środa, 16 maja 2018

Rozdział 8

Marcin nie mógł mu wyjść z głowy przez cały dzień, mimo że rozmowa urwała się już kilka godzin temu – niestety, mężczyzna musiał pójść pozałatwiać swoje sprawy i już nie wrócił, co jakoś szczególnie nie wadziło Marcelowi. W końcu Słowiński miał też obowiązki, Rogacki doskonale o tym wiedział. Nie zmieniało to jednak faktu, że mimo iż Marcin był zajęty, tak on przeciwnie – od dobrej godziny po skończonej pracy nie mógł się za nic wziąć. Chodził po pokoju, a także do siostry, do mamy i z powrotem do pokoju, tyle energii go rozpierało. To było świetne uczucie. Nie miał tak chyba jeszcze nigdy, ale nie zagłębiał się za bardzo nad powodem tych wszystkich odczuć.

Nie mógł za to przestać rozmyślać o tym, że jutro znowu spotka Marcina. Co prawda, mężczyzna nie chciał przemęczać Rogackiego po jego ostatnim złym samopoczuciu i zaproponował mu nawet wolne, ale Marcel prędzej by salto zrobił, niż na to pozwolił. Zwłaszcza, że naprawdę czuł się wyśmienicie! Więc byli umówieni – punktualnie o dwunastej.

Teraz nawet żałował, że przełożył ich spotkania na południe. Po prostu już się nie mógł doczekać! A jeszcze tyle godzin rano…

Jednak, po naprawdę długim wyczekiwaniu, nastał kolejny dzień, a wraz z nim i dwunasta. Marcel stał właśnie pod drzwiami, szczerząc się jak idiota i czekając, aż Marcin mu otworzy. I otworzył, a i owszem, w końcu była to już ich mała rutyna, część dnia, na którą chłopak czekał, by rozluźnić się w tak doborowym towarzystwie.

– No hej – padło zwyczajowo. – Cóż to za strój, znowu będziemy coś malować? – zagadnął, przyglądając się uważnie luźnym, lekko wytartym ciuchom.

– A no nie – odpowiedział krótko Marcin. – Dzisiaj przyjeżdżają do nas meble. Będzie trochę noszenia. I składania.

– Spoko, mogę składać – uśmiechnął się, podchodząc do mężczyzny. Po raz pierwszy skupił się na zapachu perfum, których Słowiński używał; mocne i męskie, dokładnie takie, które pasowały mężczyźnie w garniturze. Mimo że garnituru akurat brak…

– A nosić to już nie? – Brew Marcina uniosła się sugestywnie, wyrażając swoją dezaprobatę. Nieszczęśliwie, mężczyzna zaraz zdradził się przebijającym się na wierzch uśmiechem. I dobrze, nie do twarzy mu było z wcześniejszym grymasem, zwłaszcza kiedy krzywił się tak na Marcela.

– Nosić niby też. Do wszystkich pokoi? Czy tylko do tego, co malowaliśmy? – zapytał, idąc korytarzykiem za Marcinem. Jak mógł się spodziewać, mężczyzna zaprowadził go prosto do kuchni. Tutaj czuł się najwyraźniej najlepiej, Marcel zresztą nie miał co narzekać – doceniał urok tego pomieszczenia. Nie było ono tak przestronne jak salon i nie czuć tutaj było aż tak tego bogactwa, które czasami przytłaczało Rogackiego.

– Nie, tylko na górę. Trzeba wykończyć część biurową mieszkania. Przyjadą biurka, fotele, półki, komody, więc naprawdę sporo do ogarniania… Nie wspominając już o kanapie do tego pokoju, wiesz, tego małego. 

– Nie brzmi tak źle. Damy radę – oświadczył chłopak. Jednak po chwili nie był już taki pewny swoich słów, widząc zwątpienie w oczach Słowińskiego.

– Poprosiłem Kacpra, żeby nam dzisiaj pomógł. Dla niego to na pewno nie będzie aż taki problem, biorąc pod uwagę jego zamiłowanie do siłowni… – zamyślił się mężczyzna, odruchowo już stawiając szklankę przed Marcelem. – Coli? – zapytał, nie czekając na odpowiedź. Wiedział już, że Rogacki był wielkim fanem tego napoju.

A sam chłopak? Nic nie odpowiedział, zbladł jakby trochę. Wytrzeszczył oczy na Słowińskiego, nie do końca mogąc zrozumieć, co ten powiedział. Kacper? Ale że tutaj? W tym domu? Z nimi…?

Nie było to dziwne, że Marcelowi włączyła się jego specyficzna hiperwentylacja, nagle bowiem trudno mu było złapać normalny oddech. Czy to ze stresu, czy to z czegoś, co związane było bezpośrednio z Wawrzyńskim. Naprawdę, czasami cholernie się za to nienawidził.

To tylko Kacper…

Ostatnio przecież też go widział, więc, kurwa, niech teraz się ogarnie. Wdech, wydech.

To tylko Kacper.

Tylko Kacper…

– Jezu, wszystko w porządku? – Głos Marcina przebił się przez jego świszczący oddech.

Wdech, wydech.

Kurwa, dlaczego musiał być taki popierdolony?

– Tak – wykrztusił, przykładając szklankę do buzi. Napił się trochę i na szczęście odrobinę mu to pomogło. Z oddechem, tylko i wyłącznie z nim, bo reszta była tak samo beznadziejna. Cały humor nagle gdzieś prysł, zostawiając po sobie jedynie stres i nieprzyjemny ucisk w żołądku.

Jego ostatnie spotkanie z Wawrzyńskim nie należało do najprzyjemniejszych. Zresztą, tak jak każde. Był wtedy pijany w trzy dupy, nie mógł samemu chodzić, a na dodatek na koniec się porzygał… Cudownie. Po prostu nie mogło być lepiej. Fala żenujących wspomnień zalała go z całej siły, sprawiając, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. A potem ten telefon, niespodziewany, całkowicie niepotrzebny. Rogacki do tej pory nie wiedział, co powinien o tym myśleć – uznać to za przeprosiny? Wytłumaczenie? Wyrzuty sumienia?

Naprawdę nie wiedział…

Ale jego uczucia względem Kacpra wcale się nie zmieniły. Chociaż się przeklinał, zarzekał, wkurzał na siebie i przekonywał, po prostu nie był w stanie wymazać przeszłości, zapomnieć o niej i o uczuciach, które żywił do Wawrzyńskiego.

– Na pewno? Strasznie zbladłeś. Chodzi o Kacpra? Odniosłem wrażenie, że się znacie, wtedy w mieszkaniu – powiedział, przysiadając się do stołu, tuż koło Marcela.

– Bo się znamy – odparł chłopak, zerkając na mężczyznę. Doprawdy, wydawało mu się, że Marcin miał większe wyczucie co do ludzi.  Czy naprawdę nie poradziliby sobie sami? Była z nich dobra ekipa! Nikt trzeci nie powinien się wpierdalać… Zwłaszcza taki dupek, zmora dawnych lat, postrach gimnazjalistów! – Ze szkoły, przelotnie – mruknął bez entuzjazmu, machając od niechcenia ręką. Miał nadzieję, że Słowiński nie będzie dalej ciągnął tematu, bo mógłby się wtedy już totalnie pogrążyć.

Nie mówiąc już nic o tym, że po prostu się stresował, jak to wszystko będzie wyglądać. Miał spędzić miły dzień z Marcinem, mieli rozmawiać, śmiać się… A przy Kacprze? Nie będzie nawet w stanie wykrztusić z siebie słowa! Zresztą, dokładnie tak jak zawsze.

I to przeszywające spojrzenie Wawrzyńskiego…  Na samą myśl miał dreszcze. 

– Nigdy nic o tym nie wspominałeś.

– Kacper najwyraźniej też ci się niczym nie chwalił. Zresztą, nic dziwnego. Po prostu nie ma czym – skłamał, wszczepiając palce w szklankę. Nie lubił kłamać i nie czuł się dobrze. W końcu Kacper był kuzynem Słowińskiego, pewne więc było, że Marcin będzie bronił jego strony.

– Skoro tak mówisz. – Mężczyzna wzruszył ramionami, chociaż widać było, że przyszło mu to z trudem. Najwyraźniej wyczuwał, że coś jest nie tak, nietrudno było się zresztą domyślić, patrząc po zachowaniu Marcela.

– No, luz – dodał jeszcze, chcąc przekonać rozmówcę.

Jednak przez kolejne kilka minut nie był w stanie odpowiadać sprawnie na żadne z zadawanych przez Marcina pytań, na dodatek spiął się i nie mógł już tego zmienić. Pozostało mu tylko czekać na Kacpra.

A ten nie omieszkał się w końcu zjawić.

Dzwonek do drzwi wydarł w sercu Marcela ogromną dziurę, a następne kilka sekund, podczas których został sam, było niczym oczekiwanie na wyrok. Starał się oczywiście oddychać i zachować spokój, w końcu to tylko Kacper, tak przynajmniej starał się przekonywać. Na nic mu się to nie zdało, aż w końcu nadeszła ta chwila. Pełna napięcia i stresu.

Kacper, kiedy tylko wszedł do kuchni za Marcinem, obdarzył go swoim zwyczajowym, lodowatym spojrzeniem. Czy kilka lat temu też patrzył tak intensywnie? Rogacki nie był w stanie sobie przypomnieć. Nie był też w stanie długo walczyć z tym wzrokiem, tak głębokim i rozbrajającym, więc spuścił głowę.

– Cześć – padło ze strony Wawrzyńskiego, a serce Marcela na chwilę stanęło.

– Cześć – odparł słabo. Szybko spojrzał na Marcina, który, jak przystało na dobrego gospodarza, już zaczął przygotowywać Kacprowi coś do picia. A co za tym szło, nie dawał mu żadnego wsparcia!

A miał być niby taki wspaniały…!

– Więc jednak wziąłeś sobie na serio groźbę Szymona – zagadał Kacper, podchodząc bez żadnej krępacji do stołu. Mimo że Marcel na niego nie patrzył, chociaż wypadałoby mu to uczynić przynajmniej z grzeczności, to wiedział, że Wawrzyński dalej taksuje go uważnym spojrzeniem. – To dobrze – mruknął ciszej, jakby do siebie.

– “Groźbę Szymona” – powtórzył Marcin, kpiąc sobie wyraźnie. Szkoda tylko, że Marcel nie podzielał jego lekceważącego podejścia. – Nawet nie chcę tego słuchać – syknął, stawiając przed Kacprem kubek z mrożoną kawą. Zmierzył przy tym kuzyna nieprzyjemnym, jakby karcącym spojrzeniem, z którego Wawrzyński nie zrobił sobie zbyt wiele.

Marcel natomiast przyglądał się im dyskretnie, zastanawiając się nad ich relacją. Czy byli blisko? Z tego co Marcin mu mówił, nie miał najlepszych kontaktów z rodziną. Czy tyczyło się to jednak Kacpra i Szymona?

Nie wiedział.

– A ja nie mam zamiaru mówić. W końcu jestem tutaj po coś innego. Nie żebym narzekał. – Uśmiechnął się nawet, co było wielkim szokiem dla Marcela. Dziwnie Kacprowi było z tym lekkim wygięciem ust zarezerwowanym jakby dla innych ludzi, aniżeli dla niego.

Nieszczęśliwie, Wawrzyński przyłapał Marcela na tych małych oględzinach, przyprawiając go o szybsze bicie serca.

– No a ty, Rogacki? Jak oceniasz Marcina jako pracodawcę? – zagadał Kacper jakby od niechcenia, posyłając kuzynowi charakterystyczny, już bardziej do niego pasujący uśmieszek.

– Eee – zaciął się, całkowicie nie mogąc ogarnąć, że Kacper chce prowadzić z nim cywilizowaną rozmowę.  Właściwie tak jak i ostatnio. Dziwne to wszystko było, trochę podejrzane i nie do uwierzenia… – No mogło być gorzej – odrzekł ostatecznie, przezwyciężając swoją towarzyską blokadę. Posłał nawet Marcinowi uśmiech, co by tak trochę załagodzić wydźwięk słów i przekazać mu, że wcale nie jest taki beznadziejny. Jednocześnie serce mu kołatało z ekscytacji, że jakoś tak wybrnął z tej sytuacji, nie odpowiadając czegoś żałosnego w stylu: „Nie wiem” czy: „Dobrze” jak to na ostatnim wspólnym wyjściu z tym pacanem.

– Szkoda, że o tobie tego nie można powiedzieć – zakpił Marcin. W jego oczach błysnęły złowieszcze ogniki, a na ustach pojawił się uroczy, ironiczny uśmieszek. Dokładnie taki, jaki chwilę temu zaprezentował im Kacper.

Ich chwilowe podobieństwo było przerażające.

– Ej! – oburzył się, wykrzywiając śmiesznie twarz. – Ostatnio mówiłeś co innego!

– Och, tak? Kiedy spałeś u mnie na kanapie…? – podpuszczał go mężczyzna. I to, trzeba przyznać, bardzo skutecznie.

– Trochę wcześniej, kiedy ogarnąłem ci ładnie całe mieszkanie…! – zapowietrzył się, zapominając o stresie. Problemy z mówieniem też cudownym sposobem przeszły, mimo że Kacper w dalszym ciągu przyglądał się mu uważnie, niemalże nie odrywając od niego wzroku.

– Mówisz o tej sytuacji, kiedy przez godzinę zmywałeś gary, zapominając, że istnieje coś takiego jak zmywarka…? – zamyślił się Słowiński, opierając dłonie na stole. W oczach dalej miał iskierki, które tak strasznie podobały się Marcelowi. Najwyraźniej świetnie się bawił, czego Rogacki oczywiście życzył mu z całego serca, tylko że nie swoim kosztem.

– Jesteś okropny – odparł zaszokowany, przegrywając tę bitwę. Nie było mu z tym jakoś bardzo źle. Po prostu nie wiedział, że Słowiński potrafił być taki uszczypliwy!

– Ale mogło być gorzej – zaśmiał się, puszczając Marcelowi oczko. Często to robił i miało to w sobie jakiś taki urok, któremu chłopak nie potrafił się oprzeć. Nie mówiąc już o tym, żeby się gniewać. W końcu podobała mu się ta słowna przepychanka.

– Zacznie gorzej – przyznał, uśmiechając się delikatnie. Przez tę chwilę totalnie zapomniał o siedzącym obok Wawrzyńskim; o jego nieprzyjemnym usposobieniu i krzywej mordzie…

Meble przyszły pół godziny później i było to najdłuższe pół godziny, jakie Marcel spędził w domu Marcina; pełne ciszy, nieklejących się rozmów i prób Marcina, by jakoś uratować beznadziejną sytuację. Kiedy więc rozdzwonił się jego telefon z ulgą oznajmił, że meble właśnie przyjechały i w końcu mogli się wziąć do roboty, a tej było faktycznie sporo. Samo przyniesienie wszystkiego z ciężarówki było wykańczające. Krzesła, poskładane biurka, szafki, jakieś pierdoły typu lampki czy obrazy, fotele i jedna sofa.

Ta sofa zabiła Marcela.

Na szczęście niedosłownie, ale i tak… To był jakiś horror. Mebel ten ważył bowiem chyba z tonę, do tego nie miał ostrych krawędzi, więc okropnie się go trzymało. Z drugiej strony, tyłem szedł Kacper – nie wydawał się taki wyczerpany, szedł równo i metodycznie. Nie miał na twarzy żadnych wypieków, jakby nic go to nie kosztowało, Marcel natomiast szybko zrobił się czerwony na twarzy, źle mu się oddychało, a ręce drżały mu tak, że myślał o puszczeniu sofy w cholerę.

– Chcesz odpocząć? – zapytał Wawrzyński po przejściu zaledwie kilkunastu kroków. – Możemy poczekać z tym na Marcina, powinien zaraz zejść – mówił dalej, przyglądając się podejrzliwie Marcelowi. Czy widział drżące ramiona? Pot wstępujący na czoło? A także, czy zauważał cierpienie wymalowane głęboko w zielonych oczach?

Najwyraźniej tak, skoro wyszedł z taką propozycją.

– No… Możemy… Na chwilę… – udało mu się jakoś wysapać. Kacper skinął głową, po czym bez słowa zaczął powoli opuszczać sofę. Marcel również tak zrobił i, kiedy mebel już wylądował na ziemi, od razu zaczął zginać ręce, starając się je rozmasować, bo te bolały niemiłosiernie. Wcześniej niósł z Marcinem fotel w takim samym stylu, co ów przeklęta sofa, i – owszem – też był cholernie ciężki, ale to przekraczało wszelkie pojęcie…

– Mów, jeżeli coś jest dla ciebie za ciężkie – głos Kacpra doszedł do niego ze znacznie bliższej odległości niż jeszcze chwilę temu. Chłopak bowiem, nie wiedzieć kiedy, zmaterializował się obok niego i bez żadnego pytania, wyciągnął rękę do jego dłoni. Marcel widział jak ta zbliża się powoli, spokojnie, coraz bliżej… Nie był jednak w stanie nijak zareagować – ani się ruszyć, ani coś powiedzieć. Totalnie nic.

Pozwolił więc na to, by Kacper ujął jego zaczerwienione dłonie i przyjrzał się im z bliska. Serce mu przy tym biło jak oszalałe, a umysł snuł najczarniejsze wizje. Wykręci mu te ręce? Wyłamie? Wyrwie w dzikim szale i rzuci psom na pożarcie?!

Naprawdę, spodziewał się wszystkiego, ale nie lekkiego masażu, którym Wawrzyński go obdarzył.

Było to tak zaskakujące, że Marcel nie miał pojęcia, co o tym powinien myśleć. Zerknął za to do góry, gdzie napotkał spojrzenie stalowych oczu i przełknął ślinę ze zdenerwowania. Potem znowu spojrzał w dół – duże dłonie Kacpra zdecydowanie wiedziały, co robią i kontrastowały na tle zaczerwienionej skóry.

– Chyba nie bolą, co?  – zapytał Kacper, przesuwając palce wyżej, wzdłuż jego żył.

– Nie! – odkrzyknął od razu, potrząsając przy tym głową i wyrywając się do tyłu. Nie napotkał żadnego oporu, mógł swobodnie się cofnąć. – Nie… Nie bolą – dodał już ciszej, starając się opanować panikę.

Kacper chyba to rozumiał, bo odsunął się taktownie, kiwając głową.

Dziwna to była sytuacja… Doprawdy dziwna.

Na szczęście została przerwana przez Marcina, który przybył na ratunek niczym rycerz na białym koniu!

– A wy co się opierdalacie? – zakrzyknął, zbiegając po schodkach przy wejściu. Kacper wzruszył na to pytanie jedynie ramionami, nie wydając Marcela.

–  Po prostu to jest cholernie ciężkie… – wytłumaczył Rogacki, patrząc na Marcina. Byle nie na Kacpra… Bo to, co on chwilę temu odpieprzył, wzbudzało w Rogackim ogromną krępację. Nie wiedział, co miał o tym myśleć. O tym, jak blisko niego stał Wawrzyński, i o tym, jak przyjemne miał dłonie, kiedy delikatnie masował jego skórę. Dotyk Kacpra zawsze kojarzył mu się z czymś innym, zdecydowanie nieprzyjemnym, czasami nawet bolesnym.

– Więc się zamieniacie i ty to ze mną dźwigasz na górę – oświadczył Wawrzyński beznamiętnie, patrząc sugestywnie to na Marcina, to na sofę.

– No dobra, to dawaj – odpowiedział bez chwili zastanowienia Słowiński. Naprawdę był z niego złoty człowiek i Marcelowi ponownie zrobiło się głupio, bo Marcin mógłby mieć dziesiątki innych pracowników, lepszych od niego – silniejszych, sprawniejszych, lepiej umięśnionych i z fajniejszym charakterem…

A jednak chciał jego.

Niewiarygodne.

Marcel powłóczył się za powoli kroczącą do przodu dwójką, chcąc ich asekurować w razie jakichś niebezpieczeństw. W końcu będą musieli wejść z tym klocem po schodach, a to nie należało do najbezpieczniejszych zajęć pod słońcem. Któremuś mogło zrobić się słabo albo mogliby się potknąć… Dużo rzeczy mogło pójść nie tak!

Na szczęście, nic takiego się nie wydarzyło i wszyscy trzej bezpiecznie dotarli na górę. Zostali tam przez chwilę. Widać było, że Marcin ledwo co przytachał mebel, a i Kacper odrobinę się zmęczył. Chwila odpoczynku mogła więc im wyjść jedynie na dobre. Marcel nie cieszył się z niej jednak tak, jak powinien; był skrępowany i niepewny, cały czas wyczuwał na sobie spojrzenie Wawrzyńskiego. Źle się z tym czuł i nie chodziło już tylko wyłącznie o to, że to był Kacper. Chociaż może… Może to jednak chodziło właśnie o to. To był Kacper, ale inny, nie taki, którego znał. Kacper, który przypatrywał mu się uważnie, który przytrzymywał go, by nie upadł, odprowadził go do domu, a teraz jeszcze sposób w jaki się z nim obchodził… Naprawdę, to było nie do uwierzenia. Czy ludzie mogli zmienić się do tego stopnia? Nie wierzył w takie zmiany. Czy można to było wytłumaczyć w inny sposób? Ciągłymi domysłami i spiskami? Zorganizowanym planem? To też nie wydawało się prawdopodobne.

 – Może tak być? – padło ze strony Marcina, a Rogacki zdał sobie sprawę, że musiał coś przegapić.

– Hmm? – mruknął, powracając myślami na ziemię.

– Pytałem, czy chcesz już zacząć składać te meble, a my skoczymy szybko po resztę – powtórzył mężczyzna, nie zdradzając po sobie ani krzty irytacji. Złoty człowiek, naprawdę! Marcel coraz bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu. 

– Jasne, nawet lepiej. – Zmusił się do uśmiechu, podchodząc do jednego z pudeł. – To będzie do tego pokoju? – dopytał, wskazując na paczkę z biurkiem.

– Mhm – potwierdził Słowiński, wstając z kanapy razem z Kacprem. – To zaraz wracamy – rzucił jeszcze, nim ulotnił się z pokoju.

Marcel wreszcie został sam i dobrze. Chwila wytchnienia była dla niego wszystkim, o czym marzył i bynajmniej nie chodziło tutaj o wytchnienie dla jego umęczonego ciała, to bowiem miało się naprawdę nieźle, ale o ducha – stłamszonego, biednego, niemalże złamanego!

Nie chciał się jednak rozpraszać, miał w końcu swoją robotę do zrobienia. Na dodatek nie chciał jej spierdolić. Serio, jeżeli tak dalej pójdzie, to Słowiński weźmie go za totalnego nieudacznika. Kacprem nawet nie miał się co przejmować, bo i tak doskonale wiedział, że chłopak nie może mieć o nim lepszego zdania.

Wzdychając ciężko, zabrał się za wypakowywanie części, głównie desek i śrubek, z pudełka. Znalazł też instrukcję, przeczytał ją, a potem rozłożył wszystko na podłodze. Tyle z tego było dobrego, że chociaż lubił się zajmować tego typu składankami. Kiedyś, jeszcze w podstawówce, często z ojcem bawił się w sklejanie różnych modeli statków czy samolotów, które były dołączane niektórych magazynów. To był ich ulubiony sposób spędzania czasu. Czasami potrafili siedzieć godzinami w pokoju, próbując złożyć do kupy najbardziej wyszukane modele i denerwowali się niemiłosiernie, kiedy jakieś części nie chciały do siebie pasować.

Marcel bardzo dobrze to wspominał.

No i teraz faktycznie mógł się wykazać, bo złożenie takiego biurka okazało się być naprawdę banalną fuchą. Trochę czasochłonną, owszem, ale dobrze mu się pracowało. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy Marcin z Kacprem wrócili do niego na górę – wolał zająć się własną robotą. A ta naprawdę szła mu dobrze! Poradził sobie szybko i zabrał się za składanie kolejnych mebli. Kiedy wszyscy trzej uporali się z tym, co było do zrobienia, Marcin przyniósł wiertarkę i inne potrzebne sprzęty, żeby przymocować półki. Marcel razem z Kacprem podtrzymywał je, kiedy to Słowiński przykręcał je do ścian. Trochę było przy tym hałasu, także żaden z nich nie odzywał się za wiele. A to było nawet Marcelowi na rękę, przynajmniej nie zrobił z siebie większego idioty niż dotychczas.

Mimo że jeszcze przez długi czas Rogacki zajęty był pracą, to ciągle gdzieś z tyłu głowy nie mógł przestać myśleć o Kacprze, chociaż chłopak zostawił go w spokoju; nie zaczepiał go, nawet nie patrzył w jego stronę.

Marcin za to przeciwnie, co rusz kursował spojrzeniem od jednego do drugiego, marszcząc przy tym czasami czoło. Rogackiego ciekawiło, co takiego musiał sobie wtedy myśleć. Niestety, nie było mu dane tego się dowiedzieć.

– No w końcu skończyliśmy – westchnął Słowiński, przecierając pot z czoła. Jak na złość na dworze było niemiłosiernie gorąco, co wcale nie pomagało. Nawet Kacper wydawał się być zmęczony. – Długo nam się zeszło – dodał jeszcze, zerkając na zegarek. Dochodziła już prawie dziewiętnasta.

– Mogło być gorzej – mruknął Wawrzyński, siadając ciężko na nową, znienawidzoną przez Rogackiego sofę. – Teraz by się przydało tylko zimne piwo – dodał, zerkając sugestywnie na swojego kuzyna. 

– Da się załatwić – odparł pobłażliwie. – Ty też chcesz? – rzucił do Marcela, kierując się najpewniej w stronę kuchni.

Rogacki za to myślał przez chwilę. Najchętniej to by czmychnął stąd jak najszybciej do domu, byleby dalej od Kacpra, ale z drugiej strony piwo i Marcin… To brzmiało całkiem kusząco. Zwłaszcza, że chłopak nie miał okazji jeszcze zobaczyć mężczyzny po alkoholu, a coś mu mówiło, że byłby to interesujący widok.

– No właściwie, czemu nie – powiedział odrobinę skrępowany i od razu poczuł na sobie spojrzenie Wawrzyńskiego. Dupek pewnie myślał, że od razu po robocie Marcel będzie chciał zwiać jak do króliczej nory i już nigdy więcej stamtąd się nie wychylać! W czym na pewno znalazłoby się trochę prawdy, ale Rogacki postanowił być dzielny – zniesie Kacpra, będzie rozmawiał, przełamie się w końcu! A piwo prawdopodobnie mu w tym pomoże. Chociaż ostatnio nie zadziałało szczególnie… Właściwie, tylko pogorszyło sytuację. Jakby nie było – zdecydował. Zostanie z Marcinem jeszcze na godzinkę.

– No dobra, to chodźcie na dół. Mam w lodówce jakieś browary.

Browary. Browary było słowem kluczowym. Ważne jest, że niejeden browar. Browary. Liczba mnoga. Nawet bardzo mnoga… I godzina jakoś tak przeciągnęła się do dwóch.

Marcel napisał do mamy, żeby przypadkiem się nie martwiła, bo dzisiaj będzie w domu trochę później.

Na początku trudno było mu się rozluźnić, chociaż Marcin z Kacprem nie mieli z tym żadnego problemu – rozmawiali w najlepsze, czasami sobie dogryzali, a czasami nawet śmiali się z jakichś żartów czy wspomnień. Rogackiemu miło się tego wszystkiego słuchało, a z czasem i wypitym alkoholem nawet rozmawiało.

Siedzieli w salonie – Marcel z Marcinem na kanapie, a Kacper na fotelu obok. Rogacki nie mógł zaprzeczyć, że zdecydowanie podobało mu się takie rozmieszczenie. Dzięki temu wciąż czuł lekki, bo trochę wywietrzały, zapach perfum mężczyzny, nie mówiąc już o tym, że czasami zetknęli się, a to nogą, a to któryś któregoś trącił dłonią… Miło było. Gdyby tylko jeszcze jakimś cudem Kacper wyparował, to mogłoby być idealnie!

Nieszczęśliwie, czyli tak jak to bywa w życiu Marcela, los chciał inaczej i wkrótce chłopak został sam na sam z Wawrzyńskim. Marcin niestety musiał odebrać jakiś telefon, a sądząc po jego entuzjazmie w głosie, nieszybko skończy rozmowę.

Na chwilę nastała nieprzyjemna cisza. Kiedy zabrakło spoiwa między tą dwójką w postaci Słowińskiego, nagle skrępowanie i niepewność znowu dopadły Rogackiego. Mimo tego Kacper nie wyglądał na przejętego; spokojnie popijał swoje piwo, nie sprawiając wrażenia, jakby brak rozmowy w jakikolwiek sposób mu wadził. Marcelowi wadził niemiłosiernie.

– Więc – zaczął nerwowo – może… Szymon wspominał coś o mnie? – zapytał o pierwsze, co przyszło mu na myśl, zyskując tym całe zainteresowanie Wawrzyńskiego.

– Nie – padła krótka odpowiedź, tak charakterystyczna dla Kacpra.  – Szymon ma wystarczająco dużo na głowie – dodał zaraz, jakby nie chcąc urywać rozmowy.

– Ale… – zaczął Marcel, marszcząc brwi w zamyśleniu.

– Ale pamięta, spokojnie – odparł Kacper, uśmiechając się półgębkiem. Cóż za parszywy to był uśmiech! Całkowicie nieszczery! Chociaż prawdopodobnie Kacper mógł mieć powód do zadowolenia, w końcu cieszył się cierpieniem innych niemalże tak samo jak swoim własnym szczęściem.

– Wiem przecież! Nie o to chciałem zapytać… – mruknął, pesząc się wyraźnie.

– To o co? – zapytał Kacper, wbijając intensywne spojrzenie prosto w zielone oczy. Rogacki zląkł się tego spojrzenia i odwrócił wzrok, zapominając kompletnie, co tam jeszcze chwilę temu siedziało mu w głowie. – Nie zmieniłeś się za bardzo od czasów gimnazjum – zauważył, wzdychając ciężko.

– Zmieniłem! – odparł szybko, zbyt szybko. Splótł palce nerwowo na butelce i zaczął postukiwać nogą o podłogę. – Zmieniłem – mruknął wolniej, jakby pewniej. Zmienił się, przy innych ludziach potrafił normalnie funkcjonować, nie zamykał się w sobie. To tylko Kacper, on tak na niego działał. – Ty za to w dalszym ciągu jesteś chujem – fuknął, popijając kolejnego łyka. Cierpkie, ogrzane już trochę piwo prawdopodobnie pomogło mu z tym wyznaniem.

– Może – odparł, zamyślając się na trochę. Marcel nie miał już większych problemów z tym, żeby zerkać na Kacpra, chociaż dziwnie się czuł, kiedy raz na jakiś czas chłopak łapał jego spojrzenie. Nie było w nim pogardy, tak jak to bywało za czasów gimnazjum. Kacper w ogóle stanowił dla niego jedną wielką zagadkę. Zarówno teraz, jak i te kilka lat temu. W końcu nigdy nie miał okazji dowiedzieć się, czemu akurat na niego padło, dlaczego to on został tą ofiarą losu, kozłem ofiarnym, kompletną sierotą wykorzystywaną i tłamszoną na przerwach między lekcjami. Czy naprawdę mogło chodzić o to, że na niego wpadł? Tak po prostu? I ubrudził mu przy tym koszulę? Przecież to było tak płytkie, że niemalże nie mogło być prawdziwe. Ale z drugiej strony Wawrzyński nie mógł mieć innego powodu; Marcel nigdy wcześniej nawet z nim nie rozmawiał, a jednak stało się i Kacper miał swoje popychadło przez prawie pół roku. – Ale nie aż takim, jak kiedyś – dopowiedział po dłuższym czasie, zaskakując Marcela.

– Dobrze, że chociaż zdajesz sobie z tego sprawę… No wiesz. Że byłeś chujem – burknął, patrząc gdzieś ponad chłopakiem. Zastanawiał się, czy poza nim Kacper wyżywał się na kimś innym. Może wcześniej? Albo później? Bo raczej nie podejrzewał, że w czasie, w którym uwziął się na niego, był ktoś jeszcze. Pewnie by o tym wiedział. Takie rzeczy były zauważalne. Dziwił się tym wszystkim nauczycielom, że nigdy nie zauważyli czegoś podejrzanego, przecież było to takie oczywiste! Zamiast tego dopytywali się, czy u niego w domu wszystko było w porządku…

Nie było. Wiadomo, że nie. Matka chorowała na depresję, a Zuza była malusieńka, na dodatek ciągle tylko płakała i krzyczała.

Złe to były czasy, naprawdę.

Nie mówiąc już o tym, że śmierć ojca równie mocno wpłynęła na Marcela. Zamknął się w sobie, odizolował. Chciał pomagać mamie, a z drugiej strony nie mógł sobie pozwolić na zawalanie szkoły. Ojciec zawsze mu powtarzał, że wykształcenie to podstawa i on się z tym zgadzał.

– Byłem chujem, fakt – odparł tak samo zamyślony jak jeszcze chwilę temu. – Trochę się to zmieniło. Ty za to pozostałeś taką samą pierdołą – dodał na koniec, ponownie uśmiechając się do Marcela. Niestety, Rogacki wcale nie odbierał tego jako żartu. Ba! Wkurzył się nawet. Co on był? Kolegą, że Kacper tak sobie do niego mówił? Nic ich nie łączyło. Nic oprócz wzajemnej nienawiści, a Wawrzyński zdaje się o tym zapominał. W zasadzie sam Marcel nie wiedział, co oni tutaj w ogóle robią. Siedzą sobie i popijają piwo jak najlepsi przyjaciele, podczas gdy Rogacki tyle przez niego wycierpiał. Tyle nocy nie przespał! A konsekwencje tej znajomości odczuwał do dzisiaj.

– Nic ci do tego – warknął, odwracając wzrok w drugą stronę. Och, ileż by dał, żeby Marcin już do nich wrócił i uratował jakoś tę sytuację. Znowu zaczął czuć się niepewnie, mimo że trzy wypite piwa jakoś tak skutecznie go rozluźniły. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by taki stan rzeczy bardzo szybko uległ zmianie.

–  Może. – Kacper wzruszył ramionami, również koncentrując się na swoim piwie. Znowu pojawiła się ta nieprzyjemna, przytłaczająca cisza, której Rogacki nie mógł znieść. Zaczął się wiercić, histerycznie poszukując wyjścia z tej sytuacji. Nic innego nie przychodziło mu do głowy, jak po prostu dopić alkohol i wrócić do domu, mimo że naprawdę chciał poczekać, aż Marcin wróci. Nie wiedział jednak, ile Słowińskiemu zejdzie – pięć minut, dziesięć, dwadzieścia? No i kto w ogóle dzwonił do niego o takiej porze? Było już po dwudziestej drugiej, wszystkie biznesowy sprawy powinny być już dawno pozałatwiane. Cóż, może Szymon? A może jakiś znajomy? Marcin pewnie miał ich mnóstwo.

– Wiesz… chyba będę już spadał – oznajmił, odstawiając butelkę na stolik. Podciągnął się na kanapie i już miał zamiar wstać, kiedy zauważył, że Kacper robi to samo.

– Wrócimy razem.

– Nie ma mowy – odparł szybko, niemalże wywracając pustą butelkę. – To znaczy… Poradzę sobie – dodał, słysząc, że jego odpowiedź była chamska. – Ty pewnie chcesz pogadać z Marcinem i te sprawy… – ciągnął, kierując się powoli do wyjścia. Zwątpił jednak, kiedy usłyszał ciche prychnięcie.

– Widzę się z Marcinem prawie codziennie – odpowiedział Kacper, śledząc uważnie ruchy Rogackiego. – Nie musimy wracać razem, nie kul tak tego ogona – zakpił, zwężając powieki. Marcel spiął się cały, bo słuchanie takich tekstów wcale nie było przyjemne. Kacper doskonale zdawał sobie sprawę, że jest górą i wiedział też, jak niepewnie musiał czuć się Rogacki w jego obecności. Takie teksty w niczym nie pomagały.

– Nie o to chodzi… – zaprzeczył, chociaż chodziło dokładnie o to.

– Ta… Wtedy, jak cię odprowadzałem, też nie o to chodziło.

– A jaki masz z tym niby problem?! – wybuchł, odwracając się zamaszyście. – Zrujnowałeś mi pół życia, traktowałeś jak jakąś kukłę, którą można pomiatać i rzucać z kąta w kąt! Nie cierpię cię, czego tutaj nie rozumiesz? Nie chcę z tobą wracać, nie chcę się nawet z tobą widzieć! Tak trudno to zrozumieć? Nie wiem, czemu się mnie uczepiłeś. Zarówno teraz, jak i wtedy, okej? Mówisz, że się zmieniłeś, a ja w dalszym ciągu mam wrażenie, że najchętniej to przywaliłbyś mi w twarz, jakby nadarzyła się do tego okazja!

– Nieprawda. Nie uderzyłbym cię – syknął.

– O, łaskawca! – odparował Marcel bezdusznie. – Szkoda, że kiedyś nie miałeś takich oporów – sarknął na odchodnym, po czym, nawet się za siebie nie oglądając, wymaszerował z pomieszczenia. Serce biło mu jak oszalałe, ręce się trzęsły, ale udało mu się. W końcu odważył się przeciwstawić się Wawrzyńskiemu!

Nie wiedział tylko, czy wyjdzie mu to na dobre.

Szybko uporał się z butami i wyszedł z domu, a tam niemalże wpadł na Marcina, który w najlepsze rozmawiał przez telefon.

– Już wychodzisz? – zagadnął. – Poczekaj chwilę, oddzwonię – rzucił do słuchawki, po czym rozłączył się i schował smartfon do kieszeni. – Zaraz miałem wracać – powiedział do Marcela, podchodząc jeszcze o krok w jego stronę. Wtedy jakby sobie coś uświadomił i palnął się w głowę. – Znowu bez pieniędzy? Ostatnio też ci się o tym zapomniało. Naprawdę, taki pracownik to skarb, skoro nawet wynagrodzenia nie oczekuje. – Pokręcił z rozbawieniem głową.

– Liczyłem na to, że będziesz pamiętał – uśmiechnął się do Marcina i również dał krok w jego stronę. Nagle dzieliła ich naprawdę mała odległość.

– Pamiętam – zapewnił mężczyzna. Już miał wyciągnąć pieniądze z kieszeni, kiedy to Marcel powstrzymał go, kładąc dłoń na jego ręce.

– Może po prostu umówimy się, że zapłacisz mi na koniec miesiąca? To uciążliwe – wytłumaczył się, uśmiechając się z zakłopotaniem. Teraz po tych piwach naprawdę nie robiło mu to różnicy. Dzisiaj czy później? Kogo to obchodziło?

– Jak tylko ci pasuje – odparł, przyglądając mu się intensywnie. – Zamówię taksówkę – oznajmił, po czym wyswobodził dłoń z uścisku Rogackiego. A Marcel dopiero teraz sobie przypomniał, że jakimś cudem zapomniał zabrać tę cholerną rękę! I serce stanęło mu ponowie.

Boże, niechaj pochłoną go czeluści piekielne.

Chociaż nawet i bez nich nie było mu trudno płonąć ze wstydu.

– No coś ty, nie jestem babą. Dam sobie radę – prychnął, odsuwając się gwałtownie. Wzruszył do tego ramionami i już miał popędzić przed siebie, kiedy poczuł na łokciu dotyk ciepłej dłoni.

– Busy już nie jeżdżą – powiedział spokojnie Słowiński. – Masz daleko do domu, wypiłeś trochę, a nawet mężczyźni mają czasami ten wielki zaszczyt przejechać się taksówką. Dzwonię – zadecydował.

Jak powiedział, tak też zrobił.

Na dodatek poczekał z Marcelem przed bramą, co było bardzo miłe. A kiedy taksówka podjechała i Rogacki wpakował się na tylne siedzenie, Marcin nachylił się do taksówkarza i wcisnął mu w ręce banknot – Marcel nie mógł dojrzeć jaki.

– Ze mną nie zginiesz – oznajmił Słowiński, puszczając chłopakowi oczko. Było w tym coś takiego, że mimowolnie Marcel zarumienił się odrobinkę.

Po prostu… Miły był ten Marcin. 

 



Aktualizowane: 16.09.2019 | 07.09.2020

6 komentarzy:

  1. Buuuuuu dlaczego ten Marcin taki miły! Nie fajnie, tak lokować uczucia w kimś tak perfekcyjnym ;) Karma wraca do Kacpra, dobrze, że dane mu tego doświadczyć i że nie dostaje Marcelka podanego na tacy! Wciąż mam jednak nadzieję, że dane im będzie być razem i wtedy Kacper pokaże jak bardzo się zmienił i jakim potrafi był czułym dla Marcela. mmmmmrrrrrr
    Rozdział świetny :*
    Pozdrawiam, Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Krysiu!
      Nawet nie wiesz jak się cieszę, że rozdział ci się spodobał, bo, przyznam szczerze, miałam co do niego jakieś wątpliwości, ale trochę mnie podbudowałaś <3
      A co do Kacpra, to Marcel na pewno mu się łatwo nie da. (O ile w ogóle, hehe)
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Po cichu liczę, że to Oni będą tą końcowa parą :)
      Żeby tak tylko doba miała więcej godzin i by było więcej czasu na pisanie.... ehhh czekam na więcej :)

      Usuń
    3. Popieram! Liczę na Kacpra! Marcin jest eghhh...

      Usuń
  2. Hej,
    miło, że Kacper na własnej skórze czuje, ale to jednak liczę że Marcel z Marcinem będzie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Marcel trochę wścibski jest. W niektórych momentach nie wiem kto mówi. On już zauroczył się w Marcinie. Fajnie Kacprowi się postawił, ale na końcu o nim zapomnieli. Dziwne.

    OdpowiedzUsuń