Biały kot przypałętał się pod zbudowany z kamienia dom, szukając w jego cieniu odrobiny chłodu. Chodził zgrabnie w tę i z powrotem wzdłuż ściany, wodząc żółtymi ślepiami po otoczeniu. Futerko miał sklejone w niektórych miejscach, w innych zaś było całkiem puszyste i wyglądało na miękkie. Łapy przesuwały się bezszelestnie. Wygryzione, poszarpane uszy miał nadstawione, nasłuchując w gotowości, aż Pedro zrobi gwałtowny ruch; rzuci się, by go przepędzić albo ciśnie w niego kamieniem.
Chłopak ani drgnął. Siedział pod potężną śliwą przed domem, której kwiaty, spadające przy silniejszym wietrze, umilały mu widoki. Białe płatki otaczały go wkoło, mieszając się z trawą, w którą wplątywał palce, gdy czytał. Teraz jednak wpatrywał się w sierściucha, który najwyraźniej zrobił tu przystanek przed dalszym polowaniem. Sądząc po jego uważnym wzroku, Pedro gotów był sądzić, że to on miał być ofiarą.
Zwierzę trwało chwilę w bezruchu z naprężonym grzbietem, nim straciło zainteresowanie chłopakiem. Widząc jego miękkie spojrzenie i powolne ruchy ominęło go i poszło dalej, nie wyczuwając zagrożenia.
Pedro westchnął ciężko, marząc, by wsunąć dłoń w futerko i powoli podniósł się na nogi. Do zwierzęcia zbliżał się wolno, a to od razu całe się zjeżyło.
– No chodź – powiedział, zbliżając się nieustannie. – Możesz tu mieszkać. Będę ci przynosił jedzenie, zobacz, jaki jesteś wychudzony. – Kucnął i w takiej pozycji zaczął podsuwać się do kota. Dzielił ich już niespełna metr i młodzieniec zaczął wierzyć, że przekonał do siebie sierściucha, skoro ten nie uciekł jeszcze w popłochu. Zadowolony pokonał ostatnie centymetry i pochylił się, patrząc w żółte ślepia.