wtorek, 17 lipca 2018

Rozdział 15

Pożegnanie z Kacprem było problematyczne – zdecydowanie niezręczne i nieszczere, przynajmniej ze strony Marcela, bowiem ani Zuza, ani Ania nie miały z tym żadnych problemów. Tylko on, jak zawsze, musiał mieć ze wszystkim pod górkę! Nie żeby go to dziwiło. Przeciwnie, chyba już się do tego powoli przyzwyczajał… 

Resztę dnia odpoczywał tak, jak przykazała mu mama. Jadł dużo, pił dużo i oglądał filmy, czyli spędzał swój idealny dzień. Starał się też nie nadwyrężać kostki, ale chciał ją rozchodzić, żeby jutro móc wybrać się do Marcina. 

Bądź co bądź, z tymi pieniędzmi to nie była aż taka świetna sytuacja, żeby i tu opuszczać pracę i tu… No i, cholera, chciał go zobaczyć. Co prawda, dalej nie rozumiał tej potrzeby i chciał ją od siebie odseparować, ale nie potrafił. Myślał o nim praktycznie cały dzień, mając w pamięci jego promienny uśmiech, a w nocy, kiedy się położył, przyszły myśli innego rodzaju. Bardziej intymne, których wstydził się przed samym sobą, ale mimo tego nie potrafił przestać. 

Rano postarał się je całkowicie zignorować i uparcie walczył z rumieńcami, które co jakiś czas pojawiały się na jego policzkach. 

Pod domem Marcina zjawił się punktualnie. Tym razem nie musiał pukać, Słowiński bowiem znajdował się na podwórku. Sam. Mogło to być oczywiście tylko wrażenie, gdyż Łukasz mógł czaić się w środku, tak samo zresztą jak i Kacper czy Szymon, ale mimo to Marcel poczuł się pewniej, a jego serce zabiło mocniej.

– Cześć – zawołał, podchodząc do mężczyzny, który stał i mocował się ze stolikiem ogrodowym. – Kupiłeś nowy nabytek?

– Dostałem – odparł i otarł twarz z potu. Był zgrzany, a temperatura za oknem nie dawała wytchnienia. – Ale cholerstwo nie chce stać równo – wyznał zirytowany. Chciał się jeszcze z tym szarpać, ale jakby nagle go coś naszło i dał sobie spokój. Zaciekawiony Marcel złapał za chyboczący się stolik, przesunął go odrobinę i ze skupioną miną ustawił go bez najmniejszego problemu. Ponaciskał na niego to z jednej, to z drugiej strony, po czym na jego usta wpłynął nieziemsko szeroki uśmiech. 

– Ja to jednak jestem! – skomentował i spojrzał zwycięsko na Marcina. – Nie no, nie rób takiej miny. Najlepszym się zdarza – zaświergotał, po czym przyjacielsko (chociaż wolałby inaczej) poklepał go po ramieniu. 

Mężczyzna tylko na to prychnął i wywrócił oczami. Najwyraźniej po raz pierwszy nie miał żadnych wątpliwości, kto tu był górą! I dobrze, ostatnio Marcel czuł się gorzej niż źle, więc należała mu się taka chwila zwycięstwa! Nawet jeżeli wygrał tylko ze stolikiem. 

– Jakieś konkretne plany na dzisiaj? – zapytał, spoglądając na Marcina, który właśnie pokazał mu ręką, żeby udali się do domu. Szybko pokonali schodki i przeszli przez próg a Rogacki znalazł się w tak dobrze znanym mu pomieszczeniu. 

Nie bardzo. Jestem dzisiaj nie do życia, ale coś dla ciebie znajdę. I poprzeszkadzam – powiedział, zerkając na Marcela przez ramię. Puścił mu oczko, a Rogacki jedynie pokręcił głową. Marcin naprawdę był niemożliwy. Do tego cholernie przystojny, zupełnie taki sam jak z jego snu… tylko że ubrany. 

– A co, nudzi ci się? – zapytał, rozglądając się na boki. Może naprawdę nikogo tutaj dzisiaj nie spotka i będzie dane spędzić mu ten czas tylko z nim?

– Trochę. Siedzenie samemu raczej nie jest w moim stylu. – To potwierdziło podejrzenia Marcela. 

– Zauważyłem. W takim razie koniec rodzinnych spotkań? – zapytał, chcąc, by zabrzmiało to swobodnie, ale jego głos jak zawsze postanowił mu zrobić na złość i wyszło sztucznie. 

– Łukasz wrócił do Warszawy, Szymon jak zawsze ma swoje sprawy, a Kacper… Cóż, Kacper wydaje się być na mnie obrażony – zamyślił się. 

Marcel spojrzał na niego zaintrygowany. Ciekawe, Wawrzyński gniewał się na Marcina? 

– To czym go uraziłeś?

– Niczym, o to chodzi. Od kilku dni po prostu coś go chyba trapi. – Ha! Trapi! Dobre sobie. Ostatnio, jak był u niego w domu, nie wydawał się być niczym strapiony. – Nie chce mi powiedzieć, o co chodzi – dodał, kierując się jak zawsze do kuchni. 

– A co niby może trapić takiego Kacpra? – prychnął. Słowiński obejrzał się przez ramię i spojrzał na niego uważniej. 

– Znasz go już od jakiegoś czasu, prawda? 

– Od gimnazjum, tak – potwierdził ostrożnie, nie chcąc wdawać się w szczegóły. 

– Cóż, Kacper jak był w szkole był kompletnie nie do zniesienia – oznajmił bez zastanowienia Marcin, a Marcel bezwiednie mu przytaknął. – Musiałeś trafić na ten moment, kiedy przeżywał swoje załamanie. Nie dziwię się więc, że nie bardzo za nim przepadasz. 

– Cóż, to… mało powiedziane – odchrząknął. 

– Chyba mogę to zrozumieć – odparł lekko skrępowany Marcin. Wydawał się wstydzić za kuzyna? Było to prawdopodobne, ale zanim Marcel zdążył rozpracować jego twarz, mężczyzna w końcu się odwrócił i razem usiedli przy stole. Standardowo. Marcel położył dłonie na blacie i postukiwał palcami o polakierowane drewno. Sprawa z Wawrzyńskim męczyła go do tego stopnia, że nie mógł się powstrzymać; chciał się tego dowiedzieć. 

– To czemu Kacper miał to całe załamanie? – zapytał, zaciskając dłonie. Czuł się poirytowany. Skurwysyn miał załamanie! Też coś. Na pewno nie większe niż to, które spowodował u niego. Cholerny dupek, który nie mógł mu dać spokoju, tylko sprawiał, że każdy dzień był dla niego udręką. I trudno, że to już było za nim! Wspomnienia miał nad wyraz wyraźne i większość właśnie mu się przypomniała, przez co nie mógł się uspokoić, normalnie aż cały chodził! Chciał wiedzieć o Kacprze, jeżeli miał jakieś załamanie – świetnie, będzie miał w końcu na niego haka, kartę przetargową, pierdolonego asa w rękawie! I mimo że Kacper ostatnio nie wydawał się być względem niego wrogo nastawiony, Marcel i tak chciał mieć jakieś zaplecze. Co więcej, trochę żałował, że nad Wisłą przerwał Wawrzyńskiemu. Może dowiedziałby się od niego czegoś ciekawego? 

Niestety, Marcin nie wydawał się zbyt chętny do przekazywania informacji. 

– No wiesz, po prostu chciałbym wiedzieć. Kacper niszczył życie praktycznie całej mojej klasie – skłamał gładko, udając niewzruszonego. Takie zagrania nie przychodziły mu łatwo, nie ostatnimi czasy, ale przecież kiedyś wkładanie na siebie takich masek było codziennością. Rutyną, która rujnowała go od środka i przy tym pozwalała przetrwać na powierzchni. 

– Nie żeby Kacper się z tym krył… – mruknął mężczyzna, wyraźnie się zamyślając. – Chociaż rozpowiadanie tego na prawo i lewo to też niezbyt dobry pomysł – prychnął pod nosem, wyglądając przy tym tak, jakby o czymś sobie przypomniał.

– Nie żebym miał komuś powiedzieć – namawiał Rogacki, wpatrując się uparcie w mężczyznę. Zarejestrował, że włosy opadły mu na czoło, a skóra miała lekko ciemniejszy odcień niż ostatnio, kiedy go widział. 

– Wiem, że nie – westchnął ciężko i spojrzał na Rogackiego z czymś w oczach, co przywodziło na myśl sympatię. – Kacper jakoś chyba na początku liceum, może trochę dalej, po prostu nie za bardzo mógł zaakceptować, kim jest – wytłumaczył, a Marcel zmarszczył w zamyśleniu czoło. Też by nie mógł zaakceptować tego, że jest takim dupkiem! – Znalazł się w sytuacji, której nie rozumiał i przez to wyżywał się na wszystkich wokół – mówił dalej, a Marcel niemalże nie mógł wysiedzieć na krześle ze zniecierpliwienia. Marcin jednak jakby się zaciął i zamyślił, przez co Rogacki zaczął tracić nadzieję na otrzymanie informacji. Ale postanowił sobie, że się dowie. Nawet jeżeli miałby ciągnąć przy tym Marcina za język, zrobi to!

– To co takiego strasznego mu się działo? – zachęcił, licząc na to, że Marcin się odblokuje i nie skończy na czymś w stylu: „Wiesz co? Właściwie to nieważne. Nie było tematu”.

– Nic strasznego – parsknął zamiast tego. – Po prostu podobał mu się jakiś chłopak. I mówię ci to tylko dlatego, bo widziałem twoją reakcję na Łukasza, więc wiem, że nie masz nic przeciwko… – padło, a brwi Marcela powędrowały niemalże pod sam czubek głowy. 

Kacper… Kacper był…? 

– A jako że rodzice Kacpra są bardzo konserwatywni i religijni, od dziecka wpajali mu, że jest to coś złego – wytłumaczył, widząc szok wymalowany na twarzy Marcela. Teraz zniknęły wszystkie maski; po obojętności, która wcześniej malowała się na jego twarzy, nie zostało ani śladu. – Możesz sobie wyobrazić, co musiało się dziać w jego głowie, kiedy nagle odkrył, że jest gejem. Nie mógł tego zaakceptować, kompletnie oszalał. Jak sobie teraz przypominam, co on wyprawiał… – powiedział, machając przy tym ręką w geście zrezygnowania. – Oczywiście, długo nic nikomu nie powiedział. Myślę, że w ogóle by się nie przyznał, gdybym wtedy nie wrócił z Warszawy i nie oświadczył rodzinie, że jestem w związku z Łukaszem. Pamiętam, jak przyszedł do mnie i powiedział mi, że coś jest z nim “nie w porządku”. Bo i faktycznie nie było –  Kacper miał w sobie tyle nienawiści, że mógłby roznieść wszystkich wokół. Nie rozumiał, co się z nim działo, gardził sobą i tym biednym chłopakiem, który nieszczęśliwie zawrócił mu w głowie. I to jak zawrócił! – opowiadał dalej, pocierając skronie, jakby mówienie o tym przychodziło mu z trudem. 

Marcelowi natomiast z trudem przychodziło słuchanie tych rewelacji. Bladł z każdym słowem, w głowie kotłowało mu się milion myśli, ale rękami i nogami odpychał od siebie wniosek, który mu się nasuwał. Bo to nie mogła być prawda! To na pewno pomyłka. Jakieś głupie nieporozumienie, które rozwieje się tak szybko, jak zostało zapoczątkowane. 

– Więc to wszystko dlatego, że ktoś mu się podobał? – zapytał słabo, czując rosnącą w gardle gulę.

Boże, nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie… Tak bardzo nie chciał… 

– Niestety. To głupie, nie? Dla Kacpra to był wtedy koniec świata. Nie powiedział mi wszystkiego, a i ja nie chciałbym o tym mówić, w końcu Kacper to moja rodzina, ale ten chłopak musiał przeżyć prawdziwe piekło… – mruknął i dopiero teraz spojrzał na Marcela. Wcześniej unikał jego spojrzenia, najpewniej nie czując się zbyt dobrze z tym, że zdradza sekret Kacpra. Marcin zawsze był rozgadany i dużo mówił, ale teraz chyba zdał sobie sprawę, że wygadał coś więcej niż tylko orientację kuzyna. 

Jak dużo wiedział? Jak dużo wiedział na temat, czym dokładnie było to „prawdziwe piekło”? Marcel nawet nie chciał wiedzieć. Poczuł, że zaczyna robić mu się słabo i najwyraźniej musiało to być po nim widać, bo Słowiński spojrzał na niego uważniej i pochylił się nad stołem. – Wszystko w porządku? – zapytał, wyciągając rękę do przedramion Rogackiego. 

Marcel jedynie na niego spojrzał, czując, że kręci mu się w głowie. Co prawda, jego przypuszczenia nie zostały potwierdzone w stu procentach, nie padło żadne imię, ale czuł to. Czuł to całym sobą, a każda jego cząstka niemalże krzyczała, nie mogąc pogodzić się z tą myślą. 

– Jesteś niemalże biały, co się dzieje? – dopytał zaniepokojony Marcin, poruszając się niespokojnie. Wtedy też jego dłoń zetknęła się z Marcelową skórą, co pewnie jeszcze nie tak dawno byłoby sytuacją idealną, ale teraz? Teraz był to tylko kolejny czynnik, od którego zrobiło mu się gorzej. Chciał mu nawet odpowiedzieć, naprawdę, ale nie mógł. Spojrzał na niego jakoś tak bez życia, po czym przełykając głośno ślinę, wstał od stołu. Ręce Marcina zsunęły się z jego ciała, a on musiał się podtrzymać dłonią, żeby nie upaść. 

– Muszę iść – mruknął słabo, zaczynając kierować się w stronę wyjścia. 

Marcin od razu do niego doskoczył i tym razem złapał go za ramię. Rogacki zauważył jego zmartwiony, jakby przerażony wzrok i zrobiło mu się głupio; on chyba nie mógł po prostu pokazać się od tej dobrej strony, prawda?

– Ja… – zaczął, nie do końca kontaktując. – Muszę wyjść. Przepraszam – wydusił jeszcze raz, po czym wyrwał się z uścisku Słowińskiego i, niemalże się zataczając, opuścił dom. Marcin na szczęście go nie zatrzymywał. 

Nogi powiodły go przed siebie, aż zdał sobie sprawę, że nie do końca ogarniał te rejony miasta i szedł gdzieś brukowaną drogą, byle tylko dalej. Nie obchodziło go to. Kogo by to obchodziło, gdyby ktoś właśnie rzucił mu w twarz takimi informacjami? 

Idąc jak w amoku, nie wiedział, czy ma zacząć się śmiać czy płakać. Bliski był uczynienia obu tych czynności naraz, co niezbyt dobrze świadczyło o jego stanie psychicznym, ale przecież i nie miało świadczyć. Był w rozsypce. Totalnie nie rozumiał, co chwilę temu Marcin mu niby przekazał. 

Kacper był zakochany… Nie, wróć. Chłopak mu się podobał. 

Cholera, Marcelowi też się jakiś podobał, ale on nie zrobił mu z życia istnego piekła! 

I niby tym sobie zasłużył na pół roku pełnego strachu, nienawiści, bólu i żalu do samego siebie?! Bo się komuś podobał? To było chore… Ale w końcu chociaż wiedział, że Kacper miał jakiś powód, chujowy co prawda, ale zawsze jakiś. Marcel nie był po prostu jakimś randomem, którego Wawrzyński postanowił dręczyć… Chociaż może byłoby to i lepsze niż świadomość, że po prostu mu się podobał. 

I dostawał za to regularny wpierdol. 

Słyszał, że telefon do niego dzwonił. Dzwonił i dzwonił, i nie przestawał. 

Nie odbierał. Nawet nie patrzył, kto do niego wydzwania, chociaż oczywiście to musiał być Marcin. Na pewno się zorientował, prawda? Nie mógł się nie zorientować… Czy w takim razie Kacper już wiedział? Jeżeli tak, to Marcel nie chciał nigdy więcej go oglądać. 

Czuł się chory. Miał mdłości i jak do pewnego czasu starał się je ignorować, tak teraz jego organizm w końcu się zbuntował i, bez żadnej kontroli, Marcel zwymiotował na pobliski deptak. Zgiął się wpół, wcale nie czując ulgi. Miał wrażenie, że z nerwów zaraz zejdzie z tego świata. Albo przynajmniej z chodnika i rozłoży się na pobliskiej ulicy, by ułatwić komuś robotę. 

Zdając sobie sprawę dokąd powędrowały jego myśli, rozejrzał się po okolicy ledwo przytomnie i zrozumiał, że powinien udać się do domu. Zawrócił. Tym razem był bardziej świadomy czasu i z niecierpliwością liczył kolejne minuty. Naprawdę tak daleko poszedł…?

Do domu wpadł godzinę później, budząc przy tym zdziwienie mamy, ale nie zastanawiał się nad tym. Od razu zamknął się w pokoju i przekręcił zamek. Z niejakim wkurzeniem wyciągnął z kieszeni rozdzwoniony telefon i wyciszył go. Nawet nie chciał patrzeć na wyświetlacz… 

Położył się do łóżka nie mogąc uwierzyć w swojego pecha, no bo czy komuś jeszcze zdarzały się w życiu takie akcje? Chyba był absolutnym wyjątkiem… I wcale się z tego nie cieszył. 

Zwinął się w kłębek i, mimo upału za oknem, przykrył się kocem. Czuł, że się trząsł, na dodatek mdłości nadal go męczyły, ale nie chciał nigdzie się ruszać. Chciał tutaj zostać już do końca swoich dni i co najwyżej tu zdechnąć. 

Jak on się jutro pokaże w pracy…? Przecież Kacper na pewno nie zostawi go w spokoju, a jeżeli nie wpadną na siebie w lokalu, to bez problemu będzie mógł przyjść do Marcina. Co za beznadziejna sytuacja!

Kuląc się jeszcze bardziej, czuł, że puszczają w nim wszystkie hamulce. Oczy mu się zaszkliły, więc postarał się odgonić łzy równomiernymi oddechami. Nie było to jednak skuteczne i już po chwili kilka kropel spłynęło po jego policzkach. Szybko wtarł je w prześcieradło i ze złością uderzył pięścią w materac. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nawet nie chciał o tym myśleć, ale myśli przepływały przez jego głowę same. Jedna za drugą; wspomnienie goniło następne wspomnienie. 

Za każdym jego siniakiem, za każdym popchnięciem i uderzeniem przemawiała potrzeba ukarania go za to, że, nie mając na to żadnego wpływu, podobał się Kacprowi? To było chore! Totalnie popieprzone i tak cholernie niesprawiedliwe… 

Nie mogąc się powstrzymać, zawył w poduszkę. Ze złością wspominał wczorajszy dzień, kiedy wpuścił Kacpra do swojego domu. Rozmawiał z nim. I jeszcze wcześniej, kiedy ten go trzymał i niósł… 

Marcel powoli zaczął rozumieć, z czego to wynikało i wstrząsnęły nim dreszcze. 

To uważne spojrzenie, które tak często się na nim zatrzymywało, te częste pozornie przypadkowe spotkania… Spokojny ton i oferowana pomoc. 

Pieprzył to! 

Zerwał z siebie koc i wstał szybko z łóżka. Czuł, że jego ciało drżało, a nadwyrężona kostka pulsowała bólem. Nie zniesie kolejnego spotkania. Nie może pozwolić, by Kacper jeszcze kiedyś stanął na jego drodze. Nie dopuści do kolejnego spotkania z nim… 

– Kochanie, wszystko w porządku? – zapytała przez drzwi mama. – Wychodzę właśnie do pracy – odezwała się jeszcze, nie próbując wejść do pokoju. 

– Tak! Jasne, wszystko okej. Dzisiaj zeszło mi się trochę szybciej – odpowiedział, starając się przy tym zachować jak najbardziej naturalny głos.

– To nawet lepiej – odpowiedziała, najwyraźniej nie zauważając żadnej niepokojącej zmiany i dobrze. Marcel za nic w życiu nie pokazałby jej teraz swojej twarzy, bo Ewa chyba by dostała zawału. – To odpoczywaj. Papa! – rzuciła i Marcel z niepokojem nasłuchiwał, jak wychodzi z mieszkania. A kiedy drzwi się za nią zamknęły, krzyknął sfrustrowany i przewrócił stojące przy biurku krzesło. To upadło z głuchym trzaskiem, a on schował twarz w dłoniach. 

Przez chwilę łapał drżące oddechy, czując wilgoć między palcami. 

Stan takiej autodestrukcji trwał jeszcze przez długie minuty. Marcel na przemian wył, zaciskał pięści i uderzał co popadnie. Jednak szybko go to zmęczyło, a w jego głowie zaczęły się pojawiać też inne myśli, bardziej racjonalne. 

Pośród tego wszystkiego jedna przebijała się na wierzch. 

Nie mógł pozwolić na kolejne spotkanie z Kacprem. 

Wiedział, z czym to się wiązało. Nie chciał też myśleć o Marcinie, nawet on teraz mu zbrzydł. Na pewno się wszystkiego domyślił. I jak go on tam określił? “Biedny chłopiec”? I coś o “prawdziwym piekle”? 

Nie chciał jego współczucia. Nie chciał go widzieć. Jego, Kacpra ani kogokolwiek innego będącego częścią tej przeklętej rodziny!

Opanowawszy się odrobinę, podniósł w końcu krzesło i usiadł do komputera. Chwilę czekał, aż ten się włączy, po czym odpalił przeglądarkę i wszedł na OLX. 

Powoli dochodząc do siebie, przeglądał dostępne oferty pracy; nie było tego dużo, ale znalazł jedną propozycję dostępną od zaraz. Z uwagą przeczytał ogłoszenie, chociaż to było nadzwyczaj zwięzłe, jednak wszystkie informacje, jakie były w nim zawarte, zaspokajały jego ciekawość. 

Praca w sklepie jako pomoc do rozładowywania towaru i obsługiwania klientów w godzinach siódma-piętnasta. Stawka sporo lepsza niż na zmywaku i dużo gorsza niż ta, którą proponował mu Marcin. 

No właśnie. Pieniądze. 

Marcel z rosnącym zrezygnowaniem i niechęcią uświadomił sobie, że przez ostatnich kilka dni wszystko to, co zarobił, w dalszym ciągu zostało u Marcina. Co prawda wierzył w szczerość intencji mężczyzny i wiedział, że mu to nie przepadnie, ale i tak poczuł się zniechęcony. Powinien to jakoś lepiej zorganizować, a teraz… 

Było jak było. Było jak zawsze. Było beznadziejnie. 

Bijąc się z myślami przez kolejną godzinę w końcu odważył się sięgnąć po telefon. Nieodebrane połączenia zignorował. Zadzwonił na podany numer, wcześniej upewniając się, że wszystko z jego głosem było w porządku. Żadnego łamania, żadnego wilgotnego tonu. 

Jakiś mężczyzna odebrał i najnudniejszym głosem na świecie objaśnił mu, na czym polegałaby praca. Wyraził też niespodziewany entuzjazm na wieść, że Marcel zacząłby od jutra. 

Dobrze. 

Zacznie od jutra. 

Nowego jutra, całkowicie niezwiązanego z tym, co do tej pory go otaczało. Jednak zorganizowanie takiego czegoś wcale nie było łatwe. Chłopak bał się i stresował. Miał też trochę żalu skierowanego do Marcina, że już więcej do niego nie przyjdzie. Ale przecież to on go ciągnął za język, prawda? On się domagał odpowiedzi i, kiedy ją dostał, miał o to pretensje. Z ogromną niechęcią spojrzał w końcu na wykaz połączeń. Pięć nieodebranych od Słowińskiego i, o zgrozo, dwa od Kacpra. Zignorował te połączenia i, czując się jak najgorszy drań, zadzwonił do Anity, menadżerki lokalu, w którym pracował. Poinformował ją o tym, że nie przyjdzie już więcej do pracy i, jakby nie patrzeć, był to wyraz jego dobrej woli, bo nie miał żadnej umowy. Mógłby tak po prostu nie przyjść i nic mu za to nie groziło… Nie chciał jednak wychodzić na ostatniego chama, chociaż tak się właśnie czuł. 

Kobieta go nie wypytywała i nie wydawała się być zdziwiona. Pewnie to nie był pierwszy raz, kiedy ktoś ot tak postanowił zrezygnować…

Wzdychając ciężko, napisał w końcu też i do Agi, która była oburzona i od razu zaczęła go o wszystko wypytywać. Odpisywał jej na pół gwizdka, aż w końcu zdecydował się zadzwonić do mamy. 

W końcu musiał jej powiedzieć, prawda? 

Kobieta na szczęście znalazła chwilę czasu i odebrała a Marcel łamiącym się głosem oświadczył, że nie będzie więcej pracował tam, gdzie do tej pory, bo nie może znieść widoku swojej „miłości” będącej z kimś innym. Kobieta wydawała się go rozumieć. A Marcel po raz kolejny poczuł się jak skończony dupek, kiedy okłamywał własną matkę w tak bezczelny sposób. 

Postarał się to szybko przełknąć i od razu powiedział jej, że chce zmienić środowisko i znalazł sobie coś innego. Tym razem nie musiał oszukiwać. Powiedział jej, co to za sklep i gdzie się znajdował, a także przekazał kilka informacji, których sam niedawno się dowiedział od właściciela. Rozmawiali chwilę, aż w końcu udało się  Marcelowi zakończyć połączenie. Nie chciał, żeby jego mama miała przez niego problemy w pracy. 

Głowa bolała go od niedawnego płaczu i natłoku spraw, które musiał ogarnąć. Spojrzał na kalendarz i z bladym uśmiechem uświadomił sobie, ile zostało mu do końca miesiąca. Tydzień i trzy dni. 

Sprawdził też, jak stoi z kasą, i okazało się, że było dobrze. Nie brakowało mu już dużo… Biorąc pod uwagę to, czego jeszcze nie dostał od Marcina, to zaledwie kilka stów… 

Powinno się uzbierać. 

A kiedy pomyślał znowu o Marcinie, odważył mu się napisać SMS-a. 

„Chyba zrozumiesz, jeżeli więcej nie przyjdę do ciebie pracować. Przepraszam.”, napisał i przez chwilę wpatrywał się pusto w ekran. Nie myślał, po prostu wysłał wiadomość.. 

Za moment telefon znowu się rozdzwonił, ale on nie odbierał. Nie chciał teraz rozmawiać ze Słowińskim. 

„Marcel, oczywiście zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał u mnie pracować, ale przemyśl to jeszcze. Zawsze będziesz mile widziany.”, nadeszła odpowiedź, a Marcel uśmiechnął się blado. 

Nie tak dawno jego stłamszone serce na pewno ucieszyłoby się na takie słowa, ale teraz nie było w stanie jakkolwiek zareagować. 

Chłopak nie odpisał już więcej, zostawił telefon na biurku i poszedł do łazienki wziąć kąpiel. Źle mu było z samym sobą, czuł się totalnie rozbity, a szorowanie szorstką gąbką swojej skóry aż do czerwoności przynosiło mu jakiś dziwny rodzaj ulgi, a nawet satysfakcji. 

Długo siedział w wannie, wpatrując się w swoje długie, chude nogi. Opalona skóra w mocnym świetle żarówki wyraźnie kontrastowała z bielą wanny. Marcel mechanicznie wyszedł z wody i w całości stanął przed lustrem. Przyjrzał się swojemu ciału, odnotowując, że kości żeber są bardziej widoczne niż jeszcze dwa tygodnie temu, a worki pod oczami chyba już na stałe przylgnęły do jego twarzy. Mokre teraz włosy przykleiły mu się do głowy, sprawiając, że wyglądał głupio. 

Miał ochotę się uderzyć. 

Zamiast tego odwrócił szybko wzrok i założył na siebie ubranie. Nie zwrócił uwagi na to, co konkretnie ubiera, było mu to obojętnie; mógł to być nawet worek po ziemniakach, nie miało to znaczenia. 

Kiedy wrócił do pokoju, znowu wziął w dłoń telefon i sprawdził kolejne wiadomości. 

„Wszystko w porządku? Martwię się. Odpisz.” 

Ta była od Marcina. 

„Odbierz, porozmawiajmy.” 

A ta od Kacpra. 

Prychając wściekle, już miał odrzucić telefon w kąt, kiedy uświadomił sobie, że chyba nie przeżyje reszty tego dnia samemu. Nie zastanawiał się długo. Zadzwonił.

– Bartek…? Możesz przyjść? – zapytał, zamykając oczy. Po tym dniu nie spodziewał się niczego innego jak tylko odmowy, ale przyjaciel, jak zawsze zresztą, nie zawiódł go. 

– Jasne, będę za pół godziny – odparł, nawet nie pytając. 

Marcel kolejne pół godziny spędził w rozpaczy, oblegając swoje łóżko, ale w końcu z tego padołu łez wytrącił go dźwięk dzwonka. Wpuścił Bartka do środka i od razu zaprowadził go do swojego pokoju. Zerknął na przyjaciela nerwowo, kiedy ten rozsiadał się na kanapie koło biurka. Samemu usiadł na krześle i splótł ze sobą palce. 

– No co tam? – zagadał Bartek, opierając się łokciem o biurko. – Nie wyglądasz najlepiej – dodał, na co Marcel znowu się skrzywił. Długo przymierzał się, żeby w końcu odpowiedzieć wszystko przyjacielowi, ale kompletnie nie wiedział, jak się za to zabrać. W dalszym ciągu był zły i wytrącony z równowagi, lecz teraz, gdy miał wszystko powiedzieć, doszedł do tego również wstyd. – No mów – zachęcił go, kładąc mu rękę na ramieniu. – Zadzwoniłeś po to, żeby się wygadać, więc się po prostu wygadaj, nie potrzebujemy do tego jakiejś specjalnej sytuacji, w której to wyjdzie – dodał, posyłając Rogackiemu uśmiech. Widząc jednak brak reakcji, trochę się zgasił. 

– Chodzi o to, że… – zaczął Marcel, patrząc prosto w oczy przyjaciela. Te stanowiły dla niego bezpieczną ostoję; fundament, który będzie stał tak długo, aż ich ciała nie poniszczeją i nie rozsypią się na wietrze i… Przecież mógł mu to powiedzieć, prawda? – Wiesz, kto to Kacper. Wawrzyński – doprecyzował, a Bartek skinął głową. – Ja pierdolę – fuknął, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit. – Chodzi o to, że wiem, dlaczego on… Po prostu. Podobałem mu się – skończył koślawo i od razu zerknął na Bartka. Ten przez chwilę trawił informację, ale minę miał ambiwalentną. Chyba nie wiedział, co o tym myśleć. 

– On znowu coś odpierdolił? 

– Nie! – odarł od razu Marcel. – Ale nie rozumiesz? Nie pamiętasz już, jak on mnie traktował?!

– Pamiętam, spokojnie. To na pewno… Niecodzienna sytuacja. 

– “Niecodzienna sytuacja”?! To jakiś pierdolony koszmar! 

– No, nie brzmi to najlepiej... – powiedział ostrożnie, patrząc, jak twarz Marcela zaczyna się czerwienić. 

– Zwolniłem się z pracy. Zarówno z jednej jak i z drugiej – mruknął, a na jego usta wpłynął gorzki uśmiech. 

– Ale… 

– To było koniecznie. Nie chcę go już nigdy więcej spotkać. 

– Ale… 

– A jakiś pan potrzebuje pomocy w sklepie z jakimiś rzeczami do ogrodu i takie tam, więc stwierdziłem, że to będzie dobry pomysł. – Nie dawał mu skończyć. 

– Poczekaj! Za dużo informacji naraz, spokojnie. Co z Marcinem w ogóle? – zapytał, patrząc na Marcela niepewnie. 

– A co ma być? Ma dom, chłopaka z którym jest, jak mi napomknął, od przynajmniej jakiś trzech lat, więc… – mruknął, odwracając wzrok. 

– Przykro mi – odparł Bartek, znowu ściskając ramię przyjaciela. Widać po nim było, że bił się z myślami. 

– To było do przewidzenia – odparł gorzko, błądząc spojrzeniem po pokoju. 

– I co teraz z tą pracą? – dopytał Bartek, nie wiedząc, jak mógłby pomóc przyjacielowi. 

– No co, do początku roku szkolnego będę tam pracował i tyle. Jeżeli dobrze pójdzie, to do tego czasu nie spotkam ani Kacpra, ani Marcina. 

– Tylko do tego czasu? – zmarszczył nos Bartek, a Marcel jakby oprzytomniał. 

– No i ogólnie – odchrząknął, jeszcze bardziej się spinając. 

– Coś kręcisz – odkrył od razu Bartek i spojrzał na niego uważniej. Miał złe przeczucie.

A Marcel? Serce zabiło mu mocniej, trochę się spocił z nerwów, ale w końcu postanowił podzielić się swoim sekretem. Jak nie z Bartkiem, to z kim? Powiedział mu więc o Szymonie i pożyczce, o Kacprze, którego tam spotkał, i Marcinie, który uratował go z opresji, a Bartek słuchał tego wszystkiego z szokiem wymalowanym na twarzy. 

– Przecież bym ci pomógł! Ty głupi idioto! – zareagował i potrząsnął przyjacielem. – Pożyczyłbym ci te pieniądze, przecież wiesz!

– I tak już ci wiszę kilka stów! – odpowiedział ostro na ten atak, czując się jeszcze bardziej podminowany tym nagłym zrywem.

– No i co z tego! Pożyczyłbym ci na te leki, widziałem przecież, w jakim Zuza była stanie! Pytałem się nawet…! 

– Chciałem poradzić sobie sam, okej?! – wrzasnął, strącając dłonie przyjaciela z ramion. 

– No i zobacz, co ze sobą zrobiłeś przez to! Wyglądasz jak cień! W ogóle się praktycznie do mnie nie odzywasz, kłamałeś mi przez cały ten czas! Kurwa, Marcel… – sapnął, patrząc na przyjaciela z wyrzutem. – Twoja mama chociaż wie? – zapytał ostro, a Rogacki wbił wzrok w ziemię. 

– Nie. 

– Ja pierdolę – warknął Sójka i niespodziewanie wstał. Zaczął się przechadzać nerwowo po pokoju, zaciskając dłonie na włosach. – Mogło ci się coś stać, rozumiesz to? Jakbyś nie spotkał wtedy tego Marcina… I nikomu nic nie powiedziałeś?! Nie wiedzielibyśmy nawet, czy jakbyś zniknął, to mielibyśmy szukać ciebie czy twoich zwłok! – krzyknął, a te słowa jakby otrzeźwiły Rogackiego. Chłopak spojrzał na Sójkę z wyrzutem i zamilkł. Patrzył wciąż na nerwowo drepczącego Bartka, czując, jak te słowa powoli wrzynają się w jego duszę. 

– To nie były jakieś miliony! Za takie sumy się nie zabija – mruknął, podchodząc do przyjaciela. Stanął przed nim i tym razem to on położył mu dłonie na ramionach. Bartek był rozdygotany, a jego stan jeszcze bardziej uświadomił Marcelowi, jak bardzo beznadziejny był. 

– Zabija się za mniejsze rzeczy. Jesteś takim idiotą – warknął, przymykając oczy. – Takim skurwysyńsko wielkim idiotą – mówił dalej, po czym uchylił powieki. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się prosto w zielone tęczówki Rogackiego. Minę miał poważną, w oczach nie pozostało ani śladu po zwyczajowych wesołych iskierkach. – Masz mi obiecać, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy coś takiego odpierdoliłeś – warknął, w dalszym ciągu świdrująco się w niego wpatrując. – I że będziesz mi mówił, jak tylko wpakujesz się w jakieś gówno, rozumiesz?

– Bartek… – zaczął Marcel, czując ogromne zażenowanie. 

– Obiecaj mi to – padło bezsprzecznie, a Marcel spojrzał na przyjaciela z niechęcią. 

– Obiecuję – odrzekł po chwili. Wyraz twarzy Bartka w końcu złagodniał. – Ale to nie jest tak, jak myślisz. Ja… Poznałem Marcina i teraz ten Kacper… Wątpię żeby faktycznie mi coś zagrażało, więc się uspokój, dobra? – powiedział spokojnie i sprowadził chłopaka z powrotem na kanapę. 

– Obyś miał rację… – odpowiedział ciężko Sójka. Miał żal do Marcela i chłopak był tego świadomy. Zawód w tych niebieskich oczach ranił Rogackiego, ale chociaż czuł, że w końcu postąpił tak, jak powinien. Przyznał się. Wyznał swoje winy i czuł, że taka spowiedź ze wszystkich problemów mu pomogła. 

– Nie powiesz Ewie? – zapytał jeszcze cicho, nie patrząc na przyjaciela. Cisza przedłużała się. Marcel zagryzł wargi.

– Nie powiem – padło, a Rogacki odetchnął z ulgą. – Ale ostatni raz kryję cię, jak robisz coś głupiego, bo nic dobrego z tego nie wychodzi… Tak samo było z Kacprem, do tej pory pluję sobie w twarz, że tego nigdzie nie zgłosiłem – mruknął, po czym bez uprzedzenia objął przyjaciela i trzymał go przez chwilę w ramionach. – Jesteś debilem – mruknął na koniec, a Marcel mimo wszystko w końcu uśmiechnął się bez żalu. 

Był debilem. 


Aktualizacja: 24.09.2020

  *** 
Jako że od wczoraj mam wakacje (w końcu!), wstawiam ten oto rozdział. Długo nad nim siedziałam, bo coś cały czas mi w nim nie pasowało, no i finalnie mamy to. Może być? Sama dalej nie jestem przekonana, ale żeby to zmienić to chyba musiałabym przerobić całość od początku do końca, a tego jednak nie będę robić. Pisałam to ponad dwa lata temu i niektóre opisy/sytuacje wydają mi się dość dziecinne, ale no, niech już zostanie jak jest. W końcu całe opowiadanie jest utrzymywane w takim klimacie i wydaję mi się, że mimo wszystko ma to jakiś urok (albo po prostu mam sentyment) ;) 
No a jako że nareszcie mam te wakacje, to chciałabym w końcu napisać coś innego, bo od jakiegoś czasu mam straszną blokadę. Nie wiem czy znacie to uczucie, kiedy chcecie coś napisać, ale nie macie pomysłu co. To strasznie frustrujące! Dlatego mam nadzieję, że niedługo wpadnie mi coś do głowy i będę mogła kiedyś przyjść do Was, o ile będziecie chcieli, też z innym tekstem, może już niekoniecznie komedią. :)


9 komentarzy:

  1. Umrzyj Marcinie! Od początku mi się nie podobał. Po tym co teraz odwalił, mógłby spaść z przepaści,do "rwącej" Wisły i zostać pożartym przez pytona ;) Co za głupek. Eh W taki sposób dowiedzieć się o swoim prześladowcy, życie jest podłe. Jeszcze żeby było mało, Kacper musiał się odezwać, zamiast z podkulonym ogonem siedzieć cicho i czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
    Łączę sie w bólu z Marcelem, Kryśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka nienawiść! :D Ale fakt, Marcin nie był zbyt dyskretny i trochę namieszał tym swoim gadulstwem. Rozważyłabym utopienie w Wiśle, ale już za późno na takie drastyczne zmiany :D

      Usuń
  2. Rozważ kochana, choćby mały wypadek z osobą papli,może mogłyby go zaatakować mrówki, bądź stado os, ew komary, niechaj go ukąszą w najbardziej intymne miejsca :D Jak przekupa na rynku. Co za facet zdradza tak osobiste tajemnice, drugiego faceta. Grrrrr
    Krysia

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, pomimo tego, czego dowiedział się Marcel to i tak mam jednak nadzieję, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Kacper się zmienił, wydoroślał, swoim zachowaniem pokazuje że mu zależy... (przecież on się zachowuje jak niańka Marcela, kto normalny wnosi cie do domu na rekach? No tylko jakiś zakochany dupek XD)
    Czekam czekam z utęsknieniem aż Marcel da mu szansę ;) Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakochany dupek brzmi tak ładnie jako określenie Kacpra :3 No i faktycznie, tak się zachowywał, więc cieszę się, że było to widać.
      A z tymi szansami to mogę zdradzić, że nie będziesz musiała długo czekać :D

      Usuń
  4. Hej,
    ojć Marcin trochę namieszał, czyżby naprawdę się domyślił, oby udało mu się zebrać tą kwotę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć!

    Po przeczytaniu powyższych komentarzy zauważyłem, że tylko ja nie mam ataku szału wywołanego zachowaniem Marcina. I teraz nasuwają mi się następujące pytania: czy tylko ja mam jakiś pokrętny sposób myślenia, czy po prostu potwierdza się teza, że kobiety i mężczyźni myślą inaczej? :D

    W każdym razie nie rozumiem całej tej „nienawiści” w stosunku do Marcina. Po pierwsze, wiemy, że Kacper jakoś szczególnie nie ukrywał swojej orientacji („Nie żeby Kacper się z tym krył…”). Po drugie, nawet jeśli Marcin niepotrzebnie się wygadał, to w zasadzie nie zrobił czegoś nie wiadomo jak strasznego. Czy tego chcemy, czy nie, ludzie plotkowali, plotkują i będą plotkować. Poza tym nie wiem, czy w tej sytuacji można nazwać tę rozmowę „plotkowaniem”. Bo, przypominam, to Marcel naciskał na Marcina. Więc jeśli zaczynamy oskarżać Słowińskiego, to nie zapominajmy, że wina leży także po stronie Marcela.

    Samo zachowanie Marcela również uważam za odrobinę przesadzone. Dobra, nie ma co ukrywać, przeszedł chłopak piekło, na które sobie nie zasłużył. Z drugiej strony, przez całe życie myślał, że Kacper wyżywał się na nim bez powodu. Co więc nim teraz tak wstrząsnęło? Powód gówniany, ale jednak powód. Nie mówię, że powinien się cieszyć. Nie twierdzę, że powinien przyjąć tę wiadomość spokojnie. No ale ten płacz, krzyki, torsje i rzucanie pracy to lekka histeria. Żeby nie powiedzieć... żenada. Zachowywał się tak, jakby co najmniej kogoś zabił. Uważam, że jego reakcja byłaby w stu procentach realna, gdybyś poprzestała na ucieczce z domu Marcina.

    Późniejsze zachowanie, pomijając niechęć do rozmowy z Kacprem i samą rozmowę z Bartkiem, też określiłbym jako wysoce nieracjonalne. O ile jestem w stanie pojąć, że nie chciał dłużej pracować u Marcina, o tyle rzucanie drugiej pracy kompletnie nie ma sensu. Oczywiście biorąc pod uwagę tylko te powody, dla których on tę pracę faktycznie rzucił. Dlaczego? Zacznijmy od pracy u Marcina. Po pierwsze, Marcel się zauroczył. Po drugie, wiedział, że na żadną bliższą relację z Marcinem nie ma co liczyć. Po trzecie, istniało ryzyko, że Kacper zacznie pojawiać się w domu Marcina, a on nie miałby na to wpływu. Jasne, w restauracji Kacper też się może pojawić, ale nie może już narzucać mu się na zapleczu. Ludzie, no przecież zmiana pracy nie sprawi, że Marcel nagle odetnie się od Kacpra. Jestem pewien, że ten niedługo zacznie nachodzić go w domu. Jedyne, co jako tako tłumaczy zachowanie głównego bohatera, to fakt, że w nowej pracy zarobi lepiej. Tylko tyle.

    No i... wybacz, ale muszę to zrobić... HA! Miałem rację. Mówiłem, że Kacper się bujał w Marcelu i dlatego się na nim wyżywał.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No cześć!
    Biorąc pod uwagę, że mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus może coś być w tym różnym sposobie myślenia ;) Mimo to ja również nie gniewałabym się aż tak na Marcina. Koniec końców bardzo dobrze odczytałeś, co chciałam przekazać.
    To Marcel ciągnął go za język, to on naciskał, a Kacper faktycznie nie krył się ze swoją orientacją. Dodając do tego gadulstwo Słowińskiego i jego sympatię do Rogackiego... No to katastrofa gotowa. Czy to oznacza, że Marcin jest potworem? Nie. Czy chciał złego kuzyna czy Marcela? Ano również nie.
    Przesadzone, mówisz? Cóż, całkiem możliwe, ale taki dramat chyba do niego pasuje; on wszystkim się przejmuje, stresuje i zadręcza, więc taki cios musiał wywołać w nim porządne tornado.
    Decyzja porzucenia pracy była spontaniczna i nieprzemyślana. Marcel kierował się emocjami, a te kazały mu za wszelka cenę uniknąć Wawrzyńskiego, a że zarówno u Marcina jak i tam u nich w knajpie, Kacper mógł się pojawić, decyzja ta w tamtym momencie, wydawała mu się jedyną opcją.
    Nie myślał raczej, że Kacper wejdzie mu na zaplecze - myślał, raczej, że jeżeli tylko pojawi się w progu lokalu, to on tego nie wytrzyma :D
    Ach, no miałeś rację, miałeś... Nie będę się sprzeczać ;))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tym zachowaniem pokazał jaki jest nieodpowiedzialny. Zgadałam. Marcel, a co miał podejść do ciebie i powiedzieć, że leci na ciebie. Pomyśl.

    OdpowiedzUsuń