciągnąc ją za sobą jak szmacianą lalkę. Łzy w końcu spłynęły po jego policzkach, a on zagryzł z rozpaczy wargi, czując na nich słony smak.
– Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! – usłyszał za sobą wkurwionego Bartka, ale nie miał zamiaru się odwracać; nie chciał tego widzieć. Marzył tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej stąd i mieć święty spokój.
Najlepiej od wszystkich i to na zawsze.
Żałował tylko, że od siebie nie mógł się uwolnić, bo to on był wszystkiemu winien.
Aktualizacja: 20.11.2019 | 24.09.2020
***
Czytam i nie wierzę. Wymuszone spotkania, w złym kierunku to idzie.... no nie widzi mi się to, głupie takie na siłę szukać zrozumienia i czegoś pewno więcej. Głupio tak. Tyle o strachu pisałaś Marcelowym, że ta ich pogawędka, jest taka nierealna. Wiesz naciągać można zawsze w każdą stronę, ale nie przeginać. nie lepiej było dać im czas?Do tego Zuzia w lokalu - eeee ..... :(
OdpowiedzUsuńHmm, no nie powiem, żeby to było fair, bo nie jest, ale Kacper nie zawsze zachowuje się w porządku i czasami przesadza. Za to wydaję mi się, że gdyby nie to jego natarczywe zachowanie, to Marcel po prostu by się całkiem odciął, w końcu zrobił wszystko co mógł, żeby te spotkania z Wawrzyńskim uniemożliwić, więc danie im czasu chyba po prostu spowodowałoby, że rozeszliby by się w swoją stronę. :(
UsuńA co do Zuzy to dzieci w lokalach to koszmar, ale zdarzają się. Zwłaszcza że to nie był klub czy miejsce typowo do picia, tylko taka zwykła miejscówka.
Dzięki za opinię i pozdrawiam!
Wow, Kacper na kolanach :O No nieźle... Z jednej strony żal mi Marcela, widać jak się go boi i że wspomnienia z gimnazjum/liceum zostały, ale z drugiej strony pewnie gdyby nie to wymuszenie przez Kacpra to nigdy by nie pogadali :/ Kurde widać, że Kacprowi bardzo zależy, choć nie można mu jak na razie wybaczyć jego wcześniejszego zachowania. No nic, zobaczymy co z tego wyjdzie. Czekam niecierpliwie 😘
OdpowiedzUsuńNo, Kacper na kolanach... To Marcel powinien robić zdjęcia, a nie :D Miałby pamiątkę do końca życia.
UsuńA co do Marcela to na pewno wspomnienia związane z Kacprem są bardzo silne, chociaż Rogacki skutecznie się od nich odseparował przez te wszystkie lata i dopiero teraz to do niego wraca. Myślę więc, że gdyby nie to przymuszenie to zastosowałby dokładnie taką samą taktykę wyparcia i jakoś żyłby dalej.
Mi za to miło widzieć, że wciąż śledzisz losy bohaterów <3
Ten rozdział mnie trochę załamał, rozchwiany emocjonalnie Marcel, uparty Kacper, ta scena z klękaniem... zaczynam się bać o Marcela �� Ola
OdpowiedzUsuńZdecydowanie po tym rozdziale stan psychiczny Marcela nie wygląda zbyt dobrze i najchętniej to sama bym go poszła pogłaskać po główce :<
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńco za entuzjazm, że mama idzie na randkę, właśnie z tym wyjściem to tak myślałam że spotka Kacpra, Bartek ma rację takie uciekanie nic nie da, trochę wymuszona druga szansa, więc Kacper musi się postarać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Niby mieszka z mama m, ale tak jakby byli obok. Co do spotkania to kiedyś wpadliby na siebie.
OdpowiedzUsuń