niedziela, 6 czerwca 2021

Po drugiej stronie lustra: Część V

 


W gospodzie było gwarno. Mimo późnej godziny zgromadzeni mężczyźni nie byli śpiący. Wydawali się mieć więcej energii niż za dnia. Być może za sprawą alkoholu, być  może przez grę w kości i związane z hazardem emocje. Jedni wygrywali, drudzy przegrywali, jedni posyłali drugim zadowolone uśmieszki, inni milkli markotnie. Zapach potu był wszechobecny i przytłaczający. Wzmacniał się z każdą godziną, był gorzki, piekący. Na dworze nie było wiatru, który mógłby wpaść przez otwarte okiennice i rozdmuchać duchotę. Gorąco unosiło się w powietrzu, wzmagając intensywność zapachów i działanie alkoholu. 

Philip kończył właśnie czwarty kufel piwa, od którego szumiało mu w głowie. Gdyby mógł wziąłby jeszcze jeden, ale nie miał już na to pieniędzy. Jakaś rozsądniejsza myśl podpowiedziała mu, że to dobrze, że nie wziął więcej monet – wtedy na pewno by się nie pohamował i wydałby je wszystkie, byle tylko jeszcze dłużej utrzymać ten stan. To błogie uczucie i rozluźnione ciało. Umysł wolny od zmartwień… 

Potrzebował tego. Zwłaszcza po informacji, jakie dostał od Merilyn, które doszczętnie namieszały mu w głowie. Czy to szaleństwo wdzierało się podstępem do jego myśli, czy to cały świat był przeciwko niemu? Nie był pewien. Niczego nie był pewien! 

Chciał w jednej chwili zerwać się z miejsca i pobiec do Pedra, by sprawdzić, czy ten wciąż miał pergamin, czy tego również sobie nie wymyślił… Ale przecież pamiętał dokładnie drogę, którą pokonał do domu przyjaciela. Pamiętał jego ojca stojącego w drzwiach. Kolację, którą go poczęstowano i zwinięty pergamin.  Pergamin namacalny i stary, zapisany słowami ich przodków, który Pedro trzymał w dłoniach i starał się rozszyfrować. 

Nie mógł tego wymyślić. Nie mógł też wymyślić dwójki dyplomatów ze stolicy, a jednak ci ponoć nie istnieli. Nikt ich nie widział, nikt o nich nie mówił, mimo że przechodzili przez plac. Ludzie by plotkowali. Byliby ciekawi. I na pewno by ich zauważyli, koło takich osobistości nie przechodziło się obojętnie. 

Philip wstał, delikatnie się zakołysał. Był jednak w stanie iść prosto. Zbliżał się czas, aby wracał do domu i położył się spać. Miał przeczucie, że tej nocy był bezpieczny. Czuł spokój. 

Wyszedł na świeże powietrze, nogi niosły go same. Chłód wieczoru otulił jego rozgrzane ciało. Miasto ucichło, kiedy oddalił się od gospody. Okiennice w domach były zatrzaśnięte, koty spały zwinięte w kłębki, jedynie gdzieś z odległych domostw od czasu do czasu słychać było przytłumione ujadanie psów.

Philip rzadko miewał okazje włóczyć się nocą. Podobało mu się to, nawet mimo stępionych zmysłów. Nie czuł strachu, idąc pustymi, ciemnymi uliczkami. Wbrew logice kierował się na północ. Prosto do portu. 

Nie myślał o tym, czego chciał, ale pragnienie to wydawało się być pierwotne. Wyryte gdzieś w środku. Jak mapa, której każdym szlakiem były jego żyły i tętnice. 

Stanął nad rzeką. W głowie mu szumiało. Nogami zdjął buty, skóra otarła się o siebie. Padało na niego światło księżyca. Sierp na niebie był ostry i wyraźny. A przy nim całe konstelacje gwiazd zadziwiały swym widokiem. Philip spojrzał w górę. Nieświadomie zaczął zdejmować ubrania, najpierw koszulę, potem spodnie. Nagi, poszedł do przodu. Szum odbijał mu się w głowie echem.

Jego palce zetknęły się z wodą. Kiedy o niej myślał spodziewał się, że będzie zimniejsza, a jednak ta była ciepła, nagrzana po upalnym dniu. Przyjazna i zapraszająca. Kojąca.  

Philip zanurzył się po kolana, po uda. W końcu wszedł po linię brzucha. Szum rzeki był zniewalający. Przymknął oczy. Miał wrażenie, jakby odpływał gdzieś myślami, a może to sam duch opuszczał jego ciało.  

Nabrał wody w dłonie. Ochlapał twarz. Tego właśnie pragnął przez wszystkie te noce. Rozprowadził krople po spierzchniętych wargach, spił ją z palców. Wsłuchał się w hałas;  niezrozumiałe szepty, spośród których tylko jeden wydawał się przebijać. 

Głębiej. 

A może to były jego własne myśli? 

Poszedł dalej, ugiął kolana i zanurzył się. Otworzył oczy pod wodą, lecz niewiele widział. Otuliła go ciemność kojąca i spokojna. Nie przerażała tak, jak wtedy, gdy stał w czeluściach własnego pokoju. Pokój nie był dla niego odpowiednim miejscem, ta rzeka – owszem. Czuł to całym sobą. 

Zaczęło brakować mu oddechu. W bezwarunkowym odruchu zaczął się wynurzać. Na granicy tafli słyszał głośne, świszczące dźwięki. Jakby rój much, który kotłował się bezpośrednio nad nim. Lecz kiedy tylko zaczerpnął powietrza, brzęczenie ustało. Zapadła cisza, ciężka i nie do zniesienia. Księżyc zaszedł za górę. Światło przygasło. 

I wtedy cisza zamieniła się w słowa. Setki słów, każde mówione innym głosem. Radosne, rozochocone, pożądliwe. Wzywały go. Philip obrócił się, rozejrzał. Nikogo przy nim nie było. Wsłuchał się w mowę, która do tej pory była jedynie szumem. Echem w jego głowie. Teraz w końcu stała się rzeczywista. 

Obracał się wokół własnej osi. Dłonią suną po tafli, rozchlapywał wodę, uspokajał się. Nagle wszystko nabrało sensu. A te głosy… Cieszyły się. W końcu je zrozumiał. Wybrały go. Wzywały. Nie zwariował, nie wymyślił tego!

Z gęsią skórką i włosami przyklejonymi do twarzy zaczął przedzierać się przez wodę. Już wiedział, co miał robić. Ale najpierw musiał położyć się spać. Teraz już mógł to zrobić ze spokojną głową. Wiedział, że kiedy będzie śnić, nie nawiedzą go już koszmary. To one, te głosy,  budziły go, wzywały… Teraz w końcu je odkrył, zrozumiał. Było po wszystkim. Krew w żyłach już nie wrzała, strach został wyparty zrozumieniem. 

Nie był szalony. 

Był wybrany. 

A kiedy w końcu dotarł do domu i zasnął, nie przeżywał koszmarów. Dokładnie tak, jak się spodziewał. 

Pedro natomiast nie mógł się pochwalić przespanymi nocami, przez co wstawał coraz później. Oczy miał podkrążone, był bledszy niż zazwyczaj. Nie wychodził już rankami do lasu, przesypiał wschody. Tęsknił za Philipem. Czytał i pisał. Pergamin powoli zaczynał być dla niego coraz bardziej czytelny, on jednak czuł się niekomfortowo, kiedy pochylał się nad nim którąś godzinę z kolei. 

Przetarł wierzchem dłoni powieki, czując narastające napięcie w głowie. Ziewnął. Obudziły go mocne promienie słońca stojącego już wysoko na niebie. Ociężałymi dłońmi potarł policzki, przeczesał poskręcane rude włosy. Przeciągnął się na materacu, rozkoszując się zapachem kwitnących drzew wpadającym do jego pokoju i odrzucił nakrycie. Stanął na równe nogi, czując, jak gorąco oblepia jego ciało. 

Skrzywił się, żałując, że nie nie wstał o świcie, kiedy świat jeszcze nie był parny i duszny, tylko rześki, a powietrze było świeże i wilgotne. Teraz wilgoć wyparowała, został tylko skwar i bezchmurny bezkres błękitu na nieboskłonie z jaśniejącym po środku słońcem. 

Pedro odetchnął i leniwie poszedł do szafy, aby ubrać się w swoją ulubioną, już wypraną z krwi, koszulę. Kiedy wyszykował się w pełni, wyjrzał przez okno i od razu się odsunął; był pewien, że promienie słońca ledwo go musną, a już zaczną palić wrażliwą, mleczną skórę. Chciał sobie tego oszczędzić. 

Zszedł na dół, gdzie zjadł liche śniadanie. Ich zapasy kończyły się, przez co Pedro domyślił się, że jego ojciec wybrał się z Lorą na bazar – dlatego nikt go nie zbudził wcześniej. 

W pustym domu pozwolił swoim myślom płynąć bezwiednie. Tworzył w  głowie historie życia, które mógłby wieść, gdyby był kimś innym. Gdyby żył w dalekich krajach północy, nie martwiąc się upałem, albo na wyspach Płonącego Morza, gdzie nie wyróżniałby się kolorem włosów – może jedynie skórą, która w tamtych rejonach ponoć niekiedy była tak ciemna, że aż czarna! 

Pedro niemal nie potrafił sobie tego wyobrazić, ale z chęcią fantazjował o tym, czego nie znał. O czymś, co wydawało mu się inne i nieznane, żałując, że urodził się w tak nudnym, statycznym miejscu, gdzie codzienność dnia zlewała się jednym kolorem w całe życie. Przyjemne, dobre życie, bez wyzwań i przygód. Jasnobeżowe, gdyby miał je opisać barwą. Ciepłe i mdłe.  

Westchnął cicho i wbiegł lekko po schodach do pokoju. Wziął pod pachę książki i pergamin, po czym zawahał się i podszedł do stosu ksiąg przy łóżku. Od dawna głowę zaprzątały mu jedynie nieznane słowa, nad którymi pochylał się godzinami, że przyszła mu ochota na coś innego. Niepewnie pod pachę wcisnął jeszcze opasły tom o Ludziach Jangala. Tam nie było książąt ani rycerzy, jedynie bezkresna głusza określana mianem dżungli. Dżungla fascynowała Pedra kolorami i niebezpieczeństwami. Dzikimi drapieżnikami, które mógł przyrównać jedynie do wilków, które znał z opowieści, chociaż tamte w ponoć były kotami. Czarnymi jak noc albo w ciemne plamki, których łapy były wielkości ludzkiej głowy z kłami wielkości sopli lodu.  

Pedro cieszył się, że kot, który go podrapał w policzek mógł poszczycić się pazurkami zaledwie wielkości ziaren dyni. 

Usiadł pod drzewem śliwy, rozkoszując się cieniem i słodkawym zapachem kwiatów. Odłożył księgi przy sobie i przez chwilę się zastanawiał, niezdecydowany. Sięgnięcie po Ludzi Jangala przyszło mu dużo łatwiej niż by się spodziewał. 

Czytał właśnie o starych szamanach, tworzących magiczne eliksiry, potrafiących uratować życie przed najgorszymi truciznami, gdy rozproszył go szelest. Uniósł głowę. Rude loki opadły mu na czoło, a rzęsy zatrzepotały, kiedy zauważył zbliżającego się Philipa. Serce w jedną chwilę zaczęło mu się rwać w piersi, a on zerwał się na równe nogi. 

– Philip! – zawołał i machnął mu. 

 – Pedro, wybacz zwłokę! – odpowiedział, posyłając przyjacielowi szeroki uśmiech. Przystanął przy nim w cieniu rzucanym przez rosłe drzewo. Wzrokiem obrzucił wygniecioną trawę i kilka tomów, w tym leżący na wierzchu pergamin.  Przez jego twarz przeszedł ledwo widoczny cień. – Jak ci idzie? – zapytał, wskazując głową zwój. 

Młodzieniec zmieszał się. Nie chciał przyznać że dzisiejsze popołudnie spędził w tajemniczej dżungli, polując na dziwne stworzenia, nazywane krokodylami, których skóra był cennym składnikiem alchemicznych mikstur. Philip jednak zrozumiał jego minę na opak. 

– Nie przejmuj się, nie mogłem oczekiwać od ciebie, że dasz sobie z tym radę  – powiedział miękko, po czym sięgnął po pergamin. Czarne włosy opadły mu na ramiona, ponownie niezwiązane. 

Pedro zmarszczył brwi. Jak to nie mógł tego oczekiwać?! Przecież dobrze mu szło! Z zapałem pochylił się, aby pokazać przyjacielowi przekład, który udało mu się do tej pory zrobić, a kiedy się wyprostował ze zdziwieniem odkrył, jak oczy Philipa bystro śledzą tekst na starym zwoju. Patrzył, jak Philip krąży w kółko na małym kawałku ziemi, a brwi to mu się podnoszą to opadają, jakby w zrozumieniu. 

 – Philip…? – zapytał nieśmiało, podchodząc do niego małymi kroczkami, cały czas trzymając się granicy cienia. W dłoniach trzymał własną pracę, gotowy mu ją wręczyć.  – Tu jest to, co udało mi się do tej pory zrobić… – mówił, obserwując, jak czoło chłopaka się marszczy. Ten kompletnie go nie słuchał. Był pogrążony w lekturze. Pedro nie potrafił tego zrozumieć, ale nie przeszkadzał więcej przyjacielowi. Jedynie patrzył na niego w skupieniu. Oczekiwał wyjaśnień, o które nie potrafiłby się upomnieć, gdyby Philip postanowił nagle odejść. Ale chłopak tego nie zrobił. 

– Wierzysz w magię? – zapytał znienacka, kiedy jego wzrok oderwał się od tekstu. Płynnym gestem schował pergamin do kieszeni i po chwili zwłoki spojrzał w niebieskie oczy. Pedro nie wiedział, co odpowiedzieć. 

– Cóż… – odchrząknął, przypominając sobie wzrok mieszkańców Pran kiedy w młodości mówił o magii. Nie chciał powtarzać tego scenariusza również z Philipem, ale z drugiej strony nie potrafił się powstrzymać. – Nie od dzisiaj wiadomo, że magia istnieje. Jest wiele krain, które zostały nią obdarzone, nasza jednak nie dostąpiła takiego przywileju – szepnął niechętnie, po raz kolejny żałując, że urodził się właśnie tutaj. – Ale… ty nigdy nie wydawałeś się w to wierzyć. 

– To prawda – przyznał speszony własną postawą. – Nawet nigdy szczególnie o tym nie myślałem – zamyślił się. Głową wskazał przyjacielowi, aby usiedli razem pod śliwą, co też uczynili. – A co, jeśli bym ci powiedział, że magia istnieje także tutaj? –  napomknął, obserwując reakcje towarzysza. 

– To niemożliwe. Wiruna to najzwyczajniejszy kraj na całym świecie, nie mówiąc już o Pran, synonimie przeciętności... Nie ma tu magów, ani wiedźm. Nie ma alchemików, chyba że zaliczymy bimber do eliksirów, wtedy okazuje się, że każdy ma magiczne zdolności. Nie ma olbrzymów, ani syren. Nie ma dzikich kotów z łapą wielkości ludzkiej głowy, a tym bardziej nie ma krokodyli! – zezłościł się i tupnął nogą w ziemię. Zdziwił się własną butą. – Jedynie co tu jest to rycerze armii w Saler i księżniczka, czekająca na wydanie, ale o nich też można tutaj tylko pomarzyć – dodał już ciszej, bez wcześniejszego wzburzenia. 

– Krokodyli? – powtórzył zdezorientowany Philip. – Co to jest krokodyli? – Pedro wyszczerzył się. 

– To takie zwierzęta, prawie smoki! Tylko że niższe i wydłużone, z rzędem ostrych zębów, co mają skórę z magicznymi właściwościami! 

– Fascynujące – Philipowi zaświeciły się oczy, a Pedro przytaknął od razu i posłał mu szeroki uśmiech. 

– Uważasz tak... naprawdę? – zapytał po chwili, przysuwając się odrobinę bliżej przyjaciela. Spojrzał na niego nieśmiało, sięgając po książkę o Ludziach Jangala. Otworzył ją na stronie, która miała zagięty róg i pokazał przyjacielowi egzotyczne zwierzę naszkicowane kilkoma nieskomplikowanymi kreskami. Philip przejechał po rysunku palcem i uśmiechnął się. Po chwili odchylił głowę do tyłu i zerknął na błękitne niebo.  

– W tym momencie jestem w stanie uwierzyć nawet w to, że smoki są prawdziwe. 

– Oczywiście, że są! 

– I syreny. 

– No tak, widziano je w Płonącym Morzu, przysięgam, czytałem! – Philip posłał mu dobrotliwy uśmiech, na co Pedro zmarszczył nos. Pamiętał takie uśmiechy z młodości. Speszył się i podciągnął nogi do góry, układając stopy pod pośladkami. Objął kolana dłońmi, westchnął. Brodę położył na jednym z kolan, a Philip spojrzał na niego bystro. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mimiką mógł urazić przyjaciela, zresztą głowę miał zajętą czymś innym. Myślał o tym, co przeczytał chwilę wcześniej. O tym, z jaką łatwością przyszło mu rozszyfrować tekst. Miał wrażenie, że pamiętał każde słowo dokładnie, jakby te wyryły mu się piórem pod powiekami. Zmarszczył brwi.  

Nigdy by się nie spodziewał, że zapamięta coś tak długiego zaledwie po jednym przeczytaniu, ale opis drogi był mu doskonale znany. Niemal potrafił sobie ją zwizualizować, zobaczyć dokładnie każdy jeden zakręt, zobaczyć niewidzialną ścianę tuż przy źródle rzeki, na której musiał narysować okrąg połączony w środku pięcioma różnymi liniami, aby w końcu wszystkiego się dowiedzieć...!  

To było nie do uwierzenia, dlatego Philip z powrotem sięgnął do kieszeni. Na jego twarzy odbił się szok. Szybko sięgnął do drugiej, ale i ta okazała się pusta. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał wokół. Pedro zamrugał.

– Jeżeli to nie jest magia, to nie wiem, co to jest – zaśmiał się i wywalił kieszenie na wierzch, pokazując przyjacielowi nagłe odkrycie. 

– Co…? – Pedro potrzebował chwili, aby zrozumieć. Zrobił wielkie oczy i również się zerwał, a potem obszedł całe drzewo dookoła. Nigdzie nie było starego pergaminu, wiatr również go nie zabrał, bo wcale nie wiało. – Ale jak…?

– Mówię ci przecież! To magia! – powiedział podekscytowany i chwycił chłopaka za ramiona. Potrząsnął nim delikatnie. – Otacza nas z każdej strony. Za dnia jest cicha, ale wzmaga się nocą i wczoraj przemówiła do mnie – szepnął rozgorączkowany. – Dzięki niej mam ten pergamin i tylko ja byłem  w stanie go zrozumieć, musiałem tylko za nią pójść. Wzywała mnie od tak dawna, tygodniami! – kontynuował, przypominając sobie wszystkie nocne koszmary, które go budziły. Wędrówki do okna, patrzenie na szczyt góry, wzywanie do rzeki... – To wszystko się ze sobą łączy, Pedro! Teraz ma sens. 

Pedro nie potrafił odnaleźć w tym wszystkim sensu, ale wcale go nie potrzebował. Od lat marzył, aby usłyszeć coś, co przewróci jego nudne życie do góry nogami i właśnie na chwila nadeszła. Serce zaczęło bić mu mocniej w piersi, oddech przyśpieszył. Czuł pod skórą zew nadchodzącej przygody. Był na nią gotowy. Uwierzył przyjacielowi bez mrugnięcia okiem, bo przecież nie kłamał – przed chwilą przeczytał pergamin, którego nie powinien rozumieć, a teraz ten rozpłynął się w powietrzu. Nie dało się tego wytłumaczyć inaczej niż magią! 

– Dlaczego ja nic nie czuje? – zapytał, wpatrując się w napięciu w ciemne oczy przyjaciela. Ośmielił się i czując jego dłonie na własnych ramionach, złapał go za łokcie. – Niczego nie słyszę…

– Nie wiem. Może nie masz celu, który musisz osiągnąć? – szepnął, czym spowodował lekkie uchylenie warg, wyraz niezrozumienia na twarzy młodzieńca. – Może trzeba wiedzieć, czego się chce i wtedy one… pomogą ci to osiągnąć?

– A czego ty chcesz? – zapytał drżąco, myśląc o wszystkich tych przygodach, które chciałby przeżyć, istotach, które chciałby zobaczyć i ludziach, których chciałby poznać… O Philipie, który towarzyszyłby mu w tym wszystkim. Czy to nie był wystarczający cel życia? 

– Chcę tylko, żeby moja rodzina żyła w dostatku – powiedział, zaciskając dłonie mocniej na chudych ramionach. Pedro spuścił wzrok. On miał dostatek na co dzień, a mimo wszystko nie potrafił go docenić. Zrobiło mu się głupio. Nagle oczywistym wydało mu się, że Philip słusznie został wybrany. Ze swoją siłą i serdecznością, zasługiwał na dobre życie, którego nie miał. Rozumiał to, mimo tego igiełki zazdrości wbiły mu się w kark i kłuły uciążliwie, przypominając mu, że życie działało inaczej. Przygody nie przytrafiały się tym, którzy marzyli o nich dniami i nocami. Przytrafiały się w najmniej spodziewanym momencie, kiedy żyło się pełnią swojego życia, a nie życiem tysiąca wymyślonych ludzi. – I teraz wiem już co muszę zrobić. – Philip rozluźnił uścisk, puszczając zamyślonego Pedra. Odszedł na kilka kroków, wychylając się na słońce. Przymknął powieki. Pozwolił by promienie ogrzewały mu twarz, po czym z rosnącą ekscytacją opowiedział przyjacielowi o miejscu opisanym na pergaminie. 

– Więc… Wiesz, gdzie musisz podążyć – szepnął Pedro nie potrafiąc do końca ukryć gorszego nastroju. Sam siebie nie rozumiał. Miał przed sobą żywy dowód czegoś, o czym marzył, a jednak nie potrafił się z tego cieszyć, marzenie bowiem jakby wymknęło mu się między palcami.

– Tak. Ale chyba nie pójdę tam sam, co? Wejście na szczyt góry to czasochłonne zajęcie.

Pedro otworzył szerzej powieki. 

– Sugerujesz, że… miałbym iść z tobą?

– A co myślałeś? Że przyszedłem się tylko pochwalić i teraz tak cię zostawię? W końcu jesteśmy w tym razem. To nasza tajemnica – powiedział z szerokim uśmiechem i podał mu dłoń. Pedro chwycił ją i poczuł, jak chłopak ciągnie go do góry. Stanęli w jednej linii jak równy z równym. 

Wtedy Pedro poczuł, że nawet jeżeli nie miał być głównym bohaterem nadchodzącej przygody, to cieszył się, że mógł być pobocznym – zwłaszcza jeżeli miał iść u boku Philipa. 


***


No dobra, po długim oczekiwaniu jestem z króciutką częścią (właściwie to najkrótsza odkąd w ogóle cokolwiek tu publikuję x), ale jako że lepszy rydz niż nic, to wstawiam, żebyście nie czekali nie wiadomo ile :D 

No i jakoś tak ładnie mi się zamknął ten fragment, wiec niech już będzie. Wiem, ze długo mi się z tym schodzi, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że coś tam pisałam ostatnimi dniami - wróciłam trochę do starych, znanych wam z poprzednich opowiadań bohaterów i trochę działam na dwa fronty, co w przypadku pisania średnio mi wychodzi XD No ale tak chcę wam tylko powiedzieć, że coś tam powoli się tworzy. 

No ale priorytetem i tak na razie są przygody Philipa i Pedra, które, to już chyba mogę powiedzieć, zaczną się już na dobre, skoro odkryła się przed nimi taka tajemnica. :D 

Dzięki, że czytacie, no i do następnego! 



3 komentarze:

  1. Hej. I już coś wiadomo. Philip w końcu poddał się przyciąganiu rzeki i był wstanie ogarnąć czego od niego chcą. Dobrze ,że ma Pedra i dobrze ,że pamiętał żeby go zabrać ze sobą. Zawsze to raźniej i nie ma to jak wspólna przygoda. Zobaczymy może Pedro podczas tej wyprawy spróbuję pokazać ,że Philip jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem. Pozdrawiam i czekam na dalszą część W

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Przygody poprzednich bohaterów twoich opowiadań zawsze mile widziane ;)

      Usuń
  2. Hejeczka,
    kochana co tam u Ciebie słychać bo przyznam się że niepokoi mnie tak długa cisza..
    wszystkiego dobrego w Nowym Roku
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń