Kiedy dotarł do domu, nadal był w wyśmienitym humorze. Zjadł coś szybko, po czym zabarykadował się w pokoju, by trochę się przespać. Wiadomo, już i tak czuł się lepiej, ale to dalej nie było to. W brzuchu czuł ucisk, a głowa czasami pulsowała przy mocniejszych ruchach. Wolał to przespać niż się męczyć, dlatego też położył się praktycznie od razu, w ciuchach, na nierozłożonej wersalce – no i zasnął.
Obudził się, jak wskazywał zegarek, po dwóch godzinach. Czuł się lepiej, prawie jak nowo narodzony. Rozciągnął się niczym rasowy kot, po czym wstał z niemałą niechęcią. Zza drzwi właśnie usłyszał wybuch śmiechu Zuzki i jej radosne piski. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
Wyszedł z pokoju zwabiony tymi radosnymi dźwiękami, a kiedy stanął w progu kuchni, dostrzegł nie tylko siostrę, ale też Bartka.
– No proszę. Kogo to moje oczy widzą – rzucił, uśmiechając się półgębkiem. Bartek poderwał się z krzesła, a Zuzia odwróciła się w stronę brata i wyszczerzyła swoją małą mordkę.
– Marcel! – krzyknęła i podbiegła do niego, po czym objęła jego nogi.
– Nie odpisywałeś to wpadłem, co nie. – Przyjaciel uśmiechnął się szeroko, obserwując, jak Zuzia niczym rzep przyczepiła się do biednego Rogackiego.
– Sorry, spałem – wytłumaczył, starając się podejść do Sójki, co nie było łatwe z siostrą uczepioną u nogi. – Zuza! – syknął, zerkając w dół groźnym wzrokiem. Dziewczynki to chyba jednak nie zraziło. – Zawsze się musisz przed Bartkiem popisywać, co? – mruknął, pocierając nos.
– Nie popisuję się! – Oburzona aż puściła nogawkę brata i zerknęła zawstydzona na jego przyjaciela.
– Luz mała, to Marcel mógłby sobie zluzować gacie.
– No właśnie! Zluzuj gacie!
– “Zluzuj gacie!” – przedrzeźnił dziewczynkę piskliwie, robiąc przy tym komiczną minę. – Spadaj do pokoju, a nie. Już wystarczająco zmęczyłaś Bartka.
Wykrzywiając twarzyczkę, wyraźnie niezadowolona Zuza w końcu posłuchała się brata i wycofała się do siebie. Marcel miał tylko nadzieję, że nie wyleci stamtąd zaraz z piskiem, by znów zaszczycić ich swoją nieziemską osobowością.
– No, to mamy spokój. Chcesz coś do picia? – zapytał, właściwie nie czekając na odpowiedź. Podszedł do lodówki i wyciągnął z niej karton soku pomarańczowego. Podał go kumplowi, wziął szklanki i przekierował ich do własnego pokoju. Szlag by go trafił, jakby zaraz miała przyjść mama i przetrzymywać ich nie wiadomo ile. Bo, nie wiedzieć czemu, wszystkie kobiety w tym domu strasznie upodobały sobie Bartka i, kiedy tylko ten się pojawiał, po prostu nie mogły przepuścić okazji do rozmowy z nim. – I co, długo już jesteś? – zapytał, gdy już rozsiedli się w jego pokoju.
– Jakoś pół godziny. Zuza powiedziała, że śpisz, to nie chciałem cię budzić. Ale kiedy mówiłem o nieodpisywaniu, nie miałem na myśli poprzednich kilku godzin, tylko ostatnich dwudziestu czterech. Co ty robiłeś, że w ogóle cię nie było? – zaciekawił się chłopak, opierając łokcie na biurku.
– Boże, chyba nawet nie chcesz wiedzieć – jęknął, obserwując, jak nos Bartka marszczy się śmiesznie, jak zawsze gdy się nad czymś zastanawiał.
– No chyba szalony jesteś, oczywiście, że chcę. Sorry, Marcel, ale jeżeli w końcu coś się dzieje w twoim życiu, to będę pierwszym, który się o tym dowie.
– Dobrze wiedzieć – mruknął niepocieszony, pocierając policzek. – No to tak, w pracy zgodziłem się wyjść na wspólne chlanie. A potem przyszedł Kacper. Okazało się, że jest to przyjaciel Piotrka, tego gbura. Poszedł z nami. Miałem totalnie beznadziejny humor. Uchlałem się w trzy dupy i dalej czułem się beznadziejnie. Potem reszta pojechała gdzieś do klubu, a ja już miałem dość, więc powiedziałem, że zostaję. No i Kacper też został.
– Ale czekaj. Ten Kacper?
– No ten, a jaki inny! – zdenerwował się Rogacki, rozrzucając ręce na boki.
– Wawrzyński?!
– No.
– I co? Coś ci zrobił?
– No właśnie nie i o to chodzi! Przez cały czas był zaskakująco milutki. Nie odzywał się do mnie, w ogóle nic nie robił w moim kierunku. Dopiero potem… Boże. Byłem tak schlany, że musiał mnie przytrzymywać, jak szedłem. A potem… Masakra, Bartek, zabij mnie – jęknął, uderzając głową w biurko. Przez cały dzień nie miał czasu rozmyślać nad wczorajszym wieczorem, więc poczucie upokorzenia i kac moralny zaszył się gdzieś pod powierzchnią. – Potemsięporzygałemprzynimrozumiesz?!
– Czekaj, co?
– Wymiotowałem – powiedział przerażony i podniósł spojrzenie na przyjaciela. Obserwował, jak ta stopniowo się rozjaśnia, by po chwili roześmiać się całą gębą.
– O matko! Chciałbym wtedy zobaczyć minę tego dupka. I co, zostawił cię?
– To nie jest śmieszne. I nie, nie zostawił. Zapytał się, czy na pewno nie chcę taksówki, a potem odprowadził mnie pod klatkę.
– Hmm… No to mimo wszystko miło z jego strony, nie?
– Ta. Miło. Potem tak na mnie naskoczył, że serio. Z cyklu: jaki to ja nie jestem okropny i w ogóle. Ja! Rozumiesz?! Dupek.
– No… Ale jak na Kacpra to i tak…
– Też byłem w szoku, że mi nie przyjebał – zironizował i wlepił spojrzenie w Bartka, który chyba w dalszym ciągu intensywnie nad czymś myślał.
– Nie brzmi to najlepiej, ale widzisz, nie dostałeś, więc…
– Są też plusy? – dopowiedział sarkastycznie, unosząc brew.
– No! Ale kurde, Marcel. Ze mną to nigdy się tak nie sponiewierałeś. Musimy to zmienić!
– Nie ma mowy.
– Żeby jakiś random widział, jak nie możesz chodzić, a twój najlepszy przyjaciel nie?!
– Mój najlepszy przyjaciel pewnie by to nagrał, a potem wrzucił mi na Facebooka na urodziny.
Bartek zamrugał kilka razy, potem zrobił najbardziej niewinną minę, jaką się da, i uniósł ręce do góry.
– Nie w głowie mi takie numery! – zaświergotał, chociaż wpływający na jego twarz uśmieszek zepsuł cały efekt. – Ale już nawet pomijając to, dawno nic porządnego nie wypiliśmy – westchnął, przeczesując dłonią swoje przydługie, słomkowe włosy.
Bartek nie był brzydkim chłopakiem. Można powiedzieć, że miał promienną urodę. Jasne włosy, kilka piegów na policzkach i twarz do złudzenia przypominająca radosnego skrzata. To wszystko sprawiało, że łatwo dało się go lubić. Był prostolinijny, otwarty i zdarzało mu się być zabawnym. Zdarzało się, bo Marcel znał jego odzywki na tyle dobrze, by te już go nie bawiły. Chociaż, gdyby miał porównać siebie do niego, to wypadłby raczej blado.
– I nie wypijemy. Przynajmniej przez kolejne kilka tygodni…
– Daj spokój. Kaca masz?
– Miałem – odparł grobowo, rozglądając się po pokoju. Bladoniebieskie ściany były trochę zbyt zimne, by można go było nazwać przytulnym. Kilka plakatów porozwieszanych na ścianach sprawiało wrażenie panującego w tak małym pomieszczeniu bałaganu, ale Marcelowi to akurat nie przeszkadzało. Nigdy nie był typem czyściocha albo – co gorsza – perfekcjonisty. Chociaż, mając teraz porównanie, nie mógł nie docenić przytulnego, jasnego salonu Słowińskiego. – Na szczęście już mi przeszło, ale jak byłem dzisiaj u Marcina, to myślałem, że zejdę.
– A jak ci się tam pracuje?
– Totalnie super. – Uśmiechnął się, opierając się bardziej na krześle. Zaczął skubać palcami skrawek koszulki, nie mając co zrobić z rękami. – Marcin to naprawdę świetny gość – dodał, w końcu przypominając sobie o stojącym obok soku. Wlał im napój do szklanek, po czym wypił od razu kilka łyków.
– Czyli jest lepiej niż na zmywaku?
– Pytanie! Ba, że lepiej.
– Cóż, minus jest wciąż taki sam – zagadnął Bartek, sięgając po swoją szklankę.
Marcel spojrzał na niego pytająco.
– I tu, i tu możesz spotkać Kacpra – wyszczerzył się, a Rogackiemu totalnie zrzedła mina.
– Nie przypominaj mi… – jęknął, po czym zdzielił przyjaciela w ramię.
Potem jeszcze przez jakiś czas siedzieli i gadali. Marcel w dalszym ciągu powracał do ekscytowania się pracą u Marcina i narzekania na swoją drugą pracę, pracujących tam ludzi i siebie samego. Sójka natomiast starał się odwieść przyjaciela od ponurych myśli, chociaż po godzinie i on się w końcu pożalił, że pokłócił się z Olką i dziewczyna nie odzywa się do niego już od jakiegoś czasu. Wtedy role się zmieniły i to Rogacki próbował pocieszyć przyjaciela. Na szczęście, jego próby zakończyły się sukcesem!
Cóż, czasami coś mu jednak w życiu wychodziło.
Bartek wyszedł przed dwudziestą drugą, zarzekając się, że musi zajść jeszcze do sklepu i że nie za bardzo ma ochotę mijać się z mamą Marcela, bo nie powstrzymałby się przed przegadaniem z nią następnej godziny.
Marcel tymczasem udał się do kuchni, gdzie znowu przesiadywała jego siostra. Zrobił sobie kanapki z dżemem truskawkowym, z czego dwie oddał Zuzi. Kiedy przychodziło do sępienia, to mała robiła lepszą minę niż kot ze Shreka.
– Dzięki, brat! – krzyknęła na odchodnym, zabierając kanapki do swojego pokoju.
Rogacki pokiwał tylko głową, patrząc za siostrą i zapychając się chlebem. Nic dzisiaj praktycznie nie jadł i dopiero teraz głód uderzył w niego z pełną mocą. Kiedy skończył, pozmywał naczynia i ogarnął bałagan, przypominając sobie, że nadal nie odbył rozmowy z mamą, a ta raczej go nie ominie. Na samą myśl robiło mu się gorąco w środku ze wstydu. Cóż, może jak pościera kurze i nie zostawi po sobie syfu, to trochę mu się upiecze?
Widząc minę matki, kiedy ta weszła do mieszkania i na niego spojrzała, wiedział już, że nie przejdzie tutaj żadna taryfa ulgowa.
– Marcel, pomóż mi z zakupami. – Zaczęło się niewinnie, chociaż chłopak już znał plan działania swojej rodzicielki. Ta chciała najpierw wzbudzić w nim większe poczucie winy, zanim przejdzie do sedna! – Zuza mówiła, że Bartek wpadł. Już poszedł? – zapytała, siadając ciężko przy stole. Musiała być strasznie zmęczona i niewyspana po wczoraj.
– Nie mógł siedzieć długo.
– Mhm. – Po czym zapadła niezręczna cisza. Dopiero po kilku bardzo długich i bolesnych sekundach kobieta w końcu spojrzała na syna. Odetchnęła głęboko i zaplotła razem palce. – Wiem, że jesteś młody, a młodość rządzi się własnymi prawami, o czym czasami zapominam. Wiem też, że nie masz zbyt dużo okazji, by imprezować albo napić się ze znajomymi. I nie mam nic przeciwko, naprawdę… Ale martwiłam się, kochanie. Bardzo. Gdybyś chociaż odebrał ode mnie telefon. Nawet nie wiesz, jakie myśli już mi chodziły po głowie…
– Mamo…
– Wiesz, jak się bałam? Co ty sobie myślałeś? Myślałeś w ogóle? Dzwoniłam do Bartka, on też nie wiedział, co się z tobą dzieje.
– Mamo…
– Straciłam już męża. Nie mogę stracić też syna. – Te słowa sprawiły, że serce Marcela na chwilę stanęło. To porównanie zabolało go bardziej niż cokolwiek innego. Mama bardzo przeżywała śmierć taty, on zresztą tak samo. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że po jej głowie chodzą takie myśli.
– No coś ty – powiedział łagodnie, widząc jak Ewa wyraźnie się rozkleja. Usiadł przy niej i od razu chwycił ją za ręce. – To nie tak, że zrobiłem to specjalnie…
– Wiem przecież, głuptasie – odparła łamiącym się głosem. Wyrwała zaraz ręce z uścisku i przetarła powieki. – Ale nie da się powstrzymać takich myśli, jeżeli już wpadną do głowy. Następnym razem, jeśli będziesz gdzieś wychodził… Po prostu powiedz i odbieraj telefon, okej?
– Mhm. Powiem, na pewno – odpowiedział gardłowo, czując, że i jemu robi się strasznie smutno. Gdyby mógł, to najchętniej cofnąłby się w czasie i nie zgadzał na żadne głupie wyjścia.
Nigdy więcej, pomyślał, patrząc w zaszklone oczy mamy. On i Zuzia byli jedynym, co jej w życiu zostało i zamierzał o to dbać tak, jak ona robiła to każdego dnia.
– No już, nie rób takiej miny – zaśmiała się kobieta, starając się uśmiechnąć. Uszczypnęła zaraz syna w policzek, a ten skrzywił się wyraźnie. Nienawidził, gdy mu tak robiła. – Kupiłam nam nasze ulubione lody.
– No tak, lody pomocne na wszystko. – Uśmiechnął się, a kobieta mu w tym zawtórowała.
Kochał swoją mamę.
Na drugi dzień wstał wcześnie, by wyrobić się do pracy. Obawiał się trochę tej zmiany i nie miał za bardzo ochoty spotkać się z tymi ludźmi, głównie przez to, co powiedział mu Kacper. Na szczęście, jego wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, kiedy zobaczył uśmiechnięte twarze reszty załogi.
Nikt się tam na niego nie gniewał ani nie miał mu niczego za złe.
Co więcej, praktycznie każdy podszedł zagadać, czy dobrze się już czuł, a to, choć krępujące, pokazywało mu, że ich koleżeńskie relacje nie zostały przekreślone. Marcel w dalszym ciągu najbardziej trzymał się z Agą i Tomkiem, ale nie stronił od innych.
Był też oczywiście drugi powód, dla którego obawiał się tutaj dzisiaj przychodzić i przez ten powód właśnie, całą zmianę przesiedział w kuchni, nie wychylając się z niej nawet o krok.
Z tego, co się dowiedział przy zamykaniu lokalu, Kacpra nie było. I chwała Bogu za to!
Chociaż jak to się mówi: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”. A przed zachodem właśnie rozdzwonił się jego telefon. Odebrał nie zastanawiając się wiele.
– Halo.
– Rogacki. Hm, hej. – O matko! Kacper. Znowu.
Dlaczego, do diabła, w dalszym ciągu nie zapisał jego cholernego numeru?!
– Eee, no cześć – odparł, czując, jak serce zaczyna mu szybciej bić w piersi, a oddech staje się płytszy. – Słuchaj, przepraszam za wtedy… Eee, to, no wiesz. Nie do końca byłem świadomy, co robię. Właściwie, to w ogóle nie byłem świadomy, bo jakbym był, to nigdy bym nie…
– Słuchaj, nie masz za co przepraszać, okej? To ja niepotrzebnie na koniec się wkurzyłem. I właściwie dzwonię, żeby ci to powiedzieć.
– Dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że niepotrzebnie się wkurzyłeś? – powtórzył za nim na wydechu, zwalniając kroku. Przygryzł zaraz wargę, starając się rozgryźć, co tym razem może chcieć od niego starszy chłopak.
– Tak. – Padła prosta, tak bardzo typowa dla Wawrzyńskiego odpowiedź.
– To w porządku… – odparł po chwili Rogacki, zastanawiając się, jaki cel ma w tym wszystkim Kacper. Brzmiało to trochę jak przeprosiny, ale przecież przeprosiny i Kacper… To nie mogło być prawdziwe.
– To dobrze. – Po tych słowach zapadła kilkusekundowa cisza, podczas której Marcel myślał, że dzień jego śmierci właśnie nadszedł. Nienawidził ciszy. – Właściwie, to tylko tyle chciałem powiedzieć. Cześć.
– Cześć – powtórzył automatycznie, jeszcze przez dłuższy czas przyciskając słuchawkę do ucha, mimo że Wawrzyński już dawno się rozłączył.
Co to, do jasnej cholery, było?!
Z nadmiaru emocji Marcel aż przystanął przed blokiem. Ciężko mu było nie myśleć o Kacprze, kiedy ostatnio ciągle na niego wpadał albo Wawrzyński przypominał mu o sobie w ten czy inny sposób. Chciał się jakoś odciąć od tych wspomnień, zapomnieć o nich raz na zawsze, by móc żyć bez stresu. To jednak wcale nie było łatwe.
Był w gimnazjum, w drugiej klasie. Ledwo odrósł od podłogi, miał wtedy jeszcze masę brązowych loczków i duże okulary kujona. Jego mama go stroiła w wyszywane swetry albo koszule z białym kołnierzykiem… Zapewne, gdyby wtedy zrobiono konkurs na najbardziej urocze dziecko w szkole, wygrałby bez żadnego wysiłku. Nawet z dziewczynkami… I gdy teraz to wspominał, miał ochotę zapaść się pod ziemię.
Był chucherkiem sprawiającym wrażenie kujona. W gimnazjum nie miał za dużo znajomych, bo Bartek i ich mała paczka chodzili do innego. To było natomiast jego regionalne i nie miał wyjścia. Było łączone z liceum i, o zgrozo, chodził tam również Kacper.
Wtedy wyglądał inaczej, nie miał aż tak męskiej, muskularnej sylwetki. Włosy stawiał na żel, co nawet mu pasowało. Nie ubierał się jakoś specjalnie – ot, normalnie, jak większość chłopaków w jego wieku. Chodził do klasy z rozszerzoną matmą i fizyką i z tego, co wiedział Marcel, przez rówieśników był lubiany. Gorzej było z nauczycielami… Kacper nie był pilnym uczniem, a jego odzywki nie zawsze były najgrzeczniejsze, jednak nigdy nie było z nim większych problemów.
Do czasu.
Marcel sam nie wiedział, kiedy to się dokładnie stało ani nawet dlaczego. Nie pamiętał już zbyt dobrze, ale wydawało mu się, że z dnia na dzień widywał chłopaka coraz częściej. Zdarzało się, że Marcel na niego patrzył, bo, szczerze, nie sposób było na niego nie patrzeć, kiedy otaczał się grupką swoich znajomków i łapał go czasami na tym, że i on na niego spoglądał. Rogacki marszczył wtedy nos, odwracał się i zazwyczaj szedł w drugą stronę. Czasami po prostu spuszczał wzrok. Był bardzo nieśmiałym dzieckiem. Poniekąd może nawet trudnym, chociaż zawsze serdecznym dla innych osób. Nie miał problemów, by komuś pomóc albo dać komuś spisać pracę domową. W końcu sam nie zawsze ją miał! Mimo tego raczej niknął w tej ogromnej szkole, a nawet w klasie.
Nie wiedział więc, czemu Kacper upatrzył sobie akurat jego na swoją ofiarę. Marcel nigdy nikomu nie wadził, nie wychylał się, był spokojny i poukładany. Aż pewnego dnia wpadł z impetem na Wawrzyńskiego.
To wywołało istną lawinę.
Chłopak się wkurzył, krzyknął na niego. Marcel był zbyt przerażony, by cokolwiek powiedzieć, więc Wawrzyński potrząsnął nim jak laleczką. Już wtedy był silny. Podczas całego tego wypadku kanapka, którą jadł Rogacki, rozmaśliła się cała na koszulce chłopaka i…
Od tego się zaczęło.
Kacper zażądał od niego pieniędzy za zniszczenie ubrania (jakby nie mógł go po prostu uprać), a potem się już nie odczepił.
To był ciężki rok w życiu Marcela. Najcięższy jaki przeżył. Stracił wtedy ojca, a potem stał się ofiarą największego gnojka w mieście. Bał się chodzić do szkoły, stresował się przed każdą przerwą, a do łazienki to nawet nie chciał zaglądać…
Zamknął się w sobie jeszcze bardziej.
Właściwie, to nawet się nie stawiał.
Często ze szkoły wychodził poobijany i poszarpany, z poczuciem upokorzenia i wstydu. To był koszmar. Nauczyciele często pytali go, co się z nim dzieje? Czy ma problemy w domu? A może chodzi o jego relacje z rówieśnikami?
Milczał wtedy.
Gorzej było jednak udawać przed mamą, której zmartwione, niespokojne spojrzenie prześlizgiwało się po jego sylwetce, lustrując powyciągane sweterki i rozwichrzone włosy.
„No coś ty, mamo, zahaczyłem się o szafkę.”
Nie chciał dokładać jej problemów, których i tak miała zbyt wiele, by samej dać sobie z nimi radę. Zuza była wtedy maleńka, a Ewa, mimo że się do tego nigdy nie przyznała, cierpiała na depresję. Kochała tatę najbardziej na świecie, a on odszedł tak niespodziewanie, zostawiając ją z dwójką dzieci, rachunkami do płacenia i lichą pensją.
Marcel nigdy nie czuł się tak beznadziejnie jak wtedy.
Myślał, że zmienił się od tamtego czasu, że dojrzał, ogarnął się, ale wszystko to było gówno prawda. Wystarczyło, że demony z przeszłości wróciły, a on reagował dokładnie tak samo. Mimo że był starszy, wciąż bał się Wawrzyńskiego jak zasmarkany dzieciak.
Chociaż ten wydawał się zmienić do niego stosunek.
Marcel nie był jednak naiwny i nie miał zamiaru dać się wkręcić w jakąś głupią grę. Tym razem będzie mądrzejszy.
Zresztą, miał teraz pracę, nawet dwie, nowych znajomych, Bartka z Olką… Nie powinien się przejmować jakimś bucem, nie? Kacper był debilem, zjebał mu jeden z ważniejszych okresów w jego życiu, ale to powinno być za nim.
Musi być!
Tak właśnie sobie myśląc, Marcel wtoczył się na trzecie piętro i wszedł do domu. Miał zamiar dzisiaj już nic nie robić, więc wziął tylko jakieś jedzenie i zamknął się u siebie w pokoju. Od razu puścił z głośników piosenkę swojego ulubionego wokalisty, usiadł przed komputerem i jadł w spokoju. Wszedł na Facebooka, odczytał kilka powiadomień, a potem, ciągnięty niewytłumaczalną potrzebą, wystukał w wyszukiwarce Marcina Słowińskiego.
Na jego szczęście mężczyzna miał założone konto wraz ze zdjęciem profilowym, więc chłopak nie musiał długo szukać. Nie mieli żadnych wspólnych znajomych, ale to nie za bardzo interesowało Marcela – wolał sobie raczej przejrzeć zdjęcia, bo te były naprawdę oszałamiające. Widać było, że nie były to zwykłe selfie, tylko dopracowane foty. Na profilowym Marcin miał ładnie oświetloną twarz, a niebieskie oczy i mocno zarysowana szczęka od razu wpadały w oko. Z kolejnymi zdjęciami było tak samo. Zero niedociągnięć – tylko czysta perfekcja.
Zanim wyłączył przeglądarkę, dodał Słowińskiego do znajomych i wysłał mu wiadomość, że faktycznie dwunasta byłaby bardziej odpowiednia. Mężczyzna odpisał mu od razu, zgadzając się bez protestów.