wtorek, 17 kwietnia 2018

Rozdział 3

Sobota faktycznie nadeszła szybko – zbyt szybko, by Marcel mógł się na nią psychicznie przygotować. Co gorsza, wczoraj w pracy miał taki ruch, że dzisiaj ledwo co mógł się zwlec z łóżka, tak go wszystko bolało. I pomyśleć, że tylko miał stać przy garach… Ha! Dobre sobie. Anita chyba z pięć razy go poprosiła, żeby poszedł również ogarnąć salę, bo dziewczyny same nie wyrabiały.

Więc Marcel pomagał.

I to nie tylko wtedy, gdy musiał. Po prostu w niektórych momentach, kiedy wychylał nos z kuchni, robiło mu się żal koleżanek, które zmuszone były sprzątać i kelnerować w biegu. No i… był nowy. To chyba stawiało go w złej pozycji. Co nie zmieniało faktu, że ogólnie była to dość niewdzięczna praca.

Teraz miał się zmierzyć z kolejną. Stał właśnie przed wskazaną mu posiadłością, przestępując z nogi na nogę. Cholera, znowu się denerwował. Mimo to starał się nie dopuszczać do siebie negatywnych emocji, wciąż pamiętając o przyjaznym nastawieniu Marcina. Dlatego też, przełamując strach, otworzył furtkę. Ta puściła od razu, a oczom Marcela ukazał się duży dom otoczony ogromem zielonej przestrzeni. Nieźle. Zbliżając się powoli w stronę drzwi wejściowych, nie mógł oderwać wzroku od pięknej posiadłości – sporego tarasu i ładnych kolumienek zdobiących wejście.

Boże, jak on by kiedyś taki chciał! Duszę by diabłu sprzedał, żeby się dorobić takiego majątku! Chociaż raczej nie miał co marzyć… Na razie miał tu po prostu sprzątać. To były jego realia.

Wzdychając ciężko, zapukał donośnie i wlepił wzrok w drzwi, które już po chwili się otworzyły. W progu stanął nie kto inny, jak Marcin właśnie. Tym razem był ubrany luźno – w zwykły biały podkoszulek i jasne spodnie do kolan. Rogacki nawet zarostu się dopatrzył na jego twarzy, chociaż mężczyzna był tym typem, któremu dwudniowy zarost bardziej dodawał, niż ujmował. Mimo to dobrze było się upewnić, że facet nie był idealny, bo inaczej Rogacki mógłby się jakiś kompleksów nabawić!

– Marcel, tak? Super, że jesteś. Wchodź. – Chłopak przekroczył próg, rozglądając się ciekawie. 

– Mhm – mruknął dość skrępowany. Jakoś tak dziwnie mu było, niezręcznie. Jak zawsze, kiedy pakował się w nieznane. – Nie no, ładnie masz tutaj – wypalił, chcąc przełamać jakoś nieśmiałość. Zresztą, zawsze dużo paplał. Już taki miał mechanizm obronny – wolał pleść głupoty, niż pozwolić, by wkradała się gdzieś cisza.

– To tylko przedpokój. – Brew mężczyzny uniosła się, a wargi wykrzywiły w lekkim uśmiechu. Pewnie mu się miło zrobiło, że ktoś docenił jego skromne mieszkanko, ot co!

– No to ładny masz przedpokój – wyszczerzył się, kończąc zdejmować buty. Wyprostował się zaraz, zauważając, że różnica między ich wzrostem nie była zbyt duża.

– Biorąc pod uwagę, że spędzisz w tym domu trochę czasu, to cieszę się, że ci się podoba – padła dyplomatyczna odpowiedź. – Jednak mieszkanie nie jest jeszcze całe wykończone, więc nie wszystko tak wygląda. Właściwie, to wygląda bardzo, bardzo źle i już nie mogę na to patrzeć. W następnym tygodniu przyjedzie reszta mebli, więc będzie sporo roboty.

– No spoko, damy radę. – Wypiął dumnie pierś, jakby co najmniej miał ludzi ratować czy wykonywać inny, równie ważny zawód. Przy tym całym gimnastykowaniu aż mu coś w kręgosłupie strzeliło, zapewne po wczorajszym staniu przy garach, więc szybko wrócił do swojej zwyczajowej pozy. Marcin chyba również na to zwrócił uwagę, bo zapatrzył się na chłopaka jakoś tak litościwie i jedynie pokręcił z rozbawieniem głową.

– Dobra, dobra. Zobaczymy, jak się spiszesz, bo na razie naniosłeś mi tu tylko piasku – zauważył z przymrużeniem oka, wskazując brodą na podłogę. Marcel szybko przeniósł wzrok w okolice swoich butów i, faktycznie, dostrzegł sporą ilość jasnych ziarenek. W normalnych okolicznościach pewnie nawet by nie zwrócił uwagi na ten lekki bałagan, ba, nikt pewnie by tego nie zauważył, a to kazało Rogackiemu myśleć, że Marcin może być jakimś… pedantem!

– Wszystko jest pod kontrolą – zapewnił, zerkając niepewnie w oczy mężczyzny. Widząc jednak, że ten wyraźnie go podpuszcza i najpewniej śmieje się w duchu z biednego chłopaka, wyluzował się trochę. – No wiesz co? Nie musisz mnie tak stresować… – rzucił, udając, że go to wcale nie obeszło.

– Nie wydajesz się chociaż w połowie tak zestresowany, jak podczas naszego pierwszego spotkania. – Marcin zmienił ton. Teraz rozbrzmiewała w nim ciekawość i nutka powagi, dokładnie taka sama jak wtedy, kiedy rozmawiał z bratem.

Tym razem Rogacki naprawdę poczuł się nieswojo. Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, nie wiedząc za bardzo, jak ma się do tego odnieść. Czy Marcin w ten sposób wyrażał swoją krytykę wobec jego zachowania…? A może to zwykłe stwierdzenie faktu? Tak czy inaczej, atmosfera nagle się zmieniła, a chłopak poczuł się niepewnie w tym wielkim, obcym domu. W końcu Marcin był bratem Słowińskiego… Więcej! Sam był Słowińskim! Możliwe, że przeszedł na ciemną stronę mocy…

– A powinienem? – zapytał, zmuszając się, by spojrzeć w twarz mężczyźnie. Chyba i on wyczuł nagłą zmianę nastroju, bo zmarszczył brwi i jakoś tak ze zdziwieniem spojrzał na Marcela.

– Nie, oczywiście, że nie! – zapewnił od razu, jakby taka sugestia co najmniej go uraziła. – Chodź, pokażę ci dom – dodał szybko, zapewne chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji.

Więc Marcel poszedł. Przedpokój nie okazał się być jedynym tak ładnie zrobionym pokojem w całym mieszkaniu. Kuchnia była urządzona w nowoczesnym stylu i panował tam absolutny porządek. Wszystko niemalże lśniło – od blatów, przez zlew, na lodówce i kuchence kończąc. Przynajmniej kurzu to tam Rogacki się nie dopatrzył. Tak samo zresztą jak w salonie, dwóch łazienkach i sypialni. Dlatego też z każdym kolejnym krokiem zastanawiał się, co on tutaj, do cholery, robił?! Dopiero, kiedy odwiedzili następny pokój, Rogacki dostrzegł jakieś ubytki. W tym wypadku ubytki mebli. Ściany również nie były jeszcze pomalowane, jedynie podłoga była zrobiona. I szczerze mu ulżyło, bo różne myśli już zaczynały chodzić mu po głowie. Zaczynając od tych całkiem normalnych, a kończąc na tych najbardziej absurdalnych. Ale! Nic przecież nie mógł poradzić na to, że odrobinę podejrzane to wszystko było. Marcin, który miał rodzinę jaką miał, spraszał do siebie obcych chłopców „na sprzątanie” do domu, którego wcale nie trzeba sprzątać! Podejrzane, prawda?

– Dobra, już się zaczynałem trochę martwić, że raczej nie będę miał tu za dużo do roboty – rzucił, wchodząc w głąb pomieszczenia. Rozejrzał się po nim, ale nie dopatrzył się niczego ciekawego –  ot, puste ściany i masa wolnej przestrzeni. – Co tu będzie?

– Pokój gościnny. Jakby Szymon albo Kacper chcieli wpaść. – Marcel skrzywił się na to wytłumaczenie. Obaj panowie nie wzbudzali w nim pozytywnych odczuć i chociaż ze Słowińskim sprawa była raczej skomplikowana – nie mógł mieć pretensji ot tak, z dupy do tego faceta – tak z Kacprem było inaczej. Niechęć do chłopaka aż biła z Marcelowych oczu. – Idziemy dalej?

Rogacki pokiwał głową, po czym wyszedł z pokoju, którego nie za bardzo polubił… Myśl, że mógłby w nim spotkać jeden z jego nocnych koszmarów, nie napawała go optymizmem, więc może i lepiej, że pomieszczenie było niezrobione – Kacper ani Szymon nie pojawią się tutaj zbyt szybko.

– Góra jest jeszcze w kompletnej rozsypce, wszędzie walają się jakieś papiery, w niektórych pokojach również nie ma mebli, a jak już są, to trzeba je dopiero poskładać. Ale chodź, nie zajmie nam to dużo czasu. – Tak jak powiedział Marcin, szybko uwinęli się ze zwiedzaniem piętra. Ponoć była to bardziej część „biurowa”. – Więc zostaje nam jeszcze dół i ogród.

– Dół?

– Mhm, taka… piwniczka.

– No nie wiem, od dziecka uczą mnie, bym nie chodził w takie miejsca z nieznajomymi – powiedział głupkowato, posyłając Marcinowi rozbawione spojrzenie. 

– Jakkolwiek to nie zabrzmi, obawiam się, że tym razem nie masz wyjścia. – Słowiński uśmiechnął się kącikiem ust, po czym otworzył drzwi prowadzące na dół. Zszedł pierwszy po krętych, wąskich schodach, a Marcel popędził za nim. 

– Okej... Trochę tu przerażająco – powiedział, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było tu okien, a żarówka dawała marne, żółte światło. – Chyba faktycznie coś jest w tym „nie ufaj nieznajomym”. Jesteś pewien, że nie zamierzasz mnie zadźgać jakimś nożem?

– A widzisz, żebym miał nóż?

– No… Nie bardzo właśnie. To ta niepewność… Jest jeszcze gorsza! – Marcel roześmiał się jak dziecko, widząc krzywy wyraz twarzy Słowińskiego.

– Dobrze wiedzieć jakie masz o mnie zdanie – rzucił kwaśno, kręcąc z niedowierzaniem głową. Najwyraźniej nawet jego przerosło poczucie humoru Marcela! Chociaż nie było ono raczej najwyższych lotów… – Ale nie martw się na zapas, zajrzyj do środka, to rozwieje twoje wątpliwości – dodał ironicznie, a kiedy Rogacki otworzył kolejne drzwi, aż mu szczęka opadła do podłogi.

– O! Masz bilard!

– Ano, mam. – Słowiński również wszedł do pomieszczenia i przystanął przy drzwiach.

– Masz tu lepiej urządzone niż w jakimś klubie – oświadczył, rozglądając się po pomieszczeniu. Było ogromne. Na samym środku stał oczywiście stół do bilardu, a za nim widniała sporych rozmiarów, prostokątna dziura.

– Tu będzie basen – wyjaśnił Marcin, idąc za chłopakiem.

Nieźle – mruknął z uznaniem, czując w środku ukłucie zazdrości. Basen! Basen w domu! Nieprawdopodobne.

Odwrócił się zaraz, by trzeźwym okiem spojrzeć na to wszystko. Ściany były pomalowane na bordowo, w tym jedna była szara. Dwie ogromne kanapy stały naprzeciwko siebie pod ścianami. Na samym końcu znajdowały się również dwa barki oraz blat do przygotowywania drinków. Aż nie mógł oderwać wzroku, mimo że pomieszczenie nie było jeszcze w pełni skończone.

– To już chyba wiem od jakiego pomieszczenia będę zaczynał to całe sprzątanie – zaczął z wolna, odwracając się przodem do mężczyzny. Ten zdecydowanie wyglądał na zadowolonego. Zresztą, nic dziwnego, Marcin cały czas sprawiał wrażenie bardzo pogodnego człowieka. Nie było to zaskakujące, skoro mógł się pochwalić taką chatą!

– Ja tam bym wolał kończyć – odparł zaraz, patrząc sugestywnie na barek.

– No w sumie. – Uśmiechnął się szeroko, chociaż uśmiech ten zaraz przygasł, kiedy do Marcelowej główki dotarło, że nic z tego nie będzie do jego użytku. A szkoda! Naprawdę szkoda. I już nie o samym barku mowa, Rogacki nie był z tych, którzy potrafili pochłaniać alkohol litrami, ale w bilard mógłby zagrać. Czasami zdarzało mu się robić to z Bartkiem w jakiś knajpkach i zazwyczaj wygrywał, chociaż przyjaciel również miewał swoje dobre momenty. Nie przeszkadzało mu to jednak myśleć, że jest naprawdę dobry. Ba! Lepszy nawet!

A tutaj ten sprzęt będzie totalnie się marnował.

Po tym jak wyszli z piwnicy, chociaż Marcel nie wiedział, czy można to było nazywać piwnicą, został im do obejrzenia ogród. Ten również był sporych rozmiarów, ale nie prezentował się najlepiej. Był całkowicie nieogarnięty – nieskoszona trawa w niektórych momentach sięgała łydek, a za domem wyrastały jakieś chaszcze, których Marcel nie potrafił zidentyfikować. Niekiedy też można było trafić na jakieś rozkopane doły, w których ponoć kiedyś miały pojawić się drzewka ozdobne. Więc ogólnie rzecz biorąc, przynajmniej podwórko wyglądało tak, jak Marcel się spodziewał przed przyjściem. Bo tutaj zdecydowanie będzie miał dużo roboty.

Kiedy obeszli już całą posiadłość, zawędrowali do kuchni, a raczej to Marcin przyprowadził tam Rogackiego. Chłopak w dalszym ciągu rozglądał się ciekawie, nie mogąc się nadziwić, jak ładnie wszystko było do siebie dobrane. Tym razem jednak faktycznie zaczął dostrzegać jakieś ślady brudu – a to odciski na meblach, a to kurz na parapecie i inne, na pierwszy rzut oka, ukryte pierdoły.

– Więc? Napijesz się czegoś? – padło od razu, kiedy tylko Marcel zdążył postawić swoje nogi w kuchni. – Mogę zaproponować kawę. Albo… jakąś herbatę. Ewentualnie mam jeszcze colę.

– Cola będzie w porządku. – Dopiero teraz zerknął na wiszący na ścianie zegarek. Minęła już prawie godzina, a on nie dość, że jeszcze nic nie zrobił, to najwyraźniej Marcinowi wcale się nie spieszyło, by jakoś zmienić ten stan rzeczy. – Więc… od czego mam zacząć? – dopytał, czując, że najwyższy czas zabrać się do roboty. W końcu przyszedł tu pracować, a nie! W tym samym momencie została przed nim postawiona szklanka z napojem, który Rogacki wypił do połowy – taka pogoda potrafiła nieźle wykończyć – po czym przeniósł spojrzenie na wyraźnie zamyślonego mężczyznę.

– Od góry. Jest tam największy bałagan. Samo wynoszenie tych wszystkich papierów, styropianów i innych takich zajmie kupę czasu – powiedział przepraszająco, jakby ogarnianie tych rzeczy wcale nie należało do obowiązków chłopaka. A należało, cholercia! Dla niego lepiej, że miał więcej do roboty…

– No okej, w takim razie zabieram się do tego.

– Jakbyś czegoś potrzebował, to wołaj.

– Mhm – mruknął tylko, dopijając colę. Z uśmiechem wstał od stołu i, ostatni raz zerkając na Marcina, opuścił pokój. Na górze znalazł się w przeciągu minuty. Ponownie ogarnął wzrokiem pomieszczenia i opracował plan działania na najbliższe godziny.

Postanowił zacząć od najgłębiej położonego pokoju, by z mijającym czasem przemieszczać się do tych położonych bliżej schodów. Szło mu… różnie. Jak się okazało, wcale nie musiał się martwić o to, że nie będzie miał w co włożyć rąk. Przeciwnie, góra była zawalona jeszcze niezłożonymi meblami, kartonami i śmieciami maści wszelakiej, z którymi siłował się już od dobrych dwóch godzin. Ubrudził się przy tym cały, nos miał obsypany białym pyłem, tak samo jak koszulkę. Mimo tego pracowało mu się dobrze – wystarczyło, że włączył sobie na słuchawkach muzykę i mógł podbijać świat. Ze zmiotką i szufelką był nie do zdarcia!

Słowiński czasami go odwiedzał. To oczywiste, w końcu każdy chciałby sprawdzić nowego w pracy. Problem był tylko taki, że Marcin wcale Rogackiego nie „sprawdzał”. Dużo mówił, proponował a to kawę, a to coś do jedzenia i ogólnie miło było, ale wydawało się, że mężczyzna miał kompletnie w poważaniu to, co robił Marcel. Co prawda, nie było się na co skarżyć – im więcej luzu tym lepiej, ale… po prostu spodziewał się czegoś innego.

Po czterech godzinach sprzątania, a także wspólnych pogaduszek – Słowiński był totalnie w porządku, jeżeli o ten temat chodzi – Marcel w końcu miał dość. Był zmęczony po wczoraj i nieważne, że pracował w luźnej atmosferze, to nadal była jakaś fizyczna praca, a tej miał już po dziurki w nosie. 

– No dobra! Koniec na dzisiaj? – zawołał, schodząc po schodach. Dziwnie mu było z myślą, że właściwie przez taki szmat czasu zdążył ogarnąć tak niewiele. Zaledwie górę, a to i tak nie wszystko. Ale to chyba było w porządku, prawda? Jakby miał posprzątać dzisiaj cały dom, to nawet godzin by mu nie starczyło!

– Może być i koniec. – Marcin wychylił się z kuchni z kubkiem w rękach. Przez cały ten czas nie robił zbyt wiele. Po prostu włóczył się po domu albo oglądał telewizję, w międzyczasie przychodząc do Rogackiego i zasypując go masą pytań. Właściwie o wszystko: o szkołę, o znajomych, o drugą pracę. Tematem tabu wydawał się być jedynie ten cały lichy „interes”, który łączył Rogackiego z Szymonem, a poza tym naprawdę mogli gadać o wszystkim. – No i jak oceniasz pierwszy dzień pracy?

– To chyba ja powinienem o to pytać? – odbił piłeczkę, kierując się do przedpokoju. Rzucił przy tym przelotne spojrzenie mężczyźnie, wyłapując, jak ten kiwa głową. – Żadnych zastrzeżeń? Uwag? Serio, nic?

– A o co właściwie miałbym się czepiać? Każda pomoc mi się przyda przy tak ogromnym domu. – Mężczyzna oparł się swobodnie o framugę drzwi, przyglądając się, jak Marcel zakłada buty. – A za kilka dni będzie to już wyglądać lepiej. Mam nadzieję – dodał z uśmiechem.

– No pewnie – odparł z entuzjazmem, podnosząc się z podłogi. Jezu. Gdy szedł do tego domu, nie spodziewał się, że ten dzień przebiegnie w taki sposób! Był pozytywnie zaskoczony. – Więc… widzimy się za dwa dni?

– O dziesiątej.

– O dziesiątej – powtórzył wiernie, kiwając przy tym głową. – W takim razie… do zobaczenia – dodał po chwili, odwracając się w stronę drzwi wyjściowych. W całkowicie dobrym humorze już miał chwycić za klamkę, kiedy to zatrzymał go dotyk na ramieniu. Odwrócił się błyskawicznie i ze zdziwieniem zarejestrował ironiczny wyraz twarzy mężczyzny.

– Nie zapomniałeś o czymś? – Usłyszał chwilę przed tym, jak Marcin wyciągnął w jego stronę pieniądze. Zagapił się na nie na chwilę, po czym wyciągnął ręce. Słowiński bez ociągania wręczył je chłopakowi, nadal dziwnie na niego patrząc.

– No tak, mój błąd – bąknął pod nosem, upychając kasę do kieszeni.

– Nie mogę narzekać – odparł Marcin, zapewne podśmiewując się z chłopaka w myślach.

– Po prostu chciałem cię sprawdzić! – padła szybka odpowiedź. Marcel jednak nie miał zamiaru się bardziej pogrążać, dlatego też po szybkim pożegnaniu wyszedł, by zaraz pognać na autobus.

A ziarenka piasku jak leżały, tak leżą w miejscu, gdzie chłopak po raz pierwszy postawił nogi.

 

 

Obudził się w idealnym humorze i w takim też poszedł do pracy. Tam przywitały go uśmiechy ekipy i jeszcze nie do końca żywe z rana rozmowy, mimo to zapowiadał się naprawdę miły dzień! No właśnie. Zapowiadał się, przynajmniej do momentu, w którym do kuchni nie wpadł wkurzony Piotrek. Wyglądał fatalnie. Przydługie, kasztanowe włosy miał w nieładzie, a błękitne oczy ciskały piorunami we wszystko i wszystkich. Usta, w chwili kiedy nie wyrzucały z siebie gniewnych słów, były zaciśnięte w cienką linię i, serio, można się było takiego Piotra wystraszyć. Marcel już w ogóle miał przewalone, bo chłopak przez tych kilka dni ani o jotę nie zmienił do niego nastawienia. Nadal był wredny i uszczypliwy i chociaż Rogacki starał się dzielnie to znosić, nie czuł się z tym najlepiej. Głównie dlatego, że nie wiedział, czym zasłużył sobie na taką wrogość. Mówił sobie wtedy, że to nie jego wina, on nic chłopakowi nie zrobił, przeciwnie – był dla niego miły, nawet kiedy ten tak ostentacyjnie pokazywał, jaki ma do niego stosunek. Nie wiedział tylko, jak długo uda mu się zachować względny spokój. Miał nadzieje, że starczy mu cierpliwości na ten miesiąc… A potem niech się dzieje co chce.

– Co się gapisz? – warknął wkurzony Piotrek, wiążąc w pośpiechu biały fartuch. To, że się spóźnił, nie zostało w żaden sposób skomentowane, wszyscy jednak rzucali ukradkowe spojrzenia w jego stronę. I oczywiście tylko Marcel dostał za to zjebkę. Typowe.

– Nie gapię się – odpowiedział, chociaż jeszcze przez chwilę nie odwracał wzroku od Piotra. Na pohybel…! Za to mógł popatrzeć na jego poczerwieniałą z gniewu twarz, a to sprawiło mu odrobinę przyjemności. Z drugiej strony, ciekawe o co się tak gorączkował… W końcu nie raz już ktoś się spóźniał i nie było z tym problemu.

Wzdychając ciężko, Rogackiemu nie pozostało nic innego, jak tylko wziąć się za swoją robotę. Na szczęście dzisiaj nie miał jej za dużo – nareszcie nastał chłodniejszy, pochmurny dzień i większość ludzi została w domu. Zjawiło się tylko kilka stałych klientów, a poza tym było naprawdę spokojnie. W wolnych chwilach rozmawiał z Agą. Przez te kilka dni mocno się zakumplowali i znaleźli wspólny język. Zazwyczaj towarzyszył im jeszcze Tomek, brat Piotra, ale tym razem nie mógł pojawić się w pracy. Z jakich powodów? Marcel nie miał zielonego pojęcia, obstawiał natomiast, że miało to coś wspólnego z bojowym nastrojem Piotra.

– A może wyjdziemy dzisiaj na piwo? Całą paczką? – zaproponowała dziewczyna, uśmiechając się pogodnie. – No wiesz, mogłabym zadzwonić jeszcze po Antka i resztę. W końcu trzeba zrobić imprezę powitalną nowemu!  – Puściła do niego oczko. Odrzuciła blond włosy do tyłu i spojrzała na niego wyzywająco. A trzeba wiedzieć, że w tym małym ciałku czaił się prawdziwy diabeł i jakakolwiek próba odmowy skończyłaby się najpewniej fiaskiem, ale Marcel nie chciał nawet protestować. Po tych kilku dniach ciągłego stresu przydałaby mu się chwila relaksu.

– Dla mnie spoko – odparł z uśmiechem, obserwując, jak na buźce dziewczyny pojawia się uśmiech.

– Świetnie, idę powiedzieć reszcie! – odparła uradowana i popędziła do Kingi, która właśnie ogarniała stoliki. Marcel patrzył na nią nieustannie, obserwując jej żywą mimikę i gestykulację, a także radość jaką czerpała z życia. Zawsze uśmiechnięta, łagodna i niestroniąca od dobrej zabawy… Po prostu dziewczyna idealna.

Chociaż myśli Rogackiego zaprzątało coś zgoła innego…

Wciąż rozpamiętywał pierwszy dzień w nowej pracy i nie mógł się nadziwić, jak to wszystko wyglądało. Osobę Marcina też cały czas analizował. Głównie skupiał się na tym, jak bardzo różnił się on od swojego brata – pełnego powagi, wyniosłego pana biznesmena, a także kuzyna – dupka ze skłonnościami sadystycznymi.

“Rodziny się nie wybiera”, jak to mówią.

Współpracowników zresztą też, o czym Marcel właśnie sobie przypomniał, wyłapując wrogie spojrzenie Piotra. Zerknął na niego pytająco, ten jednak zaraz odwrócił wzrok w kierunku Agi. Rogackiemu wydawało się nawet, że rozpogodził się odrobinę, kiedy dziewczyna do niego podeszła i wtedy uświadomił sobie, że zapewne chce również jego zaprosić na ich małą integrację. Bogowie. Naprawdę tego nie przemyślał. No bo jak to tak? On i Piotrek razem, przy piwie? Nie, kompletnie sobie tego nie wyobrażał.

Mina mu zrzedła i przez kolejne kilka godzin był wyjątkowo markotny. To znaczy, wiadomo, nie miał co się stresować, w końcu nie powinien go obchodzić jakiś tam buc, ale mimo wszystko… Jezu.  Miał wrażenie, że z miło zapowiadającego się spotkania wpakował się w naprawdę spore gówno.

Ale nie byłby sobą, gdyby było inaczej.

Żeby przybić jeszcze gwóźdź do Marcelowej trumny, niedługo potem w lokalu pojawił się Kacper. Kacper Wawrzyński, do cholery, i jego cudowna paczka! A Rogacki nie znajdował się za bezpieczną ścianą kuchni, bo nie miał tam co robić i, Boże, jak bardzo tego żałował. Pobladł od razu, starając się wycofać i jakoś bokiem przemknąć do bezpiecznej przystani. Nic z tego – Kacper był spostrzegawczy i praktycznie od razu go zauważył. Przystanął nawet na moment, dziwiąc się, że spotkał tu Marcela. Jego bystre, błękitne spojrzenie przez chwilę przeszywało chłopaka oceniająco, po czym na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech.

– No proszę, Rogacki! Kto by pomyślał, że w końcu ruszysz to swoje leniwe dupsko i weźmiesz się do roboty – zakpił, podchodząc do oniemiałego chłopaka. Jako że nie był zbyt dyskretny, oczy wszystkich skierowały się właśnie na nich, przez co Marcel poczuł się jeszcze gorzej.

– Ano – odpowiedział, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Policzki mu się zaróżowiły z zażenowania, a czując gorąc na twarzy, przeklął się w myślach. Halo! Czasy, kiedy tak reagował na Kacpra, powinien mieć dawno za sobą! 

No właśnie, “powinien”. Rzeczywistość wyglądała inaczej.

– Co to ma być niby za odpowiedź? – prychnął Wawrzyński, zakładając ręce na piersi. Rogacki w końcu odważył się na niego spojrzeć.

– Chujowa?

– No trochę – odpowiedział, a kącik jego ust drgnął wyraźnie. – Czyli co, mogę liczyć na to, że dzisiaj to ty będziesz mnie obsługiwał?

Marcel speszył się wyraźnie, doszukując się w tych słowach nie wiadomo czego. Sam fakt, że miałby robić cokolwiek dla Kacpra, budził w nim nieprzyjemne wspomnienia i uświadamiał, że to on zawsze był górą. Kiedy Rogacki był w gimnazjum, potrafił wymusić na nim każdą reakcję. Miał mu przynosić pieniądze do szkoły – jasne, oczywiście! Miał mu nosić książki – pewnie, robił to! I teraz zapewne również by go obsługiwał, gdyby tylko…

– Nie jestem kelnerem – wymamrotał, ściskając nerwowo ręce.

– Nie? – Wawrzyński wyraźnie przyjrzał się firmowej koszulce chłopaka, którą zinterpretował dość jednoznacznie.

– Pracuję na zmywaku – wytłumaczył, wskazując przy tym kuchnie. Czekał na śmiech czy kpiące spojrzenie, słowa w stylu: “Racja, po tobie nie można było spodziewać się czegokolwiek innego”. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

– W porządku – odparł Kacper, przeszywając Marcela tym swoim przenikliwym spojrzeniem, przez które chłopak chciał się całkowicie zakopać pod ziemią. Na szczęście nie musiało dochodzić do tak drastycznego pochówku, gdyż na horyzoncie pojawił się Piotr, odciągając uwagę Wawrzyńskiego od Marcela.

– Siema, Kacper! – rzucił, a jego twarz w końcu się trochę rozpogodziła. Podszedł do Wawrzyńskiego i przystanął przy nim, zapewne mając zamiar rozpocząć długą, fascynującą rozmowę na temat Marcelowi aktualnie nieznany. To jednak nie miało znaczenia, gdyż chłopak uświadomił sobie jedno – Piotr i Kacper się kumplowali. Piotr był dupkiem. Kacper był dupkiem.

I obaj niezaprzeczalnie coś do niego mieli.

– No hej – przywitał się z przyjacielem. – Nie mówiłeś, że przyjęliście nowego. – Uszczypliwy ton doszedł do uszu Marcela, który przesuwał spojrzeniem z jednego na drugiego, nie mając pojęcia, co on, do cholery, tutaj robił. Obaj chłopcy musieli zresztą pomyśleć tak samo, bo po chwili skupili się właśnie na nim – Piotr mroził go wzrokiem, a Kacper przyglądał mu się z jakąś dziwną nutą ciekawości.

Jednak zanim rozmowa zdążyła potoczyć się dalej, do restauracji wpadła cała chmara turystów, najwyraźniej jakaś zorganizowana grupa, i Piotr z Marcelem nie mieli innego wyjścia, jak tylko wrócić do pracy, co kucharz skomentował wcale nie tak cicho rzuconym: „Ja pierdolę”. Rogacki natomiast znalazł dobrą okazję, by do końca zmiany nie wychylać się z kuchni i szczerze się modlić, by Kacpra i jego okropnej bandy nie było, jak już stamtąd wyjdzie..

Jak mógł się spodziewać, jego nadzieje okazały się płonne – co prawda reszta chłopaków zdążyła się zmyć, ale Kacper stał luźno oparty o bar, gadając z Piotrem, a cała reszta krążyła gdzieś wokół nich, najpewniej czekając, aż wszyscy już się zbiorą, by móc pójść na to całe wspólne wyjście. Całkowicie nie w humorze Marcel podszedł do Agi i uczepił się jej z całych sił, byleby tylko nie zostać zmuszonym ponownie wracać do tych dupków. Dziewczynie wcale to nie przeszkadzało, przeciwnie wręcz, znowu zalała go morzem słów, które przepływały bezwiednie przez jego głowę. Bo nie trzeba chyba mówić, że tę zaprzątało zupełnie coś innego.

Coś z czym miał się zmierzyć już za chwilę.

I chociaż wcale tego nie chciał, jakimś cudem w końcu znalazł się przy swoich znajomych z pracy, więc także i przy Wawrzyńskim, potem udał się na zewnątrz, poczekał, aż Kinga zamknie lokal i poczłapał za resztą do ich „sprawdzonego miejsca”. Starał się przy tym uśmiechać i dalej rozmawiać, kiedy ktoś do niego zagadywał, zdawał sobie jednak sprawę, że szybko gubił wątek i po prostu plątał się w słowach, robiąc z siebie idiotę.

Więc postanowił nie mówić nic.

Dojście na obrzeża miasta zajęło im około dwudziestu minut, podczas których Rogacki wymyślił przynajmniej tuzin pomysłów, jak zejść z tego świata, byleby tylko nie czuć na sobie wzroku przeklętego blondyna, który poszedł z nimi zapewne tylko po to, by go męczyć. I wcale go nie obchodziło, że większość jego ekipy znała Kacpra i najwyraźniej nawet go lubiła. Ha! To się wydawało dopiero abstrakcyjne! Lubić Kacpra… Niedorzeczne.

W drodze zaszli jeszcze do sklepu i zaopatrzyli się w dziesiątki piw oraz kilka paczek chipsów, więc teraz, kiedy Marcel siedział już przy drewnianym stole w skromnej altance, impreza mogła się wreszcie zacząć. Impreza, w której brał udział raczej bierny. Jedynie, kiedy Aga go zagadywała, coś tam odpowiadał pod nosem, starając się robić to na tyle cicho, by reszta go nie słyszała. Nie obchodziło go, co będą o nim myśleć.

No dobra.

Może trochę obchodziło, ale nie mógł się zmusić, by zacząć zachowywać się swobodnie w towarzystwie Kacpra i Piotra. Zresztą, czasami czuł na sobie ich nieprzyjazne spojrzenia… Pewnie dlatego, że usiedli centralnie naprzeciwko niego, jeszcze bardziej go krępując. Chociaż przynajmniej tyle dobrego, że dzielił ich stół. Gdyby miał siedzieć z Wawrzyńskim ramię w ramię, to chyba uciekłby szybciej, niż ktokolwiek zdążyłby zapytać dlaczego.

Trzeba jednak przyznać – Kacper nie robił mu żadnych przytyków, nie mówił do niego i ogólnie nie był nieprzyjemny. Po prostu rozmawiał a to z Piotrem, a to z Kingą, co raz popijając piwo. Kiedy dołączyli do nich Tomek z Antkiem, trochę bardziej się ożywił, a Marcel odwrotnie – zmarkotniał, widząc, że Tomek ma z nim dobre relacje.

Z każdą mijającą chwilą czuł się coraz gorzej. Wraz z wypijanym alkoholem stan ten tylko się pogłębiał, powodując, że Marcel zamknął się w sobie na amen. Wodził tylko spojrzeniem za resztą, bo ci zdążyli już rozkręcić się na dobre i powstawali ze swoich miejsc, zaczynając się przekrzykiwać, wygłupiać i nie wiadomo co jeszcze robić. Na początku siedziała przy nim Aga, jednak szybko się znudziła milczącym towarzyszem i zostawiła go samego. Później próbował Tomek. Nikt ani nic nie zdołało wyciągnąć go z tej wieży smutków, więc przez jakiś czas został sam, a to przygnębiło go jeszcze bardziej.

Na szczęście niedługo wszyscy wrócili i z powrotem zajęli swoje miejsca, co nie było może aż tak pożądane, ale na pewno uspokajające, bo jakoś tak nie zdążył zarejestrować, dokąd ich wywiało.

Możliwe, że był pijany.

Nie przeszkadzało mu to sięgnąć po któreś z kolei piwo. Z liczeniem też miał problem, ale mało go w tej chwili obchodziło. Albo inaczej – nic go teraz nie obchodziło poza Kacprem, na którego w końcu odważył się spojrzeć. Zrobił to doprawdy dyskretnie, a przynajmniej tak mu się wydawało, w każdym razie chłopak się nie zorientował. Gadał z Agą, a sądząc po mimice ich twarzy i donośnych głosach, rozmowa naprawdę się kleiła. Cóż, nic więc dziwnego, że Marcel poczuł lekkie ukucie zazdrości. Nie dość, że nikt z nim nie rozmawiał, to jeszcze był zmuszony patrzeć, jak inni dobrze się bawią.

Nie można się mu dziwić, że chciał stamtąd jak najszybciej uciec. Nie to, żeby nie planował tego wcześniej – przerażała go jednak myśl tłumaczenia się, dlaczego już idzie, i żegnania się ze wszystkimi. Teraz jednak miał na to kompletnie wywalone. Wstanie stąd i pójdzie, nie musi się przecież z nikim żegnać! Tak czy siak wszyscy mają go w dupie, więc pewnie nikt nawet nie zauważy, jeżeli się stąd zmyje.

Pokrzepiony takimi myślami wstał zamaszyście ze swojego miejsca, przyciągając spojrzenia siedzącej naprzeciwko dwójki. Nie zdążył jednak nic zrobić, gdyż zaraz cofnęło go i klapnął z powrotem na drewniane siedzenie.

Łał.

Dawno się tak nie czuł!

– Można by pomyśleć, że po takiej ilości alkoholu w końcu się rozchmurzysz, ale chyba jednak nie mamy co na to liczyć. – Znajomy, znienawidzony głos rozbrzmiał tuż nad nim, właściwie nie wiadomo jak, bo przed chwilą Kacper był jeszcze po drugiej stronie, a teraz właśnie siadał przy nim, całkowicie nie przejmując się niewypowiedzianym protestem, który Marcel tworzył w swojej głowie.

– Jestem rozchmurzony – powiedział zamiast tego, wbijając wielkie, zielone oczy w Wawrzyńskiego. Jego ciało w reakcji bezwarunkowej skuliło się odrobinę, zastygając w bezruchu, co nie uszło również uwadze Kacpra.

– Mhm, jesteś – zironizował.

– No, mówię przecież – powtórzył całkowicie na serio, chwytając w dłonie swoją butelkę. Ta jednak okazała się pusta, co chłopak sprawdził demonstracyjnie przekręcając ją szyjką do dołu i patrząc, jak kilka ostatnich kropel znika w trawie. – A teraz muszę… Muszę już iść – dodał, ponownie chcąc wstać. Tym razem powstrzymała go ciężka dłoń na ramieniu, która skutecznie przytrzymała go w miejscu i przyprawiła o szybsze bicie serca.

Marcel był już przygotowany – na jakiś cios, atak, cokolwiek, co tak dobrze kojarzyło mu się z Kacprem.

Nawet wstać nie możesz, nie mówiąc już o chodzeniu.

– Nie mogę, bo mnie trzymasz – poirytował się, sięgając dłonią do ręki chłopaka. Już miał ją strzepnąć, ale przeszywające spojrzenie Kacpra jakoś go od tego odwiodło.

– Wcześniej jakoś cię nie trzymałem i też nie mogłeś. –  Marcel przetwarzał przez chwilę to zdanie, uświadamiając sobie, że faktycznie coś takiego mogło mieć miejsce. Teraz był jednak przygotowany, wiedział, że jeżeli wszystko zrobi wolniej i przytrzyma się stolika, to pokona ten opór, który stwarzało jego własne ciało. – Poza tym i tak nie wrócisz do domu – dodał Kacper, zsuwając dłoń z napiętego ramienia Rogackiego.

– To groźba? – wydukał, plącząc jakoś dziwnie literki. Spojrzał mętnie na Wawrzyńskiego, który przyglądał mu się chyba rozbawiony. Ciężko było stwierdzić, w końcu Kacper był nieprzewidywalny, do tego był dupkiem, więc rozbawienie nie było czymś, czego Rogacki mógłby się po nim spodziewać.

– W takim stanie, samemu – sprecyzował blondyn, ponownie łapiąc go za ramię. – Jeżeli będziesz się tak dalej kołysać i upadniesz, to nie będę cię zbierać z ziemi – dodał.

– Nie spodziewałbym się po tobie niczego innego – odparł całkowicie szczerze, czując, jak jego hamulce przestają działać, a przez taflę pijackiego smutku zaczyna przebijać się jeszcze złość.

I złość ta dodatkowo wzrosła, kiedy usłyszał ciche parsknięcie chłopaka. Nie dość, że był pieprzonym dupkiem, to jeszcze go lekceważył!

– Dupek! – warknął, chcąc odsunąć się jak najdalej od znienawidzonego chłopaka. Nie było mu to jednak dane, gdyż Kacper najwyraźniej doskonale się bawił i zaraz przysunął się do niego z powrotem. – Zostaw mnie w spokoju – wymamrotał, już bardziej do siebie, wcale się nie zastanawiając, czy słowa te trafią do Wawrzyńskiego. Oparł łokcie o krawędź stołu i schował twarz w dłoniach, czując nieprzyjemne sensacje w żołądku i całkiem wymowny ucisk na pęcherz. Nie wiedział, czy mogło być jeszcze gorzej. Chyba mogło, ale naprawdę nie chciał tego sprawdzać. Już i tak niewiele mu brakowało, by przekroczyć granicę i zrobić z siebie kompletną pierdołę.

– Jezu, a ty co mu zrobiłeś? – donośny głos Piotra sprawił, że Marcel drgnął i uniósł głowę na wyraźnie upitego chłopaka. W przeciwieństwie do Rogackiego, Piotrek wydawał się wreszcie wyluzowany – miał wypieki na policzkach i uśmiechał się, przyciskając do swojego boku Agę, która to samo robiła z Antkiem.

– No po prostu to nie twój dzień, nie, Marcel? – wybełkotała dziewczyna, podciągając się na ramionach chłopców. Jej długie blond włosy skleiły się niezbyt reprezentacyjnie, ale nikt nie wydawał się zwracać na to uwagi. Zresztą, wszyscy byli mniej lub bardziej wcięci, wymięci, wypruci czy co tam jeszcze. Tylko Rogackiemu smutno było, że jego Aga okazała się wcale nie być jego, a wszystkich, bo każdy do niej lgnął jak ćma do światła. Nie można zaprzeczyć, dziewczyna była bardzo sympatyczna, zarażała uśmiechem i w ogóle, a że się z nim trzymała… Pewnie robiła tak tylko dlatego, że był nowy. 

– No… – zaczął niepewnie, czując, że spojrzenia wszystkich skierowane są na niego. – Jakoś tak.

– Źle się czujesz?

– Może napij się jeszcze.

– Nie, jemu to już chyba wystarczy.

– A tam, wystarczy, pij Marcel, to ci lepiej będzie.

– Nie, chyba już starczy.

– Pierdolisz.

Więc na stole pojawiły się kolejne piwa, po które zaraz wszyscy sięgnęli, tym razem nie zostawiając Marcela i co jakiś czas go zagadując. Przesiedli się nawet tak, że był otoczony z dwóch stron. Z jednej przez Kacpra, który nie raczył zostawić go w spokoju, a z drugiej przez Antka i Kingę z Tomkiem, którzy zdążyli wrócić z jakiejś wspólnej przechadzki. Impreza trwała nadal, śmiechy były coraz głośniejsze, rozmowy głupsze, a ktoś nawet wymiotował w krzakach.

– Zadzwoniłam po Kubę, jedziemy do klubu – wybełkotała Kinga. – Weźmie swojego jeepa, więc bez lipy.

– Super, w końcu będzie można tańczyć – dodała Aga, niemalże wisząc na ramieniu Piotra.

– Kto będzie tańczył, ten będzie – mruknął Tomek, a reszta chłopaków zgodziła się z nim chórem.

– Ja już sobie daruję. – Marcel drgnął na dźwięk tego głosu i odwrócił głowę w stronę Kacpra. W dalszym ciągu czuł się spięty i skrępowany, zwłaszcza kiedy miejsca w ławce zrobiło się na tyle mało, że musiał się do niego przycisnąć ramieniem.

– Ja też – wybełkotał, nie mając absolutnie siły i chęci na dalsze eksplorowanie świata.

– Na pewno? – dopytał Tomek.

– Ta. Jedźcie, a ja jakoś go ogarnę.

– Nie trzeba mnie ogarniać – rzucił pijacko, starając się skupić mętne spojrzenie na twarzach kolegów, a było to zadanie doprawdy ciężkie! Zwłaszcza, że świat dalej wirował, a światło ich latarek w telefonach dawało nieprzyjemnie po oczach.

– Akurat – zakpiła nie mniej pijana Aga.

– Serio – powiedział poważnym tonem. A przynajmniej taki właśnie miał zamiar. Cóż. Wyszło jak zawsze. Niemniej jednak nikt się już z nim nie sprzeczał, co Marcel uznał za ich ewidentną porażkę i przyznanie mu racji. Dobrze.

– O, patrzcie, Kuba już jest. Chodźcie. Marcel, Kacper, ruszcie dupy, to was podwieziemy.

– Nigdzie nie idę – zaprotestował Rogacki. Głównie dlatego, że nie miał siły nawet podnieść głowy, nie mówiąc już o wstawaniu. No i gdzieś tam z tyłu potylicy kołatało mu, że jechanie samochodem to zły pomysł. Bardzo zły, jeżeli nie chciałby przyozdobić go wnętrzem swojego żołądka. Albo, co gorsza, żeby wylądowała ona na którymś z jego znajomych – wszakże siedzieliby pewnie ściśnięci.

Nie, tu było dobrze. Przyjemnie chłodno, ze świeżym powietrzem i otwartą przestrzenią.

– Jedźcie. Przejdziemy się.

Reszta nie oponowała jakoś długo i już po chwili wpakowała się do auta, a Marcel został sam na sam z Kacprem i z perspektywą długiej drogi do domu. 

 

Aktualizowane: 29.07.2019 | 18.08.2020

***

            Hej! Przychodzę do Was z kolejną częścią i niechętnie przyznaję, że początek tego rozdziału pisało mi się raczej średnio. Później trochę się rozkręciłam, więc mam nadzieję, że nie będzie tak najgorzej ;) Byłoby mi bardzo miło gdybyście wyrazili swoją opinię i dali znać, co o tym myślicie.
Kolejną część wstawię pewnie pod koniec tygodnia, a teraz już się zamykam. 
Do następnego!

5 komentarzy:

  1. Dobrze się czyta i aż nie mogę sie doczekać co tam zajdzie pomiędzy Marcelem i Kacprem. Fajnie by było, gdyby właśnie Ci dwaj mieli się w dalekiej przyszłości ku sobie /liczę na więcej, dużo więcej części. Jak dla mnie Marcin to za wysokie progi jak na naszego biednego Marcelka. Bajki o kopciuszku i królewiczu są dla małych dzieci ;) tu potrzeba łobuza z przeszłością, który odpokutuje swoje ośle zaloty :D
    Czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością.
    Pozdrawiam.
    Czekam na

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    no to pięknie okazuje się, że cała ekipa zna Kacpra i dobrze się dogadują ze sobą, Marcin taki wyluzowany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!

    Szczerze mówiąc, nie do końca wiem, co myśleć o Marcinie. Na pierwszy rzut oka wydaje się spoko gościem, ale w zasadzie dlaczego zdecydował się pomóc Marcelowi? Zrobiło mu się go szkoda? Bo kto bierze do pracy pierwszą lepszą osobę, tym bardziej, gdy w grę wchodzi sprzątanie bogatego domu?

    „Zresztą zawsze dużo paplał. Już taki miał mechanizm obronny, wolał pleść głupoty niż pozwolić, by wkradała się gdzieś cisza.” No chyba nie do końca, skoro ostatnio zdenerwowanie całkowicie go uciszyło. :D

    „Nie wydajesz się chociaż w połowie taki zestresowany, jak podczas naszego pierwszego spotkania.” Tutaj to się Marcin nie popisał. Chyba nikt z nas nie byłby szczęśliwy, gdyby wisiał komuś kasę, nie miał tej kasy i siedział u tej osoby w domu, czekając na... No właśnie, na co? Raczej nie na poklepanie po ramieniu i usłyszeniu kilku słów otuchy.

    Zgrabnie i ciekawie wplotłaś kolejne spotkanie Marcela z Kacprem. No i o co chodzi z tym Piotrkiem?

    Jeśli chodzi o imprezę ze znajomymi z pracy, to tutaj Marcel także się nie popisał. Jasne, rozumiem, że nie w smak mu była obecność Kacpra i Piotrka. Z drugiej strony, chyba każdy z nas był na jakiejś imprezie, gdzie byli ludzie, których nie znosimy? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zamulał i obrażał się na cały świat, bo przebywałem w towarzystwie nielubianych przeze mnie osób. Jasne, nie byłem zadowolony, ale koncentrowałem się na swoich bliskich i to z nimi się bawiłem. „Nic więc dziwnego, że Marcel poczuł lekkie ukucie zazdrości. Nie dość, że nikt z nim nie rozmawiał to jeszcze był zmuszony patrzeć, jak inni dobrze się bawią.” To jest przykład typowej mentalności dziecka, które jeszcze nie dojrzało. Marcel chyba zapomniał, że nie jest pępkiem świata. Ludzie próbowali go zagadywać, on tylko coś odburknął, więc niech nie będzie zdziwiony, że później mieli go w dupie. Też bym miał.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcin, hmm... jego powody nie są przedstawione, ale tutaj raczej chodziło nie o samego Marcela, a o to, że był on zamieszany w sprawę z jego bratem i kuzynem. A Marcin bardzo nie lubi, kiedy jego rodzina miesza się w jakieś niezbyt legalne interesy.
      Pomyślał więc o tym, co mógłby zrobić Szymon, gdyby nie dostał swoich pieniędzy z powrotem i wolał temu zapobiec. :) ( Nie mówię tu bynajmniej o jakiś nie wiadomo jakich rzeczach, ale po prostu o niezbyt legalnej działalności i jej konsekwencjach)
      A Marcel papla, papla ;D Wiadomo, że nie zawsze, ale wyjątkowo mocno nie lubi ciszy.
      Jest też dość wycofany, więc taka impreza, gdzie było dużo ludzi, w tym także Kacper z Piotrkiem, strasznie go przytłoczyła. No i to nie jest tylko niechęć do Wawrzyńskiego, to jest coś na kształt traumy, strachu i niepewności.
      I chociaż faktycznie nie zachowywał się najlepiej, to ja mu się trochę nie dziwię - może dlatego, że sama jestem trochę introwertyczna i znam takie osoby, które zamykają się w sobie.
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  4. Nadal uważam, że Marcel to taki dzieciak, ale patrząc na jego przeszłość gdzie był szkolnym popychadłem, to nie dziwi mnie jego zachowanie w stosunku do Kacpra. Niemniej tego nie popieram, bo mógł normalnie rozmawiać z innymi, a nie stroić fochy. Nie dziwię się, że każdy od niego odszedł. Zachowanie Piotra dziwne ? nie powiem zaciekawiło mnie to.

    OdpowiedzUsuń