Został popchnięty, gdy schodził z klatki schodowej w kamienicy i prawie potknął się o własne nogi. Czuł, że traci grunt. Widział, jak powierzchnia schodów zbliża się nieubłaganie. Na domiar złego ciężka torba na ramieniu ciągnęła go w dół. Na szczęście wciąż był w formie, dlatego w ostatnim momencie złapał się poręczy i uratował kolana przed zdarciem, a twarz od sińców.
Kroki na klatce ucichły. Cisza stała się przytłaczająca, a Janek czuł, że dwie pary oczu wbite są prosto w jego plecy.
Wpatrywali się w niego, gdy zaczął mozolnie podciągać się na poręczy aż nie stanął na równe nogi i jak gdyby nigdy nic poprawił torbę na ramieniu. Bez słowa przemierzył półpiętro, nie patrząc na dwójkę oprawców.
Gdyby spojrzał ujrzałby wymalowane na twarzy Alicji zadowolenie. To ona go popchnęła. Oczy miała zmrużone jak kot, który łapami ściskał mysz w garści i ciągnął ją za ogon dla zabawy. Sprawiało jej to radość. Cezary to zauważył i zerknął na nią nieprzychylnie. W pierwszym odruchu wyciągnął dłoń, aby chwycić za kurtkę lecącego chłopaka, jednak tak szybko, jak tylko ręka mu drgnęła od razu odpuścił. Zacisnął szczękę. Janek zasłużył na coś znacznie gorszego i jeszcze tego doświadczy, Cezary był tego pewien, w końcu planował dać mu nauczkę od dawna. Nie chciał jednak, by Alicja chociaż tknęła go palcem.