Przez resztę dnia czuł się nieswojo, ból egzystencjalny atakował go z każdej strony i nie chciał zostawić w spokoju. Uczucie to było tak nieznośne i nie do pokonania, że Marcel prawie całkowicie się mu poddał, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Na początku, gdy jeszcze siedział z Marcinem, stwarzał pozory, uśmiechał się i rozmawiał tak jak zawsze. Szybko jednak znalazł sobie wymówkę, by opuścić mężczyznę. A gdy tylko został sam, ponownie zaszywając się na podwórku i zagrabiając ściętą trawę, jego humor prysł niczym mydlana bańka. Snuł się z grabkami niczym duch, będąc bladym i nieszczęśliwym. Jego serce, które jeszcze chwilę temu biło jak szalone z radości, teraz wygrywało marsz żałobny; niesprawiedliwa to była sytuacja, do tego całkowicie niespodziewana.
Już lepiej by było, jakby Marcin nie był tym gejem! I nie miał nikogo. Wtedy przynajmniej można by się było z tym jakoś pogodzić…
Ale Łukasz był. Ba, więcej nawet! Był i będzie najpewniej na długie lata, w końcu nie planuje się mieszkać razem, nie kupuje wspólnie domu, by rozstać się po kilku miesiącach…
Czy był złym człowiekiem, skoro życzył im rozstania? Nie byłoby mu nawet przykro, gdyby Łukasz wyparował, ot tak, zniknął, nie istniał, tak jak jeszcze kilka godzin temu… Wyjechał do tej swojej Warszawy, rozkręcał firmę i zostawił Marcina w spokoju.
Ale to chyba nie było możliwe…?
Wzdychając ciężko, ze zrezygnowaniem, mechanicznie zagrabiał trawę w małe stosy. Zastanawiał się, dlaczego Marcin mu nie powiedział? Albo chociażby słowem nie wspomniał, że kogoś ma? Chłopak, dziewczyna, bez różnicy, może wtedy nie dawałby sobie nadziei. Chociaż… Serce nie sługa. Może nawet gdyby wiedział, skończyłoby się to tak samo – tym dziwnym, wcale nie chcianym zauroczeniem. Łukasz więc nie był tutaj niczemu winny, mimo że Marcel chciał zrzucić na niego winę za całe zło tego świata. Zastanawiał się też, jak ktoś tak przeciętny mógł zawrócić w głowie Słowińskiego? Łukasz nie wyróżniał się niczym charakterystycznym, był nijaki. Być może Marcin po prostu lubił przeciętność. Dlaczego niby miałby trzymać u siebie Marcela, którego umiejętności były wręcz poniżej normy?
Może i źle było tak oceniać człowieka po wyglądzie, zwłaszcza kiedy samemu nie było się idealnym, ale Marcel nie mógł powstrzymać tej lawiny myśli. Co raz odtwarzał w głowie obraz Łukasza. Zdystansowanego, wyniosłego i poważnego. Jakby nie patrzeć, mężczyzna był całkowitym przeciwieństwem Marcina!
I może chodziło właśnie o to?
Że przeciwieństwa się przyciągają?
Westchnął jeszcze raz, czując, że zaraz coś w nim pęknie. Kiedy to się stało? Kiedy zaczęło mu zależeć na Marcinie do tego stopnia, by wieść o tym, że jest zajęty, wywołała taką burzę w samym środku jego zbolałej duszy? Czy w ogóle miał powód, by się nim zauroczyć? Czy Słowiński dawał mu jakieś sygnały? A jeżeli nie, to czy musiał w ogóle taki powód istnieć, by czuć to, co czuł?
Niemalże jęcząc z rozpaczy, zerknął prosto w kuchenne okno. Tam, jak gdyby nigdy nic, Marcin popijał zapewne tę swoją mistrzowską kawę. Nie patrzył na niego, w końcu nie potrzebował już seksownego ogrodnika, pewnie dlatego, że miał do dyspozycji kogoś lepszego. Kogoś lepszego, kto właśnie wszedł do kuchni i pocałował Marcina w policzek.
Marcel obserwował to z bólem serca. I mimo że powinien odwrócić wzrok, zająć się pracą, nie mógł przestać patrzeć, jak Łukasz w końcu się uśmiecha, odsuwa odrobinę, by po chwili pocałować Marcina ponownie, tym razem prosto w usta.
To przechyliło szalę!
Marcel odwrócił się zamaszyście, niemalże teatralnie i wbił wzrok w widniejący przed nim horyzont.
Nie mógł się uspokoić, nie potrafił też przestać sobie wyobrażać, jakby to było znaleźć się na miejscu Łukasza. Czy on wspominał coś o tym, że nie wyobrażał sobie ich pocałunku? Zdecydowanie to cofał! Wyobrażał sobie aż za dobrze, a scena sprzed chwili dogłębnie mu to uświadomiła. Czy to nie byłoby proste? Być tam, rozmawiać z Marcinem, aż w końcu pocałować go, na początku niepewnie, w końcu byłby to jego pierwszy pocałunek z mężczyzną, lecz później coraz bardziej śmiało, zapominając się i tracąc kontrolę nad wszystkim – nad własnymi reakcjami, myślami, nad tym, czy było to właściwie czy nie…
Oczywiście, były to jedynie mrzonki, głupie myśli, które nie powinny mieć prawa bytu. Marcin był zajęty. Miał partnera. A to znaczyło, że żadna osoba trzecia nie powinna się wpierdalać. Nie powinna fantazjować i wyobrażać sobie, jak by to było, gdyby nagle pochłonął Łukasza ogień piekielny…
Chcąc skończyć z tymi myślami, Marcel podjął szybką decyzję. Wyciągnął telefon, znalazł numer Bartka. Zadzwonił.
Przyjaciel odebrał już po kilku sekundach.
– No co tam, Marcel? – zapytał na przywitanie
– Hej… Tak się zastanawiałem, czy może miałbyś dzisiaj czas?
– Jasne, dla ciebie zawsze.
– Ta… No cóż. Bo tak sobie pomyślałem, że może wpadłbym do ciebie? Na piwo? Albo coś mocniejszego?
– O! No proszę, a ktoś tu ostatnio się zarzekał, że koniec z piciem! Ale pewnie, pewnie. Zapraszam, alkohol – wiesz, ten mocniejszy – znajdzie się w barku moich rodziców, więc jedyne co musisz ogarnąć, to jakąś zapoję i będzie idealnie.
– Jasne, pewnie. To znaczy wezmę.
– Super, to może Mandy również by wpadła…?
– Wolałbym nie – odparł szybko Marcel. – To znaczy, wiesz… Chciałbym pogadać – rzucił niemrawo. – Z Olą spotkamy się następnym razem, obiecuję.
– No dobra – odpowiedział Bartek, lekko się ociągając. Najwyraźniej chciał spędzić ten wieczór również ze swoją dziewczyną. – To nara!
– Nara – pożegnał się, uśmiechając się półgębkiem.
Bartek. Chyba tylko on będzie w stanie pomóc mu się ogarnąć z tego gówna.
Do wieczora jednak zostało jeszcze trochę czasu, który Marcel musiał jakoś zagospodarować. A martwił się o to coraz bardziej, z każdą chwilą mocniej, gdy zbliżał się do końca podwórka. Bo co on ze sobą zrobi? Będzie musiał wrócić do domu Marcina, gdzie spotka ich obu, a to znajdowało się na samym końcu jego listy rzeczy do zrobienia.
Zdziwił się jednak, gdyż decyzję podjęto za niego. Łukasz niespiesznym krokiem zbliżał się w jego stronę, na co najpierw chciał się ostentacyjnie odwrócić, jednak w ostatnim momencie się powstrzymał. Posłał mężczyźnie zdenerwowany uśmiech. On również się do niego uśmiechnął.
– Mam nadzieję, że dobrze ci się pracuje – rzucił na początek, ogarniając spojrzeniem całe podwórko. – W końcu jakoś to zaczęło wyglądać – skomentował z uznaniem, po czym skierował spojrzenie na opierającego się na grabkach Marcela. – Marcin zaprasza cię na obiad. Na pewno jesteś głodny po tylu godzinach pracy – powiedział przyjaźnie, co całkowicie nie zgadzało się z jego wcześniejszym zachowaniem.
– O, och. No nie wiem, nie chciałbym przeszkadzać – odparł bez przekonania, nie chcąc spędzać z Łukaszem nawet chwili dłużej, niż to było konieczne. A skoro Kacpra mógł wytrzymać, byleby siedzieć z Marcinem, to Łukasz musiał spaść poniżej Wawrzyńskiego na jego liście znienawidzonych osób. A to już coś znaczy!
– Cóż, jak już Marcin coś ugotował, to raczej nie masz wyjścia – powiedział, gestem zapraszając Marcela do domu. Rogacki nie mógł wyczuć, czy Łukasz powiedział to żartobliwie czy było to suche stwierdzenie faktu
Powlókł się do kuchni jak na ścięcie, nie zawracając sobie głowy rozmową z Łukaszem. Ten mężczyzna go nie obchodził, a Marcel właśnie przeżywał swoją małą tragedię. I nawet przedłużająca się cisza nie była w stanie przerwać tego stanu. W innej sytuacji zapewne by się dwoił i troił, byleby tylko znaleźć temat do rozmów.
Nie tym razem.
– Hej, siadajcie! Już wszystko naszykowane – usłyszał Marcina, a dopiero później zobaczył, co takiego znajduje się na stole.
– Wygląda mega – skomentował i usiadł przy Marcinie.
Mężczyzna posłał mu ciepły uśmiech, po czym przeniósł spojrzenie na Łukasza. Ten również usiadł i wyciągnął swój telefon na stół.
– Zapewniam, że nie tylko wygląda – odparł Słowiński. – Smacznego – dodał jeszcze, a Marcel wziął do rąk sztućce. Kaczka w jabłkach, pieczone ziemniaki i surówka ze świeżych warzyw musiały być pyszne.
– Skromny jak zawsze. – Marcel zdobył się na żart, zabierając się do jedzenia. Mięso było miękkie, a skórka chrupiąca, natomiast sałatka polana była bardzo smacznym sosem, którego Rogacki nigdy wcześniej nie próbował. – Ale, trzeba ci przyznać, jesteś mistrzem nie tylko w robieniu kawy.
– Prawda? – zamruczał zadowolony Słowiński, ponownie zerkając na swojego partnera. Rogacki również spojrzał w jego stronę. Łukasz jednak tego nie zauważył – powoli jadł i w międzyczasie pisał coś na telefonie, nie włączając się do rozmowy. Rogacki nawet nie był pewny, czy ich słuchał.
– Prawda, Łukasz? – dopytał Słowiński, w końcu uzyskując uwagę mężczyzny. Ten podniósł powoli głowę znad ekranu i spojrzał na Marcina.
– Prawda, prawda – odparł lakonicznie, chyba nie mając pojęcia, o czym rozmawiają. Nie było to zbyt miłe. Nie było to też fair w stosunku do Marcina, który zgasł wyraźnie przez zachowanie swojego partnera. To w jakimś stopniu ucieszyło Marcela. Myśl, że ich związek mógł nie być idealny, choć okrutna, dawała mu satysfakcję i nadzieję na to, że…
Że może kiedyś Marcin zwróci uwagę na niego?
Żałosne.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Marcel w dalszym ciągu nie chciał się zanadto wyrywać do rozmowy, zresztą nie czuł się pewnie w towarzystwie Łukasza. Marcin chyba się zamyślił i raz na jakiś czas zerkał to na jednego, to na drugiego, a sam Łukasz znajdował się w swoim świecie. Brwi miał ściągnięte, mysie włosy opadły mu na czoło w nieładzie. Marcel ocenił go ponownie, tym razem przyglądając mu się dokładniej.
Mężczyzna niewątpliwie był trochę starszy od Słowińskiego, ale Rogacki nie potrafił określić, jak dużo. Cztery, pięć lat? Miał na sobie białą, schludną koszulkę i ciemnoszare spodnie w kant. Dzięki temu prezentował się poważnie, jak ten urzędnik, który nie ma nawet chwili, by wyjąć kij z dupy. Cóż, Łukasz nie miał nawet chwili, by oderwać spojrzenie od telefonu, nie mówiąc już o niczym innym. Kiedy był zaczytany, robiła mu się zmarszczka między brwiami, przez co wyglądał, jakby był na kogoś wkurzony. Nie był to ideał mężczyzny, ale możliwe, że Marcel ocenił go początkowo zbyt surowo. Prosty nos i wąskie, ale za to w zdrowym, różowym odcieniu wargi były na pewno atrakcyjne. Włosy, choć w mysim kolorze, ładnie się układały. Marcelowi Łukasz kojarzył się z doktorem – zmęczonym życiem, ale też i wyrafinowanym, przekonanym o swojej wyższości.
– Słyszałeś, że projekt Jurka Gosa został odrzucony? A jemu samemu w końcu utarto nosa? – Odezwał się Łukasz do Marcina, pozwalając sobie na niego spojrzeć. Uśmiechnął się przy tym podle, czerpiąc z tej informacji niesamowitą przyjemność. – Już nie mogę się doczekać, aż go zobaczę, może w końcu przestanie się tak chełpić.
– Słyszałem – odparł Marcin zmęczonym głosem. – Gos to facet z konkurencyjnej firmy, zawsze starał się nas pogrążyć – wytłumaczył Marcelowi.
– No i się doigrał. Gdyby był bardziej skoncentrowany na sobie, a nie na czyimś życiu prywatnym, to pewnie osiągnąłby sukces. Rozumiesz, że na swojej prezentacji wspomniał o nas jako o przykładzie źle prosperującej firmy, w której wyznajemy spaczone wartości i przyczyniamy się do upadku i złego wizerunku naszych klientów? – prychnął Łukasz, uśmiechając się półgębkiem.
Marcin też się uśmiechnął, tym razem szczerze.
– I będziemy mieli konferencję za miesiąc. Mam nadzieję, że spotkamy tam naszego kochanego Gosa i złożymy mu gratulacje – mówił dalej Łukasz, a Marcel czuł się, jakby był tutaj piątym kołem u wozu.
– Może do tego czasu uda nam się już wszystko zorganizować… – westchnął Słowiński i wrócił do jedzenia.
– Na pewno. Wszystko mam pod kontrolą, a ty w końcu odpoczywasz tak, jak chciałeś. – Łukasz uśmiechnął się do niego pogodnie, tym razem jakby bardziej serdecznie. Marcel poczuł ogromną chęć, by wydrapać sobie oczy. I nie chodziło tu o to, że Łukasz zachowywał się źle. Marcin zresztą tak samo. Nie byli parą, która lepiła się do siebie bezustannie, wymieniając ze sobą zawartość swojej śliny, nie. Gdyby nie wiedział, że są razem, najpewniej wcale by się nie zorientował. Ale wiedział.
I ta świadomość była okropna.
W trakcie ich rozmowy miał chwilę, by zastanowić się, jak to mogło wyglądać. Wszak nigdy dotąd nie zastanawiał się, jak działają gejowskie związki. To znaczy, wiedział, jak to jest od tej łóżkowej strony. Ale związki? Pomiędzy facetami? Czy było w nich miejsce na jakiekolwiek uczucia? Marcel miał w sobie wiele emocji, którymi musiałby się dzielić, więc pewnie inni mieli tak samo, tyle że być może bardziej to ukrywali.
– Tak, odpoczynek dobrze mi robi – odparł Słowiński. – Marcel dzielnie dotrzymuje mi towarzystwa – dodał zaraz, spoglądając w zielone oczy Rogackiego. Spojrzenie to było tak samo serdeczne jak zawsze, na dodatek słowa też wyrażały aprobatę, toteż nic dziwnego, że Marcel poczuł się mile połechtany. – Oczywiście, Kacper i Szymon też, ale jak tego pierwszego jeszcze jako tako toleruję, tak Szymon doprowadza mnie czasami do szału. Naprawdę, zachowuje się gorzej niż dziecko przed tym ślubem.
– Dziwisz mu się?
– Twój brat się żeni? – wtrącił ciekawie Marcel, zanurzając widelec w jedzeniu.
– Tak – odparł Marcin z szerokim uśmiechem. – Za kilka miesięcy. Może w końcu Ewelina trochę go przywoła do porządku. Przynajmniej mam taką nadzieję – wyznał.
Rozmowa ciągnęła się dalej, ale Marcel nie potrafił się na niej skupić. W dalszym ciągu był rozbity, a jedyną myślą, która go ratowała, był dzisiejszy mocno alkoholizowany wieczór z Bartkiem.
– Posprzątam – zaoferował się, kiedy wszyscy już zjedli.
– Daj spokój! Tym razem ja jestem gospodarzem, więc ja to ogarnę.
– Ale to moja praca – dodał Marcel troszeczkę ironicznie, zerkając na Marcina powątpiewająco.
– Dzisiaj już zrobiłeś to, co do ciebie należało – odpowiedział spokojnie mężczyzna, wstając od stołu.
– No to w takim razie będę już szedł do domu – przedstawił swój plan.
– Czekaj, odprowadzę cię – rzucił Marcin.
Rogacki pożegnał się z Łukaszem, po czym wyszli razem ze Słowińskim. Marcel czuł się nieswojo, nawet odrobinę niepewnie. Miał przed sobą faceta, który mu się podobał, ale to nie miało już dłużej znaczenia. I chociaż przyznał się do tego zaledwie wczoraj, uczucie to pojawiło się już wcześniej i teraz nie dawało mu spokoju.
– To co, będziemy się widzieć za dwa dni? – zapytał Marcin, a Rogacki zdziwił się, że o to pytał.
– Jasne, czemu mielibyśmy się nie widzieć?
– Ach. Myślałem, że może jednak zmieniłeś zdanie… – odparł skrępowany, przeczesując włosy.
– No co ty, pewnie, że nie. To znaczy… Wiesz. Dopóki nie chodzisz w samych stringach i z różową torebką, to jest luz – zażartował, po czym nachylił się, by zawiązać buty.
– Nie masz się co bać, ten okres mam już za sobą – odparł Słowiński, a Marcel wybałuszył na niego oczy.
– Nie, serio? – Marcin przez chwilę milczał dyplomatycznie.
– Nie – wyszczerzył zęby. – Ale twoja mina była bezcenna. – Wyciągnął rękę i poczochrał włosy Marcela. – Do zobaczenia.
– Do zobaczenia – powtórzył bezwiednie za mężczyzną po czym, jeszcze bardziej skonsternowany, wyszedł z mieszkania.
Marcin nie ułatwiał mu życia.
Do Bartka poszedł po tym, jak na chwilę zajrzał do domu i pogadał z mamą, która na szczęście już wracała do zdrowia. Powiedział jej, że prawdopodobnie nie wróci dzisiaj na noc, bo idzie do przyjaciela. O tym, że miał zamiar schlać się do nieprzytomności, kurtuazyjnie nie wspomniał, bo i po co? W końcu ostatnie, o czym teraz marzył, to dokładanie matce zmartwień.
Nawet nie patrzył na zegarek, gdy wychodził, więc kiedy stanął pod drzwiami przyjaciela, spostrzegł, że wybiła osiemnasta. Było trochę za wcześnie na nocne libacje, ale przecież nie będzie się wracał.
Nacisnął dzwonek i czekał.
Bartek mieszkał w zwykłym domku pomalowanym na szaro; w takim nieodremontowanym, starym klocu, które kiedyś budowali praktycznie wszyscy. Był to duży dom bliźniak, jednak całość należała do Sójek. Drugą część, posiadającą swoje oddzielne wejście, wynajmowała spokojna rodzina z dwoma psami. Podwórko było małe, mieściły się tam zaledwie dwa drzewa, stół ogrodowy i trzepak, lecz mimo ponurego wyglądu z zewnątrz, wnętrze było bardzo przytulne i nowoczesne, a sam Bartek i jego rodzina posiadała zdecydowanie więcej kasy, niż by się to wydawało, patrząc po nieodremontowanym domu.
Drzwi otworzyła mu mama Bartka – Dorota. Była to kobieta w sile wieku, bardzo ładna, której natura nie żałowała urody; gęste blond włosy sięgały jej za łopatki, szare oczy patrzyły z uwagą, a policzki, tak samo zresztą jak i syna, były obsypane piegami. Nie była wysoka, Marcel przerastał ją o głowę, a Bartek jeszcze dalej.
– O, Marcel! Wejdź. – Głos miała ostry, jakby wiecznie urażony, ale Rogacki wiedział, że nie ma to nic wspólnego z jej charakterem; była łagodną, opiekuńczą matką. W przeciwieństwie do ojca Bartka, który stanął zaraz za plecami żony. Pan Artur Sójka – niespełniony biznesmen, surowy i wymagający facet przed pięćdziesiątką z rosłym brzuchem i coraz większymi zakolami.
– Dzień dobry – przywitał się mężczyzna, po czym zniknął w jednym z pokoi.
– Dzień dobry – odpowiedział Marcel, a Dorota wpuściła go do domu.
– Bartek jest u siebie w pokoju – powiedziała, uśmiechając się serdecznie. – Napijesz się czegoś? Herbaty? Mam też świeżo wyciskany sok jabłkowy – zachęcała, a Marcel, jakżeby inaczej, przystał na jej propozycję, bo taki sok to dobra sprawa była. Poszedł za kobietą wąskim korytarzykiem aż do kuchni i przystanął w progu. Wystrój tego pomieszczenia znał już niemalże na pamięć: na środku znajdował się duży stół z jasnego drewna przykryty błękitnym obrusem, na którym stał wazon z zawsze świeżymi kwiatami; najczęściej były to tulipany, w których Dorota była zakochana. Po bokach znajdowały się blaty w tym samym kolorze co stół oraz biała lodówka z kuchenką. Na ścianach wisiały obrazy malowane akwarelą i nadawały bardzo delikatnego wyglądu pomieszczeniu, tak samo zresztą jak białe, wyszywane firanki. – Za pół godziny będzie kolacja, więc nie zapomnijcie zejść! – Powiedziała Dorota, podając Marcelowi pełną szklankę. Chłopak przyjął ją z wdzięcznością, po czym wycofał się na górę.
Drogę do pokoju Bartka znał niemal lepiej niż do własnego. W końcu spędzał tutaj większość wolnego czasu – czy to w roku szkolnym, czy w wakacje; dopiero ostatnio zmieniło się to w znacznym stopniu, ale wszystko było jeszcze można nadrobić… A Bartek na pewno nie miał mu tego za złe, bynajmniej! Pewnie się cieszył, że w końcu miał więcej czasu dla Oli.
– Puk, puk – zawołał przed drzwiami i nie czekając na odpowiedź, wszedł do pokoju. Zastał Bartka w zwyczajowej pozycji – koczującego przy komputerze w samych dresach, które służyły mu za piżamę, ze słuchawkami założonymi na uszy i oglądającego jakieś filmiki na YouTube. Otóż to, kwintesencja Bartosza, całe jego majestatyczne jestestwo…
– No hej – zawołał, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.
– Hej, hej – odpowiedział, zbliżając się do biurka. Rozkład ich pokoi bardzo się różnił, estetyka i wystrój zresztą też. Mama Bartka urządziła to pomieszczenie na wzór tych wszystkich pokoi z magazynów meblowych dla dorastających chłopców, dlatego ściany były ciemne, granatowe niemalże, a na jednej z nich widniała fototapeta mglistego poranka nad jeziorem. Nad łóżkiem – sporych rozmiarów tapczanem z niebieską pościelą – wisiały białe lampki różnych rozmiarów, imitujące gwiazdy na nocnym niebie. Łóżko to zresztą było obsypane ozdobnymi poduszkami w kolorze mieniącego się srebra i, o czym Marcel dobrze się przekonał, było nieziemsko wygodne. Naprzeciwko niego znajdował się średniej wielkości telewizor, do którego Bartek podpinał cały swój sprzęt. Dalej, przy ścianie, stało biurko, na którym znajdował się najważniejszy element pokoju – monitor.
– Przyniosłem zapoję – oznajmił Marcel, wyciągając z plecaka dwie butelki coli. Postawił je na biurku i usiadł na drugim krześle. Bartek zmierzył go oceniającym spojrzeniem, po czym uśmiechnął się podle.
– Przechodzisz od razu do sedna? Ktoś tu naprawdę chce się nachlać. – Zmierzył przyjaciela oceniającym spojrzeniem.
– Jeżeli nie przestaniesz się tak na mnie patrzeć, to chyba jednak zmienię zdanie – odparł ostrożnie, a Bartek zbagatelizował wszystko machnięciem ręki.
– Nie będzie żadnych filmików, obiecuję – powiedział z ręką na sercu. Szkoda tylko, że Marcel nie do końca wierzył w szczerość przyjaciela… – Nawet Snapa! – dodał, po czym ukradł szklankę od Rogackiego i upił kilka łyków. – Mi to nie zaproponowała – rzucił z pretensją.
– Wyrodna matka! – wykpił go Marcel, zabierając przyjacielowi szklankę, bo ten za bardzo się przyzwyczaił do jego soku.
– Żebyś wiedział, zła kobieta, naprawdę – mruknął z rezygnacją. Chwilę tak posiedział zrezygnowany, załamany życiem, jednak nie trwało to długo – dosłownie po kilku sekundach na nowo odżył i obudziła się w nim już dobrze Marcelowi znana energia. – Ale! Jak już o niej mowa, to wiesz co? Kupiła mi i Mandy bilety do teatru w Warszawie. Nie powiem, miała gest. I to tak totalnie z dupy.
– Na jaki spektakl?
– Jakiś romans, ale ma same dobre recenzje.
– No tak, bo przecież jesteś takim wielkim fanem romansów. Zresztą, tak samo jak i Mandy – zakpił Rogacki, na co Bartek wywrócił jedynie oczami.
– Może nie jest to maraton z Marvela, ale nie jest źle, okej? Fajnie będzie się gdzieś wyrwać, nawet jeżeli będzie to jakieś ckliwe romansidło.
– To akurat na pewno racja – przyznał Marcel, odprężając się minimalnie. Nie mógł w dalszym ciągu wyrzucić z głowy Marcina i tego nieszczęsnego Łukasza, ale się starał.
– No, tak sobie myślałem, że my też powinniśmy gdzieś wyskoczyć.
– Hmm?
– No wiesz, tak właściwie bez żadnego celu, bez planu. Wsiąść w pociąg i pojechać gdzieś, gdzie jeszcze nigdy nie byłeś.
– Cóż, no to ze mną nie będzie trudno. Wystarczy pojechać poza nasze miasto i gotowe – odparł Marcel i uśmiechnął się bez przekonania, jednak pomysł ten zajął jego myśli na dłużej.
– Ale myślałem o jakimś takim totalnym zadupiu, żeby, wiesz, odkryć jakiś zapomniany staw czy gaj, może znaleźć w lesie jakiś opuszczony dom… – rozmarzył się Bartek, odpływając gdzieś do swojego świata.
– Brzmi jak przygoda – skomentował Rogacki. Właściwie, to coraz bardziej podobał mu się ten pomysł. Szkoda tylko, że był przykuty do tego miasta i nie za bardzo miał możliwość gdzieś pojechać. – Ale wiesz, w najbliższej przyszłości raczej nie dostanę wolnego – mruknął, markotniejąc.
A w dalszej przyszłości?
Jego życie stanowiło kompletną niewiadomą, równie dobrze mogłoby coś pójść nie tak z Szymonem i tej przyszłości mógłby nie mieć w ogóle…
– No to po twojej pracy. – Nie poddawał się Bartek. – Weźmiemy śpiwory i namiot i wrócimy nad ranem.
– No widzę, że już sobie to zaplanowałeś i nic cię nie odwiedzie od tego pomysłu, co?
– Nic a nic.
– A co z Mandy?
– To by był męski wypad – oznajmił hardo. – Z całym szacunkiem dla Mandy, ale nie wydaję mi się, żeby wytrzymała z robalami i sobą w jednym namiocie – powiedział, poruszając sugestywnie brwiami, a Marcel musiał się z nim zgodzić. – To co, jesteśmy wstępnie umówieni? – dopytał z nadzieją, opierając ciężko dłonie na kolanach. Wbił w Rogackiego uważne spojrzenie, minę zrobił proszącą i siedząc tak, czekał na wyrok.
– No pewnie, że pojedziemy – padło bez zastanowienia. – Ale na razie bez konkretnych terminów, ok?
– Luz, stary. Byle się stąd wyrwać. Ojciec ostatnio jest niemożliwy. – Przewrócił oczami. – Nic tylko: “Bartek zrób to, zrób tamto”, “Kup mi fajki”, “Wynieś śmieci”, “Umyj podłogę”. “Bartek, a może byłbyś tak łaskawy ruszyć swój tyłek i pomógłbyś mi naprawić stół na podwórku?”. “Bartek…”
– Bartek! – głośny krzyk przerwał wywód Sójki. Mocny głos pana Artura bez problemu przebił się przez ściany i sprawił, że przyjaciel aż stężał. Zerknął na Marcela z miną: „A nie mówiłem?” i w napięciu czekał na dalszą część. – Kolacja!
– O! No proszę. Co za miła niespodzianka – powiedział z ulgą, uderzając się energicznie po udach.
– Twoja mama mówiła, że niedługo będzie, chociaż chyba zeszło jej się szybciej, niż planowała.
– No spoko. Czekaj, przyniosę. Chyba że chcesz zjeść z moimi rodzicami?
– Dzięki, spasuję – odparł od razu, a Bartek jedynie pokręcił głową. Doskonale znał odpowiedź, jeszcze zanim zadał pytanie.
– To sekunda – powiedział, po czym wyszedł z pokoju.
Marcel nie siedział długo sam, ale podczas tej chwili nie miał co ze sobą zrobić. Uczucie beznadziei dopadło go i chwyciło za serce, momentalnie psując namiastkę dobrego humoru, jaką wywołał w nim przyjaciel.
Nie potrafił zrozumieć, co się z nim działo. Dlaczego Marcin w ciągu tak krótkiego czasu aż tak zawrócił mu w głowie? Zawrócił, zauroczył i zrujnował to wszystko w jeden dzień!
I mimo że wszystko się posypało, Marcel nie potrafił zmienić swoich uczuć, chociaż powinien.
– O czym tak myślisz? – zapytał Bartek, który bezszelestnie wślizgnął się do pokoju i zerknął na zamyślonego przyjaciela.
– Aaa… – mruknął, machając ręką. Nie miał teraz odwagi o tym mówić, chociaż chciał. Naprawdę chciał się wygadać. Tylko potrzebował do tego alkoholu. Tak, alkohol na pewno by mu pomógł. Nie żeby bał się przyznać Bartkowi, w końcu to on niejako uświadomił mu jego własne uczucia, ale… po prostu nie przeszłoby mu to przez gardło.
– A, no, konkretna odpowiedź – mruknął prześmiewczo Bartek, ale nie dociekał. – Patrz, co mam. Naleśniki i wódka. Idealne połączenie, co? – zaśmiał się, stawiając wszystko na biurku tuż przed nosem Marcela.
– Mmm, idealne połączenie, by rzygać nad ranem jak kot – uśmiechnął się półgębkiem.
– Kto rzyga po alkoholu, ten rzyga. – Bartek uśmiechnął się podle i wcisnął do ust jednego naleśnika.
– Ha, ha, naprawdę zabawne – skomentował, wywracając oczami. Scena sprzed kilku dni jak żywa stanęła mu przed oczami: on i Kacper ciągnący go za sobą niczym szmacianą lalkę i stojący obok, gdy on wyrzucał z siebie całą zawartość żołądka.
– Ja się tam nie śmieję – wyseplenił Bartek z pełnymi ustami. – Ale spoko, to tylko pół litra, raczej nie będzie po czym rzygać – dodał, zachęcając przyjaciela do jedzenia.
Marcel z niejakim ociąganiem w końcu się do tego zabrał. Nie był za bardzo głodny, chociaż od obiadu minęło już trochę czasu. To pewnie przez te uczucia! Mało to o takich przypadkach słyszał? Kiedy to ludzie z miłości głowę tracili? Głodowali? Spać po nocach nie mogli?
A jeżeli i jego to czekało?!
Naburmuszony zjadł zawiniętego w rulonik naleśnika na trzy gryzy, napychając sobie przy tym policzki jak chomik. Bartek zresztą również nie próżnował. Jadł i jadł, a żeby im się milej ten czas spędzało, włączył jakąś muzykę.
Kolacja szybko się skończyła, talerz został odstawiony na bok i w ruch poszło coś innego. Bartek ustawił przed nimi kieliszki, które profilaktycznie trzymał w szafce i polał pierwszego.
– To co, zdrówko? – Chwycił za szkło. Poczekał, aż Marcel zrobi to samo, po czym stuknął kieliszek o kieliszek tak, że wódka polała mu się po palcach. – Ups… – mruknął i szybko wypił alkohol.
Marcel odpowiedział coś w ramach toastu i równie prędko wychylił kieliszek.
Gorzki, piekący smak zalał jego gardło i rozprzestrzenił się po całym przełyku, przyprawiając o mdłości. Nawet szybkie popicie colą nie pomogło.
– Co, nie weszło? – zapytał Bartek, przypatrując się skrzywionej minie przyjaciela.
– Nie. Trzeba zapić – wychrypiał Rogacki, podstawiając swój kieliszek pod rękę Bartka.
– Szybki jesteś – skomentował z uznaniem i bez wahania dolał alkoholu. Chyba już przeczuwał, że jednak nie skończy się to najlepiej i to dla nich obu.
– Śmiałeś wątpić? – zapytał, unosząc brew.
– Nigdy w życiu! – Uniósł obronnie ręce. – No, to… Pijemy.
Później poszło już szybko. Z butelki ubywało w zatrważającym tempie, zniknęła ćwiartka, zniknęła połówka… Aż w końcu jedyne co im zostało, to resztki na dnie.
Świat przyjemnie rozmazywał się przed Marcelowymi oczami, wszystko wirowało. On wirował, Bartek wirował, ściany wirowały, nawet okna i monitor! Wszystko, gdzie nie spojrzeć, unosiło się delikatnymi falami.
– Ej, ty. Bartek. Która godzina? – zapytał Marcel, zaciągając pijacko.
– A bo ja wiem? – odparł nie lepiej Sójka. – Chyba dwudziesta? – rzucił niepewnie, ale po chwili przysunął ociężale twarz do rogu monitora. – A nie! Dopiero za dwadzieścia – doprecyzował, wracając na swoje miejsce. Tak samo jak i Marcel był dobrze zrobiony: rozczochrany, zarumieniony i głupio uśmiechnięty, ale to akurat stanowiło jego zwyczajowy element.
– Alkohol nam się kończy – rzucił Marcel z autentycznym smutkiem w głosie. – Co teraz zrobimy? – zapytał szeptem, pochylając się konspiracyjnie nad przyjacielem.
– Będziemy musieli go zdobyć – odszepnął Bartek, kładąc dłonie na ramionach Marcela. – Plan jest taki: po cichu wymykamy się z pokoju. Schodzimy po schodach niezauważeni, stamtąd kierujemy się do salonu. Obieramy kurs na godzinę dwunastą, skradamy się na palcach i próbując nawet nie oddychać, kradniemy od ojca whisky z barku, która została mu z urodzin. To tajna misja. Jeżeli się nie uda, całe nasze jestestwo zostanie zagrożone – zacisnął mocno palce na ramionach Rogackiego. – Wszystko jasne? – szepnął, zsuwając ręce.
– Aj, aj, panie kapitanie! – zasalutował. – Sugeruję jednak najpierw dopić to, co nam zostało!
– Doskonały pomysł, sierżancie!
I reszta wódki, która im została, w ten sposób zniknęła.
Marcel wstał chwiejnie, a zaraz za nim uczynił to Bartek. Zwartym szykiem skierowali się do drzwi, na szczęście się przy tym nie zataczając. Jak na czas, w którym wypili całą butelkę i tak trzymali się całkiem nieźle. Bartek chichotał bez przerwy, dotrzymując towarzystwa przyjacielowi w tym szaleństwie. Smutki i troski jakoś tak samoistnie odeszły na dalszy plan i chociaż Marcel dalej chciał się wygadać kumplowi, tak uważał, że priorytetem będzie zdobycie alkoholu.
Najciszej jak potrafili, otworzyli drzwi i wytoczyli się z pokoju. Bartek gestami nakazał Marcelowi iść pierwszemu, samemu osłaniając tyły.
– Ej, ty, pssst!
– Co?
– A nie przyszło ci do głowy, że twoi rodzice mogą byś w salonie i na przykład oglądają telewizję? – zapytał szeptem Marcel, uważnie stawiając kroki. Bądź co bądź, wszystko wirowało, a on znajdował się na dość stromych schodach. Nie chciałby się spierdolić z nich jak długi i zaprzepaścić cały ich misterny plan!
– Hm… – zamyślił się Bartek. – No właściwie… Zapomniałem, że jest tak wcześnie – odszepnął.
– A jak będą, to co robimy?
– No jak to co? Wchodzimy i odbieramy co nasze – odparł Bartek pewnie.
Marcel jakoś tak pomyślał, że chyba to nie miało większego sensu, ale nie obchodziło go to. Misja „alkohol” musiała skończyć się sukcesem niezależnie od wypadków.
– Dobra, teraz ja przejmuję dowodzenie – szepnął zza Marcela Bartek i chwiejnym krokiem ruszył do przodu. Po cichu korytarzykiem przeszli aż pod drzwi salonu.
– No i elo, no i nara, światło się pali – skomentował niezadowolony, odwracając się przodem do przyjaciela.
– I co teraz?
– Zostań tu! – Nakazał, po czym pewnym ruchem otworzył drzwi. Wzrok rodziców od razu skierował się na nich. Bartek ruszył do przodu, starając się panować nad swoimi ruchami i zachowywać kamienną twarz. Podszedł do barku i bez słowa wyjął z niego butelkę whisky. Ani ojciec, ani mama Bartka nie powiedzieli ani słowa, ale bacznie obserwowali poczynania syna. I, dopiero gdy ten znalazł się za drzwiami, usłyszeli pytanie ojca:
– A czy Marcel nie jest przypadkiem niepełnoletni?
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia, po czym szybko czmychnęli na górę.
– Misja zakończona sukcesem! – oznajmił Bartek w chwili, gdy drzwi do jego pokoju zostały zamknięte.
– Ta, ale trochę nie poszło po naszej myśli – zaśmiał się Rogacki, siadając ciężko na łóżku. Uśmiechał się szeroko, czując się przyjemnie upitym.
– No i co z tego? Mamy, co chcieliśmy? Mamy.
– A twój ojciec nie będzie zły?
– Najwyraźniej nie miał nic przeciwko. Zresztą, ich pokerowe miny były bezcenne! – zaśmiał się Bartek, rozlewając whisky tym razem do szklanek. – Z colą będziesz pił czy samą?
– A ty jak?
– Ja to samą, whisky trzeba się rozkoszować.
– No, to niech będzie sama. – No i Marcel dostał, co chciał. A gdy tylko wziął pierwszego łyka, od razu skrzywił się niemiłosiernie i ledwo przełknął. – O fuj! Co to za świństwo?! – zakrzyknął, krztusząc się i czerwieniejąc na twarzy.
– Świństwo? Też coś!
– Jak ty to możesz w ogóle pić? Dawaj tę colę!
– Słabiak. Tylko cioty piją z colą!
– No, to całkiem adekwatnie! Dawaj ją w końcu, no! – pospieszył przyjaciela, po czym przyssał się do butelki.
Bartek natomiast zaśmiał się i opadł na łóżko tuż obok Marcela. Na dodatek pił tę swoją ukochaną whisky, jakby to był siódmy cud świata. A nie był! O nie, co to to nie! Bartek chyba jednak uważał inaczej, gdy raz za razem podnosił alkohol do ust, pił, po czym zaciekle oblizywał wargi.
– No, więc jak to z tobą jest? Jesteś gejem? – zapytał, wlepiając zaciekawione spojrzenie w Marcela. W dodatku przechylił głowę i wgapiał się tak, że Marcel poczuł się niezręcznie.
– Nie wiem – mruknął, odwracając wzrok. – Chyba. Chyba jestem. Ale nie wiem – zaplątał się, ośmielając się spojrzeć w końcu na przyjaciela. Ten również patrzył na niego długo z zamyśloną miną.
– Chcesz to sprawdzić?
– Jak to “sprawdzić”? Co sprawdzić? – Marcel zmarszczył brwi i upił łyk alkoholu, tym razem z colą.
– Sprawdzić, jak to jest całować chłopaka! – odparł od razu Bartek, jakby to było takie oczywiste. – Może wtedy byś się dowiedział. No wiesz, czy jesteś gejem.
Marcel prychnął tylko. Całować chłopaka, dobre sobie! Jakby jeszcze miał do jakiegoś dostęp... Nie wspominając o tym, że tylko jeden siedział mu w głowie.
– Jezu, czy ja mogę być jeszcze bardziej oczywisty…? – zadumał się Bartek. – Ach, tak. Mogę. – Przytaknął sobie głową. – Możesz mnie pocałować, jeśli chcesz – oznajmił dosadnie, tak jakby dużymi literami.
– Co? – Marcel spojrzał na przyjaciela, jakby ten co najmniej zwariował, po czym parsknął śmiechem. – Ale wiesz, Bartek, nawet jeżeli lubię chłopców, to jesteś na końcu mojej listy potencjalnych kandydatów…?
– I właśnie dlatego, że jestem na jej końcu, mogę sobie na to pozwolić. Bóg mi świadkiem, że jeżeli miałbym chociaż cień podejrzenia, że moja dupa jest dzisiaj zagrożona, nawet byś tutaj nie siedział! – odparł od razu, śmiejąc się jak głupi. Alkohol musiał na niego naprawdę mocno podziałać, skoro już takie głupoty wpadały mu do głowy.
– A co na to Mandy? – zapytał z innej beczki Marcel.
– Pewnie by nas wyśmiała – wzruszył ramionami Bartek.
– Właściwie… – zgodził się z przyjacielem, po czym zamilkł. Myślał długo, aż w końcu odważył się spojrzeć na Sójkę. Przyjrzał się jego zaczerwienionej od alkoholu twarzy. Głupi uśmiech dalej malował się na jego ustach, oczy były roziskrzone i szkliste. Bartek również zdawał się lustrować go wzrokiem. Co widział? Duże, zielone oczy patrzące na niego z rosnącym zaciekawieniem, pokręcone, zmierzwione włosy, nabrzmiałe od alkoholu usta…
– No i co? Decydujesz się? Nie wygrałem czasu na loterii – oznajmił, pukając palcem o nadgarstek, jak gdyby miał tam zegarek. – Jak nie to nie, uwierz mi, nie będę płakał – mówił, a z każdym słowem uśmiechał się coraz szerzej.
– No dobra! Jezu. Możemy spróbować – zdecydował nerwowo. Boże! On naprawdę był szalony. Bartek zresztą również! Dwójka popaprańców! Szaleńców!
Bartek skinął głową, widać było, że czuł niejaką satysfakcję. Napił się sporo alkoholu, Marcel dopił, co miał w szklance. Zakręciło mu się w głowie. Sójka odebrał od niego naczynie i odstawił wszystko na podłogę. Później patrzył już tylko wyczekująco na Marcela, który nie wydawał się skory do żadnego ruchu; skamieniał, niemalże nie oddychał.
– Halo? Długo mam czekać? To nie jest aż takie trudne – kpił sobie, ale w jego słowach nie było ani trochę jadu.
Rogacki drgnął za to, popatrzył nerwowo na usta przyjaciela. To on miał to zrobić, tak? Miał pocałować chłopaka. Bartka. Tylko Bartka, więc tak czy inaczej pocałunek ten będzie bardziej jałowy, niż gdyby całował się z kłodą… Ale Bartek był chłopakiem. Czyli mógł być też dobrym obiektem do testów. Na dodatek całkiem chętnym do próbowania obiektem.
Marcel przybliżył się powoli, przesuwając palcami po miękkim, puszystym kocu. W głowie mu się kręciło zarówno od alkoholu, jak i od tłumionej ekscytacji. Twarz Bartka znajdowała się coraz bliżej, Marcel mógł dostrzec każdy jej najmniejszy detal – zmarszczki mimiczne spowodowane zbyt dużą ilością śmiechu, blade piegi i ciemniejsze plamki w niebieskich oczach. Serce zaczęło walić mu mocniej, dłonie spociły się odrobinę. Dzieliły ich już tylko centymetry, Marcel czuł bijące od chłopaka ciepło. Czuł jego zapach, tak dobrze znany, bardzo przyjemny. Aż w końcu dane mu było poznać coś, czego do tej pory przyjaciel nigdy mu nie zaoferował. Dotknął delikatnie wargami jego ust, bojąc się zrobić cokolwiek więcej. Zastygł tak, otworzył szeroko oczy; Bartek miał je przymknięte, czekał. Marcel jednak, czując, jak panika zaczyna zalewać go niemożliwymi do pokonania falami, nie mógł nawet drgnąć – ani w jedną, ani w drugą stronę. Zamarł więc tak z ustami lekko przytkniętymi do Bartkowych warg do czasu, aż przyjaciel nie poruszył się nerwowo i odsunął głowę.
– Jesteś totalnie beznadziejny, wiesz? – zapytał, siląc się na serdeczny ton głosu. – Już współczuję twojemu przyszłemu partnerowi, skoro czeka go taka męka – westchnął ciężko.
– Ej!
– Istna gehenna…
– Bartek!
– Cierpienie, ból i płacz aż po grób…
– Bartek, no! – Zaśmiał się, uderzając przyjaciela w klatę piersiową. Bóg mu światkiem, że jeżeli Sójka nie przestanie, Marcel zrobi mu krzywdę! Ale Bartek miał w planach coś innego.
– Teraz moja kolej – rzucił spokojnie. Bez żadnego uprzedzenia chwycił Marcela za nadgarstek i przyciągnął go do siebie. Rogacki nawet nie miał chwili, by zareagować – nagle był już całowany. I to jak całowany!
Usta Bartka zdawały się wiedzieć doskonale, co robić. Napierały na niego żarliwie, z pasją, której Marcel nigdy by się nie spodziewał po przyjacielu. I, z niejaką nieśmiałością, starał się tę pasję odwzajemnić. Opornie mu to szło, każdy ruch na początku wymagał od niego ogromnego wysiłku, jednak chwila, w której przez głowę przeszła mu myśl, że to Bartek, ktoś kto nigdy go nie odrzuci, sprawiła, że się otworzył. Pozwolił sobie również muskać wargi przyjaciela, a później zacząć całować je porządniej – do tego stopnia, że zaczynało brakować mu powietrza. Czerpał z tego, co mu dawano garściami, wczuwał się w każdy ruch i każdy gest. Odczuwał przyjemność z każdej rzeczy, która składała się na ten moment. Miękka struktura koca pod palcami, gorąco drugiego ciała, przyjemne zawroty w głowie i ta lekkość...
Boże! Nigdy by nie pomyślał, że Bartek może być w tym taki dobry…!
Czując, że powoli traci hamulce, położył dłoń na policzku przyjaciela, przyciągając go bliżej. Zdecydowanie nigdy tak dobrze nie całowało mu się żadnej dziewczyny. To, co teraz się działo, wychodziło poza znaną Marcelowi skalę. Chłopak tak się zatracił w doznaniach, że w ogóle nie zauważył, jak ciało Bartka się spina, a on sam zerka na niego z zaskoczeniem.
Jeszcze przez chwilę ten pocałunek trwał, jednak nie minęło dużo czasu, aż w końcu Sójka odsunął się od przyjaciela. Patrzył na niego oddychając głośno i urwanie. Był jeszcze bardziej zaczerwieniony, wzrok miał trochę mętny, zresztą tak samo jak i Marcel. Przez moment niczego nie mówił, pozwalając sobie złapać oddech. Marcel co prawda chciał usłyszeć od przyjaciela cokolwiek, bo kompletnie nie wiedział, co miał o tym myśleć. Był zdezorientowany i podniecony bardziej niżby mu wypadało. Chwała Bogu, że przynajmniej jego ciało nie zechciało tego okazać w najbardziej strategicznym miejscu, bo wtedy to już by był przegrany do końca życia!
– No… – zaczął Bartek, najwyraźniej zbierając myśli. – Było… Lepiej – odchrząknął.
– Ach, tak?
– Mhm, chociaż chyba nie ja tutaj powinienem oceniać – dodał, odzyskując fason. Najwyraźniej zdążył się już pozbierać.
– Wcześniej jakoś nie miałeś z tym najmniejszego problemu – odparł od razu Marcel, siląc się na lekką ironię.
– Bo wcześniej nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać.
– Och, zdecydowanie wspominałeś coś o płakaniu… – odpowiedział Marcel, czując, jak szeroki uśmiech zaczyna wpływać mu na usta. – Ale okej, skoro to ja mam oceniać, to było dobrze.
– Dobrze?
– Lepiej niż z jakąkolwiek dziewczyną – doprecyzował.
– Nie, żeby zaraz było ich tak dużo – zakpił Bartek, wstając z łóżka. Zgarnął szklanki i ponownie dolał im alkoholu. – Ale w takim razie wszystko jasne! Sto procent homo! Chociaż nie, może nie sto. Trzeba coś odliczyć na panią Joasię – wyszczerzył się, a Marcel ponownie go trzepnął.
– Dałbyś sobie już spokój – mruknął i wyciągnął rękę po alkohol.
– Nigdy nie dam sobie spokoju – powiedział poważnie, a Marcel niestety wiedział, że była to prawda. Bartek nigdy nie przestanie go męczyć.
– Ale wracając do twojej aktualnej wielkiej miłości… – szepnął Sójka, przysiadając na samym skraju łóżka zdecydowanie dalej niż poprzednio. – To może opowiesz mi coś więcej o tym całym Marcinie.
– Nie ma co opowiadać – mruknął niepocieszony, zatapiając spojrzenie w alkoholu. W dalszym ciągu nie podchodziła mu whisky, nawet z colą. Śmierdziała i była mocna jak cholera. – Bo, jak się okazało, ma chłopaka. Chłopaka, rozumiesz to? Poznałem go dzisiaj, pierdolony sztywniak – warknął, przenosząc rozeźlone spojrzenie prosto na przyjaciela, który przez chwilę trawił nowe informacje.
– Ale chociaż jest gejem… – doszukiwał się jasnych stron Sójka.
– Ta… Zajętym. Wiec marne to pocieszenie. – Westchnął. Napił się ponownie, a Bartek mu zawtórował.
– Czyli to stąd ta nagła potrzeba upicia się? – zapytał odkrywczo, opierając się swobodniej o ramę łóżka.
– Ano, szkoda tylko, że alkohol nie zadziałał tak, jak trzeba – mruknął z żalem. Fakt, był podpity, może nawet odrobinę pijany, ale to wciąż nie był ten stan, który chciał osiągnąć. Czuł się lekko, myśl o Marcinie już tak nie bolała, ale wciąż… Powinien nie czuć nic albo czuć tylko alkoholowe upojenie, które zmiotłoby go z nóg.
– To pij szybciej. Zatkaj nos i już – zaproponował niezbyt mądrze Bartek, bo on, w przeciwieństwie do Rogackiego, był już nieźle zrobiony. W głowie mu szumiało, uśmiech nie schodził mu z twarzy, a co do myślenia, to nie było ono zbyt klarowne.
– To głupie.
– Głupie, niegłupie. Skuteczne.
– Ale pijesz ze mną – zażądał Marcel, unosząc szklankę do góry. Bartek stuknął się z nim szkłem po czym, bez oporu i żadnego zatykania nosa, wypił cały alkohol. A gdy już wypił od razu polał. I wypił ponownie. A Marcel zrobił dokładnie tak samo.
Po takiej półgodzinnej kuracji oboje osiągnęli stan, o którym Marcel przez cały czas myślał. Leżeli w połowie na łóżku, w połowie na podłodze, nie mając siły się podnieść, aby zrobić ze sobą cokolwiek.
– Jest najlepszy, mówię ci – bełkotał Marcel, wpatrując się w rozświetlające sufit lampki. – Nie wiem, co on widzi w tym całym Łukaszu – ciągnął. – To jego totalne przeciwieństwo! Ponury gbur. I siedział cały czas na telefonie i nawet na niego nie patrzył.
– Głupi dupek!
– No głupi! W ogóle nie docenia tego, co ma!
– Skoro nie docenia, to może niedługo to stra… – Czknął. – Straci.
– Chciałbym.
– Tak się mówi, że jak bardzo czegoś chcesz, to w końcu to dostaniesz… – mruknął Bartek, przekręcając się na bok. Patrzył teraz na profil Marcela, ale obraz powoli dochodził do mózgu; był jakiś taki przytłumiony i rozbujany.
– No, już to widzę, jak Marcin rzuca Łukasza dla jakiegoś dzieciaka.
– Dla całkiem fajnego dzieciaka – skomentował przyjaciel, co wywołało na ustach Marcela leniwy uśmiech.
– Wiesz… Wydawało mi się, że on naprawdę… Naprawdę mnie lubi. Serio, tak mi się wydawało. Dawał mi oczywiste znaki, że mnie lubi. A skoro mnie lubi i jest gejem… – gadał bez większego sensu.
– To na pewno masz szansę! – rzucił z przekonaniem Bartek.
– Chyba do niego zadzwonię! – zakrzyknął w tym samym momencie.
– Czekaj, co? Nie! – Bartek chciał powstrzymać przyjaciela, który właśnie stoczył się całkowicie z łóżka i zaczął gramolić się z podłogi. Jego ruchy były chwiejne, ale Marcel najwyraźniej za punkt honoru obrał sobie dotarcie do telefonu. – Nie, nie, nie! To nie jest dobry pomysł – mówił Bartek, przekręcając się na brzuch i z klęczek wstając do pionu. Zakręciło mu się porządnie w głowie, tak że musiał przytrzymać się ściany, żeby przypadkiem z powrotem nie wylądować na dole. – Słyszysz, nie rób tego – syknął i podszedł do przyjaciela, który właśnie wykręcał numer.
No i stało się. Marcel wykonał połączenie.
We dwójkę przez chwilę patrzyli na telefon, a następnie Rogacki szybko przystawił słuchawkę do ucha. Czekał w napięciu, odczuwając rosnącą ekscytację. Porozmawia z Marcinem! Powie mu, co o tym wszystkim myśli…!
Lecz kiedy tak przyciskał telefon do ucha i zamiast sygnału brzęczała głucha cisza, a następnie matowy, irytujący głos oświadczający, że abonament chwilowo nie jest dostępny…
– Ma wyłączony telefon – rzucił iście zawiedziony, patrząc na przyjaciela ze smutkiem.
– Chwała Bogu! – odetchnął Bartek, po czym zabrał od Marcela urządzenie. – Nie możesz mu się tak odsłonić! Musisz go uwieść – podkreślił – a nie brać na litość.
Marcel popatrzył na przyjaciela tak, jakby ten co najmniej przyleciał z kosmosu, po czym parsknął śmiechem.
– Uwieść – zarechotał, podpierając się dłońmi o biurko. Dobre sobie! Już to widział: miał w sobie tyle wdzięku i powabu, że z pewnością by mu się to udało. Za to branie na litość faktycznie szło mu całkiem dobrze. Najwyraźniej bycie fajtłapą i ofermą życiową na coś jednak się przydawało…
– Głupi jesteś – skomentował Bartek.
– Ciebie uwiodłem. – Wyszczerzył się, mrugając zalotnie. – Skoro tak namiętnie dopraszałeś się o pocałunek…
– Co? Chyba śnisz!
– “Och, Marcel, całuj! Już nie mogę tak dłużej!” – naśladował głos Bartka. – “Zrób to teraz…! Nie wytrzymam już…!” – mówił, a Bartek z coraz większym niedowierzaniem gapił się na niego, jakby z księżyca się urwał. – Mmm – kontynuował Marcel, najwyraźniej bardzo się wczuwając. Niestety, nie dane było mu dłużej się wydurniać, bo Bartek z siłą większą niżby wypadało, zamknął Marcelowi gębę. – Hmpf – wycharczał Rogacki z pretensją.
– Masz za swoje, palancie.
– Mmm!
– Och, co? Nie możesz oddychać? – zapytał przekornie, uśmiechając się półgębkiem. – Tak mi przykro – szepnął nieprawdziwie. Mina jednak szybko mu zrzedła, kiedy to Marcel niespodziewanie polizał go po ręce. – O ja pierdole! Jesteś obrzydliwy! – Wyrwał rękę jak oparzony i wytarł ją szybko o spodnie.
– Teraz to fuj, co? – zaśmiał się, unoszą brwi.
– Jezu, ta dzisiejsza decyzja to był największy błąd mojego życia – jęknął, załamując ręce. Marcel poklepał go po ramieniu pokrzepiająco, coby tak otuchy przyjacielowi dodać, po czym powiedział: