wtorek, 22 maja 2018

Rozdział 9

Marcin niestety nie był na tyle miły, by wyjść Marcelowi z głowy przez następny dzień dzień zapierdolu i gorąca lejącego się z nieba. Żar był taki, że żyć się odechciewało, nie mówiąc już o zmywaniu tych wszystkich naczyń. Mimo że Marcel tonął po uszy w talerzach i szklankach, salaterkach, filiżankach i kubkach, to miał dobry humor. Uśmiech nie chciał mu zejść z twarzy, nawet kiedy przypominał sobie o Kacprze. A niestety w tym przypadku nie było tak kolorowo… Co gorsza, Wawrzyński mógł zjawić się tutaj w każdej chwili i zmienić swoje miłe nastawienie względem Rogackiego. Co prawda, na zaplecze pewnie by się nie przebił, ale kto wie! Możliwe, że ogarnęłaby go furia, której nie sposób byłoby zaradzić i jedyne co zdołałoby ją ugasić to piękne przemeblowanie twarzy Marcela Kacprową pięścią.

Mimo tych obaw, chłopak nie pojawił się przez cały dzień. Piotrka na szczęście też nie było, więc Marcel czuł się względnie bezpiecznie. Dużo czasu spędził z Agą, która na bieżąco go informowała o stanie sali, na wypadek gdyby ten przygłupi blondyn jednak się tam pojawił.

Niespodzianką dnia okazały się odwiedziny Bartka, który zaszedł do niego pod koniec zmiany. Chłopak wyglądał promieniście jak zawsze, blond włosy miał roztrzepane, a piegi dumnie zdobiły jego twarz.

– Marcel, mordo! Kopę lat – rzucił, podchodząc w stronę przyjaciela, który pomagał dziewczynom ogarniać stoliki.

– Bartek – wyszczerzył się, podając mu dłoń. – Już myślałem, że nigdy mnie nie odwiedzisz – powiedział, posyłając mu rozbawione spojrzenie.

– Jakbyś jeszcze mnie zaprosił – zironizował przyjaciel, wykrzywiając szeroko usta. Praktycznie zawsze był pozytywny, wiecznie uśmiechnięty, z iskrami w oczach i tym psotnym spojrzeniem.

– Oczywiście, że zapraszałem! – zapewnił, a czując na sobie wzrok pełen zwątpienia, dodał: – Mentalnie…

– Mentalnie to ja ci skopałem dupę tyle razy, że nie mógłbym zliczyć, a ty jakoś dalej tego nie poczułeś…

– Twoje supermoce muszą być zaburzone – stwierdzi Rogacki, wzruszając ramionami. Chwycił za płyn i ostatni raz przetarł stolik, po czym przeniósł się do innego.

– Twoje za to są w formie. – Bartek wywrócił oczami, podążając wiernie za przyjacielem.

– No pewnie, jak zawsze. Będziesz coś zamawiał? – zapytał, spoglądając na Sójkę z ciekawością.

– Może kawę, bo chyba zaraz kończysz, co?

– Za dwadzieścia minut? Może trochę wcześniej, jak już nikt nie przyjdzie… A mam nadzieję, że nikt nie przyjdzie, bo nogi mi włażą w dupę – poskarżył się, po czym, olewając trochę sprzątanie, oparł się ciężko o stolik. – Nawet nie wiesz jakie to męczące – mruknął, przymykając oczy.

– Taki zmęczony, a jednak szczerzysz się jak głupek – zironizował Bartek, posyłając kuksańca prosto między żebra Rogackiego.

– Bo jest dobrze – szepnął z zadowoleniem. – Naprawdę dobrze.

– Czyli jednak praca odmieniła twoje życie? – zapytał z zainteresowaniem, przechylając głowę na bok. Tak jakby Marcel był ciekawym obiektem badań…

Cóż, może i był. Tak nienormalnego człowieka to pewnie dawno świat nie widział.

– Czy może jednak nie chodzi o pracę? – dumał Sójka na głos, udając, że głęboko się nad tym zastanawia. Gładził palcami brodę jak w tych wszystkich filmach gangsterskich, ale wyglądał przez to tylko głupiej niż zazwyczaj.

– Może – odparł Marcel, uśmiechając się jak debil do przyjaciela.

– Może? Co to za odpowiedź?!

– Nie no, na pewno praca.

– Praca – sarknął. –  Jakoś nigdy nie byłeś taki chętny do zapierdalania i to jeszcze na dwa fronty.

– Człowiek zmienia się przez całe życie – zaświergotał, po czym z nowo odkrytą w sobie energią oderwał się od stolika. – Jak chcesz, to zamawiaj tę kawę, czego nie polecam, bo dziewczyny będą się wściekać, że jakiś pajac przyszedł o tej porze, a jak nie, to siądź sobie gdziekolwiek i poczekaj chwilę – rzucił przez ramię, odchodząc od przyjaciela. Musiał jeszcze odrobinę ogarnąć swoje miejsce pracy, coby nie zostawić Antkowi syfu, a potem mógł już bez spiny spierdolić.

Na szczęście, nie zeszło mu dłużej niż ustawa przewiduje, za co również Bartek był mu wdzięczny.

– Do jutra, Marcel! – Agnieszka wychyliła się zza drzwi od zaplecza i pomachała energicznie Rogackiemu na pożegnanie. Przelotnie spojrzała również na Bartka, a potem z powrotem się schowała. Marcel nawet nie zdążył jej odpowiedzieć.

– Szalona dziewczyna – rzucił po cichu do przyjaciela, z którym kierował się do wyjścia. – Nie wiem, jak ona to robi, że zawsze ma tyle energii – dopowiedział, szturchając go w bok, bo tamten zamyślił się na chwilę.

Wyszli z lokalu.

– A jak ma na imię?

– Aga.

– I to ona tak ci zakręciła w głowie? – zapytał Sójka. Spojrzał na Marcela jakby zwycięsko, uśmiechając się podle, z zadowoleniem jakimś, z czystą satysfakcją!

A Marcel trochę się speszył, trochę się nieswojo poczuł…

Bo przecież Aga nie miała z tym nic wspólnego!

– No coś ty. To dobra koleżanka. – Zaśmiał się sucho, po czym odwrócił wzrok zażenowany.

– Uuu... Friendzone.  – Bartek uwiesił rękę na szyi przyjaciela. – Jesteś okropny, daj może dziewczynie szansę? – szczerzył się, kpiąc sobie w najlepsze z biednego, coraz bardziej stłamszonego Marcela.

– Dajże spokój! Ona nawet na mnie nie leci – mruknął, odwracając się za siebie, jakby dziewczyna miała zaraz zza niego wyskoczyć. Na szczęście, drzwi lokalu były zamknięte, a za nimi nikt nie szedł.

– Bo jej nie dajesz szansy! Uśmiechnąłbyś się ładnie, na kawę zaprosił…

– Boże, Bartek, jesteś zjebany. Ile ty ją widziałeś? Sekundę? – Marcel wywrócił oczami, po czym pacnął przyjaciela po ramieniu.

– Znam się na ludziach! – odparł, dumnie wypinając pierś. – Ile ty ją znasz? Nawet nie dwa tygodnie, a ona specjalnie leci, zmęczona, spocona, żeby się z tobą pożegnać! Nikt inny nie wyszedł.

– Nie, serio, Bartek. Przestań.

– Co “przestań”? W końcu pojawiła się jakaś dziewczyna na horyzoncie! Weź ją w obroty, zabajeruj, pospotykaj się, później pouczycie się razem anatom… – Powietrze uleciało z ust Sójki ze świstem, kiedy to Marcel zdecydował się przypieprzyć mu w brzuch.

– A może ja wcale nie chcę, co? Może mi się nie podoba – warknął, patrząc na przyjaciela już mniej przychylnie. Ten za to jęknął i odsunął się od Rogackiego, w końcu zdejmując z niego tę swoją łapę.

– Jezu, Marcel, ostatnia kobieta, na którą leciałeś, to pani Joasia z przedszkola, której dałeś laurkę na walentynki, prosząc o to, żeby cię zaadoptowała – przypomniał Bartek, za co Marcel znowu chciał go trzepnąć, ale tym razem Sójka odskoczył na czas. – Później zadzwoniła do twojej mamy, tata się dowiedział i nie dawał ci spokoju przez kolejne kilka lat – zaśmiał się, przymykając oczy. Rogacki tylko westchnął. – Może masz po tym traumę! – zakrzyknął blondyn.

– Prosisz się o solidny wpierdol… – jęknął, przeczesując spokojnie włosy. Jakoś tak zdążył się już uodpornić na gadaninę Bartka, chociaż ta w tym momencie irytowała go bezgranicznie. Chociaż może bardziej od jego gadania przeszkadzała mu świadomość, że to nie Aga ani nawet nie pani Joasia zaprzątała jego myśli.

– Po prostu widzę, że mi czegoś nie mówisz. Pracą się wymigujesz. Sorry, Marcel, ale ty i praca to jak woda i ogień. Nie zostaliście dla siebie stworzeni, okej? – mruknął, ciągnąc Rogackiego w stronę centrum. Przemierzali już jakiś czas ulice, ale Rogacki nie ingerował w to, dokąd ciągnie go przyjaciel. Być może donikąd.

– Nie widzę innego wytłumaczenia. – Kopnął Bogu ducha winny kamyk leżący mu pod nogami. – Po prostu ludzie są świetni. Aga też, oczywiście. Tak samo Tomek, Kinga… No i Marcin. Marcin jest… niesamowity – wyznał, wzdychając ciężko.

Szli przez chwilę w ciszy. Bartek prowadził ich w stronę parku. Swego czasu mieli tam ulubioną miejscówkę, później jednak spodobała im się Wisła i częściej nad nią chodzili. Teraz, kiedy już nie było czasu, z powrotem kroki ich zaprowadziły do powalonego drzewa w środku parku, trochę odgrodzonego od reszty, gdzie butelek po piwach było co najmniej tyle, ile mrówek pełzających po korze. Przysiedli, nie obawiając się o to, że ubrudzą sobie spodnie. Komary latały w powietrzu, atakując ich co jakiś czas i uprzykrzając im życie.

– Więc, może powiesz coś więcej o tym Marcinie. – Głos Sójki przerwał ciszę. Chłopak oparł się wygodnie o ramię Marcela, patrząc przed siebie na drzewa i prześwitujące przez nie dalej pola.

– No… Nie ma co. Po prostu zajebiście się dogadujemy. I w ogóle niby nie znamy się długo, a on naprawdę się mną interesuje. Nie na zasadzie: “Miło że przyszedłeś do roboty, a teraz zapierdalaj”. Zawsze mi pomoże, porozmawia, ostatnio nawet pizzę zamówił!

– Przez żołądek do serca! – palnął Bartek, stukając ramieniem o ramię Rogackiego.

A Marcel po prostu machnął ręką na przyjaciela, nie mając zamiaru nic więcej mu mówić.

Więc znowu zapadła między nimi cisza.

Co ważniejsze, Rogacki się jej nie obawiał, nie przeszkadzała mu. Z Bartkiem mógłby milczeć cały dzień, a i tak nie czułby się skrępowany czy niepewny. Po prostu widział, że Sójka nie oceni go w żaden sposób. Nie wyśmieje go (a jak już, to z całkiem innego powodu), nie powie, że jest jakimś dzikusem…

– A tak w ogóle to weź, bo zacznę się obawiać, że zaraz mnie wygryzie z fuchy najlepszego przyjaciela!

– Nie, nie ma mowy!

– Nie nadaje się na przyjaciela?

– Chyba nie – wzruszył ramionami Rogacki.

– To na kogo się nadaje? – dopytał Bartek uroczo, posyłając Marcelowi słodki uśmieszek.

Znowu go zamurowało. Otworzył usta, zamknął je. Wbił uporczywe spojrzenie w leżącą nieopodal grudkę ziemi i patrzył pusto.

– Podoba ci się – westchnął ciężko Sójka, wcale się nie hamując.

– Bartek! – krzyknął Marcel, wbijając w przyjaciela niedowierzające spojrzenie. – Oczywiście, że nie! Nadaje się na znajomego, tyle – mruknął, odsuwając od siebie przyjaciela. Nie zasłużył na takie czułości, o nie!

– Skoro tak mówisz… Ale wiesz, jakby nadawał się na kogoś więcej, to spoko – zapewnił, spoglądając na przyjaciela bardziej poważnie. – Mandy też tak uważa – wspomniał swoją dziewczynę, zachowując poważny ton, ale zaraz całą atmosferę popsuł drapiąc się gwałtownie po policzku. – O skurwysyn, ale mnie upierdolił! – krzyknął, niemalże podskakując. Skrzywił się mocno, a paznokciem podrapał wielkiego bąbla. – Chodź, spadamy stąd – mruknął naburmuszony, ciągnąc Marcela za rękaw. Rogacki za to śmiał się pod nosem, nie mogąc się opanować. Bartek był…

…jedyny w swoim rodzaju.

I chyba go akceptował.

Kolejny dzień był tym, którego Marcel nie mógł się doczekać. Nie żeby poprzedniemu czegoś brakowało, spotkanie z Bartkiem uświadomiło mu kilka rzeczy. Po pierwsze, dziewczyny od dłuższego czasu naprawdę mu się nie podobały. Nigdy go nie ciągnęło, żeby jakąś mieć. Całował się kilka razy, wiadomo, ale nie czuł wtedy takiego „łał”, jak to zwykł mu opowiadać Sójka po spotkaniach z Mandy. Widział, która jest atrakcyjna, ale nigdy nie myślał o tym, jak dobrze byłoby taką przy sobie mieć.

Nigdy też nie rozmyślał nad swoją orientacją. Po prostu uważał, że jeszcze przyjdzie na niego czas. Jeszcze jakaś mu się spodoba.

Ale co jeśli nie?

Jeżeli to nie kobieta, a mężczyzna zawróciłby mu w głowie? Czy to by było w porządku? Jakby zareagowała jego mama? Nigdy nie była nastawiona bardzo przychylnie do gejów… Chociaż również ich nie oceniała ani nie klęła na nich pod nosem.

Ale że niby on? Gejem? Nawet trudno mu było o tym myśleć! Bo myślał oczywiście czysto teoretycznie…

Więc nawet jeżeli, to miał wsparcie Bartka i jego dziewczyny. Zuza była jeszcze mała i raczej by tego nie rozumiała, ale miłość, którą czuła do brata, raczej przezwyciężyłaby szok i uprzedzenie. Przynajmniej chciał w to wierzyć.

Reszta otoczenia nie miała znaczenia, liczyły się tylko te osoby. Marcel taki bowiem był. Nie koncentrował się za bardzo na swoim wnętrzu, chłonąc bodźce zewnętrzne. Skupiał się na tym, co by było, a nie na tym, co jest…

I w wieku osiemnastu lat dalej nie wiedział, kim jest.

Ale czy to takie dziwne? Przecież tyle osób z jego klasy nie wiedziało, kim chce zostać w życiu, co lubi, a czego nie… Chociaż pewnie nie mieli takich problemów jak on. Bo Marcel nie wiedział nawet, czy lubi chłopców czy dziewczyny.

Lubił za to Marcina.

To trochę nakreślało sytuację, w której się znajdował.

Marcin był czarujący, zabawny, przeważnie miły, chociaż czasem zdarzało mu się pokazać widełki i diabelskie rogi; miał wyczucie, dbał o potrzeby innych ludzi, a wewnątrz chował wrażliwość i powagę. Zarażał uśmiechem i dużo się śmiał. Był życzliwy, nie chciał ludzkiej krzywdy, gardził biznesem brata… Do tego był dwudziestoparoletnim mężczyzną z sylwetką, której nie powstydziłby się żaden model, głębokimi oczami i cudownym uśmiechem…

Marcel trochę odleciał.

Ale po raz pierwszy przyznał się przed samym sobą, że właśnie tak myślał o Słowińskim.

I chyba… Podobał mu się. Odrobinkę.

 

Pukając do drzwi, nie spodziewał się, że zastanie w nich kompletnie obcego mężczyznę w samym ręczniku luźno obwiniętym wokół pasa. Koleś mógł mieć coś koło trzydziestki, może trochę mniej, ale zmarszczki wokół oczu znacznie go postarzały.

– Ty musisz być Marcel? – Głos jegomościa był nijaki. Pasował do równie nijakiej twarzy, poszarzałej cery, mysich włosów i oczu – zmęczonych o brązowych tęczówkach. – Wejdź, Marcin mówił, że u niego pracujesz – mruknął pod nosem, po czym przepuścił go przez drzwi.

A Rogacki?

Zdziwiony był.

Patrzył na intruza podejrzliwie, z lekką obawą. Bo kto to niby jest? I dlaczego, do diabła, otworzył mu drzwi w samym ręczniku?! Nie było to dobre… Zwłaszcza, że wzrok jakoś sam tak kierował się w dół, poprzez klatkę piersiową i żebra, aż po jasny brzuch i linię włosów chowającą się pod ręcznikiem. A to wszystko jeszcze oblepione było świeżymi kroplami wody...

Dobry Boże!

Marcel czym szybciej odwrócił wzrok i przez korytarz przeszedł niemalże bokiem do tego człowieka. Był zdezorientowany, w końcu Marcin nigdy nie wspominał o kimś takim. Mógł się tutaj spodziewać Kacpra, nawet Szymona, ale jego? Kimkolwiek ten “on” był.

– A tak właściwie to gdzie jest Marcin? – zapytał w trakcie drogi przez korytarz. Ręce schował głęboko do kieszeni i szedł taki zgarbiony, nie mając odwagi zerknąć na obcego mężczyznę. Przytaczał go. Roztaczał wokół siebie dziwną aurę wyniosłości i powagi, mimo że był przecież w samym ręczniku! Ale nie, najwyraźniej łażenie na wpół nago było dla niego całkowicie normalne, pewnie! Kto by się przejmował?!

– Jestem! – Usłyszał krzyk z sypialni, a już po chwili na horyzoncie pojawił się Słowiński. – Trochę przesadziłem z tym spaniem – wytłumaczył się, przejeżdżając palcami po rozwichrzonych włosach.

     – Jak się kończy imprezować nad ranem, to niestety takie są tego skutki – odpowiedział uszczypliwie nieznajomy, podchodząc do Marcina. Położył dłoń na jego ramieniu, drugą przytrzymał osuwający się ręcznik. – Idę się ogarnąć – dodał, odchodząc w stronę łazienki, a Marcel odprowadził go wzrokiem. I chociaż na ustach cisnęło mu się natrętne: „Kto to?”, powstrzymał swoją ciekawość. Przynajmniej na razie… Żeby nie wyjść na jakiegoś wścibskiego gówniarza. Zresztą, na ile znał Marcina ten pewnie sam mu powie.

– No i jak tam? Wybacz za Łukasza, zdarza mu się być odrobinę uszczypliwym… – mruknął bez energii, totalnie jak nie on. Ale Marcel już znał tego powód. Stos piętrzących się na stole w kuchni butelek i kieliszków powiedział mu wszystko wraz z tym, jak beznadziejnie mógł czuć się teraz Marcin.

– Luz, przecież to nie dla mnie jest uszczypliwy – odparł pogodnie, podchodząc do stołu. Jego bystry wzrok wyłapał mniej więcej kratę pustych butelek po piwie, dwie półlitrówki i jakiegoś damskiego winiacza. – Ładnie – skomentował z uznaniem i wziął się za układanie brudnych naczyń. – Kac? – dopytał zaraz, zerkając przez ramię na jeszcze nie do końca obudzonego Marcina.

– Raczej zmęczenie. – Oparł się o blat przy oknie. Odetchnął kilka razy świeżym powietrzem, ziewnął przeciągle.

– Chcesz herbaty?

– Mhm – mruknął, przymykając powieki. Promienie słońca łagodnie ogrzewały jego twarz, zatapiając ją w białym świetle. – Dobrze, że dzisiaj chociaż pogoda jest po mojej stronie – odezwał się leniwie, nie otwierając oczu.

Marcel w tym czasie wstawił wodę w czajniku i dyskretnie przypatrywał się Słowińskiemu. Serce tłukło mu się przy tym w piersi, bo w końcu, po prawie osiemnastu latach, znalazło sobie kogoś, dla kogo mogło zabić mocniej. Świadomość tego była ekscytująca i przerażająca zarazem. Rogacki nie chciał rozmyślać, czy jest gejem czy nie jest, bo ciężkie to były dylematy, ale chciał czuć, bo za długo żył w pustce, której nie mógł wypełnić.

A Marcin chyba był tym kimś, kto mógłby to zmienić.

O ile…

O ile był gejem, ha!

A znając życie, najpewniej nie był, co skazywałoby Marcela na samotność aż po grób, wieczną rozpacz i żal do siebie za tak fatalne dobranie potencjalnego… chłopaka?

Sama taka myśl była dziwna, nie mówiąc już o jakiejkolwiek jej realizacji. Bo mimo że wyobraźnia Marcela działała aż za dobrze, nie potrafił sobie wyobrazić jakiegokolwiek zbliżenia z Marcinem. Chociaż jak na zawołanie w jego głowie pojawił się obraz Słowińskiego pochylającego się nad nim z tymi swoimi radosnymi oczami i diabelskim uśmieszkiem, z zamiarem starcia z jego twarzy cholernej farby. Ale jeżeli nie chodziłoby o farbę… Tylko o coś innego… Nie odsunąłby się. Nie odsunąłby się wtedy ani tym bardziej teraz.

– O czym tak myślisz? – zapytał mężczyzna, wyglądając już na odrobinę bardziej rozbudzonego. – Wiesz, zaparzenie herbaty to nie aż taka wielka filozofia, wystarczy włożyć woreczek do kubka i zalać wodą – powiedział, uśmiechając się półgębkiem, a Marcel łypnął na niego wrogo.

– Wiesz… Wiem, że może się wydawać inaczej, ale coś tam w życiu jednak potrafię zrobić – sarknął, przewracając oczami, po czym zalał herbatę. – Słodzisz? – zapytał, nie patrząc na mężczyznę. Jakoś trzeba było zatuszować brak odpowiedzi na pytanie, prawda?

– Łyżeczkę. Cytrynę znajdziesz w lodówce – powiedział, nadal nie ruszając się z miejsca. – A jak już tak dobrze ci idzie, to zrób też Łukaszowi, co? Sobie oczywiście też, jeżeli masz ochotę.

– Luz, obejdzie się. Piłem przed wyjściem, a wielkim fanem herbaty nie jestem… – mówił, szukając w lodówce cytryny. Na szczęście odnalazł ją na jednej z półek, więc nie było problemów. Bez sprzeciwu też zrobił drugą herbatę dla Łukasza, no bo i czemu nie? Najpewniej i on nie czuł się najlepiej po wczorajszej libacji.

– Okej, ta będzie bez cukru i bez cytryny – zarządził Marcin, podchodząc do blatu po kubek. – Dzięki – powiedział miękko niemalże prosto do ucha Rogackiego, na co jego serce praktycznie stanęło z podekscytowania.

– Jasne, nie ma sprawy! Polecam się na przyszłość – odparł, a potem zabrał się za ogarnianie bałaganu ze stołu.

– Będę pamiętał – powiedział Marcin i usiadł przy stole, dmuchając przy tym ostrożnie na herbatę. – Wiesz… tak sobie pomyślałem, że może skosiłbyś dzisiaj trawę w ogrodzie? My z Łukaszem będziemy niedługo wychodzić, mamy do załatwienia coś na mieście, a dzisiaj nie jest tak gorąco, więc przyjemniej by się ogarniało podwórko – wytłumaczył, a z każdym wypowiedzianym słowem mina Marcela rzedła.

– No pewnie – odparł mimo to, siląc się na uśmiech.

– No to super. Kosiarka stoi w garażu, drzwi są otwarte, więc nie powinieneś mieć z niczym problemu.

– Hmm, no dobra. To właściwie idę – powiedział niezręcznie, wycofując się niezgrabnie w stronę drzwi. A kiedy już był przy nich, minął się z Łukaszem, tym razem w pełni ubranym.

– I Marcel! – zawołał za nim Słowiński. – Wiesz, nie zabij się tą kosiarką…! – Chamski skurczybyk. Już on mu pokaże! Na własne oczy zobaczy jaki z niego zajebisty ogrodnik! Jeszcze lepszy niż sprzątaczka! Najlepszy! Najwspanialszy!

Seksowny ogrodnik.

Szkoda tylko, że Marcin nie miał w planach podglądać go dyskretnie z okna, podczas gdy on w pocie czoła wychodziłby naprzeciw kolejnym chaszczom, kosząc je do cna!

Ale nie, oczywiście trzeba wyjść na miasto ze znajomym…

Życie nie było sprawiedliwe. Życie go nie szanowało.

Nic, tylko wskoczyć pod tę kosiarkę…

Nie mając wyboru, zabrał się do roboty. Pogoda faktycznie dopisywała, lekki wietrzyk przyjemnie owiewał ciało, a chmury przysłaniały słońce. Kosiarka warczała głośno, zagłuszając wszystkie inne dźwięki. Marcel nie zorientował się, kiedy Marcin z Łukaszem wyszli. Pogrążony w myślach przez cały czas metodycznie pracował. Podekscytowanie tliło się w jego oczach, kiedy to w głowie cały czas malował mu się obraz uśmiechniętego Marcina. Smutne było jedynie to, że mężczyzna nigdy nie odwzajemni jego fascynacji, bo, nie oszukujmy się, jak małe były na to szanse? Praktycznie nie istniały… Mimo tego miło było chociaż na chwilę dać ponieść się fantazji…

Skończył kosić po dwóch godzinach. Cały był oblepiony źdźbłami trawy i potem, ale był z siebie zadowolony; podwórko prezentowało się dużo lepiej niż wcześniej i miał nadzieję, że nie tylko on to doceni. Dumny z siebie poszedł do domu, nie zapominając się otrzepać przed wejściem do przedpokoju. Nie chciał przecież narobić bałaganu… Skierował się do kuchni i tam pozwolił sobie na chwilę luzu. Wypił szklankę wody i posiedział z dziesięć minut, aż z powrotem nie zregenerował sił. A kiedy już to zrobił, napotkał go mały problem, bo co on niby miał robić dalej? Z pomocą przyszedł mu telefon, a raczej SMS od Marcina.

„Wyjdź przed dom, jak możesz, pomożesz mi zanieść zakupy”, przeczytał.

Nie zwlekając, czym prędzej udał się do wyjścia i stanął przy bramie. Marcin podjechał za chwilę w wyjątkowo dobrym nastroju.

 – No hej – rzucił, wysiadając z auta.

– Już bez Łukasza? – zapytał Marcel, wysyłając mężczyźnie łagodny uśmiech.

– Jak się okazało wolał towarzystwo mojego brata niż moje, więc… Nie wie, co traci. – Przewrócił oczami, podchodząc do bagażnika. – Ale nie posiedzi tam długo, mamy ogrom spraw do załatwiania.

– Spraw? Związanych z twoją działalnością? Tak właśnie myślałem, że nie prowadziłbyś tej swojej firmy, cokolwiek tam robisz, sam. Chociaż odkąd cię znam, to w ogóle za dużo nie robisz, więc…

– Łukasz zajmuje się biurokracją. Nasza firma w dalszym ciągu działa w Warszawie i tam mamy pracowników.

– A to czym właściwie się zajmujecie? – dopytał ciekawie, odbierając od Marcina siatki z zakupami.

– Reklamami w głównej mierze. Robimy projekty dla firm, czasami też ludzi prywatnych. Dużo różnych rzeczy…

– I tak po prostu przenosicie wszystko tutaj?

– Nie, oczywiście że nie. Będziemy dalej działać w Warszawie, przynajmniej przez jakiś czas. Ale ja swoją pracę mogę odwalić tu, a męczyło mnie przesiadywanie w biurze po kilkanaście godzin…

– Dlatego zrobiłeś sobie na chacie część biurową. To na pewno pozwoli ci się dobrze odgrodzić od pracy… – zakpił Marcel, idąc ramię w ramię z Marcinem do domu. Siatki naprawdę były ciężkie.

– To był pomysł Łukasza. On ustalił, jaką chce mieć górę, a ja dół – wytłumaczył Słowiński, a Marcel zamyślił się na chwilę.

– No to chyba on tutaj jest szefem, skoro ustala, co masz mieć w domu – powiedział, zerkając na Marcina. Ten natomiast zmieszał się trochę, odchrząknął. Jak nigdy w życiu wydawało się, że nie wie, co odpowiedzieć.

– To także jego dom – odparł, wyraźnie się ociągając.    

– Co?

– Jesteśmy partnerami – padło szybko.

– Biznesowymi?

– Nie. To znaczy też, ale… No wiesz. Łukasz i ja jesteśmy razem – wytłumaczył, obserwując Marcela uważnie.

A Rogacki?

Zatkało go. Czuł się dziwnie, był zarówno skrępowany tym wyznaniem, jak i mocno rozczarowany. No bo jak to tak…? Marcin był zajęty?

– Jeżeli tego nie tolerujesz, to w żadnym stopniu nie będę cię zmuszał, byś został…

– Nie! – odparł szybko, nerwowo zerkając na Słowińskiego. – Nie, nie. Nie przeszkadza mi to. – Bardzo przeszkadzało. – Po prostu… Jestem zdziwiony. Byłeś sam przez ten cały czas i nigdy nic nie wspominałeś, więc, no wiesz, myślałem, że nie masz nikogo... – A już zwłaszcza chłopaka. – Ale to w porządku – paplał dalej.

Cóż, przynajmniej jeden problem się rozwiązał. Marcin Słowiński był gejem.

Szkoda tylko, że zajętym.

 




Aktualizacja: 16.09.2019 | 07.09.2020
***
Hej wszystkim! Pojawił się kolejny rozdział, a co za tym idzie - kolejne dylematy Marcela. A chłopakowi raczej ciężko będzie to zaakceptować, no bo jak to tak? Jego Marcin zajęty? Wy pewnie nie będziecie mieć nic przeciwko, bo widzę, że Słowiński nie cieszy się za bardzo sympatią, ale dla Rogackiego to pewnie mały koniec świata. Obstawiacie, że odpuści czy jednak będzie walczył o tego "cud' mężczyznę i może zrujnuje mu związek?
Chętnie poczytam wasze opinie w komentarzach, a tymczasem żegnam się i do następnego. ;)

5 komentarzy:

  1. Ha, jak cudownie! Po prostu pięknie to rozwiązałaś. I wiesz "kocham" Cię za to :) Jak dla mnie to może sobie Marcelek próbować rozwalić związek na 1000 sposobów, ale nie wróże mu długiej miłości później z Marcinem, przecież w końcu On jest stworzony dla Kacperka :D Dla tego, tak bardzo mnie cieszy, to, że Marcin ma partnera i razem pracują, razem będą mieszkać, po prostu rewelacja !!! To znaczy, że Oni bardzo na poważnie i raczej taki chłystek, jak Marcel nie wiele może zmienić, nie powinien być żadnym zagrożeniem. Tym bardziej nie mogę się doczekać co też szykujesz dla Kacpra? Jakieś psychiczne tortury by się przydały i co by Marcel miał w tym dużo przyjemności wodząc go za nos. I tak mi się widzi, wielkie lov na koniec między Nimi dwoma. Jupppi ten rozdział jest świetny!!!
    Pozdrawiam, Krysia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, byłam pewna, że jednak Marcin będzie dla Marcela odpowiedni :/ Ale cóż, obstawiałam zarówno MarcelxMarcin jak i KacperxMarcel, wiec nie przeżywam tak tego, bo mam "zapasowy" ship 😂 I wątpie, że będzie próbował rozwalić. Za dobry z niego chłopak... No i jak przy tym kolesiu ledwo co się odezwał, to wątpie by mógł zrobić coś więcej 😂 Ale dobra, teraz trzymam kciuki za Kacpra, by pokazał, że w niego wcale nie jest taki dupek i może zawrócić w główce Marcelkowi 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    no piękne w końcu Marcel zdał sobie sprawę, że jest zainteresowany Marcinem i to wszystko dzięki Bartkowi... a tutaj co się okazuje Marcin ma partnera więc zostaje Kacper...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Serio, facet w ręczniku i on zastanawia się nad orientacja Marcina. Naprawdę jesteś naiwny Marcel

    OdpowiedzUsuń
  5. Tako facet byłby sam? Jednak nie. Dalej nie znamy motywu. Przepraszam, ale te myśli Marcela mnie denerwują jest w nich taki pewny siebie, a na zewnątrz taka sierotka marysia.

    OdpowiedzUsuń