Stanęli przed klubem. Muzyka wydobywała się zza ścian, zachęcając ich do wejścia, jednak byli oporni; zwłaszcza Cezary. Trzymał Wiktora za ramię i niemal ciągnął go w tył, podczas gdy Janek swoim podekscytowaniem zachęcał go, aby szli na przód. Chłopak nie dawał się morderczym spojrzeniom Sobonia, ani jego posępnej minie. Skupiał się na Wiktorze. Na tym, czego będzie się w stanie od niego dowiedzieć, kiedy ten wypije kilka drinków.
Promieniał. Jego twarz rozjaśniła się, zachęcała do wysyłania w jej stronę uśmiechów, co zresztą ludzie czynili, gdy tylko napotkali go wzrokiem.
Janek stał przed nimi w pełnej krasie. Niemal błyszczał, wyrywając się do przodu, by zaznać trochę prawdziwej zabawy. Jak nastolatek, któremu rodzice pierwszy raz pozwolili pójść na imprezę.
Śmiał się i żartował w najlepsze, pochylając się do Wiktora, kiedy stali w kolejce. Zwracał na siebie uwagę i czuł się w końcu jak ryba w wodzie. Opięty w swoje najlepsze, ciemne dżinsy, w pastelowej, luźnej bluzie ukrytej pod niebieską kurtką, wiedział, że jest w odpowiednim miejscu. Wcale nie udawał. Po prostu czuł się dobrze, kiedy po spędzeniu wieczności w zamknięcia był tutaj – wśród ludzi i spojrzeń, w centrum uwagi, gotowy wszczynać słowne debaty, ale też, być może, uciszyć kogoś ustami bez używania słów.