niedziela, 12 sierpnia 2018

Rozdział 18

Pod jego dom dotarli przed dwudziestą, więc cały ten wypad zajął im niecałe trzy godziny. Wydawałoby się, że to długo, lecz, co dziwne, czas ten przemknął Marcelowi przez palce. Chłopak bowiem dałby sobie rękę uciąć, że spotkanie trwało nie więcej niż dwie. Co prawda, ich trasa liczyła sobie mnóstwo kilometrów i była bardzo wyczerpująca, na pewno długo jechali, ale miał wrażenie, że nie aż tak długo! 

A teraz stanęli właśnie przed klatką, obaj zmęczeni i brudni, ale za to w miarę dobrych nastrojach… 

Przynajmniej nastrój Marcela taki był. Na pewno lepszy niż gdy szykował się na to wyjście, myśląc o swojej ewentualnej, bardzo przypadkowej śmierci, która mogłaby zapobiec temu spotkaniu, ale… Naprawdę nie czuł się źle. A raczej to Kacper nie sprawił, że mógł się czuć źle. Pomiędzy nimi był duży dystans, a Wawrzyński ani razu nie naruszył jego strefy komfortu; czy to czynami, czy też słowami. Tych jednak zdecydowanie nie padło zbyt wiele, więc chyba nie było to aż takie wielkie osiągnięcie.

Nawet mimo pozytywnych odczuć Marcel nie miał zamiaru spędzać z Kacprem nawet minuty dłużej, niż to było konieczne. Przecież to nie tak, że po tym jednym spotkaniu, na którym chłopak w miarę się zachowywał, nagle przestanie go nienawidzić! Albo chociażby zacznie tolerować! 

Nie, nie. Nadal nie czuł do niego nic prócz wstrętu. 

…I może odrobiny ciekawości. 

– No, Rogacki, jestem pod wrażeniem. Udało ci się to przejechać bez żadnej kontuzji – rzucił Wawrzyński, uśmiechając się z zadowoleniem. 

– Bo do niej nie doprowadziłeś – odpowiedział, unosząc sugestywnie brwi. Uśmiechnął się nawet w duchu, bo ta riposta była całkiem niczego sobie, po czym zszedł ociężale z roweru. Miał wrażenie, że dosłownie wszystko go bolało, a jutro bardzo ciężko będzie mu wstać z łóżka. – A teraz sorry, nie mam siły już nawet stać – dodał, odważając się zerknąć na Kacpra. Ten jednak nie wydawał się w żadnym stopniu urażony ani też nie chciał go dłużej przetrzymywać. Wyglądał pogodnie, kiedy to oblewały go powoli gasnące promienie słońca, a wiatr chłodził jego rozgrzane od wysiłku ciało. 

– W takim razie nie będę cię zatrzymywać – odpowiedział, na co Marcel odetchnął w duchu. – Do zobaczenia. 

Rogacki spojrzał na niego z dystansem. To „do zobaczenia” wcale nie brzmiało dla niego jak szczyt marzeń…

– Mhm – mruknął. – Cześć – rzucił jeszcze na odchodnym, po czym jakimś cudem udało mu się wtargać rower do domu. 

Cały wieczór spędził na kanapie przed telewizorem, oglądając jakieś głupie, niewymagające teleturnieje, które przynajmniej skutecznie odciągały jego myśli. Pozwolił sobie na dwie godziny relaksu, wylegując się na miękkich poduszkach z Zuzią, która zasnęła z głową opartą na jego udzie; spała sobie tak spokojnie i głęboko, że Marcel nie miał serca jej budzić. Starając się być jak najbardziej delikatnym, przeniósł siostrę do jej pokoju i ułożył na łóżku. Mała pokręciła się przez chwilę, ale finalnie nie otworzyła oczu i spała dalej. Jej pokoik był jeszcze mniejszy niż ten należący do niego; urządzony na kremowo – jasne meble, jasne zasłonki… I ogromny, psujący cały wystrój bałagan, który dziewczynka narobiła przez cały dzień. 

Kręcąc głową z rozczuleniem, Marcel opuścił pomieszczenie, przymykając za sobą drzwi. 

Było już trochę po dwudziestej drugiej, dlatego sam zdecydował pójść się w końcu umyć i położyć się spać. Ostatnie noce nie były dla niego łaskawe, a przecież jutro też musiał iść do pracy. Wstawanie o szóstej, pomaganie w sklepie i jeszcze później te rowery strasznie go wymęczyły… Więc, gdy tylko się umył, miał zamiar szybko położyć się spać, ale kiedy już rozścielił sobie łóżko, przypomniał sobie o tym, że za trzy dni będzie musiał pójść do Szymona… 

Markotniejąc, przyklęknął przy łóżku i wyciągnął spod niego małe pudełko. 

Był pewien, że uzbierał już te pieniądze, mimo to zaczął liczyć. Pięćset złotych z groszami udało mu się zachować, więc, żeby wszystko się zgadzało, przez ten miesiąc musiał zarobić dwa i pół. Liczył wszystko pieczołowicie, aż w końcu, po dwukrotnym sprawdzeniu, doszedł do wniosku, że na ten moment brakuje mu jeszcze stówy!

Też coś prychnął pod nosem, ciesząc się, że zostaną mu jeszcze dwa dni na nadrobienie tego. Będzie miał te pieprzone trzy tysiące. Tyle, ile pożyczył. Szymon nic nie wspominał o żadnych odsetkach, więc Marcel mógł z czystym sumieniem pójść i oddać mu hajs. 

Odrobinę uspokojony w końcu się położył. Czuł, jak jego ciało powoli wtapia się w materac, a on sam nie może poruszyć żadną kończyną, wszystkie bowiem wydawały się być ciężkie jak z ołowiu. Troszkę nawet mrowiły, co akurat było przyjemne. Jego ciało jak nic innego potrzebowało odpoczynku. Powieki mu opadły, twarz się rozluźniła. Nie miał nawet siły przykryć się kołdrą, kiedy to z okna zaczął powiewać chłodniejszy wiatr. Usnął. 

Usnął i obudził się kilka godzin później, łapiąc szybko powietrze. Boże, cóż to był za sen…! Cały zgrzany popatrzył na swoje pobudzone ciało i z jękiem rozpaczy przypomniał sobie, kto w tym marzeniu sennym doprowadził go do takiego stanu. 

Pieprzony Marcin syknął, nie chcąc się nawet dotknąć, kiedy w głowie miał obraz mężczyzny. Przecież już powoli mu przechodziła ta fascynacja! Praktycznie nie myślał o młodszym Słowińskim, pozwolił mu żyć własnym życiem, z Łukaszem...! Więc czemu nagle znowu to do niego wróciło? Nie chciał tego. 

Z jękiem opadł na poduszki, przypominając sobie, co takiego mężczyzna z nim robił w tym śnie i na samą myśl poczuł się niesamowicie zażenowany. Naprawdę miał takie fantazje? Aż wstyd było o tym pomyśleć… Jak mogło mu się to przyśnić?! Przecież on nawet sobie tego nie wyobrażał, nawet o tym nie myślał… Ale najwyraźniej jego podświadomość chciała mu przekazać, jak bardzo gejowski był. I co, że niby chciał, żeby go ktoś pieprzył?! 

Na pewno nie!

Jednak na przekór własnym myślom, ciało znowu zareagowało. Członek stwardniał całkowicie, a przez jego kręgosłup przeszły dreszcze. Sapnął sfrustrowany i, wcale tego nie chcąc, wsunął palce pod bokserki, by zaraz zacisnąć je na własnej męskości. Czuł, jakie jego ciało jest teraz wrażliwe każdy najdrobniejszy ruch sprawiał mu przyjemność, a on sam odpływał, pogrążając się w tym obezwładniającym uczuciu. 

Starał się nie myśleć, zrobić to bez żadnych emocji, po prostu skończyć, co rozpoczął ten przeklęty sen, ale wyobrażenia same pojawiły się w jego głowie; silne męskie dłonie, które trzymałyby go za biodra, niski głos, który mruczałby coś miękko i górująca nad nim sylwetka… 

Sapnął głośno, chcąc wygonić z głowy te wszystkie myśli, ale nie potrafił. Zaczął szybciej poruszać dłonią, wyginając się przy tym w łuk. Drugą ręką również powędrował na dół i zacisnął ją mocno na swoim udzie. Zamknął oczy i starał się być cicho, podczas gdy jego ciałem targała przyjemność, a on chwilę potem doszedł. 

Oddychał głośno i urwanie, wlepiając spojrzenie w sufit. Jego klatka piersiowa unosiła się chaotycznie, kiedy desperacko starał się wyrównać oddech i tak bardzo nie chciał myśleć… 

Kiedy tylko się poruszył, poczuł, jak bardzo jego ciało się zastało po kilku godzinach snu i jak ciężko było mu się ruszyć z miejsca po chusteczki, by się wytrzeć. Mimo oporu w końcu mu się to udało, więc zrobił swoje, po czym wywalił zużytą chusteczkę do kosza. Nadal nie mógł się uspokoić, ale nie miał też co ze sobą zrobić, więc wrócił do łóżka. Czuł się źle ze samym sobą oraz z myślą, że najprawdopodobniej tym gejem faktycznie był i nie było to jego chwilowe widzimisię. Co prawda, myśl ta mu nie przeszkadzała, dopóki nie poznał Łukasza i roił sobie w głowie, że coś z Marcinem mogłoby wyjść… Teraz to jednak było skreślone, Słowiński był skreślony, więc całe to bycie homo również zaczęło mu doskwierać. 

Miałby być z innym chłopakiem…? To było jakieś takie dziwne, niektórzy pewnie by nawet powiedzieli, że chore. Niestety, jego ciało najwyraźniej nie miało z tym żadnego problemu. 

Wzdychając ciężko, ułożył się na boku i z powrotem zamknął oczy. Tym razem sen nie nadchodził, więc po dłuższej chwili puścił sobie jakąś spokojną muzykę z telefonu i trochę go to uśpiło. Miał jednak wrażenie, że przez cały ten czas aż do rana trwał jedynie w półśnie, który nie dawał mu tak wypocząć, jakby chciał.

Rano na szczęście nocne rozterki nie wydawały się być aż takim problemem. Rogacki jakoś się z nimi pogodził. Poranek odgonił złe samopoczucie, sprawił, że zajął się myśleniem o pracy, a nie o Marcinie. 

Dość spokojnie minął mu ten dzień. W robocie co prawda miał dużo do zrobienia, ale nie narzekał. Ustalił z właścicielem, że będzie mógł pomagać mu przez dwa weekendy w miesiącu również w roku szkolnym, bo jakoś już tak przyzwyczaił się do pracy. Nie chciał marnować całego czasu tylko na naukę, a dodatkowe pieniądze również na pewno mu się przydadzą, nawet jeżeli nie miałoby to być dużo. Mężczyzna zareagował entuzjastycznie na tę propozycję, chociaż i tak na pewno będzie musiał zatrudnić kogoś innego. Chyba polubił Marcela albo polubił to, że chłopak się nie opierdalał i pracował ciężko w pocie czoła. 

Marcel też to nawet lubił, bo czuł z tego ogromną satysfakcję. W końcu robił coś nie na pół gwizdka, ale wkładając w to całego siebie, byleby zrobić wszystko jak najlepiej. 

Jego entuzjazm znowu opadł, kiedy, wracając do domu, usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. I jeżeli nie był to Plus, to najprawdopodobniej mogła być to tylko jedna osoba… Wszyscy raczej starali się nawiązać z nim kontakt przez Internet, zresztą nie żeby zaraz był taki rozchwytywany, więc… Kacper. Tak. 

„Szymon się o ciebie pytał”, przeczytał ze zmarszczonymi brwiami, przez chwilę analizując te słowa. 

„Co się pytał”, odpisał zaraz, czując, jak zaczyna się denerwować. Co prawda, miał te pieniądze, a raczej jutro już będzie je miał wszystkie, ale i tak... Miał nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli, że nie będzie żadnych haczyków i że nie skończy po tym wszystkim w jakimś rowie… 

„Czy masz pieniądze”, odpisał zaraz Kacper. 

„Mam.” 

„Przyniesiesz je pierwszego? Po rozpoczęciu?”, zapytał Wawrzyński, a Marcelowi zrobiło się cieplej ze zdenerwowania. 

„Przyniosę”, odpisał, zagryzając wargi. 

Już widział, jak on wytrzyma do tego czasu… Niemalże przeczuwał też swój zawał, kiedy będzie musiał spotkać się ze starszym Słowińskim twarzą w twarz. 

„O której was wypuszczą ze szkoły?”, przeczytał chwilę potem. 

„Rozpoczęcie zaczyna się o dziesiątej, to pewnie przetrzymają nas z półtorej godziny, może dwie”, odpisał po dłuższej chwili zastanowienia. 

Szkoła zacznie się już niedługo. Znowu spotka się ze znajomymi z klasy, zaczną się problemy z nauczycielami, dramy z wychowawcą i symulowanie najróżniejszych chorób. 

„To przyjdę od razu po”, dopisał jeszcze, kiedy cisza ze strony Kacpra się przedłużała. 

Chciał mieć to jak najszybciej za sobą… 


Środowy poranek nadszedł szybciej, niż mógłby się tego spodziewać. Właśnie stał przed lustrem i szykował się na rozpoczęcie, patrząc krytycznie w lustro. Ułożył sobie w końcu włosy, które powoli zaczynały żyć własnym życiem, ogolił się dokładnie i ubrał się ładnie w granatowe spodnie, w które wpuścił obcisłą, białą koszulę na długi rękaw, a także szelki w kolorze musztardowym. Darował sobie krawat, bo całkiem by mu popsuł koncepcję, ale zamiast tego założył muchę w takim samym, żółto-złotawym kolorze.

– Fajnie wyglądasz! – skomentowała siostra, wcinając kanapkę z dżemem. 

– No nie wiem… Może jednak założyć czarne spodnie i czarny krawat? – mruknął, czując się dziwnie w nowym stroju. – Wszyscy tak przyjdą ubrani… 

– Nonsens – rzuciła mama Marcela, która również mu się przypatrywała. – Nie musisz być jak wszyscy – dodała, uśmiechając się do niego zachęcająco. – Zresztą, ta mucha i szelki do ciebie bardzo pasują. 

– Ty po prostu chyba lubisz takie dziwne stroje – mruknął, ale sam również się uśmiechnął. Podobał mu się ten styl, ale wiedział, że będzie zwracał na siebie uwagę. Taki chyba zresztą był plan Ewy, kiedy mu to kupowała. – Zawsze mnie tak ubierałaś – dodał z uśmieszkiem, przesuwając dłonią po gładkim policzku. 

– Do czasu aż nie zacząłeś się ubierać w te swoje workowate koszulki – odparła z dezaprobatą, patrząc na syna z radosnymi iskierkami w oczach. Przez te ostatnie dni była cała w skowronkach, a wszystko to za sprawą Ernesta, z którym spotkała się już trzeci raz. 

Marcel życzył im jak najlepiej, a także coraz bardziej chciał poznać wybranka mamy, teraz jednak miał inne problemy na głowie. Strojenie się strojeniem, szkoła szkołą, ale za kilka godzin dopiero czekało go prawdziwe piekło! Po głowie Marcela chodziły najróżniejsze myśli i zazwyczaj niestety malowały się one w czarnych barwach. Nic nie mógł poradzić na to, że podchodził do tego tak pesymistycznie. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić Szymona w innym nastroju niż z tą przeklętą powagą i chłodem w oczach, patrzącego na niego jak na robaka, którego najlepiej byłoby zdeptać…

– Halo, bo się spóźnisz! Dobrze jest tak, jak jest, już się tak nie patrz. – Wyrwała go z zamyślenia rodzicielka, a on przytaknął jej z roztargnieniem. 

Chciał mieć to już za sobą. 

Jak się okazało, miał całkowitą rację, jeżeli chodzi o ubiór całej szkoły – wszyscy przyszli ubrani na biało-czarno, więc tylko on się wyróżniał z tymi swoimi jaśniejszymi, ale wciąż eleganckimi spodniami i dodatkami w dość specyficznym kolorze. Zauważył przez to na sobie dużo więcej spojrzeń, przychylnych spojrzeń, głównie damskich, którymi na co dzień w ogóle nie był obdarzany, toteż zrobiło mu się miło. To uczucie jednak skończyło się, kiedy usiadł przy swojej klasie i rozpoczął się apel. Półgodzinna przemowa i beznadziejne scenki jak co roku były tak samo nudne co żenujące, więc Marcel, nawet usilnie się starając, nie potrafił się nimi zainteresować. Cały czas wracał do myślenia o Szymonie, zastanawiał się, czy może zastanie u niego Marcina… Bo Kacpra raczej na pewno spotka, co również nie napawało go optymizmem. 

Może to przeżyję, pomyślał, uśmiechając się gorzko, i zorientował się, że nagle wszyscy wstają, najpewniej by ruszyć do klas, więc i on szybko pomknął za swoimi.

W klasie oczywiście odbyło się spotkanie z wychowawcą, który jak zawsze przywitał ich tymi samymi słowami niby motywującymi do nauki, ale właściwie to uzyskiwał nimi całkowicie odwrotny skutek. Później rozdał im plany lekcji, ale Marcel nawet tym się nie zainteresował. Spoglądał jedynie nerwowo na zegarek, modląc się w duchu, by już mu pozwolono wyjść… Bo jak tak dalej pójdzie, to się spóźni. Co prawda, nie podał żadnej konkretnej godziny, ale już siedział tutaj dwie! 

Powinien już o tej porze być u Szymona!

Kiedy w końcu padły upragnione słowa zwiastujące jego wolność, czym prędzej pomknął do wyjścia, nie czekając na nikogo z klasy. Najpewniej wzbudził tym nagłym zrywem spore zainteresowanie, ale teraz miał na to całkowicie wywalone. 

Niczym torpeda popędził do domu, zbył Zuzię, zabrał pieniądze i wyszedł. Mama na szczęście poszła do pracy, więc chłopak nie musiał się nią martwić i dobrze, bo trosk to on miał akurat pod dostatkiem. 

Wychodził właśnie z klatki schodowej, powracając myślami do sytuacji sprzed miesiąca. Wtedy też tak szedł, szybko, bardzo szybko, z sercem bijącym w zatrważającym tempie i wielkim strachem. Szedł tak, pędził, aż w końcu zaczął zwalniać. Tym razem się nie zatrzymał. W końcu to zrobi, zamknie ten rozdział w swoim życiu. Odda to, co wziął i będzie miał czystą kartę. 

Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, które od kilku dni prześladowały go po nocach. Czekał niepewnie, czując, jak dłonie mu się pocą, więc wytarł je w materiał spodni. Drgnął też, kiedy usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Już za moment…, pomyślał, przystępując z nogi na nogę. Drzwi się otworzyły, a on zobaczył stojącego w nich Kacpra, który opierał się luźno o framugę. Marcel zmarszczył się odrobinę, mając okropne uczucie déjà vu. Miesiąc temu było dokładnie tak samo. 

– No proszę, wchodź – powiedział Wawrzyński, robiąc mu miejsce w drzwiach, a Marcel, przełykając nerwowo ślinę, wszedł do mieszkania. 

Spodziewał się ujrzeć Szymona już w salonie, ale pomieszczenie to świeciło pustkami. Przez chwilę jeszcze łudził się, że może mężczyzna wyjdzie zaraz z któregoś pokoju i zaszczyci go swoją obecnością, ale nic takiego się nie wydarzyło. Marcel odwrócił się zatem twarzą do Kacpra i wtedy chłopak jakby się ocknął; drgnął, odwrócił od niego wzrok, który wbił w niego chyba całkiem nieświadomie i jakby… zarumienił się odrobinę? Zarumienił się, patrząc na niego...? 

Na pewno nie. Marcelowi musiało się tak tylko wydawać, zwłaszcza że sekundę potem Kacper miał już pokerowy wyraz twarzy i ruszył spod drzwi w głąb mieszkania. 

  – Szymona nie ma? – zapytał, śledząc go wzrokiem, kiedy podszedł do blatu i zgarnął z niego coś do kosza. Salon był połączony z kuchnią, nie był też zbyt ogromny i nie wydawał się przytulny. 

– Nie ma – odpowiedział zwięźle Wawrzyński, na powrót wbijając spojrzenie w Marcela. 

– Ale przecież… – zaczął zmartwiony, nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. Inaczej się umawiali, no! – To… Kiedy będzie? 

– Cóż, dzisiaj to go najprawdopodobniej nie będzie wcale – odparł Kacper z uśmieszkiem, patrząc uważnie na twarz chłopaka. 

– Ale jak to nie będzie? – zagryzł wargi.

– Wyluzuj, dobra? – odpowiedział mu na to Kacper i zaczął iść w jego stronę. Marcel właśnie uświadomił sobie, że znowu wylądował z Wawrzyńskim sam na sam, w dodatku na jego terenie. Poczuł się bardzo niepewnie. – Szymon powiedział coś w stylu, że nie ma zamiaru jeszcze on się w to mieszać – mówił dalej, a na jego ustach znowu wykwitł ten cholerny uśmieszek. 

– W co znowu mieszać? – warknął od razu, z obawą przyglądając się, jak Kacper do niego podchodzi. Krok za krokiem i już był na tyle blisko, że Marcel miał ogromną ochotę się cofnąć. Nie zrobił tego jednak, zamiast tego uniósł głowę i spojrzał Wawrzyńskiemu prosto w twarz. Przecież mi nic nie zrobi, mówił sobie w myślach, w głowie mając ich ostatnie spotkanie, podczas którego nic złego się nie wydarzyło. 

– No wiesz… – mruknął Kacper, patrząc na niego sugestywnie z wysoko uniesionymi brwiami. 

 Marcel również tak na niego zerknął – pytająco, unosząc przy tym brwi, kiedy to olśnienie spłynęło na niego niczym kubeł zimnej wody. Zarumienił się odrobinę, odchrząknął. Cóż za żenująca sytuacja! Szymon też musiał wiedzieć…? I co, że nie chciał się mieszać w sytuację między nimi?

To było chore.

Nie było przecież żadnej sytuacji! 

Zarumienił się jeszcze bardziej i wkurwił, kiedy napotkał wzrokiem rozbawiony wzrok Kacpra. To wszystko było spowodowane przez niego! I Marcel ani myślał mu cokolwiek wybaczać, nieważne jak by się dupek starał. Niedoczekanie jego…! 

– Więc co? – prychnął, czując, że zaraz straci grunt pod stopami. Co miał teraz zrobić…? 

– No po prostu oddaj to, co miałeś oddać – odparł spokojnie chłopak i wyciągnął w jego stronę dłoń. Marcel spojrzał na nią z obawą, po czym wyjął kopertę z plecaka i podał ją drżącą ręką. Właśnie pozbył się pieniędzy, na które zapierdalał cały miesiąc. 

I było to tak cholernie dobre uczucie, że niemalże chciało mu się płakać. W końcu czysta karta! Żadnych zobowiązań, żadnych zmartwień…! Odetchnął z ulgą i odstąpił krok do tyłu, patrząc, jak Kacper odkłada kopertę na blat, nie wydając się być nią w najmniejszym stopniu zainteresowanym. 

– A ty co, nawet tego nie przeliczysz? 

– To nie moja sprawa – wzruszył ramionami, tak jakby to była największa błahostka na świecie. 

– Więc to tyle? Mogę iść? – dopytał z niedowierzaniem, nie mogąc w to uwierzyć. Naprawdę to przeszło tak bez żadnego echa? Tyle? Cały ten jego miesięczny koszmar właśnie dobiegł końca? Czuł się niemalże rozczarowany takim rozwojem sytuacji. Naprawdę spodziewał się czegoś więcej, jakiejś grubszej akcji… Ale ulga, którą czuł była ogromna.

– Właściwie to możesz… – zaczął Kacper, tym razem przypatrując mu się dokładniej. – Ale skoro już jesteś, to równie dobrze możesz zostać – dodał, a Marcelowi odrobinę zrzedła mina. Oczywiście, Wawrzyński nie mógł się powstrzymać, prawda? Pieprzony mistrz wykorzystywania każdej sytuacji, która tylko mu się nadarzy. To nie było normalne. – Mam ochotę coś obejrzeć – powiedział najpewniej tylko po to, żeby im znaleźć zajęcie i żeby Marcel faktycznie został. Więc czy miał wyjście? No pewnie, że nie miał. Znalazł za to w sobie odrobinę pewności zmieszanej z irytacją i odważył się wypalić: 

– I jak długo ma to trwać, co? Te całe spotkania – rzucił kpiącym tonem, nie chcąc pokazywać, jak bardzo była to dla niego niekomfortowa sytuacja. Kacper za to długo się zastanawiał, cisza przedłużała się, a Rogacki na powrót zaczynał tracić swoją pewność siebie. Nie miał co ze sobą zrobić, jedynie zaciskał dłonie, modląc się w duchu, żeby jego katusze już się skończyły i Wawrzyński odezwał się w końcu. 

– Miesiąc. 

– Miesiąc?! – powtórzył za nim z pretensją, nie mogąc uwierzyć, że on naprawdę to powiedział. – To miało być kilka spotkań – warknął przez zaciśnięte zęby, czując, jak robi się czerwony na twarzy z gniewu. 

– No i tak właśnie będzie. Kilka spotkań. Przez miesiąc – mruknął, patrząc przy tym na niego jakoś tak prosząco, totalnie jak nie on. Marcelowi opadła szczęka. Wawrzyński potrafił obrócić wszystko przeciwko niemu, o czym ostatnio bardzo dosadne się przekonywał, i niech go piekło za to pochłonie!

– Ty chyba żartujesz. 

– Właściwie rzecz biorąc, jestem śmiertelnie poważny – odparł z wolna, obserwując dokładnie wkurzoną minę Marcela. Cóż, miał powód, żeby być ostrożnym, Rogacki bowiem czuł się jak cykająca bomba, która zaraz mogła wybuchnąć, a Kacper słowami musiał ją jakoś rozbroić. A żeby być szczerym, nie szło mu to najlepiej. 

– Miesiąc – powtórzył jeszcze raz, a jego głos bardziej przypominał warkot dzikiego psa niż zwyczajowy, dźwięczny ton. 

– Aha. – Skinął głową. Na dodatek wlepił w niego to przeraźliwe spojrzenie, łapiąc tym samym w pułapkę zielone oczy, które, zamiast zwyczajowego strachu i niepewności, skrywały ogromną irytację. Kimże jednak był Marcel, żeby wytrzymać ten stalowy wzrok? Nikim. Odwrócił się więc od razu, nie będąc w stanie patrzeć Wawrzyńskiemu w oczy. Nigdy nie potrafił tego robić. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. 

  – Dobra – warknął wbrew sobie, czując, że zaraz naprawdę zrobi awanturę. Ale nie, przekonywał się, wytrzyma ten miesiąc! Pokaże Wawrzyńskiemu, że dla niego to nic takiego, a gdy w końcu nadejdzie październik, powie mu, żeby spierdalał. 

Właśnie tak będzie. 

– Cudownie – skomentował luźno, jakby kpiąco, ale oprócz tego zwyczajowego tonu Marcel usłyszał w jego głosie nutkę czegoś innego, może ulgi? Nie wiedział, ale dziwne było to odczucie. – No to, co tak stoisz? Odłóż gdzieś ten plecak i chodź – dodał po chwili, a Rogacki, popatrzywszy na niego z niechęcią, zrzucił z siebie plecak i odłożył go na pobliskie krzesło. Później ociągając się, jak tylko mógł, podszedł do białej kanapy, którą wcześniej zajął Kacper i usiadł na samym jej brzegu, byle dalej od Wawrzyńskiego. Siedział na niej jak na szpilkach, jedynie zerkając co jakiś czas na Kacpra, który wziął laptopa ze stolika obok i położył go sobie na kolanach. Komputer był podłączony do telewizora, więc Marcel nie miał żadnego problemu z podglądaniem tego, co chłopak robił. 

– No więc, chciałbyś obejrzeć coś konkretnego? – Marcel pokręcił głową. Nie miał na nic ochoty, a już zwłaszcza nie w takim paskudnym towarzystwie. 

Cóż… Nie chciał nic przynajmniej do czasu, aż nie zauważył w przeglądarce jednej karty z Netflixem, wtedy jakoś tak się ożywił, popatrzył na wszystko bardziej entuzjastycznie. On, niestety, nie mógł sobie pozwolić na wykupienie abonamentu, nie mógł więc też obejrzeć tak wielu zajebistych seriali! W Internecie niestety większość była w beznadziejnej jakości… Dlatego też odchrząknął dyplomatycznie, poruszył się na kanapie i wbił spojrzenie w okolice szyi Kacpra. 

– A oglądałeś może – zaczął, czym zyskał sobie pełną uwagę chłopaka – “Stranger Things”? – zapytał, czując, że zaczyna mu się robić słabo od tej wzmożonej atencji. Na dodatek jego strój również nie sprzyjał przyjemnej, wyluzowanej atmosferze. Mucha piłowała go w szyję, koszula przykleiła się do ciała, a spodnie… Spodnie były złem same w sobie. Gdyby tylko Marcel wiedział, że nie zastanie tutaj Szymona, wcale by tak nie pędził i chociaż by się przebrał, a tak musiał się męczyć jak głupi. 

– Mhm – odparł jak zawsze wylewnie, w jednej chwili gasząc entuzjazm Rogackiego. – Ale jak chcesz zobaczyć, to mogę obejrzeć jeszcze raz – dodał zaraz, a mała nutka nadziei wdarła się do sponiewieranej duszy Marcela. 

– Możemy zobaczyć ze dwa odcinki. 

– Chyba wszystkie osiem – naprostował Kacper, uśmiechając się kącikiem ust. 

– No jasne. Mamy cały miesiąc – sarknął Rogacki, wywracając oczami. Nie wiedział do czego to doszło, naprawdę. Świat stanął na głowie. 

– No właśnie – mruknął Kacper z zadowoleniem, a Marcel pomyślał, jak bardzo nie lubił tego przeklętego uśmieszku. Z drugiej jednak strony wolał pooglądać coś z Kacprem, niż po prostu z nim gadać, więc skoro i tak chłopak chciał go mieć do dyspozycji na miesiąc, to on zdecydowanie wolał obejrzeć sobie cały serial. Albo i tuzin seriali. 

– No dobra. Nic lepszego i tak mnie tu nie czeka – zironizował, a Kacper spojrzał na niego jakoś tak krzywo. Ha! I dobrze, niech wie, na co się pisze, skoro ma zamiar marnować jego wolny czas. 

– Oj, zdziwiłbyś się – odparł i tym razem to Marcel obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Jakoś tak nie zabrzmiało mu to dobrze. 

– To co, oglądamy? – Kacper przytaknął. Zanim jednak odpalił pierwszy odcinek, wstał jeszcze zasłonić okna, bo słońce świeciło im prosto w telewizor, a także wziął ze sobą dwie szklanki i butelkę z wodą. 

Marcel wyciągnął rękę po swoje picie, bo pogoda nie dawała wytchnienia. Nadal było okropnie gorąco, a jego organizm co chwila domagał się wody. Kiedy już ją dostał, z powrotem niemalże wtopił się w sam koniec kanapy, byleby jak najdalej od Wawrzyńskiego, który jednak usiadł od niego tak samo daleko jak za pierwszym razem. 

Już pierwsze minuty serialu wciągnęły chłopaka, który nasłuchał się o nim samych dobrych opinii od Bartka i Mandy, więc był niemalże pewny, że i jemu bardzo się spodoba. W końcu co jak co, ale gust do filmów mieli bardzo podobny. Oglądał więc skupiony, wczuwając się w klimat i zapominając o bożym świecie. Nie zwracał nawet uwagi na Wawrzyńskiego, nie mogąc oderwać wzroku od ekranu, mimo że czuł, że chłopak mu się czasami przygląda. Nierzadko nawet czuł to dłużej, niż powinien i trochę zaczynało mu to ciążyć, poruszył się więc niespokojnie i zerknął szybko na Kacpra, który akurat musiał przerzucić swój wzrok na ekran, więc nie przyłapał go na gorącym uczynku. 

Do końca odcinka Marcel już nie czuł, żeby Wawrzyński się na niego gapił, co było dla niego wielką ulgą, gdyż w końcu mógł się odprężyć i nie przejmować się, o czym też myślał ten przeklęty dupek. 

– Oglądamy następny? – zapytał od razu, kiedy tylko odcinek się skończył. 

– Oglądamy – odpowiedział bez sprzeciwu Kacper, mając zamiar odpalić kolejną część. W tym czasie jednak coś innego przyszło Marcelowi do głowy, co znowu wprowadziło go w dyskomfort. 

– Szymon na pewno nie przyjdzie, tak? 

– Nie, nie przyjdzie. Jest ze swoją narzeczoną – objaśnił, a Marcel na powrót poczuł się pewniej. Nie chciałby tutaj sobie siedzieć, gdyby nagle miałby się zjawić starszy Słowiński. To by dopiero była beznadziejna sytuacja… Uspokojony oparł się wygodniej o oparcie, odetchnął trochę nawet, ale nie za bardzo mógł z tym poszaleć, kiedy z każdej strony czuł nacisk na szyję. Zaczął więc majstrować przy przeklętej muszce i kręcić nią, przyglądając się, jak Kacper odpala następny odcinek. 

– Po prostu ją zdejmij – padło po chwili, kiedy Marcel w dalszym ciągu nie mógł spokojnie usiedzieć. – Rozpraszasz mnie – dodał jeszcze, zerkając ponaglająco na Rogackiego. 

– Wcześniej też cię chyba rozpraszałem – zakpił, ale po zastanowieniu stwierdził, że pomysł Kacpra będzie dobrą opcją. 

– Teraz rozpraszasz jeszcze bardziej – odparł bez żadnego skrępowania, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób, a Marcel, przeciwnie, speszył się i już nic nie powiedział. Zamiast tego zdjął muchę i, czując, że to chyba nie ona była sprawczynią jego złego samopoczucia, rozpiął jeszcze dwa guziki koszuli. Dopiero wtedy poczuł, że nic go nie uwiera i na powrót mógł się wyluzować. 

Wyluzować na tyle, na ile pozwalał mu na to siedzący obok Kacper. 

Ten na szczęście w żadnym stopniu mu nie przeszkadzał, nie naruszał też jego strefy osobistej, cały czas po prostu siedział, co raz trochę się poprawiając. Marcel, widząc to, również pozwolił sobie zająć odrobinę więcej miejsca na tej wielkiej kanapie, bo już mu niewygodnie było wciskać się w jej kant. 

– To co, oglądamy trzeci czy wystarczy na dzisiaj? – zapytał Kacper, kiedy kolejny odcinek się skończył. Patrzył przy tym na Marcela, najwyraźniej nie mając zamiaru decydować za niego, co było miłe z jego strony. 

– Nie wiem… – odparł, przeczesując palcami włosy. – Chyba wystarczy? – zapytał niepewnie, a Wawrzyński wzruszył ramionami. 

– Jak chcesz – dodał dla pewności, nie naciskając na niego. Marcel nie wiedział, skąd brał się w nim taki spokój. Rogacki miał wrażenie, że wszystko, co go otaczało, akceptował z niezwykłym opanowaniem i pozwalał rzeczom biec swoim własnym torem. Na niego przecież również nie naciskał, niczego nie wymagał. Dziwne to było, ale Marcel chyba powoli się do tego przyzwyczajał. Jak i do myśli, że Kacper wcale nie czyhał tylko, żeby napaść go gdzieś w ciemnym zaułku i dla zabawy czy czystej satysfakcji poderżnąć mu gardło albo inne temu podobne… 

– No to w takim razie będę spadał – mruknął, gramoląc się z kanapy. Kacper również wstał i przystanął przy nim, kiedy ten się zbierał do wyjścia. 

– Jak kończysz lekcje? – zapytał, gdy Marcel już założył buty. 

– Eee – zaczął, nie mając zielonego pojęcia, jak wybrnąć z tego pytania. – Jeszcze nie wiem – odpowiedział, czym prędzej wyjmując zapomnianą kartkę z tylnej kieszeni spodni. Od razu ją rozprostował i, pozwalając sobie zostać u Kacpra chwilę dłużej, odczytał jej zawartość. – Środy to jakaś porażka – mruknął, analizując plan. – Reszta nawet całkiem w porządku – mówił dalej, po czym podał Wawrzyńskiemu pomiętą kartkę. 

– Faktycznie, beznadziejne wam te środy zrobili – przytaknął chłopak, oddając Marcelowi plan. 

– Ale reszta jest spoko. – Zerknął jeszcze raz na rozkład. W poniedziałki i wtorki miał do czternastej, środy do siedemnastej, czwartki do trzynastej i szczęśliwie w piątki do dwunastej dziesięć. 

– Więc kiedy byś chciał przyjść znowu? – zapytał zaraz Kacper, a Marcel spojrzał na niego z zastanowieniem. Sam nie wiedział… Najchętniej to by powiedział, że nigdy, ale taka odpowiedź chyba nie wchodziła w grę. – Może być czwartek? – zaproponował za niego. 

– Jasne, może być – sarknął, mrużąc gniewnie oczy, na co Kacper znowu posłał mu ten cholerny uśmieszek. 

– W takim razie do zobaczenia. – Marcel mu potaknął. Zabrał ze sobą plecak i wyszedł z mieszkania. Kiedy wyszedł już z klatki schodowej, w końcu odetchnął. 

Musiał… przemyśleć kilka spraw. 





Aktualizacja: 02.01.2020 | 24.09.2020


***
Witam wszystkich czytelników i od razu błagam o wybaczenie za tę dłuższą przerwę! Na swoje usprawiedliwienie powiem, że wyjechałam i nie miałam ze sobą laptopa, a i o internet było ciężko. W każdym razie po sześciu godzinach spędzonych w podróży (w klimatyzowanym pociągu! Takie rzeczy nie zdarzają się często, naprawdę. A przynajmniej ja zawsze trafiam na taki ledwo toczący się TLK, więc jestem zachwycona dzisiejszym standardem xD), dotarłam do domu, no i wstawiam ten rozdział.
Mam nadzieję, że Wam się podoba, że chłopaków jest coraz więcej.

7 komentarzy:

  1. Hej,
    bardzo przepraszam, że tak długo trzymałam Ciebie w tej niepewności czy w koncu zajrzę, ale niestety siły wyższe, choć były takie dwa momenty, że chciałam napisać "jestem, żyję" ale wybieram czytanie... teraz jestem i będę czytała na bieżąco, przynajmniej się postaram, choć może pojawić się jakieś opóźnienie, bo wyjeżdżam i zaraz na początku września wracam, ale to wtedy skomentuje ewentualny rozdział... fo wcześniejszych oczywiście wrócę i już mi tak smutno, że za chwile pożegnam Marcela... ale wielkim optymizmem napawa mnie zakładka "opowiadania" bo sugeruje, że i inne teksty się pojawią...
    a co do tego rozdziału, mam nieodparte wrażenie, że Kacper specjalnie skontaktował się w sprawie tego długu i specjalnie pozbył się Szymona, aby trochę czasu spędzić z Marcelem sam na sam, na swoim gruncie... i jeszcze miesiąc spotkań ciekawe jak to zniesie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Basiu, z tym pożegnaniem Marcela to jeszcze nie taka chwila! Co prawda połowa opowiadania za nami, teraz to już nawet dalej, ale jeszcze trochę go zostało. ;)
      A jeżeli chodzi o opowiadania, nie chcę Cię zasmucać, miałam ich sporo w planach i właściwie nadal mam, ale jeszcze niczego nie napisałam. Dopiero ostatnio, jak sama byłam na wyjeździe i poczułam klimat gór jakoś mnie natchnęło i w końcu wymyśliłam, co dalej chcę napisać. No i zaczęłam kilka dni temu i zaraz znowu do tego siadam, także miejmy nadzieję, że coś z tego będzie. ;)
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej, wiem, że opowiadanie już dawno jest zakończone, ale mam wrażenie, że Marcel i Kacper mimo wszystko swoją relacje mają toksyczną ^^
    I wybacz, że komentuje te opowiadanie, a nie "Zostań o poranku", od którego zaczęłam czytać ;D
    Dużo weny życzę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    coś mi się zdaje, że to było ze strony Kacpra aby spotkać się z Marcelem, dobrze że śnił o Marcine a nie o Kacprze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć!

    Po przeczytaniu ostatnich rozdziałów ciśnie mi się na usta jedno: Marcel, królowa dramy. :D Żeby nie było, wszystko czyta mi się z przyjemnością, o czym świadczy chociażby fakt, że swoje opowiadanie odstawiłem w kąt. Ale, ale... Wracając do sedna, to ciągłe stękanie robi się śmieszne. Okej, niechęć do Kacpra jest uzasadniona, umiarkowane bluzganie też byłoby w porządku, ale reszta? O ile Kacper wymusił na Marcelu pierwsze spotkanie, o tyle później Marcel wcale na te spotkania nie musiał się zgadzać. Skoro tak źle mu w towarzystwie Kacpra, to po co to robi? Niech postawi sprawę jasno, nie męczy się, a przy okazji niech nie robi chłopakowi nadziei. W końcu każdy ma prawo do zmiany zdania; to, że raz się na coś zgodził, nie znaczy, że tak już będzie zawsze.

    Powiem Ci szczerze, że nocna scena z tego rozdziału ubawiła mnie do łez. Domyślam się, że zaakceptowanie swojej orientacji nie jest łatwe, ale to, jak Marcel był sobą zdegustowany... to po prostu było przekomiczne. :D

    „Strojenie się strojeniem, szkoła szkołą, ale za kilka godzin dopiero go czekało prawdziwe piekło!” Drama Marcela odc. 5938395338501750173. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak stresujące są takie sytuacje, ale z drugiej strony Marcel miał zebraną całą kwotę pożyczki, więc nie wiem, czego on się bał. Może inaczej, dlaczego przeżywał to tak bardzo. Jeśli się tak będzie wszystkim chłopaczyna stresował, to przed dwudziestką zejdzie na zawał. :D

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcel, królowa dramy - taki tytuł powinno nosić to opowiadanie xD Pasowałoby.
      Jeżeli zaś chodzi o to, że odciągam Cię od pisania... Jest mi troszkę przykro, ale tylko troszkę!, bowiem każdemu się należy chwila przerwy, a fakt, że moje opowiadanie wciągnęło Cię na tyle, by ją sobie zrobić, dodaje mi skrzydeł :D Na pocieszenie powiem, że ja też nie piszę nic dalej, bo odpisuję na Twoje komentarze (za które po raz kolejny serdecznie dziękuję, są przecudowne!), wychodzi więc na to, że nie piszemy wspólnie. ;)
      Widzę też, że masz bloga do Pottera. To moje dawne klimaty :D Trzymam kciuki za dokończenie historii!
      Nocna scena Marcela... Cóż, sama też nigdy nie byłam w jego sytuacji, ale mimo wszystko chciałam w miarę wiarygodnie oddać jego myśl. W końcu zmaganie się z orientacją inną niż tą odgórnie przyjętą przez społeczeństwo nie może być łatwe.
      No i... wiesz, przeczytaj do końca. Wyrażenie w stylu "Marcel miał zawał" przeplata się dość często ^^
      Również pozdrawiam!

      Usuń
  5. Fajna stylówka.
    Jeżeli nie chcesz to po co te spotkania, ktoś cię zmusza. Nadal twierdzę, że Marcel "nie dorósł". Fochy ma takie jak baba w ciąży. Żałuję, że nie ma rozdziału z perspektywy Kacpra, nadal mało o nim wiemy, gdzie pracuje, czy się uczy. Czyta się szybko i przyjemnie. Fiu, fiu mokry sen. Nadal mnie nurtuje z kim młoda zostaje w domu ? No i skoro mama pracuje na pół etetu to nie powinna zostawać częściej w domu ? Czepiam się, ale no nurtuje mnie to. :) :)

    OdpowiedzUsuń