wtorek, 10 kwietnia 2018

Rozdział 1


Witam wszystkich bardzo serdecznie na moim nowym blogu! Niektórzy może mnie już znają, inni niekoniecznie, ale mam nadzieję, że każdy znajdzie tu dla siebie miejsce, a opowiadanie, które będę tu publikować przypadnie Wam do gustu.  :) 

Bez zbędnego gadania, bo i właściwie nie wiem, co więcej mogłabym tu napisać (na dodatek trochę się stresuję dawno niczego nie publikowałam), chciałabym zaprosić Was do czytania.
 



 Rozdział 1


Nic nie zapowiadało tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Ot, zwykłe piątkowe popołudnie, wakacje, pełen luz i relaks. Na starym blokowisku, jak zawsze, toczyły się te same rozmowy. Matka poprawiała dziecku zbyt ciężki plecak, pozostałe bachory bawiły się na trzepaku, a po drugiej stronie osiedla garaże oblegała groźnie wyglądająca grupka chłopaków. W niej znalazł się również Marcel. Z rękami wciśniętymi głęboko w kieszenie i z zestresowaną miną patrzył na czwórkę dryblasów napakowanych, ubranych w te swoje dresy i na dodatek z butelkami po piwach w rękach prezentowali się nad wyraz groźnie. Szczególnie dla takiego zwykłego chłopaczka, jakim był Rogacki.

No przecież mówiłem, że oddam ten hajs! Spojrzał nerwowo na całą bandę, cofając się wolno, jakby chciał przemknąć się niezauważenie i schować się gdzieś pomiędzy garażami. Ucieczka była jednak niemożliwa. Nie dlatego, że Marcel był zbyt słaby, by biec przez kilkadziesiąt ładnych minut, zanim by ich zgubił. Nie, chodziło raczej o to, że przed tą grupą nie było jak zwiać – chciał czy nie chciał, kiedyś i tak by go znaleźli, a on odwlekał tę chwilę i tak zdecydowanie zbyt długo. Nic więc dziwnego, że nasłano na niego taką zgraję. Dajcie mi jeszcze tylko kilka dni, a zwrócę wszystko, co do grosza. Serio! paplał, zaciskając dłonie w pięści, tak jakby miały go przed czymś ochronić. Może i by ochroniły… Gdyby tylko wyjął je z kieszeni i zasłonił nieprzyzwyczajoną do bólu twarz. On jednak w dalszym ciągu wciskał te swoje patyczki w spodnie, kuląc się jakby miało mu to pomóc wyparować.

Każdy tak mówi skomentował jeden z chłopaków. Zasady są proste: bierzesz kasę, masz miesiąc i musisz oddać. U ciebie minęły trzy miesiące, więc sam widzisz, jak jest ciągnął kpiąco, podchodząc o krok bliżej. Chłopak ten miał krótkie, blond włosy i stalowe spojrzenie, a ubrany był w ciemną, wpadającą w granat bluzę z Adidasa.

Ale ja absolutnie nie wiedziałem, że mam tylko miesiąc! bronił się słabo, uciekając wzrokiem na boki byleby tylko dalej od tego napakowanego blondyna, do którego nie czuł nic poza nienawiścią. No i może strachem. I niechęcią, i wstrętem…

Nie wiedziałeś? wypalił, a po wyrazie jego twarzy Marcel mógł stwierdzić, że chłopak nie przejął się za bardzo tym małym kłamstewkiem. Burak. Jak to było? Ignorantia legis non excusat. Wyszczerzył się, zapewne chwaląc się swoim popisowym tekstem, na co Rogacki jedynie zmarszczył twarz, starając się to sobie szybko przekalkulować na język polski. Bo, co tu dużo mówić, z łaciny to on nie był najlepszy, ale jako że na wosie trochę było… Coś z tego zrozumiał. Chyba. Zresztą, nietrudno było wywnioskować z kontekstu. Więc nie ma, że boli. Masz oddać hajs. I masz na to maks trzy dni. Inaczej wiesz, co się stanie? zapytał, podchodząc na tyle blisko, że Marcel mógł poczuć na twarzy jego oddech. To się stanie. I przywalił Marcelowi prosto w brzuch. Mocno. Na tyle mocno, że chłopak aż zgiął się wpół, a oddech uciekł z jego ust. Tylko, że będzie gorzej. Czaisz? dopytał jeszcze blondyn, tak aby podkreślić powagę sytuacji.

Tak – charknął, kiedy już na powrót mógł złapać oddech. Posłał zaraz chłopakowi srogie spojrzenie pełne nienawiści, ale nie odezwał się więcej. Zdecydowanie nie chciał dostać drugi raz, bo i tak nie był pewien, czy wszystkie żebra miał na swoim miejscu…

  To świetnie, Rogacki oznajmił z zadowoleniem parszywiec, a na jego głupkowatej gębie zagościł tak samo głupkowaty uśmieszek.

Po prostu gorzej być nie mogło, pomyślał Marcel, przyglądając się z nienawiścią temu pacanowi, który właśnie go wyminął, nie zapominając przy tym, aby potrącić go z bara. Ot tak, dla funu. Na szczęście reszta tej zgrai już się na niego nie rzuciła. I dobrze, bo Marcel faktycznie byłby w stanie się im postawić, a wtedy to już gorzej tylko dla nich!

Szmaciarz mruknął pod nosem, rozmasowując obolały brzuch. Spojrzał do góry, na to samo znajome osiedle i przeklął tych wszystkich ludzi, którzy w dupie mieli to, co tu się właśnie stało. A stało się, do licha! Co gorsza, miało stać się jeszcze więcej, bo on nie miał nawet połowy tych pieniędzy, o których była mowa.

Należy zaznaczyć, że nie chodziło tu o stówę czy dwie.

Nie, kwotę tę trzeba było raczej liczyć w tysiącach. Tysiącach, których Marcel nie posiadał i w najbliższym czasie posiadać nie będzie. Nawet nie miał jak tego zarobić! A to oznaczało, że zapewne będzie czekał go bardzo długi pobyt w szpitalu. Albo wieczność na cmentarzu. Cokolwiek by to nie było, jego przyszłość malowała się raczej w ciemnych barwach…

Wzdychając boleśnie, Rogacki ruszył do przodu, kierując się w stronę mieszkania. Wystarczyło iść jeszcze tylko przez jakieś pięć minut i zniknąłby bezpiecznie w swojej klatce, jednak te dupki musiały go dopaść wcześniej. Nie ma co, jak pech to pech.

Zbierając się w sobie, wyciągnął klucze z kieszeni i wtoczył się do domu, gdzie przywitała go stojąca przy garach mama. Włosy miała związane w luźny kucyk, a przez szyję zwisał jej biały fartuch. Ale i tak wyglądała najpiękniej na świecie.

Hej przywitał się z przedpokoju, zdejmując buty. Obrzucił wzrokiem pomalowane kredkami świecowymi ściany i uniósł wysoko brwi. Zuzia objawiła swój nowy talent? zapytał, starając uśmiechnąć się beztrosko tak jak zawsze. Dzisiaj jednak nie wyszło mu to najlepiej, z czego zdawał sobie doskonale sprawę. Miał tylko nadzieję, że mama tego nie zauważy.

Mhm, całkiem jej się spodobało to rysowanie. O dziwo kartkami jakoś nie była zainteresowana, za cel obrała sobie za to wszystkie ściany powiedziała, wywracając oczami. Podeszła właśnie do syna i pocałowała go w policzek, jak to miała w zwyczaju. A ty? Jak ci minął dzień?

Było okej odparł tylko, odsuwając się. Jakoś tak nie mógł jej spojrzeć w oczy… Jak zawsze kiedy kłamał.

Tylko okej?

No, nic się nie działo. Nudy. Ale mimo wszystko był to męczący dzień. Pójdę się chyba położyć albo muzyki posłucham oznajmił, po czym zamknął się w swoim pokoju.

Boże, jak on nie lubił udawać.

Ale robił to od tych trzech miesięcy, kiedy to tak zaciekle kłamał, skąd ma na leki dla siostry i jeszcze na jedzenie do domu. Bo niby „pracował”. Gówno prawda. Pożyczka była o wiele wygodniejszą opcją dla takiego młodego chłopaka. Zwłaszcza taka, gdzie nie trzeba było się szlajać po bankach, hajs dostawało się od razu i nikt nie przejmował się tym, że nie jest jeszcze zdolny do spłacenia długu.

Nigdzie nie mógł znaleźć pracy. Może też nie szukał zbyt dokładnie... Właściwie to wcale nie szukał… Łatwiej było przecież pożyczyć, tylko z oddaniem było gorzej i problem ten uderzył teraz Marcela prosto w twarz, bo… skąd on nagle weźmie około trzech tysięcy?

Spanikowany przyklęknął przy łóżku i wyciągnął spod niego niewielkie pudełko, w którym trzymał oszczędności. Z tego, co udało mu się zliczyć, dysponował kwotą o wartości całych pięciuset złotych i jeszcze jakieś drobne by się znalazły. Mało. Bardzo, bardzo mało.

Czując rosnącą w gardle gulę, starał się oddychać miarowo i spokojnie. Zawsze, kiedy się denerwował, dziwnie się czuł. Jakby nie mógł zrobić wdechu. Dlatego, zdając sobie sprawę, że zaraz może zacząć się dusić, odchylił głowę i łapał powolne hausty powietrza. A kiedy zrobiło mu się względnie lepiej, wtargał się na łóżko. I leżał. Leżał. I leżał tak długo patrząc w popękany sufit, na niebieskie ściany, w okno. Nawet nie miał siły, żeby włączyć sobie muzykę, która była jego nieodłączną życiową kochanką.

Skarbie? Nie zauważył, kiedy jego mama weszła do pokoju. Zawsze robiła to niemal bezszelestnie, opanowując tę zdolność do perfekcji. Marcel jednak również miał na nią swoje sposoby – po prostu zamykał drzwi na klucz. Teraz jednak nawet na to nie miał siły. Ani ochoty. Nawet motywacji nie miał, żeby wstać z łóżka, chociaż głód doskwierał mu od dobrych kilkudziesięciu minut. Przyniosłam kolację powiedziała, wchodząc do środka. Talerz z kanapkami położyła na biurku, tak samo jak parującą jeszcze herbatę.

Zuzia wróciła z zajęć. Wymęczyli ją, jak nie wiem! Odebrałam ją tylko, a ona od razu padła jak zabita. Kobieta zaśmiała się, podchodząc do syna. Zajrzała mu zaraz podejrzanie w twarz, więc Marcel postarał się do niej uśmiechnąć. Tylko jakoś krzywo mu to wyszło. Ty chyba też na tym zmywaku dzisiaj miałeś dużo roboty, co? Wymięty jesteś jak stówka wyciągnięta z tylnej kieszeni portek zażartowała, klepiąc go w ramię po przyjacielsku.

Och, dzięki mamo. Twoje komplementy jak nic innego stawiają mnie na nogi zironizował, przewracając zielonymi oczami, które zresztą miał  po niej. Tylko tych fajnych, brązowych plamek w środku nie odziedziczył… A szkoda. Oczy jego mamy były naprawdę oszałamiające. Aż dziwne, że po tylu latach wciąż nie znalazła sobie faceta, bo naprawdę była ładna, a i jej charakterowi niczego nie brakowało! Ale co tu się dziwić, skoro nie miała nawet czasu, by wyjść w piątek wieczorem do knajpy. Perspektywa dorosłego już dziecka i drugiego dość chorowitego również nie zachęcała potencjalnych kandydatów do zostania na dłużej.

Wiem, wiem. A teraz wcinaj, bo schudłeś ostatnio jeszcze bardziej. Jak wrócisz do szkoły, to powiedzą, że cię nie karmię rzuciła, puszczając mu oczko. Cała Ewa.

Marcel westchnął ciężko, po czym wstał z tego nieszczęsnego łóżka i usiadł na tak samo nieszczęsnym krześle, a brzuch bolał go jak cholera. Oczywiście, znając jego szczęście, nie pozbędzie się siniaków przez kolejny tydzień. Starając się o tym nie myśleć, zaczął jeść zrobione dla niego kanapki. O dziwo z każdym kęsem robiło mu się coraz lepiej. Bo, jak to mówią, człowiek głodny to człowiek wkurwiony! Czy jakoś tak.

No. To idę. Będzie leciał potem Shrek w telewizji, więc jakbyś chciał obejrzeć… Uniosła sugestywnie brwi, po czym poruszała nimi kilka razy, tym razem wywołując u syna szczery uśmiech.

Boże, jak dobrze było mieć taką Ewę przy sobie.

Kolejny dzień okazał się dla Marcela męczarnią. Głównie przez bolący brzuch, ale natrętne myśli również nie ułatwiały mu egzystencji. Włóczył się od rana w tę i z powrotem po pokoju, a od myślenia zaczęła go boleć głowa.

Bo skąd tu niby wziąć te pieniądze?

Mama nie ma. Zuzia tym bardziej. Bartkowi wisiał już dwie stówy, więc nawet nie chciał prosić o więcej, zresztą chłopak również był spłukany. No po prostu lipa! Kupa gówna, czysta rozpacz, ból i wszystko naraz.

Ja pierdolę syknął, po czym niczym huragan wypadł z pokoju, żeby się przejść. Wędrówka ta jednak nie na wiele się zdała, a już na pewno nie natchnęła go i nie wymyśliła za niego żadnego super planu.

Jedyne, co chodziło po Marcelowej głowie, to ucieczka. Były jednak trzy problemy: nie miał dokąd, nie miał za co i musiałby zabrać ze sobą rodzinę. Nie zostawiłby jej przecież na pastwę tych wszystkich okrutników! Dlatego pomysł ten odpadał już na samym starcie.

Więc właściwie nie pozostawało mu nic innego, jak tylko przyjąć na klatę konsekwencje swojego zachowania.

Dwa dni później przygotowany na najgorsze wiązał właśnie buty, kiedy to zadzwonił do niego telefon. Nieznany numer widniał na ekranie, więc chłopak mocno się ociągał z odebraniem.

Halo.

Rogacki.

Pomyłka.

Rogacki. Nawet nie waż się rozłączać. Masz te pieniądze?

Skąd masz mój numer telefonu? jęknął, opadając pośladkami na podłogę. Zrezygnowany. Przegrany. I na dodatek przymuszony do słuchania tego blondwłosego pacana.

Z Facebooka. Kolejny jęk rozpaczy wyrwał się z jego ust. No. Więc co?

Nie mam.

No to przejebane padło ostatecznie, a słowa te jakby postawiły krzyżyk na życiu Marcela.

No przejebane powtórzył płasko, wlepiając wzrok w ścianę. Czekał chwilę na odpowiedź Kacpra, ale ta nie nadeszła. Chłopak się rozłączył, zostawiając Marcela całkowicie samego ze swoimi rozterkami, bolącym brzuchem i zbyt szybko bijącym sercem, a także westchnięciem, które postanowiło uciec z jego ust.

Tym razem trudniej było mu łapać powietrze, nie mówiąc już o przenoszeniu go do płuc. Drżał cały ze stresu… Albo strachu. Właściwie było to mocno nieokreślone uczucie, bo Rogacki nigdy się tak nie czuł. Nic dziwnego, w końcu pierwszy raz wpakował się w takie gówno. Oczywiście w jego życiu nie zawsze było kolorowo: brak pieniędzy, chora siostra… Nie mówiąc już o trudach z gimnazjum, kiedy to jego życie było doszczętnie pojebane.

Dopiero w pierwszej liceum wszystko zaczęło jakoś się układać poznał wielu ludzi, przy których mógł wykreować nowego siebie i zrobił to. Z całkowicie zamkniętego w sobie chłopaczka prześladowanego na przerwach przez chłopaków z wyższych klas mógł się stać Marcelem, którym był teraz. A twór był z niego doprawdy dziwny i nieokreślony, co wcale nie oznaczało, że nie lubił tej nowej wersji, starając się całkiem zapomnieć o starej.

Teraz było mu jednak ciężko, zwłaszcza że jednym z tych cwaniaczków z gimnazjum był właśnie Kacper –  chłopak dwa lata od niego starszy, dupek jakich mało, który zabierał mu wszystkie drobniaki na drugie śniadanie. Doprawdy, okropność.

Idziesz gdzieś? Jego rozmyślania przerwała wychylająca się zza drzwi Zuzia. Mała, urocza blondyneczka z włoskami zaplecionymi w warkoczyki. Do pracy? dodała zaraz, stawiając w stronę brata niepewne kroki. Ubrana była w fioletowe spodenki i białą bluzeczkę, a kiedy się uśmiechała, zza warg wystawały jej kły, jak u typowej wampirzycy.

Tak, do pracy odpowiedział przygaszony, patrząc na siostrę z dziwnym rozczuleniem. Ale możliwe, że dzisiaj nie będzie mnie dłużej dodał zaraz, a widząc zmartwioną buźkę dziewczynki, posłał jej swój zwyczajowy uśmiech. No co ty, nie smutaj. Przytulas! Zaśmiał się, po czym wyściskał małą i poczochrał jej ładnie uczesane włosy.

Ej!

Nie ejejuj mi tutaj, tylko zmykaj się uczyć literek czy co tam ostatnio robiłaś.

Litery już umiem! krzyknęła zbulwersowana, nadymając policzki niczym sówka.

Okej, okej, to idź pomęczyć cyferki zaproponował, czując, jak ucisk w sercu stopniowo się zwiększa. Boże, faktycznie musiał stąd wyjść, bo zaraz się rozklei jak jakaś ciota. I hej, kocham cię, kocmołuchu.

No i ja ciebie też! mruknęła, wywracając tymi swoimi oczyskami. To pa!

No pa wydusił i wyszedł z domu. A kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, przystanął na wycieraczce. Uniósł wzrok na szare ściany pomazane markerami i nagle przeszło go okropne uczucie, że być może to już ostatni raz, kiedy na nie patrzy.

Przełykając rosnącą w gardle gulę, odważył się wyjść z klatki. Mieszkał na trzecim piętrze w starym, niewyremontowanym bloku. I nagle każdy jeden schodek, po którym szedł, miał znaczenie. Wszystko zaczynało mieć…

Potrząsnął głową.

Marcel, nie bądź pizdą.

Ta myśl jakoś go nie przekonała. Nadal szedł jak na ścięcie, pokonując szybko kolejne uliczki. Co prawda było rano prawdopodobnie zbyt rano, by załatwiać takie sprawy, jednak czuł, że nie wytrzyma dłużej. Zarówno tego napięcia, jak i własnego poczucia beznadziejności, bo nie oszukujmy się zjebał sprawę. I to tak po całości.

Czując, że robi mu się absolutnie niedobrze, zwolnił trochę szaleńcze tempo. Zwalniał tak metodycznie, aż w końcu się zatrzymał. Stanął na środku chodnika zagubiony, z tętnem przyprawiającym o zawał, sam pośrodku tego gówna, w które się wpakował…

Wszystko w porządku? Jakaś starsza kobieta pochyliła się nad nim. Stoisz tu od jakichś pięciu minut. Może… Może potrzebujesz pomocy?

Co? Nie. Kompletnie nie zapewnił od razu, odsuwając się od nieznajomej. Zarumienił się zaraz, bo musiał wyglądać jak sierota, kiedy tak stał i stał. Boże, niżej już upaść nie mógł! Proszę się nie martwić. Już mnie tu nie ma. Spróbował się uśmiechnąć, po czym odszedł szybko. Przed oczami miał ten wieżowiec. Mówiąc ten, miał na myśli ten konkretny, do którego zmierzał.

Wystarczyło tylko przejść przez ulicę, potem jeszcze kilkanaście metrów prosto… Później windą na dziesiąte piętro… I stał przed drzwiami. Tak, tymi drzwiami.

Nie chcąc po raz kolejny zastanawiać się nad słusznością tego czynu (chyba nigdy w swoim życiu nie rozmyślał więcej niż przez te trzy dni), wyciągnął rękę, by zapukać. Cofnął ją zaraz, bo po co pukać, skoro był dzwonek? Wzdychając ciężko, wcisnął niepozorny guziczek.

Zaraz jednak naszły go kolejne wątpliwości.

Jeżeli przyszedł za wcześnie? I obudzi sprawcę wszystkich swoich problemów?

Nie musiał zastanawiać się długo, drzwi po chwili się otworzyły, a w nich pojawił się… Kacper. Tak. Ten sam irytujący blondyn, który przed chwilą tak namiętnie do niego wydzwaniał. Raz to znaczy.

Rogacki. Co ty taki szybki, śpieszy ci się, żeby dostać wpierdol? wyszczerzył mordę, opierając się luzacko o framugę drzwi.

Marcela na chwilę zamurowało. Całkowicie. Nie wiedział, jak się zachować, co powiedzieć. W głowie miał kompletną pustkę. Splótł zaraz palce, czując, jak drżą mu ręce; zbladł cały. Kacper zjechał go wzrokiem od stóp do głów, najwyraźniej podśmiewując się z jego podenerwowania.

Eee, co ty tu robisz? zapytał, patrząc, jak brew chłopaka się unosi i aż się zganił za to pytanie, bo czy to jego sprawa? Nie, do cholery, więc niech przymknie już tę swoją rozgadaną gębę!

Aktualnie pomieszkuję u kuzyna odparł swobodnie, otwierając szerzej drzwi. Nie krępuj się dodał ironicznie.

Zaraz, zaraz, zaraz. Kuzyna? Marcel aż się skrzywił, kiedy zrozumiał, że jedynym kuzynem, jakiego mógł posiadać Kacper, był Szymon. Dokładnie ten sam, któremu wisiał kasę. I to nie byle jaką kasę.

Boże, podwójnie przejebane.

Ledwo stawiając kroki, jakoś wtoczył się do środka. Wcześniej był tutaj tylko raz jakoś trzy miesiące temu, kiedy to korzystał ze swojej życiowej okazji. Już wtedy mieszkanie apartament zrobiło na nim wrażenie. Było tu po prostu jak w filmach. Tych amerykańskich, oczywiście. Ogromny salon połączony z kuchnią, urządzony w nowoczesnym stylu, gdzie królowała biel i czerń, zdecydowanie mógłby znaleźć się na okładce jakiegoś magazynu z wystrojem wnętrz.

Szymona jeszcze nie ma. Jeszcze? Napijesz się czegoś? Marcel spojrzał na Kacpra zszokowany, po czym pokręcił tylko głową. Jego przyszły oprawca proponował mu coś do picia. Nieprawdopodobne. Nagle przestałeś być taki wygadany, co? zaśmiał się i bez żadnego skrępowania runął na kanapę. Wielką, białą kanapę, która wyglądała na naprawdę wygodną… Nie to co jego mała wersalka w domu.

Czując się wyjątkowo fatalnie, powędrował spojrzeniem na podłogę. Z powrotem splótł ze sobą palce, chcąc wyparować, zresztą jak zawsze przy Kacprze. Chłopak był nielicznym z jego „znajomych”, którzy kojarzyli go właśnie z gimnazjum. I nagle, nie potrafiąc inaczej, Marcel znowu stał się tym słabym dzieciaczkiem, który pozwalał sobie zabierać drobniaki i kartki na obiad. Szczerze się za to nienawidził.

I co, będziesz tak stał? padło zaraz.

N-nie, chyba po prostu wrócę później…

No i gdzie się podziała ta twoja gadka, pomyślał rozczarowany swoim zachowaniem.

Szymon powinien tu być za jakieś dziesięć minut, więc to raczej bez sensu. Posadź tę swoją dupę na krześle i siedź warknął Kacper nagle wyjątkowo zirytowany.

Dopiero teraz Marcel zwrócił na niego uwagę. Do tej pory był zbyt zajęty trzęsieniem portkami, by cokolwiek dotarło do jego zamroczonego umysłu. Znienawidzony przez niego blondyn był ubrany w czarną koszulkę z Batmanem, na co Rogacki aż się skrzywił. DC ssało. Poza tym miał dresowe spodnie i bez tej bluzy z Adidasa wcale nie prezentował się tak groźnie. Ale może to dlatego, że nie próbował go zajebać. Na razie, dodał w myślach gorzko.

Nie słyszałeś, co powiedziałem? Marcel ostatecznie posadził tę swoją dupę na krześle i siedział. Nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Znowu włączyła mu się jego dawna nieśmiałość. Nie mówiąc już o tym, że zawsze się Kacpra bał. Tak po prostu. Bo ten straszył go, że spuści mu głowę w kiblu. Znowu jak w filmach. Teraz jednak nie chodziło o kilka drobniaków, za które chłopak mógłby sobie kupić kanapkę, i to przerażało bardziej niż perspektywa podtopienia w czyichś siuśkach.

Wzdychając ciężko, Kacper włączył telewizor i to nie byle jaki. Z sześćdziesiąt cali to on miał i wyglądał niemalże jak małe kino domowe. A wszystko to w jakości HD. Po prostu żyć, nie umierać! Tyle że pierwszy program, jaki się włączył to… Pytanie na śniadanie? Nie, żeby coś, ale Marcel spodziewał się jakichś ostrych, gangsterskich filmów. Życie ulicy, dziwki, hajs i narkotyki. Coś w tym stylu. Nie dziwne więc, że widok polskiej rzeczywistości tak go zaskoczył.

Ale szajs. Nie dane było mu więcej oglądać programu. Zamiast tego Kacper skakał po wszystkich kanałach, irytując się przy tym niesamowicie i czasami rzucając negatywne komentarze.

A czego ty się spodziewałeś o dziewiątej rano, że będzie ci leciał Titanic? powiedział zaraz, odrobinę poirytowany tymi głupimi uwagami. Czemu ten dureń zawsze musiał być taki… taki… durny!

Łał, czyli jednak umiesz mówić padło spokojnie, a niebieskie spojrzenie w końcu przesunęło się z telewizora na spiętego Marcela.

Czasami wykrztusił z siebie, ciesząc się, że siedział. Inaczej mogłoby być ciężko po prostu się nie odwrócić i wyjść, uciec przed przeszywającym spojrzeniem tych okropnych oczu. No dobra, może z oczami Kacpra było wszystko w porządku to musiała być po prostu ta twarz...

Zobaczymy, co powiesz, jak już przyjdzie Szymon. Wykrakał. Kompletnie po całości wykrakał, gdyż w tym samym momencie drzwi do mieszkania się otworzyły, a w nich stanął nikt inny, jak Szymon właśnie. I… jakiś inny mężczyzna.

Tamten jednak zszedł całkowicie na drugi plan. Uwagę Marcela przyciągnęło jego główne zmartwienie na oko dwudziestosiedmioletni, ubrany w białą koszulę i eleganckie spodnie (kto się tak ubierał o tej porze?) facet budzący w nim najgorsze odczucia. Na ten moment przynajmniej, bo wcześniej nie wydawał mu się za bardzo przerażający.

Skulił się w sobie, kiedy wzrok nowoprzybyłych padł prosto na niego. Bladą, trzęsącą się kupkę nieszczęścia.

Kacper, to twój nowy kolega? odezwał się mężczyzna, którego Marcel nie znał. Ten prezentował się odrobinę lepiej, chociaż może to dlatego, że na jego twarzy gościł łagodny uśmiech. Szybko ściągnął buty, po czym odłożył na stół jakiś wyjątkowo ciężki pakunek, a to sprawiło, że nagle znalazł się bardzo blisko Marcela. Wciąż przestraszonego, rozmyślającego o swoim szybkim końcu Marcela.

Niestety Marcin, muszę zaprzeczyć padło tylko, po czym Kacper odwrócił głowę z powrotem w stronę telewizora.

Mężczyzna Marcin wydawał się być zatem naprawdę zdziwiony obecnością chłopaka.

Więc co on tutaj robi? Odezwał się zaraz, jakby Rogackiego nie było w pokoju. Nie żeby samego zainteresowanego to obchodziło. Dla niego lepiej, może chociaż miałby szansę się zmyć i wyjść z tego cało?

Cóż, to chyba nieodpowiednia pora wtrącił dotąd milczący Szymon, który przeszywał Marcela lodowatym spojrzeniem. Również podszedł kilka kroków bliżej, a jego wyraz twarzy kazał myśleć chłopakowi, że naprawdę go nie lubił. Pewnie dlatego, że tak długo zwlekał z oddaniem hajsu. Którego, oczywiście, raczej w najbliższym czasie mu nie zwróci. No, chyba że nerkę sprzeda. Ale ta mogła mu się jeszcze przydać… Aż żal by było taką fajną sprzedawać…

No nie moja wina, miałem coś z nim zrobić, to zrobiłem warknął zaraz Kacper, chyba przyjmując personalnie ten atak. – Sprawa jest prosta. I tak nie ma tych pieniędzy, i tak. Marcel aż zachłysnął się powietrzem.

Jakoś tak inaczej sobie wyobrażał to wszystko.

Jakich pieniędzy? dopytał Marcin, całkowicie nie orientując się w sytuacji. Szymon? dodał zaraz, a jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. Rogacki obserwował to wszystko z rosnącym zdenerwowaniem, kompletnie nie wiedząc, co myśleć. Bo, do cholery, co tu się działo? Nie mów, że znowu w tym siedzisz. Miałeś skończyć z tymi całymi pożyczkami! warknął, a jeżeli Szymon przed chwilą wyglądał niebezpiecznie, to Marcin pobił go o głowę. Marcel miał wrażenie, że zaraz przywali mężczyźnie i to tak porządnie.

Daj spokój rzucił zaraz Kacper, przeciągając charakterystycznie głoski.

A ty się nie odzywaj! Też w tym uczestniczysz! Już ja wiem, jak to u was wygląda i ani myślę pozwalać na coś takiego warczał dalej, patrząc srogo to na jednego, to na drugiego.

Marcin, to nie twoja sprawa zaczął spokojnie Szymon, gestykulując przy tym delikatnie dłońmi. Tak żeby go uspokoić. Marcel wiedział, bo kiedyś dużo czytał o ludzkich gestach.

Nie moja?! Dopóki ty jesteś moim rodzonym bratem, a on moim kuzynem, to owszem, jest to moja sprawa! syczał dalej, podchodząc niebezpiecznie blisko Szymona.

Marcel śledził to wszystko, całkowicie nie wiedząc, jak się odnaleźć w sytuacji. Dziwnie się czuł, będąc świadkiem rodzinnej kłótni, której właściwie był przyczyną. Naprawdę dziwnie. Stres i nerwy nie działały na niego najlepiej, a cała ta sytuacja raczej nie należała do przyjemnych, dlatego też nic dziwnego, że zaczęły się jego oddechowe problemy.

I nagle nie słuchał już za bardzo, co mają sobie do powiedzenia bracia.

Po prostu starał się oddychać. Powoli i miarowo, nie sprawiając przy tym wrażenia, jakby się dusił. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Przynajmniej nie w momencie, w którym nie mógłby wydusić z siebie ani słowa. Chyba nawet mu się to udało, bo bracia faktycznie nadal srogo dyskutowali, tym razem jednak już przyciszonym głosem.

Tylko Kacper patrzył na niego uważnie.

Dobra, koniec tej gadki, bo Rogacki nam tu zaraz na zawał zejdzie jak zawsze palnął prosto z mostu to, co mu ślina na język niosła. Palant.

Marcel zarumienił się, kiedy spojrzenia wszystkich spoczęły na nim. Otworzył nawet usta, by coś powiedzieć, jednak szybko je zamknął, nie mając pojęcia, co by mu wypadało. Dobrze tylko, że oddech mu w miarę wrócił.

Spłacisz te pieniądze padło ostatecznie ze strony Szymona.

Mhm odparł, wpatrując się w mężczyznę tymi swoimi wielkimi oczami. Miał wrażenie, że gdyby nie Marcin, to cała rozmowa wyglądałaby całkiem inaczej. I chwała mu za to!

W miesiąc.

…Dobrze.

W porządku. Jeżeli nie to wiesz, co…

Szymon – wtrącił ostrzegawczo Marcin.

…Wiesz, co się stanie. Możesz już iść kontynuował, pocierając skronie. Najwyraźniej konflikt z bratem mocno go wymęczył.

Nie czekając na nic innego, Marcel wstał gwałtownie i niemalże się przewrócił od tych emocji. Szymon, najprawdopodobniej mając wszystkiego dość, skierował się w stronę korytarzyka, prowadzącego w głąb mieszkania, także Rogacki mógł odetchnąć z ulgą i to właśnie zrobił. Zaraz jednak szybko zerknął na Kacpra, ale ten również nie wydawał się nim zainteresowany.

Z ulgą przyjmując ten stan rzeczy, już chciał się wycofać, kiedy drogę zastąpił mu Marcin. Marcel obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, chociaż czuł do niego coś na kształt sympatii. Jakby nie patrzeć uratował mu dzisiaj dupę i sprawił, że mógł przeżyć kolejny miesiąc w spokoju. Bo Rogacki się nie oszukiwał. Wiedział, że gdyby dzisiaj zabrakło tu brata Szymona, całe to spotkanie przybrałoby inny charakter.

Coś nie tak? zapytał nerwowo, przygryzając policzek. Boże, tak bardzo chciał stąd wyjść. Już, teraz, w tej chwili. Przestąpił z nogi na nogę, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.

Masz jak zarobić te pieniądze? zapytał Marcin, wwiercając się w niego spojrzeniem, co tylko pogłębiło zmieszanie chłopaka.

Mmm…

Czyli nie. Cóż, jeżeli chcesz zarobić, to odezwij się powiedział, wręczając w Marcelowe ręce wizytówkę. Chłopak zerknął na nią przelotnie, nie przywiązując za bardzo uwagi do kawałka papieru. Wcisnął zaraz kartkę do kieszeni, podziękował, po czym wypadł z mieszkania jak szalony.

Boże.

Żył. I miał się całkiem spoko.

 




Aktualizowane: 12.07.2019 | 18.08.2020
         

5 komentarzy:

  1. Ech... jednym słowem? Cudo!
    Na poprzednim blogu nie zostawiłam komentarza... Tu jednak zmieniłam zdanie.
    Uśmiałam się! Twoje teksty podbijają mnie na łopatki!
    A co do odpowiadania... Czyta się lekko mimo spin między bohaterami. Lecę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    zapowiada się fantastycznie to opowiadanie... bardzo mnie zaciekawiła, do Marcina to nabrałam sympatii, gdyby nie on to Marcel miałby przejebane... ale w miesiąc da radę zdobyć taką kasę? jeśli przez trzy nic nie robił... i ciekawe co to za propozycja...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!

    Wiem, że skończyłaś pisać „Drugą szansę”, dlatego nie jestem pewien, czy śledzisz jeszcze komentarze do tego opowiadania. Mimo to postanowiłem pod każdym rozdziałem dodać coś od siebie. No chyba że nie będę miał nic do powiedzenia, co jest raczej mało realne.

    Zacznę może od tego, co mi się nie podobało. Po pierwsze, trochę razi mnie w oczy niewyjustowany tekst. Zazwyczaj nie interesuje mnie wygląd bloga (nie oceniaj książki po okładce itd.), jednak na punkcie (nie)wyjustowanego tekstu mam pewną obsesję. Sam kiedyś tego nie robiłem, ale kiedy moja polonistka opierniczyła mnie za to na środku korytarza, szybko nauczyłem się dbać o estetykę wszystkich swoich prac.

    Po drugie, mam wrażenie, że trochę pogubiłaś się w tekście. Kiedy na początku rozdziału Marcel został zaatakowany, nie padło co prawda imię Kacpra, jednak z kontekstu wywnioskowałem, że to od niego Marcel pożyczył pieniądze. Świadczy o tym chociażby późniejszy telefon. Skąd więc wziął się Szymon? Bo jeśli to on faktycznie był pożyczkodawcą, to chyba Marcel nie powinien być zdziwiony widokiem Kacpra i pokrewieństwem chłopaków. No chyba że Marcel od nich obu pożyczył pieniądze.

    Po trzecie, brakowało mi więcej szczegółów odnośnie do miejsca akcji i bohaterów. To Twoje autorskie opowiadanie, nie fanfiction, więc nie wiemy absolutnie nic. Domyślam się, że później zaspokoję swoją ciekawość, mimo wszystko brak opisu głównego bohatera (na przykład) uważam za błąd.

    Ale, ale... Pomimo pewnych zgrzytów opowiadanie zapowiada się naprawdę dobrze! Jestem zaintrygowany i z chęcią zapoznam się z dalszymi losami Marcela. Lubię czytać historie o nastolatkach, bo jeszcze pamiętam, jak to jest mieć naście lat. :D

    Podoba mi się, w jaki sposób wykreowałaś postać Marcela. O ile dobrze zrozumiałem, Marcel chodzi do liceum, ale nie jest jeszcze pełnoletni. Niby próbuje być odpowiedzialny, ale w rzeczywistości nie jest. Doceniam, że stara się dbać o chorą siostrę (moim zdaniem już w pierwszym rozdziale powinnaś napisać, na co Zuzia jest chora), jednak nie myśli przyszłościowo i nie liczy się z konsekwencjami. Rozumiem, że był pod ścianą i potrzebował szybkiej kasy, dlatego zdecydował się na pożyczkę. Dlaczego jednak przez trzy miesiące nie zrobił nic, by zarobić na jej spłatę? Bo mu się nie chciało, a pożyczkę wziąć łatwiej.

    Kacper natomiast to typowy dresiarz spod bloku. Myślę, że jest tylko dobry w gębie, ale jak przychodzi co do czego, to kuli pod siebie ogon. Coś czuję, że Marcin go trochę utemperuje. :D

    To chyba wszystko, co miałem do powiedzenia na temat tego rozdziału.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Oczywiście, że śledzę wszystkie komentarze, niezależnie, czy tekst jest już skończony, czy nie :) Dlatego też, kiedy w nocy zauważyłam tyle dopracowanych komentarzy od Ciebie zrobiło mi się bardzo miło! Zawsze doceniam, gdy ktoś poświęca swój czas, by podzielić się swoją opinią i spostrzeżeniami. Zazwyczaj też nie odpisuję na te, które nie tyczą się aktualnych rozdziałów, ale tym razem zrobię wyjątek.
      Zaczynając od początku, czyli od tego co Ci się nie podobało – na szczęście za niedługo tekst zostanie poddany korekcie, wiec mam nadzieję, że wszystkie błędy znikną. To samo tyczy się justowania, zaczęłam justować tekst dopiero od niedawna, także wszystkie stare rozdziały będą wyglądały właśnie w ten sposób.
      Z tym „po drugie” to przedstawię swój punkt widzenia, bo jednak to troszkę inaczej było. Marcel pożyczył pieniądze od Szymona – kuzyna Kacpra – i kiedy je brał, nie zdawał sobie sprawy, że są oni spokrewnieni. Teraz, kiedy wysłano na niego te bandę, pomyślał raczej, że Kacper może „pracować” dla Słowińskiego, ten bowiem pasował mu na takiego dresa, który chodzi i spuszcza wszystkim wpierdol, więc do takiej roboty nadawałby się idealnie, a jako że znali się ze szkoły, Kacper mógł do niego zadzwonić. Kiedy przyszedł do mieszkania Szymona, nie miał pojęcia, że zastanie tam Wawrzyńskiego, wcześniej gdy tam był, jego po prostu nie było. Także to już taki Marcelowy pech, że musiał pożyczyć hajs od kuzyna swojego najgorszego wroga :D
      Co do „po trzecie” to się zgadzam. W tym rozdziale nie było zbyt dużo opisane, postacie opisuję raczej pobieżnie, zostawiając dużo dla wyobraźni czytelnika. Lubię, kiedy ktoś czytając o postaci, sam dobiera sobie jej wygląd do charakteru, ale oczywiście, wygląd Marcela będzie jeszcze dokładniej opisany. Tak samo jak jego dom, czy miejsca, które odwiedza, jednak nie ukrywam, że raczej skupiam się na relacjach między postaciami i dialogu, aniżeli na dokładnym opisie świata.
      Mimo to bardzo się cieszę, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i się nie zraziłeś. Sama praktycznie nigdy nie czytałam opowiadań o nastolatkach, pisanie Marcela było dla mnie odskoczną od czegoś nad czym siedziałam kilka długich lat… A że miałam wtedy tylko troszkę więcej lat od Rogackiego, czyli sama byłam taką nastolatką, to w miarę łatwo mi to przychodziło.
      Jeszcze raz dziękuję, że podzieliłeś się ze mną swoimi spostrzeżeniami! Mam nadzieję, ze im dalej w opowiadanie, tym bardziej będzie Ci się podobać.
      Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
    2. Cieszę się, że zamierzasz poprawić wszystkie rozdziały. :) Moim zdaniem wyjustowany tekst nie tylko wygląda lepiej, ale i lepiej się go czyta.

      Może trochę źle się wyraziłem, w każdym razie dobrze, że przedstawiłaś mi swój punkt widzenia. Przynajmniej teraz sytuacja jest dla mnie całkowicie jasna. :)

      I bardzo dobrze, że starasz się dbać o rozbudowane relacje między postaciami, jednak chyba się ze mną zgodzisz, że dobrze opisany świat przedstawiony pozwala nam lepiej zrozumieć niektóre zachowania bohaterów. :)

      Jeszcze raz pozdrawiam!

      Usuń