piątek, 4 maja 2018

Rozdział 6


 Kochani, tym razem przybywam do Was z rozdziałem trochę później, bo wiadomo - majówka była, a co za tym idzie wyjazdy i brak internetu. Nie wiem też, czy uda mi się wstawiać po dwa rozdziały na tydzień w tym miesiącu, bo na studiach zbliża się ciężki okres, ale postaram się wszystko ogarnąć. Mam nadzieję, że Wy, tak jak i ja, wypoczęliście po tej przerwie, albo wciąż wypoczywacie i znajdziecie chwilę na przeczytanie dalszych przygód Marcela. ;)  Jestem pełna zapału, bo podczas wyjazdu nie miałam, jak sprawdzić statystyk, a tu się okazało, że na blogu wybił już pierwszy tysiąc odwiedzających z czego bardzo się cieszę! Powoli jest Was tu coraz więcej i mam nadzieję, że tak zostanie <3 A teraz już nie przedłużam i zapraszam Was do czytania!


W bardzo dobrym humorze zapukał do drzwi, tym razem punktualnie o dwunastej. Niemalże nie mógł się doczekać kolejnego spotkania z Marcinem, sam właściwie nie wiedział dlaczego. Fakt faktem, Słowiński odrobinę mu imponował, no i ciekawił… Marcel nie ukrywał, że chciałby bliżej poznać mężczyznę, chociaż nie myślał o tym za bardzo. Po prostu samo tak wychodziło.

Kiedy drzwi w końcu się otworzyły, Rogacki od razu się przywitał i wszedł do środka. Nie mógł nie zauważyć, że i Marcin wydawał się być w wyjątkowo dobrym humorze.

– Dzisiaj koniec ze sprzątaniem – oznajmił, uśmiechając się szeroko. Wyglądał odrobinę inaczej, co Rogacki dostrzegł dopiero po dłuższej chwili. Rzadko zwracał uwagę na ubiór, a ten zmienił się radykalnie, bo Słowiński miał na sobie kremową, powyciąganą koszulkę, która przypominała bardziej szmatę psu z gardła wyjętą niż zwyczajowe, odpicowane ubrania. – Dzisiaj malujemy pokój – wyjaśnił, zapraszając chłopaka dalej do domu. Uśmiechał się cały czas, więc nie sposób było tego nie odwzajemnić.

– I z tego powodu masz taki dobry humor? – Wyszczerzył się, podążając za mężczyzną. 

– Może.

– Chyba ci nie wierzę… – odparł chłopak przekornie, zauważając, że mężczyzna robi tajemniczą minę.

– Chyba nie jest mi smutno z tego powodu – odpowiedział takim samym tonem, czym zasłużył sobie na pretensjonalne spojrzenie.

– A powinno! – sapnął Marcel. Bez dalszych ceregieli wyminął mężczyznę i sam wszedł do niewykończonego pokoju. Przystanął w progu i zapatrzył się na leżące wszędzie przyrządy do malowania: wałki, pędzle, puszki z farbami, metalową, dwustopniową drabinkę oraz folię rozłożoną na całej podłodze.

– Widzę, że już się przygotowałeś – zagadał, czując jak Słowiński przystaje tuż za nim. Niespodziewanie dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, na co aż drgnął. Odsunął się od mężczyzny z prędkością światła i obejrzał za siebie. Halo, co to niby miało być? Nie to, żeby Marcin stanął zaraz aż tak blisko… Tym dziwniejsza była reakcja jego ciała.

– Nudziło mi się, a tobie zachciało się przyjść później… – powiedział z czystym żalem, wymijając chłopaka. Folia szeleściła pod jego stopami, kiedy podchodził do puszek z farbami. – Wiesz, jaki mam problem? – zaczął poważnie, całkowicie niespodziewanie zmieniając temat. – Zostało mi tyle farb, że zupełnie nie wiem, w jakich kolorach ma być ten pokój… – kontynuował tym samym, poważnym tonem, jakby co najmniej zależało od tego jego dalsze życie.

Marcel uśmiechnął się pod nosem i dołączył do mężczyzny. Przyjrzał się dokładnie każdej puszce, przykucając przy nim.

– I co myślisz? – zapytał Słowiński, przyglądając się profilowi chłopaka.

Marcel natomiast palcem sunął w zamyśleniu po chłodnym tworzywie, myśląc, który kolor najbardziej mu się podobał. Było to zadanie trudne, no bo, halo, przecież był mężczyzną – on i kolory nie za bardzo się lubili.

– Ten mi się podoba. – Wskazał palcem na puszkę z farbą o zimnym, niebiesko-szarym odcieniu. Kolor ten przywodził na myśl mroźne, zimowe niebo, co wywołało w nim pozytywne wspomnienia.

– Mhm, bardzo w stylu Szymona – skomentował Słowiński.

– To chyba dobrze?

Głośne westchnięcie wyrwało się z ust Marcina, jakby kompletnie nie był przekonany.

– Z założenia tak, ale mam ochotę na coś bardziej… szalonego. – Oczy mężczyzny zabłyszczały, a na wargach pojawił się lekki uśmiech.

–  Jak bardzo szalonego? – Uśmiechnął się półgębkiem. Spoglądał na Marcina, nie mogąc oderwać wzroku od jego zamyślonej twarzy. Był naprawdę zaskoczony, nigdy by się nie spodziewał, że polubi Słowińskiego do tego stopnia, a przecież ledwo się znali… Mimo tego Rogacki czuł się tutaj tak swobodnie, jakby był z Bartkiem, a nie prawie obcym, starszym o kilka lat mężczyzną.

– No nie wiem… Może tamta ściana na czerwono, a reszta na ten szary? Albo brzoskwiniowy na całość i na dwóch zrobić jakiś ciemniejszy wzór… Albo granat szarym?

– No tak, mogłem się spodziewać, że pomalowanie wszystkich czterech ścian tak samo byłoby za proste – sarknął ironiczne, przewracając oczami. 

– Nie przesadzaj… Jakby zrobić wszystkie tak samo byłoby nudno.

– W salonie jakoś ci to nie przeszkadza.

– Bo salon broni się sam – odparł, szczerząc się radośnie. Wstał zaraz, a Marcel poszedł w ślad za nim i przeciągnął się.

 – Szary i granat – zadecydował za Słowińskiego, zakładając ręce na piersi. A co! Skoro już miał pomóc, to pomagał.

– Nie będę się kłócił – odparł mężczyzna. – Ale wiesz, że najpierw sufit? – powiedział, zanim podszedł do parapetu i włączył, wcześniej przez Marcela niezauważone, radio. Z głośników poleciała skoczna, typowo popowa piosenka, którą Rogacki znał piąte przez dziesiąte.

– Może cię zaskoczę, ale miałem kilka remontów w swoim życiu, więc wiem, co i jak – przekrzyczał piosenkę, chwytając za puszkę z farbą. – Biała? – dopytał, a widząc potwierdzenie, przelał trochę farby do kuwety. Odłożył tackę na parapet i przesunął sobie drabinkę pod okno, które Słowiński właśnie otworzył na oścież. Sąsiedzi pewnie mu podziękują za darmową dyskotekę, tak głośno grało. – To co, zaczynam?

– No zaczynaj – odkrzyknął Marcin, szykując farbę również dla siebie. Potem chwycił za wałek na długim kiju i dołączył do Marcela.

Dobrze im się pracowało. Głośna muzyka wybijała rytym ruchom, co było bardzo pomocne. O dziwo, po kilku piosenkach Marcel przekonał się, że słuchanie radia wcale nie jest takim złem, jak myślał. Zwłaszcza, że co jakiś czas puszczano kawałki, które trafiały w jego gusta.

Przez cały czas chłopak łapał się na tym, że zerkał na Marcina. Obserwował, jak jego mięśnie pracują, spinając się i rozluźniając na zmianę. Sam chyba nie miał się czym pochwalić, szczególnie, że po kilku minutach trzymania rąk w górze te zaczęły go trochę palić. Z każdą minutą było tylko gorzej, ale Marcel uparcie kontynuował. Nie zostało im właściwie bardzo dużo. We dwóch naprawdę szybko szło, więc przecież nie będzie narzekał… Może tylko ćwiczyć zacznie… Bo trochę pozazdrościł Słowińskiemu, który cały czas podśpiewywał sobie coś pod nosem, kiwając głową na prawo i lewo.

Oczywiście, Marcel łapał mężczyznę też na tym, że i on na niego zerkał – wysyłał mu wtedy uśmiech i odwracał głowę.

Trzeba przyznać, sam ustawił się w gorszej pozycji. Co jakiś czas musiał schodzić z drabinki, by ją przesuwać, co znacznie spowalniało tempo jego pracy, ale za to pozwalało chociaż na chwilę odpocząć mięśniom ramion. Więc, jak to mówią, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…!

– No i jak tam? – wykrzyczał Słowiński, kiedy po raz kolejny spojrzał na lekko zaczerwienioną twarz Marcela. Chłopak był zgrzany, ale wytrwale pracował, nie odpuszczając ani na chwilę.

– Całkiem spoko! – odkrzyknął, odrywając na chwilę wałek od sufitu. Odetchnął głośno, przeklinając w duchu cholerne trzydzieści dwa stopnie w cieniu. Pot lał się z niego strumieniami, a duszący zapach farby w takiej temperaturze przyprawiał o ból głowy.

Nie było jednak co się skarżyć, bo Marcin stał już prawie przy Marcelu, a to oznaczało, że jeszcze tylko kilka ruchów wałkiem i będzie po wszystkim.

To znaczy, właściwie to był dopiero początek, ale sufit zawsze był najgorszy!

To nic, że to dopiero pierwsza warstwa…

Kiedy obaj prawie się już stykali, Marcel pozwolił dokończyć Marcinowi, nie wcinając mu się ze swoim wałkiem. Zszedł z drabinki i od razu rozmasował obolałe mięśnie. Ręce trochę mu drżały, a koszulka lepiła się do niego, ale ogólnie miał dobry humor.

Kiedy i Słowiński odłożył swoje narzędzie pracy, przyciszył radio, żeby oboje nie musieli krzyczeć, i otarł pot z czoła. Najwyraźniej i jemu temperatura dała popalić.

– Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na coś zimnego. A tak się składa, że jestem mistrzem w robieniu mrożonej kawy – zagadnął, wycierając mokre dłonie w koszulkę.

– Nie jestem wielkim fanem kawy, ale skoro jesteś mistrzem, to nie mógłbym nie spróbować – odparł sarkastycznie, poruszając sugestywnie brwiami.

– Nie będziesz się naśmiewał, jak już spróbujesz – żachnął się mężczyzna, wychodząc z pokoju i gestem dłoni zapraszając go do kuchni.

Marcel nie zamierzał się sprzeczać. Głowa dalej odrobinę go bolała od duszącego zapachu, miło więc byłoby chociaż na chwilę się od niego odseparować, a i wypicie czegoś zimnego na pewno ukoiłoby rozgrzane ciało. Marcel miał bowiem wrażenie, że się topił. Żeby choć trochę się ochłodzić, wentylował się koszulką, trzymając za jej dolne brzegi i majtając nią do przodu i do tyłu.

Kiedy już dotarli do kuchni, Marcel od razu usiadł przy stole, a Marcin włączył wiatrak stojący w roku pomieszczenia. Po kilku sekundach oboje zostali zalani falą chłodnego powietrza, co było prawdziwym ukojeniem dla ich zgrzanych ciał.

– Cóż, chyba mogłem wybrać na to trochę chłodniejszy dzień… – westchnął mężczyzna, patrząc niejako przepraszająco na wciąż zaczerwionego chłopaka.

– A tam, przynajmniej farba szybko przeschnie – zbagatelizował. Przecież nie miał powodów do narzekania… Fakt faktem, było gorąco jak w piekle, ale nie przeszkadzało mu to znowu aż tak bardzo.

– Racja. – Podszedł do lodówki. Wyjął z niej wszystkie potrzebne produkty do przygotowania perfekcyjnej kawy, czemu Marcel nie przyglądał się zbyt szczególnie. Nie bardzo obchodziły go techniki idealnego zaparzania. Dopiero lody, które wylądowały w napoju, jakoś tak zwróciły jego uwagę.

Może nie będzie aż takie ohydne, pomyślał.

Chwilę potem Marcin postawił przed nim pięknie wyglądającą kawę wraz z łyżeczką, a później przysiadł się koło niego. Nie musiał zachęcać Marcela do spróbowania.

– Ej, dobre – powiedział z wyczuwalnym niedowierzaniem w głosie. – Kawa to zawsze takie siki.

– Jak się nie umie zrobić…

– Jesteś nieskromny! – zarzucił, śmiejąc się i przechylając głowę w stronę Słowińskiego. Siedzieli naprawdę blisko siebie, więc mógł zauważyć każdy detal jego twarzy – mocne rysy, pewnie zarysowaną szczękę i lekko zmrużone oczy. Kiedy tak się przyglądał, dostrzegł słabo widoczne, ciemniejsze plamki przy nosie i na policzkach.

Lubił piegi.

Te musiały pojawić się od słońca, tak samo jak i jego.

Oględziny przerwał dzwonek telefonu. Mężczyzna drgnął, po czym odsunął się od stołu i z niejakim trudem wyciągnął smartfona z kieszeni. Spojrzał na wyświetlacz, a jego brwi się zmarszczyły. Rzucił szybkie: „Odbiorę”, po czym przycisnął telefon do ucha.

Rogacki nie chciał być niemiły i przysłuchiwać się rozmowie, ale nic nie mógł poradzić na to, że coś tam jednak słyszał. Niewiele mógł wywnioskować z kontekstu, Marcin nie był zbytnio wylewny, więcej nawet, wydawał się odrobinę spięty, kompletnie jak nie on. Może to był jakiś ważny telefon, a on przeszkadzał? Nie zdążył się tym na dobrą sprawę zmartwić, bo Słowiński szybko się rozłączył. Minę miał trochę bardziej skwaszoną, ale najwyraźniej starał się nie dać tego po sobie poznać. Marcel był naprawdę ciekawy. Mimo to wiedział, że nie wypadało mu pytać. W końcu niby dlaczego miałby wiedzieć, co takiego się stało? Jeżeli mężczyzna by chciał, sam by powiedział.

– Wszystko w porządku? – zapytał tylko, widząc brak poprawy nastroju.

– Takie tam, biznesowe problemy. – Marcin zbył chłopaka ruchem ręki i lekceważącym tonem. Najwyraźniej starał się ogarnąć i odgonić od siebie nieprzyjemne myśli. – Później się tym zajmę – dodał, zauważając w końcu, że Marcel przypatruje mu się jakoś inaczej. – Serio, wszystko w porządku, nie musisz mieć takiej miny, nikt nie umarł.– Uśmiechnął się półgębkiem, na co Rogacki skrzywił się wyraźnie.

– Może i jesteś mistrzem w robieniu kawy, ale żarty to masz słabe – odpowiedział, a widząc, że w końcu mężczyzna trochę wyluzował, on także się rozluźnił.

Kryzysowa sytuacja została zażegnana.

Kiedy dopili kawę, a słońce schowało się za chmurami, ponownie trzeba było zabrać się za pracę, a tej było od groma. Pomalować jeszcze raz sufit, później ściany… Marcinowi jeszcze się ubzdurało, że zamiast zrobić jedną ścianę całkiem na granatowo, to zrobią z tej farby dość grube, dziesięciocentymetrowe pasy na szarym tle. I już po fakcie Marcel mógł powiedzieć, że wyszło to bardzo profesjonalnie, ale pieprzenia się z tym było co niemiara. Przykleić taśmę, odkleić, bo wyszła krzywo, znowu przykleić, pomalować i w końcu oderwać raz, a dobrze…

Przynajmniej przekonał się, że Słowiński był naprawdę perfekcyjny w tym, co robił. Niestety, o sobie tego nie mógł powiedzieć. A to się zachlapał, a to wylał farbę na podłogę, a to jakieś kropelki dziwnym sposobem osiadły mu na włosach, rozchlapując się i brudząc poskręcane kosmyki.

A Marcin? Śmiał się z niego, bezczelny, samemu będąc przy tym niesamowicie ogarniętym, co denerwowało Rogackiego niemiłosiernie.

– Jesteś okropny – nie mógł powstrzymać się od skomentowania, robiąc skwaszoną minę. W swoim smutku był na tyle autentyczny, że sam Słowiński jakby spoważniał. Podszedł do Marcela blisko, zatrzymał się tuż przy nim; dokładnie zlustrował wykrzywioną w bólu twarz, po czym zawiesił wzrok gdzieś w okolicy Marcelowych ust.

Chłopak zwyczajnie nie zwrócił na to uwagi, dopóki chwila ta nie przedłużyła się znacznie. Wtedy dopiero zaczęło mu bić szybciej serce. Marcin pochylał się nad nim… A on stał sparaliżowany, nie mogąc zrobić chociażby kroku.

Czy naprawdę miało się stać to, co myślał?

O Boże. Boże! Niemożliwe.

Twarz Marcina coraz bliżej i bliżej. Jego uważny wzrok. I serce, które zaraz miało się wyrwać Rogackiemu z klatki.

Czy był na to gotowy?!

Co w ogóle Słowiński sobie myślał?

Co myślał sobie Marcel?!

Kiedy poczuł, jak dłoń Marcina ląduje na jego policzku, zesztywniał cały. Nie mógł zrobić nawet normalnego wdechu, nie mówiąc już o odsunięciu się… Bo chciał się odsunąć, oczywiście!

– Może i jestem okropny… – mruknął cicho mężczyzna, patrząc w duże, zielone oczy – ale za to nie mam całej twarzy w farbie – dokończył, psując atmosferę i zeskrobując paznokciem smugę zaschniętej mazi z policzka Rogackiego.

– Ała! – kwiknął, czując, jak farba przyczepiona do włosków na jego twarzy ciągnie go boleśnie. Odsunął się z miną godną zbitego psa.

…Co on sobie wcześniej myślał?

Cokolwiek by to nie było – cofał to.

A Marcin…! Był po prostu wstrętny. Takie były fakty.

Pożegnał się z nim trochę po dwudziestej, będąc całkowicie zmęczonym i trochę rozstrojonym. Do końca pobytu u Słowińskiego nie mógł się odnaleźć w życiu. Naprawdę się tego spodziewał, prawda? Że pochyli się nad nim jeszcze bardziej i…

Matko.

Przyśpieszył kroku, nie mając nawet ochoty włączać muzyki. Co mu strzeliło do głowy? Był idiotą! Do tego zboczonym idiotą…! Żeby mieć takie myśli, jeszcze czego…

Jak się okazało do autobusu zostało mu jeszcze pół godziny, co w ogóle nie było mu na rękę. Już wolał pójść pieszo i dotrzeć do domu za te trzydzieści minut, niż czekać na rozpadający się i wleczący po wszystkich przystankach autobus.

Miał też chwilę, żeby przemyśleć sobie kilka rzeczy. Bo, mimo skłonności do wypierania problemów, nie chciał odsuwać myśli, która pojawiła się w jego głowie. Dlaczego się pojawiła? Skąd przeświadczenie, że Słowiński mógłby to zrobić? Czy Marcel chciał, żeby to zrobił?

Wyduszając z siebie jakiś niezidentyfikowany jęk, pomknął przez opustoszałe osiedla. Dobrze, że wokół nie było zbyt dużo ludzi, którzy patrzyliby się na jego intensywnie zaczerwienioną od wysiłku intelektualnego twarz. Dosyć miał wstydu.

Przez całą drogę myślał o dzisiejszym popołudniu. Mimo wszystko był zadowolony, odwalili kawał dobrej roboty i bawili się przy tym przednio, a że on sobie coś zwizualizował, to już był jego problem… Nie warto było przez to przekreślać całego tego czasu, prawda?

Było naprawdę świetnie, a Marcin był super człowiekiem. Otwartym, słuchającym i, co najważniejsze, traktującym Marcela na poważnie. To się liczyło!

Do domu dotarł przed dwudziestą pierwszą, a kiedy tylko otworzył drzwi, przywitała go siostra. Wyglądała na zmęczoną, przecierała piąstkami oczy.

– Hej, czemu tak późno wróciłeś? – zapytała karcąco, zakładając ręce na biodra. Zawsze tak robiła, kiedy ktoś musiał się jej wytłumaczyć. Wyglądała wtedy jak mała-dorosła, co niezwykle bawiło Marcela.

– Nie interesuj się, młoda. Mamy nie ma? – Zmarszczył brwi, po czym wszedł głębiej do pomieszczenia.

– Bolała ją głowa, poszła spać – mruknęła niepocieszona Zuza, podchodząc do brata i przytulając się do jego nogi. Często tak robiła, kiedy była zmęczona. Marcel zaraz pogłaskał ją po jasnych, jedwabistych włoskach, po czym zaciągnął do salonu. Mama spała na nierozłożonej kanapie, przykryta kocem. Była w pełnym makijażu i ubraniu.

Chłopakowi zrobiło się szkoda rodzicielki, więc podszedł do niej i wybudził ją delikatnie. Zielone oczy spojrzały na niego trochę mętnie, po czym Ewa podniosła się do siadu.

– Źle się czujesz? – zapytał zmartwiony, dokładnie obserwując twarz mamy. – Idź może do łazienki, a ja pościelę ci łóżko, dobrze? – zapytał, nie chcąc, żeby kobieta przez całą noc gniotła się na nierozłożonej kanapie.

– Mhm – odparła tylko, najwyraźniej nie będąc w zbyt dobrym stanie i udała się do łazienki. Marcel w tym czasie rozłożył wersalkę i pościelił ją, jak najlepiej potrafił.

Odrobinę się zmartwił.

Mamy nie bywają w takim stanie…

Kiedy Ewa wyszła z łazienki, od razu podeszła do syna i pocałowała go we włosy.

– Mam kochanego syna – powiedziała, odsuwając się od niego i siadając na łóżku. – I cudowną córeczkę – dodała, widząc zaniepokojoną minę Zuzki.

– Na pewno wszystko w porządku? – dopytał, kładąc mamie dłoń na czole. – Masz gorączkę! – sapnął z niedowierzaniem. Czasami tak łatwo było zapomnieć, że rodzice to też zwykli ludzie i tak samo jak oni mają takie problemy. Aż wstyd było myśleć w taki sposób…

– Chyba się trochę przeziębiłam – mruknęła kobieta, ponownie się kładąc. – W środku lata, cudownie – zironizowała, przykrywając się kołdrą.

Marcel wymienił z siostrą porozumiewawcze spojrzenia i bez słowa wycofali się z pokoju, nie chcąc przeszkadzać zmarnowanej kobiecie. Zgasili światło i zamknęli drzwi, żeby zmniejszyć hałas ich krzątania się po domu.

 – Zuzka, ty też kładziesz się spać. I nawet nie waż się zbliżać do mamy, wiesz przecież, jaką masz słabą odporność. Jeszcze tylko tego brakuje, żebyś i ty się zaraziła… – mruknął, patrząc na siostrę z uczuciem. Ten mały szkrab miał ogromne problemy ze zdrowiem, o czym już niejednokrotnie, niestety, się przekonali. Co roku praktycznie Zuzia lądowała w szpitalu, łapiąc jakieś okropne choróbsko. Wystarczył naprawdę mały kontakt z wirusem czy bakterią, a jego siostra od razu chorowała bardzo ciężko i przewlekle. Trzeba było chronić ją przed takim rozwojem wypadków ze wszystkich sił.

– No dobra – odparła, wyjątkowo zgadzając się bez kłótni. Ona również pamiętała noce spędzone w szpitalu i nie wspominała ich dobrze. Zresztą, kto by wspominał? Pośród bieli ścian i szpitalnych łózek nie było przyjemnie, zwłaszcza kiedy podawano kleik zamiast normalnego jedzenia.

– Myłaś ząbki? – dopytał, parząc podejrzliwie na siostrę. Ta w odpowiedzi skinęła twierdząco głową, ale szybki odwrót i speszona mina od razu uświadomiły Marcelowi, jak było naprawdę.

– Jesteś okropną kłamczuchą. Już, won do łazienki! – zażądał, poganiając siostrę łaskotkami. Ta pisnęła cicho, z wyrzutem wołając jego imię, po czym faktycznie zamknęła się w łazience. 

Marcel w końcu miał chwilę, by zajść do swojego pokoju i odpocząć. Był to strasznie męczący dzień… Ale jaki pozytywny! Rogacki nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze, tak swobodnie, tak bardzo na miejscu…

I mimo że mięśnie go paliły, ręce drżały, a on sam ledwo chodził, to nie zamieniłby tego dnia na żaden inny. Do pełni szczęścia wystarczyłby mu tylko chłodny prysznic i jakiś dobry film do snu.

Co prawda, martwił się o mamę. Jej czoło było gorące, a ona nieprzytomna do tego stopnia, że nawet nie próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. To tak bardzo go zadręczało, że w końcu odważył się napisać SMS-a do Antka, czy ten byłby w stanie go jutro zastąpić w pracy, bo jest potrzeby w domu. Chłopak odpisał mu od razu, a jako że był całkowicie bezproblemowy, to zgodził się bez żadnego “ale”. W końcu dodatkowy hajs zawsze się przyda, a Marcel mógł sobie pozwolić na jeden dzień wolnego, zwłaszcza że dzisiaj Marcin naprawdę nie szczędził mu pieniędzy. Siedział u niego tyle godzin, że mężczyzna bez zastanowienia wcisnął mu trzy stówy do rąk.

Kiedy doszedł już z kolegą do porozumienia, to napisał jeszcze SMS-a do menadżerki, informując o zaistniałej sytuacji. Anita na szczęście nie robiła żadnych problemów, tym bardziej że Marcel wcześniej dogadał się z Antkiem.

Jutro w takim razie mógł poświęcić cały dzień rodzinie. 

 

Obudził się rano, koło siódmej. Był już przyzwyczajony, że co drugi dzień musiał wstawać wyjątkowo wcześnie, żeby się ogarnąć i mieć odrobinę czasu przed pracą. Od razu po wstaniu napisał też do Agi, że dzisiaj go nie będzie, a dziewczyna zalała go morzem pytań. Odpowiedział na wszystkie szczerze, po czym w końcu zwlókł się z łóżka. W domu panowała cisza, wszyscy najwyraźniej jeszcze spali, chociaż Zuza zaraz powinna się obudzić. Nie mówiąc już o mamie, która zazwyczaj o tej godzinie była już w pełni przyszykowana.

Cóż, tym razem to Marcel musiał być tym, który o wszystko zadba.

Najpierw poszedł się ogarnąć, potem posprzątał z lekka kuchnię i zaczął szykować śniadanie dla dwóch najważniejszych kobiet w swoim życiu. Ugotował jajka na twardo, wstawił wodę na herbatę i zrobił najlepsze kanapki, na jakie było go stać. Sam powoli zaczynał być głodny, bo wczoraj nie zjadł za dużo. Nie to, żeby Słowiński mu tego nie proponował, bo proponował. Kilka razy. Któregoś nawet Marcel dał się skusić, więc mężczyzna przyszykował mu niezwykle dobre kanapeczki – najwyraźniej nie był mistrzem tylko w robieniu kawy.

– Cześć. – Zaspana Zuzia wkroczyła do pokoju w swojej zwyczajowej piżamce w zielone słonie. Włoski miała poczochrane, a policzki zaczerwienione od snu. Rano zawsze wyglądała uroczo i słodko, dopóki się nie rozbudzała i nie zaczynała dokuczać wszystkim wokół.

– No hej, kocmołuchu – przywitał się, zapraszając ją gestem do stołu. Przysunął w jej stronę talerz z kanapkami, samemu jedząc swoje. Zuzi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Jak na dzieciaka miała spory apetyt, co cieszyło oko brata. Mama stale mu powtarzała, że on od zawsze był niejadkiem i teraz wyrosło takie słabowite chuchro.

– A nie było dżemu? – poskarżyła się siostra, strącając szczypiorek z wierzchu kanapki. Rogacki skarcił ją spojrzeniem godnym zawiedzionego ojca, w duchu czując się urażonym za takie niedocenienie. Przecież się starał!

– Potrzeba ci witamin, nie cukrów – sarknął, karcąc siostrę. Ta skrzywiła się na jego słowa, ale nie sprzeczała się dalej. Marcel dopilnował, by zjadła wszystko, po czym pozwolił jej z powrotem schować się w pokoju.

Pół godziny po Zuzi wstała mama. Rogacki słyszał, jak krzątała się po łazience, dmuchając nos i pokasłując co jakiś czas. Ponownie wstawił wodę na herbatę, by podać rodzicielce ciepły napar z miodem. Jego często stawiało to na nogi, więc może i w tym wypadku się sprawdzi.

Kiedy Ewa weszła do kuchni i dostrzegła syna czekającego na nią ze śniadaniem, zrobiło jej się niesamowicie miło. Widać to było po jej uśmiechu i rozczulonym wyrazie twarzy.

– Kochanie, nie musiałeś… – zaczęła cienkim głosem. Przysiadła się do Marcela, zachowując przy tym dość sporą przestrzeń. Koniec końców, nie chciała go niczym zarazić, bo i on nie mógł pochwalić się najlepszą na świecie odpornością.

– Nie musiałem, ale chciałem – wyszczerzył się, podsuwając mamie pod nos gorącą herbatę. – Pij dopóki gorąca – powiedział słowa, którymi zawsze raczyła go Ewa, kiedy chorował.

– Jesteś kochany – westchnęła kobieta, upijając pierwszy łyk. Po jakimś czasie Marcel zorientował się również, że choroba musiała odebrać jej apetyt, więc niemalże zmusił ją do zjedzenia jednej z kanapek.

– No i jak się czujesz? – zapytał, jakby śniadanie miało w magiczny sposób jej pomóc.

– Dość… słabo. – Kobieta odpowiedziała szczerze, nie mając siły zmyślać. – Muszę wziąć jakieś proszki…

– Już ci przyszykowałem! – Marcel szybko podniósł się z miejsca, po czym podał mamie leki wraz z wodą, by ta się nie fatygowała.

– Kochany – powtórzyła, łykając wszystkie tabletki na raz. Cała Ewa… Nie mogła pozwolić sobie na chorobę, więc trzeba się było leczyć za wszelką cenę.

– Wiem. – Uśmiechnął się szeroko, po czym zabrał talerze ze stołu, by pozmywać. Szybko się z tym uwinął, prosząc jeszcze mamę, by poszła się położyć.

Nie sprzeciwiała się.

Cały dzień minął Marcelowi podobnie. Spędził z siostrą mnóstwo czasu, głównie na rysowaniu jakichś koślawych ludzików, które zostały bezczelnie wyśmiane przez młodą artystkę. Potem wpadła jeszcze Ania, która zajęła się uczeniem Zuzy, więc Marcel poszedł przyszykować coś na obiad.

Kiedy to zrobił, posprzątał jeszcze łazienkę i salon, by odciążyć trochę mamę. Kobieta natomiast nie wyglądała ciekawie. Miała worki pod oczami i krzątała się po domu jak cień samej siebie. Niełatwo się na to patrzyło, więc Marcel ze wszystkich sił starał się jakoś pomóc cierpiącej rodzicielce.

Dopiero pod wieczór pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Napisał do Bartka i pogadał z nim dobrą godzinę. Trochę było mu przykro, że tak odsunął przyjaciela, nie mając dla niego całkowicie czasu. Wcześniej przychodził codziennie do jego domu i przesiadywał tam godzinami, a teraz nawet nie miał kiedy do niego zadzwonić. Bartek był z nim praktycznie od zawsze i nie chciał go zaniedbywać. Przysięgając sobie w duchu, że już niedługo wyjdą gdzieś z przyjacielem, odważył się jeszcze odwiedzić profil Marcina. Ponownie przejrzał zdjęcia, właściwie nie wiedząc dlaczego. Potem, kierowany ciekawością, zajrzał na profil Szymona. Nie było tam za dużo do oglądania, ot, jedyne co widniało na jego tablicy, to ukończenie jakichś studiów i rozpoczęcie pracy. Poza tym i zdjęciem profilowym nie było niczego więcej. Za to tuż obok, w znajomych Słowińskiego, wyskoczył Kacper. Marcel nigdy nie wchodził na jego profil, bo i nie miał po co. Szczerze, to do niedawna trochę zapomniał o Wawrzyńskim i dobrze, nie miał po co go rozpamiętywać.

Szkoda tylko, że chłopak teraz cały czas nie dawał mu spokoju. Rogacki miał nadzieję, że się to zmieni i więcej nie będzie natrafiał na tego dupka…

Dupka, który ostatnimi czasy naprawdę zmienił względem niego podejście. Ha! Przeprosił go nawet…

Niesłychane.

Dziwna to była rodzina, doprawdy dziwna.

 


Aktualizacja: 15.08.2019 |07.09.2020
  

4 komentarze:

  1. Dopiero dziś wpadłam na to opowiadanie *-*. Genialne. Marcin jest podejrzany. Mhhh... Za miły człowiek. Już Kacper jest lepszy ;p Czekam na kolejny rozdział :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że wpadłaś! ;> A z tym Kacprem to jakbyś to powiedziała Marcelowi, to by chyba chłopak na zawał zszedł, no bo jak to tak, Wawrzyński lepszy? Nie ma opcji xd (Chociaż to tylko taka jego głupia gadka by była)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie ;D

      Usuń
  2. Hej,
    co za pragnienia jak już sobie wyobrażał ten pocalunek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy nie bywają w takim stanie- a co faceci mogą chorować, a kobiety już nie. Kilka błędów. Dziewczynka ma indywidualne nauczanie, że przyszła ją pouczyć? Marcel jest dziwny. Wgl, Marcin chyba potrzebuje kolegi, a nie pomocy.

    OdpowiedzUsuń