Do czwartku głównie myślał o Wawrzyńskim, co niemiłosiernie go denerwowało. Nie mógł przestać się zastanawiać nad jego osobą, nad tym dziwnym zachowaniem pełnym spokoju i dystansu. Doszedł też do wniosku, że Kacper specjalnie spotkał się z nim na rowery, gdzie nie musieli za dużo ze sobą rozmawiać, i tak samo było z oglądaniem filmu. Chłopak po prostu chyba wyczuł, że Marcel mógłby źle się czuć w takich otwartych sytuacjach, więc miał co do niego wyczucie. I co może dziwić, wcale się to Rogackiemu nie podobało. Nie chciał takiego Kacpra, takiego jakby wyrozumiałego i dbającego o jego komfort. Nie chciał też go agresywnego i złego na cały świat, takiego jakiego znał go wcześniej.
Wychodziło więc na to, że nie chciał Kacpra w ogóle.
Nie chciał go, ale chłopak ograniczał go przy tym na tyle, że nic nie mógł z tym zrobić. Chociaż Marcel chyba powoli sobie zdawał sprawę, że Wawrzyński do niczego by go nie zmusił. Gdyby po prostu Marcel powiedział, że więcej się nie będą widzieć, najpewniej Kacper by to uszanował i wcale by nie odpieprzył jakiegoś szajsu, ale z drugiej strony Rogacki nie chciał ryzykować. Gdyby Wawrzyński jakoś publicznie zamierzał go przeprosić albo, co gorsza, powiedzieć mu może co nieco o tym, co czuje… Chyba by spłonął ze wstydu i nigdy więcej nie wyszedł poza ściany własnego pokoju. A co do samych uczuć Kacpra… Marcel potraktował to w swojej głowie jak temat tabu. Nie chciał o nich wiedzieć, nie chciał nawet o nich słyszeć i dopóki Kacper się zachowywał, to będzie je ignorować. Minie miesiąc, każdy z nich rozejdzie się w swoją stronę i każdy będzie mógł żyć własnym życiem bez żadnych przykrych zobowiązań czy wyrzutów sumienia.
Marcelowi nawet ten miesiąc aż tak nie przeszkadzał. To znaczy, oczywiście, wolałby, żeby ta cała dyspozycyjność trwała krócej, ale kiedy zauważył, że chłopak nie zmusza go do nie wiadomo czego, trochę odetchnął. Może wcale nie będzie tak najgorzej?
Tak przynajmniej sobie myślał, kiedy siedział na ostatniej czwartkowej lekcji.
Pierwsze dni szkoły przemknęły mu w mgnieniu oka. Wszystkie lekcje były organizacyjne, nauczyciele byli serdecznie nastawieni po powrocie z wakacji i jeszcze nie zatruwali im głów, chociaż cień matury zawisł już nad uczniami i zapewne wisieć będzie aż do maja, co wyczuwała cała klasa Marcela. Klasa, która nie była zbyt zgrana. Rogacki nie przepadał za swoimi ławkowymi kolegami, którzy czasami niemiłosiernie go denerwowali tym, że byli tacy zaangażowani i zainteresowani wszystkim, co działo się na lekcjach. Jeżeli być szczerym, to on nawet nie za bardzo lubił geografię, którą miał rozszerzoną. Chyba po prostu nie pasował do klasy, w której się znalazł. Na jego szczęście, kilka osób również trafiło tam przez przypadek, więc w głównej mierze trzymał się z nimi – trzema dziewczynami: Martą, Nikolą i Darią. Nie były to jednak znajomości, które wychodziły poza granice szkoły i właściwie Marcelowi to nie przeszkadzało. Miał przecież Bartka z Mandy, teraz również Agę… Nie mógł narzekać na brak znajomych, bo on, w przeciwieństwie do całego morza ludzi, lubił się spotykać w małych gronach z zaufanymi osobami. Nigdy nie przepadał za dużymi potańcówkami czy popijawami w klubach.
To po prostu nie był jego świat.
– Marcel, może opowiesz klasie, o czym tak zawzięcie myślisz, bo zdecydowanie nie nad odpowiedzią na moje pytanie. – Nauczycielka stanęła nad nim niczym kat, zakładając ręce na brzuchu i patrząc na niego jak na największego zbrodniarza. Była to babka od angielskiego, zresztą bardzo cięta na wszystkich uczniów, i Marcel już drugi rok nie mógł jej znieść. Tylko jedna osoba w szkole była gorsza od tej lafiryndy i była to stara zrzęda od matematyki…
Wydukał jakieś liche przeprosiny, a potem odpowiedział po angielsku na jej pytanie i znowu miał spokój.
Po lekcji zmył się szybko do domu, mając w głowie nadchodzące spotkanie. Tym razem już się tak nie stresował – ot, wiedział, że po prostu posiedzi w domu Szymona i obejrzy kilka odcinków serialu. A że z Kacprem…? Cóż, właściwie chłopaka mogłoby praktycznie nie być, wielkiej różnicy by nie było. Raczej nie był rozmowny i było to wadą i zaletą w jednym. Zaletą, że Marcel nie musiał prowadzić rozmowy i wadą, że również nie musiał jej prowadzić. Nienawidził takiego siedzenia w ciszy, czuł się wtedy po prostu głupio i nie na miejscu. Wawrzyński raczej się tak nie czuł i zapewne nie miał też takich rozterek życiowych, czego trochę mu zazdrościł.
Kiedy wylądował już w swoim pokoju, szybko wypakował plecak, ciesząc się, że jeszcze nie miał żadnej pracy domowej, po czym poszedł do kuchni, skąd skubnął kilka kęsów tarty i zrobił sobie na szybko kakao. Miał na nie ochotę już od dawna i po prostu chciał chwilę na spokojnie posiedzieć, zanim wyjdzie z domu. W tym czasie nic szczególnego się nie działo, jedynie krzyki dzieciaków z podwórka zakłócały wszechobecny spokój.
Kiedy już posiedział, wypił co miał wypić i się zrelaksował, zdecydował, że w końcu pójdzie do tego nieszczęsnego Wawrzyńskiego. Miał tylko nadzieję, że nie zastanie tam Szymona i że mężczyzna dalej siedzi u narzeczonej czy właściwie gdziekolwiek indziej…
Drzwi do klatki schodowej były otwarte, więc bez problemu wszedł do środka i windą podjechał na najwyższe piętro. Po raz pierwszy w życiu czuł się w miarę stabilnie, stojąc pod tymi konkretnymi drzwiami, i było to fantastyczne uczucie, kiedy nie bał się nacisnąć dzwonka…
Drzwi zwyczajowo już otworzył mu Kacper i bez zwlekania Marcel wszedł do środka.
– Cześć – rzucił, zsuwając z nóg buty.
– Hej – odparł z niejakim zaskoczeniem Kacper, najpewniej zdziwiony lepszym humorem Rogackiego. Cóż, w jego obecności było go ze świecą szukać, a tu proszę. – Myślałem, że nie przyjdziesz – dodał zaraz, gestem zapraszając go do salonu.
– Bo? – zapytał, spoglądając na Wawrzyńskiego.
– Bo ani ci o tym nie przypomniałem SMS-em, ani ty żadnego nie napisałeś, żeby uprzedzić, że jednak wpadniesz – odpowiedział, ale machnął na to tylko ręką. – Tak czy inaczej właśnie miałem zamawiać coś do jedzenia, też chcesz? – zapytał, a Marcel z wolna potaknął głową. Kto normalny odmawia zamawianego żarcia?
– Pizza? – zapytał, chociaż właściwie był pewny, że pizza, no bo co innego można było zamawiać? Przynajmniej był pewny do momentu, w którym Kacper nie westchnął ciężko i nie wywrócił oczami.
– Przeraża mnie, czym ty się żywisz na co dzień – mruknął jakimś dziwnym tonem głosu pełnym pożałowania. – Myślałem o czymś mniej…
– Kalorycznym? – wszedł mu w zdanie, zaplatając ręce na piersi.
– Tak – przytaknął Kacper, ale takim dość niepewnym tonem. Dziwne. – Nie jem takich rzeczy – dodał zaraz, wskazując Marcelowi, by ten usiadł. Marcel, owszem, zrobił to, ale z miną co najmniej ambiwalentną. Kacper nie jadł ani słodyczy, ani fast foodów?
– Czyli co, zdrowa żywność?
– Bardziej dieta. Muszę się pilnować przy treningu – odparł, a Marcel pokiwał głową. Faktycznie, jakby popatrzeć na Wawrzyńskiego, to były to same mięśnie, zero tłuszczu, więc skądś taką sylwetkę musiał brać. Najwyraźniej nie tylko z ćwiczeń na siłowni, ale również z pilnowania się co do jedzenia.
– To musi być smutne życie – skomentował, wyłapując wzrokiem rozbawione spojrzenie Kacpra.
– Da się przeżyć. To co, może jakiś makaron? – zapytał, stojąc już z telefonem w ręku.
– A może jednak pizza?
– To może jakaś sałatka?
– A może jednak pizza?
– Pizza – powtórzył niechętnie, całkowicie niezadowolony z tego nagłego uporu.
– Mhm. Nalegam – mruknął Marcel, patrząc na Wawrzyńskiego spod przymrużonych powiek. Czuł się lekko rozbawiony, widząc, jak brwi Kacpra marszczą się, a sam chłopak stoi z tym telefonem i łamie się powoli. Niech ma, dupek jeden! I niech nie myśli, że jak go tu sobie zarezerwował na miesiąc, to on będzie posłuszny jak jakaś pierdolona marionetka! Nie, nie. Zamierzał mu utrudnić życie najbardziej jak tylko potrafił. – Hawajska? – dodał uroczo, chcąc zaznaczyć, że decyzja już została podjęta.
– Może być hawajska… – westchnął ciężko, ulegając w końcu uporowi Rogackiego. Potem zadzwonił, a kiedy już odłożył telefon, spojrzał na Marcela jakoś tak dziwnie i bez słowa zaczął podpinać laptopa do telewizora. Najwyraźniej to nie był jego dzień, skoro tak łatwo dał się wrobić.
– Będzie trzeba trochę poczekać – powiedział, podchodząc już zwyczajowo do kanapy.
– Spoko, akurat zdążymy obejrzeć – odpowiedział, patrząc, jak Kacper siada po drugiej stronie i odpala odcinek. Marcel również siedział już wygodnie z nogami podwiniętymi pod siebie i oglądał. Znowu czuł, że Kacper nie jest za bardzo zainteresowany serialem, wychwytując kątem oka, jak uwaga Wawrzyńskiego skupia się na nim, a nie na telewizorze.
– Wiesz, mogłeś się nie zgodzić na ten serial, skoro teraz się nudzisz – mruknął Marcel, nie odrywając wzroku od ekranu. Dziwnie mu było tak zaczynać rozmowę, wcale też nie czuł takiej potrzeby, kiedy oglądał film, ale to spojrzenie dziwnie go rozstrajało.
– Nie nudzę się – padło od razu.
– Ach, tak? – mruknął, spoglądając na Warzyńskiego i nie do końca wierząc jego słowom.
– Po prostu mam ciekawsze widoki do obserwowania niż telewizor – dodał, patrząc Marcelowi w twarz.
Marcelowi, który, uświadamiając sobie sens tych słów, spłonił się i niemalże wczepił ręce w kanapę, byleby tylko coś z nimi zrobić.
– Mhm – mruknął, czym prędzej odwracając wzrok, byle dalej od Kacpra.
Właśnie przeżył kolejny mini zawał! Bóg mu świadkiem, naprawdę, ta rodzina w końcu wpędzi go do grobu i tyle z niego zostanie! Jak on miał niby przyjąć takie słowa? Zignorować? Wkurwić się? Nawet tego nie wiedział!
– Nie spinaj się tak – rzucił Kacper, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
– Wcale się nie spinam – warknął przez zaciśnięte zęby, czując, że jego ciało, wbrew słowom, jest napięte niczym struna.
– Mhm – mruknął Kacper z głupim uśmiechem i luźno położył rękę odrobinę bliżej Marcela, niż robił to do tej pory. Rogacki łypnął wzrokiem na niechcianego intruza, ale szybko wrócił spojrzeniem w stronę telewizora.
Wcale go to nie obchodziło!
Wcale.
A Kacper gadał od rzeczy. Tyle w temacie.
Rogacki jednak nie miał za dużo czasu, żeby rozmyślać nad wcześniejszą wymianą zdań, gdyż chwilę później przyszło do nich zamówienie, które Kacper odebrał. I dobrze, niech płaci, pomyślał zirytowany, przypominając sobie wszystkie te drobniaki, które był zmuszony Wawrzyńskiemu oddawać. Powinien mu od tego naliczyć odsetki i również żądać zwrotu… Wtedy to byłby dopiero bogaty!
– Twoja pizza – mruknął Kacper, ale już bez żadnych pretensji, w wyśmienitym nastroju i z szerokim uśmiechem. Najwyraźniej pizza, nawet ta niechciana, potrafiła uszczęśliwić każdego człowieka. A przynajmniej Marcel chciał w to wierzyć, bo wytłumaczenie, że Kacprowi mógłby się poprawić humor po ich ostatniej wymianie zdań, jakoś mu nie odpowiadało. Skrzywił się nawet na tę myśl i tym razem to on zmarkotniał. Przeklęty Wawrzyński, cholera! Zawsze musiał mu uprzykrzać życie.
– Wiesz, Antek o ciebie pytał – zaczął Kacper, najwyraźniej w końcu czując potrzebę rozpoczęcia jakiejś sensownej konwersacji. W tym samym czasie poszedł po jakieś talerze i postawił je na stolik, który zaraz podsunął pod kanapę, żeby nie musieli ruszać dupy i dalej mogli się lenić, i jeść bez przeszkód.
– Co chciał? – zapytał na to Marcel, spoglądając ukradkiem, czy Kacper przypadkiem nie ma zamiaru usiąść bliżej. Na szczęście, nie miał i znowu usadowił się po drugiej stronie kanapy.
– Podejrzewam, że skopać ci dupę po tym, jak spieprzyłeś z pracy – odpowiedział szczerze, a Marcel skrzywił się brzydko. Cóż mu było z tej zmiany, skoro, bądź co bądź, spełnił się najgorszy scenariusz i wcale Kacpra nie ominął! Więcej nawet, utknął z nim jakby na amen i żadna praca nie miała z tym nic wspólnego.
– Ta… – odchrząknął zmieszany. Antek miał prawo być na niego trochę zły, zwłaszcza jeżeli nikogo nie znaleźli na jego miejsce, ale chyba obejdzie się bez rękoczynów?
– A tak naprawdę to po prostu wszyscy mają ochotę się z tobą spotkać. I tak się składa, że będą tutaj za tydzień w sobotę, więc jakbyś chciał przyjść, to zapraszam… – powiedział Kacper, wzruszając ramionami, jakby mu to było obojętne. To i Marcel dokładnie w takim samym tonie powtórzył ten gest i rzucił od niechcenia:
– Nie wiem. Może. – Patrzył przy tym na twarz Kacpra, zastanawiając się, czy chłopak będzie namawiał go dalej. Ale nie, Wawrzyński jedynie skinął głową i nie dopytywał już, nie naciskając na niego ani nie namawiając go.
– Marcin też o ciebie pytał – dodał zamiast tego, czym od razu zyskał pełne zainteresowanie Rogackiego.
– Tak? – rzucił, będąc nagle w lepszym humorze.
– Mhm – uciął, a spojrzeniem zgasił entuzjazm Marcela. Nie długo jednak trwał ten stan, bowiem ciepło, które nagle zaczęło się rozprzestrzeniać po klatce piersiowej chłopaka, szybciutko obudziło w nim ciekawość.
– No ale to jak to, o co pytał? – dopytał odrobinę zbyt entuzjastycznie, niż mogłoby to wyglądać na jego normalne zachowanie w towarzystwie Kacpra.
– Czy wszystko z tobą w porządku – uśmiechnął się półgębkiem i spojrzał prosto w oczy Marcela, a Rogacki spłonił się, nie wiedząc gdzie podziać wzrok.
– A… Ten, no to w porządku wszystko – wydusił, zaciskając palce na Bogu ducha winnym kawałku pizzy. Czuł się jak idiota i jakiś cholerny przegryw za każdym razem, kiedy ktoś wspominał albo nawiązywał, albo chociażby mu jakimś słowem przypomniał lub zasugerował, jak czuł się i zachowywał ostatnio. Był to czas rozpaczy i wstydu, i najlepiej by było, gdyby miał go już za sobą.
– Świetnie, przekażę mu to – rzucił Kacper kąśliwie, a Marcel znowu spojrzał na niego niepocieszony. Ostatnim razem, gdy rozmawiał z Marcinem, Słowiński powiedział mu, że Kacper był na niego obrażony, a potem jeszcze przecież wygadał się z tej tajemnicy… Możliwe, że między nimi nie było najlepiej, chociaż były to oczywiście jedynie domysły Marcela. Może gdyby znajdował się teraz z Marcinem, to od razu by się zapytał, jak to wszystko wygląda, ale tak…? Nie było nawet mowy.
– Świetnie – mruknął cicho i z powrotem zapatrzył się na telewizor. Zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co działo się przez ostatnie pięć minut, ale nawet go to tak nie obeszło. Przecież będzie w stanie się połapać, na dodatek nie to teraz zaprzątało mu głowę tylko Marcin. Marcin, który przez ostatni tydzień śnił mu się częściej, niż Marcel mógłby zliczyć i było mu z tym faktem bardzo niezręcznie. Zwłaszcza kiedy sny zaczynały iść w tym konkretnym kierunku…
Ale przecież nie będzie o tym myślał przy Kacprze!
Otrząsając się jakoś, wyrzucił z głowy obraz Słowińskiego i, chociaż trudniej mu było się skupić, obejrzał do końca odcinek, po czym postanowił czym prędzej zmyć się do domu, bo źle mu tu było.
– To ja będę już leciał – oznajmił dosłownie w tej samej sekundzie, w której film się wyłączył. – Trochę mnie głowa boli, chyba mi duszno – skłamał gładko, bo duszno to mu może i nie było, ale czuć to się najlepiej tak czy inaczej nie czuł.
– W porządku. – Kacper od razu się zgodził i również wstał z kanapy. – Odprowadzę cię, też muszę się przewietrzyć.
Marcel skrzywił się pod nosem. Nie taki był plan!
– A-a, no dobra – powiedział, modląc się w duchu, by po prostu jakoś to wytrzymać. Stąd do jego domu to zaledwie dziesięć minut drogi, więc nic, czego nie mógłby znieść.
– To właściwie możemy wychodzić – zarządził Kacper, zabierając z blatu klucze i portfel. Marcel przytaknął mu tylko i zaczął sznurować buty, za chwilę będąc gotowym. Poczekał kilka sekund na Wawrzyńskiego i minutę później obaj znaleźli się w ciasnej windzie. To dopiero była męczarnia!
Czas płynął jakby w zwolnionym tempie, kiedy to stali tak blisko siebie pośród ciasnych czterech ścian, nie odzywając się nawet słowem. Było niezręcznie, Marcel czuł to całym sobą, cisza odciskała piętno na jego duszy, a oddech Kacpra i jego własny był jedynym dźwiękiem, który przecinał powietrze. Jak gdyby na domiar złego cały czas czuł na sobie uważne spojrzenie – te świdrujące, błękitne oczy, które nie dawały mu spokoju, obserwowały każdy jego ruch i widziały każdą zmianę na jego twarzy. On nie unosił wzroku, jedynie przystanął w kącie, modląc się, żeby czas ruszył szybciej, żeby uwolnił go z tej windy; pułapki, w której zaczynało mu niemalże brakować powietrza.
To niemożliwe, przekonywał się w myślach, czując, jak zaczyna się powoli dusić. Tylko nie teraz, prosił panicznie w duchu, w końcu odważając się zerknąć szybko na chłopaka, który, wbrew obawom Marcela, wcale na niego nie patrzył. Jedynie w momencie, w którym Rogacki uniósł na niego wzrok, jakby to zauważył i również podążył spojrzeniem do góry, spoglądając prosto w zielone tęczówki.
– Co jest? – zapytał, marszcząc brwi w zastanowieniu. Postawił krok do przodu, zamrugał kilka razy, patrząc, jak Marcel z trudem łapie powietrze. – Hej…? – zaczął niepewnie, mając zamiar jeszcze bardziej się zbliżyć, ale Rogacki szybko przesunął się pod samą ścianę windy. Zdecydowanie nie chciał Kacpra bliżej siebie, niż to było koniecznie.
– Wszystko… Okej… – wysapał, ze świstem łapiąc powietrze. – Czasami… Tak mi się robi – wyrzucał słowa między oddechami.
– To jakaś astma? – zapytał Kacper zaniepokojony, ale na szczęście nie podchodził bliżej. Asekuracyjnie tylko wyciągnął rękę w stronę Marcela, jakby ten zaraz miał upaść, ale Rogacki odgonił ją machnięciem.
– Chuj wie… Co to jest – wykrztusił z siebie, a winda w końcu zatrzymała się na parterze. Chłopak czym szybciej chciał wydostać się na świeże powietrze, żeby w końcu odetchnąć, a Kacper mu na to pozwolił. Gdy tylko znaleźli się przed klatką, Wawrzyński niemalże siłą posadził go na pobliskiej ławeczce i stanął nad nim, patrząc na niego z niepokojem wymalowanym na twarzy.
– Nie byłeś z tym u lekarza? – zapytał, a Marcel pokręcił przecząco głową, skupiając się na oddychaniu. Dopiero kiedy Kacper wyciągnął telefon i zaczął na nim coś gorączkowo klikać, zmarszczył nos i rzucił z pretensją:
– Co robisz?
– Dzwonię po kogoś. Lekarza? – odparł od razu, a Rogacki z szybkością atakującego węża złapał go za nadgarstek i zacisnął na nim dłoń.
– No co ty… Zaraz mi przejdzie – powiedział z trudnością, cały czas trzymając chłopaka. Żadnych lekarzy! Mało razy on już to przeżywał? Za każdym razem mu przechodziło i to zazwyczaj po chwili, więc nie było z czego robić problemów.
– Nie wygląda to dobrze…
– Wszystko okej, serio.
– Wygląda to bardzo, bardzo źle… – dodał Kacper, ale w końcu schował telefon do kieszeni i dopiero w tym momencie Rogacki go puścił. Jeżeli wcześniej obawiał się, że Kacper znajdował się za blisko, tak teraz jego przestrzeń osobista praktycznie nie istniała. Wawrzyński stał nad nim, wyraźnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić, kiedy Marcel borykał się z łapaniem oddechów.
– Nie patrz tak na mnie – warknął jeszcze, czując się jak największa ofiara losu. Słowa przychodziły mu z trudem, kiedy tak ciężko było mu złapać powietrze z powrotem do płuc.
– Przestań chrzanić – warknął tylko Kacper, wcale nie patrząc na niego inaczej. Cóż, tego akurat Marcel nie zmieni, nie żeby zaraz miał wpływ na cokolwiek w swoim życiu… – Po prostu oddychaj, okej? – dodał miękko, a Rogacki zwęził oczy. Wyglądało to tak, jakby Kacper się o niego… martwił? Kiedy doszedł do takich wniosków z powrotem zrobiło mu się słabo, więc odchylił głowę i zapatrzył się w błękitne niebo. Nic już nie mówił, po prostu oddychał, tak jak zresztą nakazał mu chłopak. Z chwili na chwilę stawało się to coraz łatwiejsze, jakby jego gardło czy płuca, czy pieprzone oskrzela, sam nie wiedział, w końcu się udrożniły.
– Lepiej? – usłyszał za moment i powoli przechylił głowę, by spojrzeć na Wawrzyńskiego.
– Ta… – mruknął, czując się maksymalnie zażenowany obecną sytuacją. Zresztą, nie tylko tym się czuł zażenowany. Zawsze stalowe spojrzenie, tak mocne i twarde, teraz było inne, przepełnione jakąś obawą, zaniepokojeniem i troską, której nigdy nie chciał widzieć. Jakieś takie wydawało mu się to intymne… Prywatne.
I mimo że związane z nim, to w każdym stopniu należało do Kacpra.
– Mówię no, nie patrz tak na mnie – dodał ostrzej, zamykając na powrót oczy. Jeszcze raz wziął porządny wdech i wydech, ciesząc się życiodajnym powietrzem, jak tylko mógł.
– Jak znowu? – fuknął chłopak, widocznie zirytowany tym nagłym naskokiem.
– Jak na totalnego przegrywa –warknął chociaż w głowie miał całkiem coś innego.
– Ja… – Kacper odchrząknął, jakby chciał zaprzeczyć, ale cóż… Nie mógł za bardzo. – To nic złego…? – powiedział, a kąciki ust Marcela odrobinę wygięły się do góry. Już chociaż z grzeczności mógłby zaprzeczyć!
– Nazwa właśnie na to wskazuje… – Wzruszył ramionami i w końcu się podniósł, a dłonie Wawrzyńskiego wystrzeliły od razu, żeby go przytrzymać. – Eee… Dzięki, ale to nie będzie potrzebne. Nie wywalę się ani nic… – zaśmiał się głupio, a Kacper jakby oprzytomniał i odsunął się od razu.
Boże, było jeszcze bardziej niezręcznie niż dotychczas.
– Wtedy, jak do nas przyszedłeś, a Szymon kłócił się z Marcinem, to też… – zaczął Kacper, ale nie dane było mu skończyć.
– Mhm, ale nie aż w takim stopniu – przerwał mu szybko Rogacki, wznawiając ich wędrówkę.
– Więc właściwie skąd takie napady? – zapytał się Wawrzyński, a Marcel jedynie wzruszył ramionami. Nie chciał mówić o tym chłopakowi, bo i co by powiedział? Że czasami miał takie napady paniki albo że ze stresu? I może jeszcze by dodał, że właściwie to zdarza mu się to od pewnego konkretnego momentu w jego życiu, a nie z jakiegoś przypadku?
Trauma, kurwa, pomyślał, kopiąc mały kamyczek, który napatoczył mu się pod nogi.
– A bo ja wiem? – mruknął od niechcenia. Miał ochotę się odsunąć jeszcze bardziej, kiedy ramię Kacpra zahaczyło o jego własne, ale musiałby wtedy chyba całkiem zejść z chodnika, więc jedynie zacisnął zęby i dzielnie to znosił.
– I naprawdę nie poszedłeś tego zbadać?
– A po co? Nie jest groźne, rzadko się też zdarza. – Po raz kolejny wzruszył ramionami, mając już dosyć tego wywiadu. Na szczęście, Kacper również postanowił nie dopytywać i przez te kilka minut drogi, aż przystanęli pod mieszkaniem Marcela, nie odzywali się w ogóle. Dopiero kiedy z powrotem zatrzymali się przy klatce, Kacper uśmiechnął się tak jakoś blado i w końcu przełamał ciszę.
– Jesteś jakiś pechowy – rzucił, a lekki uśmiech, jaki wymalował się na jego twarzy, był bardziej sympatyczny, niż Marcel pamiętał.
– Chyba jest w tym coś…
– Niestety, przeszkadza mi to mniej, niż powinno – rzucił zadowolony Wawrzyński, a Marcel poczuł, jak znowu policzki mu czerwienieją.
– To źle – mruknął, splatając ze sobą palce. – Pech może przejść na ciebie – dodał, chcąc jakoś zniechęcić chłopaka.
– Jestem gotów podjąć to ryzyko – wyszczerzył się, odstępując krok od Marcela, na co chłopak odetchnął z ulgą. Niemalże kręciło mu się w głowie od tej bliskości i tych słów i najlepiej by było, jakby Wawrzyński wyparował z jego życia w tym momencie.
– Źle się to dla ciebie skończy! – powiedział, byle tylko coś powiedzieć, a że była to przy okazji groźba, to wcale mu nie przeszkadzało.
– Sprawdzę to. – Wycofał się kilka kroków. W dalszym ciągu nie odwracał spojrzenia od Marcela. – Do następnego, Rogacki – rzucił jeszcze nim odwrócił się na pięcie i odszedł, najpewniej z powrotem do domu.
A Marcel? Powietrze z niego zeszło, kiedy tylko Kacper oddalił się na tyle, żeby poczuć się względnie bezpiecznie i w głowie przeklinał to, co się tutaj odjebało.
Bo odjebało się, do cholery!
Co to była za rozmowa…?
Myśląc nad tym gorączkowo z trudem udało mu się w końcu otworzyć zamek w drzwiach. Mechanicznie stawiał kroki, aż nie dotarł na trzecie piętro i z ulgą wszedł do domu.
Tutaj już nic mu nie groziło. Żadnych Kacprów, żadnych kłopotów. Tylko on, cztery ściany i...
– Bartek?
Aktualizacja: 24.09.2020
w sumie to nie mogę się doczekać rozwoju sytuacji. tego parcia do przodu. bo to nieuniknione
OdpowiedzUsuńRacja, parcie do przodu to coś co Kacper będzie uskuteczniał, więc mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;)
UsuńPodobnie jak ja. Również jestem bardzo ciekawy jak się rozwinie sytuacja. Trzymam kciuki za Kacpra
OdpowiedzUsuńWidzę, każdy kibicuje Kacprowi, ale w tym wypadku Marcel będzie miał najwięcej do powiedzenia, a on za Kacpra na pewno nie trzyma kciuków :D
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńno już jestem ;) wspaniale zakończyłaś rozdział z tym pojawieniem się Bartka, a to spotkanie z Kacprem nawet miłe...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Cześć!
OdpowiedzUsuń„Nie mógł narzekać na brak znajomych, bo on, w przeciwieństwie do całego morza ludzi, lubił się spotykać w małych gronach z zaufanymi osobami.” Czyli mamy ze sobą coś wspólnego. :D
„Nigdy nie przepadał za dużymi potańcówkami czy popijawami w klubach.” A jednak nie tyle, ile myślałem. No dobra, aż tak często nie chodzę na popijawy do klubów, bo mnie na to nie stać. :D #biednystudent
„Cóż mu było z tej zmiany, skoro bądź co bądź, spełnił się najgorszy scenariusz i wcale tego Kacpra nie uniknął! Więcej nawet, utknął z nim jakby na amen i żadna praca nie miała z tym nic wspólnego.” Hallelujah! A nie mówiłem? I po co było działać tak impulsywnie? Swoją drogą, zastanawiam się, czy kiedy ja byłem jeszcze niepełnoletni, to też się tak zachowywałem. Wydaję mi się, że nie, więc może właśnie dlatego tak bardzo rzuca mi się w oczy nieracjonalność zachowania Marcela.
Pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniałe, cudowne właśnie zakończenie rozdziału pojawieniem się Bartka i to miłe spotkanie z Kacprem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza
Jak długo oni będą się tak męczyć ?
OdpowiedzUsuńNie wiem jak dalej to się potoczy. Chyba Kacper będzie musiał chwycić byka za rogi, bo Marcel nadal nie ufa.