Rozdział 2. Inny
scenariusz
Jerzy był w szoku.
Raz – przez tę całą
intrygę, którą uknuł jego ojciec, dwa – przez słowa Łukasza, który czerpał
wyjątkową satysfakcję z obecnej sytuacji i trzy – przez własną głupotę.
Po jaką cholerę to
podpisał? Dlaczego ojciec nic mu nie powiedział i wymusił to na nim? Jak w
ogóle do tego doszło?
Miał mętlik w głowie i
czuł się zdradzony.
Po raz kolejny tego
dnia miał wrażenie, jakby ktoś przywalił mu prosto w twarz. Słowa Łukasza na
pewno były takim ciosem, ale jeszcze mocniejszym było zachowanie ojca.
– Panie Marcinie, mogę
pana zapewnić, że do końca tygodnia wszystko będzie załatwione.
– Nie ma pośpiechu.
Sami wiemy, jak trudno jest wszystko zorganizować i podomykać swoje sprawy. I
proszę, skoro mamy razem pracować, przejdźmy na ty, na pewno nam wszystkim
będzie wygodniej – odparł Słowiński, ale Jurek nie słuchał dokładnie.
Patrzył na Łukasza
wzrokiem, który mógłby zabić, ale uzyskał tym tylko odwrotny skutek.
Nakonieczny uśmiechnął się lekko i zerknął na niego z wyższością, tak jak
klawisz patrzył na więźnia zamkniętego za kratami, który i tak nie mógł mu nic
zrobić. Bo może Jurek za kratami nie był, ale ręce i tak miał związane. Tak
samo, jak i usta. Nawet kiedy chciał coś powiedzieć, jakoś się odgryźć, po
prostu nie był w stanie.
Łukasz odwrócił się
zadowolony i podszedł z powrotem do stołu.
– Biuro będzie czekać.
W razie jakiś problemów prosimy o kontakt – mruknął, sięgając po teczkę.
Stanisław przytaknął.
– Jeszcze raz dziękuję.
– Przyjemność po naszej
stronie – odparł Nakonieczny, zerkając pytająco na Marcina. Ten skinął mu
głową. – W takim razie, jeżeli wszystko stało się jasne, będziemy się zbierać.
Wiem, że powinniśmy omówić jeszcze szczegóły, ale przez to przesunięcie jesteśmy
spóźnieni na kolejne spotkanie. Proponuję spotkać się w czwartek, by wtedy na
spokojnie wszystko omówić.
– Oczywiście.
– W takim razie do
zobaczenia – pożegnał się Łukasz razem z Marcinem.
– Do zobaczenia –
odpowiedział ojciec Jerzego, patrząc jak mężczyźni wychodzą. Jurek stosownie to
przemilczał.
Kiedy drzwi się za nimi
zamknęły, wbił świdrujące spojrzenie w ojca. Ręce mu drżały z gniewu, dlatego
zacisnął je w pięści. Stanisław nawet na niego nie patrzył, sprawdzając coś w
telefonie, tak jakby nie miał zamiaru mu tego wyjaśnić.
Zagotowało się w nim.
Z wyrazem twarzy godnym
samego diabła, podszedł do fotela, w którym siedział Stanisław i uderzył dłońmi
w blat.
– Co to ma, do kurwy
nędzy, znaczyć?! – krzyknął, a ojciec w końcu podniósł na niego znudzony wzrok.
– Nie krzycz, to nie
przedszkole – mruknął, w dalszym ciągu nie będąc zainteresowanym synem.
– Co to było?! –
powtórzył już ciszej, chociaż i tak nic, co by powiedział, nie byłoby słychać
przez drzwi.
– Nie będę z tobą
rozmawiać, dopóki się nie uspokoisz – oznajmił Stanisław, na co z Jerzego
zeszło całe powietrze. Uderzył jeszcze raz w stół, potem okrążył kilka razy
pokój, aż w końcu, nie mogąc już wytrzymać, usiadł w fotelu naprzeciwko ojca.
– Czy ja dobrze
rozumiem? Sprzedałeś się?
– Sprzedałem siebie,
ciebie i, upraszczając, całą naszą firmę, tak – powiedział spokojnie, unosząc
błękitne oczy. Były niczym kryształy wyrzeźbione z lodu, tak jasne, że czasami
wydawały się prawie białe. Jerzy poczuł na karku dreszcze.
– Bez żadnego słowa?!
Bez omówienia tego ze mną? Nasz rodzinny dobytek?!
– Omówienia z tobą?
Doskonale wiedziałem, co by z tego wyszło. I nie nasz, tylko mój, ty nie miałeś
w to żadnego wkładu.
– Jak śmiesz tak mówić,
całe życie poświęciłem tej firmie! – warknął, pochylając się gwałtownie nad
stołem. – A ty ją oddajesz tym… Tym…! To oni nas zrujnowali!
– Oni? – powtórzył, a
potem uśmiechnął się gorzko. – To ty nas zrujnowałeś, a oni okazali się po
prostu mądrzejsi.
– Jak śmiesz…
– Jak śmiem mówić
prawdę? Może w końcu najwyższa pora. Jesteś ślepy, taka jest prawda. Naprawdę
nie zauważyłeś, co się dzieje? Nie zauważyłeś do czego doprowadziłeś?
– Do czego ja
doprowadziłem? Ja?! Czy ty siebie w ogóle słyszysz? To oni odebrali nam
sponsorów. Przez nich mieliśmy mniej klientów!
– Na pewno, Jerzy? –
rzucił z dezaprobatą. – Gdybyś nie oczerniał ich na każdym możliwym kroku,
gdybyś nie zrażał sponsorów swoim ograniczonym myśleniem, nie doszłoby do tego
wszystkiego! Ale ty musiałeś, prawda? Chciałeś poczuć się lepszy. Poczucie
zagrożenia nie dawało ci spokoju. Ta nieznośna myśl, że ktoś, kim gardzisz
mógłby okazać się lepszy od ciebie, nie pozwalała ci odpuścić. Plułeś i
oczerniałeś ich, często nawet nie patrząc, czy mówisz to do kogoś, kto jest im
bliski, a ludzie patrzyli na ciebie jak na idiotę! A wiesz co oni robili w tym
czasie? Byli serdeczni, życzliwi i nie udawali, że są najlepsi i najważniejsi,
tak jak robiłeś to ty, wzbudzając tym tylko politowanie!
– Zamknij się!
– Twoje nieudolne próby
zrujnowania ich przez te lata nie tylko nie przynosiły efektów, ale też
pogrążały nas. Wcześniej… Wcześniej też tego nie zauważałem, aż w końcu
spadaliśmy coraz niżej i niżej, a potem ty wbiłeś nam cholerny gwóźdź do
trumny! – uniósł się pełen gniewu, na co Jerzy z powrotem opadł ciężko na
oparcie. Czuł, że każda jego cząstka protestuje przeciwko tym słowom. – To, co
zrobiłeś na tej konferencji dwa miesiące temu, to co o nich mówiłeś tak
otwarcie do ludzi i kamer…
– Ja nie…
– Cisza! – zagrzmiał,
tym razem samemu uderzając pięściami w blat. – Po czymś takim nie mogli zostać
obojętni. Myślisz, że jak szybko się odbili, co? Jak dużo czasu zajęło im
odwdzięczenie się pięknym za nadobne?
– To nie jest…
– Niecały miesiąc! Tyle
im wystarczyło, by odciąć nam środki, by odebrać sponsorów, powołując się na to
nagranie, w którym ty oczerniasz ich społeczność i ich samych! To nie jest
średniowiecze, do jasnej cholery!
– Sam to mówisz, nie
słyszysz?! To ich wina!
– Ich wina?! – ryknął,
wstając z fotela. Nachylił się nad stołem, tak że ich twarze były znacznie
bliżej siebie. – To twoja wina! Oni tylko sprytnie to wykorzystali. I wiesz co?
Jestem pełen podziwu dla tego, z jaką klasą osiągnęli w miesiąc coś, co ty
starałeś się uzyskać przez te lata. Szczerze, poszedłbym i im pogratulował!
– Co ty wygadujesz,
ojcze…
– Nie nazywaj mnie tak!
– krzyknął, wyrzucając gwałtownie ręce do góry.
Jerzy poczuł, jak
kolejny cios spada na jego policzek. Zapiekły go oczy.
– Wolałbym mieć za syna
któregokolwiek z nich, niż ciebie! – warknął w złości, a po chwili opadł na
fotel. Gniew odrobinę z niego zszedł, zamyślił się. Zrobiło się cicho. Jerzy
nie wiedział, co mógłby powiedzieć, zresztą szczypało go gardło. Nie ufał
swojemu głosowi. – Chcesz wytłumaczenia, co się tu stało? Proszę bardzo. Za
mniej niż kilka miesięcy zostalibyśmy bankrutami. Przez ostatnie dwa tygodnie
zwolniłem sześciu ludzi, a nie ma dla mnie nic bardziej cennego od dobrych
pracowników, których musiałem niesłusznie wywalić. Firmy, z którymi
współpracowaliśmy od lat rzuciły mi w twarz, że rezygnują ze współpracy z nami.
Więc wiesz co zrobiłem? Przeszedłem się kawałek na drugą stronę ulicy i
poszedłem prosto do Łukasza. Pewnie spodziewał się kolejnej walki, może jakiś
oskarżeń, ale nie taki miałem plan. Czasami trzeba po prostu przyznać, że ktoś
jest lepszy.
– Oni nie są wcale...
– Skończ. Gdyby nie
oni, najpewniej za jakiś czas bylibyśmy bankrutami i walczylibyśmy o godne
życie. Kto wie? Może nawet bym sprzedał twoją kamienicę? – powiedział
beznamiętnie, doskonale wiedząc gdzie uderzyć, żeby Jurka to zabolało. – A ty
musiałbyś szukać pracy… na kasie? Bo, nie oszukujmy się, w naszej branży jesteś
skreślony.
– A myślisz, że tam u
nich nie będę? – Mroczki stanęły mu przed oczami. – Nienawidzą mnie! Jak to
sobie wyobrażasz? Mam dla nich pracować?
– Pracę masz
zagwarantowaną, jest to jeden z warunków umowy, ale czy przeniosą cię na
stanowisko, gdzie będziesz musiał latać z kawą i robić za kuriera, czy może
pozwolą ci się zajmować tym, co robiłeś dotychczas… Nie mam pojęcia –
powiedział, rozkładając ręce. Przyszłość syna w ogóle go nie obchodziła.
Jurek złapał się za
przewężenie nosa czując, że głowa niemalże mu pęka. Serce biło mu jak oszalałe,
dłonie drżały. Sam już nie wiedział, co bolało go bardziej – pogarda ojca czy
jego własny, niepewny los.
– Dlaczego się
zgodzili? – zapytał po chwili, tym razem już nie panując nad głosem. Uniósł
głowę i odważył się spojrzeć ojcu w oczy. Jego bystry wzrok niemalże przeszył
go na wskroś. – Skoro mogli nas zrujnować…
– Skąd mogę wiedzieć?
Może dla własnej satysfakcji? A może dlatego, że jednak mają w sobie odrobinę
więcej honoru i współczucia niż my? Zresztą, zawsze będziesz mógł ich spytać –
dodał, patrząc na niego sugestywnie, jakby wiedział, że Jerzy i tak tego nie
zrobi. Bo nie zrobi, on sam był pewien.
Zresztą, miał już w
głowie własną teorię.
– Coś jeszcze chcesz
wiedzieć? Czy to wystarczająco wiele na dzisiaj? – Jerzy pokręcił głową. To
zdecydowanie było za dużo jak na całe jego życie. – W takim razie wracaj do
domu. Wyglądasz gównianie – oznajmił, samemu się podnosząc. Miał dziwny wyraz
twarzy. Miejsce złości zastąpiło coś nieokreślonego, coś czego Jurek nie
potrafił odczytać. Ojciec wyszedł, nie żegnając się ani słowem.
Jerzy jeszcze przez
kilkanaście minut siedział skamieniały, chociaż w środku cały szalał. Myśli
przelatywały mu chaotycznie przez głowę, a przerażenie mieszało się ze
wściekłością.
Ojciec go zrujnował.
Zrujnował tę firmę, oddając ją w te ich łapy! Ze wszystkich ludzi na świecie…
miał pracować dla Marcina Słowińskiego i Łukasza Nakoniecznego, ludzi tak
cudownych, że aż obrzydliwych. To było niepoważne. Prędzej sobie w łeb strzeli
niż na to przystanie!
– Hej, Jurek, mógłbyś
nam udostępnić salę? Jest nam potrzebna… – Nawet nie zauważył, kiedy głowa
Jeremiego wyjrzała przez drzwi. Kiedy go usłyszał od razu się wyprostował i
wstał, wygładzając fałdy koszuli.
– Wiedziałeś o tym
wszystkim? – zapytał, podchodząc do wyjścia. Miał ochotę złapać chłopaka za
ramiona i potrząsnąć nim, zwłaszcza kiedy ten zmieszał się wyraźnie. –
Wiedziałeś.
– Od jakiegoś czasu
wszyscy wiedzieli – przyznał z wolna, ale spłoszył się od razu, kiedy powieka
Jerzego zadrżała, a on wbił w niego mrożące krew w żyłach spojrzenie.
– Jesteś moim
asystentem – zaczął spokojnie – i nie przyszło ci na myśl, żeby mi o tym
powiedzieć?! – ryknął, niemalże doskakując do młodego. Spojrzał w jego
przestraszone, brązowe oczy, które szybko utkwiły spojrzenie w podłodze.
– Chciałem, naprawdę!
Ale pan Stanisław zabronił – zaczął się tłumaczyć. – Zwolniłby mnie! Ostatnio
wszystkich zwalniał – tłumaczył panicznie, cofając się o krok. Jerzy zacisnął
wargi w wąską linię, a potem odetchnął świszcząco. Wiedział, że nie powinien
się gniewać na młodego, ale jego wzburzenie było takie wielkie, że ledwo mógł
nad tym zapanować. – Zresztą… Tam naprawdę nie będzie źle. Miałem okazję poznać
pana Marcina, to naprawdę porządny człowiek! – oznajmił unosząc głowę, a w
Jerzym ponownie się zagotowało.
Porządny człowiek!
Chyba raczej pieprzona ciota!
– Zejdź mi z drogi. –
Nie miał siły wdawać się w dalsze dyskusje. Jeremi od razu się wycofał, a on
opuścił salę. Przy wyjściu napotkał kilku innych pracowników. Patrzyli na
niego, chociaż gdy on spoglądał na nich, spuszczali wzrok. Jego niechęć do
sąsiadów była powszechnie znana, więc wszyscy na pewno spodziewali się jakiegoś
wybuchu, dlatego chodzili przy nim na paluszkach.
Nie, żeby musieli.
Jerzy nie zamierzał wybuchać. Słowa ojca dały mu do myślenia i całkowicie
zniechęciły do jakichkolwiek rozmów.
Wolałbym mieć za syna któregokolwiek z nich niż ciebie!
Wzdrygnął się na te
słowa. To bolało. Miał wrażenie, że całą jego klatkę piersiową pochłonął ogień
i teraz nie daje mu złapać oddechu.
Pomyślałam,
że wyjście o świcie będzie lepszą opcją, niż poranek pełen niezręczności.
To również do niego
wróciło, uderzając go jeszcze bardziej. Ledwo stał na nogach. Postanowił jak
najszybciej wrócić do domu, bo nie chciał być oglądany w takim stanie.
Dopadł do swojego
samochodu i drżącą dłonią udało mu się włożyć kluczyk do stacyjki. Odpalił
pojazd i nie zastanawiając się wiele, ruszył z piskiem. Dopiero kiedy dotarł
pod kamienicę zdał sobie sprawę, że nie pamiętał drogi, ale w uszach wciąż
dźwięczał mu klakson samochodu, więc coś musiał zrobić nie tak. Może wymusił
pierwszeństwo? A może przejechał na czerwonym? Nie mógł sobie przypomnieć.
Kiedy wszedł do domu,
wyczuł na sobie ciężkie spojrzenie Christy i aż się zatrząsnął. Nienawidził,
kiedy wlepiała w niego to spojrzenie, takie oceniające i natrętne, zwłaszcza
kiedy czuł się tak, jak teraz. A jego stan był daleki od stabilnego.
Znajdował się gdzieś na
granicy wściekłości i żalu, i z chwili na chwilę coraz bardziej nie wiedział,
co przemawia przez niego bardziej. Przerażająca potrzeba, by krzyczeć, ścierała
się z histeryczną próbą powstrzymania łez, które stały mu w oczach.
Czuł się jakby był
pomiędzy młotem, a kowadłem, przy czym jednym był jego ojciec i ci przeklęci…,
a drugim był jego własny strach, który nie pozwolił mu się im sprzeciwić, który
sparaliżował go, nie dając mu się od niego wyzwolić.
Dlatego nie krzyczał.
Dlatego łzy nie potoczyły się po policzkach. Wszystko działo się w środku, nie
wychodziło na światło dzienne i zostawało skrzętnie ukryte gdzieś na samym dnie
świadomości. Męczyło go to okropnie, bo łatwiej byłoby po prostu dać upust
emocjom – poryczeć się jak głupiec czy krzyczeć tak, że słyszeliby go w kamienicy
obok.
To by była jednak
oznaka słabości, a Jerzy nie był słaby.
Był tylko… zmęczony
tym, że życie napisało mu inny scenariusz, niż by sobie wymarzył. I że wcale
nie było łatwo, tak jak kiedyś mu obiecywali. A to, że był przed czterdziestką,
wcale nie oznaczało, że był gotowy zmierzyć się z tym, co los mu zaplanował.
Bo to przecież był los.
Nie decyzje, które doprowadziły go do tego miejsca. Na pewno nie. Trochę go to
pocieszyło. Ta myśl, która wkradła się jak zawsze prosto do jego czaszki – to
nie moja wina, to oni.
To nie moja wina, to
ojciec. To nie moja wina, to pieprzony zbieg okoliczności. Tak było łatwiej ze
sobą żyć.
Chociaż łatwo wcale nie
było. Jerzy uświadomił sobie to jeszcze bardziej, kiedy wszedł do łazienki, a
tam uderzył go okropny zapach stęchlizny, który rozniósł się po całym
pomieszczeniu. Wstawił pranie po raz trzeci, przecierając dłonią zmęczoną
twarz.
Spojrzał w lustro z
uczuciem pustki w sercu. Nie wiedział, kto przed nim stoi, ale wydawał mu się
obcy.
Jeżeli reszta dnia była
okropna, to nie wiedział, jak miał określić noc. Przekręcał się z boku na bok
już piątą godzinę i z ulgą przywitałby pierwsze promienie słońca, ale do
wschodu wciąż było daleko. Nawet nie szarzało. W jego sypialni było ciemno i
zimno – nie zamknął wcześniej okna, a teraz nie miał motywacji wstać z łóżka,
by to zrobić. Łudził się, że jeszcze uda mu się zasnąć, co przyjąłby z ulgą, bo
miał dość tego napięcia, które wciąż trzymało jego ciało.
Czuł się zesztywniały,
tak jakby wszystkie mięśnie wciąż pracowały. Jakby był w ciągłym stanie
gotowości. Na co? Na ojca, który zadzwoni do niego, wytykając mu, jaki to nie
jest? Na wiadomości na Facebooku odnośnie tej wielkiej życiowej zmiany? To było
śmieszne. Śmieszne, ale mimo to bał się.
Każdy najmniejszy
dźwięk sprawiał, że wzdrygał się i otwierał oczy. To była tortura. Czuł się
taki zmęczony… Ale mimo tego, że bardzo potrzebował snu, nie potrafił odpłynąć
do krainy Morfeusza.
Nie ruszył się i nie
zasnął przez kolejne dwie godziny. Właściwie to w ogóle nie zasnął.
Kiedy tylko zaczęło
szarzeć za oknem, zwlekł się z łóżka i udał się do łazienki, gdzie dokładnie
umył twarz. Miał nadzieję, że mu to pomoże. Że go trochę otrzeźwi, ale niestety
chłodna woda nie była w stanie przełamać okropnego samopoczucia, tak samo jak gorący
prysznic zaraz po niej. Zrobiło mu się jeszcze gorzej w zaparowanej kabinie –
jakby trochę słabo. Plusem był jedynie hydromasaż, który rozluźnił spięte
mięśnie, przez co Jerzy poczuł się odrobinę bardziej komfortowo we własnym
ciele. Potem się ogolił. Przykładał brzytwę do skóry i przejeżdżał nią wzdłuż
policzków, zbierając krótkie włoski i resztki piany. Zawsze był precyzyjny i
nienawidził niedociągnięć, szczególnie kiedy chodziło o jego wygląd. Bo, kiedy
tak patrzył w lustro, nie widział tam nikogo szczególnego. Po prostu kolejnego,
szarego człowieka, który nie wyróżniał się niczym z tłumu. Nie miał śniadej
cery, takiej jaką cechował się – chociażby – Słowiński, ani
charakterystycznych, przyciągających oczu, jakimi mógł się pochwalić Łukasz.
Zresztą, czy musiał się do nich porównywać?
Wolałbym mieć za
syna któregokolwiek z nich niż ciebie!
Wcale nie musiał. Był sobą. Był całkowicie
zwyczajny. Miał krótkie, brązowe włosy, które zaczesywał do tyłu i wąskie usta,
pod którymi z lewej strony widniała spora blizna, jeszcze z dzieciństwa. Była
po szklanej butelce, którą rozbił sobie o zęby, kiedy starał się napić podczas
kręcenia się na karuzeli… Cóż. Mogło skończyć się o wiele gorzej. Mógł sobie
przebić całe podniebienie, ale butelka tylko przebiła jego skórę tuż pod lewym
kącikiem ust i naznaczyła go bursztynową krechą już do końca życia. Właściwie
to nawet ją lubił. Była jedynym jego znakiem charakterystycznym, czymś, z czym
ludzie mogliby go skojarzyć. Poza tym miał całkiem nijakie, niebieskie oczy.
Nic szczególnego. Takim kolorem tęczówki mogłaby się pochwalić jedna trzecia
społeczeństwa. To nie był ten charakterystyczny błękit, przywodzący na myśl
letnie, bezchmurne niebo, nie był to też odcień morski, ani nawet granat. Nie.
Jego oczy kojarzyły mu się z deszczem. Szaro-niebieskie, przygaszone… Zmęczone.
Dzisiaj zmęczone nawet
bardziej, niż zazwyczaj. Brak snu i ogólne zdenerwowanie odbiły się na Jerzym,
niczym słowa pisane atramentem odbijały się na kartkach.
Zmył z siebie resztkę
piany. Zapiekły go policzki. Miał suchą skórę, która często sprawiała mu
problemy. Sięgnął po krem, który znajdował się w szafce tuż obok lustra i
wklepał go w podrażnione miejsca. Zazwyczaj pomagało. Irytowało go tylko, że
przez jakiś czas świecił się nienaturalnie, ale po pół godziny nie było
tragedii. Zamiast tego skóra wydawała się świeższa i młodsza. I dobrze, Jerzy
nie po to wydawał grube pieniądze na takie specyfiki, żeby nie było żadnego
efektu.
Potem kiedy uznał, że
wygląda względnie normalnie i nawet nie widać po nim aż tak nieprzespanej nocy,
sięgnął po ulubione perfumy od Toma Forda i delikatnie się popsikał. Nie lubił
mocnego, duszącego zapachu, dlatego dozował wszelakie pachnidła. Wolał pachnieć
mniej, niż zostawiać za sobą ciągnący się szlak – jak to głosił opis –
skąpanego w słońcu śródziemnomorskiego lasu. Ale lubił tę mieszankę. Lubił
zapach drewna, a ten łączył w sobie nuty dębu, cedru i cyprysu złączonego z
morską solą, bazylią i lawendą.
Kiedy wyszedł z
łazienki, było już wpół do ósmej. Postanowił coś zjeść. Po wczorajszym dniu
czuł się wygłodzony, bo kilkanaście godzin wcześniej nie mógł nic w siebie wcisnąć.
Dzisiaj też nie było
łatwo, ale powoli zjadł przygotowany przez catering posiłek. Sam nie gotował.
Nie miał na to czasu i najzwyczajniej w świecie nie lubił tego robić. Zawsze mu
coś nie wychodziło, a jak już, to niemiłosiernie się nad tym namęczył.
Pamiętał, jak kiedyś starał się zrobić narzeczonej lasagne. Makaron był twardy
i zbyt spieczony, a do sosu zapomniał dodać przypraw. Chyba nie jadł niczego
gorszego w życiu, a nie był zbyt wybredny, jeżeli o to chodziło. Teraz na
szczęście nie musiał się martwić o przygotowywanie posiłków. Miał za to całkiem
inne zmartwienia…
Czekała go kolejna
konfrontacja z ojcem i musiał… Musiał się spakować. A przynajmniej zacząć, bo w
pracy nie miał już żadnych zadań do wykonania. Do końca tygodnia mieli
pozamykać swoje sprawy. Jerzy nie miał niczego do zamykania. Z wszystkim uwijał
się na bieżąco i teraz pozostało mu tylko pomóc innym.
Może akurat się na coś
przyda. Będzie musiał pogadać z Jeremim, czy ten nie potrzebował jakiejś
pomocny, bo jeżeli tak, to z chęcią mu jej udzieli. Było mu źle z myślą, że na
niego wczoraj naskoczył. To nie on odpowiadał za decyzje Stanisława.
Tym razem się nie
spóźnił. Przeciwnie, przyjechał kilka minut przed czasem. Na szczęście nie czuł
się tragicznie i nie chciało mu się spać, chociaż czuł, że za jakiś czas
zmęczenie go dopadnie. W holu natknął się na Małgosię, ich księgową i
porozmawiał z nią kilka minut. Kobieta nie wyglądała zbyt dobrze. Ciąża
strasznie ją wymęczyła, ale za to teraz wydawała się najszczęśliwszą osobą na
świecie, a wszystko to za sprawą jej małej córeczki, Kasi.
– A ty jak się czujesz?
– odbiła pałeczkę, wlepiając w niego wzrok. Ona była z tych, której niebieskie
oczy faktycznie się wyróżniały. Były bardzo jasne, a źrenicę otaczała brązowa
obwódka.
– A jak mam się czuć? –
zapytał, unosząc brew.
– No… Nie wiem.
Pomyślałam, że pewnie jest ci ciężko…
– Nie jest – uciął.
Jego rysy stały się ostrzejsze, a on sam jakby gotowy do ataku. Wszystko, byle
tylko nie dać po sobie poznać, jak wielki mętlik panował teraz w jego głowie i
jak beznadziejnie się czuł.
– Och. Okej. Ale wiesz,
jeżeli jednak byłoby inaczej, to zawsze możesz wpaść na kawę. Z Łukaszem
chętnie cię ugościmy – powiedziała, a stopień poddenerwowania i ogólnej
irytacji Jerzego właśnie się podniósł. Nie trzeba było ku temu wiele.
Wystarczyło to konkretne imię. Nawet jeżeli należało do całkiem innego
człowieka. Cóż, dla Jurka chyba każdy Łukasz na świecie od tego momentu został
kategorycznie skreślony.
– Dzięki, ale nie ma
takiej potrzeby. Muszę już iść.
– Ja też. Przez to całe
zamieszanie mam urwanie głowy. – Zaśmiała się, zaczesując rude włosy za ucho, a
potem skręciła na swój dział.
Jerzy natomiast udał
się do swojego prywatnego pokoju, a kiedy już tam wszedł, poczuł się jakby
wpadł do wielkiego dołu i ktoś na górze zasypywał go powoli mokrą ziemią. Może
czuł się nawet gorzej niż to. Bolało go serce i głowa, kiedy pomyślał, że
będzie musiał rozstać się ze swoim biurkiem i z obrazami na ścianach, które
zdobiły to miejsce od lat.
To wszystko… to był
jego świat. Jego życie. Spędził w tym pokoju więcej czasu niż gdziekolwiek
indziej, a teraz będzie musiał go opuścić. Przenieść się i zostawić to wszystko
za sobą. Nie był przygotowany na taki krok. Nie był ani trochę gotowy. Nie
wiedział też, czy chciał się przenosić. Jak miałby to przeżyć? Praca dla
Słowińskiego i Nakoniecznego była najgorszym ze scenariuszy, prawda? Może już
lepiej byłoby się zwolnić? To nie tak, że nie miał pieniędzy. Miał. Właściwie
to był całkiem bogaty. Jakby przyoszczędził to jakoś by przeżył, tylko że nie
był nauczony oszczędzania. Przywiązywał się do rzeczy, przeważnie drogich, i
nie potrafiłby się z nimi rozstać. Tak na przykład było z tym kremem. Może i
znalazłby jakiś tańszy zamiennik, ale ten był dla niego idealny. Sprawiał, że
faktycznie wyglądał dobrze. I co z tego, że kosztował prawie pół tysiąca? Jerzy
nawet się nie zastanawiał, kiedy klikał „zamów”. Jak więc miałby wyżyć za
najniższą krajową, skoro jego krem kosztował jedną czwartą tego? Zresztą,
dlaczego musiał myśleć, że nie znajdzie pracy w branży? Bo ojciec mu tak
powiedział? A skąd on mógł to wiedzieć?
Dlaczego Jerzy brał pod
uwagę jego słowa jakby były przepowiednią na nadchodzącą przyszłość? Przecież
miał umiejętności i sporo praktyki. Nie miał tylko… znajomości. A raczej nie
miał znajomości, dzięki którym mógłby coś zyskać. Było raczej na odwrót.
Przez dobre kilkanaście
minut przeszukiwał wspomnienia, by przypomnieć sobie kogoś, kto w miarę…
Odrobinę… Choć trochę za nim przepadał. Szukał i szukał, ale ostatecznie nikt
nie pojawił się przed jego oczami jako ostateczne koło ratunkowe. Palił za sobą
mosty.
Nigdy nie był „miły”.
Był po prostu skuteczny. Dążył do własnych celów, nie patrząc przy tym na
innych. A teraz, kiedy potrzebowałby pomocnej dłoni, żadna nie zostanie
wyciągnięta w jego stronę, bo on nigdy nie podawał swojej. Nie ludziom, którzy
byli dla niego rywalami, potencjalnym zagrożeniem i takim, którzy nie pracowali
w jego własnej firmie.
Nie miał przyjaciół.
Jak o tym myślał to
miał tylko matkę i ojca… Chociaż nie wiedział, czy ten stan wciąż był aktualny.
Możliwe, że od jakiegoś czasu miał już tylko matkę.
Przygnębiające uczucie.
Starając się nie
myśleć, podszedł do biurka i przejechał po nim palcami. Miał wrażenie, że znał
każdą rysę i każde wgłębienie, i dokładnie wiedział, jak każda z nich powstała.
Jedna z większych, długa praktycznie na cały blat, została zrobiona przez Jeremiego,
kiedy ten potknął się nogę o krzesła, rozbił kubek z kawą, a potem, chcąc jakoś
się złapać i uchronić przed upadkiem, chwycił za nieszczęsny odłamek i
poleciał, sunąc dłonią i tym odłamkiem po całym blacie.
Jerzemu zrobiło się
głupio. Pamiętał, że bardziej był zły o rysę, niż przejęty poparzoną i
skaleczoną dłonią asystenta. Naprawdę był dupkiem, uświadomił to sobie ze
zdziwieniem. Przypomniał sobie jak wywalił chłopaka za drzwi, nawet nie pytając
się, czy wszystko z nim w porządku – dopiero za jakiś czas dowiedział się, że
dla Jeremiego tamten dzień zakończył się wizytą w szpitalu i sześcioma szwami.
Z zamyślenia wyrwało go
charakterystyczne pukanie – trzy szybkie stuknięcia i dwa wolniejsze – i Jerzy
już wiedział, że to właśnie Jeremi stoi pod jego drzwiami.
– Proszę! – zawołał.
Chwilę później głowa chłopaka wychyliła się zza drzwi.
– Mogę?
– Tak, wejdź. – Machnął
ręką i popatrzył jak chłopak szybciutko do niego podchodzi. Zawsze wszędzie się
śpieszył i nigdy nie mógł wysiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. – O co
chodzi?
– Mogę usiąść? – Jurek
przytaknął, a jego asystent odsunął dla siebie krzesło i przysiadł na samym
brzegu. Potem zerknął z obawą na Jurka i splótł ze sobą dłonie. – Jesteś na
mnie zły? – wypalił, robiąc dziwną minę, której Jerzy jeszcze nie widział na
jego twarzy. Jakby był… naburmuszony.
– Nie jestem zły –
odparł z wolna, przypominając sobie zakrwawioną rękę chłopaka i jego
przerażenie na twarzy w tamtej chwili.
– Nie?
– Nie. – Wzruszył
ramionami. Po nocy pełnej napięcia i ogólnego rozbicia nawet nie miał siły się
złościć. Zresztą przecież to nie tak, że zawsze był zły. Często mu pomagał i
radził… Po prostu nie był przy tym zbyt wylewny, ale czy zasługiwał na to
zdziwienie w głosie?
– Aha – odparł głupio,
będąc bardziej niż zaskoczonym. – To dobrze, bo wiesz, ja naprawdę chciałem ci
powiedzieć. Raz już nawet próbowałem. To było w środę tydzień temu, ale ty tak
bardzo się śpieszyłeś i… – zaczął się tłumaczyć.
– I wyszedłem, nawet
cię nie słuchając – uświadomił sobie Jerzy. Dokładnie tak było. Jeremi
przyszedł do niego i przysiadł na fotelu, ale po trzech minutach Jerzy poczuł
się nim tak zirytowany, że stwierdził, że musi załatwić coś na mieście i
wyszedł.
– Tak… Powinienem ci
powiedzieć. – Westchnął ciężko. Jerzy już miał zamiar przytaknąć, ale w
ostatniej chwili się powstrzymał.
– Nie chciałeś
ryzykować wylaniem. To logiczne.
– Ale źle się teraz
czuję. Mam wyrzuty sumienia – przyznał, nerwowo przygładzając włosy. Często tak
robił. Był dość nerwowym człowiekiem i wszystko brał do siebie. Jerzy taki nie
był. On by nie miał wyrzutów sumienia.
– Niepotrzebnie. –
Słowo to tak zaskoczyło Jeremiego, że aż wytrzeszczył oczy. To nie było
normalne, uświadomił sobie Jerzy, zastanawiając się jak bardzo wyobrażenie
samego siebie było różne od rzeczywistości, skoro wywoływał taką reakcję
zwykłym, wspierającym słowem.
– Ja wiem, że nie
powinienem się wtrącać, ale… Czy z tobą na pewno w porządku? – zapytał z
napięciem, wychylając się do przodu. – Dziwnie się zachowujesz.
– Normalnie się
zachowuję. – Westchnął, a podejrzliwy wzrok chłopaka utwierdził go w
przekonaniu, że wcale nie zachowywał się normalnie. Naprawdę zawsze był
opryskliwy? Przecież mógłby przysiąc, że wcale tak nie było. Zdarzały się dni,
kiedy przychodził do Jeremiego i pytał się go, czy daje sobie ze wszystkim
radę. Chłopak zazwyczaj dawał, był bystry i szybki, ale był też młody i nie
miał dużo doświadczenia, więc czasami niektóre projekty, czy rozmowy go
przerastały.
– Okej – odparł z
wolna.
– A ty?
– A ja to… Nawet się
cieszę – wyznał, unosząc brodę.
– Bo się przenosisz, a
Marcin Słowiński to „porządny człowiek” – zacytował jego wczorajsze słowa,
spoglądając na niego kpiąco. Jeremi speszył się odrobinę i zaraz pokręcił
głową.
– Nie, bo po prostu to
będzie coś nowego. Może naprawdę będzie, no wiesz, w porządku? – zamyślił się
rozważając własne słowa.
Jerzy nawet nad nimi
nie myślał. Dla niego nie było opcji, żeby było w porządku. Nie po słowach
Łukasza. Nie po tym, co on sam o nich mówił i w jakim świetle ich przedstawiał.
To będzie zemsta. Możliwe, że trwała ona już od jakiegoś czasu, dlatego… Kiedy
Jerzy się do nich przeniesie, o ile w ogóle to zrobi, nie będzie go tam czekać
nic dobrego, wiedział o tym. Będzie to przeprawa przez mękę.
– Taki… nowy początek –
dodał Jeremi, a Jerzy przytaknął mu ponuro głową.
Owszem, to mógł być
nowy początek.
Tylko… Czy ktoś, kto
znajdował się już przy mecie, powinien się z niego cieszyć?
Jeremi nie potrzebował
pomocy, musiał tylko spotkać się z klientem i przedstawić mu skończony projekt,
i również na ten tydzień miał mieć wolne. Miało to swoje plusy, bo oznaczało to
dla Jerzego koniec pracy i upragniony odpoczynek, który po tych dwóch dniach
zdecydowanie mu się należał. Były też minusy, Jerzy bowiem nie był
przyzwyczajony do takiego odpoczywania od pracy. On nią żył, a teraz miał
przemęczyć się tydzień bez niej. I nawet teraz, kiedy pakował swoje lawendowe
świeczki do pudła, zastanawiał się jak on wytrzyma ten czas ze samym sobą.
Prawdopodobnie go
przepije. To nie był najgorszy plan.
Z zamyślenia wyrwało go
pukanie. Nie zdążył nawet niczego powiedzieć, kiedy ojciec wszedł do jego
prywatnego pokoju i przystanął w progu, wbijając w niego uważny wzrok.
– Pakujesz się?
– Tak.
– To dobrze –
stwierdził, patrząc na posępny wyraz twarzy syna. Sam wyglądał nienagannie i
znowu był w niebieskiej koszuli, tym razem w odcieniu chabrowym. Sądząc po
większości ubrań, był to jego ulubiony kolor. – Ochłonąłeś już? – zapytał,
odchodząc od drzwi. Przeszedł się dumnym krokiem aż do jego biurka i oparł się
na nim.
– Jak widać. – Jerzy
chwycił buteleczkę perfum, która zdobiła jedną z półek. Zawsze miał w pracy
jeden egzemplarz, na wszelki wypadek.
– Żywisz do mnie urazę.
Rozumiem to – zaczął ojciec, na co Jurek aż się zatrząsnął. Jego ton głosu był
całkowicie wyprany z emocji, jakby to nic nie znaczyło. Jakby on nic nie
znaczył. – Nie będę się starał zmieniać tego stanu rzeczy na siłę. Może za
jakiś czas sam zrozumiesz, że taki krok był potrzebny. I firmie, i tobie. Tak
myślę.
– To jaką podjąłeś
decyzję, to twoja sprawa, ale czy naprawdę nie mogłeś mi chociaż powiedzieć? –
syknął, odważając się spojrzeć prosto w lodowate oczy.
– A co by to zmieniło?
Tylko byś się wściekał i mnie denerwował, a skutek byłby taki sam.
– Wszyscy wiedzieli!
Wszyscy. Tylko nie ja.
– Bo nikt inny nie
robiłby problemów! Miałem ryzykować, że wszystko spartaczysz?
– Wszystko spartaczę?!
Od lat dbam o tę firmę bardziej, niż o swoje własne życie!
– No to może czas,
żebyś w końcu przestał! – ryknął, podchodząc do niego gwałtownie. Dzieliły ich
centymetry. – Może czas, żebyś zadbał o coś więcej, niż praca. Masz już
trzydzieści siedem lat, do cholery!
– I jaki to ma niby
związek, co?!
– Taki, że jesteś
całkowicie sam? Gdzie twoja żona, co, Jerzy? A może… – Stanisław zawahał się i
potrząsnął głową.
– To nie twoja sprawa!
– uciął gwałtownie, a serce biło mu jak oszalałe. Drugi dzień z rzędu ojciec
swoimi słowami sprawiał, że czuł się gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej. – I
co, chcesz mi powiedzieć, że to wszystko ma mi niby pomóc, tak? Do tego
zmierzasz?
– Nie wiem. Nie wiem,
czy ci pomoże, bo nie wiem, czy cokolwiek będzie w stanie to zrobić. Ale może
teraz w końcu skupisz się na sobie. Znajdziesz sobie kogoś…
– Przestań – warknął,
mierząc palcem w klatkę piersiową ojca. – Myślisz, że masz prawo układać mi
życie? Mówić, jak powinno być?
– Nie. Mówię tylko, że
teraz, kiedy to wszystko nie będzie już nasze, może w końcu trochę odpuścisz –
powiedział całkowicie spokojnym głosem, na co Jerzy wcisnął palec mocniej w
jego pierś, a potem odwrócił się gwałtownie z głośnym warknięciem. Miał
odpuścić? Co mu wtedy zostanie?
Nic.
Jeżeli odpuści pracę, w
jego życiu nie zostanie już nic, na czym by mu zależało.
– Może. Może odpuszczę
– szepnął gorzko. Miał ochotę wyjść z tego pokoju w tym momencie.
– Jeżeli chodzi o ten
czwartek… – Ojciec jednak miał dla niego inne plany. – To uważam, że najlepiej
byłoby, gdybyś pozwolił nam załatwić to bez ciebie – dodał, równie wypranym z
emocji głosem.
– Jasne. Czemu nie? Po
co mam cokolwiek wiedzieć. Lepiej pozwolić, żebyś ty zadecydował o wszystkim za
mnie.
– Po prostu nie chcę,
żebyś…
– Żebym coś spartaczył
– przerwał mu, machając dłonią. – Świetnie. Dogadaj się z Marcinem i Łukaszem.
Na pewno spędzicie miło ze sobą czas – zironizował. Jego ojciec nie wydawał się
tym zirytowany. – A teraz najlepiej by było, jakbyś stąd wyszedł.
– Jakbyś chciał
porozmawiać…
– Zbytek łaski.
– To po prostu przyjdź
– dokończył mimo tego cynicznego wtrącenia i wyszedł.
Jerzy zrobił to samo
niedługo po nim. Ta cała rozmowa sprawiła, że czuł się tylko gorzej.
Najchętniej to by sobie strzelił w łeb. Strzeliłby, gdyby miał pozwolenie na
broń. A nie miał. Może to i dobrze, bo w takim stanie nie wiedział, czy nie
pociągnąłby za spust, celując w pewną konkretną osobę i nie chodziło mu tutaj
bynajmniej o ojca. W akcie desperacji może nawet zastrzeliłby i dwie.
Do mieszkania dotarł
jakiś czas później i jedyne co zrobił, zanim położył się do łóżka, to zdjął z
siebie koszulę. Na spodnie nawet nie miał siły. Nie przeszkadzały mu aż tak
bardzo, więc po kilku minutach już spał.
Obudził go dzwonek
telefonu. Na początku miał ochotę go zignorować i dalej spać – był praktycznie
tak samo zmęczony, co w chwili, kiedy się położył, ale irytująca melodyjka nie
cichła. Nawet więcej, wybudzała go stopniowo i stawała się coraz głośniejsza,
kiedy to Jerzy powoli żegnał się z krainą snów – nie żeby mu się coś śniło. W
końcu, mamrocząc coś gniewnie pod nosem, sięgnął do kieszeni i wyjął telefon.
Spojrzał na wyświetlacz, zastanawiając się, czy dzwonił jego ojciec, ale nie.
Był to jakiś nieznany numer, który dokładnie w tej samej chwili, w której Jerzy
miał odebrać, rozłączył się.
Przeklinając pod nosem,
Jurek podniósł się do siadu i przetarł dłonią zaspaną twarz. Zerknął na zegarek
i ze zdziwieniem odkrył, że spał ponad trzy godziny. Zazwyczaj taka długa
drzemka postawiłaby go na nogi od razu, ale dziś czuł się jeszcze bardziej
zmęczony i zrezygnowany niż przed tym, jak się położył. Zanim zdążył dłużej nad
tym wszystkim porozmyślać, jego telefon rozdzwonił się po raz kolejny. Zmysły
Jerzego były przytępione, dlatego minęła kolejna dłuższa chwila, zanim odebrał.
– O! W końcu odebrałeś!
– Nieznany mu głos rozbrzmiał w słuchawce. Jerzy zmarszczył się wyraźnie. Nie
przypominał sobie, żeby ktoś nauczony jakichkolwiek manier witał się z nim w
ten sposób. – Chyba już czwarty raz dzwonię – dodał zaraz, kiedy cisza ze
strony Jurka się przedłużała.
– W sprawie…? – rzucił,
nie mogąc rozgryźć, o co mogło chodzić i kto mógł być posiadaczem takiego
wysokiego, podekscytowanego głosu.
– No w sprawie tych
schodów! – sapnął chłopak.
– Schodów…? – powtórzył
i w tym momencie w końcu skojarzył. To musiał być Janek, ten taksówkarz. Teraz,
jak Jurek już trochę otrząsnął się ze snu, nawet przypomniał sobie ten głos. Co
prawda wtedy w taksówce wydawał mu się przymulony i zrezygnowany, a dzisiaj był
pełen energii, pewnie dlatego też na początku wydał mu się całkowicie obcy.
– No schodów, no! To
ja, Janek. Nie pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym, jak cię odwoziłem…
– Dobra, dobra.
Pamiętam – rzucił, podnosząc się w końcu z łóżka.
– No to ekstra. Mam
nadzieję, że oferta w dalszym ciągu jest aktualna? – zapytał. Jerzy w tym
momencie udał się do łazienki.
– Oferta… Tak – bąknął
lakonicznie, całkowicie nie mogąc się odnaleźć zarówno w rozmowie, jak i w
życiu.
– To super. To ja
jestem pod twoim domem – powiedział wesoło chłopak, a Jerzy przystanął przed
drzwiami.
– Gdzie jesteś? –
powtórzył, nie wiedząc, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
– No to znaczy, jestem
prawie pewien, że pod twoim domem. W każdym razie tu, gdzie podjechałem pod
ciebie taksówką – wytłumaczył, a Jerzy zamiast wejść do łazienki wszedł do
kuchni i wyjrzał stamtąd przez okno. – Stoję tu już trochę, wiesz? Możesz
zejść.
– Co ty tu w ogóle
robisz? – mruknął, patrząc jak chłopak rozgląda się to w jedną, to w drugą
stronę. Gdyby nie to, że wiedział, że to on, raczej by go nie rozpoznał. W
taksówce było ciemno, a w lusterku miał ograniczone pole widzenia, także
chłopak, który teraz stał jak sierota pod jego kamienicą, wydawał mu się
całkowicie obcy.
– A przechodziłem
akurat. Nie, żebym się tu fatygował specjalnie. W sensie może bym i to zrobił,
ale musiałbym być pewien, że jesteś w domu. A tak to po prostu sobie
przypomniałem, jak przechodziłem niedaleko. No i zacząłem dzwonić.
– To nie jest dobry
dzień na załatwianie tego.
– A tam! Dzień dobry
jak każdy inny. Zejdź no wreszcie, marzną mi dłonie – poskarżył się i w
dokładnie w tym samym momencie przytrzymał telefon ramieniem, a zmarznięte ręce
potarł o siebie. – Nie żartuję. Jest zimno. Zresztą chcę tylko zobaczyć, z czym
bym miał do czynienia, więc piętnaście minut i już mnie tu nie ma – gadał, na
co Jerzy westchnął ciężko i odsunął się od okna.
– Dobra, zejdę za kilka
minut – oświadczył i już bez żadnego słowa, rozłączył się. Nie śpieszył się za
bardzo, kiedy szedł do garderoby i zakładał na siebie zwykłą białą bluzkę na
długi rękaw. Wpuścił ją w spodnie, a potem poszedł i napił się wody, żeby
trochę się otrzeźwić. Następnie złapał za bluzę i wyszedł, nie zamykając za
sobą drzwi na klucz. Ominął te najbardziej naruszone deski na klatce schodowej
i chwilę potem stanął praktycznie twarzą w twarz z Jankiem. Chłopak od razu
obrzucił go czujnym spojrzeniem.
– No wreszcie! –
sapnął, dalej pocierając dłonie. Miał zmarznięty, zaczerwieniony nos i lekko
zaróżowione policzki, najpewniej też od chłodu.
– Ciesz się, że w ogóle
– mruknął Jerzy, przytrzymując drzwi do klatki, tak żeby chłopak mógł wejść, z
czego Janek chętnie skorzystał. Miał lekki, energiczny chód.
– A żebyś wiedział, że
się cieszę. Nie wiem, kiedy zrobiło się tak zimno – oznajmił. Drzwi zamknęły
się za nimi.
– Kolejna rozmowa o
pogodzie…?
– Niezbyt oryginalnie –
przyznał szczerze, a potem roztrzepał blond włosy dłonią. Jerzy dopiero teraz
zauważył, że ich końcówki były w dziwnym, turkusowym kolorze. Nie spodobało mu
się to. Facet nie powinien malować włosów. – Ale jeszcze nie wybadałem gruntu.
Nie wiem, na co mogę sobie pozwolić.
– Na niewiele – odparł
od razu, zarzucając na siebie bluzę. Już nawet na klatce było zimno.
– To źle. Jestem raczej
wylewnym człowiekiem – pochwalił się niezrażony, podchodząc kilka kroków do
przodu.
– A ja raczej zwięzłym.
– Mhm, zwięzły,
cyniczny, przy… Khem. Porządny.
– Tego nie wiesz. –
Zmrużył oczy.
– Och! Czuję to.
Zresztą, proszę cię, kupiłeś mnie w chwili, kiedy dałeś mi ekstra hajs. Musisz
mieć złote serce.
– Raczej wątpię. –
Westchnął, zakładając ręce na piersi. – No i?
– Hm?
– Co z tą klatką?
– A! Klatka! No tak.
Hmm… – mruknął i przeszedł się po kilku schodkach. – No, nie jest dobrze –
stwierdził z miną fachowca.
– To akurat
wywnioskowałem sam – sapnął. Janek uniósł od razu ręce.
– Dobra, dobra.
Wiadomo. Nie jesteś głupi – mówił dalej, a z każdym słowem pogrążał się jeszcze
bardziej. – No, ogólnie to większość desek jest zbutwiała. Trzeba wymienić i
tyle.
– Umiesz to zrobić?
– No raczej. –
Uśmiechnął się od ucha do ucha. Jerzy zwątpił jeszcze bardziej. Sam tylko nie
wiedział, czy ogólnie w tego chłopaka, czy w jego domniemane umiejętności.
– I upierasz się, że
chcesz to zrobić?
– Mhm. Bardzo. Jak
mówiłem, jestem spłukany. Potrzebuję kasy.
– Nie wiem, czy wyjdzie
mi to na dobre… Ale niech ci będzie – mruknął, dochodząc do wniosku, że jego
życie nie mogło już się spieprzyć bardziej, nawet jeżeli Janek spieprzy jego
klatkę schodową.
– Super! Mówiłem, że
porządny człowiek z ciebie! – zaświergotał, przykucając przy jednej z desek.
Chwycił ją zaraz i uniósł bez większego wysiłku, a deska odeszła sama. –
Widzisz? Beznadzieja. Jutro pojedziemy po jakieś eleganckie, nowe deski, nie? –
zaczął, wypuszczając z rąk zbutwiałe drewno. – I tak szczerze, te drzwi też by
były do wymiany – zauważył, zerkając na równie stare i zniszczone drzwi do
nieużywanego mieszkania. – Kurde, ja nie wiem, będziesz miał mi w ogóle czym
zapłacić skoro mieszkasz w takiej ruinie? – zapytał, trochę wątpiąc w swoje
założenie, że Jerzy spał na pieniądzach
– Nie mieszkam w ruinie
– zaprotestował od razu, a potem przyjrzał się dokładnie starym drzwiom. Swoje
na górze miał wymieniane, ale już i tak nie były pierwszej młodości, ale te… te
faktycznie wyglądały jakby miały się zaraz rozpaść w drobny mak. – Mieszkania w
środku są wyremontowane i odnowione. Tylko trzeba się zająć klatką… No i
faktycznie te drzwi… – zastanowił się, dochodząc do wniosku, że jest to czas,
żeby je wymienić.
– Spoko. Poradzimy coś
na to. – Klepnął Jurka dwa razy po ramieniu. Nie wydawało się, jakby jakkolwiek
się tym przejął. Jerzy za to spiął się i odsunął zaraz, bo coś czuł, że mógłby
naskoczyć na chłopaka i zrezygnować z tej wątpliwej współpracy. – To co, jutro
byśmy się tym zajęli? O której masz czas? Bo ja jestem wolny cały dzień. Mam
jutro tylko wykłady, więc mogę sobie odpuścić.
– Od rana. – Westchnął,
przygnieciony przez wszędobylskość Janka.
– Więc spotkalibyśmy
się o dwuna…
– O ósmej.
– O ósmej…? – powtórzył
za nim niechętnie. Przez chwilę miał nadzieję, że uda mu się jakoś przekonać
Jurka do zmiany decyzji proszącym spojrzeniem, ale mężczyzna był nieugięty. –
No niech będzie – szepnął więc, pocierając zmarznięty policzek dłonią. – To ja
tu muszę wszystko wymierzyć i zobaczyć, ile tych desek w ogóle będzie potrzebne…
– dodał, wyciągając z plecaka miarkę. – Widzisz? Przygotowałem się. – Jerzy
skinął głową. Chłopak naprawdę się przygotował. Tylko coś mu tu nie pasowało.
– Przecież
powiedziałeś, że zaszedłeś tu tylko przy okazji – powiedział, mierząc Janka
oceniającym spojrzeniem. Chłopak zmieszał się wyraźnie, ale po chwili wzruszył
ramionami.
– Po prostu już
wcześniej wziąłem, bo wiedziałem, że będę w tej okolicy – wytłumaczył, nic
sobie nie robiąc z podejrzliwości Jurka. – Więc… Ja tu wszystko zobaczę, ty nie
musisz marznąć – kontynuował, czym wzbudził jeszcze większą podejrzliwość
Jerzego. Z drugiej strony nie było tu nawet czego kraść, więc może
niepotrzebnie wszystko wyolbrzymiał? – Jak skończę to zapukam – dodał, wyraźnie
wyganiając Jurka do mieszkania. – W tym czasie może wstawisz wodę na herbatę…?
– Wlepił w niego pytający wzrok, a Jerzy miał wrażenie, że szczęka mu odrobinę
opadła. Ten chłopak nie miał wstydu, naprawdę! – Lubię białą, jak masz. A jak
nie, to zwykła też jest okej – sprecyzował, uśmiechając się delikatnie.
Jerzy poczuł, że nie ma
wielkiego wyboru. Skinął jedynie głową i, będąc bardziej niż roztargnionym,
poszedł na górę. Ten chłopak zdecydowanie mu się nie podobał, był zbyt…
natarczywy. I właśnie wprosił się do niego na herbatę.
A co więcej, Jerzy wcale
nie zaprotestował.
Aktualizacja: 16.08.2020
***
Tak prezentuje się rozdział drugi :) Jak Wam się podoba? Macie jakieś przemyślenia? Na razie jest tu trochę przytłaczająco, a bohaterowie nie należą do najprzyjemniejszych - przynajmniej Jurek i jego ojciec, ale pojawił się Janek - taki mały promyczek w tym morzu goryczy ;) Chociaż o nim będzie więcej dopiero w kolejnym rozdziale.
Trzymajcie się cieplutko!