Kiedy wrócił do domu, poczuł się nagle, jakby wielki kamień spadł mu z serca. Nadal nie wierzył w to, co się stało. Po prostu… Czy to możliwe, żeby miał aż takiego farta? On? Przecież życie zawsze pluło mu w twarz, a teraz los jakby się do niego uśmiechnął, dał drugą szansę!
Kiedy zdejmował buty, do przedpokoju znowu wkroczyła Zuzia. Mamy Marcela nie było – pracowała w pobliskim sklepie na pół etatu.
– A ty co? – zapytała dziewczynka, opierając ręce oskarżycielsko na biodrach.
– Zapomniałem, że dzisiaj nie moja zmiana – odpowiedział szybko, wpatrując się w siostrę z niemałym rozczuleniem. Jego mały kocmołuch cały był umazany farbkami o niekoniecznie zidentyfikowanych kolorach.
– Fajnie! – Ucieszyła się od razu, wyciągając drobne rączki w stronę brata. – To chodź, pomalujesz razem ze mną i Anią! – pisnęła radośnie, brudząc dłonie Marcela jeszcze świeżą farbą.
Ania była opiekunką Zuzi, miała prawie trzydzieści lat i dobrze dogadywała się z ich mamą. Pracowała tutaj za marne grosze, dlatego Rogacki czuł do niej ogromną sympatię. Kobieta była niezastąpiona, a Zuzię traktowała niemalże jak swoje własne dziecko. Do Marcela oczywiście również żywiła całkiem pozytywne uczucia, ale z nim nie była tak zżyta, co z małą. A jeżeli już o niej mowa, to właśnie wychyliła się z pokoju sześciolatki, wcale przy tym nie wyglądając, jakby pobiła się z pędzlami.
– Cześć, Marcel. Myślałam, że jesteś w pracy – przywitała się, zaczesując za ucho blond włosy.
– Coś mi się totalnie pokręciło ze zmianami dzisiaj, także w końcu sobie odpocznę. – Westchnął ciężko, uciekając wzrokiem od bystrych oczu kobiety. – Może zrobię herbaty? – zaproponował, nie chcąc wyjść na okropnego dupka, bo tak się właśnie czuł przez te wszystkie kłamstwa.
– Nie, nie, już sobie sama zrobiłam, tak samo jak śniadanie dla Zuzy.
– No, super było. Żałuj, że nie jadłeś! – dodała od siebie dziewczynka, szczerząc białe ząbki.
– Może jakoś to przeżyję. – Wywrócił komicznie oczami. – A teraz wybaczcie panie, spadam do siebie – dodał, po czym zniknął w pokoju. Bo, mimo że nie jadł śniadania, to kompletnie nie był głodny.
Jak powiedział, tak zrobił. Włączył komputer, podłączył słuchawki. Otworzył przeglądarkę, by po chwili puścić playlistę ulubionego zespołu, a kiedy tak zagłębiał się w muzykę, słuchając coraz to kolejnych piosenek Queen’u, nie mógł przestać myśleć o sytuacji z rana; o Szymonie i Kacprze, a także i o Marcinie, który uratował go z opresji niczym rycerz na białym koniu, co prawda bez konia i zbroi, ale jednak…
Wszystko to było niesłychanie dziwne. Chociaż największy szok wywołało w nim i tak zachowanie blondwłosego dupka, który, o dziwo, aż takim wielkim dupkiem się nie okazał. Przynajmniej nie przypieprzył mu w brzuch albo Bóg jeden wie gdzie, tylko siedział spokojnie na dupie i jeszcze picie mu proponował! Niesłychane. Zazwyczaj to picie lądowało na nim, jak już o jakimś była mowa… Nie to, że Marcel nagle uwierzył w wielką duchową przemianę Kacpra. Po prostu nie wiedział i był ciekawy. Zarówno innego zachowania chłopaka, jak i całej tej rodziny.
Bo też się, cholera, dobrali!
Kacper pasował do rodzeństwa jak pieść do nosa, zwłaszcza jeżeli wzięłoby się pod uwagę jego zamiłowanie do ciężkiego życia ulicy i te sprawy. Dlatego Marcel nie rozumiał, jak ktoś tak prostacki mógł żyć w jednym domu z ludźmi, których bez zawahania nazwałby ludźmi biznesu, wpływowymi ludźmi, przystojnymi na dodatek!
Choć Kacper może i nie był najbrzydszym chłopakiem jakiego Rogacki w życiu oglądał, z jego twarzą też było wszystko w porządku, nawet jeśli Marcel wmawiał sobie inaczej, tylko że Wawrzyński był… duży. Napakowany. Gdyby chciał, mógłby się bez problemu znaleźć na okładce magazynu o sterydach czy innych takich. Dlatego nie robił zbyt dobrego pierwszego wrażenia, a już na pewno nie we wszystkich kręgach. W odróżnieniu od Marcina, który mógłby wylądować na okładce Vogue’a albo na bilbordzie prezentującym męskie ciuchy. Czy coś w tym stylu. Wzdychając ciężko, Marcel przeniósł się ze słuchawkami na łóżko – tej nocy był tak zestresowany, że prawie w ogóle nie spał, a jak już, to śniły mu się kompletne nienormalne rzeczy. Tutaj przed kimś uciekał, tutaj się potykał… Naprawdę, jakby nie miał dość problemów! Dlatego teraz przymknął oczy, chcąc pozwolić sobie na chwilę wytchnienia… Ale i tak dręczyły go rozmaite myśli. Jedna jednakże przebijała się na sam wierzch – jak on zarobi te pieniądze?
Znalazł nawet sporo pomysłów. Skoro miał miesiąc, mógłby się zmobilizować i pójść do jakiejś pracy. Tylko że w najlepszym wypadku dostałby jakieś marne osiem złotych za godzinę, więc przez trzydzieści dni nie zarobiłby pewnie nawet najniższej krajowej… A musiał zdobyć ponad dwa tysiące.
Myśli te skutecznie przegoniły jakikolwiek sen. Do tej pory Marcel czuł ulgę po spotkaniu, lecz teraz, kiedy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, nie mógł tak siedzieć na dupie i nic nie robić. Bo i tak już zawalił na całej linii. I nie było wyjścia, musiał iść do jakiejś pracy. Nawet jeżeli nie zarobi całości, to zawsze lepiej oddać tysiąc więcej niż tysiąc mniej. A jak nie znajdzie, to ewentualnie duszę diabłu sprzeda! Chociaż nie był pewny, czy jakikolwiek czort byłby chętny takową nabyć…
Przekręcając się nerwowo na drugi bok, wyjął z kieszeni nieszczęsną wizytówkę. Przyjrzał jej się uważnie: była bardzo schludna, w kremowym kolorze, wykonana z ładnego, drogiego papieru. Nie znajdowało się na niej wiele – jedynie imię i nazwisko Marcina, numer telefonu i chyba nazwa jakiegoś biura, którego Marcel kompletnie nie kojarzył.
Przyglądał się karteczce kilka dobrych minut, co raz obracając ją w dłoni. Był wdzięczny mężczyźnie, nie mógłby nie być, tylko… Nie chciał mieć z nim nic wspólnego. A już zwłaszcza nie chciał u niego pracować! I to nie dlatego, że nie lubił pracować w ogóle. Wiedział, że teraz będzie musiał sobie coś szybko znaleźć, tyle że jego duma odrobinę by na tym ucierpiała. Bo nie lubił takich sytuacji – nie chciał być od nikogo zależny, ale samemu również kompletnie sobie nie radził.
Taki to był właśnie problem Marcela.
Niejedyny zresztą.
Wszystkie te rozmyślenia przerwał dźwięk przychodzącej z Facebooka wiadomości. Chcąc nie chcąc, Rogacki musiał w końcu wstać i zobaczyć, kto do niego napisał. Spodziewał się, że to Bartek, jego jedyny przyjaciel, i się nie mylił. Chłopak zasypał go milionem wiadomości, co chwila wysyłając jakieś głupie minki.
„To jak, wbijasz?”, padło na koniec całego tego monologu. Marcel długo zastanawiał się nad odpowiedzą – nie miał ochoty na spotkanie z przyjacielem, nawet kiedy miał on wolną chatę. Ten dzień był przytłaczający, zły, okropny i najlepiej, żeby już się skończył. Bartek jednak jak nic innego mógłby poprawić mu nastrój. Był głupim dzieciakiem, który naprawdę zawsze, ale to zawsze, wiedział co powiedzieć, by odgonić Marcelowe smutki, mimo to… Nie. Rogacki musiał najpierw ogarnąć pracę.
„Nie mogę”, odpisał, niemożliwie się przy tym ociągając. „Muszę poszukać jakiejś pracy. Pochodzę po mieście, poroznoszę CV. Ale jak chcesz, to chodź ze mną.”
„No najwyższa pora! Nie to, żebym miał coś przeciwko twojemu bezrobociu, ale jednak koczowanie codziennie w moim domu po 8 godzin to przesada xD Co nie zmienia faktu, że jak chcesz wpaść na noc to dawaj. A mi się nie chce wychodzić. Zresztą, Mandy zaraz będzie.”
„No trudno, sam nie wiem. Później jeszcze napiszę, może faktycznie przyjdę. Pozdrów ją ode mnie.”
„Ok. To nie wiem, dzwoń potem, bo spadam z fejsa. Nara.”
Marcel wyłączył komputer. Chyba faktycznie wolałby iść do przyjaciela, spotkać się z nim i jego dziewczyną, wypić jakieś piwo… Ale to teraz nie miało znaczenia. Czas przestać zachowywać się jak dziecko. Zmotywowany takimi myślami, wyciągnął z szafki kopie swojego CV. Warto zaznaczyć, że nie zawierało w sobie niczego ekstra. Właściwie to świeciło pustkami i trochę było mu głupio, że nie ma co do niego wpisać, ale na to już nic nie mógł poradzić. Zabrał kilka kopii i wpakował do plecaka. Zbliżało się już południe i nie zamierzał dłużej zwlekać.
Tym razem wydostał się z domu bez żadnych problemów w postaci sprawdzającej go siostry. Na dworze było parno i duszno, tak jak to najczęściej bywało w sierpniu. Słońce raziło po oczach, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Marcel lubił ciepło, nigdy mu ono jakoś szczególnie nie przeszkadzało, więc nie czuł się źle przy trzydziestu stopniach w cieniu.
Poszukiwania zaczął od centrum miasta – CV złożył w trzech knajpkach, gdzie szukali kelnerów albo ludzi na zmywak. Wszyscy z właścicieli obiecali oddzwonić, chociaż żaden nie wydawał się być Marcelem szczególnie zachwycony.
Co było więcej niż bulwersujące!
Bo nie był brzydkim chłopakiem. Miał ładnie opaloną cerę i kasztanowe, lekko pokręcone włosy. Duże zielone oczy to coś, co również mogło się podobać, mimo że przez nie tracił trochę na męskości. Poza tym może i był chudy, miał za bardzo szpiczasty nos i za mało zaznaczone kości policzkowe, ale ogólnie nie prezentował się źle! Mimo tego, że wygląd mógł być jego atutem, nie dawał sobie dużych szans. Przeciwnie, był niemal pewien, że raczej nikt nie zechce go zatrudnić. Skąd brało się to przekonanie? Zapewne z tłumionych kompleksów i wrodzonej niepewności siebie, którą co prawda czasami skutecznie udawało mu się maskować, jednak kamuflaż ten nie zawsze działał.
Po dwóch godzinach, kiedy przeszedł całe miasto wzdłuż i wszerz, i odwiedził jeszcze ze trzy inne lokale, miał totalnie dosyć. Pot lał się z niego litrami, a on jeszcze nic nie zjadł, więc czuł się słabo. Nic więc dziwnego, że kiedy wtaczał się po schodach, miał wrażenie, że wyzionie ducha.
W domu tym razem powitała go mama, pytając, gdzie był i co robił. Dzisiaj maglowała go dłużej niż zwykle, robiąc przy tym obiad, który dla wygłodniałego chłopaka pachniał jak danie z pięciogwiazdkowej restauracji, a nie jak zwykły schabowy.
– Widziałeś się dzisiaj z Bartkiem? – zapytała, stawiając przed Marcelem duży talerz przeładowany ziemniakami i surówką.
– Nie, a co?
– A bo widziałam Olę, chyba właśnie do niego szła. Nie powiem, ładna dziewczyna się z niej zrobiła! Pofarbowała włosy i w ogóle przybyło jej w niektórych miejscach – dodała, robiąc dłońmi niezidentyfikowane ruchy na wysokości piersi.
– Mamo – jęknął niepocieszony, wlepiając wzrok w swój talerz. Boże. Nienawidził, kiedy Ewa zaczynała temat dziewczyn, jakichkolwiek, nawet Oli, bo wszystko i tak sprowadzało się do jednego…
– A jak tam ty, kochanie? Poznałeś może kogoś? – No i stało się.
– Jakoś tak nie bardzo – mruknął, dłubiąc widelcem w surówce. – Nie miałem jak tak szczerze – wytłumaczył prędko, wiedząc, że raczej szybko nie zostanie mu odpuszczone. – No wiesz, cały czas pracowałem i ewentualnie do Bartka chodziłem od czasu do czasu, a tak to siedziałem w domu.
Kobieta zamyśliła się wyraźnie, a jej wyraz twarzy odrobinę spoważniał. Przysiadła zaraz koło Marcela i spojrzała na syna z czułością.
– Jestem z ciebie taka dumna. Poświęciłeś cały miesiąc wakacji na pracę, by pomóc mi w domu i przy Zuzi, ale wiesz przecież, że jakoś sobie poradzimy nawet bez tego, prawda? Jeżeli chcesz iść i odpocząć, to nie będę miała ci tego za złe. Jesteś młody, korzystaj z wolnego. – Marcel zarumienił się na te słowa, spuszczając wzrok. Czuł się okropnie, bo w gruncie rzeczy on nie zrobił nic. Ba, tylko bardziej namieszał. Kiedy pożyczył pieniądze nie myślał o tym, że kiedyś będzie musiał je spłacić. Że być może przysporzy tym rodzinie kłopotów. A dla jego mamy trzy tysiące równały się z trzema miesiącami pracy. Przez tyle czasu bez hajsu trudno byłoby przeżyć, nie mówiąc już o lekarstwach dla Zuzi. Ale przecież po to je wziął, prawda? Bo u nich czasami naprawdę było krucho. Mama Marcela nigdy się do tego nie przyznawała, ale chłopak nie był ani głupi, ani ślepy. Kilka razy zdarzyło mu się słuchać w napięciu jej szlochu i nienawidził tego.
– No co ty, jak pracuję jest mi lepiej. Chociaż mam co robić – skłamał, czując, że nagle przeszła mu całkowicie ochota na jedzenie. Zmusił się jednak by wpakować wszystko do ust, żeby nie martwić kobiety. – Serio – wyseplenił z pełną buzią.
– Boże, ja to mam super dzieci. – Wyszczerzyła się, czochrając włosy syna. Potem wstała od stołu i nie męczyła go więcej. Dzięki Bogu! Marcel i tak czuł się okropnie.
Resztę dnia spędził przed komputerem. Odechciało mu się spotykać z Bartkiem i z Olą. Para i tak zapewne dobrze miała się bez niego, mimo że przyjaciel pisał potem coś jeszcze na Facebooku, by Rogacki „nie robił siary i wbijał”.
Ach, jak dobrze było mieć takiego znajomego, który jednym zdaniem potrafił sprawić, że się uśmiechniesz!
Wybiła osiemnasta, kiedy do Marcela zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu widniał nieznany numer, przez co trochę spanikował – czyżby Kacper znowu do niego wydzwaniał?
Przeklął się w myślach za niezapisanie numeru blondwłosego dupka, bo byłoby to całkiem pomocne w życiu. Przynajmniej wiedziałby, kiedy nie odbierać… Teraz jednak, odpychając te nieprzyjemne rozważania, nacisnął zieloną słuchawkę.
– Dzień dobry, z tej strony Anita Stolar, czy rozmawiam z… Marcelem Rogackim?
– Tak – odpowiedział zaszokowany. Nie bardzo spodziewał się odpowiedzi! A już na pewno nie tak szybko…
– Zostawił pan dzisiaj CV w naszym lokalu. Czy nadal jest pan zainteresowany pracą?
– Tak, oczywiście – odparł pośpiesznie, by kobieta się nie rozmyśliła i nie rozłączyła.
– Świetnie. W takim razie chciałabym omówić z panem kilka spraw…
Rozmowa trwałą około pięciu minut, podczas których Rogacki zdążył się dowiedzieć, jaką będzie miał stawkę za godzinę, co będzie należało do jego obowiązków i kiedy miał się dokładnie stawić. Podczas rozmowy kobieta stopniowo gubiła gdzieś poważny ton, więc Marcel nie byłby nawet za bardzo zestresowany, gdyby nie fakt, że zaczynał jutro od dziesiątej! Naprawdę nie spodziewał się, że to stanie się tak szybko. Ogólnie dowiedział się również, że będzie pracował co drugi dzień, zazwyczaj po osiem do dziesięciu godzin na zmywaku. No cóż, nie można mieć wszystkiego, ale i tak lepsze to niż nic. Mając takie dane, chłopak szybko usiadł przy biurku, wyciągnął jakąś kartkę i kalkulator. Wyliczył, że przez ten miesiąc zarobi około… Tysiąca złotych?
Przerażająco mało.
Wpatrując się w nieszczęsną karteczkę, miał ochotę rwać sobie włosy z głowy. Nie miał pojęcia, skąd weźmie jeszcze drugie tyle? A właściwie to i więcej…
Cóż, będzie musiał znaleźć coś innego.
Tej nocy również nie spał zbyt dobrze, głównie dlatego, że mocno się stresował. To miała być jego pierwsza w życiu praca – nowi ludzie, nowe otoczenie, nowe obowiązki. A on sam nie wiedział, jak się za to zabrać. Co prawda stanie na zmywaku to raczej nic skomplikowanego, jednak nietrudno zrozumieć, że Rogacki się obawiał.
Obudził się koło siódmej, jeszcze przed budzikiem, ale nie wylegiwał się w łóżku. Wziął długi prysznic, wyszorował się, wylał na siebie sporo wody kolońskiej i ubrał się całkiem ładnie. Chciał zrobić dobre pierwsze wrażenie. Potem długo czekał, zjadł porządne śniadanie i wyszedł.
Pierwsze minuty w nowej pracy były zaskakująco przyjemne. Anita przyszła się z nim przywitać i oprowadziła go po lokalu. Miała około dwudziestu siedmiu lat i była wysoką szatynką o trochę zbyt przerysowanej urodzie. Bo… Była raczej ładna. Tylko że za bardzo zrobiona. Więc była raczej zrobiona niż ładna. Nie miało to jednak znaczenia, bo okazała się sympatyczna, tak jak reszta. Marcel za wszelką cenę starał się zapamiętać imiona wszystkich, by potem uniknąć głupich sytuacji.
Na pewno była Kinga – rok od niego starsza dziewczyna o śmiesznym, szarawym kolorze włosów oraz Aga, zaskakująco niziutka blondyneczka. Był Tomek oraz Piotr – kucharze, przy czym ci dwaj byli braćmi, także łatwo było mu zapamiętać. Ponoć ogólnie pracował tutaj jeszcze jeden kelner i kucharz, których akurat nie było na zmianie. No i był jeszcze Antek – chłopak, który również stał na zmywaku, chociaż jego Rogacki raczej nie będzie miał okazji poznać, bo mieli pracować na zmianę.
Pierwsze trzy godziny były banalne. Ruchu nie było, a jak już, to ktoś wpadł na szybki lunch. Prawdziwa praca zaczęła się koło godziny piętnastej, w porze obiadowej. Nagle do lokalu wpadło około trzydziestu osób i Marcel nie miał wyboru – musiał się streszczać, bo inaczej zaczynało brakować naczyń. Później było tylko gorzej i taki stan rzeczy trwał aż do końca.
Podczas całego tego męczącego dnia Rogackiemu udało się wzbudzić sympatię większej części załogi. Był uprzejmy, czasami jakiś żart również mu wyszedł, a co najważniejsze, nie obijał się. Tylko Piotr trzymał się od niego z daleka, najwyraźniej nie mając ochoty poznawać nowego pracownika. Rogackiemu było z tego powodu odrobinę przykro. Chyba jak każdy, chłopak lubił być lubianym i nie chciał pracować w stresującej atmosferze. Piotrek nie za bardzo się tym przejmował. Trzymał Marcela na dystans i od czasu do czasu zaszczycił go jedynie srogim spojrzeniem.
Rogacki był jednak zbyt wymęczony, by przywiązywać do tego większą wagę. Jak tylko dotarł do domu, padł na łóżko i zasnął. Tym razem bez większych problemów. Dopiero na drugi dzień miał czas przemyśleć wczorajsze wydarzenia i, jak wszystko sobie poukładał w głowie, doszedł do wniosku, że praca wcale nie była najgorsza. Fakt, było cholernie ciężko, zwłaszcza na początku, kiedy nie miało się żadnego doświadczenia. Nogi bolały od stania przez tyle godzin, palce się marszczyły, a ręce i oczy szczypały od detergentów, ale w gruncie rzeczy nie było źle. Ludzie trafili się w miarę fajni – Marcel mógł śmiało powiedzieć, że po pierwszym dniu od razu polubił Agę oraz Tomka. Reszta również była w porządku, nie licząc tego nieszczęsnego Piotra. Cóż, może taki miał charakter… Marcel byłby nawet skłonny w to uwierzyć, gdyby chłopak nie rozmawiał tak beztrosko z innymi. Może po prostu nie lubił obcych? Albo był nieśmiały? Jakkolwiek by nie było, Marcel nie chciał tracić więcej czasu na rozmyślanie nad jakimś dupkiem.
Powiedział mamie, że zmienił pracę. Była zaskoczona, ale nie dopytywała – on i tak nigdy nie zdradzał jej za dużo szczegółów, dlatego teraz, kiedy chłopak opowiedział jej dokładnie o każdym pracowniku oraz o tym, jak bardzo bolą go nogi i wszystko ogólnie, nie wiedziała za bardzo, dlaczego Marcel tak bardzo się ekscytuje.
Minęły trzy dni, w tym jeden pracujący. Marcel coraz lepiej dogadywał się z współpracownikami, a i robota lepiej szła, jak było do kogo gębę otworzyć. Co prawda śmierdział okropnie detergentami, ale był to jedyny minus, który jakoś bardziej mu przeszkadzał. No i nie ma tego złego, mył się raczej codziennie, więc można było to przecierpieć. Gorsza była jednak narastająca świadomość tego, że czas leciał, a on nadal był mocno w dupie. Bo jak to tutaj inaczej nazwać? Mimo że się starał, nie miał szans spłacić całej kwoty… Dlatego też coraz częściej przypatrywał się niepozornej wizytówce. Leżąc wieczorami, przewracał ją w dłoniach dopóki nie zasnął, aż w końcu czwartego dnia nie wytrzymał i zadzwonił pod podany numer.
O dumie musiał zapomnieć.
Z mocno bijącym sercem odliczał sygnały. Po trzecim miał definitywna ochotę się rozłączyć, jednak to nie było mu dane. W słuchawce usłyszał pogodny głos Marcina.
– Tak, słucham? – Walcząc z ogromną chęcią rozłączenia się, Rogacki przełknął ślinę kilka razy.
– Hej. Tu Marcel. No wiesz, dałeś mi wizytówkę ostatnio, jak się widzieliśmy. Wspominałeś coś o pracy…? – Zalał Marcina potokiem słów, mnąc w palcach nerwowo swoją koszulkę. Cholera, cholera, cholera! Dlaczego musiał to robić? Czemu po prostu nie mógł żyć w spokoju, nie martwiąc się o wszystko dookoła? Doprawdy, czasami czuł się gorzej niż trzydziestolatek po przejściach. Nie przeszkadzało mu to jednak przy tym zachowywać się jak stuprocentowa nastolatka.
– A, no tak. Pamiętam. Ta cała sprawa z „pożyczkami”. – Zaśmiał się, chociaż był to raczej wymuszony śmiech. Najwyraźniej wciąż nie pochwalał rodzinnego biznesu. – Super, że dzwonisz. Właśnie miałem się rozejrzeć za kimś do pomocy.
– Do pomocy? – podchwycił Rogacki, opierając się o biurko. Coś było w głosie i sposobie wypowiadania się Marcina, że automatycznie przestał się stresować. I chwała Bogu, bo przez te nerwy zbyt szybko się do grobu wprowadzi! O ile nie zrobi tego przez własną głupotę…
– Tak, niedawno się wprowadziłem i niestety nie daję sobie rady sam z przeprowadzką. Muszę ogarnąć mieszkanie, które w tym momencie wygląda jak jeden wielki burdel. Na dodatek ile razy w tygodniu bym tu nie sprzątał, zawsze skądś bierze się bałagan, uwierzyłbyś? – Mężczyzna ponownie się roześmiał tym razem bardziej naturalnie i swobodnie. Nietrudno było sobie wyobrazić wyraz jego twarzy, gdy to mówił.
– Czyli co, mam być sprzątaczką? – dopytał, myśląc gorączkowo nad tym, co przed chwilą usłyszał.
– Dobrze płacę – zapewnił od razu Marcin, zapewne nie chcąc tracić potencjalnego pracownika. A raczej frajera, który będzie odwalał za niego czarną robotę. – Poza tym pracowałbyś również w ogrodzie oraz przy ewentualnym wykańczaniu mieszkania. Zainteresowany?
– Chyba… – odparł wciąż nie do końca przekonany.
– Jeżeli o stawkę chodzi to, nie wiem, ile chcesz? Dwadzieścia? Dwadzieścia pięć złotych? Za godzinę – dodał szybko, na co buźka chłopaka otworzyła się jak u karpia.
Bo, przepraszam bardzo, ile? Czy Marcin mówił serio? A jeżeli tak, czy był aż tak oderwany od rzeczywistości, że proponował takie stawki? A może po prostu Marcel o czymś nie wiedział, żyjąc w innej Polsce niż ten obcy mężczyzna? Ściana wschodnia, halo! Tutaj dostawało się co najwyżej dychę…
– No, ale i tak mógłbym pracować tylko co drugi dzień, bo już gdzieś się załapałem – mruknął, przeczesując niedbale włosy. Nadal był spięty. Jakżeby mógł nie być, w końcu rozmawiał ze swoim przyszłym pracodawcą, który, na domiar złego, był bratem jego największego koszmaru, a także kuzynem nemezis z gimnazjum. Chyba nie mogło być gorzej, prawda? Jedynym pocieszeniem był fakt, że Marcin wydawał się być całkiem inny niż reszta rodzinki – łagodny, wesoły mężczyzna o przyjemnym głosie. Nic nie wskazywało na to, że miałby względem niego jakieś mordercze zamiary, ale przecież nigdy nie wiadomo, prawda?
– Nie przeszkadza mi to.
– Więc mógłbym przyjść w sobotę? Jutro nie mogę, bo idę do pracy – wytłumaczył szybko.
– Mhm, jasne. O dziesiątej pasuje? Wcześniej jestem absolutnie nie do życia – powiedział wesoło, na co Marcel aż się uśmiechnął. Chyba naprawdę będzie umiał dogadać się z tym człowiekiem!
– Pewnie. Chyba bym odmówił, jakbyś kazał mi przychodzić na siódmą – odparł, przygryzając wargę. Boże, kompletnie sobie nie wyobrażał, że będzie potrafił tak rozmawiać z obcym mężczyzną! I to na dodatek starszym o kilka ładnych lat. Bo ile Marcin mógł mieć? Dwadzieścia pięć? Dwadzieścia cztery lata? Na pewno był młodszy od Szymona, chociaż ciężko było to określić przez te wszystkie eleganckie, kosztowne ciuchy, które dodawały im obu sporo powagi.
– Boże broń! – Mężczyzna ponownie się roześmiał, a Rogackiemu aż cieplej się zrobiło na sercu. Bo nie będzie pracował u jakiegoś bufona! A będąc szczerym, Marcel chyba trochę już zaszufladkował Marcina jako porządnego pana „biznesmena”, przy którym będzie trzeba chodzić z kijem w dupie, by przypadkiem go czymś nie urazić.
Jak dobrze, że się mylił.
– No dobra, Marcel. W takim razie do zobaczenia w sobotę o dziesiątej. Adres przyślę ci SMS-em, mam nadzieję, że nie będziesz miał problemów z trafieniem.
– Jasne. W takim razie do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
No i załatwione. Teraz byle do weekendu!
Aktualizowane: 18.07.2019 | 13.08.2020~W ramach wyjaśnienia – zaczynałam pisać to opowiadania parę ładnych lat temu, jeszcze przed zmianą minimalnych stawek godzinowych, stąd taka obniżona płaca u Marcela. Mam nadzieję, że nikomu to nie będzie wadzić ;)
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, dobrze, że Marcel w końcu zadzwonił do Marcina, ech jak dla mnie Marcel jest takim gowniarzem, który po prostu... myślał, że jakoś to będzie, a jeszcze teraz z takim zapałem opowiada o pracy, a wcześniej nic nie mówił, przecież matka może się domyślić, bo to podejrzane...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Cześć!
OdpowiedzUsuńOkej, drugi rozdział, a ja dostałem część z moich upragnionych szczegółów - opis Marcela, trochę więcej informacji na temat jego mamy i siostry. Wciąż jednak czekam na wyjaśnienia dotyczące choroby Zuzi.
Moja poprzedniczka napisała, że Marcel to gówniarz, a ja, cóż, muszę się z nią zgodzić. Z tego rozdziału wywnioskowałem, że mama Marcela nie zmuszała go do pracy. Nie rozumiem więc, dlaczego chłopak zdecydował się na tak desperacki krok z pożyczką, skoro mógł odciążyć budżet domowy opiekując się siostrą. Tak, wiem, Ania zarabiała grosze jako opiekunka. Lepsze jednak zaoszczędzone grosze niż nielegalne pożyczki. Pewnie jeszcze z jakimś gigantycznym procentem.
„Wszyscy z właścicieli obiecali oddzwonić, chociaż żaden nie wydawał się być Marcelem szczególnie zachwycony. Co było wielce nieprawdopodobne! Bo nie był brzydkim chłopakiem...” Nie powiem, trochę dziwne myślenie. Jakby wszystkich pracodawców obchodził wygląd ich potencjalnych pracowników. :D W ogóle w tym rozdziale Marcel momentami zachowywał się jak bufon. Ale na razie nie będę się nad tym szczególnie rozwodził. Zobaczymy, co będzie później. :D
Pozdrawiam!
No hej!
UsuńAno, troszkę tych szczegółów się już pojawiło. Jeżeli chodzi o chorobę Zuzi, to niestety będę musiała Cię rozczarować - dopiero trochę później Marcel wytłumaczy, o co chodzi :)
Marcel to gówniarz, ja również się z Wami zgodzę. Chłopak nie zdecydował się na pracę wcześniej również dlatego, że chodził do szkoły, a kiedy zaczęły się wakacje... Cóż. Chyba po prostu praca go przerażała, nie myślał zbyt dużo i faktycznie, miał wrażenie, że może wszystko to ominie go bokiem.
Jak widać, trochę się przeliczył :)
Koniec końców, to mimo wszystko dzieciak. Nie ma nawet skończonych osiemnastu lat, więc też nie spodziewajmy się po nastolatku zbyt wielkiej rozwagi.
Również pozdrawiam!
Marcel zachowuje się jakby był "oh" i "aah", gówniarz, cwaniak. Mama nie chce, żeby pracował, bo czuje, że w ten sposób zawiodła jako rodzicielka ? Marcin nadal intryguje.
OdpowiedzUsuń