sobota, 21 kwietnia 2018

Rozdział 4


Jakkolwiek starał się coś ogarniać, tak kompletnie mu to nie wychodziło. Nawet fakt, że znalazł się sam na sam ze swoim wrogiem numer jeden, nie mógł pobudzić go do działania. Po prostu… oparł tę waloną głowę o stolik i ni cholery nie mógł jej unieść. Nieważne, że miał wrócić do domu. Nieważne, że Kacper siedział tuż obok, najwyraźniej coś do niego mówiąc. Wszystko to nieważne. Czuł się zbyt ciężki, by wstać i zbyt lekki, by czymkolwiek się przejmować. Tylko pęcherz zaczynał go ponownie rwać…

I, cholera, był pijany.

– Zamierzasz tu tak siedzieć całą noc? – To zdanie dotarło do niego w całości. Być może dlatego, że w głosie chłopaka w końcu dało się wyczuć nutkę irytacji.

– Zamierzam, jeżeli miałoby to oznaczać, że się odczepisz i pójdziesz – wybełkotał twarzą w stół, ale najwyraźniej słuch Kacpra był perfekcyjny i wyłapał, no mniej więcej, sens wypowiedzianych słów.

– Marzysz, Rogacki.

– Po prostu mnie zostaw – sapnął, odwracając głowę w stronę Wawrzyńskiego. Bez problemu mógł dostrzec jego twarz, która była oświetlona przez ekran telefonu. Nienawidził jej. Nie wiedział, czemu wciąż i wciąż go nękała, nie dając mu spokoju.

– Nie ma mowy.

– Dlaczego?

– Bo jesteś pierdoloną ciotą i pewnie wjebałbyś się pod jakiś samochód! Dzwonię po taksówkę.

– Nie! – zaprotestował, podrywając się do siadu. Zakręciło mu się porządnie w głowie, a w gardle poczuł ostry smak wymiocin. Na szczęście przełknął wszystko i nie obrzygał sobie spodni ani nie zbłaźnił się przed Kacprem, co z dwojga złego było jednak ważniejsze. – Żadnych taksówek – wybełkotał, wstając chwiejnie. Jako że Kacper blokował mu krótszą drogę, musiał przebrnąć przez dłuższy odcinek i wydostać się jakoś z tej stolikowo-ławkowej pułapki. Widząc, że Kacper również wstaje, najwyraźniej pocieszony myślą, że zwłoki ożyły, rzucił szybko:

– Idę się odlać.

Poszedł. Co prawda chwiał się, co było niedopowiedzeniem, gdyż miotało nim na prawo i lewo, ale w końcu udało mu się dotrzeć do pobliskiego drzewa, wesprzeć się na nim i w końcu opróżnić pęcherz.

Och.

Tego mu brakowało.

Kiedy się odwrócił, zauważył, że Kacper stał kilka metrów za nim odwrócony do niego bokiem. Wpatrywał się w ekran telefonu, miał zmarszczone brwi.

– Dzwonisz? – zapytał, spłoszony. Perspektywa jazdy samochodem z Kacprem nie wydawała mu się odpowiednia. Zwłaszcza, że wciąż czuł smak wymiocin podchodzących mu do gardła.

– A chcesz?

– Nie.

– Więc nie – padła spokojna, miarowa odpowiedź.

Zapadła cisza, podczas której Marcel z powrotem doczołgał się do ławki. Tym razem usiadł na jej brzegu, a po chwili, całkowicie wypompowany, położył się. Wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w drewniany sufit, oddychając głęboko. Świat nadal wirował, a on czuł się totalnie wymęczony. To nie był dobry dzień. To nie była dobra impreza ani nawet udane spotkanie. W porządku – inni bawili się całkiem nieźle, ale on…

– Tylko mi nie mów, że zamierzasz tu spać. – Ponownie w głosie Wawrzyńskiego usłyszał irytację.

I pomyśleć, że wszystkie te emocje towarzyszące Marcelowi podczas spotkania były spowodowane przez tego dupka.

Tak bardzo, bardzo, bardzo go nienawidził…

Czuł się bezsilny i tylko czekał na jakiś atak. Słowny czy fizyczny, to nie miało znaczenia.

Ale nic takiego się nie stało, a to dezorientowało go jeszcze bardziej.

– No, Rogacki. Wstawaj. Trzeba zawlec twoją dupę do domu.

– Dam radę sam – mruknął, ani myśląc się podnosić.

Kacper najwyraźniej się poddał. Tylko westchnął ciężko, a potem znowu zapanowała cisza. Chłopak usiadł na tyle blisko, że Marcel prawie stykał się głową z jego udem, ale to nie miało znaczenia. Wawrzyński zszedł na drugi tor – dopóki nie robił mu krzywdy, Marcel nie miał głowy, by aż tak się przejmować. Nie po tylu godzinach stresu. Teraz musiał… odpuścić.

Tak.

Przymknął powieki i wsłuchał się symfonię graną przez cykady. Mimo zamkniętych oczu, czuł, jak świat wiruje, przyprawiając go o szybsze bicie serca. Nie wiedział, ile czasu minęło, kiedy ponowie otworzył oczy. Bynajmniej nic się nie zmieniło. Nadal był pijany, a Kacper siedział przy nim wytrwale.

Dlaczego?

To już pozostawało dla niego zagadką.

– Serio będziesz siedział tu tak długo, aż nie wstanę?

– Ta.

– To bez sensu – skomentował.

– No co ty nie powiesz? – Ironiczna odpowiedź. W końcu coś z dawnego Wawrzyńskiego! – Po prostu wstań, Rogacki. To nie takie trudne.

I Marcel faktycznie zrobił, co zalecił Kacper. Chociaż o stopniu trudności to by akurat polemizował…

– Brawo.

Nie czekając, aż się rozmyśli i, o zgrozo, opadnie na ławkę z powrotem, Kacper wstał szybko i pewnie złapał Marcela za ramię. Uścisk był stanowczy, ale nie bolesny. Chyba Wawrzyński starał się go podtrzymać i zapobiec temu chwianiu się na wszystkie strony świata. Nawet działał taki układ. Może Marcel powinien czuć się skrępowany czy nawet przestraszony, ale alkohol i znużenie robiły swoje. A teraz, kiedy już szli, nie marzył o niczym innym, jak o tym, by znaleźć się już w domu i wylądować w łóżku.

Kacper nie odzywał się. I dobrze. Dzięki temu Marcel bardziej mógł się skupić na chodzeniu, a doprawdy różnie mu to wychodziło. Nogi mu się plątały i często wpadał na Wawrzyńskiego, a kiedy grawitacja odciągała go w drugą stronę, Kacper od razu go przyciągał, by dalej szedł w miarę równo. Miasto było opustoszałe, kiedy tak szli pośrodku dość wąskiego chodnika. Po ulicy nie przejechał żaden samochód, w blokach paliły się jedynie pojedyncze światła.

Było spokojnie.

Szli już jakiś czas, chociaż dalej znajdowali się dość daleko od domu Marcela. W pewnym momencie, kiedy skręcili w jedną z mniejszych uliczek, Rogackiego uderzył okropny smród, a to wywołało naprawdę nieciekawe reakcje. Gdy tylko odór kanalizacji dotarł do nozdrzy chłopaka, w jego brzuchu zaczęło się dziać piekło, a nim samym targnął tak gwałtowny odruch wymiotny, że nie był w stanie się powstrzymać. Szarpnął się mocno i, opierając dłonie na kolanach, zwymiotował.

– To jest chyba jakiś żart – usłyszał za sobą.

Co gorsza, trochę to trwało. Gardło paliło go żywym ogniem, a oczy łzawiły, kiedy torsje nie ustępowały. Marcel trząsł się, czując, że kolana zaraz się pod nim ugną i wyląduje w kupce swoich wymiocin. Na szczęście od takiego nieszczęśliwego rozwoju wypadków uratował go Kacper, który ponownie go podtrzymał. I chwała Bogu, bo naprawdę wątpił, czy byłby w stanie ustać na własnych nogach.

Wawrzyński patrzył na niego przenikliwie tym swoim lodowatym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Był zły. Musiał być, co sprawiło, że Marcel nie kulił się już tylko z powodu skręcających się wnętrzności, ale również i strachu przed samym chłopakiem.

Jak mógł? Całkowita świadomość wraz z poczuciem wstydu nagle zalała go niczym kubeł zimnej wody.

Boże, Boże, Boże.

Było mu cholernie wstyd, a Kacper wciąż patrzył! Na jego bladą twarz, załzawione oczy i było z tym Marcelowi naprawdę źle.

– Na pewno nie chcesz, żebym zadzwonił po taksówkę? – padło, a młodszy chłopak zamrugał kilka razy, nim zdołał pokręcić głową. Spodziewał się… czegoś innego. – Będziesz jeszcze rzygał? – Znowu pokręcił głową na nie. A przynajmniej miał nadzieję, że nie. – Dobrze. – Teraz, kiedy w końcu odrobinę wytrzeźwiał, mógł wyczuć w głosie Kacpra zmęczenie i zrobiło mu się jeszcze bardziej wstyd.

– Hej, przepraszam… – mruknął, spuszczając wzrok. Był totalnie zażenowany i zdenerwowany. Bał się spojrzeć na blondyna. Bał się też chociażby ruszyć, nie chcąc, żeby jego żołądek znowu zaprotestował. Jedynie dobrze, że zdążył się już przyzwyczaić do panującego wokół, niezbyt przyjemnego zapachu… Chociaż sam pewnie nie pachniał lepiej, co było jeszcze bardziej dołujące.

– I tak wiedziałem, że to się skończy w ten sposób… – powiedział z rezygnacją, po czym ruszył do przodu, ciągnąc chłopaka za sobą. Nadal go podtrzymywał, chociaż Marcel czuł się już trzeźwy i na tyle ogarnięty, że mógłby iść o własnych siłach, ale nic nie powiedział. Wyłączył się, dając się prowadzić blondynowi. Zatapiał się w smutku i wstydzie tak długo, aż w końcu się nie zatrzymali, a on nie rozejrzał się i ze zdziwieniem nie odkrył, że jest pod własnym blokiem.

– Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytał zaskoczony, przenosząc spojrzenie na twarz Kacpra.          

– Najwyraźniej. – Znowu ten zmęczony głos.        

– Która… Która godzina? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął na wyświetlacz. Najpierw zobaczył jedenaście nieodebranych połączeń, dopiero potem, że dochodziła już druga… – O Boże. Zapomniałem powiedzieć mamie, że… – Urwał i spojrzał ponownie na blondyna.

– Mam nadzieję, że będziesz miał ostry przypał. Należy ci się za to, co odwalałeś.

– Odwalałem? – Zapytał przerażony, robiąc wielkie oczy.

– Tak, odwalałeś.

– A-ale nie pamiętam, żebym… coś odwalał – zakończył kulawo, jeszcze bardziej przerażony.

– Wystarczy, że psułeś humor wszystkim wokół.

– Ja… – Przygryzł wargę, odwracając wzrok. Naprawdę to robił? Sam czuł się źle, ale inni wyglądali na zadowolonych – śmiali się, gadali.

– Przestań już. Doskonale wiem, z czego to wynika. Więc wypierdalaj już do domu, skończ trząść przede mną gaciami i darujmy sobie tę całą pogadankę – naskoczył na niego, a Marcelowi w końcu przypomniał się stary Kacper.

Cofnął się o krok i, nie patrząc na niego, właśnie to miał zamiar zrobić. Wrócić do domu, położyć się do łóżka i rozmyślać nad sensem istnienia.

– Tak… – zgodził się, czując, jak głos mu drży, po czym jak najszybciej odwrócił się na pięcie, otworzył drzwi i niemalże panicznie zaczął wspinać się na trzecie piętro.

To był najgorszy dzień w jego życiu.

I, jak się okazało, to wcale nie był koniec, bo w mieszkaniu czekała na niego mama. Z podkrążonymi oczami, blada, niemalże się popłakała na jego widok. Jeszcze nigdy jej tak nie zrobił… A to już przechyliło szalę.

Był beznadziejny.

Popsuł humor swoim znajomym, a także zmartwił Ewę na śmierć, na dodatek rzygał jak kot, zmuszając Kacpra, by ten z nim został i pilnował go jak małego dziecka. Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Na szczęście kobieta go długo nie trzymała. Również musiała zauważyć, w jakim jest stanie i wszystkie poważne rozmowy musiały zaczekać do jutra. Odesłała go tylko dość oschle do łóżka, ale Marcel nie zamierzał oponować. Czuł się tak beznadziejnie i słabo, że nawet nie miał siły pójść do łazienki się umyć, lecz kiedy znalazł się już w łóżku, sen uparcie nie nadchodził. Przeciwnie, Marcel leżał z otwartymi oczami, przypominając sobie wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Brzuch go zaczął boleć jeszcze bardziej, głównie ze stresu i poczucia winy. Naprawdę był aż taki nieznośny? I czy to jego wina? Skoro to Kacper był tym złym, to czemu on teraz leżał kompletnie rozbity i to on wyszedł na… Kogo? Chama? Nudziarza? Kompletnie aspołecznego, psującego nastrój innym nastolatka z jakimś pieprzonym, nie wiadomo jakim problemem?

A Kacper?

Dlaczego się tak zachowywał? Dlaczego nic mu nie zrobił? Niczego nie wytykał, nawet z nim został… Tylko po to, by na sam koniec potraktować go jak kompletne gówno. Może taki był plan.

A może żadnego planu nie było.

Obudził się z okropnym smakiem w ustach, z bolącą głową i ściśniętym żołądkiem. Suszyło go niemiłosiernie, a on sam nie miał siły wstać. Na szczęście, ktoś – zapewne jego mama – zostawił na stoliku przy łóżku butelkę wody, którą chłopak pochłonął w całości niemal od razu. Dopiero, kiedy to zrobił, powlókł się do łazienki pod prysznic. Na razie odseparował się od wszystkich nieprzyjemnych myśli, starając się zapomnieć o minionej nocy. I o tym, jak bardzo był beznadziejny.

Po chwili to drugie uderzyło go ze zdwojoną mocą.

Była godzina dwunasta. Miał dwa nieodebrane połączenia. Od Marcina.

Serce zabiło mu w szaleńczym tempie, kiedy to ubierał się błyskawicznie i wystukiwał jeszcze SMS-a do Słowińskiego. Wystarczyły mu cztery minuty, by wybiec z mieszkania z jeszcze mokrymi włosami i udać się na przystanek w tempie tak zawrotnym, że każdy szanujący się atleta by mu pozazdrościł.

O wpół do pierwszej zadzwonił dzwonkiem do drzwi i całkowicie zdenerwowany czekał, aż Marcin mu otworzy. Albo i nie, w końcu miał do tego całkowite prawo… Na szczęście po chwili drzwi się przed nim otworzyły, a jego oczom ukazał się jak zawsze perfekcyjny Słowiński.

– Hej… – wydyszał, ciągle nie mogąc złapać oddechu po szaleńczym biegu od przystanku do domu Marcina.

– Ciężka noc? – zapytał mężczyzna, przepuszczając go w drzwiach.

– Żebyś wiedział – jęknął. Kiedy się pochylił, by zdjąć buty, poczuł, jak świat zakołysał mu się niebezpiecznie przed oczami. Przytrzymał się framugi, co raczej nie uszło uwadze Marcina. Tyle dobrze, że chociaż tego nie skomentował, bo Marcel tak czy siak miał ochotę zapaść się pod ziemię.

– Chcesz coś do picia? – zapytał na wstępie. – Kawa, herbata?

– Ni… – zaczął, jednak urwał po chwili. – Może być woda.

– Woda. Okej.

To powiedziawszy, poszli do kuchni, gdzie Marcel został obdarowany dużą szklanką chłodnej wody wraz z kostkami lodu. Pił ją powoli, czując jak jelita skręcając mu się w supeł, a żołądek bulgocze w proteście.

– Kac morderca? Wiesz, mogłeś powiedzieć, że źle się czujesz i zostać w domu. Dla mnie to nic takiego.

– Daj spokój. I tak już się spóźniłem i w ogóle… Przepraszam – mruknął, czując, jak się rumieni. Miał ochotę walnąć głową w ścianę, może wtedy jego głupota wyleciałaby przez uszy… – To się już więcej nie powtórzy. Od dzisiaj nie piję – powiedział grobowo, przenosząc spojrzenie na Marcina, który na początku może i starał się pozostać poważnym, jednak po chwili nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a potem wyszczerzył się jak głupi.

– Ile razy ja już to słyszałem… Najczęściej ze swoich własnych ust.

– Mówię poważnie.

– Mhm…

– Serio!

– No dobra, dobra. Ale wiesz, że ponoć na kaca najlepsze jest kilka głębszych?

– Przestań – jęknął głucho, zaciskając palce na krawędziach szklanki. Czuł, jak pot wstępuje mu na plecy, a żeby było śmieszniej, zaczynała go boleć głowa.

– No dobra. To może aspiryna?

– Nie… Raczej dam radę bez. Jak nie, to najwyżej padnę gdzieś trupem – zażartował słabo.

Nie żeby to zaraz była jakaś wielka strata, przeszło mu przez myśl.

Marcin, na szczęście, już więcej się nie wtrącał, więc Marcel mógł w końcu na spokojnie złapać oddech i uspokoić się trochę. Brzuch nadal go bolał i pracowało mu się okropnie, ale starał się jakoś nad tym panować. W krytycznych sytuacjach wymykał się do łazienki, by oblać rozpaloną twarz chłodną wodą… I jakoś to było.

Czas dłużył mu się w nieskończoność, a ból egzystencjalny chyba było po nim widać, bo po trzech godzinach Marcin stanął w progu i najwyraźniej zlitował się nad Rogackim.

– Dobra, koniec na dzisiaj, co? Zaraz faktycznie mi tu zejdziesz, a to nie poprawiłoby mojej reputacji.

– No co ty, gorzej i tak już nie będzie. – Chłopak odwrócił się przodem do Słowińskiego i posłał mu słaby uśmiech. Mężczyzna zaraz go odwzajemnił, tylko w swoim bardziej promienistym wydaniu. Marcelowi od razu zrobiło się lepiej na duchu.

– No niby… To skoro tak, to może zostaniesz jeszcze? Zrobię herbatę. Powinna pomóc na żołądek.

Chłopak zastanawiał się przez chwilę, ale myśl, że zaraz znowu miałby wyjść na to piekielne słońce i tłuc się w parnym autobusie, przechyliła szalę. Może i wolał posiedzieć tutaj w klimatyzowanym pomieszczeniu do momentu, aż mu przejdzie. O ile mu przejdzie…

– No dobra, czemu nie.

– Świetnie – odparł mężczyzna. – To chodź do salonu. Zrobię herbatę i zaraz przyjdę.

Słowiński posłał Marcelowi uśmiech zanim odwrócił się i wyszedł do kuchni. Rogacki natomiast rozejrzał się jeszcze po pokoju, odłożył ręcznik papierowy na miejsce i w końcu udał się do salonu. Po raz kolejny uderzyło go, jak ładnie było tu urządzone. Jasne barwy, dekoracje i kwiaty sprawiały, że łatwo się było wyluzować w takim otoczeniu. Puchate koce i białe firanki tylko dodawały uroku. Podreptał przez pokój, a jego głowa, gdyby mogła, obracałaby się pewnie dookoła własnej osi, żeby uchwycić całą magię tego miejsca. Było tu bardzo przytulnie. Czuć było, że ktoś, kto pracował nad tym miejscem, włożył dużo wysiłku, by teraz prezentowało się w taki sposób.

Nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, podszedł do kremowej kanapy i usiadł centralnie przed telewizorem. Ręce położył na brzuchu, nogi wyciągnął na dywanie, a głowę oparł na oparciu. Wygodnie mu tu było. Przymknął nawet na chwilę oczy, żeby odpocząć i tak po prostu odetchnąć, a kiedy zaciągnął się powietrzem, mógł poczuć delikatny zapach; bardzo przyjemny, naturalny. Nie potrafił go zidentyfikować, ale była to naprawdę miła dla zmysłów mieszanka. Niemalże zachęcała, by położyć się na tych kocach i wtulić w nie twarz, zapominając o dyskomforcie, złym samopoczuciu i po prostu zasnąć… Zignorować ciche szuranie i stuknięcie szła o szkło, a nawet lekkie ugięcie się kanapy obok…

Zaraz, zaraz.

Ugięcie się kanapy?

Nie mając wyjścia, otworzył oczy i spojrzał na siedzącego obok mężczyznę. Czuł się przyjemnie wyciszony i rozluźniony. Jego organizm też się trochę uspokoił, więc naprawdę nie było źle.

– Przepraszam, przysypiam. – Uśmiechnął się przepraszająco rozleniwiony do granic możliwości. Spojrzał na przyniesioną tackę z herbatą, cukrem i plastrami cytryny. Z trudem oderwał się od oparcia, żeby przygotować swój napar tak, jak lubił.

– Nie szkodzi. – Mężczyzna również sięgnął po kubek i napił się powoli. Marcel dopiero po chwili zorientował się, że się gapił. Nie powinienem się gapić, stwierdził, odwracając wzrok. Tylko jakoś trudno mu było skupić się na czymś innym, kiedy ten facet siedział obok. Nie wiedzieć czemu, jakoś go rozpraszał. Trochę też zastanawiał. Właściwie nic nie wiedział o tym Słowińskim. Kim jest? Czym się zajmuje? Dlaczego wynajmuje kogoś, kto kompletnie nie jest mu potrzebny? Dlaczego teraz pije z nim herbatę, zamiast wygonić go do domu?

Może był samotny? Sam w takim dużym domu…

– Długo już tu mieszkasz? – zapytał Marcel o pierwsze, co mu przyszło do głowy.

– Coś koło tygodnia. Jak się widzieliśmy wtedy u Szymona, to właściwie dopiero przyjechałem z Warszawy.

– Nie żal ci było przenieść się na tę „gorszą” stronę Polski? – zapytał od razu, opierając brodę o brzeg kubka. – Jednak stolica…

– Nie. Mam tu rodzinę, o czym trochę zapomniałem. No i to w tym mieście się wychowywałem. Warszawa jest fajna, ale na chwilę, przynajmniej dla mnie. Na studiach było intensywnie, wiadomo. Ale z każdym rokiem zafascynowanie stolicą powoli mijało, a poczucie nieustannego biegu coraz bardziej dawało się odczuć. Po prostu zmęczyłem się tym ciągłym dążeniem do dorównywania innym. No i oto z powrotem jestem tutaj.

– I jak?

– Jeszcze trudno mi to określić, w końcu to dopiero tydzień, ale… jak na razie mi tu lepiej.

Marcel zamyślił się wyraźnie, ponownie nieświadomie obserwując profil Marcina. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby tęsknić za odrobiną spokoju i ciszy. Może to przez tę energię, którą wręcz promieniował. Ciągle się gdzieś kręcił i mówił. Mówił, mówił, mówił i uśmiechał się. Wydawał się przy tym naprawdę naturalny, jakby nic go to nie kosztowało.

– Ale wiesz… dopiero niedawno uświadomiłem sobie jak bardzo moje kontakty z rodzicami ucierpiały. Z nimi, z Kacprem. Takie wyjazdy nie służą budowaniu relacji. Tak się rozeszliśmy, że teraz nawet nie mamy o czym rozmawiać. – Wzruszył lekko ramionami.

– Ale jesteś tu teraz. Jest szansa, że wszystko wróci do normy – wtrącił, nie wiedząc do końca, co mógłby powiedzieć. Może to nie była najpoważniejsza rozmowa w jego życiu, ale czuł się zaskoczony, że Słowiński poruszył z nim ten temat. Bo w końcu kim on był? Dzieciakiem, który chodzi do niego sprzątać. Samo to, jaki Marcin ma do niego stosunek, wiele mówiło o jego osobie i Rogacki bardzo to doceniał. Nie musiał przy nim czuć się tym gorszym, mimo że, z oczywistych przyczyn, czasami właśnie tak było.

– Wiadomo, nie po to tutaj przyjechałem, by teraz siedzieć z założonymi rękami! – Mężczyzna klepnął się energicznie po udach, a Marcel ponownie się uśmiechnął. W tym człowieku było tyle mocy, że nawet pomimo potężnego kaca i mocno przeciętnego samopoczucia czuł się tutaj z nim naprawdę dobrze. Jakby cała ta energia, którą promieniował Słowiński, przechodziła również na niego. I wszystko byłoby naprawdę fajnie, gdyby nie nagłe odezwanie się jego żołądka. I to nie jakieś takie ciche burknięcie. O nie, to było niczym jakieś trzęsienie ziemi! W brzuchu, co prawda, ale nadal… Totalnie upokarzające!

– Jestem masakrycznie głodny. Nic dzisiaj jeszcze nie jadłem – wytłumaczył się, zaciskając jedną rękę na brzuchu, jakby to miało mu pomóc.

– To czemu nic nie mówisz? Zrobię coś – oświadczył mężczyzna, wstając od razu.

Widząc to, Marcel również błyskawicznie się podniósł.

– Nie, no coś ty. Nie będę ci zawracał głowy – mówił, podążając za mężczyzną. W rękach dalej trzymał swój kubek, bo nie za bardzo chciał rozstawać się z herbatą; ta była jakaś lepsza niż domowa.

– Jakie zawracał... – zbagatelizował Słowiński, machając od niechcenia ręką.

– Naprawdę, zjem w domu. Zaraz się będę zbierał. I tak już się zasiedziałem – powiedział, sprawdzając godzinę w telefonie. – Już po szesnastej.

– Tak, ale przyszedłeś dwie godziny później, niż to było w planie, więc wcale się nie zasiedziałeś.

– Oj, już mi nie wypominaj! – wyszczerzył się i pociągnął Marcina za koszulkę, bo ten dalej uparcie kierował się do lodówki. – Naprawdę, nie trzeba – oznajmił, wzruszając ramionami.

– W porządku… Nadal źle się czujesz? – Czujny wzrok prześlizgnął się po sylwetce chłopaka, nie dostrzegając żadnych niepokojących objawów. Nawet skóra Marcela odzyskała trochę koloru.

– Już lepiej, ale…

– Dobra, dobra. Wszystko jasne. Idź wylecz kaca, potem pogadamy.

– Tak właśnie zrobię – rzucił, nie mogąc powstrzymać bladego uśmiechu. Wziął jeszcze łyka herbaty, po czym odstawił ją na blat i korytarzem powędrował do przedpokoju. Uważał przy schylaniu, żeby nie dopadły go żadne mdłości, jednak i z tym się uporał całkiem nieźle.

– No to… – zagadnął i spojrzał na opierającego się o framugę Marcina. Jego wzrok samoistnie, bez udziału woli, prześlizgnął się po ciele mężczyzny, zanim dotarł do twarzy. – Biorę hajs i spadam, co? – ponowienie się wyszczerzył, podchodząc kilka kroków w jego stronę. Ten pokiwał tylko głową, najwyraźniej rozbawiony i dał chłopakowi pieniądze.

– Spadaj. W ogóle, jeżeli pasuje ci bardziej przychodzić na dwunastą, to dla mnie to żaden problem.

– Hmm… Właściwie to nie wiem. Zastanowię się i napiszę, okej?

– Jasne.

– To cześć!

– No cześć!

Drzwi zamknęły się za Marcelem, a on przez całą drogę powrotną nie mógł przestać się uśmiechać.


Aktualizowane: 29.07.2019 | 18.08.2020

8 komentarzy:

  1. Milutki ten cały Marcin, aż za milutki. Za to Kuba, ewidentnie coś ma do Marcela, hihi będzie ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda mi Marcela :/ Miała być dla niego imprezka, a skończyło się, że siedział zestresowany :/ Ciekawa jestem, jak to dalej się potoczy i hmmm... Powoli zaczynam shipować twoje postacie 😄 Ale jeszcze potrzebuje paru rozdziałów, by ostatecznie podjąć decyzje z kim widzę Marcela 😅 Tak więc ciekam niecierpliwie na kolejne części. Bardzo mi się podoba twoje opowiadanie ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    zastanawia mnie zachowanie Krystiana teraz to był taki w porządku, normalnie się zachowywał, o jak pięknie kac morderca dopadł Marcela ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, w ogóle nie szkoda mi Marcela. Jak to mówią, naważył piwa, to teraz musi go wypić. Oczywiście wymiotowanie przy innych ludziach nie jest zbyt miłe, zwłaszcza w towarzystwie „wroga numer jeden”, ale należało mu się. I tak, wyszedł na nudziarza, który swoim zachowaniem popsuł nastrój innym. Nawet dobrze, że to właśnie Kacper mu to uświadomił. Będzie to dla Marcela bolesna, ale, mam nadzieję, życiowa lekcja.

    „Od dzisiaj nie piję” = największe kłamstwo, jakie człowiek wypowiada po imprezach. :D

    No dobra, nie jestem chamem bez serca, więc przyznam się, że w pewnym momencie współczułem Marcelowi. „Brzuch nadal go bolał i pracowało mu się okropnie, ale starał się jakoś nad tym panować.” Raz zdarzyło mi się iść do pracy na kacu, więc wiem, co to znaczy. Nikomu nie polecam! :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że takie wymiotowanie przy Kacprze to kolejna swoista rodzaju trauma dla niego XD Marcel to specyficzny człowiek, nie ma co ukrywać; stłamszony, niepewny, taki który niby zaczął sobie układać życie po gimnazjum na nowo, ale gdzieś tam w środku dalej jest tą samą osobą - a Kacper mu o tym przypomniał.
      Poza tym tak chcę tylko wspomnieć, że dużo wyolbrzymiam w tym opowiadaniu :) To komedia, nie jest pisana na poważnie, więc taka stylistyka jakoś mi tu pasowała. :D
      "Od dzisiaj nie piję", chyba każdy z nas ma to zdanie na swoim koncie ^^
      Dobrze też wiedzieć, że udało mi się troszkę roztopić Twoje serduszko! Pracowanie na kacu faktycznie musi być okropne. Dobrze, że jeszcze tego nie doświadczyłam.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, nie powiedziałbym, że Marcel jest aż taki niepewny. :D Okej, rozumiem jego traumę z czasów gimnazjum, ale momentami jego myśli brną za daleko, tzn. gdybym nie znał fabuły, to uznałbym nawet, że jest zbyt pewny siebie. Ale nieważne, nie chcę, żebyś pomyślała, że się czepiam. :D

      I lepiej, żebyś nie doświadczyła. :D Oczywiście wszystko zależy od rodzaju wykonywanej pracy, z drugiej strony, kac sam w sobie nie jest przyjemny. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Ja zawsze uważam, że ludzie z takim optymizmem są niebezpieczni....
    Marcin, hmmm, nadal nie potrafię rozgryźć. Kacper chyba lubi Marcela. Zobaczymy co będzie dalej.

    OdpowiedzUsuń