piątek, 11 maja 2018

Rozdział 7

Następnego dnia poszedł do Marcina mimo ogromnych wątpliwości co do zdrowia Ewy. Ta jednak wygoniła go z domu, nie chcąc słyszeć żadnych wymówek oraz twierdząc, że sobie poradzi.

Więc Marcel poszedł.

Zwyczajowo zapukał i równie zwyczajowo Słowiński otworzył mu drzwi. Jedyne co się różniło, to słowa, którymi uraczył go mężczyzna.

– Marcel, hej. Wybaczysz mi, jeżeli dzisiaj cię zostawię samego? Muszę załatwić coś na mieście, więc nie byłoby mnie przez kilka godzin… – zaczął pospiesznie, poprawiając kołnierz od koszuli, która, trzeba to przyznać, leżała na nim idealnie.

– Eee… Nie no, żaden problem – odparł, chociaż był trochę rozczarowany takim obrotem spraw. W końcu pogaduchy z Marcinem były główną przyczyną, dlaczego tak dobrze spędzało mu się tutaj czas. Zganił się za to w myślach.

Przecież był tutaj pracować, a nie dla własnego dobrego samopoczucia!

– To świetnie, w takim razie będę spadał, bo już jestem spóźniony – sapnął, wymijając Marcela w korytarzu. – Miłej pracy! – krzyknął jeszcze na odchodnym, a potem zatrzasnął za sobą drzwi.

No i Rogacki znalazł się sam w tym wielkim, pustym domu.

Ruszył do przodu nie czując się zbyt pewnie.  Słowiński nie zostawił mu dokładnych poleceń, więc czuł się zagubiony. Nie chciał też pisać do mężczyzny i mu przeszkadzać, zwłaszcza że ten wyraźnie się spieszył. Do tego formalny strój mógł oznaczać, że będzie załatwiać jakieś ważne interesy.

Postanowił więc, że posprząta całe mieszkanie, jak to właściwie było umówione. Zanim się jednak za to zabrał, zajrzał jeszcze do niedawno malowanego pokoju. Zapach farby zdążył się już ulotnić, ale puszki i cała reszta gratów wciąż zaśmiecała pomieszczenie. Marcin najwyraźniej musiał wcale tam nie zaglądać… Ściany za to robiły naprawdę ogromne wrażenie i Rogacki był dumny, że tak dobrze im to wyszło. Nawet profesjonalna ekipa by tak tego nie rozegrała, a co! A jeszcze lepiej będzie wyglądać, gdy Słowiński w końcu tu urządzi, bo kto jak kto, ale poczucie smaku to on miał.

Czas leciał Marcelowi powoli, kiedy w końcu zabrał się za sprzątanie – powycierał kurze, poprzecierał półki, poskładał kilka ubrań i koców, a także poodkurzał i umył podłogę. I może brzmiało to banalnie, ale jeżeli czynności te trzeba było powtarzać w każdym cholernym pokoju, to naprawdę można było dostać pierdolca. Nie narzekał jednak, chciał się pokazać od najlepszej strony. W końcu dotychczas jeszcze nie zdążył się wykazać. Właściwie, to trochę nawet się przestraszył, że Marcin mógłby chcieć go zwolnić, skoro dość mocno się obijał. Z drugiej strony jednak Rogacki miał wrażenie, że mężczyźnie wcale na tym nie zależy, ba, sam dba, żeby Marcel przypadkiem się nie przepracował, co raz go zagadując.

Rogacki miał też niejakie podejrzenia, że mężczyzna może czuć się tutaj samotny. W końcu dopiero co się przeprowadził, zostawił znajomych w Warszawie, a z rodziną nie miał takich kontaktów, jakby tego pragnął.

Trudno było się Marcelowi do tego przyznać, ale podobała mu się taka myśl. W jakiś sposób cieszył się, że to on akurat może spędzić czas ze Słowińskim.

Boże, głupi był, że się tyle zastanawiał, czy do niego zadzwonić z tą pracą. Dobrze, że jednak się na to zdecydował…

Mijała już trzecia godzina, kiedy to Marcel w końcu zawędrował do kuchni. Tam, na pierwszy rzut oka, piętrzył się ogromny stos brudnych naczyń. Skrzywił się na ten widok, podchodząc do zlewu. No nic, nie miał wyjścia, musiał to pozmywać.

Kiedy był już jakoś w połowie, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Spiął się automatycznie, czekając na przybysza. Wiedział, że to na pewno Marcin, ale… No właśnie. Ale. W końcu to mógł być jakiś złodziej! Morderca! Psychopata jakiś! Albo i gorzej!

Mógł być to Kacper!

Na szczęście, w przeciągu minuty wszystkie obawy Rogackiego zostały rozwiane, gdyż młodszy z braci Słowińskich pojawił się w progu.

Uśmiechnął się na widok Marcela, na co serce chłopaka zabiło radośnie. Szybko jednak entuzjazm ostygł, kiedy mężczyzna skrzywił się wyraźnie.

– Co ty robisz? – zapytał dziwnym głosem, przekrzywiając głowę.

Marcel spojrzał w dół na trzymane w rękach naczynia i swoje oblepione pianą ręce. Co niby robił nie tak?

– Zmywam – odparł głupio, spoglądając niepewnie w stronę podchodzącego do niego mężczyzny.

– Masz jakiś uraz do zmywarek? – zapytał Słowiński, uśmiechając się pod nosem.

A Marcel? On patrzył głupio, jak chwilę później mężczyzna otwiera jedną z szafek tuż przy zlewie, a tam proszę! Zmywarka.

Serio?

Marcel chyba jeszcze nigdy nie żałował tak bardzo ostatnich kilkudziesięciu minut w życiu, co teraz. Jęknął nawet, żeby podkreślić okropność tej chwili, po czym z lekkim zrezygnowaniem dokończył mycie resztki naczyń. Cóż mógł poradzić na to, że w domu nie miał zmywarki i w ogóle mu to nie przyszło do głowy? Nie żeby nie było to logiczne, w końcu był u Słowińskiego.

No ale jak się nie myśli, to się zmywa. Tyle.

– Cudownie – mruknął ironicznie, wycierając ręce w spodnie. Popatrzył przelotnie na mężczyznę, który właśnie nastawiał wodę w czajniku. Dobrze wyglądał w białej koszuli i lekko poluzowanym krawacie. Bardzo… profesjonalnie. – Jak spotkanie? – zagadał Marcel, opierając się pośladkami o blat. Powiedzieć, że był zmęczony to za mało. Kilka ostatnich dni naprawdę mocno go wymęczyło, a dzisiejsze tempo tylko dodało oliwy do ognia.

– Całkiem, całkiem. Ale strasznie się przedłużyło. Masz na coś ochotę? Umieram z głodu, mógłbym zamówić coś dobrego – zamyślił się, przeczesując perfekcyjnie ułożone włosy i niszcząc cały ich majestat. Nie wyglądał przez to jakoś gorzej.

– O, proszę, chcesz mi powiedzieć, że nie jesteś mistrzem gotowania? – zaczepił go Marcel, szczerząc białe zęby.

– Och, ależ jestem – odparł luźnym tonem. – Ale na moje gotowanie trzeba sobie zasłużyć – uśmiechnął się zawadiacko, wywołując tym ciche prychnięcie ze strony Marcela. – To co, pizza? – dodał, zanim chłopak zdążył wymyślić równie uszczypliwą uwagę.

– No nie wiem… To na pewno w porządku? – zapytał, garbiąc się lekko. Nie chciał się narzucać, te sprawy.

– Nie, jeżeli boisz się kilku więcej centymetrów w pasie. Wtedy możemy zamówić jakąś sałatkę – zadumał się mężczyzna. Najwyraźniej on nie miał rozterek, czy Marcelowi wypadało tutaj zostawać, co było bardzo miłe, ale też całkowicie oderwane od rzeczywistości. W końcu kto inny by się tak zachowywał?

– Cóż, z nas dwóch to raczej ty jesteś tym dbającym o linię – prychnął, zakładając ręce na piersi.

– A skąd taki wniosek? – zapytał, uśmiechając się uroczo. Specjalnie to robił, cholera!

– No… No bo… To chyba oczywiste? – zaplątał się wyraźnie, wskazując dłonią na sylwetkę mężczyzny. Pod białą koszulą rysowały się mięśnie, których nie sposób było przeoczyć.

– Ach, tak? – drażnił się z nim dalej, najwyraźniej świetnie się bawiąc kosztem biednego, coraz bardziej zawstydzonego chłopaka.

– No tak – sapnął Marcel, definitywnie odwracając wzrok. Koniec tego! Nie będzie z siebie robił większego pośmiewiska.

– Tobie też niczego nie brakuje – powiedział wesoło Słowiński, na co chłopak odrobinę się zarumienił. To było… bardzo miłe. Aż mu się cieplej zrobiło w sercu. Odważył się spojrzeć nawet w roziskrzone, niebieskie oczy mężczyzny, żeby sprawdzić wiarygodność tych słów. Cóż, nic nie wskazywało na to, by Słowiński kłamał. W końcu nie miałby do tego powodu, prawda? – To co, zamawiamy? – dopytał mężczyzna, na co Rogacki wydusił z siebie tylko słabe:

– Mhmm.

Pół godziny później siedzieli już rozwaleni na kanapie w salonie z dużą pizzą przed nosem. Marcel opierał się wygodnie o poduszki, Marcin natomiast zajął się rozkładaniem talerzy. Rogacki był zbyt wymęczony, by chociażby ruszyć się o centymetr, więc to Słowiński musiał się wszystkim zajmować. Nie żeby mu to przeszkadzało, bo chyba to lubił.

– Zmęczony? – zapytał chłopaka. Taktownie włączył też telewizję, by grało coś w tle, kiedy będą jeść.

– Trochę – zbagatelizował Marcel, zerkając na gospodarza. Tak jak wcześniej się krępował, tak teraz całkowicie mógł się wyluzować. To chyba ta kanapa tak na niego działała. Już drugi raz zrobił się tutaj tak cholernie senny, że aż było mu głupio. – Ostatnio mam dużo na głowie – dodał, po czym wziął pierwszego kęsa.

Tak, to było coś, czego mu było trzeba. A kalorie? Kto normalny liczył kalorie?

– Jakieś problemy?

– Całe moje życie to jeden wielki problem – zironizował, pozwalając sobie odrobinę ponarzekać.

– Mój brat ma z tym coś wspólnego? – zaczął ostrożnie, uważnie przypatrując się, jak twarz chłopaka tężeje. Cóż, zdawał sobie sprawę z tego, że poruszył raczej ciężki temat, na który Marcel wcale może nie chcieć rozmawiać.

– Staram się o tym nie myśleć… – jęknął, osuwając się bardziej na kanapie. Wyglądał, jakby zeszło z niego całe powietrze.

– To raczej średnia taktyka.

– Wszystko będzie w porządku. Mam jeszcze dużo czasu – mruknął, po czym spojrzał do góry. Dostrzegł, że i Marcin zrobił się bardziej poważny, jakby dotyczyło to również jego. Cóż, może niejako tak było, w końcu on i Szymon byli braćmi.

– To dość osobiste pytanie… I oczywiście nie musisz odpowiadać, ale zastanawiałem się, po co w ogóle je pożyczałeś? Dużo masz tego do spłacenia? – Marcel spiął się wyraźnie i z powrotem podciągnął się do góry. Spojrzał przelotnie w oczy mężczyzny, nie będąc pewnym, czy chce się tym z kimś dzielić. To była jego tajemnica, ta cała pożyczka. Temat tabu. Nie powiedział o tym nawet Bartkowi, o matce już nie wspominając.

Przez chwilę panowała między nimi nieprzyjemna cisza i kiedy Marcin chciał już przeprosić za swoje pytania, Marcel w końcu postanowił odpowiedzieć.

– Mam dość chorowitą siostrę, a moja mama nie zarabia zbyt wiele… – mruknął, wiercąc się niespokojnie. Teraz po tych kilku miesiącach wiedział, że to, co zrobił, wcale nie było rozsądne. Owszem, wtedy im to pomogło. Teraz jednak mogło wprowadzić ich w znacznie większe kłopoty. A już zwłaszcza jego. Co prawda, nie wiedział, co by się z nim dokładnie stało, gdyby faktycznie nie oddał tych pieniędzy, ale nie było to takie trudne do zobrazowania. Gdyby Słowiński pozwalał ot tak przepuszczać swój hajs, już dawno byłby zrujnowany, a i opinię miałby inną. – To, co zrobiłem, było głupie – palnął, zerkając w górę na twarz Marcina. Był podobny do brata. Te same rysy, ta sama szczęka, prosty nos. Różnił ich kolor włosów i samo ich uczesanie, a także odcień cery – podczas gdy Szymon był blady jak ściana, Marcin pod tym względem bardziej przypominał Marcela. Miał gładką, opaloną skórę, która nie kontrastowała aż tak z dość ciemnymi włosami. No i oczy. U Marcina błękitne, intensywne jak letnie niebo, a u Szymona zgaszone, ciemne, całkiem nijakie. – I nie, nie aż tak dużo. Nie martwię się, że nie spłacę. O ile oczywiście mnie nie wyrzucisz – zaśmiał się, wywracając oczami. Widząc jednak poważną minę Słowińskiego oraz brak reakcji, trochę się zmieszał. – To znaczy … – odchrząknął. – Nie wyrzucisz? – zapytał, musząc wyglądać na odrobinę wystraszonego, bo wzrok Marcina złagodniał, a sam mężczyzna zaprzeczył od razu.

– Gdzieżbym śmiał – zaśmiał się, ponownie zabierając się za jedzenie. Przez tę krótką chwilę obaj jakby zapomnieli o całym świecie, wszak nic dziwnego, bo i temat rozmowy był dość poważny. – Nigdzie indziej nie znalazłbym drugiej takiej pomocy domowej…

– Takiej beznadziejnej domowej pomocy? – Marcel uniósł brwi sugestywnie, uśmiechając się pod nosem. Dalej nie wiedział, co takiego Marcin musiał mieć w głowie, że go tutaj wciąż trzymał. Za pieniądze, które mu dawał, mógłby mieć tutaj kogoś, kto swoje obowiązki wykonywałby tak, że aż mucha nie siada. Ale wolał jego.

– Ty to powiedziałeś.

– A ty nie zaprzeczyłeś! – oburzył się, po czym skrzywił dosadnie, jak pokrzywdzone losem dziecko. Ten stan nie trwał jednak zbyt długo.  Nie minęło kilka sekund, nim chłopak powrócił do swojego zwyczajowego, naturalnego stanu ducha.

– A poczułbyś się lepiej, gdybym zaprzeczył?

– A ty byś się nie poczuł? – prychnął, ciągnąc tę ich małą, uroczą sprzeczkę.

– Wiedząc, że byłoby to perfidne kłamstwo, to absolutnie nie.

Kiedy sens słów dotarł w końcu do Marcela, a stało się to z lekkim opóźnieniem, chłopak prychnął pod nosem, po czym zdzielił Marcina pięścią w ramię. Nie żeby jakoś mocno. Tak po przyjacielsku, ma się rozumieć. Delikatnie.

Mężczyzna zaś musiał uznać to za swój mały sukces, gdyż uśmiechnął się jeszcze bardziej promiennie niż dotychczas i wywrócił lekceważąco oczami.

– Dzieciak – mruknął pod nosem, tak od niechcenia trochę, jakby wcale nie było to przeznaczone dla Marcelowych uszu. Przeznaczone, nieprzeznaczone – chłopak i tak doskonale to usłyszał.

– Sztywniak! – odparł wcale już nie tak cicho Rogacki.

– Oj, oj, ty chyba jeszcze nigdy sztywniaka nie widziałeś.

– Widziałem… – szepnął pod nosem, ponownie zerkając na zrelaksowaną twarz Słowińskiego. – Twojego brata – palnął, szczerząc się głupio.

Totalnie to wygrał!

– Chciałbym móc zaprzeczyć… – odpowiedział niepocieszony, marszcząc śmiesznie skórę pomiędzy brwiami, co stanowiło wyjątkowo uroczy obrazek. Przynajmniej Marcel tak uważał.

– No wiesz, mogło być gorzej… – szepnął konspiracyjnie. – Mógłbyś to po nim odziedziczyć – dopowiedział tym samym tonem, wywołując protekcjonalny uśmiech na twarzy Słowińskiego.

– Naprawdę jesteś dzieciakiem – westchnął, na czym temat się skończył. W spokoju dojedli pizzę, nie rozmawiając już o takich głupotach; co nie znaczyło oczywiście, że nie rozmawiali ze sobą w ogóle. Trudno było być cicho przy Słowińskim, który co chwila wynajdował nowe pytania i tematy, w ogóle przy tym Marcela nie nużąc. Nawet się nie zorientowali, kiedy pudełko zrobiło się puste, a powietrze zaczynało powoli się ochładzać, zwiastując tym samym nadejście burzy. Pociemniało za oknem, białe obłoczki zostały zastąpione ciemnymi, szarymi chmurami, z których w przeciągu kilku sekund lunęło srogim deszczem.

– Teraz to za szybko nie wyjdziesz – rzucił swobodnie Marcin, wstając z kanapy. Bynajmniej wcale nie wydawał się zmartwiony takim obrotem spraw. Ba, diabelski uśmieszek na jego ustach kazał Rogackiemu wierzyć, że od samego początku mężczyzna wszystko tak zaplanował!

– Nie żeby było ci przykro z tego powodu…?

– Ależ skąd. – Mężczyzna zabrał się za składanie porozwalanych talerzy i sosów, sprzątając wszystko i zgarniając na jedną kupkę. W tej pozycji Marcel miał doskonały widok na ciało, które przyciągało jego uwagę bardziej niż powinno.

– Tak w ogóle, to chyba ja powinienem to robić…? – zapytał, nawet nie mając siły, by wstać i faktycznie coś pomóc. Był rozleniwiony, najedzony, a dookoła owiewał go przyjemny wietrzyk – były to więc idealne dla niego warunki, których za nic w świecie nie chciał rujnować.

– Siedź – nakazał Słowiński, a Marcel, bądź co bądź dobry chłopak, nie chciał się sprzeczać. – Wyglądasz, jakbyś potrzebował odpocząć – dodał już łagodniej, zabierając się ze zbędnym balastem do kuchni. Marcel odprowadził go wzrokiem, mając nagle ogromną ochotę przejrzeć się w lusterku; naprawdę wyglądał aż tak źle?! Było to po nim widać? Miał wory pod oczami? A może był blady jak ściana? Albo, o zgrozo, wszystko na raz?!

Jęknął niepocieszony i z niemałym trudem odwrócił głowę w stronę okna. Lało jak z cebra. Deszcz rozchlapywał się z hukiem o parapet. Mimo to okno było otwarte, wpuszczając do pokoju przyjemną świeżość, która otrzeźwiała i ratowała od nieprzemijającego gorąca niechcącego im odpuścić już od kilku tygodni. Gdzieś z daleka pogrzmiewało, co lekko zagłuszał grający telewizor. Jednak nawet na nim nie chciało się Marcelowi skupiać, zwłaszcza że pojawiające się na ekranie postacie nie wzbudziły jego sympatii. Wolał się za to wpatrywać w pioruny, które raz na jakiś czas przeszywały niebo – nie były może zbyt spektakularne, w końcu nie było aż tak ciemno jak w nocy, ale odkąd pamiętał, lubił na nie patrzeć. O ile, oczywiście, znajdował się za bezpieczną ścianą w suchym, bezlitosnym dla deszczu pomieszczeniu.

Nawet nie zorientował się, kiedy Marcin przeszedł przez próg. Spojrzenie mężczyzny powędrowało za wzrokiem chłopaka. On też przez dłuższą chwilę wpatrywał się w okno, nie zakłócając ciszy. Nie trwało to jednak długo, gdyż mężczyzna znudził się bezczynnym staniem w progu i ponownie usiadł na kanapie. Tym razem to Marcel skierował na niego mętne spojrzenie. Patrzył, jak mężczyzna chwyta za pilot i przycisza telewizor tak, by lepiej było słychać szum deszczu. Nie wyłączył go jednak całkowicie; postacie dalej mówiły coś w tle, a ich mruczenie mieszało się z odgłosem uderzających o parapet kropli. Wszystko działo się jakby wolniej, nikt niczego nie wymagał, nikt niczego nie robił. W pewnej chwili zrobiło się na tyle cicho i spokojnie, że Marcel mógł usłyszeć regularny oddech Słowińskiego. Przymknął nawet oczy, nie czując się skrępowanym, nie czując, że musi cokolwiek udawać... I kiedy tak półleżał, relaksując się, niemalże przysypiając, poczuł chłodną dłoń Marcina na swoim czole. Otworzył oczy, spojrzał w bok na twarz Słowińskiego. Ta znowu znajdowała się blisko, na tyle blisko, że to aż onieśmielało.

– Tak jak myślałem… – mruknął pod nosem Marcin, zabierając rękę. – Masz gorączkę – oznajmił, wpatrując się w niego dziwacznie. – Jest środek lata, a ty co? Jesteś chory? Naprawdę…?

– Nie może być – odparł Marcel, nawet nie chcąc myśleć o chorobie. Musiał chodzić do pracy, a nie…

– A jednak – sapnął mężczyzna, z powrotem przykładając dłoń do rozgrzanego czoła. Chwilę potem miał już w rękach termometr i niemalże siłą wcisnął go Rogackiemu w dłonie, by ten sprawdził temperaturę.

– Nie jestem chory i już. To po prostu zmęczenie, okej? – wmawiał sobie chłopak, lecz kiedy termometr zapiszczał, ukazując wszystkim rezultaty, nawet on się skrzywił. – Nawet nie czuję się chory! – zaprotestował, podnosząc się do pełnego siadu.

– Przy takiej temperaturze każdy szanujący się mężczyzna już by niemalże umierał, a ty nie czujesz się chory? Mogłeś powiedzieć, że się źle czujesz… Nie trzymałbym cię tutaj na siłę.

– Na jaką siłę – prychnął chłopak, zerkając ponownie na wyświetlacz. Miał prawie trzydzieści dziewięć stopni gorączki.  To faktycznie nie wyglądało najlepiej. – Jakbym nie chciał, to bym nie zostawał – dodał już bardziej ugodowo. – Nawet nie zauważyłem, serio. Nie czuję się kompletnie źle… Po prostu jestem zmęczony. Na pewno niedługo mi przejdzie – burknął, po czym przypomniał sobie, że w domu czekała na niego równie przeziębiona rodzicielka. Chcąc nie chcąc, musiała go zarazić… Miał tylko nadzieję, że Zuza niczego nie złapała, bo dla niej każde takie przeziębienie mogło skończyć się w szpitalu. Cóż, znając swoją mamę, pewnie wysłała małą gdzieś z Anną, więc może tego uniknie.

– Więc to wszystko z przemęczenia? – dopytał Słowiński podejrzliwie.

– Cóż, może nie wszystko… – naprostował chłopak, a widząc zmarszczone brwi, mężczyzny dodał kolejne zdanie. – To przez mamę, to ona się najpierw rozchorowała.

– No to pięknie – Marcin mruknął pod nosem, wyraźnie nie wiedząc, co powinien zrobić z chłopakiem. Trochę nie chciało mu się wierzyć, że Marcelowi faktycznie nic nie dolegało, zwłaszcza że był blady na twarzy i miał przekrwione oczy. – I co, dopiero teraz cię to tak dopadło?

– Najwyraźniej. Wcześniej nie miałem czasu na myślenie o takich bzdetach – mruknął, uśmiechając się do Słowińskiego.

 – Bo co niby tak mocno rozpraszało twoją uwagę? Sprzątanie? – zakpił, zaplatając dłonie na piersiach.

– Być może – odparł, zaczynając czuć się niekomfortowo z rozzłoszczonym Marcinem. Przecież to nie jego wina, że miał gorączkę! – Chociaż może wcale niekoniecznie… – dodał trochę ciszej, ponownie przymykając powieki. Nie widział przez to, jak brwi Słowińskiego unoszą się w zdziwieniu, a sam mężczyzna kręci głową, niedowierzając słowom chłopaka.

– Jesteś niemożliwy… – szepnął, nie chcąc burzyć spokoju.

– A ty jesteś sztywniakiem.

Słowiński nie sprzeczał się. Siedział tak dłuższą chwilę, aż oddech Marcela nie uspokoił się i nie wyrównał na tyle, by być pewnym, że zasnął. Potem najciszej jak potrafił wyszedł z pokoju na górę, gdzie zajął się przez najbliższe dwie godziny pracą. Był przy tym rozkojarzony i wytrącony z równowagi, głównie przez wzgląd na swojego gościa, który postanowił paść trupem akurat w jego domu. Przez cały ten czas nie wiedział też, czy powinien jednak odwieźć chłopaka do domu czy wręcz przeciwnie, pozwolić mu zostać u siebie dłużej. W końcu skoro jego matka była chora, to nie najlepiej by było, by Marcel przebywał w jej towarzystwie. Z drugiej jednak strony Marcin wiedział, że kilka godzin snu raczej nie wyleczy chłopaka całkowicie.

Ale zaszkodzić również nie powinno.

Zbliżała się dwudziesta, kiedy to Słowiński usłyszał krzątanie z dołu. Od razu przestał spisywać dokumenty i zamknął laptopa. Zszedł do Marcela, którego odnalazł siedzącego przy stole w kuchni. Chłopak wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem. Miał potargane włosy, był blady, a szew od kanapy bardzo mocno odbił się na jego czole i policzku. Ubrania miał wymięte, a spojrzenie odrobinę przytłumione, co kazało Słowińskiemu wierzyć, że chłopak po tych kilku godzinach snu wcale nie poczuł się lepiej.

– O Boże, tak mi głupio – powiedział Marcel w chwili, gdy tylko zobaczył mężczyznę. – Naprawdę. Było mnie walnąć czy coś… Zasnąłem jak jakiś dzieciak – sarknął, wyraźnie niepocieszony.

– Cóż, przecież to już ustaliliśmy wcześniej. – Łagodny uśmiech ponownie zagościł na twarzy Słowińskiego, mimo że mężczyzna wydawał się być dość zmartwiony stanem swojego pracownika. Marcel odwzajemnił to słabiutko, nie mając siły na większy entuzjazm. – Odwiozę cię – zaproponował po chwili. Nie chciał puszczać chłopaka samego, zwłaszcza że ten nie czuł się dobrze, a pogoda za oknem wcale nie uległa aż takiej poprawie.

– Okej, dzięki – powiedział, splątując nerwowo palce. Czuł, że niepotrzebnie narobił problemu mężczyźnie. No i był cholernie skrępowany – zasnął na tej przeklętej kanapie! Naprawdę zasnął! I spał ponad dwie godziny… Miał ochotę umrzeć. I, po raz pierwszy, zmyć się stąd do domu jak najszybciej.

– Nie wiem, chcesz się trochę ogarnąć? – dopytał Marcin. Marcel zaprzeczył, jednocześnie przy tym wygładzając koszulkę dłońmi. Następnie przeczesał palcami włosy oraz przejechał nimi po twarzy, czując, jak niemalże bucha z niej gorąco. – No to chodź – dodał po chwili Słowiński, kierując się w stronę przedpokoju. Po drodze zgarnął wszystkie potrzebne mu rzeczy: kluczyki, dokumenty i portfel.

Na dworze zdążyło się już przejaśnić, ale deszcz dalej padał. Drogę do garażu pokonali więc w ekspresowym tempie. To był zresztą pierwszy raz, kiedy Marcel tam się znalazł i widział samochód mężczyzny. Inaczej go sobie wyobrażał. Jako jedną z tych odlotowych, sportowych fur, na którą lecą wszystkie laski w mieście, najlepiej jakby jeszcze był to kabriolet i nie miał dachu. W rzeczywistości Marcin posiadał duży, rodzinny samochód bardzo wygodny w środku, który był bardziej praktyczny i zapewne tańszy w utrzymaniu.

– W ogóle to… mi głupio – bąknął pod nosem, kiedy to zdążyli wyjechać już na ulicę. – Pewnie narobiłem ci samych problemów… – Odwrócił głowę w stronę szyby. Droga za oknem była szara i deszczowa, wręcz idealnie oddawała nastrój chłopaka.

– Daj spokój. Spałeś, niby jak mógłbyś sprawiać mi tym problem? – zbagatelizował mężczyzna, nie spuszczając wzroku z jezdni. – Podaj mi swój adres – dodał, kiedy już miał wyjeżdżać z drogi jednokierunkowej.

Marcel zrobił to bez chwili wahania. Tak jak wcześniej miał w miarę dobre samopoczucie, tak teraz powoli zaczynała boleć go głowa, a on sam czuł się otępiały i dalej senny. Miał tylko nadzieję, że w domu zostały jakieś tabletki…

– Jak się czujesz?

– No tak… dwa na dziesięć bym powiedział. – Odwrócił powoli głowę w stronę kierowcy. Marcin był bardzo w porządku. Cały czas mu pomagał i pytał się o niego, tak jakby naprawdę go to obchodziło. Nikt inny nie traktował go w taki sposób. Oczywiście, miał Bartka, przyjaźnił się z nim, a ten wiedział o nim wszystko i również go wspierał. Była to jednak trochę inna relacja. Stała, niezmienna od kilku lat. Marcin tak właściwie był dla niego obcym człowiekiem. Wcale nie musiał się nim zajmować, nie musiał z nim rozmawiać, a mimo wszystko to robił. Przyrównywanie jednak Słowińskiego do Bartka nie wydawało się Rogackiemu adekwatne.

– Gapisz się. – Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, zerkając przelotnie na pasażera obok. W reakcji na te słowa Marcel zarumienił się odrobinę (a może to tylko przez chorobę?) i czym prędzej odwrócił wzrok. Nie wiedział, czy miał przeprosić czy co…

W końcu nie powiedział nic i przez chwilę jechali w całkowitym milczeniu. Radio nie grało i dobrze, bo Marcel wcale nie miałby ochoty go słuchać, głowa i tak bolała go wystarczająco.

– Mówiłeś, że masz chorowitą siostrę… Choruje na coś konkretnie?

– Hmm… Ma za małą liczbę leukocytów w organizmie. Przez co jest bardzo chorowita. Potrafi wylądować w szpitalu kilka razy do roku – odpowiedział smętnie, tym razem skupiając swoje myśli na Zuzi. Naprawdę miał nadzieję, że Anna ją zabrała do siebie i mała nie zarazi się od niego i mamy. O ile nie zaraziła się już wcześniej…

– To… – zaczął mężczyzna marszcząc czoło, ale Rogacki mu przerwał.

– To bardzo uciążliwe, ale Zuza ma ciągle badania, a jej stan raczej jest stabilny. Nie jest to nic… No wiesz. Nie ma białaczki czy…

– Wcale nie chciałem tak mówić – zaprotestował zaraz Słowiński, tym razem wydając się odrobinę zmieszanym.

– W porządku. Wiem po prostu, co przychodzi ludziom na myśl – powiedział bez większego entuzjazmu.

Atmosfera w samochodzie zrobiła się dosyć mocno grobowa, z czym Marcel nie czuł się najlepiej. Nie chciał, by Marcin czuł się źle w jego towarzystwie, przeciwnie, chciał jakoś wszystko odkręcić, ale nie za bardzo potrafił. Nie miał głowy do żartów, tak jak jeszcze kilka godzin temu, kiedy to w najlepsze mógł sobie pokpiwać i po prostu dobrze się bawić. Zastanowił się przez chwilę, czy już wtedy miał gorączkę? Może to przez nią tak plótł głupoty i było mu tak niemiłosiernie gorąco?

Całkiem możliwe…

– Tutaj? – dopytał mężczyzna, kiedy w końcu zbliżyli się do osiedla, na którym mieszkał Rogacki. Ten mruknął cicho potwierdzenie, zastanawiając się, czy Marcin faktycznie nie miał mu za złe tego popołudnia. Nie żeby dał mu jakieś podstawy, by tak myślał, ale... – Wiesz, jeżeli będziesz się źle czuł, to po prostu powiedz, nie będę cię zmuszał, żebyś przychodził.

– No coś ty, oczywiście, że przyjdę – oświadczył od razu. Naprawdę, nie czuł się jakoś fatalnie. Nie był to może szczyt jego formy, ale ostatnim razem po kacu było zdecydowanie gorzej.

– O ile będziesz w stanie – parsknął mężczyzna, patrząc na chłopaka z politowaniem.

– Muszę być – odpowiedział zdeterminowany. Nie mógł sobie pozwolić na chorobę –  nie, kiedy wisiała nad nim groźba życia i śmierci!

Pożegnali się szybko, Marcel wyjątkowo nie chciał przedłużać tej interakcji, czując, że i tak nadwyrężył cierpliwość Słowińskiego. Do domu dotarł w ekspresowym tempie. Przywitał się, a kiedy odpowiedziało mu puste echo, westchnął z rezygnacją. Oczywiście, Ewa nie byłaby sobą, gdyby zadbała o swoje zdrowie dłużej niż przez jeden dzień… Zuza za to musiała być z Anią, tak jak chłopak wcześniej przewidywał. Cudownie. Więc wylądował w pustym domu. Może to i dobrze – mógł iść się położyć i odpocząć. W końcu nie było mowy o tym, by nie iść jutro do pracy. Zwłaszcza, że odpuścił sobie wczorajszy dzień…

Nie, nie. Musiał się zmobilizować, zebrać do kupy i jutro wstać jak nowo narodzony! A żeby było to możliwe, przed snem nałykał się jeszcze jakichś proszków, zapił gorącą herbatą i gotowe!

Obudził go budzik, ten nieznośny dzwonek, który prześladował go od kilku lat, męcząc i dręcząc nieustannie co rano zaspany umysł i ociężałe ciało niemarzące o niczym innym, jak tylko o przewróceniu się na drugi boczek i odpłynięciu z powrotem do krainy rozkoszy…

Niestety.

W życiu nie ma tak dobrze.

Najpierw otworzył jedno oko – drugie dość mocno się skleiło – potem wyłączył niechciany alarm. Jęknął. Przewrócił się na bok i otworzył szerzej oczy. Mętny wzrok wbił w przeciwległą ścianę, kontemplując nad sensem swojego istnienia.

Było źle.

Jedynie wizja wiszącej nad nim zmory w postaci pracy była w stanie w końcu wyrwać go z łóżka. Wstał chwiejnie, czując, jak pot się do niego lepił. Nic go nie bolało. Jedynie w głowie mu się lekko kręciło, a w gardle czuł nieprzyjemne drapanie, takie było suche. Na szczęście kilka sporych łyków wody uporało się z tym problemem. Zarówno gardło, jak i głowa nie doskwierały, gdy chłopak odpowiednio nawodnił organizm. Kiedy już doszedł do siebie, poszedł do łazienki wziąć prysznic i się ogarnąć. Czuł, że nie pachniał najlepiej… A kiedy spojrzał w lusterko, mógł również dostrzec, że i jego wygląd za bardzo nie powalał. Nie, żeby mógł na to coś poradzić. Może, gdyby był dziewczyną, pomalowałby się tymi wszystkimi specyfikami, a problem zniknąłby sam, ale niestety musiał mu wystarczyć jedynie chłodny prysznic i zgolenie tego pożal się Boże „zarostu”, który zdążył się już pojawić.

W łazience spędził, jak przystało na porządnego faceta, nie więcej niż piętnaście minut. Prysznic okazał się zbawienny – zmył z niego cały pot i nieświeżość wczorajszego dnia.

Kiedy wszedł do kuchni, jego mama już tam była. Nie wyglądała źle, ale zdecydowanie nie był to jej najlepszy dzień. Zresztą, tak samo jak i jego. Włosy miała splątane, cerę poszarzałą, a fiolet pod oczami zdążył się już tam zadomowić na dobre.

– Jak się czujesz? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka panował tu nieznośny bałagan, ale nieporządek był tylko powierzchowny – niepozmywane kubki zdobiły szafki, a na stole tę samą funkcję pełniły talerze. – Z Zuzią wszystko okej? – dopytał, po czym zgarnął brudne naczynia do zlewu. Kobieta w tym czasie otworzyła lodówkę, najpewniej chcąc przygotować mu śniadanie.

Wyjątkowo nie protestował.

– Nic mi nie jest, Zuzie zresztą też. Jest już z Anią, niedawno wyszły – mówiła bez entuzjazmu, najwyraźniej nie mogąc wykrzesać z siebie nawet odrobiny entuzjazmu. – A ty jak tam? W pracy wszystko w porządku? – dopytała, wynurzając się zza drzwi lodówki. Spojrzała na syna bystrym wzrokiem, po raz pierwszy tego poranka. Najwyraźniej również wyczuła, że coś jest nie w porządku, mocą, która była zarezerwowana jedynie dla mam. – Dobrze się czujesz?

– No dobrze… Dobrze. To znaczy, zawsze mogło być gorzej i takie tam – uśmiechnął się blado do matki, postanawiając umyć naczynia. Ewa w tym czasie zabrała się za robienie mu jajecznicy, za co miał ochotę szczerze ją ucałować. – A w pracy… Tak normalnie raczej – zmarszczył brwi, ciesząc się, że rodzicielka nie widzi teraz jego wyrazu twarzy. Boże, naprawdę czuł się jak gówno, nie mówiąc jej o Marcinie. Wiedział jednak, że to nie przeszłoby tak po prostu. Ewa nie znała Słowińskiego, ba, sam Marcel ledwo go znał, poza tym wiedziała, że jej syn raczej nieszczególnie byłby zainteresowany takim rodzajem usług, zwłaszcza że miał już inną pracę. I to niby do niej chodził codziennie…

Ta, jasne.

– A ty? Nie mogłaś sobie wczoraj odpuścić? – dodał karcąco, zerkając w bok.

– Marcel, dobrze wiesz, że nie mogę sobie pozwalać na opuszczanie pracy. – Chłopak pokiwał twierdząco głową. Oczywiście, że wiedział! Tylko denerwowało go to, że jego własna matka cały czas musiała zapieprzać za najniższą krajową, wydawać na nich, nigdy na siebie, bo nigdzie nie mogła znaleźć dla siebie lepszej pracy!

– No wiem – zgodził się niechętnie, kończąc swoją robotę.

 Do pracy zebrał się o kilka minut za wcześnie. Na szczęście wczorajsza choroba faktycznie mu przeszła, co tylko utwierdzało go w myśli, że był jedynie przemęczony i organizm dał mu o tym znać, a nie, że się zaraził. Całe szczęście!

 W drodze do restauracji w końcu zajrzał do telefonu, a tam znalazł SMS-a od Marcina. Totalnie zrobiło mu to dzień! Mężczyzna napisał do niego wczoraj około godziny po ich spotkaniu, czy z nim na pewno wszystko w porządku. Rogacki oczywiście spał wtedy w najlepsze, więc nie miał jak odpisać… Co nie zmieniało faktu, że było mu bardzo miło! Najwyraźniej musiał „męczyć” Słowińskiego również po wyjściu, co niemożliwie mu schlebiało. Odpisał przed pracą, tłumacząc mężczyźnie, dlaczego wczoraj nie odpisał i że jest z nim już wszystko dobrze.

 Bo było! A teraz to już w ogóle był cały w skowronkach!

 W pracy ponoć zachowywał się niemożliwie, a przynajmniej tak mówiła Aga w przerwach między śmianiem się do rozpuku z jego niekoniecznie dobrych żartów. Zginała się wpół, raz na jakiś czas pozwalając sobie przywalić mu z pięści w ramię „za karę”. O dziwo, Rogacki czuł się, jakby to wszystko karą wcale nie było, bynajmniej, śmiech ten jawił mu się jako nagroda, którą niezwykle się radował. Chociaż, oczywiście, nie to było przyczyną jego świetnego samopoczucia…

 Przeciwnie.

 Osoba odpowiedzialna za to wszystko w najlepsze wymieniała z nim wiadomości. Od rana.

To było naprawdę satysfakcjonujące. 

 

 



Aktualizacja: 16.09.2019 | 07.09.2020
 ***
Hej wszystkim! 
Niestety, tak jak wspominałam ostatnio, nie miałam czasu wstawić tego rozdziału wcześniej, ale z kolejnym obiecuję uwinąć się szybciej (kolos z anatomii zaliczony, więc nie ma źle). Będę wdzięczna za jakieś wasze opinie, bo szczerze jestem ciekawa, co myślicie. W końcu trochę bardziej nakreśliła się relacja Marcel-Marcin i Rogacki jara się nią jak pochodnia :'). A wy? Lubicie Marcina czy jest dla was zbyt "idealny"?
Ogólnie powiem też, że nie przepadam za tym rozdziałem ze względu na jeden fragment - ten w którym narracja przeskakuje jakby na Marcina. Jakoś tak to napisałam, a potem już nie miałam siły tego zmieniać i poprawiać, także ten. To tak tylko jednorazowo, nie oceniajcie mnie źle :| 

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, a co do Marcina Eee... Marcin coś ukrywa. Po prostu czuję w kościach, że przy sprzątaniu jego domu Marcel natknie się na jakieś jego brudy, albo pokój tortur :p Poza tym ten rozdział pozostawił jakiś taki niedosyt. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hue hue, dopiero teraz widzę te powtórzenia w moim komentarzu :v Aż mi wstyd, staczam się °^°

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam zaraz staczasz! Powtórzenia są i moją zmorą, także łączę się w bólu. ^^'
      Co do Marcina to ciekawa teoria. Może faktycznie coś tam chowa w piwnicy, Marcel właściwie dawno tam nie zaglądał, wiec kto wie? xD Jakiś trup w szafie, albo pokój jak z pięćdziesięciu twarzy Greya - chociaż możliwe, że takowy to by się akurat Marcelowi spodobał, więc... :')

      Usuń
    2. Uuuu... *-* pokój z pięćdziesięciu twarzy Greya nie brzmi źle :> Ale i tak na chwilę obecną bardziej kibicuje Kacprowi;p

      Usuń
  3. "Na szczęście w przeciągu minuty wszystkie obawy Rogackiego zostały rozwiane, gdyż młodszy z braci Słowińskich pojawił się w progu. " A to przypadkiem nie był starszy z braci... kurcze nie ogarniam ;)

    Pozdrawiam, Krysia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najdroższa Krysiu, Marcin jest młodszym bratem Szymona i o to mi tutaj chodziło. ;) Natomiast Kacper jest z nich najmłodszy, ale nie jest Słowińskim.

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Hej,
    zastanawiam się nad postacią Marcina... może mu się Marcel podoba...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć!

    Przede wszystkim przepraszam, że nie skomentowałem poprzednich rozdziałów (bodajże dwóch). Wolałem skupić się na czytaniu i trochę nadgonić fabułę.

    Marcin mi się nie podoba, więc zdecydowanie zgadzam się z moimi przedmówczyniami. Jest zbyt idealny - przystojny, miły, opiekuńczy, troskliwy, bogaty itd. Albo okaże się jakimś psychopatycznym zwyrolem, albo... sam nie wiem. W każdym razie nie wierzę w jego uczciwe zamiary w stosunku do Marcela.

    Marcel natomiast... nadal zachowuje się dziecinnie. Po pierwsze, zmienia zdanie jak rękawiczki. W którymś z poprzednich rozdziałów nie przeszkadza mu ponad 30 stopni w cieniu, potem narzeka, że mu gorąco („Odetchnął głośno, przeklinając w duchu cholerne trzydzieści dwa stopnie w cieniu.”), a kilka(naście) akapitów dalej stwierdza, że jednak mu to nie przeszkadza („Fakt faktem, było gorąco jak w piekle, ale właściwie nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo.”). Po drugie, za bardzo wszystko wyolbrzymia. Tak, wiem, mówimy o nastolatku, no ale bez przesady. XD Jeśli jego największym problemem jest to, że zmarnował czas na ręczne zmywanie naczyń, to gratuluję. Mógłbym przyczepić się jeszcze do kilku innych jego wad, ale nie chce mi się strzępić języka. XD

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Oczywiście nie masz za co przepraszać! Jest mi i tak ogromnie miło, że zostawiłeś mi tyle rozbudowanych komentarzy. :)
      No Marcin... Facet jak ze snu, faktycznie. Czy coś z nim nie tak? Tego dowiesz się później. :D
      Znowu się zgodzę. Marcel zachowuję się dziecinnie, ale jakby nie było, dorosłym jeszcze nie jest. O wyolbrzymianiu wspomniałam pod przednim komentarzem, ale widzę, że tutaj sam na to zwróciłeś uwagę. Także to Marcelowe wyolbrzymianie często jest moim celowym zabiegiem, żeby pokazać absurd sytuacji. Tak jak z tymi naczyniami właśnie, czy tym, że Marcel praktycznie umiera, nieważne co by mu się takiego nie działo. ;)
      Na upał też sobie ponarzeka, chociaż raczej mu on nie przeszkadza. Chociaż nawet jak ktoś bardzo lubi gorąco, zdarzają się momenty, że i oni nie wytrzymują.
      Również pozdrawiam! :)

      Usuń
  6. Jak mnie Marcel irytuje, ile on ma lat 17 ? Czy on wie, że lubi mężczyzn?
    Narazie nie lubię Marcela. Marcin ciekawy przypadek.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak mogły wyjść, jak wczoraj wrócił do domu i nie było dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak, dziwnie się ten rozdział czytało i kilka błędów również by się znalazło. Matka chora, ale Marcel pępek świata i mamusia mu robi śniadanko.

    OdpowiedzUsuń